1
września.
Syriusz,
Remus, Hermiona i Dora wyjechali do Hogwartu. Bezimienni mieli zająć się
ochroną zamku, gdyż aurorzy zostali wycofani ze stanowisk, co niezadowoliło
Czarnego. Złodzieje pracowali nad kolejną płytą, a Harry co jakiś czas jechał z
chłopakami z Nexting na koncert. Obiecali sobie, że jeszcze kiedyś nagrają
wspólną płytę, a tymczasem zajmowali się własnymi projektami. Harry dbał o
Ginny jak nigdy wcześniej. Nie miał zamiaru doprowadzić do takiej sytuacji,
jaka zdarzyła się przy pierwszej ciąży. Kobieta czasami twierdziła, że
przesadza, ale całkowicie go rozumiała. Ron i Hermiona ustalili datę ślubu,
który miał się odbyć w grudniu. Weasleyowie pochłonięci byli przygotowaniami,
podobnie jak państwo Granger, choć zostało jeszcze sporo czasu. Przyszli
małżonkowie tryskali energią. Na świadków wybrali Alexa i Susan.
Sean
zachorował i musiał leżeć w łóżku, więc stanowisko nauczyciela walki bronią białą
było puste, dopóki McGonagall nie znalazła odpowiedniej osoby.
Harry
zjawił się w Hogwarcie na śniadaniu. Chciał widzieć minę Syriusza, gdy ten dowie
się, że będzie musiał go znosić przez kilkanaście dni. Poszedł do gabinetu
dyrektorki i po krótkiej rozmowie razem przeszli do Wielkiej Sali. Jego
pojawienie się wywołało duży zamęt wśród fanek. Harry jednak słuchał
dyrektorki, nie zwracając na to uwagi. Opadli na krzesła obok siebie, nie
przerywając rozmowy.
—
… On powinien przekazać ci realizowane tematy.
—
Duża grupa osób?
—
Od czwartej klasy wzwyż jest dwadzieścia siedem osób, które są podzielone na
tych, którzy uczą się pierwszy rok i drugi. Powiedz, kiedy ci pasuje i ustalimy
godziny i dni.
Pokiwał
głową.
—
Ktoś przyszedł uprzykrzyć mi życie? — spytał Łapa, kiedy skończyli rozmowę.
Czarny
wyszczerzył się.
—
Co ty tu robisz? — zapytał Brian.
Nie
zdążył odpowiedzieć, gdyż wstała McGonagall i uciszyła uczniów.
—
Drodzy uczniowie i nauczyciele, profesor Sean Duff jest obecnie niedysponowany,
więc tymczasowo jego miejsce zajmie profesor Potter.
Profesor Potter, no
nie. Koń by się uśmiał – zaśmiał się w duchu. Wstał i lekko
się ukłonił, jak to zwykle robili nowi nauczyciele. Pisk podniecenia fanek,
brawa uczniów i nauczycieli oraz jęk Syriusza. Karen i Steve, którzy pilnowali
Wielkiej Sali, unieśli kciuki w górę. Kiedy wróciła normalna forma śniadania,
Harry klepnął Syriusza w plecy.
—
Wytrzymamy.
Zaśmiali
się zgodnie.
Już
przy kolacji dyrektorka przekazała Czarnemu listę uczniów uczestniczących w
lekcjach. Zmarszczył brwi.
—
Miało być dwadzieścia siedem osób — zauważył.
—
Dopisali się.
Uniósł
brwi, przypatrując się imionom i nazwiskom. Na początku była mieszanka
dziewczyn i chłopaków z przewagą męskiej części uczniów, na końcu natomiast
znajdowały się wyłącznie damskie imiona. Natalie zaśmiała się, zerkając na
listę.
—
Możesz zrobić jeszcze jeden podział: pierwsze dwadzieścia siedem osób to ci,
którzy chcą się czegoś nauczyć, pozostałe trzynaście to te, które chcą się na
ciebie napatrzeć. Twoje fanki.
Mina
Harry’ego wywołała śmiech przyjaciół. Odwrócił się w stronę dyrektorki.
—
Mogę jeszcze zrezygnować?
—
Z powodu?
—
Z powodu niedoszłego molestowania — odparł za niego Brian.
McGonagall
pokręciła głową z politowaniem i wróciła do rozmowy ze Sprout.
—
Super — mruknął Harry, wbijając widelec w pomidora.
Nagle
uśmiechnął się jak na diabła przystało.
—
Zaczynam bać się o uczniów — stwierdziła Dora.
Dowiedział
się od Seana, na jakim poziomie znajduje się grupa zaawansowana. Mieli zaczynać
walkę zwykłym mieczem, więc Czarny musiał dopasować im ostrza prawidłowe do
wagi, wzrostu i siły. Był początek roku, więc grupa podstawowa ledwo wkroczyła
w tematy dotyczące walki bronią białą. Sean skupił się na razie na ćwiczeniach
mięśni i wytrzymałości, choć dodał, że powoli mogą przejść do walki drewnianymi
mieczami. Doradził mu jeszcze sprawdzić tych, którzy zapisali się, gdy Harry
zaczął nauczać tego przedmiotu, gdyż miał obawy, że zamiast patrzeć na miecz,
skupią się na nauczycielu, za co dostał od Czarnego w łeb.
Przyszedł
czas na pierwszą lekcję z grupą początkującą. W Wielkiej Sali zobaczył
dwudziestopięcioosobową grupę, w tym kilka dziewczyn, które na pewno nie
przyszły tu z powodu nauki. Pozostali patrzyli na nie z niezbyt przychylnymi
minami. Gdy tylko zorientowali się, że nauczyciel zjawił się w pomieszczeniu,
zapadła cisza. Fanki patrzyły na niego z maślanymi oczami.
—
Zacznę od tego, że jeśli ktoś przyszedł tutaj tylko po to, żeby się obijać, nic
nie robić i do głowy nie przyswoić żadnej wiedzy, niech od razu wyjdzie. — Fanki
poruszyły się niespokojnie, kiedy jego wzrok skierował się właśnie na nie.
Żadna nie wyszła. — Tak samo jest z tymi osobami, które wiedzą, że za dużo nie
wytrzymają. — Nikt. — Wyjdzie z czasem — powiedział pod nosem i wskazał na
grupę fanek. — Wy. — Drgnęły podniecone, gdy zwrócił się bezpośrednio do nich,
lecz on wskazał na drzwi. — Idziecie do łazienki i zmywacie cały makijaż, który
i tak by spłynął, a później przebieracie się w sportowe ciuchy, gdyż na pewno
nie będziecie ćwiczyć w takich strojach. W szpilkach tylko sobie nogi
połamiecie, a ja nie mam zamiaru mieć przez to problemów. Poza tym to nie jest
rewia mody.
Uśmiechy
zeszły im z twarzy. Pozostali uczniowie wymienili zadowolone spojrzenia.
—
Macie dziesięć minut — dodał stanowczo Harry.
Szybko
pobiegły w stronę drzwi i już ich nie było.
—
To było piękne — powiedziała jakaś dziewczyna z tyłu.
—
Zostały tutaj osoby, które przyszły na zajęcia pierwszy raz?
—
Nie. Były to tylko te księżniczki — powiedziała z wielkim uśmiechem ta sama
dziewczyna.
—
Nazwisko?
—
Jennifer Penn.
Kiwnął
głową.
—
Co prawda planowałem już dzisiaj wprowadzić drewniane miecze, ale dopisane
osoby trochę wybiły mnie z rytmu — powiedział, dając im do zrozumienia, że wie,
co jest na rzeczy. — Nabiorą trochę kondycji.
—
One mają kondycję. Wyrobiły ją sobie, biegając po sklepach i za przystojnymi
chłopakami — rzekła Jennifer, na co uczniowie zgodnie zachichotali, a Harry
chrząknął znacząco. — Przepraszam, ale nie przepadamy za sobą — uśmiechnęła się
do niego przepraszająco.
—
Dajmy im… trochę czasu — dodał Czarny, a kącik ust lekko mu drgnął.
—
Pośmiejemy się — dodała dziewczyna.
—
Jennifer! — powiedział Harry, upominając ją po raz kolejny.
—
Przepraszam.
—
Nie przepraszaj tylko trzymaj język za zębami, bo będę zmuszony odjąć punkty.
Fanki
wróciły z naburmuszonymi minami w strojach sportowych i bez makijażu, lecz
także w mniejszej ilości.
—
Sarah i Katy zrezygnowały — oznajmiła jedna z nich.
Spytał
o ich nazwiska i, powstrzymując uśmiech zadowolenia, skreślił z listy
uczestników lekcji.
—
Cała grupa dziesięć kółek wokół sali.
Fanki
spojrzały na niego oburzone, a pozostali wykonali polecenie bez protestów,
przyzwyczajeni do takiego treningu.
—
Tak dużo? — rzekła jedna z fanek.
Harry
spojrzał na nią i odparł:
—
Lekcja nie jest obowiązkowa. Nikt cię do niczego nie zmusza, ale jeśli tu jesteś,
robisz to, co ja mówię.
Ruszyły,
a on usłyszał pomruki:
—
Myślałam, że jest łagodniejszy.
—
Niech nikt nie próbuje oszukiwać. Ja wszystko widzę — dodał za nimi.
Wszyscy
stanęli w miejscu po kilku minutach biegu. Fanki dyszały jak parowozy, lecz
Harry zrobił to, co obiecał.
—
Ty, ty i ty — wskazał na trójkę fanek. — Dwa za mało, więc jeszcze cztery.
Otwierały
niemo ustami, lecz widząc jego spojrzenie, ruszyły dalej.
—
Zapiszę sobie w pamiętniku, że dzisiejszego dnia to zdzira biegała bez makijażu
i szpilek, cała spocona i do tego dołączę załącznik w postaci fotografii.
Harry
ledwo powstrzymał śmiech, słysząc takie komentarze, ale udał, że nie usłyszał.
Cała
trójka stanęła zziajana.
—
Trzydzieści brzuszków.
—
Katorga — powiedziała cicho jedna z fanek.
Kiedy
wychodził z Wielkiej Sali, grupa fanek była już zmniejszona do ośmiu. Zamknął
za wszystkimi drzwi, dostrzegając jednocześnie, że Syriusz, Remus i Huncwoci
obserwują wymęczonych uczniów ze współczuciem.
—
Panie profesorze? — Harry spojrzał pytająco na fankę. — Ja rezygnuję — jęknęła.
—
Ja też — dodała druga.
—
I ja.
—
Nazwiska?
Wszystkie
odpowiedziały, a on skreślił je z listy. Później prędko odeszły.
—
Mistrzu. Trzy po jednej lekcji — wyszczerzył się Jay.
—
Trzy? — uniósł brwi. — Osiem — uśmiechnął się szeroko.
Wszyscy
roześmiali się szczerze. Uspokoili się dopiero, gdy podeszła do nich dwójka
rozrabiaków szkolnych, którzy zwrócili się do Czarnego:
—
Panie profesorze, chcieliśmy się zapisać na lekcje — rzekł blondyn.
—
Serio? — nie dowierzał Syriusz.
—
Bo psorka… znaczy profesor Granger powiedziała, że może poskromimy swoje emocje
na lekcjach walki, gdy wysadziliśmy kociołek naszego kolegi — przyznał.
—
Stwierdziła, że może będziemy mieli mniej siły na kawały — dodał rudzielec.
Czarny
spojrzał na każdego z nich z rozbawieniem, przypominając sobie wybryki
Huncwotów.
—
Lekcja w czwartek o osiemnastej.
—
Na pewno będziemy.
Skierowali
się w stronę błoni, cicho coś do siebie mówiąc.
—
Chłopaki, czy nie pomyliliście kierunku? O ile pamięć mnie nie myli, pokój
Gryfonów znajduje się na górze, a jest dokładnie — Harry spojrzał na zegarek —
kwadrans po godzinie ciszy nocnej.
Przybrali
miny zaskoczonych.
—
To już ta godzina? Jak ten czas leci. — Blondyn pokręcił głową z
niedowierzaniem, zmieniając kierunek.
Kiedy
zniknęli im z oczu, Huncwoci wymienili wesołe spojrzenia.
—
I tak zaraz wrócą i zrobią to, co chcieli — zaśmiał się Alex.
Na
lekcję z drugą grupą był pokojowo nastawiony, ponieważ wiedział, że będą tam
uczniowie, którzy mają zamiar czegoś się nauczyć. Miał rację. Bez protestów
robili to, co im mówił. Wśród nich był jeden z nowych rozrabiaków – ten,
którego Harry zdążył poznać przy porwaniu Bezimiennych. Dylan Bovie miał czarne
włosy muśnięte żelem, brązowe oczy, ostre rysy twarzy. Zwykły szesnastolatek,
lecz Harry zobaczył w nim coś innego. Był opanowany, skupiony. Zupełnie inny
niż wtedy, gdy spotkali się z Mrokiem. Otaczała go wyjątkowo silna aura, której
nie wyczuwał u innych uczniów. Wymusił na nim małą walkę na miecze i przyznał,
że jak na początkującego radzi sobie świetnie.
—
Będzie z ciebie niezły wojownik — mruknął z uśmiechem, a Dylan, usłyszawszy to,
spojrzał na niego pytająco. — Koniec lekcji.
Wszyscy
wyszli; Dylan na końcu, wahając się.
Wracał
z kolejnej lekcji z początkującymi bardzo zadowolony. Wszystkie fanki
zrezygnowały z zajęć, więc mógł prowadzić normalną lekcję, gdzie nie patrzono
na niego jak na okaz w zoo. Po drodze spotkał Hermionę wraz z Ginny. Ruszyli
przed siebie, gdy usłyszeli dość ostrą kłótnię. Dylan zażarcie kłócił się z
jakimś Ślizgonem. Ciskali w siebie gromy z oczu, ledwo powstrzymując się przed
użyciem pięści lub różdżek.
—
Jeszcze raz ją dotkniesz to cię zabiję — warczał Gryfon. — Tylko na jednym ci
zależy!
—
A co cię to obchodzi?! To moja sprawa!
—
To nie jest tylko twoja sprawa, fałszywy gnojku! To moja siostra i nie pozwolę,
żeby skrzywdził ją taki śmieć! — Dylan był coraz bardziej wściekły, a Czarny
czuł, że nieuniknione jest blisko.
—
Zrobi wszystko, co będę chciał, bez względu na ciebie — syknął Ślizgon z
satysfakcją.
W
Dylanie zawrzało. Młodszy chłopak otworzył szerzej oczy, rozległy się piski
przerażenia. Gryfon zaczął trząść się jak w febrze, pięści zaciskał kurczowo, a
oczy rozszerzyły się, błyskając furią. Szyby rozsypały się, światła zgasły,
silny wiatr wdarł się na korytarz, przedmioty podniosły do góry, drzwi otworzyły
się z hukiem. Kilku nauczycieli wbiegło na korytarz.
—
Tylko spróbuj — syknął nienaturalnie niskim głosem Dylan, a Ślizgon oderwał się
od ziemi i z całym rozmachem leciał w ścianę.
Wszyscy
wiedzieli, że z taką siłą rozbije głowę o mur. Promień zaklęcia z całkiem innej
strony wleciał w ścianę, a Ślizgon odbił się jak od poduszki i zsunął na ziemię
bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Dylan z wściekłością odwrócił się w stronę
Harry’ego. Mord w oczach Gryfona, jego zaciśnięte pięści. Na korytarzu trwała
cisza. Czarny powoli skierował się w stronę chłopka, który miał ochotę rozerwać
go na strzępy. Patrzył jednak spokojnie w oczy Gryfona. Ten stał w miejscu,
wwiercając w niego spojrzenie pełne złości. Podłoga zaczęła się wgniatać,
ściany pękać. Z każdym krokiem Harry’ego było coraz gorzej, lecz gdy stanął
przy Dylanie i dotknął jego ramienia, wszystko ustało, a złość zniknęła. Gryfon
zachwiał się lekko, patrząc na nauczyciela niezrozumiałym wzrokiem. Czarny w
ostatniej chwili powstrzymał go przed upadkiem, gdy stracił przytomność. Dwójka
przyjaciół chłopaka natychmiast do niego podbiegła.
—
Co z nim? — zaniepokoił się rudzielec.
—
Już wszystko okay.
—
Co to było? — przeraził się blondyn.
—
Później, chłopaki.
Pokiwali
głowami, odsuwając się, gdy Harry zaklęciem uniósł Dylana.
—
Rozejść się.
Uczniowie,
poganiani przez innych nauczycieli, wrócili do swoich zajęć, ale wybuch Dylana
nie schodził z ust plotkarzy.
Harry
przeniósł go do Skrzydła Szpitalnego pod opiekę pani Pomfrey, a następnie udał
się do zamku Aniołów Wolności, którzy zebrali się po jego telepatycznej
wiadomości.
—
Co się stało? — spytał Ryan.
—
Chyba mamy nowego Bezimiennego.
Dylan
wyszedł ze szpitala następnego ranka. Nie mógł znieść wytykania palcami,
szeptów, spojrzeń. Była sobota po śniadaniu, więc skierował się do pokoju wspólnego
Gryffindoru, gdzie zastał swoich przyjaciół: Liama Thurmana – blondyna o
metalicznych oczach – oraz Logana Lutza – wysokiego rudzielca z niebieskimi tęczówkami.
Dylan nie czuł się jeszcze w pełni sił, ale przebłagał pielęgniarkę słodkim
uśmiechem, aby go wypuściła. Przysiadł się do przyjaciół, widząc spojrzenia
niektórych Gryfonów.
—
Co się wczoraj stało? — spytał cicho z wyraźnym niezrozumieniem na twarzy.
Liam
rozejrzał się po pomieszczeniu.
—
Chodźmy do dormitorium — rzekł, kiedy doszedł do wniosku, że tutaj zbyt dużo
osób ich usłyszy.
We
trójkę przeszli do swojej sypialni, która wyglądała tak, jakby przeszło tu
tornado, lecz oni byli zbyt przyzwyczajeni, żeby zwrócić na to uwagę. Usiedli
na łóżku Dylana, wcześniej zrzucając na ziemię ubrania, papiery i książki.
—
Myśleliśmy, że może ty nam powiesz — oznajmił wreszcie Liam.
Dylan
oparł się łokciami o kolana, siadając po turecku i ukrywając twarz w dłoniach.
—
Ale ja nic nie pamiętam — mruknął, wreszcie podnosząc na nich wzrok. — Mam
tylko przebłyski, które pod żadnym względem nie łączą się w całości. Byliście
tam, prawda? Powiedzcie mi, co się wtedy działo. Pamiętam tylko początek kłótni
z tym kolesiem mojej siostry — skrzywił się lekko.
Chłopcy
opowiedzieli mu cały przebieg zdarzeń, nie pomijając szczegółów ani swoich
odczuć.
—
Serio, jak spojrzałeś na profesora Pottera, pomyślałem, że go zabijesz — rzekł
Logan ze zmarszczonymi brwiami. — Ale on podszedł do ciebie, w ogóle nie
zwrócił uwagi na to, że zaraz chyba się na niego rzucisz, dotknął cię i
wszystko się skończyło, a ty zemdlałeś.
Dylan
patrzył w swoje palce, którymi gniótł kołdrę. Teraz był jeszcze bardziej
zdezorientowany i kompletnie nie wiedział, o co chodzi.
—
Mówił coś później?
—
Zbył nas, gdy pytaliśmy, co to było. Do Skrzydła Pomfrey nas nie chciała
wpuścić, a z nim więcej nie rozmawialiśmy. Jedynie jego żona powiedziała nam,
że wszystko z tobą w porządku.
—
Chyba muszę z nim pogadać na ten temat — rzekł Dylan.
—
To najlepsze rozwiązanie — podsumował Liam, kiwając głową.
—
Gdzie on właściwie ma gabinet?
Liam
i Logan wymienili spojrzenia.
—
Nie mam pojęcia — powiedzieli zgodnie. — Poszukamy — dodał Logan. — Ale lepiej
będzie, jeśli pogadasz z nim sam na sam.
Dylan
pokiwał głową, zamyślając się.
Obeszli
cały zamek, lecz gabinetu profesora Pottera nie znaleźli. Zapukali więc do
komnat profesora Blacka. Przywitali się jak na uczniów przystało i Dylan
zaczął:
—
Gdzie jest gabinet profesora Pottera?
Syriusz
zmarszczył komicznie brwi.
—
Nie posiada takowego, gdyż nie ma tu dla niego miejsca. — Unieśli brwi w
zdumieniu. — Żartuję — wyszczerzył się Łapa. — Nie ma gabinetu, bo sam nie
chciał. Rzadko przebywa w szkole, więc stwierdził, że nie potrzebuje.
Dylan
zmarkotniał. Nie miał zbyt dużej szansy na jak najszybszą rozmowę z nauczycielem.
—
Coś bardzo ważnego? — spytał Łapa.
—
A wie pan, co się wczoraj wydarzyło?
Syriusz
spoważniał.
—
Niestety, nie wiem. Chyba tylko on wie, co nawyprawiałeś. Czekajcie — dodał po
chwili. — Ma jakiś pokój, w którym rzadko go można spotkać, ale może akurat.
Łapa
zamknął drzwi i ruszył przed siebie, więc poszli za nim. Stanęli kawałek dalej
przed posągiem trójgłowego psa. Syriusz stuknął w niego różdżką, mrucząc coś
pod nosem, a figura odsunęła się, ukazując drzwi. Łapa zapukał, ale nikt nie
otwierał.
—
Tak jak można było się spodziewać. Nie siedzi na dupsku, gdy powinien.
Trójka
rozrabiaków zaśmiała się, a Syriusz zapukał do gabinetu Remusa. W
przeciwieństwie do Czarnego, siedział u siebie.
—
Wiesz może, gdzie Harry znowu się podział?
—
Mówił, że idzie do studia.
—
Czyli hulaj dusza, piekła nie ma. Jedyna nadzieja w tym, że Złodzieje go wkurzą
i…
—
Nogi z dupy powyrywam i rzucę psom na pożarcie…
—
O proszę, trafiłem — wyszczerzył się Syriusz.
Czarny
wyszedł zza rogu i zamilkł, gdy dostrzegł, że ktoś tutaj jest.
—
No wreszcie, zgubo — powiedział Łapa.
—
Ogłaszam wszem i wobec, że Złodzieje to najwięksi idioci, jakich znam. Amen.
—
Sam do nich należysz.
Harry
spojrzał na chrzestnego ze zmrużonymi oczami.
—
Między innymi dlatego to powiedziałem.
Gryfoni
parsknęli śmiechem.
—
Się macie, chłopaki. Jak zdrowie? — Czarny zwrócił się do Dylana.
—
Już dobrze. Możemy porozmawiać?
Harry
spojrzał na niego przeszywającym wzorkiem, a Dylan poczuł się tak, jakby był
prześwietlany rentgenem.
—
Tak myślałem, że w końcu gdzieś mnie znajdziesz. Chodź.
—
Spotkamy się później — rzekł Logan do Dylana.
—
Trzeba wypróbować te nowe łajnobomby — dodał szeptem Liam.
—
Słyszałem — wtrącił surowo Łapa.
Harry
zaśmiał się, a później ruszył przed siebie. Dylan pognał zaraz za nim.
Czarny
patrzył uważnie na Dylana, który niepewnie siadał w krześle po drugiej stronie
dębowego biurka i rozglądał się po pomieszczeniu.
Mały,
przestronny pokoik, w którym znajdowały się tylko kanapa i biurko. Okno rozświetlało
pomieszczenie, a na ziemi leżał ciemnobrązowy dywan. Na małej półce stały ramki
ze zdjęciami. Dylan rozpoznał Złodziei Serc w całym składzie, rudowłosą żonę
nauczyciela, a także Huncwotów Junior, o których dużo słyszał oraz widział ich
karty na własnym szlabanie.
Dylan
spojrzał na niego, przypominając sobie, w jakiej sprawie przyszedł. Harry wyczarował
każdemu filiżankę herbaty.
—
Pewnie masz pytania na temat wczorajszej sytuacji — rzekł, a Dylan pokiwał
głową.
—
Co to było? — spytał cicho.
—
Wybuch mocy.
—
To znaczy?
—
Skumulowały się w tobie ogromne pokłady energii, której nie mogłeś opanować pod
wpływem nerwów. Moc musiała dać wreszcie swój upust, a wynikiem tego była
wczorajsza sytuacja.
—
Ale dlaczego padło na mnie? Chodzę do tej szkoły szósty rok i jeszcze nigdy
czegoś takiego nie widziałem.
—
Ponieważ żaden z nich nie miał dostatecznie dużo mocy, by nie wytrzymywała ona
w ciele. — Po minie Dylana rozpoznał, że ten nie wie, o co chodzi. — Jesteś od
nich silniejszy magicznie.
Czarny
upił łyk herbaty, czekając na grad pytań ze strony zdumionego chłopaka.
—
Ja? — zdumiał się.
—
Chyba że jest tu jakiś inny Dylan, który miał wybuch i wygląda identycznie jak
ty.
—
Ale… ja prawie zabiłem tego kolesia — wydukał.
—
Owszem, ale czy robiłeś to świadomie?
—
Chyba nie. Nic nie pamiętam. Poza tym… chłopaki mi powiedzieli, że wyglądałem
tak, jakby pana też chciał zabić…
Harry
uśmiechnął się lekko.
—
Bo chciałeś, ale…
—
…nie mogłem, bo stałem jak słup.
—
I szczerze mówiąc się z tego cieszę, bo pewnie do teraz bym się nie wykaraskał
z dość poważnych obrażeń. — Dylan wyraźnie się zmieszał. — Nie przejmuj się. Też
kilka razy prawie pozabijałem ludzi przez wybuch.
—
Pan też to przechodził? — spytał z nadzieją.
—
Owszem. Powinieneś się przygotować na to, że to jeszcze się powtórzy.
—
I co mam wtedy zrobić? Przecież ktoś może ucierpieć — niepokoił się.
—
Jest w tym zamku jeszcze kilka osób, które pomogą ci w tej sytuacji.
—
Czy wszystkie wybuchy przebiegają tak samo?
—
Są różne formy. Czasami możesz nawet tego nie odczuć. Osobiście profesora
Blacka prawie wysłałem do czubków tylko dlatego, że patrzyłem mu w oczy, a większą
część ochrony Hogwartu pod wpływem złego humoru prawie zrzuciłem z drugiego piętra. Zdarzyło
się, że po prostu się przewróciłem i zachowywałem się tak, jakbym dostał ataku padaczki albo zdemolowałem pokój.
—
Aż tyle? — stęknął Dylan.
—
Głównie zależy to od siły czarodzieja… i jego charakterku. Jest wiele
czynników, nie jestem w stanie ci wszystkiego wymienić.
—
Ale dlaczego to się dzieje? To znaczy… czemu to się zdarza tylko niektórym? Po
co?
—
Głównie po to, żeby uświadomić, jaką ktoś ma moc.
—
Czy to coś znaczy?
Harry
spojrzał na niego w zamyśleniu.
—
Niestety, nie mogę ci tego teraz powiedzieć.
—
Dlaczego? — zmarkotniał.
—
Jest jeszcze zbyt wcześnie. Musimy się jeszcze upewnić.
—
Musimy? — Uniósł się w krześle.
—
Dylan, wiem, że chciałabyś od razu wszystko wiedzieć, ale to naprawdę tylko ci
przeszkodzi. Dowiesz się w odpowiednim czasie.
—
Więc co mam robić? — mruknął.
—
Nic, a raczej to, co to tej pory. Żyj dalej, tak jak dotychczas. Gdy będziesz
gotowy, a my pewni, dowiesz się o tym jako pierwszy.
Dylan
westchnął, spoglądając za okno. Wiedział, że słowa profesora nie dadzą mu
spokoju przez najbliższe dni. Widząc, że robi się ciemno, stwierdził, że
powinien iść.
—
Powiadom mnie, jeśli będziesz miał kolejny wybuch — rzekł Harry, kierując się
wraz z nim w stronę drzwi.
—
Ale jak? Pana prawie nigdy nie ma.
—
Wystarczy, że pukniesz różdżką w posąg i powiesz, jak się nazywasz. Jeśli mnie
nie będzie, wyślij sowę do tego pokoju albo daj znać profesorowi Blackowi.
Przekaże mi wiadomość.
Dylan
pokiwał głową i otworzył drzwi.
—
A tę łajnobombę — rozrabiaka spojrzał na niego z obawą — rzućcie przed drzwiami
Filcha. Droga będzie wolna.
—
Skąd pan wie? — spytał ze zmrużonymi oczami.
Czarny
uśmiechnął się huncwocko.
—
Mamy rachunki do wyrównania.
Dylan
zaśmiał się, pożegnał i wyszedł. Czarny odetchnął z ulgą.
Patrzył
za okno na ciemne niebo, gdzie świeciły gwiazdy.
Ryan
nakazał mu obserwować Dylana, aby mieli pewność, że chłopak jest tym, który
może dołączyć do ich grupy. Harry nie miał co do tego wątpliwości, lecz w pełni
rozumiał Najwyższego. Ostatnio nie skupili się na obserwowaniu uczniów, którzy
mogli być kandydatami, ale zajęli się Mrokiem i sposobami, jakimi mogliby go zlikwidować.
Na razie stali w miejscu.
Harry
westchnął, patrząc na zegarek. Uśmiechnął się jak Huncwot.
—
Panie Filch, godzina zemsty wybiła.
Gdyby McGonagall się
dowiedziała, od razu by mnie wylała. Przecież to takie niepedagogiczne.
Oblepił
klejem korytarz od podłogi po sam sufit i spowodował wybuch piór z poduszek.
Woźny miał mieć z tym naprawdę dużo pracy, gdyż można je było odczepić
wyłącznie rękoma, bez użycia magii. Jedyną osobą, która mogła usunąć skutki
zaklęcia jednym machnięciem ręki był rzucający zaklęcie. A on nie miał takiego zamiaru.
Wszedł
właśnie za róg, gdzie mieścił się gabinet Filcha, gdy zauważył rozrabiaków
rzucających łajnobombę.
—
Wpadliście, chłopaki.
Podskoczyli
gwałtownie, odwracając się w jego stronę. Dylan odetchnął z ulgą. Rozległ się
głośny wrzask woźnego, a na ustach Harry’ego pojawił się lekki uśmiech
Huncwota.
—
Pan też — rzekł rozbawiony Dylan.
Logan
i Liam wyszczerzyli się, gdy dotarło do nich, o co chodzi. Dylan zdążył im
powiedzieć, że profesor Potter ma zamiar odegrać się na woźnym.
—
Ja, w przeciwieństwie do was, nie dostanę szlabanu — odparł Czarny. — Radzę wam
się zmywać, bo jeśli tu przyjdzie, sam go wam wlepię.
Krzycząc
podziękowania, uciekli z miejsca zdarzenia, a Harry pokręcił głową z
rozbawieniem, deportując się do pokoju.
Hej,
OdpowiedzUsuńo tak Harry çwilowo stał się nauczycielem, dorobił się na tych zajęciach fanek, których łatwo się pozbył, mamy nowego nezimmienego, a ta zemsta na Flichu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia