Bezimienni
pojawili się na obrzeżach miasteczka. Przed nimi rozgrywały się sceny grozy.
Płonące domy, uciekający ludzie, płaczące dzieci, mrożący krew w żyłach śmiech,
czerwona posoka i Mordercy Nocy. Istny koszmar. Od razu ruszyli do ataku,
wiedząc, że nie mają na co czekać. Odwet nie był prosty, gdyż byli w
mniejszości. Morderców było zbyt wielu na jedenaście osób, nawet tak
wyszkolonych jak oni. Nie mogli nadążyć, wszystko działo się zbyt szybko.
Harry
ledwo zdążył obronić się przed atakiem od tyłu i od razu musiał ratować się z
przodu. Ostatkami sił odskoczył w bok, aby uniknąć zaklęcia. Był już wyczerpany
i obolały. Ryan przekazał im wiadomość, że Natalie poszła po pomoc, więc mieli
nadzieję, że dotrą jak najszybciej. Czarny nie dał rady uchylić się przed
mieczem, dlatego długie cięcie pojawiło się na jego klatce piersiowej.
Zakrwawiony był niemalże na każdym kawałku ciała i szaty. Widział Natalie,
która już wróciła, słyszał krzyk torturowanej Karen, której nikt nie mógł pomóc.
Przegrali.
Dotarło to do niech w momencie, gdy miecz przebił serce Ryana.
—
Nie!
To
wyprało z nich ostatki sił. Już nawet nie chcieli walczyć.
Czarny
nie miał już nawet tyle energii, aby trzymać miecz. Ellen siedziała przy ciele
Ryana, głośno szlochając. Nawet Steve, który nigdy się nie poddawał, teraz to
zrobił. Wypełniała ich tylko pustka po śmierci przewodnika i przyjaciela. Byli
bezużyteczni. Zbyt wielkie zmęczenie, zbyt wielki ból. Nie zwrócili uwagi na
to, że Mordercy nie mają zamiaru pozostawić ich przy życiu. Dylan stał i patrzył
na rozgrywająca się scenę, czując się tak, jakby ktoś wyrwał mu serce.
Wszyscy
spojrzeli na Mordercę, który stanął przy Harrym z mieczem w dłoni. Sean
próbował interweniować, domyślając się, co chcą zrobić, ale nie miał na to tyle
sił. Lucy postąpił krok w przód, lecz osunął się na kolana z braku energii.
Frank stał obok, lecz na nic nie reagował. Ktoś szepnął przezwisko Harry’ego z
ostatnią nadzieją, ale nawet on odpuścił. Do jego szyi przyłożono ostrze, a
Czarny jak przez grubą szybę słyszał, jak mówią do siebie, że to on zagraża im
najbardziej.
Nagły
hałas, który mało ich obchodził. Zamieszanie wywołane tym hukiem.
—
Harry!
Pierwszy
raz oderwał wzrok od Najwyższego. Ginny.
—
Poddajcie się, bo i tak przegracie — powiedział któryś z Morderców w stronę
gości weselnych. — Wasze Aniołki już to zrobiły.
Nie
mogli w to uwierzyć, chociaż mieli to tuż przed nosami. Pierwszy raz widzieli,
jak Bezimienni poddają się bez walki i nie mają zamiaru nawet się bronić. Stali
lub klęczeli z ostrzami przy karkach, cali zakrwawieni, w poszarpanych
ubraniach. Zupełnie jak skazańcy.
Nagle
ciało Ryana pokryło się białą mgiełką, a znaki na szatach Aniołów delikatnie zabłysły.
Bezimienni poczuli, jak nieznana siła rozlewa się w ich serca, ciała i umysły.
—
Przelał w nas siłę — przekazał im Steve.
— Musiał nałożyć na siebie zaklęcie przed
walką. Musiał czuć, że jej nie przeżyje…
—
Zabić ich! — warknięcie któregoś z Morderców, ale oni ledwo to usłyszeli.
—
Wiedział, że będziemy potrzebowali pomocy
— ciągnął Steve. — Chciał nam pomóc jak
najbardziej potrafił. Mieliśmy walczyć.
—
Nie, Harry! — głośny płacz i krzyk Ginny.
—
Chociaż dla nich. Żeby uwolnić ich od
Mroku i Morderców. Ryan tego chciał.
Stali
jak w transie, słuchając słów Steve’a. Czarny spojrzał na przerażonych
przyjaciół, później na swoje dłonie, które pokrywała lekko czarna powłoka.
Wiedział, że to sprawka Lucyfera. Zerknął na Mordercę, który miał go zabić. Miał
umrzeć pierwszy. Miecz uniósł się, a atakujący wziął zamach.
—
Nie chciał, żebyśmy się poddali — powiedział niespodziewanie na głos Dylan.
Świst
miecza.
—
Harry!
Złapał
ostrze w dłoń tuż przy swojej szyi, a później przełamał je na pół jak suchą
gałąź. Ellen zawyła wojowniczo.
—
Za Ryana, ty gnido! — ryknęła, wbijając miecz w serce pierwszego lepszego
Mordercy.
Anioły
przebudziły się z otępienia i rozpoczęły odwet. Pozostali dołączyli do wznowionej
bitwy. Wsparli ich aurorzy, Niebiescy i Feniksy.
Czarne
oczy Harry’ego krążyły od przeciwnika do przeciwnika. Posłał zaklęcie w Mordercę,
który chciał go zaatakować. Walczyli ze sobą zawzięcie, dopóki Czarny nie
zobaczył promienia zaklęcia podpalającego. Uśmiechnął się z ironią, nawet nie
próbując się bronić. Zapłonął żywym ogniem, ku przerażeniu osób znajdujących
się obok. Płomienie opadły, ukazując chłopaka bez jakiegokolwiek poparzenia.
Pstryknął palcami, a strumień ognia uderzył w Mordercę, paląc go doszczętnie.
—
Ogień jest żywiołem Lucyfera, debilu — szepnął do niego Harry i posłał lawinę
ognia w kolejnego przeciwnika.
Następny
rywal runął na ziemię z rozerwaną klatką piersiową. Podniósł wzrok i dostrzegł
Ginny samotnie walczącą z przeciwnikiem, który spychał ją w stronę płonącego
domu. W jego głowie pojawiło się mocne przekleństwo. W ostatniej chwili chwycił
żonę za ramię, gdy tuż przy jej nogach buchnął ogień. Tylko dzięki odporności
Lucyfera nic im się nie stało, a Morderca został spalony.
—
Wróć do domu.
—
Nie. Nie chcę. Nie mogłabym tam siedzieć, wiedząc, że ty jesteś tutaj i masz
zmierzyć się z Mrokiem — odparła drżącym głosem.
—
Proszę…
Pokręciła
zawzięcie głową. Wiedział, że go nie posłucha. Pocałował ją krótko, ale mocno w
usta.
—
Uważaj na siebie — szepnął i zniknął w tłumie.
—
Ty też — odszepnęła, choć wiedziała, że już jej nie usłyszał.
Czarny
siał spustoszenie ogniem. Płomienie rozprzestrzeniały się bardzo szybko z jego
pomocą, paląc domy, drzewa i Morderców Nocy. Rzucał różnorodnymi zaklęciami w
przeciwników, najczęściej takimi, które zabijały, sprawiały ból lub pozbawiały
przytomności.
Sporą
grupką okrążyli Czarnego, Hermionę i Syriusza. Wiedzieli, że znaleźli się w
poważnych tarapatach, szczególnie że tylko jedna osoba potrafiła posługiwać się
mieczem.
Piorun
uderzył w ziemię, a w oczach Czarnego błysnęły niebezpieczne iskierki.
—
Uciekamy? — zapytała niepewnie dziewczyna, gdy ziemia lekko zadrgała.
—
Nie ma takiej potrzeby — odparł Harry, kiedy wszyscy na raz rzucili się z
mieczami w ich stronę.
—
Jesteś pewny? — dodał Łapa, gdy Mordercy zbliżali się bardzo szybko.
—
Absolutnie.
—
Na pewno? — jęknęła Hermiona ze strachem, gdy przeciwnicy byli prawie przy
nich.
BUM!
Krew
rozbryzgnęła się na boki, a ciała Morderców zostały rozerwane na strzępy, gdy
tylko przekroczyli granicę wyznaczoną przez Czarnego. Jeden z nich zdążył się
zatrzymać, lecz chłopak rzucił w niego siekierą, która wbiła się w jego brzuch.
—
Na pewno — powiedział Harry bez przejęcia, widząc wielkie oczy przyjaciółki i
chrzestnego.
Z
nieba popłynęły pierwsze krople deszczu.
Walczący
ślizgali się na błocie, ledwo utrzymując równowagę. Deszcz utrudniał walkę i
osłabiał widoczność. Woda spływała po włosach, twarzach i ciałach, zmazując
krew swoją lub przeciwników.
Czarny
przetarł rękawem twarz, aby woda nie przeszkadzała mu w bitwie. Z rozciętej
brwi płynęła stróżka czerwonej posoki, podobnie jak z ramienia, brzucha i nogi.
Nie czuł bólu. Adrenalina i skupienie całkowicie przejęły jego myśli.
Na
horyzoncie pojawiły się hienolwy i wilkołaki, które natychmiast pomogły swoim
sprzymierzeńcom. Wywołały one zamieszanie i panikę. Bezimienni natychmiast
zamienili się w dzikie zwierzęta i rzuciły na nie bez cienia wahania. Do pomocy
przyszło im jeszcze kilka osób w formie animagicznej.
Harry
zamienił się z powrotem w człowieka, by wybudzić Bruce’a, który oberwał
zaklęciem oszałamiającym. Pomógł mu wstać, dostrzegając także nieprzytomną
Kizzy. Natychmiast ją ocucili, a ona podparła się o Elgi’ego, czując zawroty
głowy. Spojrzała za Harry’ego ze zmrużonymi z bólu oczami.
—
Za tobą.
Machinalnie
się odwrócił się i w ostatniej chwili zamienił się z lwa, aby obronić ich przed
atakiem hienolwa. Stwór powalił go na ziemię, wykorzystując element
zaskoczenia. Czarny poradził sobie dość szybko jak na takiego przeciwnika.
Kulał jednak na przednią łapę, krwawiąc obficie. Kizzy nie wiedziała, skąd jej
przyjaciel bierze tyle energii do intensywnej walki, mimo tylu ran i upływających
godzin. Ona sama była już wykończona, choć walczyła krócej od chłopaka. Mimo
bolącej łapy, Czarny stanął na niej i pobiegł w stronę Scarlet, która rozpaczliwie
próbowała uwolnić się spod ciała wilkołaka. Uprzedził go jednak Świstak, który
zaatakował przeciwnika zaklęciem. Promień odrzucił potwora do tyłu, uwalniając
tym samym Scarlet. Gdy wstała i zrobiła krok, jęknęła cicho z bólu, a oni
dostrzegli skręconą kostkę. Kevin podtrzymał ją w pionie.
—
Deportuj się do domu.
—
Nie — wycisnęła przez zęby. — Nic mi nie jest, tylko niech ktoś naprawi mi tę
kostkę.
—
Nie wiem, po kim jesteś tak uparta — mruknął, gdy Harry zamienił się w
człowieka i doprowadził ją do ładu.
Tuż
za nimi rozległo się warczenie hienolwa. Bez zastanowienia Czarny zamienił się
w lwa i natarł na niego. Potwór był silniejszy, niż Czarny przypuszczał.
Chwycił go za szyję, więc Harry ledwo oddychał. Kevin i Scarlet patrzyli na to
z wielkimi oczami. Wiedzieli, że nie poradzi sobie w takiej sytuacji.
—
Drętwota! — krzyknęli zgodnie,
celując w potwora.
To
jeszcze bardziej rozwścieczyło stwora. Rzucił Czarnym o mur jak szmacianą
lalką, a ten uderzył w niego z całej siły. Kellerowie przełknęli z trudem ślinę,
widząc Czarnego niezdolnego do walki i potwora, który przyszykował się do skoku
na nich. Harry ledwo się podniósł, co wzbudziło w nich podziw. Chłopak w
ostatniej chwili przytrzymał szponami hienolwa przed skokiem. Wiedział jednak,
że długo nie wytrzyma.
—
Zabijcie go.
—
Jak? — pisnęła Scarlet.
—
Avadą. — Spojrzeli na siebie ze
strachem. — Albo on, albo wy. Tylko razem,
bo inaczej będzie jeszcze gorzej.
Hienolew
odwrócił z wściekłością głowę w stronę Czarnego, który nie pozwalał mu
zaatakować. Odepchnął go mocno, a lew uderzył ponownie w ścianę, lecz na tym
się nie skończyło.
—
Merlinie, zabije go — przeraziła się dziewczyna, kiedy stwór bez problemów
chwycił go za szyję i podniósł do góry, a później z pełną mocą zaczął uderzać
nim o ścianę.
—
Avada Kedavra!
Hienolew
padł martwy, kiedy dwa zaklęcia uderzyły w niego z całą siłą. Harry opadł na
ziemię ledwo przytomny, lecz niemal natychmiast się podniósł i zatrzymał
dopiero za rogiem. Tam zmienił się w człowieka i osunął na kolana, a później
padł na twarz, obficie krwawiąc. Musiał odpocząć i odetchnąć, gdyż ledwo
funkcjonował po tylu godzinach intensywnej walki. Wiedział także, że powinien
trochę wspomóc swoje zdrowie i połatać rany na ciele, ale aktualnie nie miał na
to tyle mocy. Kevin i Scarlet przybiegli po chwili, aby mu pomóc. Dziewczyna aż
syknęła, kiedy zobaczyła rany na brzuchu.
—
Nie wygląda to zbyt ciekawie. Czekaj… chociaż trochę to podleczę.
Czarny
westchnął ciężko, patrząc w niebo. Zerknęli w to samo miejsce, dostrzegając
ziejące ogniem smoki. Gdy spojrzeli z powrotem na Harry’ego, on już zmieniał
się w magiczne zwierzę. Na niebie pojawił się kolejny smok, prawdopodobnie
Steve. Czarny jaszczur wzbił się w górę, dołączając do walki. Kevin i Scarlet
patrzyli na nich przez dłuższą chwilę.
—
Pechowy dzień na wesele — szepnęła Scarlet, a Świstak pokiwał głową z
niezadowoleniem.
Zniknęli
w tłumie walczących.
Harry
nie wiedział, skąd bierze się u niego tyle siły do walki. Kątem oka dostrzegł
Susan i Dorę, które świetnie sobie radziły z przeciwnikiem, Seana broniącego
się przed Mordercą i Willa odskakującego przed zaklęciem.
Zamiast
Czarnego pojawiła się puma, która skoczyła na wilkołaka polującego na Remusa. Mężczyzna
w szybkim tempie pokonał Mordercę, z którym walczył i pomógł chłopakowi w
pozbyciu się dzikiego stworzenia.
Kolejny
piorun uderzył w ziemię, lecz nikt nie zwrócił na to większej uwagi. Wszyscy
byli zbyt pochłonięci walką o życie. Noc zbliżała się wielkimi krokami, lecz
każdy wiedział, że nie będzie ona spokojna. Krzyki i uderzające o siebie
zaklęcia całkowicie zakłóciły ciszę. Ogień rozświetlał ciemność, a deszcz
próbował go gasić, lecz był zbyt słaby.
Czarny
wymieniał się zaklęciami z kolejnym przeciwnikiem, który atakował bez
zahamowań. Spokojnie odpowiadał tym
samym, co doprowadzało do wściekłości Mordercę, dzięki czemu Czarny zyskał
przewagę. W ostatniej chwili odskoczył przed zaklęciem, które przyleciało nie
wiadomo skąd.
Kolejna
błyskawica przecięła niebo, rozświetlając pole bitwy. Minął czyjeś zmasakrowane
ciało, szukając Mroku Dnia. Wręcz zgrzytnął zębami, gdy nie dostrzegł go w
tłumie walczących. Znał sposób na jego zamordowanie i chciał to dzisiaj
wykorzystać. Ciekawiło go jedno: dlaczego Mrok nie chce już jego siły. Pomiędzy
rzucanymi zaklęciami doszedł do wniosku, że może znalazł sposób, aby zdobyć
jego siłę po śmierci lub po prostu dał sobie spokój. Bardziej stawiał na to
pierwsze, choć podejrzewał, że nigdy się tego nie dowie. Nie miał pojęcia, co
chodzi po głowie jego największego wroga. Voldemorta rozumiał o wiele bardziej,
co tylko dowodziło, że Mrok był bardziej ostrożny w swoich czynach. Działał z
ukrycia, a ludzie niemal nic o nim nie wiedzieli, co dawało mu sporą przewagę.
Po
prawej stronie Czarnego buchnął ogień, który doszczętnie spalił dom. Majątek
mieszkańców miejscowości znikał z każdą sekundą. W szybkim tempie tracili
dorobek swojego życia, ratując tylko życie swoje i rodziny. Harry nie wiedział,
czy ktokolwiek z mieszkańców jeszcze tutaj został. Niektórzy padli pewnie
ofiarami zaklęcia lub ognia. Mordercy Nocy nie znali litości i zabijali bez
skrupułów każdą osobę, która nawinęła im się pod miecz albo różdżkę. Obrońcy
nie mieli wyboru i odpowiadali takimi samymi czynami, byle pozbyć się
podwładnych Mroku Dnia.
W
ostatniej chwili Harry zdołał zatrzymać broń Mordercy, która wycelowana była
wprost w głowę Syriusza. Potwór warknął z wściekłością, przerzucając atak na Czarnego.
Łapa odwrócił się w momencie, gdy chłopak blokował miecz wycelowany w swój
brzuch. Wykonał tylko jeden atak, ale celny, w przeciwieństwie do Mordercy,
który machał mieczem byle jak. Zaraz po wbiciu ostrza w brzuch przeciwnika, Harry
drugą ręką rzucił jeszcze zaklęcie, które go dobiło. Równocześnie zamienili się
w zwierzęta, gdy dostrzegli hienolwa. Pomagając sobie nawzajem, wykończyli
przeciwnika po kilku minutach szarpaniny.
Przez
chwilę zapanował spokój zakłócany jedynie przez pojedyncze uderzenia mieczy. Harry
rozejrzał się wokół ze zdziwieniem. Nie wiedział, co się stało, że tak nagle
wszyscy zamilkli. Głośna eksplozja zakłóciła ciszę. Krzyki rozniosły się po
polu bitwy. Wszyscy uciekali z jednego miejsca, a Harry szybko domyślił się, co
wywołało taką reakcję obrońców. Prędko ruszył w tamtą stronę pod zmartwionym
spojrzeniem Syriusza. Przepychał się między ludźmi, by stawić czoło
przeznaczeniu. Teraz miał jeden cel: zabić Mrok Dnia bez względu na wszystko,
aby zakończyć wreszcie zło, które nękało wszystkich od kilku lat.
Minął
Maxa i Keith, którzy uciekali przed ścianą ognia. Później zobaczył także Rona,
który osłaniał swoją żonę przed zaklęciami i płomieniami. Wielki ogień uniósł
się nad walczącymi. Sięgał wysoko nad nimi i nagle ruszył w dół z niesamowitą
szybkością.
—
Zabije nas!
Strumień
ognia mógł rozprysnąć się nawet na kilkanaście metrów, zabijając wszystkich,
którzy będą zbyt blisko. Czarnego ścisnęło w żołądku, gdy zobaczył, że
większość to jego bliscy. On sam miał aktualnie organizm odporny na ogień, ale
nie Alex, Jay czy Dora, którzy uciekali w popłochu. Ruszył w przeciwną stronę
niż wszyscy, patrząc na ogień bez grama strachu. Tym nas nie załatwisz, sukinsynu. Uderzył zaklęciem wprost w ziemię
pod swoimi nogami, a wielka szpara zaczęła przesuwać się w stronę ognia.
Zmroziło go, kiedy zobaczył, że Kizzy i Bruce’a byli dopiero w połowie drogi
między nim a ogniem. Zaklęciem przeniósł ich do siebie, jednocześnie
rozszerzając wyrwę w ziemi.
—
Nie zdążycie. Chwyćcie mnie za ramię.
Zrobili
tak, jak im kazał, chwytając go za lewe ramię i całkowicie mu ufając.
Część
ognia spadła w dół utworzony przez Czarnego. Harry wytworzył przed nimi grubą
warstwę wody i machnięciem ręki posłał ją wprost w płomienie, które nadal
przesuwały się w ich stronę. Sformował jeszcze trzy warstwy, gdy ogień dotarł
tuż do nich. Czarny wystawił przed siebie prawą dłoń ze spokojem wypisanym na
twarzy. Krótki wybuch rozniósł się po placu, kiedy ściana zderzyła się z jego
dłonią. Gorący powiew rozwiał włosy Kizzy, gdy otoczył ich ogień. Kula wody
wybuchnęła od środka, mocząc całą trójkę od góry do dołu. Ogień zniknął.
Stali
naprzeciwko Mroku Dnia, który obserwował sytuację z ciekawością wypisaną na
twarzy. Uśmiechnął się z ironią, gdy zauważył, że Czarny obronił siebie i
walczących przed jego atakiem.
—
Idźcie — mruknął Harry do Kizzy i Bruce’a, wbijając wzrok w swojego wroga.
Kizzy
ścisnęła go lekko za dłoń, jakby chciała dodać mu tym siły i wsparcia. We
dwójkę cofnęli się do tłumu, który teraz obserwował dwójkę przeciwników.
—
Walka do ostatniego oddechu? — zaproponował Mrok, przekrzywiając lekko głowę.
—
Z miłą chęcią.
—
Wszystkie ruchy dozwolone.
Harry
uniósł kącik ust.
—
Tym lepiej.
Równocześnie
rzucili zaklęcia, które zetknęły się pośrodku i wybuchły wysoko nad nimi,
rozpoczynając ostatnią walkę. Iskry, płomienie, krople, ostrza. Pojawiało się
chyba wszystko, co tylko mogło. Sytuacja walczących często obracała się o sto
osiemdziesiąt stopni.
Mrok
zamknął Czarnego w wielkiej kuli bez otworu. Uśmiechnął się z satysfakcją,
wiedząc, że teraz to on ma przewagę. Lecz Harry nie miał zamiaru tak po prostu
odpuścić. Rozerwał kulę od środka ostrymi nożami i posłał je w stronę niczego niespodziewającego
się wroga. Stwór zdołał jednak się obronić, odbijając zaklęcie posłane przez
przeciwnika.
Ludzie
patrzyli na to z wielkimi ze stresu i podziwu oczami, w głębi serca mocno
trzymając kciuki za Czarnego. Stali dość daleko od walczących, aby nie oberwać
żadnym z zaklęć, ale Harry i Mrok najwidoczniej potrzebowali całego placu.
Czarny
uderzył nogą w ziemię, a Mrok wyleciał w powietrze i wylądował w tłumie
obrońców. Ludzie rozbiegli się, a Harry natychmiast deportował się naprzeciwko
swojego wroga. Mrok od razu rzucił w niego zaklęciem. Promień uderzył wprost w
ziemię przy nogach Czarnego, ale ten zdążył odskoczyć tuż przed eksplozją,
posyłając w przeciwnika olbrzymiego węża z ognia. Mrok odwdzięczył się tym
samym, lekceważąc zdolności Harry’ego, który uśmiechnął się z kpiną.
—
Zmień stronę ataku — powiedział w
języku węży.
Wąż
Mroku wykonał przed nim gest, jakby się ukłonił, i zmienił swój cel, otwierając
paszczę, aby połknąć swojego stwórcę. Nagle zapanowała cisza, węże rozpłynęły
się w powietrzu, podobnie jak Mrok. Harry stał ze zmrużonymi oczami, patrząc
tam, gdzie jego przeciwnik znajdował się jeszcze chwilę temu.
—
Wszystkie ruchy dozwolone — rozległ się cichy głos tuż przy uchu Czarnego.
Harry
natychmiast się schylił, a niektórzy aż krzyknęli, kiedy miecz świsnął mu tuż
nad głową. Zdążył się podnieść i odwrócić, lecz obronić już nie. Wprost w
brzuch uderzyło go zaklęcie, które odepchnęło go kilka metrów w tył. Udało mu
się utrzymać równowagę, choć dość mocno się zachwiał. Nie wiedział, jakie to
było zaklęcie, ale z ust zaczęła mu lecieć krew o niemal czarnej barwie. Zdążył
zmienić kierunek kolejnego zaklęcia, choć widział wszystko przez mgłę. Zaćmiło
go przez chwilę, lecz w tym czasie zdążył oberwać kolejnym promieniem. Nie
widział nic oprócz czerni. Następne zaklęcie porozcinało mu skórę.
—
Oślepił go — szepnęła z przerażeniem Amy. — Bez wzroku nie wygra…
Ci,
którzy ją usłyszeli, zamarli. Harry rzucił na oślep następną tarczę ochronną,
klnąc w myślach. Wiedział, że jest na przegranej pozycji, gdy nic nie widział.
Potrzebował chwili skupienia, aby przywrócić sobie wzrok, a teraz nie miał na
to szans. Uderzyło go następne zaklęcie, które zwaliło go z nóg.
Nawet
nie wiedział, że deportował się tuż przed zaklęciem. Posunął się do ciężkiego
zadania: musiał rozdwoić jaźnie, żeby jednocześnie wykonywać błyskawiczną
teleportację i przywracać sobie wzrok. W jednej chwili był w jednym miejscu, a
chwilę później w drugim. Deportował się z miejsca na miejsce, żeby Mrok nie
mógł uderzyć go żadnym zaklęciem. Wreszcie zaczął dostrzegać kontury i kolory,
aż w końcu wzrok całkowicie mu się wyostrzył. Mrok stał tyłem do niego. Harry
uśmiechnął się lekko, a w oczach błysnęły niebezpieczne iskry. Już po tobie. Deportował się po raz
kolejny, tym razem tuż za wrogiem.
—
Jak wszystkie to wszystkie — powiedział i, grając nie fair, tak jak Mrok zrobił
to chwilę temu, wbił mu miecz w sam środek pleców.
—
Pewnie wiesz, że taka rana mnie nie zabije — rzekł Mrok z kpiną.
—
Doskonale zdaję sobie z tego sprawę — odpowiedział i kopnął go w zgięcie kolan,
a gdy ten klęknął, popchnął go w stronę ziemi, aż się położył.
W
następnej chwili z całej siły zaczął pchać miecz w stronę ziemi. Mrok zawył
rozpaczliwie, wierzgając nogami i rękami, jednak był przybity do podłoża.
—
Nie uda ci się! — ryknął.
—
Zobaczymy — wydusił Czarny, z widocznym wysiłkiem wbijając miecz coraz mocniej.
Krew
nadal ciekła mu z ust, jednak nie zwracał na to uwagi. Mrok ryczał na całe
gardło, klątwy odbijały się od ziemi i leciały w niebo. W końcu Harry odsunął
się i przywołał do siebie porzucony miecz Ryana. Opierając się na nim ciężko,
narysował wokół Mroku Dnia pentagram, na co stwór zaryczał ze szczerym
przerażeniem.
—
Skąd wiesz?! — wrzasnął.
—
Z twojej popieprzonej głowy — wychrypiał. — Pamiętasz, jak chciałeś odebrać mi
wszystkie wspomnienia? Wystawiłeś mi się na tacy, gdy znaleźliśmy sposób, jak
to cofnąć. — Narysował ostatnie ramię pentagramu i przykucnął z wysiłkiem przy
głowie Mroku. — Powodzenia z Lucyferem. Podobno chce zedrzeć z ciebie skórę —
szepnął.
—
Jeszcze się zobaczymy — wydukał.
—
Nie sądzę — odparł Harry z uśmiechem, wstał, obrócił miecz w swojej dłoni i
odciął mu głowę.
Ręce
i nogi opadły bezwładnie, a z wnętrza czaszki wypadł złoty amulet. Mordercy
poruszyli się niespokojnie, gdy Harry po niego sięgnął. W momencie gdy go
dotknął, pentagram zabłysnął, ciało Mroku rozprysło się w proch, a Mordercy
padli na kolana, zwróceni w stronę chłopaka. Panowała niezmącona cisza i
chociaż Mrok Dnia zginął, nikt nie wiedział, co się dzieje.
—
Memento mori* — szepnął Harry.
Plac
zasłonił biały dym. Kiedy opadł, na miejscu bitwy pozostali tylko obrońcy.
—
Avada Kedavra.
Amulet
pękł na dwie części w dłoni Harry’ego. To był znak dla obrońców, że dyktatura
Mroku Dnia dobiegła końca raz na zawsze. Wybuchł niesamowity hałas, który
zagłuszył wcześniejszą ciszę. Harry uśmiechnął się słabo. Był wykończony,
niepokojąco śpiący, bez energii. Tuż przed nim stanęła Ginny, która mocno się
do niego przytuliła. Objął ją równie mocno, wiedząc, że to koniec. Jego
najbliżsi stali niedaleko z uśmiechami na twarzach, patrząc na Czarnego,
któremu wreszcie udało się pokonać Mrok. Ginny czuła, jak uścisk Harry’ego
powoli słabnie.
—
Kocham cię — szepnął jej do ucha, a ona wiedziała, że nie wszystko poszło tak,
jak chciała.
Z
jej twarzy zniknął uśmiech. Krew z ust Harry’ego leciała jeszcze intensywniej. W
zwolnionym tempie widzieli, jak Czarny zamyka oczy i osuwa się na kolana tuż
przed Ginny, która nadal go obejmowała ze łzami w oczach. Harry nie panował już
nad swoim ciałem. Dziewczyna trzymała go nawet wtedy, gdy już zemdlał, a po jej
policzkach popłynęły łzy. Wszyscy ponownie zamilkli.
Obraz
niemalże identyczny jak przy śmierci Marli…
Hej,
OdpowiedzUsuńcudownie, choć mi smutno, że Rayan zginął, w końcu udało się pokonać mrok, więc ci teraz?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia