sobota, 20 sierpnia 2016

II. Rozdział 44 - Rocznica

Rozpaczliwie przerzucał kartony, chociaż wiedział, że nic tam nie znajdzie. Jęknął cicho z przerażenia, czując się coraz gorzej. Jego wrażliwe uszy usłyszały ruch za nim, więc prędko zerwał się do pionu. Okazało się, że to Kizzy i Syriusz wciągnęli tutaj nieprzytomnego aurora.
— Kizzy, gdzie jest wampir, którego tutaj zostawiłem na samym początku? — zapytał z paniką, a ona aż podskoczyła, zaskoczona jego obecnością.
— N-nie wiem — wyjąkała.
— Co zrobiliście, gdy wróciłem do walki?
— Poszliśmy za tobą.
— A on?
— Cały czas tam był.
— Co jest? — wtrącił się Syriusz.
— Zamieniłem się z nim duszami, żeby pokonać wampiry — odpowiedział nerwowo. — Jeśli tego jak najszybciej nie odwrócę, zostanie mi to do końca życia, a żeby to zrobić, potrzebuję wampira, któremu duszę zabrałem.
— Czyli… będziesz wampirem? — wydusiła Kizzy, a on pokiwał głową.
— Ale kto mógł go zabrać? I po co?
— Nie w… — Nagle zacisnął pieści, jakby coś zrozumiał, a ostatnie słowa Ginny naparły na niego z całą siłą. — Mrok. Sam mu się podłożyłem.
— Czemu?
— Jeśli zostanę wampirem, prawdopodobnie dojdzie do tego, że przejdę na jego stronę. — Syriusz zaklął szpetnie, a Czarny nerwowo zaczął uderzać się w udo. — Gdzieś tutaj jest. Czuję to.
— Mrok?
— Ten wampir. Jakoś jednak się z nim połączyłem, więc mam jakiś trybik w głowie. Idę go szukać.
— Pomożemy ci. Zanim przeszukasz całą Pokątną, może być już za późno — powiedziała Kizzy.
— Kizzy ma rację. Wyciągniemy z walki jeszcze kilka osób. Na razie mamy przewagę — dodał Łapa.
Natychmiast wzięli się do pracy, a Harry z każdą chwilą czuł się coraz gorzej. W poszukiwania zostało zaangażowanych kilkanaście osób, a on ledwo trzymał się na nogach. Natalie pogoniła wszystkich, widząc jego wyraz twarzy. Mieli bardzo mało czasu.
Kizzy została przy chłopaka, by w razie ataku go obronić. Był zimny jak lód, oczy koloru węgla stały się lekko nieprzytomne i dzikie, a twarz, jak jej się wydawało, coraz bardziej mleczna. Gdy zjawił się wampir, który ich zaatakował, zmusił się do wstania. Dziewczyna dostrzegła, że jego źrenice zwężają się. Nagła energia zalała mu umysł, kiedy zwęszył zagrożenie, a nozdrza wypełniły się zapachem krwi. To ona pobudziła go do walki. Bardzo szybko zyskał przewagę. Kizzy krzyknęła, że wrócili z ciałem, ale do niego ledwo to dotarło. Znokautował przeciwnika i z chorą satysfakcją złamał mu kark. Stanął w miejscu, czując nagły spadek siły i zawroty głowy. Kiedy spojrzał w ich stronę, odnieśli wrażenie, że zaraz się na nich rzuci. Natalie rozszerzyła oczy.
— Szybko! — krzyknęła.
Nie przejmując się morderczymi skłonnościami chłopaka i tym, że pobudziła go krwią, która spływała jej po ramieniu, pociągnęła go w stronę wampira. Miała nadzieję, że myśli jeszcze jasno. Zaciągnęła go za sobą na klęczki i powiedziała:
— Wiesz, co robić.
Wiedział i to wykorzystał, myśląc o tym, że jeszcze może sobie pomóc. Zrobił to samo, co w trakcie odbierania duszy i po chwili było już po wszystkim. Oczy Czarnego wróciły do normy, a skóra nabrała kolorów. Wampir obudził się, lecz nim zdążył cokolwiek zrobić, Dylan odciął mu głowę.
— Gdzie go znalazłeś? — spytała Natalie młodzieńca.
— Przykryli go niewidką w jakiejś ciemnej uliczce.
— Skąd wiedziałeś?
— Pewna osoba — tu jego wzrok skierował się na Harry’ego — nauczyła mnie, żeby zwracać uwagę na szczegóły. Były ślady po tym, jak ktoś ciągnął go po ziemi.
— Dobra robota.
Wszyscy wrócili do walki; Harry po chwili, kiedy poczuł się trochę lepiej.

Walka trwała dobre kilka godzin. Wampiry zostały wyeliminowane, więc strona Bezimiennych zyskała przewagę. Mordercy Nocy atakowali bez przerwy i nikt się nie oszczędzał. Czarny głównie walczył mieczem, choć magię stosował w niemal równym stopniu. Pociągnął Świstaka za łokieć w dół, kiedy ten nie zauważył atakującego go od tyłu przeciwnika. Jemu samemu miecz świsnął kilka centymetrów nad głową. Kevin pociągał go jeszcze niżej, gdy Morderca ponownie się zamachnął. Padli na ziemię, a w następnej chwili przeturlali się w przeciwne strony, kiedy ostrze wylądowało pomiędzy nimi. Świstak natychmiast wykorzystał sytuację i kopnął go w piszczel, a Czarny przebił mu tętnicę szyjną. Szybko się rozdzielili.
Harry chciał rozbudzić nieprzytomnego Steve’a, ale nie zdążył tego zrobić, ponieważ kolejny Morderca mu w tym przeszkodził. Ostrza zgrzytnęły głośno w momencie trafienia na siebie. Obaj odpuścili w tej samej chwili i odskoczyli od siebie. Morderca zaatakował go po raz kolejny, lecz Czarny zablokował jego ruch. Broniąc się, wylądował stopą w dziurze, przez co stracił na moment równowagę. Przeciwnik to wykorzystał i wytrącił mu miecz z dłoni, jednocześnie raniąc go w brzuch. Czarny odskoczył przed kolejnym ciosem, czując ból w boku. Zacisnął zęby i kucnął, aby uniknąć następnego ataku. Chciał rzucić zaklęcie, ale ledwo podniósł rękę, a przeciwnik zaatakował jeszcze raz. Odskoczył na kuckach, co skończyło się upadkiem na plecy. Przeturlał się i podniósł ponownie na nogi. Kolejny atak. Zaklął w myślach, kiedy przeciwnik niemal wypruł mu wnętrzności. Machał mieczem bardzo szybko, więc Czarny nie miał czasu na obronę i odskakiwał do tyłu lub w bok. Schylił się lekko, później podskoczył, odskoczył. Wpadł na Złodziei i Kizzy, którzy najwyraźniej postanowili trzymać się razem. Odsunęli się szybko, nie wiedząc, co się dzieje.
Końcówka miecza przecięła mu szatę i skórę na brzuchu. Biały materiał w następnym miejscu przybrał kolor czerwieni. Plecami dotknął czegoś twardego. Mur. Uświadomił sobie, że znalazł się w pułapce. Morderca uśmiechnął się paskudnie i zamachnął się w taki sposób, aby odciąć mu głowę. Kizzy pisnęła głośno, gdy posypały się kawałki muru, kiedy Czarny schylił się, aby uniknąć ciosu. Przesunął się w bok, żeby uciec przed następnym napadem. Między nimi przeleciało zaklęcie. To uratowało Czarnemu życie. Wykorzystał chwilę dezorientacji przeciwnika i kopnął go w brzuch. Odsunął się, a Harry doskoczył do niego i wyrwał mu miecz. Teraz to on był stroną ofensywną.
Dobrze wiedział, że miecze niektórych Morderców są wyjątkowe i wiążą się z właścicielem. Zaklął na głos, nie wierząc w swojego pecha, gdy okazało się, że miecz waży o wiele za dużo jak na jego siły. Odrzucił go jak najdalej mógł. Przez chwilę wymieniali się zaklęciami, a kiedy doszło do wybuchu, Czarny wylądował przy swoim mieczu, więc prędko go podniósł. Morderca odzyskał także swoją broń, więc ponowili walkę na szable. Harry bardzo szybko pozbył się Mordercy, odcinając mu głowę. Więź pomiędzy stworem a mieczem zerwała się po śmierci właściciela, więc Harry wziął drugie ostrze. Obok niego runął kolejny martwy, gdy Dylan przebił serce przeciwnikowi. Spojrzeli na siebie. Dwie kamienne twarze, które nie wyrażały żadnych emocji po tym, co zrobili. Równocześnie podnieśli spojrzenia. Co najmniej dziesięciu Morderców Nocy biegło w ich stronę w celu pozbawienia ich życia. Chwycili pewniej szable, wiedząc, że muszą chronić stojących za nimi Złodziei i Kizzy. Odsunęli się od siebie na odległość miecza.
W następnej chwili wywołali rzeź.
Odcięta ręka i głowa, przebite płuco i żołądek, zranione ciała i mnóstwo krwi.
Kizzy ledwo trzymała się na nogach, mając przed oczami taki widok. Pierwszy raz brała udział w tak brutalnej walce. Wiedziała, że Harry jest Bezimiennym i zabijał wielokrotnie, ale dostrzeżenie tego na własne oczy było przerażające. Nie myślała, że potrafi walczyć tak bezlitośnie.
Żywe zostały dwie osoby: Harry i Dylan. Zakrwawione ostrza, ubrania, ręce, śladami twarze, włosy zlepione czerwoną posoką. Dylan patrzył na to z przerażeniem w oczach. Jego pierwsza walka i od razu taka. Czarny widział i czuł jego emocje, wcale się temu nie dziwiąc. Był początkującym, nie mógł być na to obojętny, tym bardziej w tak młodym wieku. Popchnął go lekko w plecy, wyprowadzając go na chwilę z pola walki. Wyminęli Złodziei i Kizzy, którzy patrzyli to na nich, to na trupy.
— Dobrze, Młody? — spytał, gdy stanęli za rogiem.
Otworzył usta, ale zaraz je zamknął, nie udzielając odpowiedzi. Musiał chwilę ochłonąć. Oparł się czołem o mur, przymykając powieki. Czarny oparł się plecami obok niego, wbijając w niego spojrzenie. Kizzy i Złodzieje przyszli cicho po chwili.
— To normalne za pierwszym razem, no nie? — spytał Dylan, nie zmieniając pozycji.
— Normalne — mruknął Czarny.
— To chyba trzeba się szybko przyzwyczaić — rzekł po chwili ciszy chłopak, prostując się i otwierając oczy, gotowy do dalszej walki.
Czarny przytrzymał go za ramię.
— Nie myśl o tym w taki sposób.
— Czemu?
— Bo skończysz jak ja.
Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa.
— Już dali nogę — powiedział cicho Dragon, a Harry skinął powoli głową.
— Idź na Grimmauld Place — powiedział do Dylana. Chłopak otworzył usta, żeby się sprzeciwić, ale Czarny nie dał mu dojść do słowa. — Nie chcesz tego teraz oglądać.
Dylan wypuścił ze świstem powietrze, ale przyznał mu rację. Deportował się, biorąc ze sobą miecz. Harry przypomniał sobie, że wygląda jak rzeźnik, więc wyczyścił się z krwi, a później razem z przyjaciółmi wrócił na pole bitwy. Ryan odnalazł go bardzo szybko. Najpierw zainteresował się stanem Dylana, a później się zaczęło.
— Możesz mi powiedzieć, jakim sposobem tak szybko zabrakło wampirów? — Zapadła chwila ciszy, a Harry zdawał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę mężczyzna wszystko wie. — Postradałeś zmysły?!
— Ale był happy end.
— Nie wiem, po jaką cholerę uczyliśmy cię umiaru, skoro cały czas masz nadmiar.
— Mam tylko jedną prośbę… Nie mówicie o tej akcji Ginny, bo mnie zabije.
Wszyscy zaśmiali się.

Marla i Jim rośli bardzo szybko i, co najważniejsze, prawidłowo. Potrafili raczkować, więc byli trudni do zatrzymania i wiele przedmiotów już znalazło się na ziemi. Wybuchy płaczu stały się podstawą, kiedy w coś uderzyli lub coś na nich spadło. Często słychać było ich wykrzykiwane przed rodziców imiona, gdy chcieli coś przeskrobać.
Ojcowie chrzestni bliźniaków byli wniebowzięci, kiedy dzieci przestały wybuchać płaczem na ich widok i same do nich lgnęły.
Marla śmiała się właśnie z miny Alexa, a Jim siedział na kolanach ojca przy obiedzie u Molly Weasley. Chłopczyk po raz kolejny nie trafił łyżeczką do ust i jej zawartość wylądowała na śliniaku i brodzie. Zaczął uderzać sztućcem o stół, zagłuszając słowa Harry’ego skierowane do Syriusza. Wszyscy zaczęli się śmiać, kiedy makaron wylądował na nosie Jima, a ten próbował go ściągnąć językiem. Zaczął się wiercić, więc Czarny ściągnął go ze swoich kolan i próbował postawić na ziemi, ale gdy tylko go puścił, chłopiec wylądował na pupie. W następnej chwili poraczkował w stronę Alexa i Maxa.
Gdy tylko spuścił Marlę z oczu, ta popędziła w stronę okna i pociągnęła za zasłonę. Wybuchnęła głośnym śmiechem, gdy materiał spadł wprost na nią. Nim zorientowali się, o co chodzi, już poraczkowała do drugiej.
— Marla! Nie wolno!
Ginny w ostatniej chwili chwyciła ją na ręce i, nie zważając na płacz dziewczynki, włożyła ją do wózka. Jim na czworakach przedostał się do kuchni, kiedy tylko Alex zaczął rozmawiać z Maxem. Auror zdążył go złapać, zanim zbił szklankę stojącą na serwetce, za którą chciał pociągnąć.
— To są diabły wcielone — powiedział ze śmiechem Kevin, widząc poczynania potomków Czarnego i Ginny.
— Marla! — przeraziła się Ginny.
Harry chwycił dziewczynkę w ostatniej chwili, gdy prawie wypadła z wózka, próbując z niego wyjść.
— Przy okazji można wyćwiczyć refleks — stwierdził Harry, widząc rozbawionych Świstaka i Scarlet.
W następnej chwili złapał spadającą szklankę, którą zrzuciła jego córka. Dziewczynka wyciągnęła ręce w stronę Amy i Syriusza z głośnym okrzykiem, więc wylądowała na kolanach dziadka chrzestnego.

Praca w studiu przebiegała standardowym rytmem. Trzaskali, brzdękali, miksowali, podśpiewywali. Wychodziły z tego niestworzone dźwięki, ale się nie poddawali. Odsłuchiwali właśnie partię melodii, kiedy otworzyły się drzwi. Huncwoci z dziewczynami, Natalie, Blackowie, Lupinowie oraz partnerki członków zespołu rozsiedli się wygodnie na kanapach. Świstak uniósł brwi, kiedy ich zobaczył.
— Pracujcie dalej. My będziemy cicho siedzieć — powiedziała Susan.
— Co tutaj robicie? — spytał Cary.
— Nic takiego. — Kizzy machnęła ręką. — Nas tu nie ma, a wy róbcie, co macie do zrobienia.
Wzruszyli zgodnie ramionami. Świstak usiadł obok Czarnego, który wystukał mu coś palcem o blat.
— Dragon i Kubek zrobili niezły rytm, więc musisz go trochę wzmocnić.
Kevin skierował się do pomieszczenia odgrodzonego szybą, gdzie znajdowały się instrumenty i mikrofony. Czarny ubrał słuchawki i spojrzał w duży ekran, gdzie znajdowało się coś, czego oni nie rozumieli, a on najwyraźniej tak. Świstak zaczął wystukiwać melodię na perkusji, a Cary kiwał do rytmu głową.
— To może być dobre — oznajmił na końcu. — A gdyby do tego dorzucić drugą gitarę?
We dwójkę dobrali się do sprzętu, gadając jeden przez drugiego półsłówkami, ale całkowicie się rozumieli. Pozostali po chwili do nich dołączyli, dorzucając swoje propozycje i odsłuchując fragmenty melodii.
Rzadko widzieli Złodziei tak spokojnych i skupionych, co tylko utwierdziło wszystkich w fakcie, że muzyka to ich pasja i chcą tworzyć ją jak najlepszą.
Puścili fragment jakiejś melodii, a z ich słów wynikło, że to poprzednia wersja piosenki.
— Brzmi jak gówno — podsumował Bruce, przecierając twarz dłonią.
— Nawet najgorsze gówno, jakie stworzycie, ma w sobie coś fajnego — oznajmiła Kizzy.
— Ktoś mówił, że go tu nie ma? — powiedział z rozbawieniem Will, zerkając na nią.
— Wiecie, że długo cicho nie wysiedzę. — Wzruszyła ramionami z uśmiechem.
— Brakuje tylko porządnego pierdolnięcia na sam koniec — podsumował głośno Świstak. — Jak to zakończyć?
Mięta kręcił się w krześle obrotowym, intensywnie myśląc, lecz nagle zerwał się z niego.
— Kto chce kawę?
— Mięta! Myślałem, że masz sensowny pomysł — zirytował się Świstak.
— To jest sensowny pomysł, bo nasz magiczny automat do kawy robi napój, który często daje nam natchnienie.
— Spadaj po tę kawę — powiedział Cary.
— Na pewno tyle uradzę. Jest nas około dwudziestu…
— Dwudziestu trzech — wtrąciła się Kizzy.
— No właśnie. Więc ktoś mi musi pomóc, bo nie uradzę tylu kubków bez magii.
— Bierz jedno krzesło — rzucił Czarny.
Sam wziął drugie i wyjechali z nimi na zewnątrz.
— Co ten czubek znowu wymyślił? — zaśmiał się Świstak, kręcąc lekko głową.
Po chwili drzwi otworzyły się, a Czarny i Mięta weszli do środka: jeden ciągnąc jedno krzesło, a drugi pchając drugie. Na tych dwóch krzesłach stał automat do kawy. Złodzieje zaczęli się śmiać i pomogli im wjechać do środka.
— Widząc automat do kawy, Mięta dostał natchnienia — powiedział Harry, kiedy zamknęli drzwi.
Zestawili maszynę z krzeseł i podłączyli ją do prądu. Max wcisnął guzik, a napój zaczął lecieć do pierwszego kubka.
— Zrobimy zwolnienie muzyki. Usuniemy basy. — Podał napój Ketherine. — Wstawimy pianino.
Wzięli się za ciąg dalszy tworzenia, a Kizzy nalewała wszystkim kawy, którą tak wychwalał Max.
— Nie wierzę — powiedział w pewnej chwili Czarny.
— W co? — zapytał Cary.
— Oni naprawdę siedzą cicho — zaśmiał się, pokazując głową na ich gości.
Złodzieje parsknęli śmiechem.
— Bo pierwszy raz widzimy, jak tworzycie muzykę w studiu — odparła z rozbawieniem Ginny.
— A co w tym ciekawego? Gadanie, grzebanie w komputerze, chwila grania i chwila słuchania — rzekł Dragon.
— Dla was to standard, a dla nas coś nowego — zauważyła Ketherine.
— I po cichu liczymy na to, że jako pierwsi usłyszymy nową piosenkę. Chociaż wstępną wersję — dodała Natalie.
Złodzieje tylko zerknęli na nią z ukosa.
Ekscytacja gości znacznie wzrosła, kiedy okazało się, że Max wystąpi w roli chórków. Później Czarny, Dragon i Mięta wkroczyli do drugiego pomieszczenia, stanęli przy mikrofonach, nałożyli słuchawki i chwycili teksty. Wszyscy bardzo się ucieszyli, gdy powstały fragment piosenki puszczono na głos.

…God save us everyone,
Will we burn inside the fires of a thousand suns?
For the sins of our hand
The sins of our tongue
The sins of our father
The sins of our young
No…
[Linkin Park – The Catalyst]

Złodzieje zgodnie uznali, że to jest to, czego szukali, dlatego pozostałe fragmenty wokalu zostały nagrane bardzo szybko. Cary podsumował ich pracę stwierdzeniem, że pozostało im tylko dopieszczenie szczegółów, czym mieli zamiar zająć się po kilkakrotnym przesłuchaniu utworu za kilka dni, kiedy odsłuchają tego na świeżo.
— Mam wrażenie, że o czymś zapomnieliśmy — powiedział w pewnej chwili Will ze zmarszczonymi brwiami.
Goście unieśli się lekko z nadzieją w oczach.
— Mieliśmy dokończyć Blackout — przypomniał Cary.
Kizzy spojrzała w sufit z irytacją, opadając z powrotem na oparcie.
— Niech ktoś zachrzania po fast foody, zanim się za nią weźmiemy — rzucił Elgi.
— Na mnie nie patrzcie. Nie mam zamiaru rzucać się w sidła naszych najwspanialszych paparazzi — rzekł Czarny.
— Właśnie. Ta budka niedaleko jest spalona. Wiedzą, że często kupujemy tam żarcie, więc zaczęli tam czatować — dodał Will.
— To już czwarta w ciągu kilku tygodni. Najbliższa niespalona jest… jakieś pięć kilometrów stąd — stwierdził Max.
— Podsumowując: wcinacie za dużo fast foodów — wtrąciła Kizzy.
Spojrzeli na nią buntowniczo.
— Czepiasz się jak ci z gazet — burknął Will. — Oni też wyliczają nam kilogramy.
— A i tak wszystko zrzucamy w trasach — dodał Kevin, wzruszając ramionami.
— Inaczej byście wyglądali jak tłuste świnie — wyszczerzyła się Kizzy.
— Ja mogę jechać samochodem — rzekł Max do Czarnego.
— Chyba cię popie*doliło. — Popukał się palcem w czoło. — Ostatnio jak ci pożyczyłem auto to padłem na kolana i niemal się rozryczałem.
Mięta uśmiechnął się z niewinnie.
— No co? Tylko lusterko się oderwało — zakłopotał się, wykręcając nerwowo palce.
— Tylko? — warknął wśród śmiechu pozostałych. — Zderzak właściwie wisiał w powietrzu oderwany i przy pierwszym moim wjeździe do zbyt wąskiego garażu drzwi nie były tak bardzo porysowane!
— Ej! To nie była moja wina — bronił się. — Jakiś czubek nie umiał wjechać na parking, więc zahaczył o zderzak i porysował drzwi.
— Bo ci uwierzę — prychnął i rzucił kluczyki Świstakowi, który dał mu znak, że może kierować.
— Kto jedzie ze mną?
— Ja! — odezwał się od razu Max, zrywając z krzesła.
Harry spojrzał najpierw na niego, później na Kevina.
— Jeśli się dowiem, a na pewno się dowiem, że posadziłeś go za kółkiem i dałeś mu kluczyki, to ci nogi z dupy powyrywam.
— Spoko — wyszczerzył się. — Wolę sam pojeździć bez urazów psychicznych niż patrzeć, jak prowadzi ta kaleka.
— Dzięki — warknął Max, gdy wszyscy wybuchnęli śmiechem.
— Pizza? — zaproponował Kevin z rozbawieniem.
— Pizza — potwierdzili.
— Dla mnie bez pieczarek — rzekł Dragon, patrząc w monitor.
— Dla mnie bez pomidorów — dodał Harry, zerkając tam, gdzie Dragon.
— Ja bez salami — powiedział Bruce.
— Byle bez ananasów — zakończył Will.
— Okay. A wy? — zwrócił się do reszty.
— Najlepiej bez ciasta — zaśmiał się Remus, na co Złodzieje wyszczerzyli się.
— Obojętnie — zachichotała Amy.
— Dobra, to dwadzieścia trzy pizze.
— Ile?!
— Przecież oni z łatwością po jednej wciągną — parsknęła śmiechem Kizzy.
Mięta i Świstak wyszli.
— Ej! — wrzasnął Harry, podjeżdżając krzesłem do drzwi, które otworzył. — Nie zapomnijcie o coli! — dodał na cały korytarz.
— Spoko!
— I sos — dodał Bruce.
— I sos! — wrzasnął Harry.
— Okay!
Zamknął drzwi i z powrotem pojechał do Cary’ego wśród rozbawionych spojrzeń pozostałych. Razem z Dragonem zaczęli wymieniać się spostrzeżeniami na temat kolejnej piosenki, a Elgi i Kubek momentami dodawali coś od siebie.
— Ja bym postawił tutaj na szybki śpiew, może nawet podchodzący pod rap — oznajmił twardo Cary. — Dopiero refren byłby mocniejszy.
— Jeśli postawimy na coś takiego, będzie to dość dziwna płyta — zauważył Kubek.
— Eksperymentalna. Tego chcieliśmy — odparł Bruce. — Stylowo będzie pasowała do reszty, a płyta będzie miała ręce i nogi. Zobaczcie, co odwaliliśmy przy When they come for me albo jak brzmi The Catalyst. Dragon ma rację. Kolejny dziwny wybryk to Blackout. Rapująco-wrzeszczący Czarny, tego jeszcze nie było.
— Do Blackout coś takiego? — zdumiała się Kizzy. — Przecież to dość… spokojna melodia. Chyba że chcecie ją zmiksować.
— Na pewno coś z tym zrobimy, ale nie w takim stopniu, jak myślisz — odparł Cary. — Mam wizję tej piosenki.
— To może się udać — stwierdził Czarny, który odsłuchiwał melodię przez słuchawki, mamrocząc coś co chwilę pod nosem.
— Jeśli to zrealizujecie i wyjdzie wam miazga, będziecie cudotwórcami — podsumowała Kizzy, kręcąc lekko głową z niedowierzaniem. — Ale chcę to usłyszeć.
Harry i Cary zaczęli wspólnie dopasowywać tekst do melodii, nucąc coś i głośno wyrażając swoje spostrzeżenia.
— Ile czasu tworzycie jedną piosenkę? — zainteresowała się Hermiona.
— Różnie. Potrafimy stworzyć jedną w kilka dni, ale są też takie, z którymi męczymy się przez kilka tygodni. Do niektórych wracamy nawet po kilku miesiącach. Kiedyś zrobiliśmy jedną w jeden dzień. O ile się nie mylę to Drag — odparł Will.
Syriusz gwizdnął.
— A ta?
— Melodię stworzyliśmy już kilka tygodni temu, ale nie mogliśmy połączyć jej ze słowami. Miksowaliśmy ją, dodawaliśmy różnorodne efekty, Czarny zmieniał tekst lub pisał nowy, próbowaliśmy dopasować zupełnie inne. W końcu odłożyliśmy ją na później. Może dzisiaj coś się z tego wykluje.
— … take and take... Ku*wa, take.
Cary wybuchnął śmiechem, a Czarny wywrócił oczami. Odepchnął się od blatu i podjechał do automatu, gdzie nalał sobie kawy. Upił łyk, ale zaraz wypluł napój, krzywiąc się z niesmakiem, gdyż zapomniał o cukrze. Nacisnął guzik, ale nic się nie stało. Z wściekłością uderzał w guzik, ale cukru najwyraźniej nie było.
— Gówno. — Kopnął maszynę, a do kubka wleciało mu chyba dziesięć łyżeczek cukru.
Patrzył na automat z głupią miną. Pomieszczenie wypełnił ryk śmiechu. Zrobił sobie kolejną kawę, tym razem idealną, i wrócił do pracy. Wreszcie stanął przy mikrofonie z misją dotyczącą zaśpiewania pierwszej zwrotki.

2 komentarze:

  1. REWELACJA :D uwielbiam twoje opowiadania :D już nie mogę się doczekać /mimo że tu już czytałam na starym blogu xD/ kolejnych rozdziałów :) Chciałabym tak pisać jak ty :D mam pomysły na opko ale gorzej z ich zrealizowaniem xD :D
    życzę weny i pozdrawiam :)
    Olusia <3<3<3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    ach udało się, właśnie to miał na celu mrok, Dylan bardzo dobrze sobie poradził, to z tym automatem do kawy było świetne, a potem pizza, najlepiej bez ciasta... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń