niedziela, 21 sierpnia 2016

II. Rozdział 49 - Louise Harry Jonson

W drzwiach wpadli na zaniepokojonego Kevina, który natychmiast zszedł im z drogi. Wsypali się do sali zaraz za Markiem, nie zważając na jego wcześniejsze słowa. Harry nie zmienił swojej pozycji, lecz jego serce biło o wiele szybciej niż wcześniej. Uzdrowiciel od razu znalazł się przy nim. Uniósł jego powiekę i zaświecił mu latarką do oka, zmierzył temperaturę ciała i sprawdził ciśnienie.
— Chyba się budzi — oznajmił wreszcie, a Kizzy wydała z siebie zaskoczony okrzyk. — Zasłońcie okna i zgaście światło. W półmroku będzie mu łatwiej.
Zrobili to niezwłocznie, z widoczną nadzieją wypisaną na twarzy. Ginny w tempie natychmiastowym znalazła się tuż przy mężu. Z wyczekiwaniem patrzyli na jego twarz, czekając na jakikolwiek ruch. Każda sekunda przeciągała się jak minuta. Wydawało się, że minęła godzina, zanim zadrżały jego palce. Brwi lekko się zmarszczyły, jakby minimalny ruch sprawiał mu ból lub olbrzymi wysiłek. Ginny ścisnęła go delikatnie za dłoń, jakby chciała mu powiedzieć, że czekają. W trakcie kolejnych minut nic się nie działo poza tym, że jego serce się uspokoiło. Już tracili nadzieję, że jeszcze dzisiaj się obudzi, gdy nastąpił minimalny ruch, który podniósł ich na duchu. Widzieli, z jakim wysiłkiem próbuje otworzyć oczy. Nawet minimalnie światło poraziło jego wrażliwe tęczówki. Minęło kilka dobrych minut, nim wreszcie przyzwyczaił się do jasności. Przez półprzymknięte powieki rozejrzał się wokół, dostrzegając uradowane twarze przyjaciół. Nie miał jednak siły na większy ruch, czuł się jakby w ustach znajdowała się pustynia, a oczy szczypały od tego nikłego światła. Ale wiedział jedno: wreszcie mu się udało. Ginny ścisnęła go mocniej za rękę ze szczęściem wypisanym na twarzy.
Teraz wiedzieli, że wszystko wróci do normy.

Ginny wpadła do Nory, gdzie zostawiła Marlę i Jima pod opieką rodziców. Powitało ją zgodne:
— Mama!
Z uśmiechem chwyciła bliźniaki na ręce, całując je na powitanie w czoła. Molly patrzyła na nich z szerokim uśmiechem. Usiadły przy stole.
— Wreszcie czuję, że będziemy normalną rodziną, bez żadnego przekleństwa na sobie — szepnęła Ginny.
Molly przytuliła ją do siebie.
— Zasłużyliście na to po tylu przejściach. Już nikt wam nie przeszkodzi.
— Najwyżej jego natrętne fanki.
Obie kobiety zaśmiały się, wiedząc, że to żaden problem w porównaniu z tymi, które do tej pory na nich ciążyły.

— Myślę, że niedługo będziesz mógł wyjść ze szpitala. Stan dość szybko się poprawia, patrząc na wcześniejszy przebieg choroby. Tydzień, może dwa. Nie rób takiej kwaśnej miny, Harry, bo mogło być o wiele dłużej. Lepiej szykuj się na kolejny zjazd twoich znajomych. Złodzieje już czekają na korytarzu.
— O matko… — Mark zaczął się śmiać, widząc jego zapał do odwiedzin. — Będą mnie męczyć i nękać. Żyć mi nie dadzą. Nie wpuszczaj ich. Powiedz, że stan mi się pogorszył i nie mogą wejść.
Mark roześmiał się po raz kolejny, wychodząc.
— Chłopaki, możecie wejść — powiedział do Złodziei.
— Dzięki — warknął Harry.
— Drobiazg — wyszczerzył się.
— Siemanko, stary.
Westchnął ciężko.
— Wiemy, że wolałbyś widzieć tutaj inne osoby, na przykład swoją żonkę, ale masz nas — wyszczerzył się Max. — Musimy ci na razie wystarczyć.
— To na razie trochę mnie pocieszyło.
— A nas to trochę — zaśmiał się Will.
Harry podniósł się do wygodniejszej pozycji, gdy Złodzieje rozsiedli się wygodnie wokół niego.
— Wreszcie będzie z kim sobie docinać — ucieszył się Max, na co wszyscy parsknęli śmiechem.
Chłopcy opowiedzieli mu, co się działo w świecie show-biznesu w czasie, gdy on leżał w śpiączce. Skandale, plotki i wymysły, czyli norma.
— Szykuj się na oblężenie dziennikarzy po wyjściu ze szpitala. Na pewno ci nie odpuszczą, szczególnie po tym, ile się dowiedzieli… Że magia, że zabiłeś, że wylądowałeś w szpitalu, i tak dalej — powiedział niemrawo Will.
— Przechodziliśmy przez coś podobnego — dodał Kevin.
— Będę o tym myśleć, gdy mnie stąd wypuszczą.
Nagle za drzwiami rozległ się rumor i podniesione głosy. Złodzieje spojrzeli w stronę wejścia. Cary wstał, by sprawdzić, co się dzieje.
— Dragon! Odpowiedz na kilka pytań!
Chłopak westchnął.
— Weźcie stąd idźcie, bo nikomu nie chce się z wami gadać.
Bezceremonialnie walnął dziennikarzom drzwiami przed nosami.
— Prawidłowo — wyszczerzył się Max, słysząc dalsze próby reporterów i podniesione głosy lekarzy, a w szczególności Marka.
— Zaczyna się. Informacja musiała wreszcie wypłynąć, więc szykuj się, że to nie ostatni raz — rzekł Bruce do Harry’ego.

Elgi miał całkowitą rację. Dziennikarze nie dawali mu spokoju i niemal codziennie dobijali się do drzwi, by odpowiedział na kilka pytań. Na szczęście miał opiekę ze strony przyjaciół oraz lekarzy, więc za każdym razem pomagali mu i nie wpuszczali natrętów do sali.
Najbardziej rozbawiła go sytuacja, kiedy Syriusz, z irytacją wypisaną na twarzy, wyszedł z pomieszczenia, słysząc po raz kolejny odgłosy, które znaczyły, że zbliżają się paparazzi.
— Jako prywatny mecenas waszego obiektu zainteresowania ogłaszam, iż szanowny pan Harry Potter nie ma ochoty nikogo widzieć, a w szczególności twarzy dziennikarzy, którzy tylko czekają na plotkę. Jeśli spróbujecie tam wejść, narazicie się na gniew wyżej wymienionego, a tym samym utratę zdrowia fizycznego i psychicznego lub nawet życia. Panie, gdzie pan włazi?! — podniósł głos, gdy jeden z natrętów chciał otworzyć drzwi pod ramieniem Łapy. — Tak poza tym to nie te drzwi, jełopy.
— Przecież leżał tutaj!
— Przenieśli go, matoły!
Rzucili się w stronę drzwi obok, czyli do toalety. Łapa zaśmiał się cicho i wrócił do sali.
— Możesz mi pogratulować. Zrobiłem ich w bambuko — wyszczerzył zęby do śmiejącego się chrześniaka. — Jutro wypuścimy plotkę, że cię wypuścili — oznajmił.

— Nie wierzę, że to zrobiliście — roześmiał się Harry, kiedy Syriusz i Remus powiadomili go, że wkręcili dziennikarzom, iż został wypuszczony ze szpitala. — A ty wziąłeś w tym udział? — dodał do Marka, który z uśmiechem potwierdził.
— Zaczęli mnie irytować.
— Odegraliśmy małą scenkę na ich oczach — wyszczerzył się Remus.
— Mark oświadczył nam, że wczoraj zostałeś wypisany, a my z oburzeniem odparliśmy, że nic wcześniej nie powiedzieliście — sprostował Syriusz. — Pewnie minie trochę czasu, zanim dowiedzą się, że był to mały żarcik.
— Ale chociaż będzie kilka dni spokoju. I twoich, i naszych — podsumował Mark.
— Jesteście niemożliwi — zaśmiał się Harry.
— Cecha Huncwota — odparł dumnie Syriusz. — A skoro o tym mowa… Jestem przekonany o tym, że gdyby Mark był na naszym lub waszym roczniku, na pewno byłby jednym z Huncwotów.
Uzdrowiciel zaśmiał się głośno.
— Nie myślałem, że masz takie zdolności aktorskie — rzekł Remus.
— Miałem matkę aktorkę. Talent najwyraźniej przechodzi z pokolenia na pokolenie.

— Maaaaark! Ja chcę już wyjść.
— Mowy nie ma. Nie wypuszczę cię, jeśli nie jestem pewien, że wszystko jest w porządku.
— Wszystko gra. Przynajmniej fizycznie. Psychicznie zawsze miałem problemy, więc nie masz się czym przejmować. Musisz się przyzwyczaić, nie ma leku na tę chorobę.
Mark zachichotał, ale zaraz spoważniał.
— Wiesz, że nie o to mi chodzi. Muszę być pewny, że wszystko zadziałało tak, jak powinno i po większym wysiłku ponownie nie wpadniesz w śpiączkę, bo takie sytuacje też się zdarzały.
Harry westchnął żałośnie.
— Wiesz, że ja nie potrafię usiedzieć długo na miejscu, a robię to, o dziwo, od kilku tygodni. Życie mi ucieka, a ty każesz mi siedzieć w szpitalu z tyłkiem przyklejonym do łóżka. Zlituj się, szlachetny człeku. Odtańczę ci balet, żebyś widział, że wszystko w porządku.
— Chciałbym to widzieć. — Podrapał się z zastanowieniem po brodzie, a Harry gotów był w trybie natychmiastowym zerwać się z łóżka, aby zrobić to, co zaproponował. — Ej, żartowałem! — zaśmiał się. Czarny opadł na poduszkę z nadzieją na twarzy. — I tak cię nie wypuszczę. I żadnych sprzeciwów! — dodał głośniej, kiedy Harry wydobył z siebie pierwsze sylaby.
Wyszedł, a Czarny strzelił focha.

— Czy ty przewidujesz przyszłość? — spytał cicho Czarny już następnego dnia. — Jeszcze wczoraj byłem gotów zatańczyć balet, a dzisiaj nawet głowy nie oderwę od poduszki.
— Mówiłem ci, żebyś nie wariował i czekał cierpliwie na wypis. Widocznie nie miałeś jeszcze wyjść ze szpitala i teraz masz tego skutki.
Harry stęknął cicho, gdy poczuł, jakby ktoś systematycznie uderzał go kamieniem w głowę.
— Matko jedyna… To gorsze niż kac.
Zakrył głowę ramionami, zasłaniając twarz.
— Przyniosę ci coś na ten ból.
Harry nie wiedział, co ze sobą zrobić. Wiercił się w łóżku i zakrywał głowę poduszką, by najmniejsze dźwięki nie docierały do jego uszu. Rozsadzało mu czaszkę od środka.
— Heloł, stary!
Drzwi trzasnęły. Czarny jęknął w poduszkę, gdy aż zadudniło mu w uszach.
— Co jest? — spytał ze zdziwieniem Jay.
— Coś w stylu kac — wydukał.
Huncwoci wymienili między sobą spojrzenia. Wrócił Mark z flakonikiem zielonego płynu w dłoni.
— Mark, ja zdycham, schodzę z tego świata, zostanie ze mnie tylko padlina. — Huncwoci parsknęli śmiechem. — Ciii…
— Przecież to tylko ból głowy. — Mark wywrócił oczami.
— Ból głowy? Wyobraź sobie, że ktoś wsadza ci do mózgu bombę i ją detonuje. To nie jest ból głowy tylko roz…
— Hamuj — zagłuszył jego słowo.
— …ający ból głowy — zakończył szeptem. — Nie ma na to innego określenia.
Mark podał mu środek przeciwbólowy, twierdząc, że po tym eliksirze ból powinien chociaż trochę ustąpić.
— Mogą to być po prostu skutki przyjmowanych leków albo objawy po śpiączce. Czarnomagiczne zaklęcia mają różne skutki uboczne, więc nie ma się czym przejmować.
— Mam się z tego cieszyć?
— Chociaż wiemy, czym jest to spowodowane, więc z tego możesz się cieszyć.
— Chyba nie okażę swoich oznak radości.
Mark pokręcił głową z politowaniem i stwierdził, że idzie do chorych osób.
— A ja to chory nie jestem? — spytał z udawanym oburzeniem Czarny.
— Ty jesteś chorym symulantem.
— No wiesz!
— O, już cię głowa nie boli, że się tak drzesz?
Harry zastanowił się.
— Przeszło.
Mark parsknął śmiechem i wyszedł.

Wszyscy zebrali się na obiedzie u Molly Weasley. Brakowało Potterów, co w ostatnim czasie było całkowicie normalne. Ginny zazwyczaj szła do Harry’ego, by mu potowarzyszyć. Dzisiaj wzięła ze sobą także Jima i Marlę, więc nie słychać było płaczu dzieci.
— Wiadomo, kiedy go wypuszczą? — zamartwiała się pani Weasley.
— Mark wymiguje się od odpowiedzi i mówi, że niedługo — odparła Amy, niezbyt zadowolona z tego faktu. — Twierdzi, że musi zostawić go na kontroli, żeby być pewnym. Nasilają się u niego bóle głowy, więc nie chcą ryzykować. Niby to norma i z czasem przejdzie, ale lekarze to lekarze.
— Ogólnie widać po nim, że czuje się lepiej. Humor mu wraca, nawet nabija się, że te bóle głowy to oznaka tego, że ma poprzestawiane we łbie — rzekł Kevin, na co wszyscy zaśmiali się.
— Ale nadal wygląda tak, jakby był wyjęty z grobu — stwierdziła Kizzy.
— Nie ma co się dziwić. Kilka miesięcy pod samą kroplówką mówi samo za siebie — powiedziała Hermiona ze zmarszczonymi brwiami.
— W tych szpitalach też nie karmią ich tak, jak powinni — rzekła z niesmakiem pani Weasley. — Zapakuję mu coś do jedzenia.
— Nie musisz, mamo — rozległ się głos Ginny.
Spojrzeli w stronę drzwi, skąd dochodził jej głos. W progu, wraz z Ginny, stał Czarny  razem z Marlą i Jimem.
— Harry, kochaneczku.
Pani Weasley przygarnęła go w swoje ramiona, jak to miała w zwyczaju. W następnej chwili przyjrzała mu się krytycznie.,
— Mówiłam, że w tych szpitalach źle ich karmią.
Smęciła na temat szpitali, a Suzi podbiegła do wujka i przytuliła się do niego z całej siły. Zaciągnęli go do stołu, pytając, czemu im wcześniej nie powiedział, że wychodzi.
— Wczoraj wieczorem Mark się wreszcie zgodził.
— A te bóle głowy?
— Da się żyć.

Amanda była już w zaawansowanej ciąży. Razem z Jayem ślub chcieli zorganizować jakiś czas po narodzinach, a Alex i Susan czekali na nich, by zrobić jedną imprezę dla dwóch nowych rodzin. Przyszli Jonsonowie znaleźli sobie mieszkanie w centrum Londynu, a przyszli Williamsowie na przedmieściach miasta. Fred i Angelina wzięli cichy ślub, gdy Czarny był w śpiączce, a Suzi we wrześniu miała iść do Hogwartu. Choć był dopiero listopad, dziewczynka już nie mogła się doczekać. Złodzieje Serc użerali się z dziennikarzami i Harry wiedział, że w niedalekiej przyszłości również będzie musiał przez to przebrnąć.
Już trzy dni później w mugolskiej gazecie pojawił się artykuł mówiący o tym, że Czarny był widziany w jednym ze sklepów dla dzieci wraz z żoną, gdzie kupował zabawki. Harry’emy cudem udało się uniknąć spotkania z dziennikarzami, ale nie mógł ukrywać się w nieskończoność.
Wraz z Jayem, Alexem i Ronem szukał ubranek dla dziecka tego pierwszego, gdy zostali zaatakowani przez grono reporterów. Huncwoci wymienili między sobą spojrzenia, widząc niezadowoloną minę Czarnego, który słuchał gradu pytań. Od początku wiedzieli, że od samego rana boli go głowa, więc stwierdzili, że trzeba go wyciągnąć z łap dziennikarzy. Wymknęli się chyłkiem, a w następnej chwili rozległ się wrzask:
— Aaaa! Oderwało mi nogę!
Czarny uśmiechnął się lekko, kiedy reporterzy odwrócili się od niego. Deportował się, przekazując Huncwotom, że spotkają się na rogu przy następnej ulicy.

Leżał wpatrzony w sufit. Ginny właśnie usypiała Jima, on poradził sobie z Marlą chwilę wcześniej.
— O czym myślisz?
Harry spojrzał na swoją żonę, która usiadła obok niego.
— O tym, że czas wielki, abym wytłumaczył sytuację. Tylko nie wiem jak.
— Nie będzie miało sensu tłumaczenie każdemu dziennikarzowi tego samego, bo pozmieniają połowę faktów i wyjdą jakieś kłamstwa. Idź do jakiegoś poważnego programu i wytłumacz wszystko raz a porządnie. Na pewno będą chcieli przeprowadzić z tobą wywiad.
— To chyba będzie najlepsze wyjście.

Zgłosił się do jednego z poważniejszych programów, gdzie mieli przeprowadzić z nim wywiad. Z chęcią zgodzono się na odcinek z jego udziałem i już dzień później nagrywali rozmowę. Ginny stała za kulisami, aby dodać mu otuchy.
Rozpoczęli wywiad. Dziennikarz pytał głównie o magię i jego rolę w całej bitwie. Harry odpowiadał szczerze, choć niektóre fakty wolał pominąć. Na planie panowała absolutna cisza, a reżyser patrzył na Harry’ego z uwagą. Czarny wytłumaczył na tyle dużo, by mugole mogli zrozumieć powagę sytuacji, w jakiej nieświadomie znaleźli się jakiś czas temu. Na koniec padło pytanie na temat powiązania Złodziei z magią oraz muzyką. Zaręczył, że nie korzystają ze swoich zdolności przy tworzeniu piosenki, choć dodał też, że zapewnie niektórzy w to nie uwierzą.
Widzów zaskoczył swoją powagą, kiedy dwa dni później wywiad został wypuszczony na antenę. Zwykle w trakcie programów z jego udziałem padły jakieś zabawne słowa, a tu nagle taka odmiana. To tylko potwierdziło, że sytuacja była niebezpieczna.

Patrzył tępo na nagrobek przed nim. Bolało. Miał wrażenie, że wszystko wydarzyło się wczoraj i dopiero odczuł to, z czym Bezimienni musieli zmagać się, gdy on był w śpiączce. Ryan zginął tak jak chciał. W walce. Twierdził, że taka śmierć jest szlachetna, gdyż wtedy poświęca się dla innych.
Ile osób Harry stracił od początku swojego życia? Zbyt wiele. Rodzice, Dumbledore, Marla, Jim, nienarodzone dziecko, Ryan… Prawie Syriusz.
Ofiary bitwy z Voldemortem miały pomnik niedaleko i tam też byli pochowani. W walce z Mrokiem zginęło o wiele mniej osób, co było znikomym pocieszeniem.
Misja wykonana, Ryan. Mrok zabity, zło zniknęło, tak jak chciałeś. Zaczynamy nowe życie, pełne spokoju i bez żadnych przekleństw na sobie. Odkupiłem swoje winy i mogę żyć ze świadomością, że nie zawitam u Lucyfera.
Powinien się z tego cieszyć. Ale nie potrafił. Jeszcze nie teraz.

Stary, Amanda rodzi!
 Harry uniósł brwi, kiedy dostał taką telepatyczną wiadomość od wyraźnie zdenerwowanego Jaya.
— Powiadomiłeś uzdrowiciela?
— Tak, Mark i Ket już są. Stary, ja padam.
— Zaraz będę.
Deportował się przed dom przyjaciela, wiedząc, że ten potrzebuje moralnego wsparcia. Bez pukania wszedł do środka, a Jay, słysząc głosy dochodzące z korytarza, wpadł do pomieszczenia.
— Stary, zaraz oszaleję — jęknął na samym wstępie.
Harry uśmiechnął się ledwo zauważalnie. Jakbym słyszał siebie…
— Gdzie są?
— W sypialni.
Zaprowadził go do salonu i nalał mu do kieliszka Ognistej Whisky. Jay wypił zawartość jednym duszkiem. Wzdrygnął się lekko i spojrzał nerwowo na drzwi sypialni. Walnął głową w stół, a Czarny klepnął go w plecy.
— Będziemy pić po narodzinach? Tak jak po narodzinach Marli i Jima?
Harry zaśmiał się.
— Obowiązkowo.
Jay uśmiechnął się z wdzięcznością. Co chwilę podrygiwał nerwowo, gdy zza drzwi dochodziły krzyki Amandy. Czarny pozwolił mu do niej pójść dopiero wtedy, gdy usłyszał płacz dziecka. Jay zerwał się z fotela i pobiegł do sypialni. Po chwili do Czarnego przyszła Ket, wyszczerzyła się i powiedziała, żeby wszedł. Oboje zerknęli do pomieszczenia. Mark podawał rodzicom noworodka, a Amanda odebrała je z błyszczącymi oczami.
— Czarny, będę brał od ciebie korepetycje — stwierdził Jay, na co wszyscy się zaśmiali. Ket i Harry podeszli bliżej. — Chcecie być chrzestnymi?
— Jasne — odparli zgodnie z uśmiechami.
— Więc jesteście chrzestnymi Louise’a Jonsona.
Jay i Amanda spojrzeli na siebie.
— Louise’a Harry’ego Jonsona — poprawiła Amanda.
Czarny uśmiechnął się szerzej.
— Amanda… — zaczął przymilnie Jay.
Dziewczyna zaśmiała się.
— Możesz.
— A wiesz co?
— Upić się.
Jay i Harry wymienili spojrzenia. Czarny wysłał telepatyczną wiadomość do Złodziei, Huncwotów, Briana, Remusa i Syriusza, którzy zjawili się zaledwie w ciągu kilkunastu minut.
— Z tego widoku wnioskuję, że chrzestni zostali wybrani.
— Dokładnie.
Ron klepnął Jaya w plecy.

Tym razem Złodzieje Serc nie zapomnieli o dziewiątej rocznicy powstania zespołu. Zagrali koncert, na którym zjawili się ich najbliżsi, by następnie udać się do autobusu, gdzie miała odbyć się impreza zorganizowana przez Kizzy. Dzieci Potterów i Jonsonów znalazły się w rękach pani Weasley, która przygarnęła je z wielką chęcią. Jay i Amanda oraz Alex i Susan pobrali się dwa tygodnie wcześniej i dopiero wczorajszego dnia wrócili z podróży poślubnych. Autobus był przepełniony, gdyż została zaproszona także ekipa techniczna chłopaków. Niespodziewanie drzwi otworzyły się i do pojazdu wszedł dziennikarz i kamerzysta.
— Chłopaki, udzielacie wywiadu! — krzyknęła Kizzy ze śmiechem, ściszając muzykę. — Specjalnie na tę okazję.
— Czy na pewno jesteśmy w stanie? — powiedział Kevin, gdy Natalie popchnęła go w stronę kanap, gdzie miała być przeprowadzona rozmowa.
Złodzieje usiedli na miejscach.
— Czy to poleci na żywo? — zapytał Max.
— Już leci — odparł dziennikarz ze śmiechem.
Złodzieje wymienili zgłupiałe spojrzenia.
— A my tacy naje*ani — pisnął cicho Kubek, lecz zaraz doprowadził się do porządku.
— Rocznica powstania zespołu jest idealnym momentem na przeprowadzenie wywiadu dotyczącego waszej kariery i nie tylko. Na koniec złożycie obietnicę napisaną przez waszą menedżerkę. Na początek kilka krótkich pytań i krótkich odpowiedzi. Szybkie pytanie i szybka odpowiedź, okay? — Na pierwszy ogień poszedł Will siedzący na brzegu. — Uważacie, że kiedy koncert jest najbardziej udany?
— Kiedy po nim nie mamy siły ruszyć palcem.
Kolejne pytanie padło do Kevina.
— Często się kłócicie?
— Właściwie codziennie — zaśmiał się.
— Dragon, najbardziej nietypowy prezent od fanów?
Zastanowił się chwilę, zerkając na Marthę.
— Stanik z naszą podobizną.
Ludzie parsknęli śmiechem.
— Jeszcze kiedyś były stringi — podpowiedział cicho Max.
— No tak, Czarny oberwał nimi w twarz — zaśmiał się Cary.
— Dużo ich macie?
— Całą kolekcję. Moglibyśmy otworzyć sklep z bielizną. Latają średnio na co trzecim koncercie — rzekł następny w kolejności Max.
— Czarny, kiedy czujesz się prawdziwym artystą?
Zmarszczył brwi.
— Kiedy zapomnę tekstu, a ludzie śpiewają za mnie.
— Elgi, najpiękniejsza rzecz na koncercie?
— Hmm… Gdy ludzie tak dobrze się zorganizują, że akcje koncertowe nas zatykają.
Poleciała druga kolejka pytań.
— Kubek, jaka akacja koncertowa zapadła ci najbardziej w pamięci?
— Gdy w Rzymie na trybunach pojawił się napis z podziękowaniem stworzony z latarek.
— To nam kompletnie odebrało mowę — wtrącił Bruce.
— Świstak, kto z was najwięcej marudzi?
— Mięta.
Wymieniona osoba w ogóle się tym nie przejęła.
— Dragon, czy graliście kiedyś z playbacku?
— Nie, lepiej odwołać koncert.
— Mięta, twoim zdaniem jaka jest wasza najlepsza piosenka?
Breaking the habit.
— Czarny, moment, w którym najbardziej odczułeś, że to, co robisz, ma sens?
— Pewna dziewczyna na wózku inwalidzkim powiedziała mi kiedyś, że miała wypadek samochodowy i od tego czasu jest sparaliżowana od pasa w dół. Wpadła w głęboką depresję, z którą zaczęła walczyć po tym, jak usłyszała naszą piosenkę w radiu.
Dziennikarz pokiwał głową z uznaniem.
— To zapewne dość motywująca historia. Elgi, z której zdobytej nagrody cieszysz się najbardziej?
— Z pierwszej, którą otrzymaliśmy.
Po czwartej kolejce Złodzieje zaczęli się obawiać, czy dziennikarzowi kiedyś skończą się pytania, lecz po piątej kolejce wreszcie oznajmił, że to koniec.
— Czy jesteście gotowi podpisać oświadczenie mówiące o waszej przyszłości?
— Mamy się bać?
— Przeczytam je na głos przed milionami osób oglądającymi ten program — rzekła Kizzy.
Rozwinęła rulonik, odchrząknęła i zaczęła:

Jako członek zespołu Złodzieje Serc oświadczam, iż:
1. Pozostanę tym samym zwariowanym pomyleńcem bez względu na wszystko.
2. Nie będę utrudniał rozwoju pozostałych członków zespołu.
3. Jeśli muzyka przestanie sprawiać mi radość i będzie utrudniała życie, pierwszymi osobami, które się o tym dowiedzą, będą pozostali członkowie zespołu.
4. Cierpliwie będę znosił szaleństwa pozostałych członków zespołu.
5. W razie rozpadu zespołu z powodów wymienionych w punkcie trzecim nadal będziemy zgraną paczką.

Spojrzała na nich z uśmiechem.
— Więc jak? Podpisujecie zobowiązanie?
— Muszę się zastanowić, czy jest sens, gdyż w najbliższym czasie mogę nie dostosować się do punktu numer cztery — rzekł ze śmiechem Świstak. — Jasne, że podpisujemy.
Każdy złożył na papierze autograf.
— Co ja zrobiłem? — powiedział Harry z udawaną rozpaczą, kiedy dziennikarz wyszedł, kończąc program.
Zgodnie się zaśmiali.

— Przekładaliśmy to naprawdę długo, ale nie możemy zwlekać w nieskończoność — rzekł Lucy, gdy wszyscy Bezimienni zebrali się w zamku. — Co z Aniołami?
Zapadła cisza.
— Coś musimy zrobić — szepnęła Ellen. — Nie mamy Najwyższego, nie mamy żadnego wroga. Czarny, Ryan chciał byś to ty go zastąpił.
— Jest w ogóle sens to ciągnąć? — rzekł Harry po kolejnej chwili ciszy.
— Teraz… chyba nie — odparła Karen.
— Zawieszamy działalność Bezimiennych?
— Dopóki nie znajdzie się kolejny przeciwnik albo ktoś do wytrenowania. Zgadzacie się?
Wszyscy potwierdzili.
— Więc… Bezimienni zostają oficjalnie zawieszeni na czas nieokreślony…

1 komentarz:

  1. Hej,
    wspaniały rozdział, cieszę się że Harry po tak długim czasie się obudził, Ci dziennikarze byli frustrujący, wielka szkoda, że Anioły zawiesiły działalność
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń