niedziela, 21 sierpnia 2016

II. Rozdział 47 - Memento mori

Bezimienni pojawili się na obrzeżach miasteczka. Przed nimi rozgrywały się sceny grozy. Płonące domy, uciekający ludzie, płaczące dzieci, mrożący krew w żyłach śmiech, czerwona posoka i Mordercy Nocy. Istny koszmar. Od razu ruszyli do ataku, wiedząc, że nie mają na co czekać. Odwet nie był prosty, gdyż byli w mniejszości. Morderców było zbyt wielu na jedenaście osób, nawet tak wyszkolonych jak oni. Nie mogli nadążyć, wszystko działo się zbyt szybko.
Harry ledwo zdążył obronić się przed atakiem od tyłu i od razu musiał ratować się z przodu. Ostatkami sił odskoczył w bok, aby uniknąć zaklęcia. Był już wyczerpany i obolały. Ryan przekazał im wiadomość, że Natalie poszła po pomoc, więc mieli nadzieję, że dotrą jak najszybciej. Czarny nie dał rady uchylić się przed mieczem, dlatego długie cięcie pojawiło się na jego klatce piersiowej. Zakrwawiony był niemalże na każdym kawałku ciała i szaty. Widział Natalie, która już wróciła, słyszał krzyk torturowanej Karen, której nikt nie mógł pomóc.
Przegrali. Dotarło to do niech w momencie, gdy miecz przebił serce Ryana.
— Nie!
To wyprało z nich ostatki sił. Już nawet nie chcieli walczyć.
Czarny nie miał już nawet tyle energii, aby trzymać miecz. Ellen siedziała przy ciele Ryana, głośno szlochając. Nawet Steve, który nigdy się nie poddawał, teraz to zrobił. Wypełniała ich tylko pustka po śmierci przewodnika i przyjaciela. Byli bezużyteczni. Zbyt wielkie zmęczenie, zbyt wielki ból. Nie zwrócili uwagi na to, że Mordercy nie mają zamiaru pozostawić ich przy życiu. Dylan stał i patrzył na rozgrywająca się scenę, czując się tak, jakby ktoś wyrwał mu serce.
Wszyscy spojrzeli na Mordercę, który stanął przy Harrym z mieczem w dłoni. Sean próbował interweniować, domyślając się, co chcą zrobić, ale nie miał na to tyle sił. Lucy postąpił krok w przód, lecz osunął się na kolana z braku energii. Frank stał obok, lecz na nic nie reagował. Ktoś szepnął przezwisko Harry’ego z ostatnią nadzieją, ale nawet on odpuścił. Do jego szyi przyłożono ostrze, a Czarny jak przez grubą szybę słyszał, jak mówią do siebie, że to on zagraża im najbardziej.
Nagły hałas, który mało ich obchodził. Zamieszanie wywołane tym hukiem.
— Harry!
Pierwszy raz oderwał wzrok od Najwyższego. Ginny.
— Poddajcie się, bo i tak przegracie — powiedział któryś z Morderców w stronę gości weselnych. — Wasze Aniołki już to zrobiły.
Nie mogli w to uwierzyć, chociaż mieli to tuż przed nosami. Pierwszy raz widzieli, jak Bezimienni poddają się bez walki i nie mają zamiaru nawet się bronić. Stali lub klęczeli z ostrzami przy karkach, cali zakrwawieni, w poszarpanych ubraniach. Zupełnie jak skazańcy.
Nagle ciało Ryana pokryło się białą mgiełką, a znaki na szatach Aniołów delikatnie zabłysły. Bezimienni poczuli, jak nieznana siła rozlewa się w ich serca, ciała i umysły.
Przelał w nas siłę — przekazał im Steve. — Musiał nałożyć na siebie zaklęcie przed walką. Musiał czuć, że jej nie przeżyje…
— Zabić ich! — warknięcie któregoś z Morderców, ale oni ledwo to usłyszeli.
Wiedział, że będziemy potrzebowali pomocy — ciągnął Steve. — Chciał nam pomóc jak najbardziej potrafił. Mieliśmy walczyć.
— Nie, Harry! — głośny płacz i krzyk Ginny.
Chociaż dla nich. Żeby uwolnić ich od Mroku i Morderców. Ryan tego chciał.
Stali jak w transie, słuchając słów Steve’a. Czarny spojrzał na przerażonych przyjaciół, później na swoje dłonie, które pokrywała lekko czarna powłoka. Wiedział, że to sprawka Lucyfera. Zerknął na Mordercę, który miał go zabić. Miał umrzeć pierwszy. Miecz uniósł się, a atakujący wziął zamach.
— Nie chciał, żebyśmy się poddali — powiedział niespodziewanie na głos Dylan.
Świst miecza.
— Harry!
Złapał ostrze w dłoń tuż przy swojej szyi, a później przełamał je na pół jak suchą gałąź. Ellen zawyła wojowniczo.
— Za Ryana, ty gnido! — ryknęła, wbijając miecz w serce pierwszego lepszego Mordercy.
Anioły przebudziły się z otępienia i rozpoczęły odwet. Pozostali dołączyli do wznowionej bitwy. Wsparli ich aurorzy, Niebiescy i Feniksy.
Czarne oczy Harry’ego krążyły od przeciwnika do przeciwnika. Posłał zaklęcie w Mordercę, który chciał go zaatakować. Walczyli ze sobą zawzięcie, dopóki Czarny nie zobaczył promienia zaklęcia podpalającego. Uśmiechnął się z ironią, nawet nie próbując się bronić. Zapłonął żywym ogniem, ku przerażeniu osób znajdujących się obok. Płomienie opadły, ukazując chłopaka bez jakiegokolwiek poparzenia. Pstryknął palcami, a strumień ognia uderzył w Mordercę, paląc go doszczętnie.
— Ogień jest żywiołem Lucyfera, debilu — szepnął do niego Harry i posłał lawinę ognia w kolejnego przeciwnika.
Następny rywal runął na ziemię z rozerwaną klatką piersiową. Podniósł wzrok i dostrzegł Ginny samotnie walczącą z przeciwnikiem, który spychał ją w stronę płonącego domu. W jego głowie pojawiło się mocne przekleństwo. W ostatniej chwili chwycił żonę za ramię, gdy tuż przy jej nogach buchnął ogień. Tylko dzięki odporności Lucyfera nic im się nie stało, a Morderca został spalony.
— Wróć do domu.
— Nie. Nie chcę. Nie mogłabym tam siedzieć, wiedząc, że ty jesteś tutaj i masz zmierzyć się z Mrokiem — odparła drżącym głosem.
— Proszę…
Pokręciła zawzięcie głową. Wiedział, że go nie posłucha. Pocałował ją krótko, ale mocno w usta.
— Uważaj na siebie — szepnął i zniknął w tłumie.
— Ty też — odszepnęła, choć wiedziała, że już jej nie usłyszał.

Czarny siał spustoszenie ogniem. Płomienie rozprzestrzeniały się bardzo szybko z jego pomocą, paląc domy, drzewa i Morderców Nocy. Rzucał różnorodnymi zaklęciami w przeciwników, najczęściej takimi, które zabijały, sprawiały ból lub pozbawiały przytomności.
Sporą grupką okrążyli Czarnego, Hermionę i Syriusza. Wiedzieli, że znaleźli się w poważnych tarapatach, szczególnie że tylko jedna osoba potrafiła posługiwać się mieczem.
Piorun uderzył w ziemię, a w oczach Czarnego błysnęły niebezpieczne iskierki.
— Uciekamy? — zapytała niepewnie dziewczyna, gdy ziemia lekko zadrgała.
— Nie ma takiej potrzeby — odparł Harry, kiedy wszyscy na raz rzucili się z mieczami w ich stronę.
— Jesteś pewny? — dodał Łapa, gdy Mordercy zbliżali się bardzo szybko.
— Absolutnie.
— Na pewno? — jęknęła Hermiona ze strachem, gdy przeciwnicy byli prawie przy nich.
BUM!
Krew rozbryzgnęła się na boki, a ciała Morderców zostały rozerwane na strzępy, gdy tylko przekroczyli granicę wyznaczoną przez Czarnego. Jeden z nich zdążył się zatrzymać, lecz chłopak rzucił w niego siekierą, która wbiła się w jego brzuch.
— Na pewno — powiedział Harry bez przejęcia, widząc wielkie oczy przyjaciółki i chrzestnego.
Z nieba popłynęły pierwsze krople deszczu.

Walczący ślizgali się na błocie, ledwo utrzymując równowagę. Deszcz utrudniał walkę i osłabiał widoczność. Woda spływała po włosach, twarzach i ciałach, zmazując krew swoją lub przeciwników.
Czarny przetarł rękawem twarz, aby woda nie przeszkadzała mu w bitwie. Z rozciętej brwi płynęła stróżka czerwonej posoki, podobnie jak z ramienia, brzucha i nogi. Nie czuł bólu. Adrenalina i skupienie całkowicie przejęły jego myśli.
Na horyzoncie pojawiły się hienolwy i wilkołaki, które natychmiast pomogły swoim sprzymierzeńcom. Wywołały one zamieszanie i panikę. Bezimienni natychmiast zamienili się w dzikie zwierzęta i rzuciły na nie bez cienia wahania. Do pomocy przyszło im jeszcze kilka osób w formie animagicznej.
Harry zamienił się z powrotem w człowieka, by wybudzić Bruce’a, który oberwał zaklęciem oszałamiającym. Pomógł mu wstać, dostrzegając także nieprzytomną Kizzy. Natychmiast ją ocucili, a ona podparła się o Elgi’ego, czując zawroty głowy. Spojrzała za Harry’ego ze zmrużonymi z bólu oczami.
— Za tobą.
Machinalnie się odwrócił się i w ostatniej chwili zamienił się z lwa, aby obronić ich przed atakiem hienolwa. Stwór powalił go na ziemię, wykorzystując element zaskoczenia. Czarny poradził sobie dość szybko jak na takiego przeciwnika. Kulał jednak na przednią łapę, krwawiąc obficie. Kizzy nie wiedziała, skąd jej przyjaciel bierze tyle energii do intensywnej walki, mimo tylu ran i upływających godzin. Ona sama była już wykończona, choć walczyła krócej od chłopaka. Mimo bolącej łapy, Czarny stanął na niej i pobiegł w stronę Scarlet, która rozpaczliwie próbowała uwolnić się spod ciała wilkołaka. Uprzedził go jednak Świstak, który zaatakował przeciwnika zaklęciem. Promień odrzucił potwora do tyłu, uwalniając tym samym Scarlet. Gdy wstała i zrobiła krok, jęknęła cicho z bólu, a oni dostrzegli skręconą kostkę. Kevin podtrzymał ją w pionie.
— Deportuj się do domu.
— Nie — wycisnęła przez zęby. — Nic mi nie jest, tylko niech ktoś naprawi mi tę kostkę.
— Nie wiem, po kim jesteś tak uparta — mruknął, gdy Harry zamienił się w człowieka i doprowadził ją do ładu.
Tuż za nimi rozległo się warczenie hienolwa. Bez zastanowienia Czarny zamienił się w lwa i natarł na niego. Potwór był silniejszy, niż Czarny przypuszczał. Chwycił go za szyję, więc Harry ledwo oddychał. Kevin i Scarlet patrzyli na to z wielkimi oczami. Wiedzieli, że nie poradzi sobie w takiej sytuacji.
Drętwota! — krzyknęli zgodnie, celując w potwora.
To jeszcze bardziej rozwścieczyło stwora. Rzucił Czarnym o mur jak szmacianą lalką, a ten uderzył w niego z całej siły. Kellerowie przełknęli z trudem ślinę, widząc Czarnego niezdolnego do walki i potwora, który przyszykował się do skoku na nich. Harry ledwo się podniósł, co wzbudziło w nich podziw. Chłopak w ostatniej chwili przytrzymał szponami hienolwa przed skokiem. Wiedział jednak, że długo nie wytrzyma.
Zabijcie go.
— Jak? — pisnęła Scarlet.
Avadą. — Spojrzeli na siebie ze strachem. — Albo on, albo wy. Tylko razem, bo inaczej będzie jeszcze gorzej.
Hienolew odwrócił z wściekłością głowę w stronę Czarnego, który nie pozwalał mu zaatakować. Odepchnął go mocno, a lew uderzył ponownie w ścianę, lecz na tym się nie skończyło.
— Merlinie, zabije go — przeraziła się dziewczyna, kiedy stwór bez problemów chwycił go za szyję i podniósł do góry, a później z pełną mocą zaczął uderzać nim o ścianę.
Avada Kedavra!
Hienolew padł martwy, kiedy dwa zaklęcia uderzyły w niego z całą siłą. Harry opadł na ziemię ledwo przytomny, lecz niemal natychmiast się podniósł i zatrzymał dopiero za rogiem. Tam zmienił się w człowieka i osunął na kolana, a później padł na twarz, obficie krwawiąc. Musiał odpocząć i odetchnąć, gdyż ledwo funkcjonował po tylu godzinach intensywnej walki. Wiedział także, że powinien trochę wspomóc swoje zdrowie i połatać rany na ciele, ale aktualnie nie miał na to tyle mocy. Kevin i Scarlet przybiegli po chwili, aby mu pomóc. Dziewczyna aż syknęła, kiedy zobaczyła rany na brzuchu.
— Nie wygląda to zbyt ciekawie. Czekaj… chociaż trochę to podleczę.
Czarny westchnął ciężko, patrząc w niebo. Zerknęli w to samo miejsce, dostrzegając ziejące ogniem smoki. Gdy spojrzeli z powrotem na Harry’ego, on już zmieniał się w magiczne zwierzę. Na niebie pojawił się kolejny smok, prawdopodobnie Steve. Czarny jaszczur wzbił się w górę, dołączając do walki. Kevin i Scarlet patrzyli na nich przez dłuższą chwilę.
— Pechowy dzień na wesele — szepnęła Scarlet, a Świstak pokiwał głową z niezadowoleniem.
Zniknęli w tłumie walczących.

Harry nie wiedział, skąd bierze się u niego tyle siły do walki. Kątem oka dostrzegł Susan i Dorę, które świetnie sobie radziły z przeciwnikiem, Seana broniącego się przed Mordercą i Willa odskakującego przed zaklęciem.
Zamiast Czarnego pojawiła się puma, która skoczyła na wilkołaka polującego na Remusa. Mężczyzna w szybkim tempie pokonał Mordercę, z którym walczył i pomógł chłopakowi w pozbyciu się dzikiego stworzenia.
Kolejny piorun uderzył w ziemię, lecz nikt nie zwrócił na to większej uwagi. Wszyscy byli zbyt pochłonięci walką o życie. Noc zbliżała się wielkimi krokami, lecz każdy wiedział, że nie będzie ona spokojna. Krzyki i uderzające o siebie zaklęcia całkowicie zakłóciły ciszę. Ogień rozświetlał ciemność, a deszcz próbował go gasić, lecz był zbyt słaby.
Czarny wymieniał się zaklęciami z kolejnym przeciwnikiem, który atakował bez zahamowań.  Spokojnie odpowiadał tym samym, co doprowadzało do wściekłości Mordercę, dzięki czemu Czarny zyskał przewagę. W ostatniej chwili odskoczył przed zaklęciem, które przyleciało nie wiadomo skąd.
Kolejna błyskawica przecięła niebo, rozświetlając pole bitwy. Minął czyjeś zmasakrowane ciało, szukając Mroku Dnia. Wręcz zgrzytnął zębami, gdy nie dostrzegł go w tłumie walczących. Znał sposób na jego zamordowanie i chciał to dzisiaj wykorzystać. Ciekawiło go jedno: dlaczego Mrok nie chce już jego siły. Pomiędzy rzucanymi zaklęciami doszedł do wniosku, że może znalazł sposób, aby zdobyć jego siłę po śmierci lub po prostu dał sobie spokój. Bardziej stawiał na to pierwsze, choć podejrzewał, że nigdy się tego nie dowie. Nie miał pojęcia, co chodzi po głowie jego największego wroga. Voldemorta rozumiał o wiele bardziej, co tylko dowodziło, że Mrok był bardziej ostrożny w swoich czynach. Działał z ukrycia, a ludzie niemal nic o nim nie wiedzieli, co dawało mu sporą przewagę.
Po prawej stronie Czarnego buchnął ogień, który doszczętnie spalił dom. Majątek mieszkańców miejscowości znikał z każdą sekundą. W szybkim tempie tracili dorobek swojego życia, ratując tylko życie swoje i rodziny. Harry nie wiedział, czy ktokolwiek z mieszkańców jeszcze tutaj został. Niektórzy padli pewnie ofiarami zaklęcia lub ognia. Mordercy Nocy nie znali litości i zabijali bez skrupułów każdą osobę, która nawinęła im się pod miecz albo różdżkę. Obrońcy nie mieli wyboru i odpowiadali takimi samymi czynami, byle pozbyć się podwładnych Mroku Dnia.
W ostatniej chwili Harry zdołał zatrzymać broń Mordercy, która wycelowana była wprost w głowę Syriusza. Potwór warknął z wściekłością, przerzucając atak na Czarnego. Łapa odwrócił się w momencie, gdy chłopak blokował miecz wycelowany w swój brzuch. Wykonał tylko jeden atak, ale celny, w przeciwieństwie do Mordercy, który machał mieczem byle jak. Zaraz po wbiciu ostrza w brzuch przeciwnika, Harry drugą ręką rzucił jeszcze zaklęcie, które go dobiło. Równocześnie zamienili się w zwierzęta, gdy dostrzegli hienolwa. Pomagając sobie nawzajem, wykończyli przeciwnika po kilku minutach szarpaniny.
Przez chwilę zapanował spokój zakłócany jedynie przez pojedyncze uderzenia mieczy. Harry rozejrzał się wokół ze zdziwieniem. Nie wiedział, co się stało, że tak nagle wszyscy zamilkli. Głośna eksplozja zakłóciła ciszę. Krzyki rozniosły się po polu bitwy. Wszyscy uciekali z jednego miejsca, a Harry szybko domyślił się, co wywołało taką reakcję obrońców. Prędko ruszył w tamtą stronę pod zmartwionym spojrzeniem Syriusza. Przepychał się między ludźmi, by stawić czoło przeznaczeniu. Teraz miał jeden cel: zabić Mrok Dnia bez względu na wszystko, aby zakończyć wreszcie zło, które nękało wszystkich od kilku lat.
Minął Maxa i Keith, którzy uciekali przed ścianą ognia. Później zobaczył także Rona, który osłaniał swoją żonę przed zaklęciami i płomieniami. Wielki ogień uniósł się nad walczącymi. Sięgał wysoko nad nimi i nagle ruszył w dół z niesamowitą szybkością.
— Zabije nas!
Strumień ognia mógł rozprysnąć się nawet na kilkanaście metrów, zabijając wszystkich, którzy będą zbyt blisko. Czarnego ścisnęło w żołądku, gdy zobaczył, że większość to jego bliscy. On sam miał aktualnie organizm odporny na ogień, ale nie Alex, Jay czy Dora, którzy uciekali w popłochu. Ruszył w przeciwną stronę niż wszyscy, patrząc na ogień bez grama strachu. Tym nas nie załatwisz, sukinsynu. Uderzył zaklęciem wprost w ziemię pod swoimi nogami, a wielka szpara zaczęła przesuwać się w stronę ognia. Zmroziło go, kiedy zobaczył, że Kizzy i Bruce’a byli dopiero w połowie drogi między nim a ogniem. Zaklęciem przeniósł ich do siebie, jednocześnie rozszerzając wyrwę w ziemi.
— Nie zdążycie. Chwyćcie mnie za ramię.
Zrobili tak, jak im kazał, chwytając go za lewe ramię i całkowicie mu ufając.
Część ognia spadła w dół utworzony przez Czarnego. Harry wytworzył przed nimi grubą warstwę wody i machnięciem ręki posłał ją wprost w płomienie, które nadal przesuwały się w ich stronę. Sformował jeszcze trzy warstwy, gdy ogień dotarł tuż do nich. Czarny wystawił przed siebie prawą dłoń ze spokojem wypisanym na twarzy. Krótki wybuch rozniósł się po placu, kiedy ściana zderzyła się z jego dłonią. Gorący powiew rozwiał włosy Kizzy, gdy otoczył ich ogień. Kula wody wybuchnęła od środka, mocząc całą trójkę od góry do dołu. Ogień zniknął.
Stali naprzeciwko Mroku Dnia, który obserwował sytuację z ciekawością wypisaną na twarzy. Uśmiechnął się z ironią, gdy zauważył, że Czarny obronił siebie i walczących przed jego atakiem.
— Idźcie — mruknął Harry do Kizzy i Bruce’a, wbijając wzrok w swojego wroga.
Kizzy ścisnęła go lekko za dłoń, jakby chciała dodać mu tym siły i wsparcia. We dwójkę cofnęli się do tłumu, który teraz obserwował dwójkę przeciwników.
— Walka do ostatniego oddechu? — zaproponował Mrok, przekrzywiając lekko głowę.
— Z miłą chęcią.
— Wszystkie ruchy dozwolone.
Harry uniósł kącik ust.
— Tym lepiej.
Równocześnie rzucili zaklęcia, które zetknęły się pośrodku i wybuchły wysoko nad nimi, rozpoczynając ostatnią walkę. Iskry, płomienie, krople, ostrza. Pojawiało się chyba wszystko, co tylko mogło. Sytuacja walczących często obracała się o sto osiemdziesiąt stopni.
Mrok zamknął Czarnego w wielkiej kuli bez otworu. Uśmiechnął się z satysfakcją, wiedząc, że teraz to on ma przewagę. Lecz Harry nie miał zamiaru tak po prostu odpuścić. Rozerwał kulę od środka ostrymi nożami i posłał je w stronę niczego niespodziewającego się wroga. Stwór zdołał jednak się obronić, odbijając zaklęcie posłane przez przeciwnika.
Ludzie patrzyli na to z wielkimi ze stresu i podziwu oczami, w głębi serca mocno trzymając kciuki za Czarnego. Stali dość daleko od walczących, aby nie oberwać żadnym z zaklęć, ale Harry i Mrok najwidoczniej potrzebowali całego placu.
Czarny uderzył nogą w ziemię, a Mrok wyleciał w powietrze i wylądował w tłumie obrońców. Ludzie rozbiegli się, a Harry natychmiast deportował się naprzeciwko swojego wroga. Mrok od razu rzucił w niego zaklęciem. Promień uderzył wprost w ziemię przy nogach Czarnego, ale ten zdążył odskoczyć tuż przed eksplozją, posyłając w przeciwnika olbrzymiego węża z ognia. Mrok odwdzięczył się tym samym, lekceważąc zdolności Harry’ego, który uśmiechnął się z kpiną.
Zmień stronę ataku — powiedział w języku węży.
Wąż Mroku wykonał przed nim gest, jakby się ukłonił, i zmienił swój cel, otwierając paszczę, aby połknąć swojego stwórcę. Nagle zapanowała cisza, węże rozpłynęły się w powietrzu, podobnie jak Mrok. Harry stał ze zmrużonymi oczami, patrząc tam, gdzie jego przeciwnik znajdował się jeszcze chwilę temu.
— Wszystkie ruchy dozwolone — rozległ się cichy głos tuż przy uchu Czarnego.
Harry natychmiast się schylił, a niektórzy aż krzyknęli, kiedy miecz świsnął mu tuż nad głową. Zdążył się podnieść i odwrócić, lecz obronić już nie. Wprost w brzuch uderzyło go zaklęcie, które odepchnęło go kilka metrów w tył. Udało mu się utrzymać równowagę, choć dość mocno się zachwiał. Nie wiedział, jakie to było zaklęcie, ale z ust zaczęła mu lecieć krew o niemal czarnej barwie. Zdążył zmienić kierunek kolejnego zaklęcia, choć widział wszystko przez mgłę. Zaćmiło go przez chwilę, lecz w tym czasie zdążył oberwać kolejnym promieniem. Nie widział nic oprócz czerni. Następne zaklęcie porozcinało mu skórę.
— Oślepił go — szepnęła z przerażeniem Amy. — Bez wzroku nie wygra…
Ci, którzy ją usłyszeli, zamarli. Harry rzucił na oślep następną tarczę ochronną, klnąc w myślach. Wiedział, że jest na przegranej pozycji, gdy nic nie widział. Potrzebował chwili skupienia, aby przywrócić sobie wzrok, a teraz nie miał na to szans. Uderzyło go następne zaklęcie, które zwaliło go z nóg.
Nawet nie wiedział, że deportował się tuż przed zaklęciem. Posunął się do ciężkiego zadania: musiał rozdwoić jaźnie, żeby jednocześnie wykonywać błyskawiczną teleportację i przywracać sobie wzrok. W jednej chwili był w jednym miejscu, a chwilę później w drugim. Deportował się z miejsca na miejsce, żeby Mrok nie mógł uderzyć go żadnym zaklęciem. Wreszcie zaczął dostrzegać kontury i kolory, aż w końcu wzrok całkowicie mu się wyostrzył. Mrok stał tyłem do niego. Harry uśmiechnął się lekko, a w oczach błysnęły niebezpieczne iskry. Już po tobie. Deportował się po raz kolejny, tym razem tuż za wrogiem.
— Jak wszystkie to wszystkie — powiedział i, grając nie fair, tak jak Mrok zrobił to chwilę temu, wbił mu miecz w sam środek pleców.
— Pewnie wiesz, że taka rana mnie nie zabije — rzekł Mrok z kpiną.
— Doskonale zdaję sobie z tego sprawę — odpowiedział i kopnął go w zgięcie kolan, a gdy ten klęknął, popchnął go w stronę ziemi, aż się położył.
W następnej chwili z całej siły zaczął pchać miecz w stronę ziemi. Mrok zawył rozpaczliwie, wierzgając nogami i rękami, jednak był przybity do podłoża.
— Nie uda ci się! — ryknął.
— Zobaczymy — wydusił Czarny, z widocznym wysiłkiem wbijając miecz coraz mocniej.
Krew nadal ciekła mu z ust, jednak nie zwracał na to uwagi. Mrok ryczał na całe gardło, klątwy odbijały się od ziemi i leciały w niebo. W końcu Harry odsunął się i przywołał do siebie porzucony miecz Ryana. Opierając się na nim ciężko, narysował wokół Mroku Dnia pentagram, na co stwór zaryczał ze szczerym przerażeniem.
— Skąd wiesz?! — wrzasnął.
— Z twojej popieprzonej głowy — wychrypiał. — Pamiętasz, jak chciałeś odebrać mi wszystkie wspomnienia? Wystawiłeś mi się na tacy, gdy znaleźliśmy sposób, jak to cofnąć. — Narysował ostatnie ramię pentagramu i przykucnął z wysiłkiem przy głowie Mroku. — Powodzenia z Lucyferem. Podobno chce zedrzeć z ciebie skórę — szepnął.
— Jeszcze się zobaczymy — wydukał.
— Nie sądzę — odparł Harry z uśmiechem, wstał, obrócił miecz w swojej dłoni i odciął mu głowę.
Ręce i nogi opadły bezwładnie, a z wnętrza czaszki wypadł złoty amulet. Mordercy poruszyli się niespokojnie, gdy Harry po niego sięgnął. W momencie gdy go dotknął, pentagram zabłysnął, ciało Mroku rozprysło się w proch, a Mordercy padli na kolana, zwróceni w stronę chłopaka. Panowała niezmącona cisza i chociaż Mrok Dnia zginął, nikt nie wiedział, co się dzieje.
Memento mori* — szepnął Harry.
Plac zasłonił biały dym. Kiedy opadł, na miejscu bitwy pozostali tylko obrońcy.
Avada Kedavra.
Amulet pękł na dwie części w dłoni Harry’ego. To był znak dla obrońców, że dyktatura Mroku Dnia dobiegła końca raz na zawsze. Wybuchł niesamowity hałas, który zagłuszył wcześniejszą ciszę. Harry uśmiechnął się słabo. Był wykończony, niepokojąco śpiący, bez energii. Tuż przed nim stanęła Ginny, która mocno się do niego przytuliła. Objął ją równie mocno, wiedząc, że to koniec. Jego najbliżsi stali niedaleko z uśmiechami na twarzach, patrząc na Czarnego, któremu wreszcie udało się pokonać Mrok. Ginny czuła, jak uścisk Harry’ego powoli słabnie.
— Kocham cię — szepnął jej do ucha, a ona wiedziała, że nie wszystko poszło tak, jak chciała.
Z jej twarzy zniknął uśmiech. Krew z ust Harry’ego leciała jeszcze intensywniej. W zwolnionym tempie widzieli, jak Czarny zamyka oczy i osuwa się na kolana tuż przed Ginny, która nadal go obejmowała ze łzami w oczach. Harry nie panował już nad swoim ciałem. Dziewczyna trzymała go nawet wtedy, gdy już zemdlał, a po jej policzkach popłynęły łzy. Wszyscy ponownie zamilkli.
Obraz niemalże identyczny jak przy śmierci Marli…

1 komentarz:

  1. Hej,
    cudownie, choć mi smutno, że Rayan zginął, w końcu udało się pokonać mrok, więc ci teraz?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń