Wszystkie
spojrzenia przeniosły się na Marka, gdy tylko wyszedł w sali, w której
znajdował się Czarny.
—
Harry jest w stanie śpiączki. Nie wiem, czy kiedykolwiek się z niej wybudzi.
Dopiero
po chwili dotarła do nich ta informacja. Ginny powstrzymywała łzy, które
cisnęły jej się do oczu, ale po tej wiadomości pękła jak bańka mydlana. Kizzy
nie hamowała płaczu, była zbyt słaba, aby trzymać emocje w sobie. Mark
westchnął ciężko i ciągnął:
—
W trakcie walki oberwał poważnym zaklęciem, które utrzymywał w sobie przez
kilka minut, nie pozwalając mu nad sobą zapanować. To bardzo niebezpieczne. W
każdej chwili może odzyskać świadomość, jednak istnieje też możliwość, że jego
organizm przestanie całkowicie funkcjonować. Nie ma na to określonej zasady.
Podtrzymujemy jego czynności życiowe mugolskimi sposobami, gdyż są bardziej
skuteczne w takim przypadku. Robiliśmy wszystko, co mogliśmy, ale było za
późno.
Kizzy
pociągnęła nosem, by po chwili kompletnie stracić nad sobą panowanie. Bruce
objął ją z całej siły, patrząc tępo na Marka.
Ginny
skierowała się w stronę sali, gdzie leżał jej mąż. Zrobiła kilka chwiejnych
kroków, lecz nie wytrzymała tych emocji. Zemdlała.
Świat
mugoli dowiedział się o istnieniu magii. Wiadomość o walce w miasteczku pełnym
magicznych ludzi i stworów rozniosła się echem po całej kuli ziemskiej. Jedni
byli zafascynowani, inni zszokowani, niektórzy nie wierzyli mimo dowodów.
Mugolskie media huczały o tym niemal przez cały czas. Wiele walczących osób
zostało rozpoznanych, w tym Złodzieje Serc, dlatego chłopcy nie mogli opędzić
się od dziennikarzy i paparazzi. Media dowiedziały się także o tym, co się stało
z Harrym i kim był naprawdę. Ginny oraz bliscy Harry’ego byli oblegani przez
media niemal równie często jak zespół. Teraz każdy czarodziej czarował, kiedy
chciał.
„Magia istnieje!”, „Złodzieje Serc czarodziejami!”, „Czarny w śpiączce!”, „Walka
magów w miasteczku!”, „Czarnomag
zamordowany przez Harry’ego Pottera!” – takie i wiele innych tekstów można
było zobaczyć na pierwszych stronach mugolskich gazet.
Złodzieje
nie odpowiadali na pytania dziennikarzy, dopóki nie padło jedno stwierdzenie:
—
Czarny jest mordercą.
Wszyscy
natychmiast się zatrzymali.
—
Nie, nie jest mordercą — powiedział groźnie Kevin. — Zabił, żeby ochronić między
innymi wasze szanowne dupy!
—
Czy to był jedyny sposób…?
—
Tak, był! — zdenerwował się Max. — Skoro wiecie, że magia istnieje, domyślcie
się, że z łatwością uciekłby z więzienia!
Ruszyli
dalej, ale dziennikarze jeszcze pytali.
—
Mamy użyć magii?! — warknął Will, całkowicie tracąc nad sobą panowanie.
Odsunęli
się z lekkim strachem. Złodzieje deportowali się bez większych protestów.
Amy
usiadła na brzegu łóżka Harry’ego. Łzy same cisnęły jej się do oczu, gdy na
niego patrzyła. Gdyby nie te różne kabelki przylegające do jego ciała,
uznałaby, że śpi. Wierzyła w to, że ją słyszy. Czuła to.
—
Nawet nie wiesz, co się tutaj dzieje — powiedziała cicho. — Mugole dowiedzieli
się o magii. Nigdy nie było takiego zamieszania jak teraz. Dziennikarze to sępy
i oblegają chłopaków z zespołu. Wiesz… Dowiedzieli się, że jesteście
czarodziejami. Nie uwierzysz, ale czekają na twój komentarz. Zastanawiam się, w
jaki sposób byś im pocisnął w tej sytuacji, bo nie wierzę, że akurat ty
przeszedłbyś obok tego tematu obojętnie — zaśmiała się lekko. — Wszyscy czekamy
— rzekła łamiącym się głosem. — Nie rób nam tego. Ryan odszedł. Nie rób tego co
on.
Po
jej policzkach popłynęły łzy. Ukryła twarz w dłoniach, nie mogąc powstrzymać
emocji.
Ginny
w zamyśleniu i ciszy sprzątała sypialnię. Minął równy tydzień od walki w
miasteczku, a wczorajszego dnia odbył się pogrzeb poległych w tej bitwie.
Znowu
zabito wroga i znowu Harry nie wyszedł z tego cało. Odwiedzała go codziennie,
lecz jego stan się nie zmieniał. Często do niego mówiła, choć nie wiedziała,
czy w ogóle ją słyszy.
Ugładziła
lekko pościel, gdzie zazwyczaj sypiał Harry. Ze smutkiem na twarzy usiadła na
łóżku. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Wmawiała sobie, że Harry wyjechał w trasę
koncertową i sam nie wie, kiedy wróci. Marla i Jim leżeli w łóżeczkach, co
chwilę dając o sobie znać.
Jakiś
czas później przeniosła się do szpitala, gdzie siedziała przez dobrą godzinę,
trzymając go za rękę. Przypominała jej się jego żywa twarz: kiedy patrzył na
nią z niemal wyczuwalną miłością; kiedy obserwował Marlę i Jima pełen dumy;
kiedy wariował z Huncwotami i Złodziejami pełen radości życia; kiedy śpiewał z
twarzą wypełnioną pasją; kiedy przekomarzał się z Syriuszem, a jego usta
wygięte były w uśmiechu. Teraz na jego twarzy nie było żadnych emocji. Blada,
pełna spokoju, zupełnie do niego niepodobna. I ten odgłos przeklętego pikania,
który wyprowadzał ją z równowagi. Nie wiedziała, dlaczego nawiedzała ją myśl o
Marli Winnhof.
—
Zrób to jeszcze raz. Ostatni raz, jeśli możesz. Pomóż nam — szepnęła w
przestrzeń.
Scarlet
leżała na kanapie, patrząc w sufit. Myślała o tym, co stało się na ślubie. Jej
najszczęśliwszy dzień w życiu zamienił się w koszmar, który nie kończył się od
miesiąca. Nie zauważyła, gdy Kevin wszedł do środka. Zorientowała się dopiero
wtedy, gdy usiadł na sofie przy jej nogach. Milczał, patrząc na nią w
zamyśleniu.
—
Jak myślisz, kiedy się obudzi? — spytała wreszcie.
Przez
chwilę nie odpowiadał, siedząc w całkowitej ciszy.
—
Nie wiem.
Podniosła
się i mocno się do niego przytuliła.
—
Sen zamienił się w koszmar — szepnęła. — Szkoda mi Ginny. Nie wyobrażam sobie,
jak bardzo musi to przeżywać.
—
W to nie wątpię. Codziennie tam idzie i siedzi przy nim godzinami — mruknął.
—
Tobie też jest ciężko — szepnęła, a on zamknął oczy. — W końcu to twój
przyjaciel.
—
Czasami wkurzający, ale jednak przyjaciel — odparł po chwili, a ona zaśmiała
się smutno.
—
I tak wiem, że już ci brakuje jego zwariowanych pomysłów. Tobie i Złodziejom. Każdemu…
Kizzy
nie wiedziała, dlaczego katuje się filmikami chłopaków, w których niemal zawsze
występował Czarny, jednak po raz kolejny odtworzyła jeden z nich.
— Uwaga! Uwaga! — rozległ
się głos Maxa, który trzymał w dłoni kamerkę. — Słyszeliście, jak Czarny i
Dragon zmieniają się rolami? Nie? Więc dzisiaj macie okazję!
Kamera przeniosła się
na twarze dwójki wokalistów, którzy stali ze słuchawkami na uszach, przy
mikrofonach, w studiu.
— Puknij się w łeb —
zaśmiał się Cary.
— Zróbcie to dla fanów.
— Jak dla fanów to okay
— powiedział Harry i zaczął naśladować rap Dragona w Dedicated w przyspieszonym tempie, aż sam przestał
nadążać za tekstem.
Pozostali śmiali się
głośno, a on nie przerywał, chociaż jego głos zaczął drżeć. W końcu wybuchnął
niepohamowanym śmiechem. Wszyscy zaklaskali i zaczęli krzyczeć do Dragona, żeby
zaśpiewać refren Blackout. Cary zaczął wrzeszczeć jak wariat, co chwilę biorąc głęboki wdech. Złodzieje
ryczeli z uciechy, a film urwał się.
Kizzy
uśmiechnęła się szeroko, przypominając sobie tę sytuację. Często nagrywali
amatorskie filmiki i wrzucali je do sieci, by fani mogli trochę pośmiać się z
chłopaków i zobaczyć, jacy są szaleni. Włączyła drugi filmik. Uśmiechnęła się jeszcze
szerzej, choć w oczach miała łzy. Usłyszała dzwonek do drzwi i kroki babci.
Złodzieje Serc zobaczyli ją przed laptopem, z którego dochodziły znane im
dźwięki jednego z filmików, który sami nagrywali.
— Ile dajecie, że
trafię w głowę? — zaśmiał się Harry.
— Jak trafisz, idziemy
na pizzę z zestawem coli, a jak nie, zamawiamy sushi — zaproponował Bruce.
Czarny chwycił
namoczony papier toaletowy zmiętolony w kulkę i rzucił nim w przechodnia z okna
hotelu.
— Trafił! — roześmiał
się Kevin, chowając się w pokoju przed spojrzeniem ich celu.
— Idziemy na pizzę —
rzekł ze śmiechem Will.
Automatycznie
włączył się kolejny filmik, a oni patrzyli na niego z uśmiechami.
— Mięta, jak nie
wyłączysz tej kamerki, wrzucę ją do klopa razem z twoją głową — powiedział
Czarny, kiedy Max nagrywał go, gdy miał grać na bębnach.
Złodzieje zaśmiali się,
kiedy podszedł do Maxa i walnął go w łeb, choć nie było tego widać w ekranie.
Dobrze wiedzieli, że była to tylko gra i wcale go nie uderzył, ale Mięta runął
na ziemię, udając nieprzytomnego z językiem na wierzchu.
Kizzy
zaśmiała się cicho przez łzy, które po chwili popłynęły po jej policzkach.
Fanowski filmik
rozpoczął się, gdy Czarny w trakcie śpiewania na koncercie Drag wkroczył na wybieg. Nagle na jego głowie
wylądował stanik, co spotkało się z wybuchami śmiechu widowni. Czarny chwycił
bieliznę, przerywając śpiewanie, przyjrzał jej się uważnie i powiedział
poważnie do mikrofonu:
— Naprawdę sądzicie, że
powinienem nosić takie duże rozmiary?
Ryk śmiechu widowni był
oszałamiający.
Kizzy
początkowo płakała ze śmiechu, ale później śmiech zamienił się w szloch. Bruce
przygarnął ją w swoje ramiona.
—
Chodźcie tu — powiedziała słabo do reszty i wszyscy razem przytulili się do
siebie.
Jay
wrócił ze szpitala, w którym był razem z Alexem i Ronem. Chciał dowiedzieć się,
czy nastąpiła jakiekolwiek zmiana w stanie Harry’ego. Niestety, nie było żadnej.
—
I co? — spytała Amanda, siadając obok niego.
—
Nic — mruknął. — Zero poprawy, zero pogorszenia. Może tak leżeć latami bez
jakichkolwiek zmian w zdrowiu. — Amanda mocno go przytuliła. — Nie wiem, co jest
gorsze. To, co dzieje się teraz, czy to, co stało się po śmierci Voldemorta.
—
Teraz chociaż mamy go przy sobie — szepnęła.
—
Gdyby przynajmniej było wiadomo, jakim zaklęciem go trafił… Może moglibyśmy coś
zrobić…
—
Jay — powiedziała cicho, chwytając jego twarz w dłonie — nic nie możesz zrobić.
Wiem, że bardzo byś chciał, ale nie możesz. Musimy czekać. Nie ma innego
wyjścia — szepnęła, patrząc mu głęboko w oczy, w których widziała cierpienie po
stracie przyjaciela.
Wiedział,
że ma rację. Przymknął powieki i przytulił ją ponownie.
Czekanie
było najgorsze.
—
Syriusz, naprawdę chciałbym ci powiedzieć, że nastąpiły jakieś zmiany w jego
stanie, ale… wtedy musiałbym skłamać i narobić wam nadziei — powiedział z
rezygnacją Mark, kiedy kolejna osoba spytała go o to samo z wyraźną nadzieją na
poprawę, której nie było.
Ramiona
Łapy zwisły bezwładnie. Miał nadzieję, która zgasła. I tak w kółko. Za każdym
razem, gdy przychodził do szpitala, łudził się, że coś się zmieniło, ale zawsze
kończyło się tak samo. W stanie Harry’ego nie było nawet najmniejszej poprawy.
Łapa spojrzał na uzdrowiciela pytająco, a on kiwnął głową, wiedząc, o co
chodzi. Syriusz skierował się w stronę drzwi, za którymi leżał jego chrześniak,
a Mark obserwował, jak wchodzi do środka. Za każdym razem musiał odbierać im
nadzieję na wyzdrowienie chłopaka. To był moment, w którym nie lubił tego, czym
się zajmował. Większości ludziom pomagał, ale czasami nie miał wpływu na
sytuację i stan zdrowia pacjenta.
Syriusz
wyszedł po kilku minutach z opuszczoną głową, zamyśloną twarzą i rękami w
kieszeniach. Powiedział coś dyskretnie na pożegnanie i wyszedł. Mark westchnął
cicho.
—
Tyle osób na niego czeka, a tu żadnej zmiany — powiedziała jedna z
pielęgniarek.
—
Niestety — odparł cicho, wracając do pracy.
Dylan
opierał się o parapet, patrząc na twarz swojego opiekuna z czasów szkolenia.
Nie mógł uwierzyć, że leży tutaj już dwa miesiące bez jakichkolwiek oznak
życia.
—
Większość wierzy, że słyszysz, co do ciebie mówimy, ale nie możesz zareagować.
Nie wiem, czy to prawda, ale też w to wierzę. I wiesz, co ci powiem? Nie rób
sobie jaj i wracaj do żywych, bo za dużo osób tu na ciebie czeka.
Westchnął,
zamykając powieki. Wyszedł z pomieszczenia, wiedząc, że czekają tam na niego
Logan i Liam, którzy znali już prawdę o swoim przyjacielu.
—
Jak się trzymasz, stary? — spytał ten pierwszy.
—
Szkoda słów — mruknął, kierując się w stronę wyjścia.
Gdyby
został na sali chwilę dłużej, może zobaczyłby delikatny ruch palcem…
—
Codziennie od trzech miesięcy budzę się z myślą, że może to stanie się dzisiaj,
a zasypiam z myślą, że może stanie się jutro. Hermi, ja niedługo oszaleję… Nie
mogę dłużej bez niego wytrzymać.
Przyjaciółka
przytuliła ją mocno ze smutkiem na twarzy, kiedy popłakała się jak dziecko.
—
Ginny, nie możesz tracić nadziei. Wszyscy czekają razem z tobą, wierząc, że
wreszcie wszystko wróci do porządku, że wreszcie się obudzi. Wszyscy wierzymy.
Ty też nie możesz stracić tej nadziei.
—
Nawet dzieci zaczynają pytać, gdzie jest tata, a ja nie mogę im odpowiedzieć.
Są takie małe, a widzą, co się dzieje i za nim tęsknią. Ledwo sklecają słowa, a
wiedziały, jak zadać takie pytanie. Gdybyś widziała, jak nagle się uspokajają,
gdy leci piosenka, w której on śpiewa.
—
Rozpoznają głos, dlatego tak reagują. Przyzwyczaiły się do jego widoku i głosu.
Niedługo się obudzi, jestem o tym przekonana.
Keith
przyszła do szpitala wraz z Maxem. Spotykali się od dłuższego czasu, a ona
chciała towarzyszyć Mięcie, wiedząc, że Harry to jego przyjaciel. Opowiadał jej
o różnych wygłupach, jakie razem robili, powiedział, jak się poznali i jak
powstał zespół.
—
Pamiętasz, jak tańczyłaś z nim na weselu, a później ze mną? Zrobił to
specjalnie, bo wiedział, że nie mam odwagi do ciebie zagadać. Zawsze był taką
swatką. To samo zrobił w przypadku Alexa z Susan czy Syriusza z Amy. Czasami
się z niego nabijaliśmy, że jest przyzwoitką w męskim wydaniu.
Keith
zaśmiała się smutno, chwytając go za rękę, by pokazać mu, że jest razem z nim.
—
Max… — szepnęła nagle, patrząc na Harry’ego.
Spojrzał
tam, gdzie ona, lecz nic nie zauważył.
—
Tak?
—
Nie widziałeś? Poruszył ręką!
Ponownie
na niego spojrzał. Przez chwilę nic się nie działo, aż wreszcie dostrzegli, że
wyprostował lekko palce. Max rozszerzył oczy. Wbijał wzrok w jedno miejsce, nie
mogąc wyjść z szoku. Natychmiast powiedzieli o tym Markowi, który stwierdził,
że Harry najprawdopodobniej ich słyszy.
—
Ludzie! — powiedział od progu Max, gdy pojawił się na kolejnego dnia na
obiedzie u Molly Weasley. — Pamiętacie, jak Czarny zawsze się wkurzał, gdy
mówiliśmy na niego przyzwoitka w męskim wydaniu? — Kilka osób pokiwało głowami,
nie wiedząc, do czego zmierza. — Wczoraj u niego byłem i przez przypadek mi się
to wypsnęło. Słyszy nas.
—
Skąd wiesz?
—
Wyraził swoją wściekłość, poruszając ręką.
Zapanowało
poruszenie, które zastąpiła nadzieja.
Słyszał
znajome głosy, które zwykle dochodziły do niego jak echo. Nie mógł się ruszyć.
Nie miał na to siły. Widział tylko czerń, która go przytłaczała, lecz nie mógł
nic zrobić, by się z niej wydostać.
Czasami
czuł, że ktoś go dotyka. Najczęściej trzymali go za rękę, choć co jakiś czas
ktoś głaskał go po policzku i włosach.
Mówili
do niego. Najczęściej prosili go, by do nich wrócił, ale on nie wiedział, jak
ma to zrobić. Ciężkie ciało nie pozwalało mu na najmniejszy ruch, chociaż w ten
sposób chciał im przekazać, że wszystko słyszy. Gdy wreszcie mu się to udało,
usłyszał zaskoczone głosy pełne radości.
Któregoś
dnia usłyszał słowo wujek, kiedy
indziej tata. Dziecięce głosy, które kochał.
Chciał
wrócić. Nie potrafił.
Amy
i Syriusz po raz kolejny rozmawiali z Markiem o stanie zdrowia Harry’ego, ale ten
nie powiedział im nic nowego. Nagle rozległ się hałas. Tłum dziennikarzy i
fotografów wpadł do szpitala, nie przejmując się tym, że powinni zachować
ciszę. Mark zmarszczył brwi, przepraszając na chwilę Blacków.
—
O co chodzi? — spytał, lecz ci, nie zważając na nic, skierowali się do sali, w
której leżał Czarny. — Ej! — Mark natychmiast próbował im przeszkodzić. Zagrodził
im drogę, stając w drzwiach. — Co to ma znaczyć?
—
Tu leży Czarny!
—
No i co z tego? — warknął Syriusz, wpychając się obok Marka.
—
Odejdźcie stąd — powiedziała groźnie Amy.
Musiała
zareagować ochrona i pielęgniarze.
—
Muszą mieć sensację nawet w takiej sytuacji — mruknęła Amy ze smutkiem.
—
Niestety, taka praca dziennikarza — dodał niemrawo Łapa. — Coś czuję, że
jeszcze nie raz będą chcieli się tu dostać.
—
Czego oni od niego chcą? Przecież się, do cholery, nie odezwie! — głos Amy
załamał się lekko.
—
Na razie nie — mruknął Mark.
Na razie
– te słowa utkwiły Syriuszowi w pamięci. Na razie nie, ale to nie znaczy, że
nigdy.
Pierwszy
raz wyszedł ze szpitala z nadzieją.
Jak
się stąd wydostać? Co zrobić, żeby wreszcie nie widzieć tej ciemności, lecz
światłość? Czy to zależy wyłącznie od niego? A może też od innych? Czy to
koniec? A może dopiero początek lepszego życia bez czyhającego na niego niebezpieczeństwa?
Miał
wrażenie, że brakuje mu tylko odrobiny siły, aby wreszcie wydostać się z tej
nicości. Ale jej nie miał. I nie wiedział, jak ją zdobyć. Ktoś musiał mu w tym
pomóc, gdyż on był zbyt słaby. Tylko kto? Kto mógł mu pomóc? I jakim sposobem?
Niezależnie od tego, jak bardzo próbował, i tak kończyło się to na niczym.
Nie
mógł, nie potrafił, nie wiedział.
Ale
chciał. To się dla niego liczyło. Chciał coś zrobić, żeby wreszcie się stąd
wydostać. Otworzyć oczy i zobaczyć biel. A w tej bieli jego przyjaciół,
rodzinę, bliskich. Swoją Siłę Życia, której potrzebował w tej chwili jak nigdy
wcześniej. Tylko jak ta Siła Życia miała mu pomóc?
Zajrzyj w swoje serce,
Harry, a zobaczysz rozwiązanie.
Żyli
dalej, choć bez Czarnego to już nie było to samo. On był osobą, która
wszystkich pobudzała do wariactwa, szaleństwa, działania. Robili to, co
musieli, bez zbytniego zaangażowania i chęci. Podstawowe czynności i zero
zapału do dodatkowych obowiązków. Męczyło ich to, że nie wiedzieli, czy mogą
pomóc Harry’emu. A jeśli już mogli to zrobić, to w jaki sposób?
Piętnaście
osób zasnęło z nieświadomością, co stanie się tej nocy. Że dowiedzą się
niezwykłej rzeczy, która niewątpliwie ich wspomoże. Że znajdą się w niezwykłym
miejscu, przy niezwykłej osobie. Dokładnie o godzinie trzeciej nad ranem.
Hermiona otworzyła
oczy. Nie wiedziała, co się dzieje. Miała wrażenie, że się obudziła, ale
jednocześnie wiedziała, że nadal śni. Była… właściwie nie wiedziała gdzie.
Panująca biel oślepiała ją. Przed oczami zamajaczyła pewna sylwetka. Zmarszczyła
brwi, patrząc na nią. Podeszła bliżej, lecz mgła przeszkadzała jej w
rozróżnieniu osoby.
— Kim jesteś? — spytała,
ale nie usłyszała swojego głosu.
Jej usta poruszały się,
nie wydobywając z gardła najmniejszego dźwięku. Dlaczego sylwetka wydawała jej
się znajoma?
— Harry…
Postać poruszyła się
lekko, a ona odebrała to jako potwierdzenie. Podbiegła do niego, choć nadal nie
widziała jego twarzy. Nagle, tuż przed nim, opadła gruba krata, która ich
odgrodziła. Chwyciła pręty w dłonie i szarpnęła. Miała nadzieję, że pomoże mu
wyjść z tej klatki, która go od niej oddzielała. Próbowała ją obejść, ale
chodziła w kółko. Zatrzymała się zrezygnowana. Nie odczuła, aby Czarny był
zawiedzony albo zły. Raczej pełen zrozumienia i wdzięczności.
— Jak ci pomóc? — spytała,
ale nadal nie słyszała samej siebie.
Milczał. Nie mógł
mówić? A może mówił, lecz go nie słyszała? Sylwetka zaczęła się oddalać i
rozmazywać.
— Harry!
— Bądź…
Biel zniknęła.
Ron
niespodziewanie zerwał się ze snu. Oczy miał szeroko rozwarte, serce biło jak
szalone. Chwilę trwało, zanim się uspokoił i dopiero spostrzegł, że Hermiona
także nie śpi. Wyglądała tak, jak on się czuł.
—
Coś się stało? — spytał ochrypłym głosem.
—
Ja… miałam sen — szepnęła. — Dziwny sen. — Zamilkła, patrząc na niego. — A ty?
—
Ja… też. A co…?
—
Harry — odpowiedziała na niedokończone pytanie. — Ty też? — Kiwnął głową. —
Biel, krata, cisza? — zapytała ponownie, a on znów potwierdził. — O co tu
chodzi?
—
Nie wiem — wymamrotał. — To wyglądało tak, jakby był uwięziony i nie mógł się
wydostać.
—
A czy… powiedział coś? Słyszałeś?
—
Bądź. Tylko tyle.
—
Co jest grane?
Z
samego rana wybrali się do szpitala. Poczuli niemałe zdziwienie, kiedy
dostrzegli tam Syriusza, Cary’ego, Jaya, Kevina, Ginny i Lupinów. Ledwo stanęli
w sali, a do środka weszli jeszcze Alex i Max. Patrzyli na siebie w ciszy. Po
chwili pojawili się także Amy, Will, Bruce i Kizzy.
—
Coś się stało? — zapytała niepewnie Kizzy.
Przez
chwilę stali w ciszy.
—
Czy wam też się to śniło? — spytał prosto z mostu Łapa.
—
Wychodzi na to, że tak — uznała Ginny.
Wymienili
się relacjami. U każdego sen wyglądał niemal tak samo: biel, sylwetka, nagłe
opuszczenie krat, cisza i jedno słowo: bądź.
—
To… chyba łączy się wszystko z Siłą Życia — powiedziała cicho Amy. — Pamiętacie
Mrok i porwanie Harry’ego? Wtedy byliśmy w takim samym składzie. Mrok nazwał
nas Siłą Życia. Byliśmy mu potrzebni, żeby zniszczyć Harry’ego.
Przez
chwilę panowała cisza.
—
To musi mieć głębszy sens — stwierdził Cary. — Wszystko musi mieć znaczenie.
—
Tylko jakie?
—
To wszystko działo się w umyśle — zaczął po chwili namysłu Jay. — Kraty
oznaczają więzienie…
—
Czyli jest uwięziony w swoim umyśle?
—
Cisza, milczenie… Nic nie może nam przekazać. Oprócz słowa bądź.
—
Co to znaczy?
—
Żeby mu pomóc, musimy tylko przy nim być — szepnęła po chwili Ginny
—
Przecież cały czas jesteśmy przy nim.
—
Ciałem, duchem, umysłem i sercem? Musimy z nim być pod każdym względem. Może po
prostu nie wiemy, jak musimy temu sprostać — rzekła Amy. — A może… gdybyśmy
sprostali, on… by wrócił…
Bicie
serca Harry’ego zakłóciło się przez chwilę, lecz zaraz wróciło do normy.
Odebrali to jako potwierdzenie.
—
Jak mamy z nim być ciałem, duchem, umysłem i sercem? Ciałem to wiadomo. Być
przy nim fizycznie. Cały czas o nim myślimy, chcemy, żeby się obudził. Co
jeszcze możemy zrobić?
—
Każdy z nas myślał o tym, żeby się obudził pod kątem: bo chcemy, bo tęsknimy.
Nikt nie myślał o tym, że jego powrót do rzeczywistości będzie lepszy także dla
niego. Nie wczuwaliśmy się w jego stan, jego umysł. To on potrzebuje siły, żeby
wrócić, nie my. My musimy być silni i się nie załamywać, żeby on odzyskał moc.
—
Czyli… patrzyliśmy na to ze złej perspektywy. Powinniśmy patrzeć jego oczami, a
nie naszymi.
—
Dokładnie. To my musimy mu pomóc.
Naprawdę niewiele ci
brakuje. Im brakuje. Wam. Wiecie, że musicie połączyć siły, by ci się udało.
Oni wiedzą, że muszą wczuć się w twoją rolę. Ty wiesz, że musisz tego chcieć i
poczuć ich wpływ na ciebie. Razem wam się uda. Jesteście sobie potrzebni.
Łączycie się ze sobą jako Siła Życia. Razem możecie przenieść góry.
Dlaczego
wszyscy czuli, że muszą tam być? Dlaczego pragnęli tego jak nigdy wcześniej?
Dlaczego tam poszli, mimo wielu innych obowiązków? Czuli, że są potrzebni jak
nigdy wcześniej.
—
Mark, dlaczego nie chcesz nas wpuścić?
—
Jest was za dużo. W środku są już Jay, Kevin, Will, Ron, Syriusz i Ginny. Już
wielokrotnie łamałem zakaz wpuszczania tylu osób do środka. Ostatnio ordynator
robił problemy. Wiem, że mogę wam ufać, ale musimy przestrzegać wszystkich
środków bezpieczeństwa. Dziennikarze próbują przedostać się do sali za wszelką
cenę, nie powstrzymają się przed oszustwem. Musimy dmuchać na zimne. Dlaczego
nagle wszyscy chcecie się tam dostać?
—
Nie wiem… Jakieś wewnętrzne rozterki, czy coś w tym stylu — rzekła niemrawo
Dora.
Mark
spojrzał na nich kolejno.
—
Doktorze…
Z
początku nie zorientowali się, do jakiego doktora kierowane są te słowa.
—
Mark!
Uzdrowiciel
odwrócił się w stronę pielęgniarki, która go wołała. Ze zmarszczonymi brwiami
wpatrywała się w tabliczkę.
—
Coś jest nie tak. Zakłócenia z sercem na piątce.
—
Kto…?
—
Harry Potter.
Mark
zerwał się do biegu.
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, mam nadzieję, że jednak nic nie będzie Harremu, teraz to cały świat dowiedział się o magii...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia