piątek, 1 lipca 2016

II. Rozdział 30 - Prawdziwa przyjaźń

Tego nie mogła zrobić osoba zdrowa psychicznie. — To były pierwsze słowa Marka, gdy tylko wyszedł z sali po prawie godzinie nieobecności. — Niemal całe ciało ma pocięte nożem, a jego plecy wyglądają tak, jakby jakiś chory malarz urządził sobie na nich płótno, a jego pędzlem było ostrze.
— O czym ty mówisz?
— Wyryli mu na nich anielskie skrzydła zatrutym nożem.
Gdy Mark opisywał im, w jakim stanie jest Harry, wszyscy milczeli. Niezbyt się zdziwili, kiedy zakończył słowami, że śmierciożercy mogli nadszarpnąć psychikę chłopaka. Później pozwolił wejść do środka Ginny i Syriuszowi, mówiąc, że Harry jest przytomny z powodu podanego mu przez Malfoya eliksiru.
Na samym wstępie w oczy rzuciło im się łóżko, w którym wyróżniały się czarne włosy. Musieli przyznać, że gdyby nie one to chyba przez chwilę szukaliby chłopaka. Śnieżnobiałe bandaże, którymi był owinięty, zlewały się z kołdrą i poduszką. Twarz, która jako jedyna nie była zasłonięta, także go nie wyróżniała. Żadnych rumieńców, śladów po opaleniźnie. Oczy nie błyszczały żadnymi uczuciami. Pustka, w której mogli utonąć. Nawet na nich nie zerknął. Patrzył przez półprzymknięte powieki w sufit, otępiały po tym wszystkim, co się stało i po zażytych miksturach. Ginny usiadła na brzegu jego łóżka ze ściśniętym sercem. Syriusz stanął obok niej.
— Harry — szepnęła.
Zero reakcji. Dotknęła jego ręki, która zabandażowana była tak, że odsłonięto tylko palce.
— Zostawcie mnie samego — słowa nie głośniejsze od szeptu.
— Harry…
Nie słyszał jej. Nie chciał słyszeć.
Wyszli. Tak, jak chciał.
Sprawiał im ból, dobrze o tym wiedział, ale teraz nie chciał mieć nikogo przy sobie. Tak jak wtedy.

Syriusz zamknął cicho drzwi, przetarł twarz dłonią, przeczesał włosy. Ginny stanęła zaraz przy drzwiach, patrząc w ziemię, ledwo tłumiąc płacz.
— Co z nim? — zapytała niepewnie Kizzy.
— Niezbyt dobrze — wymamrotał Syriusz. — Nie chce nikogo widzieć.
Siedzieli w ciszy, pogrążeni we własnych myślach, lecz zakłóciło ją pojawienie się jednego z aurorów, który powiedział w stronę Jaya, że szef chce go widzieć, dlatego chłopak deportował się.
— Dobrze się spisałeś, Jonson. Dwie dobrze przeprowadzone akcje i zero ofiar.
— Może nie w trupach — mruknął pod nosem.
— Co masz na myśli?
— To, że mój przyjaciel jest ofiarą — odparł, ledwo tłumiąc wybuch. — Nie wiadomo, ile minie czasu, zanim wróci do siebie. Jest cały poturbowany fizycznie i psychicznie. Nie ma z nim kontaktu. To chyba nie jest brak ofiar.
— Nie mogliśmy kontrolować tego, co się tam działo.
— Ale mogliśmy tego uniknąć.
— Wolałbyś ich zabić?
— Może to by było lepsze rozwiązanie — palnął szczerze, nie gryząc się w język. — Fanatycy będą robić wszystko, byle się na nim zemścić. Nie dadzą mu żyć, bo nie można zabić jednego idioty, który ma wszystko w nosie.
— Jonson, rozumiem twoje nerwy, ale trzymaj je na wodzy. Dobrze wiesz, jakie są reguły. Na razie jesteś na dobrej drodze do awansu.
— Kosztem przyjaciela dostanę awans? — nie dowierzał.
Odmeldował się sztywnym ruchem i wyszedł, nie powstrzymując się przed zatrzaśnięciem drzwi. Kopnął stojące obok krzesło, by się wyładować i wrócił do szpitala.
— Coś się stało? — zapytała Amy, widząc złość na jego twarzy.
— Kretyn wyjechał mi z awansem — burknął.
— To chyba dobrze, nie? — mruknął Frank.
— W dupie mam ich awans takim kosztem — wymamrotał, a później zamknął się w łazience.
Jay kompletnie ich zaskoczył. Zawsze był dumny z tego, że pracuje jako auror i marzył o stanowisku szefa. Awans był do tego doskonałą drogą. A teraz wyznał, że przyjaciele są o wiele ważniejsi od pracy. Aktualnie to Harry’ego stawiał na pierwszym miejscu. Pomagał mu wyjść z nałogu z doskonałym skutkiem, wydostał go z więzienia, a teraz olał dla niego pracę, by pomóc mu wyjść z dołka. Nikt nie mógł się spierać. Była to prawdziwa przyjaźń.

Syriusz siedział z Harrym dobre pół godziny. Chłopak obudził się kilka godzin temu, lecz nie był zbyt rozmowny. Łapa pytał go o wszystko, lecz omijał tematy tortur i śmierciożerców. Chłopak zwykle potakiwał lub kręcił głową w odpowiedzi, czasami coś cicho mruknął. Syriusz przerwał swój monolog, kiedy usłyszał zachrypnięty głos chłopaka:
— Złapali wszystkich?
Pytanie wybiło Syriusza z rytmu. Zawahał się przez chwilę, wiedząc, że pyta o śmierciożerców.
— Tak.
— Co z Malfoyem?
— Na razie trafił do Azkabanu — mruknął niepewnie.
— Co chcą z nim zrobić?
— Naślą na niego dementorów. Harry, nie myśl o tym. Już po wszystkim.
— Nie będzie po wszystkim, dopóki nie mam pewności, że znowu nie ucieknie. — Przeniósł na niego pusty wzrok i dodał szeptem: — Nie popuszczę mu tego.
— Teraz jest najważniejsze, żebyś doszedł do siebie — odparł cicho, lecz stanowczo.
Harry nic nie odpowiedział.

Dni mijały. Rany powoli się goiły, lecz psychicznie nadal nie było zbyt wesoło. Czarny bardzo mało mówił, wiedzieli, że ciągle myśli o tym, co się stało.
— Tego łatwo się nie zapomina — powiedział do nich Mark, gdy Harry zasnął, co robił bardzo często w ostatnim czasie. — Uwierzcie, że mimo wszystko jest z nim już coraz lepiej. Zaczął choć trochę mówić, a to już naprawdę duża zmiana w jego stanie.
Mimo nocy, Syriusz siedział przy chrześniaku. Chłopak pogrążony był w niespokojnym śnie. Łapa obserwował go przez moment, ale najwyraźniej gnębiły go koszmary. Kiedy zaczął coś mamrotać, mężczyzna postanowił go obudzić. Potrząsnął nim lekko za ramię. Chłopak otworzył szeroko oczy i z widocznym przerażeniem rozejrzał się po pomieszczeniu.
— Już, spokojnie.
Z widoczną ulgą Czarny rozluźnił się, lecz skrzywił, kiedy plecy zapiekły niespodziewanie.
— Możesz zawołać Marka?
Łapa kiwnął głową i wyszedł. Wrócił po kilku minutach razem z uzdrowicielem.
— To co zwykle? — zapytał na wstępnie lekarz, a Harry kiwnął głową. — Uśpię cię i wtedy się tym zajmę. Pewnie znowu jakiś krwotok.
Mark podał Czarnemu jakiś eliksir, który natychmiast pozbawił go świadomości. Syriusz pomógł mężczyźnie obrócić go na brzuch. Uzdrowiciel już chciał usunąć bandaże, lecz zawahał się i zwrócił do Syriusza:
— Widziałeś już te rany? — Pokręcił głową. — Chociaż minęło już kilka dni, one nadal nie wyglądają zbyt dobrze.
Łapa rzadko przeklinał, ale teraz słowa same wypłynęły z jego ust, gdy tylko zobaczył plecy chrześniaka.
— Moje pierwsze słowa były podobne, gdy to zobaczyłem — mruknął Mark.
Śmierciożercy wyryli na skórze wielkie skrzydła, z których sączyła się świeża krew. Rany prawie w ogóle się nie zrosły.
— Te skrzydła prawdopodobnie zostaną mu na zawsze — powiedział Mark. — Nóż, którym to robili, był zatruty. Będą zrastały się dłuższy czas i zostanie blizna. Reszta zniknie po kilku maściach i eliksirach.
Mruknął jakieś zaklęcia, machając różdżką nad Czarnym. Kilka minut później zakładał następne bandaże.

— To ty kierowałeś akcją na dom Malfoya, nie?
Jay pokiwał niepewnie głową.
— Czemu pytasz?
— Pewnie dzięki temu masz więcej informacji. Będzie miał jakiś proces?
— Tak. Już ustalono termin. Muszą wydać wyrok dotyczący Pocałunku Dementora.
— Mają zamiar czekać do momentu, aż wrócą na stanowiska?
— Niestety — mruknął.
— Kiedy proces?
— Za trzy dni. Czemu tak się wypytujesz? — spytał podejrzliwie.
— Co byś zrobił, gdybyś był w mojej sytuacji? Tak szczerze.
— Pewnie zrobiłbym wszystko, żeby zaje*ać gnoja osobiście. — Cisza i znaczące spojrzenie Harry’ego. — Chcesz to zrobić — stwierdził.
— Nie będę czekał, aż znowu ucieknie. Jeśli nie da rady inaczej, pójdę na ten cholerny proces i pie*dolnę go Avadą przy wszystkich. Azkaban zawita, ale przynajmniej będę spokojny.
— I myślisz, że ci na to pozwolę?
— Wydasz mnie?
— Nie o to mi chodzi. Czy myślisz, że pozwolę zrobić ci taką głupotę samemu? — Harry wyraźnie nie wiedział, o co mu chodzi. — Przecież nie puszczę cię w takim stanie wprost do Azkabanu. Mam swoje przywileje i wiem, co będzie się działo z Malfoyem przed i po procesie. Zrobimy to tak, że nas nie złapią.
— Nas? — zdziwił się Czarny.
— No chyba mówię, że potowarzyszę ci w wyprawie, żeby zatłuc gnojka.
— Przez moje widzimisie ryzykujesz Azkaban?
— Myślisz, że nie chciałem go zatłuc już wtedy, gdy mieliśmy ciebie odbić? Poza tym… skoro taki idiota jak Malfoy uciekł z więzienia, to my sobie nie poradzimy?
Jay wyszczerzył się, kiedy zobaczył pierwszy uśmiech na twarzy przyjaciela.

Nikomu nie powiedzieli, co chcą zrobić. Uważali, że nie jest to potrzebne. Harry zmusił się do wstania i doszedł do wniosku, że tylko plecy mu dokuczają, ale zignorował to.
— Mark na pewno nie przyjdzie? — spytał Jay, gdy Czarny ubrał się z pomocą różdżki i przyjaciela.
— Był chwilę temu. Pewnie myśli, że będę spać.
— Pamiętaj: zero gwałtownych ruchów. Mówię ci, lepiej by było, gdybym sam tam poszedł.
— Ale ja nie widziałbym jego pyska przed śmiercią, a brak tego widoku to niezadowalająca zemsta.
Drzwi otworzyły się niespodziewanie, więc przenieśli tam spojrzenia. Syriusz, Remus i Alex stanęli w progu, zdezorientowani sytuacją. Czarny i Jay wymienili przelotne spojrzenia.
— Co ty robisz? Miałeś leżeć!
Cisza. Kolejne spojrzenia dwójki Huncwotów.
— Idziecie gdzieś? — zdziwił się Lunatyk.
— Musimy załatwić coś ważnego — rzekł Czarny.
— Chyba oszalałeś! Nigdzie nie idziesz. Harry…
— Wiem — warknął zirytowany. — Ale to nie może czekać.
— Jay, i ty mu na to pozwalasz?
— Wolelibyście, żeby poszedł sam?
— Harry…
— Proszę was…
Cisza.
— Dajcie nam alibi — palnął nagle Jay i wymienił z Czarnym kolejne spojrzenie.
— Po co wam jakieś alibi?! Co wy chcecie zrobić?
— Nie teraz… Po prostu… siedźcie tutaj, dopóki nie wrócimy.
Zrezygnowani pokiwali głowami.
— Będziemy niedługo — powiedział jeszcze Czarny i chwytając za ramię Jaya, zniknął.

Nie myśleli, że pójdzie im tak łatwo. Pod peleryną niewidką weszli cicho do Ministerstwa Magii. Mieli wszystkie potrzebne informacje na temat pobytu Malfoya w lochach budynku. Proces miał zacząć się za godzinę, więc musieli to wykorzystać. Jay dobrze znał każdy zakątek ministerstwa, dlatego zeszli schodami do lochów, żeby nie tłuc się windą, gdzie ktoś mógłby na nich wpaść. Aurorzy na każdym kroku pilnowali cel. Pierwszych, których spotkali, ominęli szerokim łukiem, gdyż byli za daleko by usłyszeć, co będzie się działo później. Dopiero po jakimś czasie zaczęli usypiać aurorów w taki sposób, aby nie wzbudzić podejrzeń. Wreszcie dostrzegli cele i dwoje aurorów pilnujących jednej z nich. Prędko zostali uśpieni. Znaleźli klucze przy jednym z nich i otworzyli kraty. Malfoy siedział w kącie z kajdankami na nadgarstkach. Wyglądał na w pełni świadomego, tak jak wtedy, gdy spotkali się pierwszy raz po jego ucieczce.
— Doigrałeś się, Malfoy — powiedział Harry tak zimnym szeptem, że nawet Jayowi ciarki przeszły po plecach.
Lucjusz spojrzał na Czarnego, gdy wyłonił się spod peleryny i uśmiechnął się szyderczo. W tym czasie Jay rzucił zaklęcie wyciszające na celę.
— Potter. Więc jednak udało ci się z tego wygrzebać…
— Gówno cię to obchodzi. Masz szczęście, że nie mam dużo czasu.
Malfoy uśmiechnął się z ironią.
— Skrzydła dają znać, co nie?
Nie dał tego po sobie poznać, ale w środku zagotował się ze złości. Pierwsze zaklęcie w stronę mężczyzny, które porozcinało mu skórę. Drugie – Cruciatus. Trzecie także takie, które zadawało ból. Jay uważnie obserwował wszystkie wydarzenia, które miały miejsce. Nie przerywał Harry’emu. Bo po co? Sam chciał dołożyć śmierciożercy, ale wiedział, że Czarny chce zrobić to o wiele bardziej od niego. Jay znał dużo zaklęć zadających ból, ale takiej mieszanki, jaką brunet zafundował Malfoyowi chyba jeszcze nie widział. Dorzucił coś jeszcze od siebie.
— Lucyfer chętnie zajmie się takim sukinsynem — stwierdził Czarny z czystą nienawiścią.
Zielony promień zadający śmierć. Zabił bez skrupułów i wiedział, że nie będzie miał wyrzutów sumienia.
— Chodźmy. Nie warto iść do pudła za takiego sukinsyna — rzucił Jay bez przejęcia.
Kiwnął głową. Zostawili martwego w celi, zatarli za sobą ślady i wyszli bez problemów. Później Harry przeniósł ich tak, aby ich nie namierzono.

Syriusz, Remus i Alex dotrzymali obietnicy i czekali na nich w sali. Kiedy pojawili się z powrotem, patrzyli na nich natarczywie. Harry dopiero odczuł, że misja kosztowała go wiele sił.
— Ktoś tutaj był? — zapytał od razu Jay, pomagając Czarnemu dotrzeć do łóżka.
Mężczyźni pokręcili głowami. Harry prędko ściągnął z siebie bluzę i spodnie, które narzucił na piżamę, a później wepchnął je pod łóżko razem z innymi rzeczami. Miał problem ze zgięciem się, żeby ściągnąć buty, więc Jay zrobił to za niego.
— Gdzie wy byliście? — zapytał Łapa. — Jesteście niepoważni?
Usłyszeli hałas dochodzący z korytarza. Jay zamarł na moment, wymienił spojrzenie z Czarnym i natychmiast wrzucił buty pod łóżko i zakrył tak, aby nikt tego nie widział. W tym czasie Harry prędko narzucił na siebie kołdrę i uspokoił przyspieszony przez zmęczenie oddech.
— Powiecie, że tu byliśmy? — rzucił nerwowo Jay w stronę trójki przyjaciół.
— Ale…
Drzwi otworzyły się z hukiem. Harry i Jay przybrali maski zaskoczonych, pozostali nie musieli udawać. Pięciu aurorów weszło do sali.
— O co chodzi? — spytał Jay ze zdumieniem.
— Mamy do was kilka pytań.
— Do nas? Czyli?
— Do ciebie, Jonson, i do Pottera.
— W sprawie…?
Alex, Syriusz i Remus patrzyli to na aurorów, to na dwójkę przyjaciół.
— Jak długo tutaj siedzicie?
Harry prychnął.
— Kilka pieprzonych dni. Nie widać?
— Dwadzieścia minut temu również?
— Raczej nie miałem wyjścia.
— Jonson…?
— Cały czas siedziałem tutaj — odparł swobodnie.
— Potwierdzamy — dodał Alex z uniesioną brwią. — Co się stało? Wygląda to tak, jakby potrzebowali alibi…
— Przed chwilą znaleziono zwłoki Malfoya w lochach ministerstwa.
Szok na pięciu twarzach, lecz na dwóch udawany.
— A co my mamy z tym wspólnego? — otrząsnął się Jay. — Aaa — dodał nagle ze zdumieniem. — Jesteśmy podejrzani, tak?
— Dobrze wiesz, Jonson, że nie bezpodstawnie.
— Rozumiem. Więc skoro przed chwilą znaleziono zwłoki Malfoya, wpadliście tutaj, żeby złapać nas na gorącym uczynku, tak? Niedorzeczność — parsknął.
— No cóż, chyba nie wyglądają jakby przed chwilą urządzili komuś jatkę. — Alex wzruszył ramionami.
Chwila ciszy.
— Potter, na pewno nie możesz ruszać się z łóżka?
— Jak chcecie, spytajcie uzdrowicieli — odparł, patrząc na nich uważnie.
— Na pewno spytamy. Jakoś nie przejąłeś się tą sprawą — drążyli.
— A co? Mam mu jeszcze współczuć? — prychnął. — Szkoda mi tylko tego, że ktoś mnie ubiegł.
Aurorzy wyszli, a w pomieszczeniu zapadła cisza. Harry i Jay wymienili spojrzenia. Nie musieli nic więcej tłumaczyć.

Harry wrócił do domu po dwóch tygodniach. Rany pozrastały się, a blizny zniknęły za pomocą kilku eliksirów i maści. Zostały tylko skrzydła, po których ślady miały mu zostać do końca życia. Szpeciły jego plecy, a on nie mógł na nie patrzeć.
Rutyna ponownie wkradła się w ich życie. Praca, dom, niedzielne obiady… A Harry nie mógł tego przeboleć.
— Się masz, Andy…
Już następnego dnia razem z Ginny poszli na spadochrony. Ich życie na nowo nabrało tempa. Gokarty, imprezy, wygłupianie się nissanem na placu, żużel. Raz po raz zdarzało się, że siedzieli w domu przed telewizorem. Musieli przyznać: byli szczęśliwi, zapominając o problemach i wydarzeniach z przeszłości.

Ginny weszła cicho do łazienki, w której znajdował się Czarny. Dostrzegła jego oczy bez blasku, więc szybko domyśliła się, o czym myśli. Przytuliła się do jego pleców, mocno obejmując. Harry przymknął powieki, wzdychając cicho. Obrócił się w jej ramionach i objął ją, całując w głowę.
— Mam pomysł — powiedziała, podnosząc głowę tak, aby spojrzeć mu w oczy. — Tatuaż.
— Oszalałaś — stwierdził ze śmiechem.
— Dlaczego nie? Pamiętasz, jak mówili w szkole, że masz wytatuowanego rogogona?
Harry zrobił sceptyczną minę, jednak w końcu dał się przekonać. Zaskoczyła go w zupełności, gdy zarządziła wypad do studia tatuażu od razu. Kilka godzin później wyszedł skrzywiony, ale zadowolony z wizerunkiem skrzydeł smoka na plecach.

1 komentarz:

  1. Hej,
    Jay jest wspaniałym przyjacielem, hoho aurorzy szybko działają, dobrze że byli w pokoju dali im alibi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń