sobota, 20 sierpnia 2016

II. Rozdział 42 - "Dzieci zmieniają ludzi"

Jim i Marla spali słodko w łóżeczkach, a Harry i Ginny jedli kolację, rozmawiając na błahe tematy. Zanieśli brudne sztućce i talerze do kuchni, a Ginny machnęła różdżką, by wszystko pozmywać.
— Dzieciaki śpią? — spytał Harry, obserwując, jak jego żona czegoś szuka w dolnych szafkach.
— Sam usypiałeś Jima — odparła, a jej głos stłumiła szafka. — Ech… — Schyliła się jeszcze bardziej, nie mogąc czegoś dosięgnąć.
— Nikt nie przyjdzie?
— Nic mi o tym nie wiadomo — rzekła na wydechu, wyprostowując się.
Odwróciła się w jego stronę i dostrzegła w jego oczach pożądliwe iskierki.
— Może jeszcze czegoś poszukasz w tej szafce?
Zmarszczyła brwi, a gdy zrozumiała, o co mu chodzi, ze śmiechem zdzieliła go w ramię. Przyciągnął ją do siebie, jednocześnie chwytając za obiekt jego zainteresowania sprzed chwili. Mruknęła z zadowoleniem, kiedy jego usta wylądowały na jej szyi.
— Obudzimy dzieci — szepnęła.
— Postaramy się… zachowywać… cicho — odparł pomiędzy kolejnymi pocałunkami.
Posadził ją na blacie, niemal nie odrywając ust od jej dekoltu, a później wsunął dłoń po materiał jej bluzki. Nagle odsunął się i oparł dłońmi o blat tak, że była pomiędzy jego ramionami i czuła jego oddech na szyi.
— Chyba rzeczywiście obudzimy dzieci — zauważył.
Warknęła ze zniecierpliwieniem.
— Chodź tu, do cholery!
Przyciągnęła go do siebie za koszulę, oplatając nogami w pasie. Zaśmiał się na taką reakcję. Usta skierował wyżej, całując namiętnie w usta. Jęknęła cicho, przypadkiem trącając stojący obok kubek, który zbił się na drobne kawałki. W ogóle się tym nie przejęli. Jej koszula wylądowała na blacie dzielącym kuchnię od jadalni. Wplotła dłoń w jego włosy, kiedy składał na jej szyi niecierpliwe pocałunki. Jeśli chodziło mu o doprowadzenie jej do obłędu, udawało mu się to w stu procentach. Wystarczyło tylko, że oderwał się od niej na chwilę, a ona już przyciągała go z powrotem, jęcząc jego imię i wręcz błagając o więcej. Kolejny pocałunek, mocny, namiętny, prosto w usta. Języki pieszczące podniebienie drugiej osoby. Musieli przystopować, by nabrać powietrza. Szybkie oddechy, pożądliwe spojrzenia, rozpalone ciała.
Oplotła go mocniej nogami w pasie, gdy domyśliła się, że ma zamiar zmienić pomieszczenie na bardziej sprzyjające. Podtrzymał ją w górze, aby nie spadła, na powrót zajmując się jej ustami. Nie doszli zbyt daleko, gdyż mieli wiele problemów z równowagą. Ginny zachichotała, gdy wylądowała na stole, a Czarnemu ledwo udało się na nią nie runąć. Wykorzystali sytuację na rozpalenie w sobie jeszcze większego ognia. Na schodach zgubili sporą część swoich ubrań.
— Wycisz pokój — mruknęła Ginny, gdy byli już w sypialni zajęci sobą.
Z nadzieją, że dzieci się nie obudzą, wyciszył pokój i zajął się swoją żoną, całkowicie zapominając o świecie.

Równocześnie otworzyli oczy, gdy obudził ich natarczywy dzwonek do drzwi. Spojrzeli na zegarek. Ginny pisnęła głośno.
— Goście przyszli!
— Jacy goście? — stęknął, gdy zauważył, że ubiera się w pośpiechu.
— Zaprosiliśmy przecież Złodziei, Huncwotów Juniorów i Seniorów z dziewczynami!
— O szlag…
Wybiegła, a on szybko zerwał się z łóżka. Ginny potykała się o rzeczy na schodach, biegnąc do drzwi. Otworzyła je z rozmachem.
— Cześć — sapnęła, dostrzegając wszystkich gości.
— No wreszcie. Dzwonimy od pięciu minut i już chcieliśmy iść.
— Przepraszam, ale zaspaliśmy — jęknęła. — Wchodźcie.
Poprowadziła ich przez korytarz, z przerażeniem dostrzegając, że ubrania na schodach są idealnie widoczne. Przekrzywione zdjęcia w ramkach, jedno na ziemi, komoda lekko przesunięta. Niektórzy wymienili rozbawione spojrzenia. Otworzyła drzwi do jadalni, a jej oczy rozszerzyły się. Kiedy oni zrobili tu taki bałagan?! Krzesła poobracane w różne strony, dwa przewrócone, obalony wazon z kwiatami. W kuchni zbity kubek, blat ochlapany wodą, wysypany cukier i przekrzywiona szafka ledwo trzymająca się na śrubach.
— Przepraszam za bałagan, ale nie zdążyłam posprzątać — uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
— Tornado tutaj przeszło? — Bruce udawał głupiego, choć ledwo powstrzymywał śmiech.
— Ymm… Chyba — powiedziała załamana i machnęła różdżką.
Wszystko wróciło na swoje miejsce i naprawiło się.
— Ginny, kupiłaś sobie za dużą koszulę? — rzekła ze śmiechem Kizzy.
Spojrzała na siebie. No to pięknie. Miała na sobie koszulę Harry’ego!
— Chyba to jest twoje. — Hermiona podniosła z blatu jej koszulę.
Szybko wyrwała ją z ręki przyjaciółki i rzekła:
— Rozgośćcie się. Zaraz przyjdziemy.
Szybko się zmyła, co spotkało się z chichotami.
— Harry! Rusz się, do cholery!
Czarny potknął się o jakąś część garderoby na schodach.
— Ale syf — mruknął, odsyłając je do sypialni.
— Dobrze, że nie widziałeś jadalni. Aż mi się głupio zrobiło — odparła cicho, przygryzając wargę. — Jeszcze twoją koszulę ubrałam, a moją zauważyli w kuchni.
Pocałował ją lekko w usta na pocieszenie.
— Jesteśmy małżeństwem, więc nie ma się czego wstydzić.
Uśmiechnęła się niepewnie.
— Pójdę się przebrać. Dzieci śpią?! — dodała z góry.
— Jak zaklęte!
— Zrób coś do picia!
Przed wejściem do jadalni odetchnął głośno. Tak, na pewno znaleźli się w trochę krępującej sytuacji. Szczególnie że ślady ich wczorajszej nocy widać było w prawie całym domu. Uśmiechnął się lekko. Ale za to jakiej nocy…
— Cześć — powiedział, wchodząc do środka, jak gdyby nigdy nic.
— Cześć.
Głupie uśmieszki? Oczywiście, były u niektórych. Małżeństwa i żeńska część towarzystwa zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Jay i Alex próbowali być poważni, co nawet im wychodziło. Kevin i Bruce, pod ostrzałem spojrzeń swoich partnerek, nie zdradzili się nawet drgnięciem powieki. Ale pozostali Złodzieje… Uch, jaką teraz miał ochotę im natłuc! Zaproponował im coś do picia, a filiżanki wylądowały przed gośćmi, gdy weszła Ginny. Dziewczyna zajrzała do każdej z szafek w kuchni.
— Zachrzaniaj do sklepu po coś do kawy — powiedziała z rezygnacją.
— Leć, a my zrobimy szybko jakieś ciasto — dodała ze śmiechem Amanda.
Czarny deportował się, a kobiety szybko zabrały się do roboty. Dzięki magii przygotowanie placka zajęło im bardzo mało czasu. Harry wrócił po kilku minutach z reklamówką wypełnioną po brzegi. Ginny natychmiast wszystko wysypała na blat.
— O — zaśmiała się cicho. — Pamiętne ciastka — dodała do Czarnego, pokazując mu jedno z opakowań.
— Czemu pamiętne? — spytała Kizzy, która zawsze wszystko musiała wiedzieć.
— Rzucała we mnie nimi, gdy się ostatnio kłóciliśmy.
Wybuchnęli śmiechem, a Ginny oburzyła się.
— Bo ty rzucałeś we mnie ugotowanym makaronem.
Kolejny wybuch śmiechu.
— Bo ty wcześniej wysmarowałaś mnie masłem.
— Ale wcześniej wylałeś na mnie mleko.
— A że jeszcze wcześniej rzucałaś we mnie pomidorem to nie pamiętasz?
— Bo śmiałeś się ze mnie, jak ochlapałam się sokiem.
— Ha! No i wyszło, że kto zaczął?
— Ty! — rzekli zgodnie.
Zamilkli, patrząc na siebie prowokująco, wręcz stykając się ciałami. Goście patrzyli to na nią, to na niego, a później ryknęli śmiechem. Potterowie zorientowali się, co robią i szybko się opanowali.
— Mamy rozumieć, że zakończyło się zgodą — zaśmiał się Remus.
— Tak — odparli zgodnie, zerkając na siebie.
Nie wiedzieli, jak namiętną…
Po chwili wszystko było na stole, a Potterowie wreszcie mogli odetchnąć. Złodzieje co jakiś czas rzucali głupimi aluzjami, więc Harry i Ginny momentami czuli się skrępowani.
Kolejna docinka. Ginny zerknęła na Czarnego, a on na nią. Mieli dość? Mieli. Stwierdzili, że teraz trzeba zrobić obrót o sto osiemdziesiąt stopni i wprowadzić Złodziei w zakłopotanie. Ginny spojrzała na chłopaków.
— Gdybyście widzieli, co się działo na tym stole, inaczej byście gadali.
Zatkało ich kompletnie. Czarny uśmiechnął się przymilnie.
— Pokazać?
Zgasili ich całkowicie. Harry i Ginny wymienili zadowolone spojrzenia.
— I was załatwili — zachichotała Kizzy.
Łapa i Huncwoci otwarcie śmiali się z tej sytuacji. Rozległ się płacz dziecka. Harry już miał wstawać, ale Ginny powstrzymała go słowami:
— Ja pójdę. I tak jest pora karmienia.
Amy rozpoczęła normalną rozmowę, kiedy Ginny wyszła, by nakarmić Marlę i Jima. Jakiś czas później wróciła z bliźniakami.
— No to teraz jedno idzie do tatusia…
Harry odebrał z jej rąk Jima, a Marla wylądowała u matki.
— Rosną jak na drożdżach — rzekła z uśmiechem Dora.
— Struny głosowe też się wzmacniają — dodał Czarny.
— Po ojcu — zachichotał Alex.
— Serio, jak czasami zaczną w nocy płakać, to zbudzą całą okolicę — powiedziała Ginny, wycierając oślinioną brodę Marli.
— Ten też zawsze jak zaczął beczeć to sąsiedzi przychodzili, bo myśleli, że dziecko biją — odparł Łapa, wskazując na Harry’ego.
— Dzięki — odparł, przeciągając sylaby, gdy reszta wybuchnęła chichotami.
— Teraz przynajmniej wiemy dlaczego — dodał Łapa z rozbawieniem.
— Teraz to się fanki zlatują, gdy się wydrze — zachichotała Amy.
— Ej, ja tu jestem! — oburzył się, kładąc Jima na swoich kolanach.
Głośny okrzyk wydostał się z gardła zadowolonego chłopczyka. Chwycił Czarnego za kciuk i zacisnął piąstkę z siłą, która zdumiała ojca.
— Nie wierzę, że mają już miesiąc — powiedziała Ginny, patrząc z uśmiechem na Marlę, która wkładała dłonie do ust.
— Się nie odwrócisz, a już będą chodziły do szkoły.
— Jim chyba naprawdę będzie miał pasję po ojcu — zaśmiał się Jay, gdy chłopczyk wydał z siebie jeszcze głośniejszy okrzyk.
Po chwili wylądował u swojego chrzestnego. Jay odetchnął z ulgą, gdy ten nie wybuchnął płaczem, jak to zwykle robił przez ostatni miesiąc, ale w zamian za to go oślinił.
— No cóż, są już jakieś postępy — zaśmiał się Max, widząc zadowolonego chrzestnego.
Jim i Marla przekazywani byli z rąk do rąk. Marla wreszcie wylądowała w ramionach ojca i, uspokojona jego widokiem, zasnęła. Kizzy rozpływała się nad tym widokiem i nie było się czemu dziwić. Rola ojca niesamowicie sprzyjała Czarnemu. Przełożył dziewczynkę do wózka i wyjechał nim do salonu, aby jej nie obudzili. Jim widocznie nie miał zamiaru zasnąć, gdyż wiercił się i grymasił. Na powrót wylądował u taty.
— Mówiłam, że ma podejście do dzieci — powiedziała Kizzy, gdy wraz z dzieckiem wyszedł, aby włożyć je do wózka.
— Ma do nich więcej cierpliwości niż ja — oznajmiła Ginny.
— Kto by pomyślał, że akurat on będzie wzorem ojca — nie dowierzał Kevin.
— Niby dzieci zmieniają ludzi — zaśmiała się Hermiona.
— I każdego twardziela w mięczaka — dodała Kizzy, gdy Czarny wyjechał wózkiem, zabawiając swojego syna.

— Ale wpadka — powiedziała Ginny, gdy goście wyszli.
— Myślałem, że tym idiotom ukręcę łby za te głupie aluzje. Jakby nie wiedzieli, na czym polega małżeństwo.
— Sądzisz, że małżeństwo polega tylko na jednym? — zmarszczyła groźnie brwi i podparła ręce o biodra, patrząc na niego.
— W dużej mierze — zaśmiał się, a ona zdzieliła go w brzuch. — Dobra, żartowałem, ale nie bij, bo będę miał siniaki, a ludzie pomyślą, że w tym domu panuje przemoc.
— A komu miałbyś pokazywać swój brzuch, jeśli nie mnie?
— No wiesz… Fanki pewnie chętnie by popatrzyły — zażartował.
— Osz ty!
Uciekł za ladę odgradzającą kuchnię od jadalni, gdy oburzyła się. Stanęła po drugiej stronie, podpierając się dłońmi o blat. Patrzyli na siebie z prowokacją, co ostatnio zdarzało im się coraz częściej.
— Chyba przestanę cię puszczać na te koncerty.
— Narazisz się nie tylko na mój gniew, ale także gniew Złodziei i fanów — wyszczerzył się.
— Trudno. Chociaż będę miała cię na wyłączność.
— A po co ci jestem potrzebny przez dwadzieścia cztery godziny na dobę?
— Pomyślmy…
Zamruczał jak kocur.
— Nimfomanka?
Biegiem okrążyli ladę i z powrotem stanęli w poprzednich pozycjach.
— Z tobą chyba tak w końcu się stanie — wymruczała.
Uśmiechnął się szeroko.
— Ja bym nie narzekał.
— Znowu masz ochotę? — mruknęła z prowokującym uśmieszkiem.
— Zawsze i wszędzie.
— A kto powiedział, że ja chcę?
— Zawsze mogę iść do burdelu…
— Tylko byś spróbował!
Uciekł jej, głośno się śmiejąc, kiedy rzuciła się za nim, by znowu mu zdzielić. Zrobili cztery kółka i ponownie stanęli w tych samych miejscach.
— To jak? Mam znaleźć jakąś pannę czy zaspokoisz potrzeby męża?
— Phi, nie będziesz mnie szantażował.
— Wiesz… Ja bym wolał w domu zostać…
— Nie zmusisz mnie.
— Zmusić? W życiu. Jeszcze sama będziesz chciała więcej — uśmiechnął się.
— W twoich snach, mój drogi.
— Jesteś pewna?
— Absolutnie.
— Przekonamy się.
Teraz to on był stroną ofensywną, więc Ginny uciekała z piskiem. Czarny był już tak rozpędzony, że nie wyrobił kolejnego zakrętu, dlatego poślizgnął się i runął na ziemię. Sytuacja była zabawna, ale skutki już nie. Harry jęknął cicho, a Ginny nie była do końca pewna, czy próbując się ratować przed upadkiem, nie uderzył się w krawędź blatu. Ze strachem obiegła ladę, gdy chłopak nie wstawał.
— Nic ci nie jest?
Uklękła obok niego, dostrzegając, że chyba coś mu się stało.
— Oddychać… nie mogę… — wydusił.
Jej oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Pierwsza myśl? Usta-usta. Od razu tę myśl wykorzystała. Jakie było jej zaskoczenie, gdy Czarny przyciągnął ją bliżej siebie, pogłębiając pocałunek.
— Ty kretynie! — pisnęła, gdy się od siebie oderwali. — Myślałam, że coś ci się stało!
— Mówiłem, że sama będziesz chciała — zaśmiał się.
— Ugh!
— Chodź tu — mruknął, na powrót przyciągając ją do siebie, siedząc na ziemi.
Westchnęła ze zrezygnowaniem. Podstępem, ale wygrał. Teraz nie mogła mu odmówić. Oddała pocałunek, wiedząc, że efekt końcowy nastąpi na górze.

Harry patrzył z uśmiechem, jak Jim, leżąc w łóżeczku, bawi się zabawkami wiszącymi nad jego główką. Czarne jak węgiel włoski już były dobrze widoczne, podobnie jak u Marli. Ginny stanęła obok niego, przytulając się lekko. Jim uśmiechnął się do nich, przez co zmiękły im serca. Marla spała w drugim pokoju po bolesnych kolkach, przez które płakała niemal przez pół dnia. Czarny pocałował swoją żonę w czubek głowy, ciesząc się tym, co dostał od życia.

Harry wyłożył się w łóżku w pozycji siedząco-leżącej, stawiając sobie na brzuchu laptopa. Pisał newsa na stronę internetową zespołu.
— Co robisz? — mruknęła Ginny, wślizgując się obok niego.
— Kizzy dała mi małą robotę — odparł, nadal patrząc w monitor.
— Musisz zrobić to dzisiaj?
— Mogę jutro, ale przy okazji będę słuchać w autobusie jej narzekania, że nie zrobiłem tego dzisiaj.
— Czyli nie musisz… — mruknęła tuż przy jego uchu.
— Yhym… — Nie odrywał wzroku od laptopa.
— To może zostaw to na jutro, skoro i tak wyjeżdżasz?
Pocałowała go lekko pod uchem, ale on był zbyt zajęty pracą, żeby zwrócić na to uwagę.
— Harry — jęknęła, nie widząc żadnej reakcji z jego strony.
— Hmm?
— Odłóż to.
— Już kończę…
Warknęła cicho i zatrzasnęła mu laptopa. Odłożyła go na półkę pod jego zbulwersowanym spojrzeniem. Kiedy usiadła mu na biodrach, oburzenie momentalnie mu przeszło.
— Jutro dokończysz — szepnęła mu do ucha, całując lekko i wręcz kładąc się na nim.
Mruknął cicho, gdy jej dłonie wślizgnęły się pod jego koszulkę.
— Jutro zajmiesz się pracą, a dzisiaj masz się zająć swoją żoną, której nie zobaczysz przez dwa tygodnie.
Uśmiechnął się lekko, obejmując ją i jednocześnie przyciągając jeszcze bliżej siebie.
— Oczywiście — mruknął i pocałował ją mocno w usta.

W ciągu tygodnia Złodzieje codziennie grali jeden koncert i udzielili kilku wywiadów. Intensywna praca zajmowała im całe dnie. Drugi tydzień wyglądał podobnie. Po powrocie do domu nadal nie mogli cieszyć się spokojem.
— Czarny, pamiętasz, że jutro masz wywiad z tą paskudną babą? — przypomniała mu Kizzy na obiedzie w Norze.
Harry zamarł z widelcem w połowie drogi do ust.
— Czy właśnie nadszedł ten sądny dzień? — zapytał stłumionym głosem.

— Tak — odparła ze współczuciem.
— Aż tak? — zdumiał się Jay.
— Człowieku, ta baba to dementor. Chyba nie było osoby, której w jakiś sposób nie pogrążyła w trakcie wywiadu.
— Mówicie o tym programie, który leci w poniedziałki na żywo o dwudziestej?
— Tak.
— O kurczaczku — powiedział Łapa. — I ty tam idziesz?
— No — zaszlochał. — Babsko mnie zaprosiło.
— Trzeba było odmówić.
Harry spojrzał na niego ze strachem.
— Postradałeś zmysły? — stęknął. — Wtedy z domu nie wychodziłbym przez dwa miesiące.
— A jak pójdziesz?
— To nie wyjdę przez miesiąc.
Zaśmiali się szczerze.
— Stary, wszyscy zbierzemy się w jednym pomieszczeniu i wspólnie będziemy cię żałować — stwierdził Świstak.
— Kizzy, weź ty lepiej odwołaj wszystko, co zaplanowaliśmy na następny miesiąc — wymamrotał Czarny.
— Pójdę z tobą za kulisy, co? — Kizzy najwyraźniej współczuła mu z całego serca.
Pokiwał głową z nietęgą miną.

Stał przed lustrem, przełykając ciężko ślinę.
— Do niczego ta baba się nie przyczepi? — zwrócił się do Ginny, która przyglądała się swojemu mężowi.
— Nie ma do czego — odparła, patrząc na niego krytycznym wzrokiem.
Ubrał koszulę w biało-granatową kratkę, luźno rozpiętą przy szyi, do tego dorzucił szarą kurtkę i jeansy oraz czarne trampki. Ginny postawiła mu lekko włosy na żel i wyszła do bliźniaków, które zaczęły grymasić.
— Nie dam się zrównać z ziemią, babsztylu — powiedział do lustra i uśmiechnął się jak Huncwot.

2 komentarze:

  1. Hej,
    rozdział cudowny, Harry wspaniale opiekuje się dziećmi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń