niedziela, 7 sierpnia 2016

II. Rozdział 36 - "Życie nie lubi harmonii i spokoju"

            Na twarzy Harry’ego widniał głupkowaty uśmiech od samego wejścia do Nory. Ginny wyglądał na niezwykle podekscytowaną.
            — Alex? — zapytał Czarny, nie potrafiąc się opanować. Gdy chłopak spojrzał na niego pytająco, rzekł: — Nadal chcesz być chrzestnym?
            — No ba.
— Hej! A ja to co? — oburzył się Jay.
— Ty też będziesz.
— Co ty pie…? Nie! — zdumiał się, a Czarny zaczął się śmiać, kiwając głową. — Bliźniaki?!
— Merlinie, co ja narobiłem — nie dowierzał Harry, chwytając się za twarz, a Ginny wybuchnęła niepohamowanym chichotem.
— Brawo ty — zaśmiał się Alex i zaklaskał.
— Co się stało, bo nie słyszałam? — zaciekawiła się Kizzy.
— Podwójny pogrom — odparł Czarny, podniósł białą chustkę i zaczął nią machać w geście poddania, doprowadzając tym Ginny do łez. — Spłodziłem bliźniaki.
— Cooo?!
— Wiecie co, ja się chyba już ewakuuję — oznajmił Łapa, kiwając powoli głową.
— Już odechciało ci się bycia dziadziusiem?
— Jednego Pottera jeszcze bym zniósł, ale dwójki już się boję.
Gdy Ginny pytała Hermiony, czy ta zostanie chrzestną, Harry postanowił, że nie pozwoli zepsuć ich szczęścia, choćby nie wiedział, co musiałby za to oddać. Amy poczochrała go po włosach.
— Wiedziałam, że los odwdzięczy wam się podwójnie.
Spojrzał na nią z nieukrywanym szczęściem.

Usłyszał pukanie do drzwi, więc otworzył je bez ociągania. Na progu zobaczył Dylana, którego wpuścił do środka.
— Znowu to się stało — powiedział chłopak na wstępie.
— Jak tym razem?
— Zdemolowałem cały pokój i prawie pobiłem Logana.
Harry westchnął.
— Usiądź.
Chłopak wykonał polecenie z niemrawą miną.
— Boję się tego — wydusił. — Boję się tego, co mogę przez to zrobić. Dlaczego muszę czekać, chociaż nawet nie wiem na co? Ile jeszcze? Już nie mam na to siły…
— Musisz być cierpliwy. To nie zależy tylko ode mnie — odparł po chwili ciszy Harry.
— Nie można tego przyspieszyć?
— Odpowiesz mi szczerze na kilka pytań?
— A to pomoże?
— Możliwe, ale to bardziej do wiadomości i pewności. — Dylan pokiwał niepewnie głową. — Dlaczego przyszedłeś na lekcję walki bronią białą?
— Jaki to ma związek? — zdziwił się, lecz Czarny nie spuszczał z niego wzroku. — Chciałem nauczyć się walki nie tylko magią — rzekł ze zmarszczonymi brwiami. — Po napadzie na Hogwart dotarło do mnie, że to na pewno mi się przyda. To porwanie mimo wszystko mi pomogło. Mam wrażenie, że inaczej spojrzałem na świat. Dopiero zrozumiałem, co to znaczy wojna i jakie są jej skutki. Chyba bardziej… wydoroślałem. Nie wiem, co tak na mnie zadziałało. Chyba zagrożenie życia w jakiś sposób mnie odmieniło, bo zrozumiałem, że w każdej chwili mogę trafić pod ziemię. Chciałem… mieć większe szanse w walce, żeby chronić siebie albo przyjaciół i rodzinę. Nawet kosztem innych osób — dodał po chwili namysłu.
— Myślisz, że zabijanie rozwiąże problemy?
— Nie wiem. Chyba nie, ale zauważyłem, że czasami jeśli się nie zabije, to się nie przeżyje. Niby kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie, ale jakoś trzeba się bronić.
— Gdybyś musiał zabić, zrobiłbyś to?
— Nie wiem, czy bym potrafił, ale jeśli byłbym zmuszony… Są różne sytuacje. Dużo osób pan zabił? — spytał niepewnie.
— Zawsze jest ich za dużo — odparł cicho. — Od kiedy doszedłem do siebie, zabijanie traktuję jak ostateczność. Pewnie myślisz, że już nas nie obchodzi, czy zabijemy jedną osobę więcej…
— Nie — przerwał mu szybko. — Każdy ma uczucia i zabijanie nie jest nikomu obojętne. Większości — poprawił się po chwili. — Mam rację? — dodał niepewnie.
— Widzisz… nawet gdy zszedłem na złą stronę, często miałem wyrzuty sumienia, gdy pozbawiałem kogoś życia, chociaż uważano mnie za kopię Voldemorta.
— Ale pan… to inna sprawa.
— Niby tak, ale zabijanie to zabijanie. Nie cofnę czasu, chociaż bym chciał. Ludzie o tym zapomną, gdy pozbędę się Mroku. Taka jest natura ludzi.
— Jak pan umie cieszyć się życiem z takim przekleństwem?
— Ciągnie się to za mną od dzieciństwa, więc myślę, że w jakimś stopniu już się do tego przyzwyczaiłem. Nie będę przecież siedział i się zamartwiał, czekając, aż ktoś przyjdzie mnie zabić. Może akurat dożyję starości? Kto wie.
— Pozazdrościć takiego podejścia. Ja bym tak chyba nie umiał.
— Umiałbyś, gdybyś był na moim miejscu — uśmiechnął się lekko. — Uwierz, że po jakimś czasie miałbyś tego dosyć i żyłbyś normalnie.
— Mówił pan, że nie potrzeba żadnych szkoleń, żeby być dobrym czarodziejem. A jednak bardzo panu pomogły.
— Pomogły głównie nad zapanowaniem nad swoją mocą. Każdy mógłby sam się tyle nauczyć, chociaż nie przeczę, że potrzebowałby na to o wiele więcej czasu.
— Też chciałbym tak szybko wszystkiego się nauczyć. Chcę walczyć! Nie mogę siedzieć bezczynnie w szkole i patrzeć, jak inni giną, a wśród nich może być ktoś, kto jest mi bliski. Dopiero po szkole będę mógł się wszystkiego uczyć, ale nie chcę czekać tak długo! Te wybuchy muszą coś znaczyć. Proszę mi to powiedzieć.
— Dylan…
— Pan też przecież chciałby wiedzieć, gdyby to pana dotyczyło.
Harry westchnął.
— Ryan, on już jest gotowy.
— Jesteś pewny?
— Czuję, słyszę, widzę. Nie mamy na co czekać. Przeszedł wybuchy, a następne mogą kogoś zabić.
— Obyś miał rację. Wiesz, co mu powiedzieć?
— Jasne.
Zerwał telepatyczny kontakt z Ryanem i rzekł do Dylana, który siedział jak na szpilkach:
— To bardzo ważna sprawa. Decyzja zmieni twoje życie o sto osiemdziesiąt stopni, ale mam nadzieję, że ci go nie zniszczę. Nie możesz nikomu o tym powiedzieć. Nawet Liamowi i Loganowi. Zastanów się dobrze, zanim odpowiesz. — Dylan skinął powoli głową, wbijając w niego niecierpliwe spojrzenie. — Już przy pierwszym wybuchu wiedziałem, że nie jesteś zwykłym, przeciętnym nastolatkiem. Wiedziałem to już na pierwszej lekcji, dlatego wymusiłem na tobie walkę. — Dylan wpatrywał się w niego, chłonąc każde słowo, czekając ze zniecierpliwieniem na następne. — Powinieneś być przeszkolony.
— Słucham? — zdumiał się.
— Na Bezimiennego.

Dylan nie przespał całej nocy. Nauczyciel miał rację. Przewrócił jego życie do góry nogami. O niczym nie powiedział przyjaciołom, chociaż miał na to ochotę zaraz po powrocie do dormitorium. Bez słowa położył się do łóżka z wymówką, że jest zmęczony. Dopóki nie zgasły wszystkie światła, nie otwierał oczu. Później wpatrywał się w gwiazdy za oknem, myśląc o słowach profesora.
Nie spodziewał się takiej wiadomości. Mógł wybrać. Chciał walczyć, ale bał się tego, że będzie musiał nauczyć się zabijać. Miał być Bezimiennym. Tym, który jest jednym z najlepszych. Nie mógł w to uwierzyć, chociaż fakty były faktami.
Nauczyciel pozwolił mu przemyśleć sytuację, ale dał mu do zrozumienia, że zależy mu na czasie.
Życie nie lubi harmonii i spokoju – pomyślał, gdy zauważył spadającą gwiazdę.

Profesora nie zobaczył na śniadaniu. Na obiedzie także go nie było. Wiedział, że ma z nim lekcje i tam na pewno go spotka, lecz po powrocie z obowiązkowych zajęć do pokoju wspólnego zobaczył ogłoszenie, że walka bronią białą została odwołana. Bezimienni także byli mało widoczni, a jeśli już ich dostrzegł, wyglądali na niespokojnych i nerwowych. Wieczorem nie widział żadnego z nich. Snu nie miał spokojnego.
Rankiem rozniosła się plotka, że wszyscy Bezimienni leżą w skrzydle szpitalnym i nikogo nie chcą wpuszczać do środka. Gdy tylko te informacje dotarły do jego uszu, chciał dowiedzieć się, czy to prawda, jednak nauczyciele ich zbywali. Nawet profesor od transmutacji nie miał zamiaru wypowiadać się na ten temat, chociaż zwykle mówił im dość dużo.
Na obiedzie pojawił się profesor Potter, ale wyglądał naprawdę kiepsko. Czarne włosy i biała cera kontrastowały ze sobą, a zmęczone i podkrążone oczy tylko utwierdziły wszystkich, że coś jest nie w porządku. Powiedział coś do dyrektorki, a ta kiwnęła głową. Wyszedł, a McGonagall powstała i ogłosiła, że lekcja walki i muzyki zostają odwołane dzisiejszego dnia. Dylan, Logan i Liam wymienili spojrzenia mówiące jedno: w szkole dzieje się coś ważnego z udziałem Aniołów Wolności.

Było po godzinie ciszy nocnej, a oni skradali się pod peleryną niewidką, kierując się w stronę skrzydła szpitalnego. Usłyszeli jednak cichą rozmowę już na trzecim piętrze. Zrobili jeszcze kilka kroków i dostrzegli profesorów Pottera, Blacka i Lupina. Dwaj ostatni wyglądali na szczerze zaniepokojonych.
— … nie wiemy, co robić — mówił cicho Czarny. — Ta próba kosztowała nas sporo zdrowia, a nadal stoimy w miejscu. Wszyscy wzięliśmy w tym udział, więc każdy oberwał rykoszetem. Musieliśmy przyjść do skrzydła, bo nikt nie myślał na tyle racjonalnie, żeby nas wszystkich doprowadzić do porządku.
— Poprawia się wasz stan?
— Patrząc na siebie? Nie. Niedługo chyba wyrzygam płuca razem z żołądkiem.
— Ten Mrok was wykończy — mruknął Remus.
— Musimy próbować. Następnym razem chcę wiedzieć, jak to zrobić. Mam tylko nadzieję, że któryś sposób nas nie zabije.
Rozrabiacy wymienili spojrzenia. Wiedzieli, że stan zdrowia Bezimiennych spowodowany jest przez Mrok Dnia, ale o jaką próbę chodziło? Harry nagle skrzywił się i wszedł do łazienki. Remus i Syriusz wymienili spojrzenia, wchodząc tam zaraz za nim. Nie domknęli drzwi, więc rozrabiacy mogli zobaczyć, co dzieje się w środku.
— Wiecie, ile to potrwa? — zapytał Lunatyk.
Harry pokręcił głową, a rozrabiacy zobaczyli, że z ust i nosa nauczyciela wypływa krew, plamiąc porcelanową umywalkę. Po chwili zamknął oczy, podpierając łokcie o zlew, aby krew mogła swobodnie wypływać. Po białej porcelanie niemal nie było już śladu. Dylan wymienił spojrzenie z Loganem.
— To już chyba nie jest normalne — zaniepokoił się Łapa. — Krwawisz jak zarzynana świnia.
— Uwierz, że na początku niemal topiłem się we krwi — wychrypiał.
— Ledwo stoisz — warknął Syriusz, a oni wiedzieli, że złością chce zakryć przerażenie. — Wracaj do skrzydła.
— Teraz? Chyba żartujesz — wybełkotał, lekko się chwiejąc.
W następnej chwili podłoga wysunęła mu się spod stóp. Lunatyk złapał go w ostatniej chwili i ostrożnie posadził na ziemi.
— Żyję. Jest dobrze — mruknął Czarny, a Syriusz prychnął.
— Jak bebechy miałeś na wierzchu, też twierdziłeś, że jest dobrze.
— Widzisz, jaki jestem odporny?
— Chyba poje*any.
Logan zatkał usta, zanim parsknął śmiechem, słysząc takie słowa z ust profesora.
— A to nowość — mruknął Czarny.
— Zwijamy cię i nie waż się wychodzić ze skrzydła, zanim nie wydobrzejesz.
Podnieśli go na nogi i właściwie zaciągnęli do szpitala.
— Co oni robią? — spytał cicho Liam, gdy zniknęli za rogiem.
Nie odpowiedzieli.

Już dwa dni później wszyscy Bezimienni byli w pełni sił. Harry i Natalie wrócili do pracy, a pozostali do ochrony szkoły. Tylko Ryan zaszył się w zamku Aniołów.
Czarny przyszedł na lekcję, a po chwili na miejscu była już cała grupa zaawansowana. Rozejrzał się po twarzach, wzrok zatrzymując dłużej na Dylanie.
— To prawda, co mówili? — spytała prosto z mostu Dulce.
— To znaczy?
— O tym, że wszyscy Bezimienni wylądowali w skrzydle szpitalnym.
— Prawda, jednak wolałbym nie poruszać tego tematu. Sprostuję jednak plotkę, że rzekomo mamy jakieś krwawe rytuały. Niedorzeczność. Ktoś ma zbyt bujną wyobraźnię. Wróćmy do lekcji.
Ćwiczyli tak jak zwykle, a Czarny pokazywał im nowe techniki walki. Obserwował ich, stojąc przy stoliku, gdy nagle przestał słyszeć i widzieć, a na żołądek opadło mu coś ciężkiego. Kurczowo trzymał się krawędzi blatu, by nie upaść. Powoli wszystko wróciło do normy. Uczniowie nawet niczego nie zauważyli. Już miał pytać któregoś z Bezimiennych, czy poczuł coś podobnego, gdy ktoś zapukał do drzwi i weszła Ellen. Podeszła do niego szybkim krokiem i powiedziała mu na ucho:
— Ryan, Frank i Steve próbowali nowego sposobu, ale też pudło. Leżą u nas w zamku jak sparaliżowani.
— Mieli poczekać — szepnął ze zmarszczonymi brwiami.
— Wiem, ale uparli się, by odnaleźć sposób jak najszybciej. Tylko wszyscy razem możemy im pomóc, a im szybciej, tym lepiej.
Pokiwał głową i uciszył uczniów.
— Koniec lekcji.
Nie śmieli się sprzeciwiać i pytać, a Ellen i Czarny jak najszybciej pomknęli w stronę portretu Merlina.

Dylan leżał pod kołdrą zwinięty w kłębek. Całe ciało mu drżało, a dłonie zaciskał w pięści. Miał dosyć kolejnego wybuchu. Nie masz się nad czym zastanawiać – podpowiadał mu głosik. – Potrzebujesz szkolenia. Sam sobie ze sobą nie poradzisz, a prędzej doprowadzisz do tragedii. Bezimienni ci pomogą, dobrze o tym wiesz. Jeśli nie dla siebie, zrób to dla bliskich, których możesz nieświadomie skrzywdzić. Sam chciałeś walczyć. Teraz masz szansę, aby spróbować. Powoli usiadł na łóżku. Pomożesz sobie i innym.
Wyszedł z dormitorium, przeszedł przez pełen pokój wspólny i stanął na korytarzu pod czujnym spojrzeniem Grubej Damy. Chwilę później zatrzymał się przed wejściem do pokoju profesora Pottera. Dotknął różdżką posągu, mrucząc swoje imię i nazwisko. Kiedy pokazały się drzwi, zapukał. Wrota otworzyły się, a właściciel pokoju stanął przed nim.
— Chciałbym zostać przeszkolony — powiedział Dylan, podnosząc wzrok na profesora.
— Jesteś pewny?
— Tak.
— Nie będzie odwrotu.
— Wiem.
Harry pokiwał głową i zamknął za sobą drzwi.
— W takim razie chodź za mną.
Zatrzymali się przed portretem Merlina, gdzie Czarny pokazał mu, jakim sposobem może przedostać się do zamku Bezimiennych. Harry wpuścił Dylana pierwszego, a drzwi zatrzasnęły się za nimi. Małe lampiony oświetlały im drogę do drzwi, które sam się przed nimi otworzyły. Stanęli w holu.
— Witaj w zamku Bezimiennych.
Dylan rozejrzał się po pomieszczeniu z otwartą buzią. Nie mógł zliczyć par drzwi. Jedne z nich otworzyły się i wpadli przez nie rozgadani Ryan, Ellen, Karen i kiepsko wyglądający Sean.
— Ja wam mówię… To ma sens. Trzeba to wypróbować — mówiła Ellen.
— Tak, ma sens. Masz nowego miśka — powiedział Harry, a oni przenieśli na niego spojrzenia, dostrzegając Dylana.
— Więc jednak się przekonałeś — rzekł Najwyższy, a chłopak pokiwał głową.
— Młody, współczuję ci — rzekł Harry, widząc szeroki uśmiech Ellen.
— Dlaczego?
— Jesteś tutaj najmłodszy, więc zostaniesz maskotką Ellen. Wreszcie się ode mnie odczepi — odetchnął z ulgą, a kobieta prychnęła.
— Karen, rzuć Pętlę Czasu i przekaż wszystkim, że mamy nowego. — Najwyższy od razu wziął się do roboty, a kobieta natychmiast zniknęła za drzwiami. — Czarny zapewne sporo ci powiedział na nasz temat — dodał do Dylana. — Dużo się jeszcze dzisiaj od niego dowiesz, ponieważ jest twoim opiekunem. Bliżej wszystkich poznasz jutro…
— Impreza — mruknął Harry do Dylana, uzupełniając wypowiedź Najwyższego.
— … a teraz Czarny niech się tobą zajmie.
— Coraz młodsi się tutaj szkolą — powiedział Sean, gdy Ryan i Ellen zniknęli za drzwiami. — Niedługo przyjdą w pieluszkach — wyszczerzył się.
Cała trójka zaśmiała się.
— Wychodzi na to, że po szkoleniu wylatuję z roboty — stwierdził Harry. — Przez ponad rok chyba wyzdrowiejesz, no nie?
— No raczej. — Ziewnął. — Walnę się do łóżka, bo molestowali mnie przez pół nocy.
— To chyba rola Natalie — mruknął Harry, a Sean trzepnął go w głowę, przechodząc obok.
— Ty się lepiej zajmij Ginny i swoimi dzieciakami.
— Jeszcze nie mam.
— Ale są w drodze.
— Zazdrościsz?
— Czego? Tego, że będziesz latał z pieluchami? — zaśmiał się.
— Palant — burknął, gdy drzwi przymknęły się.
— Słyszałem!
— Miałeś słyszeć!
Harry spojrzał na Dylana, który marszczył brwi z rozbawieniem.
— Dzieciakami? — zaciekawił się.
— Bliźniaki w drodze. Chodźmy.
Skierowali się w stronę jednych z drzwi.
— Co to znaczy, że jest pan…?
— Pierwsza zasada: wszyscy mówią do siebie po imieniu bez względu na wiek — przerwał mu Harry.
— Okay.
Weszli do pomieszczenia, w którym były tylko najpotrzebniejsze meble, czyli szafa, łóżko i stolik z trzema fotelami.
— Co znaczy, że p… że jesteś moim opiekunem? — zapytał, kiedy usiedli w fotelach.
— To znaczy, że biorę za ciebie odpowiedzialność na czas szkolenia. Wszystkie pytania i zażalenia kierujesz do mnie, ja wprowadzam cię w zasady Bezimiennych. Takie tam bzdety. Twoje szkolenie potrwa półtora roku, ale w szkole miną dwadzieścia cztery godziny. Nauczycieli poznasz niedługo, chociaż właściwie wszystkich już znasz ze szkoły.
— Czego się będę uczył?
— Czytanie cudzych myśli, magia umysłu, uroki, zaklęcia, klątwy, obrona przed czarną magią, odporność na ból, czarna magia. — Dylan był coraz bardziej przerażony. — Lecznictwo, aktorstwo, magia bezróżdżkowa, animagia, walka mieczem. Poza tym będziesz miał ćwiczenia fizyczne, pojedynki, teleportację i telepatię. To chyba wszystko. Jutro zmierzymy twoją moc.
— To znaczy?
— Sprawdzimy, na jakim poziomie możemy się szkolić. Im większa moc, tym więcej będziemy od ciebie wymagać. Ryan przydzieli ci nauczycieli.
— Kogo mogę się spodziewać?
— Ćwiczenia pewnie będziesz miał z Lucym, a aktorstwo z Karen. Są w tym najlepsi. Amy powinna dostać lecznictwo.
— Też będziesz mnie uczył?
— Bardzo możliwe, ale wszystko zależy głównie od Ryana.
Dylan zadawał mnóstwo pytań, czemu Harry się nie dziwił.
— Kto był twoim opiekunem?
— Jim — westchnął.
— W ochronie nie ma nikogo takiego — rzekł niepewnie.
— Zginął w bitwie o Hogwart.
— Byłeś do niego przywiązany, prawda?
— Jak wszyscy. Każdy uważał go za dziadka Bezimiennych — uśmiechnął się lekko na samo wspomnienie. — Jutro będzie… mała impreza zapoznawcza — zmienił temat. — Módl się o silną głowę.
Dylan zaśmiał się.
— Różne imprezy się przechodziło.
— Dopóki tutaj nie zawitałem, myślałem podobnie. Przekonasz się jutrzejszego dnia.
— Skoro już tutaj jestem, dowiem się, co takiego robicie, że leżeliście w skrzydle?
— Teraz mogę cię w to wprowadzić. Próbujemy znaleźć sposób na zabicie Mroku Dnia. Nie są to łatwe sposoby i czasami wymagają ofiar, tak jak ostatnio. Gdy wylądowaliśmy w skrzydle szpitalnym, nie wyszło nam jedno z zaklęć i odbiło się rykoszetem w każdą osobę biorącą w tym udział. W tym przypadku byli to wszyscy Bezimienni. Niezbyt miłe konsekwencje, ale bywa i tak.
Po jakimś czasie Czarny zostawił go samego, aby przemyślał sytuację. Sam udał się na rozmowę z pozostałymi Aniołami Wolności.

Kolejnego poranka Dylan samotnie trafił do jadani Bezimiennych, gdzie spotkał Amy i Karen, które od razu wciągnęły go w rozmowę i podały jedzenie. Czarny zjawił się kilka minut później, ziewając i przecierając zmęczoną twarz dłonią.
— Coś ty znowu w nocy robił? — zapytała Karen.
— Z Ryanem, Frankiem i Natalie rozpracowywaliśmy kolejny sposób.
— I co?
— Kolejne pudło.
— Musimy rozważniej wybierać sposoby. Inaczej w życiu go nie znajdziemy, a mamy jeszcze wymyślonych dziesiątki.
Po śniadaniu Harry wyciągnął Dylana do sali, w której mierzono moc. Wytłumaczył mu zasady całego procesu, a później przekazał pałeczkę stojącemu za zakratowanym okienkiem Ryanowi.
— Dobrze go wyczułeś — stwierdził Najwyższy, kiedy ukazał się bardzo jasny zielony kolor mocy, a Dylan stracił przytomność.
Czarny pomógł chłopakowi dojść do siebie, a później odesłał go do pokoju. Następnie dołączył do Ryana, gdzie razem stworzyli listę nauczycieli dla nowego rekruta. Jako opiekun Dylana, Harry dostał w przydziale czarną magię oraz uroki, zaklęcia i klątwy. Z planem i rozpiską zjawił się w pokoju chłopaka
— Będzie ciężko? — zapytał Dylan, kiedy już ze wszystkim się zapoznał.
Harry uśmiechnął się lekko.
— Czasami, ale raczej chcemy, żebyś się wszystkiego nauczył, a nie żebyś denerwował się tym, że nie możesz czegoś pojąć. Naprawdę nie masz się czym martwić. Jeśli się nie uda, będziemy ci pomagać do skutku. Może niektórzy mają o nas inne zdanie, widząc metody, jakimi walczymy, ale to nie ma nic wspólnego z życiem poza walką. Jesteśmy normalnymi ludźmi. Robimy tylko to, co musimy, żeby chronić innych. Każdy ma swoje życie prywatne i żyjemy jak zwykli ludzie.
— Wiem — westchnął cicho Dylan.
— Jednak coś cię trapi.
— Nie chcę zabijać — przyznał po chwili ciszy.
Harry westchnął.
— Wiem, Dylan. Też nigdy nie chciałem i nadal nie chcę, ale czasami po prostu… muszę. — Usiadł obok niego, a ten spojrzał w jego stronę. — Nie będziemy cię do tego zmuszać. Jeśli nie chcesz, nie musisz. Nauczymy cię tego, ale nie musisz używać tych zaklęć w przyszłości. Są też inne sposoby walki, bez zabijania. Może kiedyś wykorzystasz jakieś mordercze zaklęcie, chociaż ci tego nie życzę. Pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjść, nie tylko jako opiekuna, ale człowieka. Każdy tutaj ci pomoże, bez względu na wszystko.
Dylan uśmiechnął się wyraźnie pocieszony.
— Dzięki.
— Nie ma sprawy. Wiem, w jakiej jesteś sytuacji. Każdy cię tu zrozumie, bo każdy to przechodził.
Poczochrał go po włosach i wstał.
— A co będzie po powrocie do Hogwartu? — spytał Dylan, gdy opiekun skierował się do wyjścia.
— Masz przed sobą dobre półtora roku. Jeszcze o tym pomyślimy.
— Ale wrócę normalnie na szósty rok?
— To zależy wyłącznie od ciebie, ale osobiście radziłbym ci normalnie kontynuować naukę. Nie chcemy marnować ci przyszłości, gdy będziesz chciał podjąć jakąś pracę. Zapoznaj się dobrze z mapą zamku, bo jutro masz pierwszą lekcję z Lucym, a on, delikatnie mówiąc, nie lubi spóźnialskich.
— Jasne.
— Później po ciebie przyjdę, więc szykuj swoją głowę na duży poziom promili.
Chłopak zaśmiał się szczerze.

1 komentarz:

  1. Hej,
    piękne, wspaniały rozdział, jak się okazuje będą to bliźniaki, poznał prawdę, o co chodzi z tymi wybuchami? no i Dylan się zdecydował będzie szkolony...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń