—
Tego nie mogła zrobić osoba zdrowa psychicznie. — To były pierwsze słowa Marka,
gdy tylko wyszedł z sali po prawie godzinie nieobecności. — Niemal całe ciało
ma pocięte nożem, a jego plecy wyglądają tak, jakby jakiś chory malarz urządził
sobie na nich płótno, a jego pędzlem było ostrze.
—
O czym ty mówisz?
—
Wyryli mu na nich anielskie skrzydła zatrutym nożem.
Gdy
Mark opisywał im, w jakim stanie jest Harry, wszyscy milczeli. Niezbyt się
zdziwili, kiedy zakończył słowami, że śmierciożercy mogli nadszarpnąć psychikę
chłopaka. Później pozwolił wejść do środka Ginny i Syriuszowi, mówiąc, że Harry
jest przytomny z powodu podanego mu przez Malfoya eliksiru.
Na
samym wstępie w oczy rzuciło im się łóżko, w którym wyróżniały się czarne
włosy. Musieli przyznać, że gdyby nie one to chyba przez chwilę szukaliby
chłopaka. Śnieżnobiałe bandaże, którymi był owinięty, zlewały się z kołdrą i
poduszką. Twarz, która jako jedyna nie była zasłonięta, także go nie
wyróżniała. Żadnych rumieńców, śladów po opaleniźnie. Oczy nie błyszczały
żadnymi uczuciami. Pustka, w której mogli utonąć. Nawet na nich nie zerknął.
Patrzył przez półprzymknięte powieki w sufit, otępiały po tym wszystkim, co się
stało i po zażytych miksturach. Ginny usiadła na brzegu jego łóżka ze
ściśniętym sercem. Syriusz stanął obok niej.
—
Harry — szepnęła.
Zero
reakcji. Dotknęła jego ręki, która zabandażowana była tak, że odsłonięto tylko
palce.
—
Zostawcie mnie samego — słowa nie głośniejsze od szeptu.
—
Harry…
Nie
słyszał jej. Nie chciał słyszeć.
Wyszli.
Tak, jak chciał.
Sprawiał
im ból, dobrze o tym wiedział, ale teraz nie chciał mieć nikogo przy sobie. Tak
jak wtedy.
Syriusz
zamknął cicho drzwi, przetarł twarz dłonią, przeczesał włosy. Ginny stanęła
zaraz przy drzwiach, patrząc w ziemię, ledwo tłumiąc płacz.
—
Co z nim? — zapytała niepewnie Kizzy.
—
Niezbyt dobrze — wymamrotał Syriusz. — Nie chce nikogo widzieć.
Siedzieli
w ciszy, pogrążeni we własnych myślach, lecz zakłóciło ją pojawienie się
jednego z aurorów, który powiedział w stronę Jaya, że szef chce go widzieć,
dlatego chłopak deportował się.
—
Dobrze się spisałeś, Jonson. Dwie dobrze przeprowadzone akcje i zero ofiar.
—
Może nie w trupach — mruknął pod nosem.
—
Co masz na myśli?
—
To, że mój przyjaciel jest ofiarą — odparł, ledwo tłumiąc wybuch. — Nie
wiadomo, ile minie czasu, zanim wróci do siebie. Jest cały poturbowany
fizycznie i psychicznie. Nie ma z nim kontaktu. To chyba nie jest brak ofiar.
—
Nie mogliśmy kontrolować tego, co się tam działo.
—
Ale mogliśmy tego uniknąć.
—
Wolałbyś ich zabić?
—
Może to by było lepsze rozwiązanie — palnął szczerze, nie gryząc się w język. —
Fanatycy będą robić wszystko, byle się na nim zemścić. Nie dadzą mu żyć, bo nie
można zabić jednego idioty, który ma wszystko w nosie.
—
Jonson, rozumiem twoje nerwy, ale trzymaj je na wodzy. Dobrze wiesz, jakie są
reguły. Na razie jesteś na dobrej drodze do awansu.
—
Kosztem przyjaciela dostanę awans? — nie dowierzał.
Odmeldował
się sztywnym ruchem i wyszedł, nie powstrzymując się przed zatrzaśnięciem
drzwi. Kopnął stojące obok krzesło, by się wyładować i wrócił do szpitala.
—
Coś się stało? — zapytała Amy, widząc złość na jego twarzy.
—
Kretyn wyjechał mi z awansem — burknął.
—
To chyba dobrze, nie? — mruknął Frank.
—
W dupie mam ich awans takim kosztem — wymamrotał, a później zamknął się w
łazience.
Jay
kompletnie ich zaskoczył. Zawsze był dumny z tego, że pracuje jako auror i
marzył o stanowisku szefa. Awans był do tego doskonałą drogą. A teraz wyznał,
że przyjaciele są o wiele ważniejsi od pracy. Aktualnie to Harry’ego stawiał na
pierwszym miejscu. Pomagał mu wyjść z nałogu z doskonałym skutkiem, wydostał go
z więzienia, a teraz olał dla niego pracę, by pomóc mu wyjść z dołka. Nikt nie
mógł się spierać. Była to prawdziwa przyjaźń.
Syriusz
siedział z Harrym dobre pół godziny. Chłopak obudził się kilka godzin temu,
lecz nie był zbyt rozmowny. Łapa pytał go o wszystko, lecz omijał tematy tortur
i śmierciożerców. Chłopak zwykle potakiwał lub kręcił głową w odpowiedzi,
czasami coś cicho mruknął. Syriusz przerwał swój monolog, kiedy usłyszał
zachrypnięty głos chłopaka:
—
Złapali wszystkich?
Pytanie
wybiło Syriusza z rytmu. Zawahał się przez chwilę, wiedząc, że pyta o
śmierciożerców.
—
Tak.
—
Co z Malfoyem?
—
Na razie trafił do Azkabanu — mruknął niepewnie.
—
Co chcą z nim zrobić?
—
Naślą na niego dementorów. Harry, nie myśl o tym. Już po wszystkim.
—
Nie będzie po wszystkim, dopóki nie mam pewności, że znowu nie ucieknie. —
Przeniósł na niego pusty wzrok i dodał szeptem: — Nie popuszczę mu tego.
—
Teraz jest najważniejsze, żebyś doszedł do siebie — odparł cicho, lecz
stanowczo.
Harry
nic nie odpowiedział.
Dni
mijały. Rany powoli się goiły, lecz psychicznie nadal nie było zbyt wesoło.
Czarny bardzo mało mówił, wiedzieli, że ciągle myśli o tym, co się stało.
—
Tego łatwo się nie zapomina — powiedział do nich Mark, gdy Harry zasnął, co
robił bardzo często w ostatnim czasie. — Uwierzcie, że mimo wszystko jest z nim
już coraz lepiej. Zaczął choć trochę mówić, a to już naprawdę duża zmiana w
jego stanie.
Mimo
nocy, Syriusz siedział przy chrześniaku. Chłopak pogrążony był w niespokojnym
śnie. Łapa obserwował go przez moment, ale najwyraźniej gnębiły go koszmary.
Kiedy zaczął coś mamrotać, mężczyzna postanowił go obudzić. Potrząsnął nim
lekko za ramię. Chłopak otworzył szeroko oczy i z widocznym przerażeniem
rozejrzał się po pomieszczeniu.
—
Już, spokojnie.
Z
widoczną ulgą Czarny rozluźnił się, lecz skrzywił, kiedy plecy zapiekły
niespodziewanie.
—
Możesz zawołać Marka?
Łapa
kiwnął głową i wyszedł. Wrócił po kilku minutach razem z uzdrowicielem.
—
To co zwykle? — zapytał na wstępnie lekarz, a Harry kiwnął głową. — Uśpię cię i
wtedy się tym zajmę. Pewnie znowu jakiś krwotok.
Mark
podał Czarnemu jakiś eliksir, który natychmiast pozbawił go świadomości.
Syriusz pomógł mężczyźnie obrócić go na brzuch. Uzdrowiciel już chciał usunąć
bandaże, lecz zawahał się i zwrócił do Syriusza:
—
Widziałeś już te rany? — Pokręcił głową. — Chociaż minęło już kilka dni, one
nadal nie wyglądają zbyt dobrze.
Łapa
rzadko przeklinał, ale teraz słowa same wypłynęły z jego ust, gdy tylko
zobaczył plecy chrześniaka.
—
Moje pierwsze słowa były podobne, gdy to zobaczyłem — mruknął Mark.
Śmierciożercy
wyryli na skórze wielkie skrzydła, z których sączyła się świeża krew. Rany
prawie w ogóle się nie zrosły.
—
Te skrzydła prawdopodobnie zostaną mu na zawsze — powiedział Mark. — Nóż,
którym to robili, był zatruty. Będą zrastały się dłuższy czas i zostanie
blizna. Reszta zniknie po kilku maściach i eliksirach.
Mruknął
jakieś zaklęcia, machając różdżką nad Czarnym. Kilka minut później zakładał
następne bandaże.
—
To ty kierowałeś akcją na dom Malfoya, nie?
Jay
pokiwał niepewnie głową.
—
Czemu pytasz?
—
Pewnie dzięki temu masz więcej informacji. Będzie miał jakiś proces?
—
Tak. Już ustalono termin. Muszą wydać wyrok dotyczący Pocałunku Dementora.
—
Mają zamiar czekać do momentu, aż wrócą na stanowiska?
—
Niestety — mruknął.
—
Kiedy proces?
—
Za trzy dni. Czemu tak się wypytujesz? — spytał podejrzliwie.
—
Co byś zrobił, gdybyś był w mojej sytuacji? Tak szczerze.
—
Pewnie zrobiłbym wszystko, żeby zaje*ać gnoja osobiście. — Cisza i znaczące
spojrzenie Harry’ego. — Chcesz to zrobić — stwierdził.
—
Nie będę czekał, aż znowu ucieknie. Jeśli nie da rady inaczej, pójdę na ten
cholerny proces i pie*dolnę go Avadą przy wszystkich. Azkaban zawita, ale
przynajmniej będę spokojny.
—
I myślisz, że ci na to pozwolę?
—
Wydasz mnie?
—
Nie o to mi chodzi. Czy myślisz, że pozwolę zrobić ci taką głupotę samemu? — Harry
wyraźnie nie wiedział, o co mu chodzi. — Przecież nie puszczę cię w takim
stanie wprost do Azkabanu. Mam swoje przywileje i wiem, co będzie się działo z
Malfoyem przed i po procesie. Zrobimy to tak, że nas nie złapią.
—
Nas? — zdziwił się Czarny.
—
No chyba mówię, że potowarzyszę ci w wyprawie, żeby zatłuc gnojka.
—
Przez moje widzimisie ryzykujesz Azkaban?
—
Myślisz, że nie chciałem go zatłuc już wtedy, gdy mieliśmy ciebie odbić? Poza
tym… skoro taki idiota jak Malfoy uciekł z więzienia, to my sobie nie
poradzimy?
Jay
wyszczerzył się, kiedy zobaczył pierwszy uśmiech na twarzy przyjaciela.
Nikomu
nie powiedzieli, co chcą zrobić. Uważali, że nie jest to potrzebne. Harry
zmusił się do wstania i doszedł do wniosku, że tylko plecy mu dokuczają, ale
zignorował to.
—
Mark na pewno nie przyjdzie? — spytał Jay, gdy Czarny ubrał się z pomocą
różdżki i przyjaciela.
—
Był chwilę temu. Pewnie myśli, że będę spać.
—
Pamiętaj: zero gwałtownych ruchów. Mówię ci, lepiej by było, gdybym sam tam
poszedł.
—
Ale ja nie widziałbym jego pyska przed śmiercią, a brak tego widoku to
niezadowalająca zemsta.
Drzwi
otworzyły się niespodziewanie, więc przenieśli tam spojrzenia. Syriusz, Remus i
Alex stanęli w progu, zdezorientowani sytuacją. Czarny i Jay wymienili
przelotne spojrzenia.
—
Co ty robisz? Miałeś leżeć!
Cisza.
Kolejne spojrzenia dwójki Huncwotów.
—
Idziecie gdzieś? — zdziwił się Lunatyk.
—
Musimy załatwić coś ważnego — rzekł Czarny.
—
Chyba oszalałeś! Nigdzie nie idziesz. Harry…
—
Wiem — warknął zirytowany. — Ale to nie może czekać.
—
Jay, i ty mu na to pozwalasz?
—
Wolelibyście, żeby poszedł sam?
—
Harry…
—
Proszę was…
Cisza.
—
Dajcie nam alibi — palnął nagle Jay i wymienił z Czarnym kolejne spojrzenie.
—
Po co wam jakieś alibi?! Co wy chcecie zrobić?
—
Nie teraz… Po prostu… siedźcie tutaj, dopóki nie wrócimy.
Zrezygnowani
pokiwali głowami.
—
Będziemy niedługo — powiedział jeszcze Czarny i chwytając za ramię Jaya,
zniknął.
Nie
myśleli, że pójdzie im tak łatwo. Pod peleryną niewidką weszli cicho do
Ministerstwa Magii. Mieli wszystkie potrzebne informacje na temat pobytu
Malfoya w lochach budynku. Proces miał zacząć się za godzinę, więc musieli to
wykorzystać. Jay dobrze znał każdy zakątek ministerstwa, dlatego zeszli
schodami do lochów, żeby nie tłuc się windą, gdzie ktoś mógłby na nich wpaść.
Aurorzy na każdym kroku pilnowali cel. Pierwszych, których spotkali, ominęli
szerokim łukiem, gdyż byli za daleko by usłyszeć, co będzie się działo później.
Dopiero po jakimś czasie zaczęli usypiać aurorów w taki sposób, aby nie wzbudzić
podejrzeń. Wreszcie dostrzegli cele i dwoje aurorów pilnujących jednej z nich.
Prędko zostali uśpieni. Znaleźli klucze przy jednym z nich i otworzyli kraty.
Malfoy siedział w kącie z kajdankami na nadgarstkach. Wyglądał na w pełni
świadomego, tak jak wtedy, gdy spotkali się pierwszy raz po jego ucieczce.
—
Doigrałeś się, Malfoy — powiedział Harry tak zimnym szeptem, że nawet Jayowi ciarki
przeszły po plecach.
Lucjusz
spojrzał na Czarnego, gdy wyłonił się spod peleryny i uśmiechnął się szyderczo.
W tym czasie Jay rzucił zaklęcie wyciszające na celę.
—
Potter. Więc jednak udało ci się z tego wygrzebać…
—
Gówno cię to obchodzi. Masz szczęście, że nie mam dużo czasu.
Malfoy
uśmiechnął się z ironią.
—
Skrzydła dają znać, co nie?
Nie
dał tego po sobie poznać, ale w środku zagotował się ze złości. Pierwsze
zaklęcie w stronę mężczyzny, które porozcinało mu skórę. Drugie – Cruciatus.
Trzecie także takie, które zadawało ból. Jay uważnie obserwował wszystkie
wydarzenia, które miały miejsce. Nie przerywał Harry’emu. Bo po co? Sam chciał
dołożyć śmierciożercy, ale wiedział, że Czarny chce zrobić to o wiele bardziej
od niego. Jay znał dużo zaklęć zadających ból, ale takiej mieszanki, jaką brunet
zafundował Malfoyowi chyba jeszcze nie widział. Dorzucił coś jeszcze od siebie.
—
Lucyfer chętnie zajmie się takim sukinsynem — stwierdził Czarny z czystą
nienawiścią.
Zielony
promień zadający śmierć. Zabił bez skrupułów i wiedział, że nie będzie miał
wyrzutów sumienia.
—
Chodźmy. Nie warto iść do pudła za takiego sukinsyna — rzucił Jay bez
przejęcia.
Kiwnął
głową. Zostawili martwego w celi, zatarli za sobą ślady i wyszli bez problemów.
Później Harry przeniósł ich tak, aby ich nie namierzono.
Syriusz,
Remus i Alex dotrzymali obietnicy i czekali na nich w sali. Kiedy pojawili się
z powrotem, patrzyli na nich natarczywie. Harry dopiero odczuł, że misja
kosztowała go wiele sił.
—
Ktoś tutaj był? — zapytał od razu Jay, pomagając Czarnemu dotrzeć do łóżka.
Mężczyźni
pokręcili głowami. Harry prędko ściągnął z siebie bluzę i spodnie, które
narzucił na piżamę, a później wepchnął je pod łóżko razem z innymi rzeczami.
Miał problem ze zgięciem się, żeby ściągnąć buty, więc Jay zrobił to za niego.
—
Gdzie wy byliście? — zapytał Łapa. — Jesteście niepoważni?
Usłyszeli
hałas dochodzący z korytarza. Jay zamarł na moment, wymienił spojrzenie z
Czarnym i natychmiast wrzucił buty pod łóżko i zakrył tak, aby nikt tego nie
widział. W tym czasie Harry prędko narzucił na siebie kołdrę i uspokoił
przyspieszony przez zmęczenie oddech.
—
Powiecie, że tu byliśmy? — rzucił nerwowo Jay w stronę trójki przyjaciół.
—
Ale…
Drzwi
otworzyły się z hukiem. Harry i Jay przybrali maski zaskoczonych, pozostali nie
musieli udawać. Pięciu aurorów weszło do sali.
—
O co chodzi? — spytał Jay ze zdumieniem.
—
Mamy do was kilka pytań.
—
Do nas? Czyli?
—
Do ciebie, Jonson, i do Pottera.
—
W sprawie…?
Alex,
Syriusz i Remus patrzyli to na aurorów, to na dwójkę przyjaciół.
—
Jak długo tutaj siedzicie?
Harry
prychnął.
—
Kilka pieprzonych dni. Nie widać?
—
Dwadzieścia minut temu również?
—
Raczej nie miałem wyjścia.
—
Jonson…?
—
Cały czas siedziałem tutaj — odparł swobodnie.
—
Potwierdzamy — dodał Alex z uniesioną brwią. — Co się stało? Wygląda to tak,
jakby potrzebowali alibi…
—
Przed chwilą znaleziono zwłoki Malfoya w lochach ministerstwa.
Szok
na pięciu twarzach, lecz na dwóch udawany.
—
A co my mamy z tym wspólnego? — otrząsnął się Jay. — Aaa — dodał nagle ze
zdumieniem. — Jesteśmy podejrzani, tak?
—
Dobrze wiesz, Jonson, że nie bezpodstawnie.
—
Rozumiem. Więc skoro przed chwilą znaleziono zwłoki Malfoya, wpadliście tutaj,
żeby złapać nas na gorącym uczynku, tak? Niedorzeczność — parsknął.
—
No cóż, chyba nie wyglądają jakby przed chwilą urządzili komuś jatkę. — Alex
wzruszył ramionami.
Chwila
ciszy.
—
Potter, na pewno nie możesz ruszać się z łóżka?
—
Jak chcecie, spytajcie uzdrowicieli — odparł, patrząc na nich uważnie.
—
Na pewno spytamy. Jakoś nie przejąłeś się tą sprawą — drążyli.
—
A co? Mam mu jeszcze współczuć? — prychnął. — Szkoda mi tylko tego, że ktoś
mnie ubiegł.
Aurorzy
wyszli, a w pomieszczeniu zapadła cisza. Harry i Jay wymienili spojrzenia. Nie
musieli nic więcej tłumaczyć.
Harry
wrócił do domu po dwóch tygodniach. Rany pozrastały się, a blizny zniknęły za
pomocą kilku eliksirów i maści. Zostały tylko skrzydła, po których ślady miały
mu zostać do końca życia. Szpeciły jego plecy, a on nie mógł na nie patrzeć.
Rutyna
ponownie wkradła się w ich życie. Praca, dom, niedzielne obiady… A Harry nie
mógł tego przeboleć.
—
Się masz, Andy…
Już
następnego dnia razem z Ginny poszli na spadochrony. Ich życie na nowo nabrało
tempa. Gokarty, imprezy, wygłupianie się nissanem na placu, żużel. Raz po raz
zdarzało się, że siedzieli w domu przed telewizorem. Musieli przyznać: byli
szczęśliwi, zapominając o problemach i wydarzeniach z przeszłości.
Ginny
weszła cicho do łazienki, w której znajdował się Czarny. Dostrzegła jego oczy
bez blasku, więc szybko domyśliła się, o czym myśli. Przytuliła się do jego
pleców, mocno obejmując. Harry przymknął powieki, wzdychając cicho. Obrócił się
w jej ramionach i objął ją, całując w głowę.
—
Mam pomysł — powiedziała, podnosząc głowę tak, aby spojrzeć mu w oczy. —
Tatuaż.
—
Oszalałaś — stwierdził ze śmiechem.
—
Dlaczego nie? Pamiętasz, jak mówili w szkole, że masz wytatuowanego rogogona?
Harry
zrobił sceptyczną minę, jednak w końcu dał się przekonać. Zaskoczyła go w
zupełności, gdy zarządziła wypad do studia tatuażu od razu. Kilka godzin
później wyszedł skrzywiony, ale zadowolony z wizerunkiem skrzydeł smoka na
plecach.
Hej,
OdpowiedzUsuńJay jest wspaniałym przyjacielem, hoho aurorzy szybko działają, dobrze że byli w pokoju dali im alibi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia