Jim
i Marla spali słodko w łóżeczkach, a Harry i Ginny jedli kolację, rozmawiając
na błahe tematy. Zanieśli brudne sztućce i talerze do kuchni, a Ginny machnęła
różdżką, by wszystko pozmywać.
—
Dzieciaki śpią? — spytał Harry, obserwując, jak jego żona czegoś szuka w
dolnych szafkach.
—
Sam usypiałeś Jima — odparła, a jej głos stłumiła szafka. — Ech… — Schyliła się
jeszcze bardziej, nie mogąc czegoś dosięgnąć.
—
Nikt nie przyjdzie?
—
Nic mi o tym nie wiadomo — rzekła na wydechu, wyprostowując się.
Odwróciła
się w jego stronę i dostrzegła w jego oczach pożądliwe iskierki.
—
Może jeszcze czegoś poszukasz w tej szafce?
Zmarszczyła
brwi, a gdy zrozumiała, o co mu chodzi, ze śmiechem zdzieliła go w ramię.
Przyciągnął ją do siebie, jednocześnie chwytając za obiekt jego zainteresowania
sprzed chwili. Mruknęła z zadowoleniem, kiedy jego usta wylądowały na jej szyi.
—
Obudzimy dzieci — szepnęła.
—
Postaramy się… zachowywać… cicho — odparł pomiędzy kolejnymi pocałunkami.
Posadził
ją na blacie, niemal nie odrywając ust od jej dekoltu, a później wsunął dłoń po
materiał jej bluzki. Nagle odsunął się i oparł dłońmi o blat tak, że była
pomiędzy jego ramionami i czuła jego oddech na szyi.
—
Chyba rzeczywiście obudzimy dzieci — zauważył.
Warknęła
ze zniecierpliwieniem.
—
Chodź tu, do cholery!
Przyciągnęła
go do siebie za koszulę, oplatając nogami w pasie. Zaśmiał się na taką reakcję.
Usta skierował wyżej, całując namiętnie w usta. Jęknęła cicho, przypadkiem
trącając stojący obok kubek, który zbił się na drobne kawałki. W ogóle się tym
nie przejęli. Jej koszula wylądowała na blacie dzielącym kuchnię od jadalni.
Wplotła dłoń w jego włosy, kiedy składał na jej szyi niecierpliwe pocałunki. Jeśli
chodziło mu o doprowadzenie jej do obłędu, udawało mu się to w stu procentach.
Wystarczyło tylko, że oderwał się od niej na chwilę, a ona już przyciągała go z
powrotem, jęcząc jego imię i wręcz błagając o więcej. Kolejny pocałunek, mocny,
namiętny, prosto w usta. Języki pieszczące podniebienie drugiej osoby. Musieli
przystopować, by nabrać powietrza. Szybkie oddechy, pożądliwe spojrzenia,
rozpalone ciała.
Oplotła
go mocniej nogami w pasie, gdy domyśliła się, że ma zamiar zmienić
pomieszczenie na bardziej sprzyjające. Podtrzymał ją w górze, aby nie spadła,
na powrót zajmując się jej ustami. Nie doszli zbyt daleko, gdyż mieli wiele
problemów z równowagą. Ginny zachichotała, gdy wylądowała na stole, a Czarnemu
ledwo udało się na nią nie runąć. Wykorzystali sytuację na rozpalenie w sobie
jeszcze większego ognia. Na schodach zgubili sporą część swoich ubrań.
—
Wycisz pokój — mruknęła Ginny, gdy byli już w sypialni zajęci sobą.
Z
nadzieją, że dzieci się nie obudzą, wyciszył pokój i zajął się swoją żoną,
całkowicie zapominając o świecie.
Równocześnie
otworzyli oczy, gdy obudził ich natarczywy dzwonek do drzwi. Spojrzeli na
zegarek. Ginny pisnęła głośno.
—
Goście przyszli!
—
Jacy goście? — stęknął, gdy zauważył, że ubiera się w pośpiechu.
—
Zaprosiliśmy przecież Złodziei, Huncwotów Juniorów i Seniorów z dziewczynami!
—
O szlag…
Wybiegła,
a on szybko zerwał się z łóżka. Ginny potykała się o rzeczy na schodach,
biegnąc do drzwi. Otworzyła je z rozmachem.
—
Cześć — sapnęła, dostrzegając wszystkich gości.
—
No wreszcie. Dzwonimy od pięciu minut i już chcieliśmy iść.
—
Przepraszam, ale zaspaliśmy — jęknęła. — Wchodźcie.
Poprowadziła
ich przez korytarz, z przerażeniem dostrzegając, że ubrania na schodach są
idealnie widoczne. Przekrzywione zdjęcia w ramkach, jedno na ziemi, komoda
lekko przesunięta. Niektórzy wymienili rozbawione spojrzenia. Otworzyła drzwi
do jadalni, a jej oczy rozszerzyły się. Kiedy oni zrobili tu taki bałagan?!
Krzesła poobracane w różne strony, dwa przewrócone, obalony wazon z kwiatami. W
kuchni zbity kubek, blat ochlapany wodą, wysypany cukier i przekrzywiona szafka
ledwo trzymająca się na śrubach.
—
Przepraszam za bałagan, ale nie zdążyłam posprzątać — uśmiechnęła się z
zakłopotaniem.
—
Tornado tutaj przeszło? — Bruce udawał głupiego, choć ledwo powstrzymywał
śmiech.
—
Ymm… Chyba — powiedziała załamana i machnęła różdżką.
Wszystko
wróciło na swoje miejsce i naprawiło się.
—
Ginny, kupiłaś sobie za dużą koszulę? — rzekła ze śmiechem Kizzy.
Spojrzała
na siebie. No to pięknie. Miała na sobie koszulę Harry’ego!
—
Chyba to jest twoje. — Hermiona podniosła z blatu jej koszulę.
Szybko
wyrwała ją z ręki przyjaciółki i rzekła:
—
Rozgośćcie się. Zaraz przyjdziemy.
Szybko
się zmyła, co spotkało się z chichotami.
—
Harry! Rusz się, do cholery!
Czarny
potknął się o jakąś część garderoby na schodach.
—
Ale syf — mruknął, odsyłając je do sypialni.
—
Dobrze, że nie widziałeś jadalni. Aż mi się głupio zrobiło — odparła cicho,
przygryzając wargę. — Jeszcze twoją koszulę ubrałam, a moją zauważyli w kuchni.
Pocałował
ją lekko w usta na pocieszenie.
—
Jesteśmy małżeństwem, więc nie ma się czego wstydzić.
Uśmiechnęła
się niepewnie.
—
Pójdę się przebrać. Dzieci śpią?! — dodała z góry.
—
Jak zaklęte!
—
Zrób coś do picia!
Przed
wejściem do jadalni odetchnął głośno. Tak, na pewno znaleźli się w trochę krępującej
sytuacji. Szczególnie że ślady ich wczorajszej nocy widać było w prawie całym
domu. Uśmiechnął się lekko. Ale za to jakiej nocy…
—
Cześć — powiedział, wchodząc do środka, jak gdyby nigdy nic.
—
Cześć.
Głupie
uśmieszki? Oczywiście, były u niektórych. Małżeństwa i żeńska część towarzystwa
zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Jay i Alex próbowali być poważni,
co nawet im wychodziło. Kevin i Bruce, pod ostrzałem spojrzeń swoich partnerek,
nie zdradzili się nawet drgnięciem powieki. Ale pozostali Złodzieje… Uch, jaką
teraz miał ochotę im natłuc! Zaproponował im coś do picia, a filiżanki
wylądowały przed gośćmi, gdy weszła Ginny. Dziewczyna zajrzała do każdej z
szafek w kuchni.
—
Zachrzaniaj do sklepu po coś do kawy — powiedziała z rezygnacją.
—
Leć, a my zrobimy szybko jakieś ciasto — dodała ze śmiechem Amanda.
Czarny
deportował się, a kobiety szybko zabrały się do roboty. Dzięki magii
przygotowanie placka zajęło im bardzo mało czasu. Harry wrócił po kilku
minutach z reklamówką wypełnioną po brzegi. Ginny natychmiast wszystko wysypała
na blat.
—
O — zaśmiała się cicho. — Pamiętne ciastka — dodała do Czarnego, pokazując mu
jedno z opakowań.
—
Czemu pamiętne? — spytała Kizzy, która zawsze wszystko musiała wiedzieć.
—
Rzucała we mnie nimi, gdy się ostatnio kłóciliśmy.
Wybuchnęli
śmiechem, a Ginny oburzyła się.
—
Bo ty rzucałeś we mnie ugotowanym makaronem.
Kolejny
wybuch śmiechu.
—
Bo ty wcześniej wysmarowałaś mnie masłem.
—
Ale wcześniej wylałeś na mnie mleko.
—
A że jeszcze wcześniej rzucałaś we mnie pomidorem to nie pamiętasz?
—
Bo śmiałeś się ze mnie, jak ochlapałam się sokiem.
—
Ha! No i wyszło, że kto zaczął?
—
Ty! — rzekli zgodnie.
Zamilkli,
patrząc na siebie prowokująco, wręcz stykając się ciałami. Goście patrzyli to
na nią, to na niego, a później ryknęli śmiechem. Potterowie zorientowali się,
co robią i szybko się opanowali.
—
Mamy rozumieć, że zakończyło się zgodą — zaśmiał się Remus.
—
Tak — odparli zgodnie, zerkając na siebie.
Nie
wiedzieli, jak namiętną…
Po
chwili wszystko było na stole, a Potterowie wreszcie mogli odetchnąć. Złodzieje
co jakiś czas rzucali głupimi aluzjami, więc Harry i Ginny momentami czuli się
skrępowani.
Kolejna
docinka. Ginny zerknęła na Czarnego, a on na nią. Mieli dość? Mieli.
Stwierdzili, że teraz trzeba zrobić obrót o sto osiemdziesiąt stopni i
wprowadzić Złodziei w zakłopotanie. Ginny spojrzała na chłopaków.
—
Gdybyście widzieli, co się działo na tym stole, inaczej byście gadali.
Zatkało
ich kompletnie. Czarny uśmiechnął się przymilnie.
—
Pokazać?
Zgasili
ich całkowicie. Harry i Ginny wymienili zadowolone spojrzenia.
—
I was załatwili — zachichotała Kizzy.
Łapa
i Huncwoci otwarcie śmiali się z tej sytuacji. Rozległ się płacz dziecka. Harry
już miał wstawać, ale Ginny powstrzymała go słowami:
—
Ja pójdę. I tak jest pora karmienia.
Amy
rozpoczęła normalną rozmowę, kiedy Ginny wyszła, by nakarmić Marlę i Jima. Jakiś
czas później wróciła z bliźniakami.
—
No to teraz jedno idzie do tatusia…
Harry
odebrał z jej rąk Jima, a Marla wylądowała u matki.
—
Rosną jak na drożdżach — rzekła z uśmiechem Dora.
—
Struny głosowe też się wzmacniają — dodał Czarny.
—
Po ojcu — zachichotał Alex.
—
Serio, jak czasami zaczną w nocy płakać, to zbudzą całą okolicę — powiedziała
Ginny, wycierając oślinioną brodę Marli.
—
Ten też zawsze jak zaczął beczeć to sąsiedzi przychodzili, bo myśleli, że
dziecko biją — odparł Łapa, wskazując na Harry’ego.
—
Dzięki — odparł, przeciągając sylaby, gdy reszta wybuchnęła chichotami.
—
Teraz przynajmniej wiemy dlaczego — dodał Łapa z rozbawieniem.
—
Teraz to się fanki zlatują, gdy się wydrze — zachichotała Amy.
—
Ej, ja tu jestem! — oburzył się, kładąc Jima na swoich kolanach.
Głośny
okrzyk wydostał się z gardła zadowolonego chłopczyka. Chwycił Czarnego za kciuk
i zacisnął piąstkę z siłą, która zdumiała ojca.
—
Nie wierzę, że mają już miesiąc — powiedziała Ginny, patrząc z uśmiechem na
Marlę, która wkładała dłonie do ust.
—
Się nie odwrócisz, a już będą chodziły do szkoły.
—
Jim chyba naprawdę będzie miał pasję po ojcu — zaśmiał się Jay, gdy chłopczyk
wydał z siebie jeszcze głośniejszy okrzyk.
Po
chwili wylądował u swojego chrzestnego. Jay odetchnął z ulgą, gdy ten nie
wybuchnął płaczem, jak to zwykle robił przez ostatni miesiąc, ale w zamian za
to go oślinił.
—
No cóż, są już jakieś postępy — zaśmiał się Max, widząc zadowolonego
chrzestnego.
Jim
i Marla przekazywani byli z rąk do rąk. Marla wreszcie wylądowała w ramionach
ojca i, uspokojona jego widokiem, zasnęła. Kizzy rozpływała się nad tym
widokiem i nie było się czemu dziwić. Rola ojca niesamowicie sprzyjała
Czarnemu. Przełożył dziewczynkę do wózka i wyjechał nim do salonu, aby jej nie
obudzili. Jim widocznie nie miał zamiaru zasnąć, gdyż wiercił się i grymasił.
Na powrót wylądował u taty.
—
Mówiłam, że ma podejście do dzieci — powiedziała Kizzy, gdy wraz z dzieckiem wyszedł,
aby włożyć je do wózka.
—
Ma do nich więcej cierpliwości niż ja — oznajmiła Ginny.
—
Kto by pomyślał, że akurat on będzie wzorem ojca — nie dowierzał Kevin.
—
Niby dzieci zmieniają ludzi — zaśmiała się Hermiona.
—
I każdego twardziela w mięczaka — dodała Kizzy, gdy Czarny wyjechał wózkiem,
zabawiając swojego syna.
—
Ale wpadka — powiedziała Ginny, gdy goście wyszli.
—
Myślałem, że tym idiotom ukręcę łby za te głupie aluzje. Jakby nie wiedzieli,
na czym polega małżeństwo.
—
Sądzisz, że małżeństwo polega tylko na jednym? — zmarszczyła groźnie brwi i
podparła ręce o biodra, patrząc na niego.
—
W dużej mierze — zaśmiał się, a ona zdzieliła go w brzuch. — Dobra, żartowałem,
ale nie bij, bo będę miał siniaki, a ludzie pomyślą, że w tym domu panuje
przemoc.
—
A komu miałbyś pokazywać swój brzuch, jeśli nie mnie?
—
No wiesz… Fanki pewnie chętnie by popatrzyły — zażartował.
—
Osz ty!
Uciekł
za ladę odgradzającą kuchnię od jadalni, gdy oburzyła się. Stanęła po drugiej
stronie, podpierając się dłońmi o blat. Patrzyli na siebie z prowokacją, co
ostatnio zdarzało im się coraz częściej.
—
Chyba przestanę cię puszczać na te koncerty.
—
Narazisz się nie tylko na mój gniew, ale także gniew Złodziei i fanów — wyszczerzył
się.
—
Trudno. Chociaż będę miała cię na wyłączność.
—
A po co ci jestem potrzebny przez dwadzieścia cztery godziny na dobę?
—
Pomyślmy…
Zamruczał
jak kocur.
—
Nimfomanka?
Biegiem
okrążyli ladę i z powrotem stanęli w poprzednich pozycjach.
—
Z tobą chyba tak w końcu się stanie — wymruczała.
Uśmiechnął
się szeroko.
—
Ja bym nie narzekał.
—
Znowu masz ochotę? — mruknęła z prowokującym uśmieszkiem.
—
Zawsze i wszędzie.
—
A kto powiedział, że ja chcę?
—
Zawsze mogę iść do burdelu…
—
Tylko byś spróbował!
Uciekł
jej, głośno się śmiejąc, kiedy rzuciła się za nim, by znowu mu zdzielić.
Zrobili cztery kółka i ponownie stanęli w tych samych miejscach.
—
To jak? Mam znaleźć jakąś pannę czy zaspokoisz potrzeby męża?
—
Phi, nie będziesz mnie szantażował.
—
Wiesz… Ja bym wolał w domu zostać…
—
Nie zmusisz mnie.
—
Zmusić? W życiu. Jeszcze sama będziesz chciała więcej — uśmiechnął się.
—
W twoich snach, mój drogi.
—
Jesteś pewna?
—
Absolutnie.
—
Przekonamy się.
Teraz
to on był stroną ofensywną, więc Ginny uciekała z piskiem. Czarny był już tak
rozpędzony, że nie wyrobił kolejnego zakrętu, dlatego poślizgnął się i runął na
ziemię. Sytuacja była zabawna, ale skutki już nie. Harry jęknął cicho, a Ginny
nie była do końca pewna, czy próbując się ratować przed upadkiem, nie uderzył
się w krawędź blatu. Ze strachem obiegła ladę, gdy chłopak nie wstawał.
—
Nic ci nie jest?
Uklękła
obok niego, dostrzegając, że chyba coś mu się stało.
—
Oddychać… nie mogę… — wydusił.
Jej
oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Pierwsza myśl? Usta-usta. Od razu tę myśl
wykorzystała. Jakie było jej zaskoczenie, gdy Czarny przyciągnął ją bliżej
siebie, pogłębiając pocałunek.
—
Ty kretynie! — pisnęła, gdy się od siebie oderwali. — Myślałam, że coś ci się
stało!
—
Mówiłem, że sama będziesz chciała — zaśmiał się.
—
Ugh!
—
Chodź tu — mruknął, na powrót przyciągając ją do siebie, siedząc na ziemi.
Westchnęła
ze zrezygnowaniem. Podstępem, ale wygrał. Teraz nie mogła mu odmówić. Oddała
pocałunek, wiedząc, że efekt końcowy nastąpi na górze.
Harry
patrzył z uśmiechem, jak Jim, leżąc w łóżeczku, bawi się zabawkami wiszącymi
nad jego główką. Czarne jak węgiel włoski już były dobrze widoczne, podobnie
jak u Marli. Ginny stanęła obok niego, przytulając się lekko. Jim uśmiechnął
się do nich, przez co zmiękły im serca. Marla spała w drugim pokoju po
bolesnych kolkach, przez które płakała niemal przez pół dnia. Czarny pocałował
swoją żonę w czubek głowy, ciesząc się tym, co dostał od życia.
Harry
wyłożył się w łóżku w pozycji siedząco-leżącej, stawiając sobie na brzuchu
laptopa. Pisał newsa na stronę internetową zespołu.
—
Co robisz? — mruknęła Ginny, wślizgując się obok niego.
—
Kizzy dała mi małą robotę — odparł, nadal patrząc w monitor.
—
Musisz zrobić to dzisiaj?
—
Mogę jutro, ale przy okazji będę słuchać w autobusie jej narzekania, że nie zrobiłem
tego dzisiaj.
—
Czyli nie musisz… — mruknęła tuż przy jego uchu.
—
Yhym… — Nie odrywał wzroku od laptopa.
—
To może zostaw to na jutro, skoro i tak wyjeżdżasz?
Pocałowała
go lekko pod uchem, ale on był zbyt zajęty pracą, żeby zwrócić na to uwagę.
—
Harry — jęknęła, nie widząc żadnej reakcji z jego strony.
—
Hmm?
—
Odłóż to.
—
Już kończę…
Warknęła
cicho i zatrzasnęła mu laptopa. Odłożyła go na półkę pod jego zbulwersowanym
spojrzeniem. Kiedy usiadła mu na biodrach, oburzenie momentalnie mu przeszło.
—
Jutro dokończysz — szepnęła mu do ucha, całując lekko i wręcz kładąc się na
nim.
Mruknął
cicho, gdy jej dłonie wślizgnęły się pod jego koszulkę.
—
Jutro zajmiesz się pracą, a dzisiaj masz się zająć swoją żoną, której nie
zobaczysz przez dwa tygodnie.
Uśmiechnął
się lekko, obejmując ją i jednocześnie przyciągając jeszcze bliżej siebie.
—
Oczywiście — mruknął i pocałował ją mocno w usta.
W
ciągu tygodnia Złodzieje codziennie grali jeden koncert i udzielili kilku
wywiadów. Intensywna praca zajmowała im całe dnie. Drugi tydzień wyglądał
podobnie. Po powrocie do domu nadal nie mogli cieszyć się spokojem.
—
Czarny, pamiętasz, że jutro masz wywiad z tą paskudną babą? — przypomniała mu
Kizzy na obiedzie w Norze.
Harry
zamarł z widelcem w połowie drogi do ust.
—
Czy właśnie nadszedł ten sądny dzień? — zapytał stłumionym głosem.
—
Tak — odparła ze współczuciem.
—
Aż tak? — zdumiał się Jay.
—
Człowieku, ta baba to dementor. Chyba nie było osoby, której w jakiś sposób nie
pogrążyła w trakcie wywiadu.
—
Mówicie o tym programie, który leci w poniedziałki na żywo o dwudziestej?
—
Tak.
—
O kurczaczku — powiedział Łapa. — I ty tam idziesz?
—
No — zaszlochał. — Babsko mnie zaprosiło.
—
Trzeba było odmówić.
Harry
spojrzał na niego ze strachem.
—
Postradałeś zmysły? — stęknął. — Wtedy z domu nie wychodziłbym przez dwa
miesiące.
—
A jak pójdziesz?
—
To nie wyjdę przez miesiąc.
Zaśmiali
się szczerze.
—
Stary, wszyscy zbierzemy się w jednym pomieszczeniu i wspólnie będziemy cię
żałować — stwierdził Świstak.
—
Kizzy, weź ty lepiej odwołaj wszystko, co zaplanowaliśmy na następny miesiąc —
wymamrotał Czarny.
—
Pójdę z tobą za kulisy, co? — Kizzy najwyraźniej współczuła mu z całego serca.
Pokiwał
głową z nietęgą miną.
Stał
przed lustrem, przełykając ciężko ślinę.
—
Do niczego ta baba się nie przyczepi? — zwrócił się do Ginny, która przyglądała
się swojemu mężowi.
—
Nie ma do czego — odparła, patrząc na niego krytycznym wzrokiem.
Ubrał
koszulę w biało-granatową kratkę, luźno rozpiętą przy szyi, do tego dorzucił
szarą kurtkę i jeansy oraz czarne trampki. Ginny postawiła mu lekko włosy na
żel i wyszła do bliźniaków, które zaczęły grymasić.
—
Nie dam się zrównać z ziemią, babsztylu — powiedział do lustra i uśmiechnął się
jak Huncwot.
Hej,
OdpowiedzUsuńrozdział cudowny, Harry wspaniale opiekuje się dziećmi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Lubię takie artykuły.
OdpowiedzUsuń