Wraz
z Ginny podjechał pod dom, w którym kiedyś mieszkał. Zatrzymał nissana na
parkingu niedaleko numery cztery i zgasił silnik. Ginny spojrzała na niego i od
razu zorientowała się, że chłopak się denerwuje. Chwyciła go za dłoń z
nadzieją, że uda jej się trochę go uspokoić.
—
Jeśli coś będzie nie tak, posiedzimy krótko i wrócimy do domu.
Harry
skinął głową. Wysiedli z samochodu, zabierając ze sobą dwie różyczki z tylnego
siedzenia. Ruszyli w stronę domu z numerem cztery. Ogródek jak zwykle był
doskonale zadbany, chociaż na ziemi leżała niewielka warstwa śniegu. Stanęli
przed drzwiami i zadzwonili. Usłyszeli szybkie kroki i zdążyli jedynie wymienić
krótkie spojrzenia, gdy przed nimi stanęła Tina.
—
Cześć — rzekła na wstępie z wielkim uśmiechem. — Wejdźcie.
Weszli
do środka, gdzie Harry wręczył jej różyczkę, za co mu podziękowała. Później
kobiety zapoznały się ze sobą.
—
Jejku, ja też taki chcę — powiedziała ze śmiechem Tina, wskazując na brzuch
dziewczyny.
—
Z tą sprawą to nie do nas — zaśmiał się Harry.
Tina
parsknęła śmiechem, a Ginny zachichotała.
—
Chodźcie.
Ściany
zostały przemalowane na inne kolory, a kanapa wymieniona na nową, poza tym nie
zaszło tutaj więcej istotnych zmian. Przywitali się z pozostałymi Dursleyami, Petunia
z pomocą Tiny przyniosła ciasto i napoje, a późniejsza rozmowa przebiegała bez
większych problemów.
—
Za dwa tygodnie będziesz już chodził z wózkiem — powiedziała Hermiona z
uśmiechem, stawiając przed przyjacielem kawę.
—
Taaa… I zmieniał pieluchy — mruknął.
—
Śmierdząca robota — rzekł Ron, na co cała trójka zaśmiała się.
Siedzieli
w małym domku Rona i Hermiony. Nie było to duże mieszkanie, ale bardzo
przytulne. W sam raz dla młodego małżeństwa. Kuchnia połączona z jadalnią,
salon, łazienka, sypialnia i jeden pokoik. Kupili mieszkanko za odkładane
oszczędności, a także za pieniądze ze ślubu.
—
Poradzisz sobie — powiedziała dziewczyna, jakby czytała jego obawy z twarzy. —
Masz podejście do dzieci. Zobacz na Suzi czy Ginger.
—
Tylko to nie moje dzieci, które mają już prawie osiem lat…
—
To nie ma znaczenia. Poradzicie sobie.
—
Jakby co to od czegoś są chrzestni — mrugnął do niego Ron.
—
I przyjaciele — dodała Hermiona, patrząc na niego groźnie, co tylko rozbawiło
Harry’ego.
—
Wiecie, co mnie ciekawi? — zamyślił się. — Jak będzie wyglądać Jay z małym
dzieckiem na rękach.
—
To będzie przełomowy moment — zaśmiał się Ron, wśród chichotu żony.
—
No zobacz. Przecież ta cała aktoreczka ma powiększone usta.
—
Czy ja wiem… Widziałem ją na żywo i tak to nie wyglądało.
—
To może patrzyłeś trochę niżej. Też powiększone. — Ginny zgromiła go wzrokiem.
—
A gdzie tam — zaśmiał się. — Powiększone są mniej interesujące.
—
A to ci nowość — prychnęła.
—
Poza tym mam swoje.
—
Jako chłopak nie masz zbyt dużych — zachichotała.
—
Chodziło mi, że twoje są moje.
—
Przecież moje to moje — wystawiła język.
—
Od kiedy mnie poślubiłaś, są nasze.
Wybuchnęła
śmiechem, a on objął ją lekko od tyłu, otaczając ramionami jej wielki brzuch.
Mruknęła cicho, kiedy poczuła jego usta na szyi. Nie mogła skupić się na
ekranie telewizora, gdzie leciał jakiś amerykański film. Nagle poczuła mocny
skurcz. Czarny widocznie poczuł, że nagle się spięła, bo zaprzestał swojej
czynności.
—
Harry — jęknęła, gdy ból się nasilał — chyba się zaczyna.
—
Jak to? Przecież jeszcze dobry tydzień — spanikował.
—
Nie wiem, ale Potterowie zawsze łamali wszelkie zasady — wydusiła przez
zaciśnięte zęby. — Szybko!
Pierwszą
osobą, jaka wpadła mu do głowy, to Hermiona. Deportował się, myśląc właśnie o
niej. Stanął w salonie na Grimmauld Place. Remus upuścił szklankę, a Amy
pisnęła, gdy pojawił się tak niespodziewanie. Jego jednak zainteresowała
szatynka, która z zaskoczenia odskoczyła do tyłu.
—
Rany boskie, co się stało? — zapytał Lunatyk, gdy zobaczył przerażoną minę
chłopaka.
—
Ginny rodzi.
Chwycił
Hermionę za rękę i deportował oboje do salonu. Amy i Lunatyk patrzyli w
oszołomieniu na miejsce, gdzie zniknęli. Po chwili we dwójkę deportowali się do
Doliny Godryka i wpadli do budynku.
Harry wręcz podskakiwał z nerwów, a Hermiona mówiła do niego szybko:
—
Idź po Marka. Jak najszybciej. Powinieneś go znaleźć w Mungu. Jeśli nie, idź do
Pomfrey. Zrozumiałeś? — dodała dla pewności, a on pokiwał głową. — Ja z nią
zostanę.
Hermiona
spojrzała na nowoprzybyłych, kiedy Czarny zniknął i rozległ się krzyk bólu
Ginny. Do pomocy zwerbowała Amy. Nie minęła minuta, jak wrócił Harry z Markiem.
Uzdrowiciel wpadł do pomieszczenia, zatrzaskując drzwi. Czarny chodził w tę i z
powrotem, nie mogąc usiedzieć na miejscu. Lunatyk kroczył za nim wzrokiem o
wiele spokojniejszy. W końcu opadł na krzesło, ale gdy rozległ się krzyk Ginny,
znowu poderwał się do pionu i wrócił do poprzedniej czynności.
—
Powiadomię Molly, Artura i Łapę, co?
Harry
kiwnął sztywno głową, a Lunatyk wyszedł, by za murami domu deportować się we
wskazane miejsca. Po chwili do jadalni wpadł Syriusz.
—
Ja pitolę, twoim dzieciakom spieszy się na świat czy co?
Czarny
spojrzał na niego żałośnie.
—
Człowieku, ja tu zaraz oszaleję.
Łapa
zaśmiał się lekko i siłą posadził go na krześle. Czarny walnął głową w stół, nie
wiedząc, co ze sobą zrobić. Kolejny krzyk. Syriusz instynktownie nie pozwolił
Czarnemu wstać z miejsca, przytrzymując go za ramiona.
—
Siedź tu.
Zjawili
się Molly, Artur i Remus, którzy dotrzymali im towarzystwa. W Czarnym emocje
buzowały, więc w końcu na nowo zaczął krążyć po domu. Na każdy kolejny krzyk
podrygiwał niekontrolowanie z nadzieją, że może to już koniec.
Nagle
do jego uszu wdarł się płacz dziecka. Zatrzymał się i poczuł, że zaraz chyba
zemdleje. Patrzył na drzwi, chcąc tam natychmiast wejść, ale ktoś go
przytrzymał.
—
Jeszcze chwila…
Dla
Harry’ego była to wieczność, choć minęły najwyżej dwie minuty, gdy rozległ się
drugi płacz. Drzwi otworzyły się po chwili i wyszła Amy z wielkim uśmiechem.
Porwała Czarnego w ramiona, czując, że ten ledwo stoi na nogach.
—
Gratulacje. Dwa zdrowe bliźniaki.
Poczuła,
jak automatycznie się rozluźnił, słysząc te słowa. Wkroczył Mark, który klepnął
go w plecy.
—
Możesz wejść.
Wszedł
do salonu na nogach jak z waty. Ginny była blada i zmęczona, a po czole
spływała jej stróżka potu. W ramionach trzymała dziecko, drugie podawała jej
Hermiona. Obie kobiety spojrzały na niego z wielkimi uśmiechami. Hermiona
uścisnęła go lekko, gratulując zdrowych dzieci. Podszedł do Ginny i tuż przy
kanapie osunął się na kolana. Pocałował Ginny w czoło. Przytulił ją lekko,
uważając na noworodki. Drżącymi rękoma odebrał od niej jedno dziecko. Taki
widok zastali pozostali. Twarze rodziców lśniły bezgranicznym szczęściem.
Dzieci uspokoiły się w ramionach rodziców.
—
Poznaje tatuśka — powiedział Łapa do Czarnego, a jemu po prostu zmiękło serce.
—
Chyba nie wytrzeźwieję przez kolejny tydzień — szepnął, na co wszyscy zaśmiali
się cicho.
Jay,
Alex i Ron rozmawiali o bzdurach w domu tego drugiego. Co jakiś czas przez pomieszczenie
przewijała się jego rodzina. Starszy mężczyzna o czarnych włosach, po którym Alex
odziedziczył humor, brązowowłosa kobieta, która co chwilę podstawiała im pod
nos smakołyki i brunetka, która co jakiś czas wtrącała się do rozmowy.
— Czarnego z wami nie ma? — zapytała w pewnej
chwili.
—
Jest w studiu. A ty co się o niego pytasz? — spytał Alex podejrzliwie. —
Zakochałaś się w nim czy co? On ma żonę i dzieci w drodze.
—
Idź, ty kretynie. Nie co dzień ma się w domu gwiazdę rocka. Chociaż… gdyby był
wolny, czemu nie… — dodała pod nosem, a Alex wypluł kawę z ust. — Tylko gdybam
— burknęła.
Zadzwonił
dzwonek do drzwi.
—
Rusz się — powiedział Alex do siostry, na co ona prychnęła.
—
Mówi się proszę, dżentelmenie od siedmiu boleści — odparła, ale wstała.
—
Rany boskie, kiedyś ją zabiję — burknął Alex wśród chichotu pozostałych.
W
następnej chwili przez pomieszczenie przeszła burza w postaci Czarnego.
—
Chłopaki, pijemy przez tydzień — zaczął bez przywitania, z radością wypisaną na
twarzy. — Jestem ojcem!
Z
głośnym rykiem rzucili się na niego, co sprowadziło całą rodzinę Williamsów.
—
Ktoś tu wygrał w totka? — spytał pan Williams.
—
Czarny został ojcem, a ja chrzestnym!
—
Ty chrzestnym? Zero będzie z ciebie pożytku — zachichotała siostra Alexa.
Williamsowie
złożyli uszczęśliwionemu Czarnemu gratulacje. Huncwoci oznajmili, że już
niedługo pojawią się domu Potterów.
—
Ile można się spóźniać?! — wściekała się Kizzy.
—
Daj spokój. Może coś mu wypadło — odparł Max, gapiąc się w monitor i pokazując
coś Willowi.
—
To mógł uprzedzić.
Kevin
spojrzał na nią.
—
Wiesz, w jakiej jest teraz sytuacji. Może Ginny miała humorki, wrzuciła mu
telefon do klopa i zamknęła w domu, a on się nie bronił, żeby jej nie
denerwować.
Kizzy
zaśmiała się lekko.
Wszyscy
pracowali w ciszy i skupieniu, więc podskoczyli gwałtownie, kiedy drzwi
otworzyły się z hukiem.
—
Cza…! — zaczęła Kizzy z przerażeniem, ale nie zdołała dokończyć.
—
Jestem ojcem!
Głośny
pisk dziewczyny i ryk chłopaków. Menedżerka natychmiast porwała go w ramiona.
—
Ja chcę ich zobaczyć! — pisnęła.
—
To dalej — zaśmiał się i przerzucił ją sobie przez ramię.
Wyszedł
wśród jej hałaśliwego chichotu, a Złodzieje, śmiejąc się głośno, za nimi.
—
Jejku, jakie słodziaki — pisnęła cicho Kizzy, gdy zobaczyła po raz pierwszy
dzieci Harry’ego.
Marla
i Jim spali smacznie w łóżeczkach, a znajomi Potterów co chwilę do nich
zaglądali.
—
Kto starszy? — zapytał szeptem Max.
—
Jim, dwie minuty różnicy — odparła cicho Ginny, patrząc na swoje dzieci.
—
To teraz głównie wózek i pieluchy — wyszczerzył się Bruce.
—
Na to wychodzi.
—
Czyją chrzestną będę? — zapytała Kizzy z wielkim uśmiechem.
—
Tego, kogo ma Jay.
—
A on?
—
Wykłóca się o to z Alexem.
Zachichotali.
Wymienione osoby po chwili weszły cicho do pomieszczenia, a Jay powiedział
szeptem:
—
Ustaliliśmy, że ja Jima, a on Marlę.
—
Czyli mam chrześniaka — uśmiechnęła się Kizzy, uwagę natychmiast przerzucając
na Jima.
Tak
się złożyło, że pod wieczór w domu Potterów zostali tylko Złodzieje i Huncwoci
Junior. Czarny znał ich powody, choć nie pisnęli na ten temat ani słówkiem. A
przeszkoda nazywała się Ginny Potter. Widziała, jak jej mąż wymienia się spojrzeniami
z przyjaciółmi, ale nie reagowała pełna zrozumienia i rozbawienia. Wreszcie
stanęła w jadalni, gdy spojrzeli na nią błagalnie. Spojrzała na stojącego
niedaleko męża, który patrzył to na nią, to na chłopaków. Wybuchnęła śmiechem i
rzekła:
—
No idźcie już się napić, bo zaraz chyba będziecie mnie błagać na kolanach.
Od
razu podnieśli się z szerokimi uśmiechami, a Czarny pocałował ją krótko w usta.
—
Idziemy, zgrajo!
—
Zadzwonię po trzech dniach! — krzyknęła za nimi Ginny.
—
Wystarczy! — odkrzyknęli chórem.
—
Pozwoliłaś mu imprezować przez trzy dni? — nie dowierzała Amy, gdy wraz z mężem
i Lupinami odwiedzili młodych rodziców.
Pokiwała
głową z rozbawieniem.
—
Jesteś niemożliwa. — Syriusz pokręcił głową.
—
To lepsze niż tydzień — zaśmiała się. — Marla i Jim są na razie nawet spokojni,
więc nie mam zbyt dużo problemów. Póki może, niech się zabawi, bo później
będzie mniej okazji. Chrzestni balują z nim, więc jakby co pomagają mi
chrzestne. Mam zamiar do niego zadzwonić pod wieczór.
Nie
musiała nawet dotknąć komórki, gdyż rozległy się kroki, a raczej szuranie nóg.
Czarny wyglądał… kiepsko. Rozczochrane włosy, zmęczone oczy, zmięte ubranie.
Runął na krzesło, kładąc twarz na blacie.
—
Ale było… — powiedział tylko, a oni zaśmiali się głośno.
—
Dobra, to teraz idź pod prysznic, bo śmierdzisz samą wódką i papierosami —
skrzywiła się Ginny. — Papierosami? — zdziwiła się po chwili. — Paliłeś?
—
Nie — stęknął, ale pod jej wzrokiem szybko się poprawił: — Jednego, bo mi
wcisnęli do gęby po pijaku.
Ginny
wyrzuciła go do łazienki, a później zajął się ojcowaniem.
Obudził
go płacz dziecka, do którego chwilę później dołączył drugi.
—
Harry, idź. Ja wstawałam przez ostatnie dwie nocki — mruknęła Ginny przez sen.
Westchnął
i zwlekł się z łóżka. Ubrał kapcie i wyszedł z pokoju, kierując się do drzwi
naprzeciwko, gdzie były niemowlaki. Chwycił dzieci na ręce, tak jak nauczyła go
Ginny, i usiadł na kanapie, aby ich nie upuścić. Stwierdził, że trzeba położyć
je w osobnych pokojach, gdyż jeden budził drugiego. Bardzo dużo czasu zajęło mu
uspokajanie bliźniaków. Włożył Marlę do łóżeczka, kiedy był pewny, że oboje
śpią. Drugie łóżeczko przelewitował do sypialni i tam położył Jima. Przekazał
wiadomość Ginny, wślizgując się do łóżka. Mruknęła coś przez sen, odwracając
się w jego stronę i przytulając do niego. Nie minęły dwie minuty, jak oboje
zasnęli.
Nie
zorientował się, ile godzin minęło, gdy musiał wstać ponownie. Prawie na oślep
doszedł do pokoju, gdzie płakała Marla. Wyciągnął ją z łóżeczka i chodził z nią
po pokoju, uspakajając głosem. Zasnęła ponownie po dobrym kwadransie, a on
wrócił do pokoju, gdzie Ginny uspakajała Jima.
—
Czy bliźniaki nawet budzą się równocześnie? — mruknął cicho, gdy zobaczył, że
żona wreszcie go uspokoiła.
—
Nie wiem — odparła niemrawo przez sen, przytulając twarz do poduszki.
Objął
ją od tyłu i prędko zasnęli.
Kolejne
nocki nie wyglądały lepiej.
Wsadzili
Marlę i Jima do samochodu, a Ginny usiadła wraz z nimi z tyłu. Wyruszyli na
obiad u Molly Weasley.
—
Awaryjna sytuacja — stwierdziła po chwili, gdy Jim zaczął płakać.
—
Za minutę będziemy na miejscu — westchnął.
Stanęli
przed Norą wśród płaczu chłopczyka. Gdy wysiedli, Harry powiększył wózek, gdzie
włożył Marlę, która zaczęła grymasić. Ginny wzięła płaczącego Jima na ręce, a
Czarny pchnął wózek. Nim zadzwonili do drzwi, otworzył im Bill.
—
Widzę, że trudna noc — powitał ich, dostrzegając zmęczone twarze.
—
Mało powiedziane — odparła Ginny, wchodząc do jadalni.
Przywitała
się ze wszystkimi i spytała matkę o wolny pokój. Zniknęła w salonie razem z
synem i chrzestnymi chłopczyka.
—
I jak tam nasz szczęśliwy tatuś? — zaczął Kevin. — Oj, już chyba nie taki
szczęśliwy — dodał, gdy zobaczył niemrawą minę Czarnego.
Hermiona
zajrzała do wózka wraz z Suzanne.
—
Jaka malutka — powiedziała z zachwytem dziewczynka.
—
Harry, Ginny się pyta, czy wziąłeś z samochodu pieluchy — rzekła Kizzy,
wchodząc do pomieszczenia.
Zmarszczył
czoło, patrząc pod wózek. Podał jej to, o co prosiła żona. Jednocześnie
przestał jeździć wózkiem do przodu i do tyłu, co przyczyniło się do
niezadowolenia Marli. Coraz głośniejsze oburzenie wydobywało się z pojazdu,
więc szybko wrócił do poprzedniej czynności. Uspokoiła się niemal natychmiast.
—
Wymagająca — zaśmiał się Alex, zerkając do swojej chrześniaczki. — Czarny,
chyba jej się już to znudziło — stwierdził po chwili, gdy zobaczył, że twarz
dziewczynki wygina się w grymasie niezadowolenia.
—
To czyń honory chrzestnego.
—
Że co? — przeraził się.
—
Potrzymaj ją.
—
Myślisz, że wiem jak?
—
A myślisz, że ja wiedziałem? — wywrócił oczami z rozbawieniem i wstał.
Chwycił
Marlę i przekazał Alexowi, który niepewnie odebrał ją z rąk ojca dziewczynki.
Ułożył ją tak, jak widział u Czarnego. Nie dość, że Marla go ośliniła to
jeszcze wybuchnęła głośnym płaczem.
—
Umm… Chyba mnie nie polubiła — stwierdził, gdy zobaczył uśmiech rozbawienia na
twarzy Susan.
—
A kto tu tak płacze, hę? — Do pomieszczenia wszedł Jay. — O — zaśmiał się. —
Ciebie też nie polubiła? Jim też zaczął płakać, jak go chwyciłem — skrzywił się
lekko, a Czarny zaśmiał się.
—
To się dobraliście. — Odebrał Marlę od Alexa, który stwierdził, że lepiej
będzie, jeśli tatuś ją uspokoił.
Wróciła
Ginny z płaczącym Jimem.
—
Chrzestni od siedmiu boleści — zachichotał Ron.
Małżeństwo
z dziećmi wyszło. Nie wracali przez następne pół godziny. Mieli spokój przez
kolejną godzinę, ale nie mogło to trwać wiecznie. Z głośniczka rozległ się
płacz. Harry i Ginny spojrzeli na siebie. Czarny westchnął i spytał:
—
Kto?
—
Jim.
Wstał
i poszedł na górę.
—
Akurat mieliśmy cię wołać — powiedział Łapa, którego spotkał wraz z Remusem i
Charliem.
Czarny
wszedł do sypialni, gdzie znajdował się jego syn. Westchnął ciężko i chwycił go
na ręce.
—
Zamiast mnie wołać, mogłeś go ponosić.
—
Umm…
—
No, dziadziuś, wykaż się trochę.
Charlie
i Remus zaczęli się śmiać.
—
Wiesz, chyba wyszedłem z wprawy — uśmiechnął się niepewnie Syriusz.
—
To sprawdźmy.
Wsadził
Jima w ręce przerażonego Łapy.
—
No patrzcie, jak słodko — powiedział Harry z rozbawieniem.
Jim
zareagował na nową osobę głośnym okrzykiem.
—
Chyba cię polubił — zaśmiał się Charlie.
—
Eee… I niby ja mam go uśpić? — zapytał Łapa.
—
Raz się poświęć. Ja jeszcze zdążę to przerobić dzisiaj w nocy kilka razy.
Syriusz
chwycił dziecko pewniej. Harry rozwalił się na łóżku George’a, by choć przez chwilę
odetchnąć. Syriusz ledwo odłożył śpiącego Jima do łóżeczka, kiedy usłyszeli
płacz z drugiego pokoju. Harry jęknął żałośnie.
—
Teraz idź jeszcze zmień pieluchę Marli.
—
Ooo nie. W to mnie nie wpakujesz.
—
No weeeeeeź…
—
Chcesz mnie wpakować w najgorszą robotę.
—
Odświeżysz sobie podstawy.
Syriusz
pokręcił głową, a Czarny westchnął i podniósł się z żałosną miną, kierując w
stronę drzwi.
—
No dobra — stęknął Łapa. — Ale przydadzą się instrukcje.
Harry
wyszczerzył się, ciągnąc go w stronę pokoju Marli. Remus i Charlie z
rozbawieniem wrócili do jadalni.
Czarny
przyszedł do jadalni, zatykając usta dłonią, czerwony na twarzy i ze łzami w
oczach.
—
Zabiję cię, że mnie w to wpakowałeś! — warknął za nim Syriusz.
Harry
nie wytrzymał i ryknął śmiechem, gdy chrzestny wszedł do środka.
—
Olała mnie — powiedział z mokrą plamą na koszuli.
—
Co? —zaśmiała się Amy.
—
On — wskazał na wyjącego Harry’ego — zmusił mnie, żebym przebrał Marli
pieluchę, a ona na mnie nasikała.
Wszyscy
wybuchnęli głośnymi śmiechami.
—
To była oznaka sympatii — powiedział Czarny, po raz kolejny wybuchając
rechotem.
Hej,
OdpowiedzUsuńo pięknie u już Harry został szczęśliwym tatusiem i to bliźniaków, to było dobre potterowie zawsze łamali zasady, no i była imprezka...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń