niedziela, 7 sierpnia 2016

II. Rozdział 34 - Dylan Bovie

1 września.
Syriusz, Remus, Hermiona i Dora wyjechali do Hogwartu. Bezimienni mieli zająć się ochroną zamku, gdyż aurorzy zostali wycofani ze stanowisk, co niezadowoliło Czarnego. Złodzieje pracowali nad kolejną płytą, a Harry co jakiś czas jechał z chłopakami z Nexting na koncert. Obiecali sobie, że jeszcze kiedyś nagrają wspólną płytę, a tymczasem zajmowali się własnymi projektami. Harry dbał o Ginny jak nigdy wcześniej. Nie miał zamiaru doprowadzić do takiej sytuacji, jaka zdarzyła się przy pierwszej ciąży. Kobieta czasami twierdziła, że przesadza, ale całkowicie go rozumiała. Ron i Hermiona ustalili datę ślubu, który miał się odbyć w grudniu. Weasleyowie pochłonięci byli przygotowaniami, podobnie jak państwo Granger, choć zostało jeszcze sporo czasu. Przyszli małżonkowie tryskali energią. Na świadków wybrali Alexa i Susan.
Sean zachorował i musiał leżeć w łóżku, więc stanowisko nauczyciela walki bronią białą było puste, dopóki McGonagall nie znalazła odpowiedniej osoby.

Harry zjawił się w Hogwarcie na śniadaniu. Chciał widzieć minę Syriusza, gdy ten dowie się, że będzie musiał go znosić przez kilkanaście dni. Poszedł do gabinetu dyrektorki i po krótkiej rozmowie razem przeszli do Wielkiej Sali. Jego pojawienie się wywołało duży zamęt wśród fanek. Harry jednak słuchał dyrektorki, nie zwracając na to uwagi. Opadli na krzesła obok siebie, nie przerywając rozmowy.
— … On powinien przekazać ci realizowane tematy.
— Duża grupa osób?
— Od czwartej klasy wzwyż jest dwadzieścia siedem osób, które są podzielone na tych, którzy uczą się pierwszy rok i drugi. Powiedz, kiedy ci pasuje i ustalimy godziny i dni.
Pokiwał głową.
— Ktoś przyszedł uprzykrzyć mi życie? — spytał Łapa, kiedy skończyli rozmowę.
Czarny wyszczerzył się.
— Co ty tu robisz? — zapytał Brian.
Nie zdążył odpowiedzieć, gdyż wstała McGonagall i uciszyła uczniów.
— Drodzy uczniowie i nauczyciele, profesor Sean Duff jest obecnie niedysponowany, więc tymczasowo jego miejsce zajmie profesor Potter.
Profesor Potter, no nie. Koń by się uśmiał – zaśmiał się w duchu. Wstał i lekko się ukłonił, jak to zwykle robili nowi nauczyciele. Pisk podniecenia fanek, brawa uczniów i nauczycieli oraz jęk Syriusza. Karen i Steve, którzy pilnowali Wielkiej Sali, unieśli kciuki w górę. Kiedy wróciła normalna forma śniadania, Harry klepnął Syriusza w plecy.
— Wytrzymamy.
Zaśmiali się zgodnie.

Już przy kolacji dyrektorka przekazała Czarnemu listę uczniów uczestniczących w lekcjach. Zmarszczył brwi.
— Miało być dwadzieścia siedem osób — zauważył.
— Dopisali się.
Uniósł brwi, przypatrując się imionom i nazwiskom. Na początku była mieszanka dziewczyn i chłopaków z przewagą męskiej części uczniów, na końcu natomiast znajdowały się wyłącznie damskie imiona. Natalie zaśmiała się, zerkając na listę.
— Możesz zrobić jeszcze jeden podział: pierwsze dwadzieścia siedem osób to ci, którzy chcą się czegoś nauczyć, pozostałe trzynaście to te, które chcą się na ciebie napatrzeć. Twoje fanki.
Mina Harry’ego wywołała śmiech przyjaciół. Odwrócił się w stronę dyrektorki.
— Mogę jeszcze zrezygnować?
— Z powodu?
— Z powodu niedoszłego molestowania — odparł za niego Brian.
McGonagall pokręciła głową z politowaniem i wróciła do rozmowy ze Sprout.
— Super — mruknął Harry, wbijając widelec w pomidora.
Nagle uśmiechnął się jak na diabła przystało.
— Zaczynam bać się o uczniów — stwierdziła Dora.

Dowiedział się od Seana, na jakim poziomie znajduje się grupa zaawansowana. Mieli zaczynać walkę zwykłym mieczem, więc Czarny musiał dopasować im ostrza prawidłowe do wagi, wzrostu i siły. Był początek roku, więc grupa podstawowa ledwo wkroczyła w tematy dotyczące walki bronią białą. Sean skupił się na razie na ćwiczeniach mięśni i wytrzymałości, choć dodał, że powoli mogą przejść do walki drewnianymi mieczami. Doradził mu jeszcze sprawdzić tych, którzy zapisali się, gdy Harry zaczął nauczać tego przedmiotu, gdyż miał obawy, że zamiast patrzeć na miecz, skupią się na nauczycielu, za co dostał od Czarnego w łeb.
Przyszedł czas na pierwszą lekcję z grupą początkującą. W Wielkiej Sali zobaczył dwudziestopięcioosobową grupę, w tym kilka dziewczyn, które na pewno nie przyszły tu z powodu nauki. Pozostali patrzyli na nie z niezbyt przychylnymi minami. Gdy tylko zorientowali się, że nauczyciel zjawił się w pomieszczeniu, zapadła cisza. Fanki patrzyły na niego z maślanymi oczami.
— Zacznę od tego, że jeśli ktoś przyszedł tutaj tylko po to, żeby się obijać, nic nie robić i do głowy nie przyswoić żadnej wiedzy, niech od razu wyjdzie. — Fanki poruszyły się niespokojnie, kiedy jego wzrok skierował się właśnie na nie. Żadna nie wyszła. — Tak samo jest z tymi osobami, które wiedzą, że za dużo nie wytrzymają. — Nikt. — Wyjdzie z czasem — powiedział pod nosem i wskazał na grupę fanek. — Wy. — Drgnęły podniecone, gdy zwrócił się bezpośrednio do nich, lecz on wskazał na drzwi. — Idziecie do łazienki i zmywacie cały makijaż, który i tak by spłynął, a później przebieracie się w sportowe ciuchy, gdyż na pewno nie będziecie ćwiczyć w takich strojach. W szpilkach tylko sobie nogi połamiecie, a ja nie mam zamiaru mieć przez to problemów. Poza tym to nie jest rewia mody.
Uśmiechy zeszły im z twarzy. Pozostali uczniowie wymienili zadowolone spojrzenia.
— Macie dziesięć minut — dodał stanowczo Harry.
Szybko pobiegły w stronę drzwi i już ich nie było.
— To było piękne — powiedziała jakaś dziewczyna z tyłu.
— Zostały tutaj osoby, które przyszły na zajęcia pierwszy raz?
— Nie. Były to tylko te księżniczki — powiedziała z wielkim uśmiechem ta sama dziewczyna.
— Nazwisko?
— Jennifer Penn.
Kiwnął głową.
— Co prawda planowałem już dzisiaj wprowadzić drewniane miecze, ale dopisane osoby trochę wybiły mnie z rytmu — powiedział, dając im do zrozumienia, że wie, co jest na rzeczy. — Nabiorą trochę kondycji.
— One mają kondycję. Wyrobiły ją sobie, biegając po sklepach i za przystojnymi chłopakami — rzekła Jennifer, na co uczniowie zgodnie zachichotali, a Harry chrząknął znacząco. — Przepraszam, ale nie przepadamy za sobą — uśmiechnęła się do niego przepraszająco.
— Dajmy im… trochę czasu — dodał Czarny, a kącik ust lekko mu drgnął.
— Pośmiejemy się — dodała dziewczyna.
— Jennifer! — powiedział Harry, upominając ją po raz kolejny.
— Przepraszam.
— Nie przepraszaj tylko trzymaj język za zębami, bo będę zmuszony odjąć punkty.
Fanki wróciły z naburmuszonymi minami w strojach sportowych i bez makijażu, lecz także w mniejszej ilości.
— Sarah i Katy zrezygnowały — oznajmiła jedna z nich.
Spytał o ich nazwiska i, powstrzymując uśmiech zadowolenia, skreślił z listy uczestników lekcji.
— Cała grupa dziesięć kółek wokół sali.
Fanki spojrzały na niego oburzone, a pozostali wykonali polecenie bez protestów, przyzwyczajeni do takiego treningu.
— Tak dużo? — rzekła jedna z fanek.
Harry spojrzał na nią i odparł:
— Lekcja nie jest obowiązkowa. Nikt cię do niczego nie zmusza, ale jeśli tu jesteś, robisz to, co ja mówię.
Ruszyły, a on usłyszał pomruki:
— Myślałam, że jest łagodniejszy.
— Niech nikt nie próbuje oszukiwać. Ja wszystko widzę — dodał za nimi.
Wszyscy stanęli w miejscu po kilku minutach biegu. Fanki dyszały jak parowozy, lecz Harry zrobił to, co obiecał.
— Ty, ty i ty — wskazał na trójkę fanek. — Dwa za mało, więc jeszcze cztery.
Otwierały niemo ustami, lecz widząc jego spojrzenie, ruszyły dalej.
— Zapiszę sobie w pamiętniku, że dzisiejszego dnia to zdzira biegała bez makijażu i szpilek, cała spocona i do tego dołączę załącznik w postaci fotografii.
Harry ledwo powstrzymał śmiech, słysząc takie komentarze, ale udał, że nie usłyszał.
Cała trójka stanęła zziajana.
— Trzydzieści brzuszków.
— Katorga — powiedziała cicho jedna z fanek.

Kiedy wychodził z Wielkiej Sali, grupa fanek była już zmniejszona do ośmiu. Zamknął za wszystkimi drzwi, dostrzegając jednocześnie, że Syriusz, Remus i Huncwoci obserwują wymęczonych uczniów ze współczuciem.
— Panie profesorze? — Harry spojrzał pytająco na fankę. — Ja rezygnuję — jęknęła.
— Ja też — dodała druga.
— I ja.
— Nazwiska?
Wszystkie odpowiedziały, a on skreślił je z listy. Później prędko odeszły.
— Mistrzu. Trzy po jednej lekcji — wyszczerzył się Jay.
— Trzy? — uniósł brwi. — Osiem — uśmiechnął się szeroko.
Wszyscy roześmiali się szczerze. Uspokoili się dopiero, gdy podeszła do nich dwójka rozrabiaków szkolnych, którzy zwrócili się do Czarnego:
— Panie profesorze, chcieliśmy się zapisać na lekcje — rzekł blondyn.
— Serio? — nie dowierzał Syriusz.
— Bo psorka… znaczy profesor Granger powiedziała, że może poskromimy swoje emocje na lekcjach walki, gdy wysadziliśmy kociołek naszego kolegi — przyznał.
— Stwierdziła, że może będziemy mieli mniej siły na kawały — dodał rudzielec.
Czarny spojrzał na każdego z nich z rozbawieniem, przypominając sobie wybryki Huncwotów.
— Lekcja w czwartek o osiemnastej.
— Na pewno będziemy.
Skierowali się w stronę błoni, cicho coś do siebie mówiąc.
— Chłopaki, czy nie pomyliliście kierunku? O ile pamięć mnie nie myli, pokój Gryfonów znajduje się na górze, a jest dokładnie — Harry spojrzał na zegarek — kwadrans po godzinie ciszy nocnej.
Przybrali miny zaskoczonych.
— To już ta godzina? Jak ten czas leci. — Blondyn pokręcił głową z niedowierzaniem, zmieniając kierunek.
Kiedy zniknęli im z oczu, Huncwoci wymienili wesołe spojrzenia.
— I tak zaraz wrócą i zrobią to, co chcieli — zaśmiał się Alex.

Na lekcję z drugą grupą był pokojowo nastawiony, ponieważ wiedział, że będą tam uczniowie, którzy mają zamiar czegoś się nauczyć. Miał rację. Bez protestów robili to, co im mówił. Wśród nich był jeden z nowych rozrabiaków – ten, którego Harry zdążył poznać przy porwaniu Bezimiennych. Dylan Bovie miał czarne włosy muśnięte żelem, brązowe oczy, ostre rysy twarzy. Zwykły szesnastolatek, lecz Harry zobaczył w nim coś innego. Był opanowany, skupiony. Zupełnie inny niż wtedy, gdy spotkali się z Mrokiem. Otaczała go wyjątkowo silna aura, której nie wyczuwał u innych uczniów. Wymusił na nim małą walkę na miecze i przyznał, że jak na początkującego radzi sobie świetnie.
— Będzie z ciebie niezły wojownik — mruknął z uśmiechem, a Dylan, usłyszawszy to, spojrzał na niego pytająco. — Koniec lekcji.
Wszyscy wyszli; Dylan na końcu, wahając się.

Wracał z kolejnej lekcji z początkującymi bardzo zadowolony. Wszystkie fanki zrezygnowały z zajęć, więc mógł prowadzić normalną lekcję, gdzie nie patrzono na niego jak na okaz w zoo. Po drodze spotkał Hermionę wraz z Ginny. Ruszyli przed siebie, gdy usłyszeli dość ostrą kłótnię. Dylan zażarcie kłócił się z jakimś Ślizgonem. Ciskali w siebie gromy z oczu, ledwo powstrzymując się przed użyciem pięści lub różdżek.
— Jeszcze raz ją dotkniesz to cię zabiję — warczał Gryfon. — Tylko na jednym ci zależy!
— A co cię to obchodzi?! To moja sprawa!
— To nie jest tylko twoja sprawa, fałszywy gnojku! To moja siostra i nie pozwolę, żeby skrzywdził ją taki śmieć! — Dylan był coraz bardziej wściekły, a Czarny czuł, że nieuniknione jest blisko.
— Zrobi wszystko, co będę chciał, bez względu na ciebie — syknął Ślizgon z satysfakcją.
W Dylanie zawrzało. Młodszy chłopak otworzył szerzej oczy, rozległy się piski przerażenia. Gryfon zaczął trząść się jak w febrze, pięści zaciskał kurczowo, a oczy rozszerzyły się, błyskając furią. Szyby rozsypały się, światła zgasły, silny wiatr wdarł się na korytarz, przedmioty podniosły do góry, drzwi otworzyły się z hukiem. Kilku nauczycieli wbiegło na korytarz.
— Tylko spróbuj — syknął nienaturalnie niskim głosem Dylan, a Ślizgon oderwał się od ziemi i z całym rozmachem leciał w ścianę.
Wszyscy wiedzieli, że z taką siłą rozbije głowę o mur. Promień zaklęcia z całkiem innej strony wleciał w ścianę, a Ślizgon odbił się jak od poduszki i zsunął na ziemię bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Dylan z wściekłością odwrócił się w stronę Harry’ego. Mord w oczach Gryfona, jego zaciśnięte pięści. Na korytarzu trwała cisza. Czarny powoli skierował się w stronę chłopka, który miał ochotę rozerwać go na strzępy. Patrzył jednak spokojnie w oczy Gryfona. Ten stał w miejscu, wwiercając w niego spojrzenie pełne złości. Podłoga zaczęła się wgniatać, ściany pękać. Z każdym krokiem Harry’ego było coraz gorzej, lecz gdy stanął przy Dylanie i dotknął jego ramienia, wszystko ustało, a złość zniknęła. Gryfon zachwiał się lekko, patrząc na nauczyciela niezrozumiałym wzrokiem. Czarny w ostatniej chwili powstrzymał go przed upadkiem, gdy stracił przytomność. Dwójka przyjaciół chłopaka natychmiast do niego podbiegła.
— Co z nim? — zaniepokoił się rudzielec.
— Już wszystko okay.
— Co to było? — przeraził się blondyn.
— Później, chłopaki.
Pokiwali głowami, odsuwając się, gdy Harry zaklęciem uniósł Dylana.
— Rozejść się.
Uczniowie, poganiani przez innych nauczycieli, wrócili do swoich zajęć, ale wybuch Dylana nie schodził z ust plotkarzy.
Harry przeniósł go do Skrzydła Szpitalnego pod opiekę pani Pomfrey, a następnie udał się do zamku Aniołów Wolności, którzy zebrali się po jego telepatycznej wiadomości.
— Co się stało? — spytał Ryan.
— Chyba mamy nowego Bezimiennego.

Dylan wyszedł ze szpitala następnego ranka. Nie mógł znieść wytykania palcami, szeptów, spojrzeń. Była sobota po śniadaniu, więc skierował się do pokoju wspólnego Gryffindoru, gdzie zastał swoich przyjaciół: Liama Thurmana – blondyna o metalicznych oczach – oraz Logana Lutza – wysokiego rudzielca z niebieskimi tęczówkami. Dylan nie czuł się jeszcze w pełni sił, ale przebłagał pielęgniarkę słodkim uśmiechem, aby go wypuściła. Przysiadł się do przyjaciół, widząc spojrzenia niektórych Gryfonów.
— Co się wczoraj stało? — spytał cicho z wyraźnym niezrozumieniem na twarzy.
Liam rozejrzał się po pomieszczeniu.
— Chodźmy do dormitorium — rzekł, kiedy doszedł do wniosku, że tutaj zbyt dużo osób ich usłyszy.
We trójkę przeszli do swojej sypialni, która wyglądała tak, jakby przeszło tu tornado, lecz oni byli zbyt przyzwyczajeni, żeby zwrócić na to uwagę. Usiedli na łóżku Dylana, wcześniej zrzucając na ziemię ubrania, papiery i książki.
— Myśleliśmy, że może ty nam powiesz — oznajmił wreszcie Liam.
Dylan oparł się łokciami o kolana, siadając po turecku i ukrywając twarz w dłoniach.
— Ale ja nic nie pamiętam — mruknął, wreszcie podnosząc na nich wzrok. — Mam tylko przebłyski, które pod żadnym względem nie łączą się w całości. Byliście tam, prawda? Powiedzcie mi, co się wtedy działo. Pamiętam tylko początek kłótni z tym kolesiem mojej siostry — skrzywił się lekko.
Chłopcy opowiedzieli mu cały przebieg zdarzeń, nie pomijając szczegółów ani swoich odczuć.
— Serio, jak spojrzałeś na profesora Pottera, pomyślałem, że go zabijesz — rzekł Logan ze zmarszczonymi brwiami. — Ale on podszedł do ciebie, w ogóle nie zwrócił uwagi na to, że zaraz chyba się na niego rzucisz, dotknął cię i wszystko się skończyło, a ty zemdlałeś.
Dylan patrzył w swoje palce, którymi gniótł kołdrę. Teraz był jeszcze bardziej zdezorientowany i kompletnie nie wiedział, o co chodzi.
— Mówił coś później?
— Zbył nas, gdy pytaliśmy, co to było. Do Skrzydła Pomfrey nas nie chciała wpuścić, a z nim więcej nie rozmawialiśmy. Jedynie jego żona powiedziała nam, że wszystko z tobą w porządku.
— Chyba muszę z nim pogadać na ten temat — rzekł Dylan.
— To najlepsze rozwiązanie — podsumował Liam, kiwając głową.
— Gdzie on właściwie ma gabinet?
Liam i Logan wymienili spojrzenia.
— Nie mam pojęcia — powiedzieli zgodnie. — Poszukamy — dodał Logan. — Ale lepiej będzie, jeśli pogadasz z nim sam na sam.
Dylan pokiwał głową, zamyślając się.
Obeszli cały zamek, lecz gabinetu profesora Pottera nie znaleźli. Zapukali więc do komnat profesora Blacka. Przywitali się jak na uczniów przystało i Dylan zaczął:
— Gdzie jest gabinet profesora Pottera?
Syriusz zmarszczył komicznie brwi.
— Nie posiada takowego, gdyż nie ma tu dla niego miejsca. — Unieśli brwi w zdumieniu. — Żartuję — wyszczerzył się Łapa. — Nie ma gabinetu, bo sam nie chciał. Rzadko przebywa w szkole, więc stwierdził, że nie potrzebuje.
Dylan zmarkotniał. Nie miał zbyt dużej szansy na jak najszybszą rozmowę z nauczycielem.
— Coś bardzo ważnego? — spytał Łapa.
— A wie pan, co się wczoraj wydarzyło?
Syriusz spoważniał.
— Niestety, nie wiem. Chyba tylko on wie, co nawyprawiałeś. Czekajcie — dodał po chwili. — Ma jakiś pokój, w którym rzadko go można spotkać, ale może akurat.
Łapa zamknął drzwi i ruszył przed siebie, więc poszli za nim. Stanęli kawałek dalej przed posągiem trójgłowego psa. Syriusz stuknął w niego różdżką, mrucząc coś pod nosem, a figura odsunęła się, ukazując drzwi. Łapa zapukał, ale nikt nie otwierał.
— Tak jak można było się spodziewać. Nie siedzi na dupsku, gdy powinien.
Trójka rozrabiaków zaśmiała się, a Syriusz zapukał do gabinetu Remusa. W przeciwieństwie do Czarnego, siedział u siebie.
— Wiesz może, gdzie Harry znowu się podział?
— Mówił, że idzie do studia.
— Czyli hulaj dusza, piekła nie ma. Jedyna nadzieja w tym, że Złodzieje go wkurzą i…
— Nogi z dupy powyrywam i rzucę psom na pożarcie…
— O proszę, trafiłem — wyszczerzył się Syriusz.
Czarny wyszedł zza rogu i zamilkł, gdy dostrzegł, że ktoś tutaj jest.
— No wreszcie, zgubo — powiedział Łapa.
— Ogłaszam wszem i wobec, że Złodzieje to najwięksi idioci, jakich znam. Amen.
— Sam do nich należysz.
Harry spojrzał na chrzestnego ze zmrużonymi oczami.
— Między innymi dlatego to powiedziałem.
Gryfoni parsknęli śmiechem.
— Się macie, chłopaki. Jak zdrowie? — Czarny zwrócił się do Dylana.
— Już dobrze. Możemy porozmawiać?
Harry spojrzał na niego przeszywającym wzorkiem, a Dylan poczuł się tak, jakby był prześwietlany rentgenem.
— Tak myślałem, że w końcu gdzieś mnie znajdziesz. Chodź.
— Spotkamy się później — rzekł Logan do Dylana.
— Trzeba wypróbować te nowe łajnobomby — dodał szeptem Liam.
— Słyszałem — wtrącił surowo Łapa.
Harry zaśmiał się, a później ruszył przed siebie. Dylan pognał zaraz za nim.

Czarny patrzył uważnie na Dylana, który niepewnie siadał w krześle po drugiej stronie dębowego biurka i rozglądał się po pomieszczeniu.
Mały, przestronny pokoik, w którym znajdowały się tylko kanapa i biurko. Okno rozświetlało pomieszczenie, a na ziemi leżał ciemnobrązowy dywan. Na małej półce stały ramki ze zdjęciami. Dylan rozpoznał Złodziei Serc w całym składzie, rudowłosą żonę nauczyciela, a także Huncwotów Junior, o których dużo słyszał oraz widział ich karty na własnym szlabanie.
Dylan spojrzał na niego, przypominając sobie, w jakiej sprawie przyszedł. Harry wyczarował każdemu filiżankę herbaty.
— Pewnie masz pytania na temat wczorajszej sytuacji — rzekł, a Dylan pokiwał głową.
— Co to było? — spytał cicho.
— Wybuch mocy.
— To znaczy?
— Skumulowały się w tobie ogromne pokłady energii, której nie mogłeś opanować pod wpływem nerwów. Moc musiała dać wreszcie swój upust, a wynikiem tego była wczorajsza sytuacja.
— Ale dlaczego padło na mnie? Chodzę do tej szkoły szósty rok i jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem.
— Ponieważ żaden z nich nie miał dostatecznie dużo mocy, by nie wytrzymywała ona w ciele. — Po minie Dylana rozpoznał, że ten nie wie, o co chodzi. — Jesteś od nich silniejszy magicznie.
Czarny upił łyk herbaty, czekając na grad pytań ze strony zdumionego chłopaka.
— Ja? — zdumiał się.
— Chyba że jest tu jakiś inny Dylan, który miał wybuch i wygląda identycznie jak ty.
— Ale… ja prawie zabiłem tego kolesia — wydukał.
— Owszem, ale czy robiłeś to świadomie?
— Chyba nie. Nic nie pamiętam. Poza tym… chłopaki mi powiedzieli, że wyglądałem tak, jakby pana też chciał zabić…
Harry uśmiechnął się lekko.
— Bo chciałeś, ale…
— …nie mogłem, bo stałem jak słup.
— I szczerze mówiąc się z tego cieszę, bo pewnie do teraz bym się nie wykaraskał z dość poważnych obrażeń. — Dylan wyraźnie się zmieszał. — Nie przejmuj się. Też kilka razy prawie pozabijałem ludzi przez wybuch.
— Pan też to przechodził? — spytał z nadzieją.
— Owszem. Powinieneś się przygotować na to, że to jeszcze się powtórzy.
— I co mam wtedy zrobić? Przecież ktoś może ucierpieć — niepokoił się.
— Jest w tym zamku jeszcze kilka osób, które pomogą ci w tej sytuacji.
— Czy wszystkie wybuchy przebiegają tak samo?
— Są różne formy. Czasami możesz nawet tego nie odczuć. Osobiście profesora Blacka prawie wysłałem do czubków tylko dlatego, że patrzyłem mu w oczy, a większą część ochrony Hogwartu pod wpływem złego humoru  prawie zrzuciłem z drugiego piętra. Zdarzyło się, że po prostu się przewróciłem i zachowywałem się tak, jakbym dostał ataku  padaczki albo zdemolowałem pokój.
— Aż tyle? — stęknął Dylan.
— Głównie zależy to od siły czarodzieja… i jego charakterku. Jest wiele czynników, nie jestem w stanie ci wszystkiego wymienić.
— Ale dlaczego to się dzieje? To znaczy… czemu to się zdarza tylko niektórym? Po co?
— Głównie po to, żeby uświadomić, jaką ktoś ma moc.
— Czy to coś znaczy?
Harry spojrzał na niego w zamyśleniu.
— Niestety, nie mogę ci tego teraz powiedzieć.
— Dlaczego? — zmarkotniał.
— Jest jeszcze zbyt wcześnie. Musimy się jeszcze upewnić.
— Musimy? — Uniósł się w krześle.
— Dylan, wiem, że chciałabyś od razu wszystko wiedzieć, ale to naprawdę tylko ci przeszkodzi. Dowiesz się w odpowiednim czasie.
— Więc co mam robić? — mruknął.
— Nic, a raczej to, co to tej pory. Żyj dalej, tak jak dotychczas. Gdy będziesz gotowy, a my pewni, dowiesz się o tym jako pierwszy.
Dylan westchnął, spoglądając za okno. Wiedział, że słowa profesora nie dadzą mu spokoju przez najbliższe dni. Widząc, że robi się ciemno, stwierdził, że powinien iść.
— Powiadom mnie, jeśli będziesz miał kolejny wybuch — rzekł Harry, kierując się wraz z nim w stronę drzwi.
— Ale jak? Pana prawie nigdy nie ma.
— Wystarczy, że pukniesz różdżką w posąg i powiesz, jak się nazywasz. Jeśli mnie nie będzie, wyślij sowę do tego pokoju albo daj znać profesorowi Blackowi. Przekaże mi wiadomość.
Dylan pokiwał głową i otworzył drzwi.
— A tę łajnobombę — rozrabiaka spojrzał na niego z obawą — rzućcie przed drzwiami Filcha. Droga będzie wolna.
— Skąd pan wie? — spytał ze zmrużonymi oczami.
Czarny uśmiechnął się huncwocko.
— Mamy rachunki do wyrównania.
Dylan zaśmiał się, pożegnał i wyszedł. Czarny odetchnął z ulgą.

Patrzył za okno na ciemne niebo, gdzie świeciły gwiazdy.
Ryan nakazał mu obserwować Dylana, aby mieli pewność, że chłopak jest tym, który może dołączyć do ich grupy. Harry nie miał co do tego wątpliwości, lecz w pełni rozumiał Najwyższego. Ostatnio nie skupili się na obserwowaniu uczniów, którzy mogli być kandydatami, ale zajęli się Mrokiem i sposobami, jakimi mogliby go zlikwidować. Na razie stali w miejscu.
Harry westchnął, patrząc na zegarek. Uśmiechnął się jak Huncwot.
— Panie Filch, godzina zemsty wybiła.

Gdyby McGonagall się dowiedziała, od razu by mnie wylała. Przecież to takie niepedagogiczne.
Oblepił klejem korytarz od podłogi po sam sufit i spowodował wybuch piór z poduszek. Woźny miał mieć z tym naprawdę dużo pracy, gdyż można je było odczepić wyłącznie rękoma, bez użycia magii. Jedyną osobą, która mogła usunąć skutki zaklęcia jednym machnięciem ręki był rzucający zaklęcie. A on nie miał takiego zamiaru.
Wszedł właśnie za róg, gdzie mieścił się gabinet Filcha, gdy zauważył rozrabiaków rzucających łajnobombę.
— Wpadliście, chłopaki.
Podskoczyli gwałtownie, odwracając się w jego stronę. Dylan odetchnął z ulgą. Rozległ się głośny wrzask woźnego, a na ustach Harry’ego pojawił się lekki uśmiech Huncwota.
— Pan też — rzekł rozbawiony Dylan.
Logan i Liam wyszczerzyli się, gdy dotarło do nich, o co chodzi. Dylan zdążył im powiedzieć, że profesor Potter ma zamiar odegrać się na woźnym.
— Ja, w przeciwieństwie do was, nie dostanę szlabanu — odparł Czarny. — Radzę wam się zmywać, bo jeśli tu przyjdzie, sam go wam wlepię.
Krzycząc podziękowania, uciekli z miejsca zdarzenia, a Harry pokręcił głową z rozbawieniem, deportując się do pokoju.

1 komentarz:

  1. Hej,
    o tak Harry çwilowo stał się nauczycielem, dorobił się na tych zajęciach fanek, których łatwo się pozbył, mamy nowego nezimmienego, a ta zemsta na Flichu...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń