Harry
był dumny z siebie, kiedy dotarło do niego, jak bardzo doprowadził Filcha do
furii. Za każdym razem, gdy przypominał sobie, gdy mówił mężczyźnie, co go
czeka, na jego ustach pojawiał się wredny uśmiech.
Stanął na korytarzu,
gdzie zebrał się tłum uczniów wraz z kilkoma nauczycielami. Woźny ciskał gromy
z oczu, rozglądając się po przejściu.
— Argusie, naprawdę nie
mam pojęcia, jak pozbyć się tego pierza — rzekła McGonagall.
— Trzeba ukarać tego,
kto to zrobił! — wściekał się mężczyzna.
Harry stanął obok
Natalie, patrząc na efekt swojej zemsty za wszystkie szlabany. Po drugiej
stronie naprzeciwko niego stała trójka rozrabiaków. Widząc jego spojrzenie,
uśmiechnęli się huncwocko.
— Nie wiemy, kto to
zrobił — powiedział Syriusz, patrząc na zadowolonego Harry’ego.
Pokręcił lekko głową z
rozbawieniem, kiedy chłopak uśmiechnął się niewinnie.
— Jak to kto?! Oni! —
Filch wskazał na rozrabiaków, którym zeszły z twarzy uśmiechy.
Spojrzeli na siebie pytająco.
Logan już otwierał usta, żeby przyznać mu rację, lecz Harry go uprzedził.
— O której to było?
Logan zamknął usta,
widząc, że Harry kręci lekko głową.
— Godziny wieczorne.
Około dwudziestej pierwszej — odrzekła dyrektorka.
— W takim razie nie
mogli tego zrobić, bo w tym czasie byli ze mną. Odrabiali szlaban — uzupełnił,
widząc jej spojrzenie.
— W takim razie musimy
ich wykluczyć.
— Wiadomo, jak to
usunąć? — spytał Harry, w duszy szczerząc się z satysfakcji po słowach, jakie
chciał przekazać woźnemu.
— Zaklęcia nie działają
— rzekła McGonagall.
— Nikogo?
— Nikogo.
Zaproponował rzucenie
innego zaklęcia, tak dla niepoznaki, ale pierze rozrosło się jeszcze bardziej,
a o to mu chodziło.
— W takim razie wygląda
na to, że trzeba to usunąć bez magii. Ręcznie — dodał, zerkając na reakcję
Filcha.
Rozszerzył oczy z
oburzenia, a w policzkach zebrał powietrze.
— Ręcznie? Nie ma szybszego
sposobu? — zapytała dyrektorka.
— Dowcipniś
najwyraźniej użył zaklęcia, przez które zamiast znikać, pierze rozrasta się
jeszcze bardziej. Ściągnie to najwyżej osoba, która to zaklęcie rzuciła, a
wątpię, żeby ktoś się do tego przyznał.
Chwalił się w duchu za
to, do jakiego stanu doprowadził woźnego. Całe sprzątanie spadło właśnie na
mężczyznę. Rozrabiacy prawie skakali z zachwytu, szczególnie że znali
winowajcę, który aktualnie robił całą szkołę w balona.
— Na pewno? — dopytywała
dyrektorka.
— Na pewno — ledwo
ukrył zadowolenie.
Kiedy cała szkoła
rozchodziła się po zamku, on wracał do swojego gabinetu.
— Jestem genialny —
powiedział cicho do siebie z uśmiechem Huncwota.
Z
zamyślania wyrwała go przytłaczająca aura, która pojawiła się nie wiadomo skąd.
Dlaczego tak bardzo to odczuł? Czyżby ktoś, kto ją wytwarza, był blisko?
—
Dylan — szepnął do siebie i wypadł z pokoju.
Sprawdził
na najbliższych korytarzach, lecz nigdzie go nie wiedział.
—
Accio Mapa Huncwotów. — Kawałek
pergaminu zjawił się w jego dłoniach. — Uroczyście przysięgam, że knuję coś
niedobrego.
Zaczął
się tak znany mu proces tworzenia mapy szkoły. Linie, napisy, ślady konkretnych
osób… Przejrzał ją, szukając chłopaka. Był sam w swoim dormitorium. Harry nie
mógł tak sobie wejść do pokoju Gryfonów, gdyż wzbudziłby jakieś podejrzenia, dlatego
deportował się wprost do jego sypialni. W pierwszej chwili pomyślał, że cofnął
się w czasie i wylądował we własnym dormitorium. Niepościelone łóżka,
porozrzucane ubrania, pojedyncze kartki, książki w miejscu, gdzie być nie
powinny. Jego wzrok padł na Dylana, który patrzył na niego w zaskoczeniu, które
zakryło wściekłość sprzed chwili. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale nagle
rozszerzył oczy. W momencie gdy osuwał się na ziemię, drzwi otworzyły się
niespodziewanie i wszedł Liam. Harry, nie zwracając na niego większej uwagi,
skoczył do Dylana, który zaczął cały dygotać, a z ust ciekła mu piana. Liam
stanął z wielkimi oczami w progu, widząc zaistniałą sytuację. Czarny
przytrzymał głowę Dylana, aby przypadkiem się w nią nie uderzył i rzekł do
Liama:
—
Zamknij drzwi. — Wykonał polecenie bez sprzeciwu. — Przesuń wszystkie rzeczy, o
które mógłby się uderzyć.
Liam
przesunął magią nawet łóżko, jak najszybciej mógł.
—
Co mu jest? — zaniepokoił się, rzucając twardą książkę na łóżko.
—
Powiedział wam o wybuchu?
—
Tak. Znowu to?
Harry
pokiwał głową. Dylan uspokoił się po kilku minutach. Leżał przez chwilę na
ziemi, ciężko oddychając. Liam siedział obok, patrząc na niego z niepokojem.
—
Znowu to? — spytał ochrypłym szeptem Dylan, widząc nad sobą nauczyciela. Harry
pokiwał głową. — Skąd pan wiedział?
—
Czułem.
—
Jak to? — spytał, choć głos miał słaby.
—
Twoja aura dotarła aż do mojego gabinetu.
—
Jak to możliwe, że pan to czuł z tak daleka, a ja nic nie poczułem, choć byłem
w pokoju wspólnym? — wtrącił Liam.
—
Jesteś jeszcze niedostatecznie doświadczony, by coś takiego odczuwać. Z czasem
i wy się tego nauczycie. — To mówiąc, spojrzał Dylanowi w oczy, który miał
wrażenie, że te słowa mają bardzo duże znaczenie, a nauczyciel chce mu w ten
sposób przekazać coś ważnego. — Już okay? — Kiwnął lekko głową. — Połóż się do
łóżka. Do rana na pewno się nie obudzisz.
—
Skąd…? — zaczął Dylan, a Harry uśmiechnął się znacząco.
Liam
pomógł swojemu przyjacielowi usiąść na łóżku.
—
Jeśli następnym razem zdarzy się coś podobnego, wiesz, co robić — rzekł do
Liama Czarny, a ten przytaknął.
—
Dużo razy jeszcze mi się to przytrafi? — mruknął Dylan.
—
Nikt tego nie wie, Dylan.
Zniknął
tak szybko, jak się pojawił.
—
Wszyscy uczniowie i nauczyciele są natychmiast proszeni do Wielkiej Sali! —
Taka wiadomość rozeszła się w murach Hogwartu w trakcie zajęć. — Proszę
zachować spokój i, postępując zgodnie ze słowami nauczycieli, przedostać się do
sali.
W
wymienionym pomieszczeniu zebrała się cała szkoła: każdy uczeń, nauczyciel,
ochrona. Brakowało tylko Harry’ego. Zjawił się także Sean, który jeszcze nie
wyzdrowiał i wyglądał jak cień samego siebie. Ochrona i dyrektorka byli
wyraźnie zdenerwowani. Całym zamkiem niespodziewanie wstrząsnęło, a kilkoro
młodszych uczniów wrzasnęło ze strachem.
—
Aaaaa! Co się dzieje?!
—
Spokój! — zagrzmiał Ryan, a wszyscy natychmiast ucichli.
—
Może Mrok zaatakował? — powiedział cicho jakiś Krukon.
Niestety,
zbyt głośno.
—
O nie! Zabiją nas! Ja nie chcę!
—
Gdzie jest profesor Potter?! Porwali go, tak?!
—
Tak, na pewno dałby się złapać tak szybko — prychnął Frank.
Czarny
słynął z właściwego wyczucia momentu, więc w tej chwili otworzył drzwi Wielkiej
Sali i wszedł do środka wraz z kilkoma aurorami na czele z Jayem, Ronem i
Alexem. Łowcy czarnoksiężników ustawili się w szeregu, a Czarny podszedł do
Ryana wśród panującej ciszy.
—
No wreszcie. Już myśleli, że cię porwali.
Harry
spojrzał na Lucy’ego z uniesioną brwią, nie wypowiadając się jednak na ten
temat.
—
Mrok przyprowadził około trzydziestu Morderców, dziesięć wilkołaków i pięć
wampirów.
—
Mamy czas na wyprowadzenie uczniów?
—
Zanim dojdziemy z nimi do ładu, już będzie za późno.
—
Jakaś pomoc?
—
Zaraz powinno pojawić się kilku Niebieskich i Feniksów oraz aurorów.
Ryan
kiwnął głową.
—
Wszyscy uczniowie zostają tutaj — zarządził głośno. — Pomieszczenie będzie
zabezpieczone, więc nikt z wrogów nie powinien się tutaj dostać. Dwójka
nauczycieli powinna zostać do pilnowania uczniów — zwrócił się do dyrektorki.
Padło
na Sprout i Hermionę. Zamkiem wstrząsnęło po raz kolejny.
—
Czarny — powiedział Ryan, zwracając się bezpośrednio do chłopaka — wyślij tego
gnoja z powrotem do ziemi.
—
Postaram się.
Dylan
uważnie obserwował dwójkę rozmówców. Obaj mówili o morderstwie jakby było to
coś mało ważnego. Wiedział, że to Bezimienni i że mordowali wielokrotnie, by
ochronić innych, ale miał nadzieję, że jakoś jednak to przeżywają. Przez chwilę
odniósł wrażenie, że to maszyny do zabijania, ale natychmiast zganił się za
takie myśli. Na pewno coś czuli, jednak przed nikim tego nie pokazywali. Mieli
po prostu… przykry obowiązek pełnienia takiej służby.
Drzwi
zatrzasnęły się, a wszystkie zabezpieczenia aktywowano. Anioły rzuciły jeszcze
jakieś dodatkowe klątwy i wyszli na błonia, gdzie miała odbyć się walka.
Mrok
wraz ze swoimi podwładnymi był już na miejscu. Obrońcy szkoły natychmiast
rozdzielili się na grupy, by zająć się Mordercami, wilkołakami i wampirami. W
ruch poszły miecze i różdżki. Pierwsze promienie zaklęć i zgrzyty ostrzy
zakłóciły spokój Hogwartu. Z zamku wypadła pomoc ze strony Niebieskich i
Feniksów na czele z Weiterem, który gonił wszystkich do walki. Aurorzy pojawili
się po kilku minutach, więc liczebność stron była wyrównana.
Pierwszy
zamach Harry’ego nie był celny, jednak już chwilę później rozciął brzuch
Mordercy, który jednak nie miał zamiaru tak szybko się poddać. Wycelował w
głowę Czarnego, lecz ten zdążył się uchylić. Doskoczył do niego, próbując wytrącić
mu miecz z ręki, lecz i ten ruch się nie udał. Walczyli tak, dopóki Harry nie
zobaczył wampira, który najwyraźniej miał zamiar go zaatakować. Zrobił tak
szybki ruch, że Morderca nie zdążył się obronić, dlatego runął na ziemię z
dziurą w brzuchu. Czarny spojrzał wprost na wampira, który szykował się do
ataku. Brunet doskonale wiedział, że może go zabić tylko przez odcięcie głowy
mieczem. Bezimienny był sprawny i miał w sobie odrobinę zmysłów wampira, ale
nie na tyle, by zobaczyć tak szybki ruch. Nim zdążył mrugnąć, przeciwnik już
stał przy nim i chwytał go za gardło. Czuł, że nie może oddychać; ledwo
utrzymywał w dłoni ostrze. Próbował je podnieść i zadać wampirowi chociaż jakąś
małą ranę, byle go puścił. Był na dobrej drodze, lecz ten zauważył ruch,
chwycił go drugą ręką za nadgarstek i zmusił do wypuszczenia broni na ziemię.
Czarny już z oddali słyszał, jak ostrze uderza o ziemię, pozbawiając go
możliwości jakiejkolwiek obrony. Był na przegranej pozycji, wiedząc, że nie ma
z wampirem najmniejszej szansy. Miał świadomość, że nie może go zabić, bo Mrok
chciał zdobyć jego moc, jednak zaczynał w to wątpić, gdy oczy zaszły mgłą, a
wszelkie próby uwolnienia się z jego uścisku stanęły na słabym opadnięciu ręki
wzdłuż ciała. Nie widział teraz swojej sinej twarzy i zamglonych oczu. Nie
widział uśmiechu satysfakcji na twarzy wampira. Nie widział przerażonych twarzy
uczniów, którzy obserwowali wszystko z okien. Nie widział Dylana, który
zaciskał mocno pięści i modlił się o pomoc dla niego. Nie widział Bezimiennych
tracących siły do walki.
—
Czarny!
—
Ku*wa mać! Niech mu ktoś pomoże!
—
Syriusz! Głowę!
Czarny
nie widział Łapy, który podniósł jego miecz i zamachnął się nim, by odciąć
głowę wampira. Osunął się na kolana, gdy poczuł, że może już oddychać. Krztusił
się, wzrok wreszcie się wyostrzył. Przed sobą widział krew i ciało. I czyjeś
buty nad nim.
—
Okay?
Skinął, łapczywie wciągając powietrze. Głos
Syriusza dochodził do niego jak zza grubej szyby. Łapa wyciągnął rękę, by
łatwiej mu się wstawało. Obaj wrócili do walki.
Coś
nie dawało Czarnemu spokoju. Gdzie się podział Mrok? Przecież przyszedł tutaj
wraz ze swoimi podwładnymi, a teraz gdzieś zniknął.
Obronił
się przed kolejnym ciosem, a chwilę później zamienił się w pumę, by ochronić
się przed wilkołakiem. Brian przyszedł mu z pomocą i we dwójkę z łatwością go
pokonali.
Dlaczego
nie ma tutaj tylu wilkołaków jak na początku? Trzy martwe, cztery walczące i
jeden polujący na Weitera, który w tym momencie zamieniał się w drapieżne
zwierze. Coś było nie tak…
Zaklęcie
świsnęło tuż obok jego ramienia. Szybko się odwrócił, stając oko w oko z
Mordercą Nocy. Wysłał w niego zaklęcie, ale ten odbił je bez problemu. W ruch
poszła magia. Różnokolorowe promienie latały w obie strony. W pewnym momencie
Harry dostał w brzuch zaklęciem, które rozcięło mu skórę. Nie zwrócił na to
większej uwagi i, posyłając w stronę przeciwnika wiązankę kolorowych klątw,
powalił go na ziemię. Dobił go mieczem i natychmiast musiał go użyć ponownie ,
by ochronić Dorę przed innym ostrzem. Pociągnęła go na ziemię, gdy zobaczyła
Avadę Kedavrę lecącą wprost w niego. Promień zniknął w Zakazanym Lesie, a oni
równocześnie posłali zaklęcia w tego, który chciał ich zabić. Widzieli, jak
jakiś urok odrzuca Alexa do tyłu, ale chłopak natychmiast podniósł się na nogi.
—
Expulso!
Nim
zdążyli się podnieść, poczuli, że wirują w powietrzu. Z rumorem upadli na trawę
kilkanaście metrów dalej. Sypiąc przekleństwami, wstali i rozeszli się, dołączając
po raz kolejny do walki. Zanim Czarny się zorientował, ktoś podciął mu nogi i z
powrotem wylądował na murawie. Na oślep rzucił promień i trafił idealnie w pierś
wampira. Szybko wstał, chwycił w dłoń miecz i odciął mu głowę, nim ten zdążył
cokolwiek zrobić. Zobaczył przy okazji mrugające światło w oknach Wielkiej Sali
i serce mu stanęło.
Wampir
go dusił, aby odwrócić jego uwagę, żeby mogli wkraść się do budynku. Tam był
Mrok!
—
Weszli do zamku! — wrzasnął i wraz z kilkoma osobami pobiegł w stronę wrót.
Stanęli
przed drzwiami Wielkiej Sali, które wyglądały tak, jakby uderzyło w nie kilka
zaklęć. Prawdopodobnie drapały je wilkołaki.
—
Nie są zabezpieczone — powiedziała Karen.
—
Muszą być w środku — dodał Syriusz.
Pchnęli
drzwi i stanęli w Wielkiej Sali. Cisza, jaka tam panowała, była wyjątkowa. Mrok
stał naprzeciwko Czarnego, trzymając przed sobą bezbronną Hermionę. Mordercy przytrzymywali
kilku uczniów, a wilkołaki kręciły się między przerażonymi dzieciakami. Jedni
płakali, inni byli przerażeni, niektórzy próbowali utrzymać spokój.
—
Spóźniłeś się, Harry. Byłem szybszy — rzekł Mrok.
Czarny
zmierzył go wzrokiem pełnym chłodu, czując, że pozostali stoją za nim.
—
Odłóż miecz i różdżkę, zanim komuś stanie się krzywda. — Aby potwierdzić swoje
słowa, Mrok przybliżył miecz jeszcze bardziej ciała nauczycielki, lekko
przecinając szatę na piersi.
Harry
spojrzał na Mrok, miecz, uczniów, Hermionę. Nie mógł ryzykować ich życia.
Otworzył obie pięści, a miecz i różdżka ze stukotem upadły na kamienną
posadzkę. Mrok uśmiechnął się z zadowoleniem.
—
Teraz podejdź tu i nic nie kombinuj.
Bez
sprzeciwu ruszył w jego stronę, dostrzegając Dylana. Ich spojrzenia spotkały
się na chwilę. Ostrze miecza Mroku stanęło przy gardle Czarnego, a kilka szabli
Morderców wbiło się w jego szatę na plecach.
—
Aż tak się boisz, że się zmyję? — prychnął Harry, widząc przy sobie tyle mieczy.
—
Lepiej dmuchać na zimne. Tyle razy już mi uciekłeś, że zaczyna mnie to
irytować.
Czarny
uśmiechnął się z kpiną.
—
To zmierz się raz i porządnie, a nie robisz jakieś dziwne podchody.
—
Dobrze wiesz dlaczego. Oddaj mi to, czego chcę i wtedy się zmierzymy.
—
Gdy już będę bez szans? — prychnął. — Nie rób ze mnie idioty.
—
To i tak nie ma teraz znaczenia, bo cię zabieramy i nie będziesz miał innego
wyjścia.
—
Myślisz, że bez sprzeciwów pójdę z wami?
—
To rozejrzyj się, ile masz powodów, dla których powinieneś iść. — Rozejrzał się
po całej sali, dając do zrozumienia, że chodzi mu o wszystkich uczniów.
—
Wystarczy chwila dezorientacji i po sprawie — powiedział, akcentując trzecie
słowo.
Zerknął
na Dylana, który szybko zorientował się, o co mu chodziło. Mrok zmrużył oczy,
co wyglądało okropnie.
—
Nie masz… — zaczął, ale nagle całą salę zasłoniła chmura dymu.
Rozległy
się piski, kiedy oczy każdego pokryła biała mgła, która szybko opadła. Widok
był zaskakujący. Harry trzymał miecz wycelowany w serce Mroku, a ten w jego
gardło. Mordercy podnosili się z ziemi, najwyraźniej wcześniej powaleni przez
Czarnego.
Po
Wielkiej Sali rozniósł się zgrzyt trafianych na siebie ostrzy. Pozostali
obrońcy Hogwartu rzucili się na przeciwników, a uczniowie uciekli pod ściany,
bojąc zrobić cokolwiek. Starsi stanęli przed młodszymi, aby w razie czego
spróbować ich obronić, znając więcej pożytecznych zaklęć.
Wszyscy
patrzyli z zafascynowaniem na walkę dwóch największych magów. Po mieczach
zostawały tylko smugi. Czarny i Mrok używali jednocześnie magii i szabli, co na
pewno nie było takie proste. Ich ruchy były szybkie i przemyślane, często w
ostatniej chwili chronili się przed zranieniem.
Dylan
patrzył na starcie z zafascynowaniem. Ani Czarny, ani Mrok nie mogli znaleźć
słabego punktu przeciwnika. Cały zamek drżał, gdy odbite zaklęcia uderzały w
ściany. Chwilami nic nie było widać, gdy oślepiały ich światła. Dylan dopiero teraz
zrozumiał, jak silny jest zarówno nauczyciel, jak i jego przeciwnik. Zwykli
uczniowie nie mieli z nimi najmniejszych szans. Jak mieli walczyć, skoro umieli
tak mało? Znali formułki zaklęć, ale jak mieli je stosować w życiu? Zwyczajnym
zaklęciem rozbrajającym nie mogli pokonać tak silnej osoby, jak Mrok Dnia. W
jednej chwili zapragnął nauczyć się więcej, wyjść poza szkolne podstawy.
Nauczyć się czegoś więcej niż zaklęcie oszałamiające. Ale jak miał to zrobić?
Jak miał się tego nauczyć bez pomocy potężnego maga, który to wszystko
wiedział?
Kiedy
z sufitu strzelił piorun, który prawie trafił w Mrok Dnia, on już wiedział, kto
wygrał.
Czarny
podciął nogi zdezorientowanemu przeciwnikowi. Teraz musiał tylko go dobić, ale…
jak? Teraz zrozumiał, że nie wie, jak należy zabić Mrok Dnia, żeby zniknął raz
na zawsze. Cisza, która zapadła, była pełna wyczekiwania i podekscytowania. W
tej chwili wszyscy byli pewni, że to koniec Mroku. Wszyscy poza Harrym.
Mrok
najwyraźniej wiedział, co chodzi Czarnemu po głowie. Uśmiechnął się z
satysfakcją, patrząc na niego z ziemi.
—
Nie wiesz jak — powiedział, a Harry wbił w niego nienawistny wzrok.
Zrealizował
pierwszy pomysł, jaki wpadł mu do głowy. Ostrzem oddzielił jego czaszkę od
reszty ciała. Mrok rozsypał się w proch. Głosy radości i podniecenia rozległy
się po sali, ale Harry jedynie stał i patrzył. Czuł, że to nie jest koniec.
Zaczął powoli się cofać, kiedy naparła na niego aura. Zerwał się wiatr, a
wszyscy umilkli. Piach uniósł się, formując w strzałę, której grot wycelowany
był w Czarnego. Rozpędziła się i uderzyła w niego z całej siły. Wyrzuciło go w
powietrze, aż przeleciał nad tłumem i wpadł w ścianę. Zjechał po niej z
krwawiącą głową i wirującym obrazem. Mrok stanął nad nim.
—
Pudło, Harry.
Rozpłynął
się w powietrzu, a Czarny wstał, lekko się chwiejąc. Pozostali obrońcy Hogwartu
wpadli do pomieszczenia. Ryan spojrzał na niego pytająco, ale pokręcił tylko
głową z niemrawą miną. McGonagall zarządziła powrót uczniów do dormitoriów pod
przywództwem opiekunów domów, więc Wielka Sala powoli pustoszała.
—
Mrok poznał nasze zaklęcia zabezpieczające. Musimy wymyślić coś nowego —
powiedziała Natalie, gdy w pomieszczeniu zostały ostatnie klasy.
Chwilę
później Ryan rozdzielał obowiązki.
—
Czarny, zajmij się doprowadzeniem do porządku Wielkiej Sali, bo zrobiliście tu
taki syf, że ja nie mam zamiaru tego sprzątać. My idziemy przed zamek i do sali
wejściowej.
—
I ratuj świat przed psycholem — prychnął Czarny, gdy Bezimienni skierowali się
do wyjścia. — Jeszcze musisz po tym posprzątać.
Zaśmiali
się zgodnie.
—
Lepiej podnieś głowę i sprawdź, nad czym musisz się pomęczyć — odparł z
rozbawieniem Brian.
Zerknął
na sufit i rozszerzył oczy, widząc dziurę w sklepieniu.
—
Ej! — Wybiegł za nimi. — Jak ja mam to naprawić?!
—
Zawsze był kiepski z zaklęć gospodarczych — zaśmiała się cicho Amy, wychodząc
za nimi.
Już
kolejnego dnia odbywała się lekcja walki bronią białą z grupą zaawansowaną.
Harry wszedł do pomieszczenia spóźniony o kilka minut. Musiał wraz z
pozostałymi Aniołami rzucić dodatkowe zaklęcia ochronne na zamek. Cała grupa cierpliwie
na niego czekała, widząc zamieszanie wywołane atakiem poprzedniego dnia. Zastał
ich robiących rozgrzewkę. Uśmiechnął się do siebie, siadając na stoliku i uważnie
ich obserwując. Polubił tę grupę uczniów. Od początku czuł, że mają chęci do
nauki walki mieczem. Lekcje były luźne, mogli normalnie o wszystkim porozmawiać,
ale za każdym razem uczyli się czegoś nowego.
—
Dobry, psorze — rzekli nagle, wybudzając go z transu i kończąc rozgrzewkę. —
Dylan stwierdził, że bezczynne siedzenie jest bez sensu, więc zrobiliśmy
rozgrzewkę — powiedziała Dulce.
—
Dlaczego wczoraj nie mogliśmy spróbować? — zapytał jeden z uczniów, zanim Harry
zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
—
Żartujesz sobie? — mruknął ktoś inny. — Widziałeś, co tam się działo? Wyrżnęliby
nas w pień, zanim byśmy zrobili pierwszy zamach mieczem.
—
Niestety muszę się z tym zgodzić — poparł go Czarny. — Jesteście jeszcze zbyt
łatwym celem, żeby rzucać was na tak głęboką wodę. Lekcja to zupełnie coś
innego od walki z prawdziwym wrogiem. Tam nie zakończycie potyczki, gdy się
poddacie. Po prostu utną wam głowę. Z drugiej strony bez lekcji nawet nie
bylibyście w stanie się obronić. Zwiększacie swoje szanse na przeżycie, więc to
też jest dość istotna kwestia.
—
Ale jeśli nie nauczymy się tego praktycznie…
—
Szkoła ma was przygotować do tego, co będzie po zakończeniu nauki. Nie mamy
zamiaru posyłać was na śmierć.
—
Ale…
—
Tak?
—
Myślę o bitwie o Hogwart. Uczniowie brali w tym udział… Pan też.
—
Nie porównujcie bitwy o Hogwart z tym, co stało się wczoraj. To dwie zupełnie
inne sytuacje, dwóch innych przeciwników, którym zależy na czymś innym. Wczoraj
broniliśmy was przed małą grupą wrogów, liczebność była wyrównana. W trakcie
bitwy o Hogwart były to setki ludzi i liczyła się każda osoba, która potrafiła
rzucić zaklęcie tarczy i oszałamiające. Nie chcielibyście tam być.
—
Jak wy to robicie, że tak walczycie? — palnęła nagle Dulce. — Jakim sposobem
znacie tyle zaklęć i klątw? Potraficie wszystko przewidzieć i wygrywacie nawet
wtedy, gdy atakują was dużymi grupami. Jak? I jak do tego doszli Voldemort i
Mrok?
Wszyscy
poruszyli się niespokojnie, czekając na odpowiedzi. Harry zastanowił się
chwilę, myśląc o tym, co im powiedzieć.
—
Zabrzmi to banalnie, ale po prostu dużo się uczyliśmy. Chcieliśmy się tego
nauczyć — zaznaczył. — Gdy byłem w szkole, też wszystko sobie olewałem. Nawet
sobie nie wyobrażacie, ile razy profesorka Granger goniła mnie do nauki. —
Wszyscy zaśmiali się lekko. — Tak jak wy spisywałem od innych zadania, na
sprawdzianach liczyłem na szczęście, a na lekcjach myślałem o niebieskich
migdałach. Myślę, że dopiero jakieś zderzenie z murem uświadamia nas, że jednak
powinniśmy bardziej się do tego przyłożyć. Moim zderzeniem z murem było
dowiedzenie się, że mam zabić Voldemorta, albo on zabije mnie. Od tego czasu
sporo się zmieniło.
—
Ale miał pan możliwość wyszkolenia się. My nie mamy takiej możliwości.
—
Miałem trochę szczęścia, chociaż wydawało mi się to strasznie śmieszne. Z
drugiej strony była to moja ostatnia deska ratunku i szansa, na którą czekałem.
Nie chodzi o to, że musicie przejść specjalne szkolenia, żeby umieć się bronić.
Musicie chcieć się wszystkiego nauczyć. Wyjść poza zakres podstawowego
materiału. Po szkole dalej przyswajać wiedzę. Wielu wielkich magów nie
przechodziło szkoleń, a jak daleko doszli. Są silni i mniej silni, zdolni i
mniej zdolni. Niektórzy potrzebują chwili, inni kilku godzin, ale zawsze trzeba
próbować. Mam przyjaciela, który w szkole nie był orłem, często się z niego
śmiali, że jest nieudacznikiem. W trakcie bitwy o Hogwart wykazał się
niesamowitą odwagą i w dużej mierze przyczynił się do śmierci Voldemorta. Co to
Voldemorta i Mroku… Voldemort od dziecka pasjonował się czarną magią, zawsze
chciał być nieśmiertelny. Posunął się do najgorszych metod, zbrodnie popełniał
już jako dziecko. Czarna magia owładnęła go do tego stopnia, że nie było już dla
niego ratunku. Mrok z kolei nie jest człowiekiem i wykorzystuje zakazaną magię.
—
Czarną magię?
—
Istnieją jeszcze gorsze oblicza magii, o których nie dowiecie się nawet z
książek. Trzeba mieć wielkie szczęście albo wielkiego pecha, żeby się o tym
przekonać.
—
Skoro pan to wie, musiał to pan przeżyć — zauważył Dylan.
Harry
uśmiechnął się lekko, nie udzielając odpowiedzi.
—
Wszystkiego się nie nauczycie. Nikt nigdy nie będzie wiedział wszystkiego.
—
Nie? A pan to co? — powiedział Taylor ze zmarszczonymi brwiami.
Harry
zaśmiał się.
—
To szkoda, że cię tutaj wczoraj nie było, jak naprawiałem sufit. Pół sklepienia
spadło mi na głowę, a miałem naprawić tylko niewielką dziurę. — Uczniowie
zaśmiali się zgodnie. — Naprawdę wielu rzeczy nie wiem, Taylor. Wielu ważnych.
—
Na przykład jak zniszczyć Mrok Dnia — mruknął ktoś.
Harry
westchnął.
—
Niestety.
—
Wspólnymi siłami w końcu się uda.
Czarny
uśmiechnął się lekko. Miał taką nadzieję.
Hej,
OdpowiedzUsuńświetnie, och i już atak na Hogwart, no właśnie jak zabić mrok dnia? biedny Harry kiepski jest z zaklęć gospodarczych...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia