piątek, 1 lipca 2016

II. Rozdział 29 - Dom na Wzgórzu Smoka

Jay i Ron spojrzeli na siebie, kiedy śmierciożercy zniknęli im sprzed oczu i zapadła niesamowita cisza. Syriusz, Amy i pozostali walczący rozglądali się wokół. Żadnych odgłosów. Niepokojąca cisza. Nagle rozległo się wycie wilkołaka z głębi lasu. Amy mocniej zacisnęła dłoń na łokciu Łapy.
— Harry! — krzyknęła nagle z paniką na twarzy.
Jeszcze głośniejsze wycie wilkołaka. Cisza. Śmiech, który ją zagłuszył. Dźwięk deportacji. Kroki. Wszyscy pobiegli w głąb lasu, wpadając wprost na zdezorientowanych aurorów.
— Uciekli — powiedział Ron.
— Gdzie Harry? — spytał Jay. — Nie ma go z wami? Wrócił do domu, tak? — dodał, spinając się jaka struna.
— Pobiegł za wami — szepnęła Dora.
— Harry! — Amy rzuciła się jeszcze dalej w las, nawołując chłopaka.
— Rozejść się po lesie! Może gdzieś tu jest! — polecił auror dowodzący.
Przyjaciele także ruszyli do pomocy w przeszukiwaniu lasu.
Remus i Dora zatrzymali się niespodziewanie, dostrzegając to, co było przed nimi. Ślady łap wilkołaków, pumy i ludzkich butów. Plamy krwi na zielonej trawie.
— Tutaj! — krzyknęła kobieta.
Po chwili na polance zjawili się wszyscy aurorzy i przyjaciele, na twarzach których pojawiło się przerażenie. Nikt nie był ranny, aby wcześniej zostawić tutaj te ślady. Will pochylił się, dostrzegając na ziemi telefon.
— Czarnego…
Cisza.
— Handerson — rzekł auror dowodzący — zleć poszukiwania Harry’ego Pottera. Potrzebne są wszystkie akta śmierciożerców i lista ich kryjówek. Mamy zaginionego, prawdopodobnie porwanego przez śmierciożerców. Przejmujemy sprawę. Jonson, Williams, Weasley, będziecie potrzebni.
Pokiwali głowami, patrząc tępo na krew.

— Mówiłam, żeby nie szedł!
Ginny nie powstrzymała łez, gdy dowiedziała się prawdy od przyjaciół. Harry został porwany, nikt w to nie wątpił.
— Przyszli tylko po to — powiedział cicho Remus. — Chcieli wciągnąć go w pułapkę i im się udało. Wiedzieli, że będzie próbował złapać Malfoya, więc to wykorzystali.
Pojawił się Ron z pierwszymi informacjami od aurorów.
— Stwierdziłem, że powinniście o tym wiedzieć — zaczął. — Harry został uznany za porwanego. Aurorzy są w stanie gotowości i już planują jego poszukiwania. Wywlekliśmy wszystkie sprawy śmierciożerców, mamy listę kryjówek, choć nie wiemy, czy nie znaleźli innej meliny. Dodatkowo będziemy jeszcze raz przesłuchiwać zamkniętych śmierciożerców pod veritaserum. W tym samym czasie będziemy robić najazdy na ich poprzednie miejscówki. Przeszukamy wszystkie domy śmierciożerców. Po prostu… będziemy robić wszystko, co tylko możemy. Ściągnęliśmy do pomocy większość aurorów.
— Nie mamy zamiaru siedzieć bezczynnie — oznajmił Ryan, który zjawił się wraz z pozostałymi Bezimiennymi zaraz po wezwaniu przez Amy.
— Nie chcą nikogo wkręcać w akcje poza aurorami.
— W takim razie będziemy go szukać na własną rękę. Niech oni zrozumieją, że Czarny to Bezimienny — rzekł Frank. — Tak samo on bezinteresownie pomógł nam, kiedy nas porwali. My zrobimy to samo. Tyle że wtedy będziemy sobie wzajemnie przeszkadzać, a to utrudni sprawę.
Ron przetarł twarz dłonią.
— Wiem, że chcecie pomóc i zrobicie, co będziecie chcieli, ale oni… Musicie im przemówić do rozsądku.
— To nie będzie trudne. Ostatnio połączyliśmy siły i wszystko dobrze się skończyło, więc teraz nie mają wyboru — zauważyła Karen.
— Pójdziemy z tobą do Biura Aurorów — dodał Ryan
Tak zrobili.

Dowódca aurorów musiał zgodzić się na pomoc Bezimiennych, aby nie zepsuli mu planów dotyczących odbicia Pottera z rąk śmierciożerców. Wzięto na przesłuchanie pierwszych sześciu zwolenników Czarnego Pana z Azkabanu, lecz ci nie powiedzieli im nic nowego. Grupę łowców czarnoksiężników wysłano na cmentarz, gdzie odrodził się Voldemort, aby zbadali teren. Wrócili z negatywną wiadomością. Nikogo tam nie było i nie wyglądało na to, by ktoś pojawił się tam w ostatnim czasie. Kolejne miejsce i kolejni przesłuchani także nie byli trafieni. Nikt nie zważał na to, że nastała już późna noc. Huncwoci i Bezimienni nie mieli zamiaru udać się na odpoczynek. Wszyscy czekali z niecierpliwością na jakiekolwiek informacje.

Godziny mijały, lecz nie było żadnych nowych wiadomości na temat kryjówki śmierciożerców, gdzie mógł być przytrzymywany Czarny.
Ginny siedziała skulona na kanapie w bluzie Harry’ego, którą zostawił przed porwaniem. Nie płakała, choć niesamowicie się bała. Nie mogła siedzieć spokojnie, kiedy nie wiadomo, co tam z nim robią.
— Przecież chcieli zacząć ode mnie — szepnęła do Syriusza w pewnym momencie.
— Pewnie zmienili plany — odparł cicho.
— Boże, czemu on za nim pobiegł? — zapłakała, ukrywając twarz w dłoniach.
— Znasz Harry’ego… Czasami bywa zbyt impulsywny i nie zważa na nic. Znajdą go. Na pewno.

Obudził się w ciemnym, obskurnym lochu. Ściany pokryte były brudem, nie docierało tutaj żadne światło, prócz tego, które błyszczało z daleka, prawdopodobnie z jakiegoś lampionu. Pachniało zgnilizną, która drażniła jego nos. Ręce miał przykute nad sobą do łańcuchów. Nogi także były skrępowane, a stopami ledwo dotykał podłoża. Całe ciało go bolało, co było oznaką, że w takiej pozycji wisiał przez długi czas.
Trwał w takiej pozie bez możliwości ruszenia się, aż do momentu, gdy do lochu wszedł Malfoy we własnej osobie.
— Proszę, proszę. Złoty Chłopiec dał się złapać w pułapkę — rzekł tym swoim chłodnym, kpiącym głosem. Harry spojrzał na niego z czystą złością i nienawiścią. — Przyszedł moment na zemstę. Pożałujesz wszystkiego, co zrobiłeś i jeszcze będziesz błagał o śmierć, Potter. Kilka godzin i nawet mały Cruciatus na ciebie zadziała. Oj, tak… To nie będą zwyczajne tortury. Będą długie, bolesne, ale takie, przez które zbyt szybko nie umrzesz. Powoli będziesz popadał w obłęd. Ani chwili odpoczynku, ciągłe męki…
Mówił to z chorą satysfakcją. Harry widział szaleństwo w jego oczach. Nie mógł uwierzyć, że Malfoy tak bardzo zwariował. Lata w Azkabanie musiały wpłynąć na jego psychikę. Zemsta zapowiadała się naprawdę okrutna.
— W takim stanie nawet tobie nie uda się uwolnić. Zostało siedemnastu śmierciożerców. Każdy przyszedł tutaj, żeby zobaczyć, jak powoli giniesz. Każdy pomógł cię tutaj sprowadzić. Strata dziecka bolała, prawda? Wiem, że bolała, bo sam to czułem. Żonkę postanowiliśmy sobie odpuścić. Nie możemy w nieskończoność czekać na twoją śmierć. Mrok Dnia także ma ochotę cię zabić, prawda? Nie damy mu tej sposobności i zabijemy cię jako pierwsi.
— Nic nie wiesz o sprawie pomiędzy mną a Mrokiem — syknął.
— I nic mnie to nie obchodzi. Teraz chcę usłyszeć, jak błagasz o śmierć.
— Prędzej możesz mnie zabić — warknął.
— Do tego dojdziemy później. Takich tortur, jakie my ci zapewnimy, nikt ci nie zafunduje. — Wycelował różdżką w jego serce. — Crucio!

Nie wierzył, że człowiek, nawet chory psychicznie, jest zdolny do czegoś tak brutalnego. Malfoy był sadystą z krwi i kości. Harry wył z bólu, ledwo się powstrzymywał przed błaganiem o śmierć. Cucono go, gdy tylko tracił świadomość. Nie wiedział, jakim sposobem jeszcze żyje. Całe ramiona bolały go od ciągłego wiszenia.
Nie myślał, że śmierciożercy potrafią tak torturować. Na plecach wyryto mu nożem anielskie skrzydła, śmiejąc się przy tym opętańczo. Zaciskał mocno powieki, pod którymi zebrały się łzy bólu, momentami z jego gardła wydobywały się jęki. Krew zebrała się pod nim, tworząc wielką kałużę.
— Przyznaj, że masz dość — syknął mu do ucha Malfoy. — Przyznaj, że chcesz umrzeć.
Cholernie chciał umrzeć, wpaść w nicość, by nie czuć tego bólu.
— Spie*dalaj — warknął cicho ochrypłym głosem.
Wymierzyli w jego rany mocne zaklęcia. Z jego ust wyrwał się jęk, którego nie mógł powstrzymać. Któryś z czterech śmierciożerców zaczął kreślić nożem długą drogę od ucha aż do brzucha, rozcinając skórę i koszulkę, z której pozostały tylko strzępy. Kolejny krwawy szlak zrobiono mu od dłoni do ramienia. Krew płynęła mu po skórze, spadając na twarz wygiętą w grymasie. Później powoli zatopiono ostrze w jego ciele, by następnie przekręcić. Dość szybko uleczono ranę, by się nie wykrwawił.
Tortury trwały.

Bezimienni nie nadawali się teraz do jakichkolwiek akcji. Sami doskonale o tym wiedzieli, kiedy ich ciała opanowywał nieznośny ból. Siedzieli na Grimmauld Place 12 w milczeniu. Nie wrócili do Nory, gdyż nie chcieli denerwować pozostałych. Amy obejmowała kolana ramionami, opierając o nie czoło. Nie widzieli łez spływających po jej policzkach. Syriusz zmaterializował się w salonie.
— Alex powiedział mi, że wycofaliście się z kolejnej akcji. Co się dzieje? — dodał, gdy zobaczył ich miny.
— Wiesz, że czujemy to, co Harry, tylko w o wiele mniejszym stopniu, prawda? — spytała szeptem Ellen.
Pokiwał niepewnie głową.
— Przez to nie jesteśmy w stanie iść na akcję — dorzucił cicho Ryan. — Nigdy nie czuliśmy tego tak bardzo.
— Co to znaczy?
— Że nie litują się nad nim w najmniejszym stopniu.
Syriusz opadł ciężko na kanapę.

— Jonson, pokierujesz akcją na dom Kilta. Był on szpiegiem wśród aurorów…
— Pamiętam go — przerwał szefowi Jay. — Był w ochronie Hogwartu za czasów Voldemorta. Harry go zabił, gdy razem z Niebieskimi napadł na zamek — dodał niemrawo.
— Dokładnie. Zaraz po jego śmierci znaleźliśmy w jego domu kilku śmierciożerców, których ukrywał. Być może znowu się tam zorganizowali, gdyż dom cały czas był niezamieszkany. Weź ze sobą grupę wybranych aurorów. Nie wiem, co z Bezimiennymi, ale jeśli chcą iść, możesz ich zabrać. Właściwie to dlaczego zrezygnowali z akcji? Zawsze szli jako pierwsi.
Jay westchnął ociężale.
— Szefie, wolałbym, żeby zostało to między nami.
— Oczywiście.
— Wszyscy Bezimienni są ze sobą połączeni. Odczuwają najsilniejsze emocje innych, najczęściej te negatywne, ale w o wiele mniejszym stopniu. Przez to wiedzą, że Harry jest torturowany.
— Czyli mamy potwierdzenie — mruknął mężczyzna w zamyśleniu. — To dość ważna informacja, która zmusza nas do szybszych akcji. Powiem szczerze, Jonson, że Potter jest ważną osobą, tak jak kiedyś Albus Dumbledore. Teraz potrzebujemy silnych magów, a śmierć Pottera byłaby dużym ciosem. Wiem, jakie stosunki cię z nim łączą i chcesz go uwolnić głównie ze względów osobistych, tak jak Weasley i Williams. Dlatego wiem, że będziecie szli w zaparte i zaraz po uwolnieniu Pottera ważne będzie dla was złapanie śmierciożerców.
— Co się stanie z Malfoyem, gdy go złapiemy?
— Podjęliśmy już decyzję, że oddamy go w ręce dementorów, gdy tylko wrócą na swoje stanowiska.
— Nie wiadomo, kiedy to zrobią. — Jay ledwo ukrył zdenerwowanie. — Przyłączyli się do Mroku Dnia i dopóki nie zniknie, zapewne nie powrócą do Azkabanu.
— Dlatego jak najszybciej chcemy pozbyć się Mroku Dnia. Jonson, aurorzy czekają.
Pokiwał sztywno głową, wziął papiery dotyczące domu Kilta i wyszedł. Przed drzwiami czekali na niego Ron i Alex.
— Przekazał mi akcję na dom Kilta — poinformował ich.
— To ten śmierciożerca, którego Czarny zabił w Hogwarcie?
— Dokładnie. Chodźcie do reszty. Trzeba się sprężyć.
Pokiwali głowami na znak zgody.

Jay bardzo się przyłożył do akcji na dom Kilta. Nie chciał popełnić żadnego błędu, za który Harry przepłaciłby życiem. Wybrał kilkunastu najlepszych aurorów z Ronem i Alexem na czele. Wszyscy przenieśli się niedaleko mieszkania Kilta. Niezauważeni przeszli przez ogródek, dostrzegając, że w środku ktoś jest. Wpadli do domu, gdzie znaleźli dwójkę śmierciożerców. Obszukali cały budynek, ale po Harrym nie było śladu. Jay wychodził z siebie.
— Gdzie on jest? — warknął, chwytając jednego ze śmierciożerców za szatę.
Ten uśmiechnął się z ironią i syknął:
— Zdycha przed Lucjuszem.
Oczy Jaya zabłysły intensywnym brązem.
— Ty…
— Jay, to nie ma sensu. — Ron odciągnął go od mężczyzny. — Przesłuchamy go pod veritaserum.
Jay spojrzał jeszcze wściekle na faceta.
— Zabierzcie ich do ministerstwa.

Od śmierciożerców dowiedzieli się, że w krucjacie uczestniczy siedemnastu popleczników Voldemorta, a Harry’ego przetrzymują w domu Malfoya na Wzgórzu Smoka, o którym nikt wcześniej nie wiedział. Huncwoci od razu chcieli tam iść, lecz wiedzieli, że bez wsparcia nie mają żadnych szans.
— Jonson, pokierujesz akcją na Wzgórze Smoka.
— Wezwijcie Bezimiennych. Na pewno się przydadzą. — Od razu zabrał się do roboty, wydając polecenia Alexowi i Ronowi.
Prace ruszyły pełną parą.

Bezimiennych nie znaleźli na Grimmauld Place 12, więc przedostali się do Nory. Wszyscy siedzieli w salonie, tak jak w dniu, gdy Czarny został porwany. Anioły również przebywały wśród znajomych. Poczuli na sobie niecierpliwe spojrzenia, gdy tylko weszli do środka.
— Wiemy, gdzie go trzymają — powiedział na wstępie Ron.
— Gdzie?!
— W domu Malfoya, o którym nikt nie wiedział. W akcji na mieszkanie Kilta znaleźliśmy dwójkę śmierciożerców, którzy wszystko nam wyśpiewali. Jay kieruje akcją, więc powiedział, że przydacie się, jeśli możecie, — Alex skierował ostatnie słowa w stronę Bezimiennych.
— My też chcemy iść — powiedział Will z zapałem.
— Wiemy, że chcecie — westchnął Ron. — Ale nie ma sensu, żebyście tam się pchali. Mamy wystarczającą ilość dobrych aurorów, którzy na pewno nie zawiodą. Jeśli was weźmiemy, Jay może mieć problem, że zabrał na akcję zwykłych obywateli.
— Możecie poczekać w Mungu — dodał Alex.
— Ale ja idę z wami — zaparła się Dora. — Jestem aurorem.
— Tobie nie możemy zabronić.
We trójkę wrócili do ministerstwa w towarzystwie Bezimiennych. Ginny, Syriusz, Remus, Hermiona i Kizzy przenieśli się do Munga, twierdząc, że wszyscy nie powinni tam iść. Pozostali czekali z niecierpliwością na informacje.

— Pamiętajcie, łapiecie wszystkich, których zobaczycie. Jeśli musicie – zabijcie, chociaż tego wolałbym uniknąć. Poza tym, że sam z miłą chęcią zabiję Malfoya — dodał w myślach. — Radzę nie zawalić akcji. Jeśli ktoś ją spieprzy, popamięta mnie. Nie wiemy, kogo jeszcze tam przetrzymują i czy w ogóle to robią, ale oni muszą — położył nacisk na to słowo — być żywi.
Po chwili aurorzy i Bezimienni stali niedaleko domu na Wzgórzu Smoka. Budynek zbudowano w stylu gotyckim i przypominał zamek, w którym straszy. Materiałem budowlanym była cegła, strzelisty dach wygląd tak, jakby chciał sięgnąć nieba, a duże okna zastąpiły witraże.
Ruszyli do ataku na dom. Podeszli cicho do wielkich drzwi i rozeszli się wokół całego budynku. Wrota otworzyły się, a śmierciożerca, który przez nie wyszedł, natychmiast został oszołomiony. Wkroczyli do domu i od razu zawył alarm. Jay zaklął szpetnie, wiedząc, że śmierciożercy zaraz się zbiegną. Nie mylił się. Rozpoczęła się walka, w której to jednak oni mieli przewagę. Bezimienni z łatwością powalili większość przeciwników. Alex zamknął drzwi, by żaden ze śmierciożerców nie uciekł z domu, a Ron rzucił zaklęcie antydeportacyjne. Kilku aurorów pobiegło w stronę jedynych z drzwi na polecenie Jaya. W tym czasie śmierciożercy zostali powaleni na łopatki. Huncwoci i Bezimienni już chcieli rozbiec się po budynku, by poszukać Czarnego, lecz przez drzwi wpadli aurorzy ze związanym Malfoyem, który wyrywał się i śmiał opętańczo.
— Nie zdążyliście! — wydarł się głośno. — Zdycha powoli i boleśnie! — Wybuchnął szalonym śmiechem, rzucając w nich wyzwiskami.
— Zamknij się! — warknął wreszcie Jay, by stłumić przerażenie. — Wyjdźcie przed dom i zabierzcie go do ministerstwa — rozkazał aurorom. — Idziemy do lochów. Grupa B pilnuje śmierciożerców.

Harry miał wrażenie, że ten koszmar nigdy się nie skończy. Ledwo rozróżniał słowa Malfoya, który katował go już kilka godzin. Drgnął niekontrolowanie, kiedy poczuł ostrze, które dotknęło jego pleców przez strzępy ubrań. Kolejne cięcie do kolekcji. Cruciatus rzucony wprost w świeżą ranę nie był niczym nowym, ale jęku bólu nie mógł powstrzymać. Kałuża czerwieni była olbrzymia, a on momentami żałował, że co jakiś czas wstrzykują mu eliksir uzupełniający krew. Czasami wolał, żeby zapomnieli mu to podać. Właśnie teraz miał taką nadzieję. Malfoy już miał wstrzyknąć mu zawartość buteleczki do żył, gdy rozległ się alarm.
— Czyżby już przyprowadzili mugoli? Idioci, mieli wyłączyć alarm.
Malfoy wyszedł z celi, zostawiając strzykawkę na stoliku. Czarny słyszał krzyki, huki i trzaski, ale teraz mało go to obchodziło. Z każdą chwilą wszystko oddalało się. Przymknął powieki, a głowa opadła na klatkę piersiową. Czuł smak krwi w ustach, która powoli wyciekała na zewnątrz. Odgłosy niespodziewanie ucichły. Krzyki. Malfoya? Tak, to na pewno on. Wrzeszczał jak opętany. Pewnie znowu śmierciożercy spieprzyli sprawę dotyczącą porwania kilku mugoli. Kroki. Czyżby wracał, aby znowu go torturować? Nie. To nie on. On przychodził niespodziewanie i cicho. Tupot stóp wielu ludzi. Inni śmierciożercy przyszli się zabawić? Głosy. Ale czyje? Nie rozróżniał ich, choć wydawały się znajome. Zgrzyt drzwi otwieranej celi.
— Czarny — rozpaczliwy szept kobiety. — Jay! Tutaj!
Jay? Znajome imię. No tak… Imię Huncwota. Tylko skąd on się tu wziął? Tupot stóp.
— O mój Boże… Trzymajcie go, trzeba go rozwiązać.
Łańcuchy na nogach puściły. Ktoś chwycił go w pasie, a ktoś inny dobrał się do kajdanek przy nadgarstkach. Jego ciało spięło się, twarz wygięła w bólu. Żałował, że nie może stracić przytomności, ponieważ eliksir trzeźwiejący cały czas działał. Więzy puściły, a jego ręce bezwładnie opadły wzdłuż ciała. Nie kontrolował ich, były zbyt zdrętwiałe i obolałe. Podłoga wysunęła mu się spod stóp i gdyby nie ramiona innych, pewnie upadłby na ziemię. Obraz zawirował jeszcze bardziej spod półprzymkniętych powiek. Nie dostał eliksiru, więc tracił zbyt dużo krwi.
— Wyprowadźcie go przed dom. Wcześniej nie przebijecie barier. — To na pewno była Ellen.
Czuł, że próbują go prowadzić, gdyż on nie mógł nawet unieść nogi, by postawić krok. Wyciągnięto go z lochów.
— Przeniosę nas tak, żeby jak najmniej to odczuł — powiedział jeden z prowadzących go, kiedy znaleźli się na świeżym powietrzu.
Drugi skinął głową. Zniknęli.

W poczekalni nie było tłoczno. Znudzone recepcjonistki siedziały za ladą, obserwując kręcących się niedaleko ludzi. Kizzy McPamant znały z gazet, Hermiona Granger kiedyś tu pracowała, podobnie jak Ginny Weasley, i Syriusz Black – niesłusznie oskarżony o morderstwo kilkanaście lat temu. Jedynym nieznajomym był blondyn z licznymi bliznami.
— Ginny, coś się stało? — spytała jedna z nich.
— Nie. To znaczy… — odetchnęła głośno, by się uspokoić. — Mogłabyś powiedzieć Markowi Devisowi, żeby tutaj przyszedł? Potrzebujemy go.
— Nie wiem, czy przypadkiem nie ma obchodu, ale zaraz sprawdzę.
Ginny pokiwała głową, opadając na krzesło stojące za nią.
Mark stanął w drzwiach chwilę później.
— Co się stało? — zapytał po krótkim przywitaniu.
— Mógłbyś zająć się Harrym? — poprosiła Ginny. — Zaraz powinien się tutaj pojawić cały poturbowany. Nie wiemy, w jakim jest stanie, ale na pewno w niezbyt dobrym. Mam do ciebie największe zaufanie.
— Jasne. Powiedzcie mi, czego mam się spodziewać.
— Porwali go śmierciożercy — odpowiedziała szeptem Ginny. — Właśnie próbują go odbić.
— Ile czasu tam był?
— Jakieś trzydzieści sześć godzin.
Mark skinął sztywno głową, domyślając się, ile mogło się stać w ciągu tylu godzin. Rozległo się zamieszanie wywołane pojawieniem się nowych osób na środku korytarza. Alex, Sean i…
— Harry — jęknęła Ginny.
Spodziewali się, że będzie wyglądał bardzo źle, ale to przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Ubranie całe w strzępach, poplamione krwią, mnóstwo otwartych ran. Alex i Sean musieli go trzymać, gdyż nie był w stanie nawet stać. Na białej posadzce niemal natychmiast pojawiły się pierwsze smugi krwi. Mark zawołał sanitariuszy, którzy pomogli położyć Czarnego na przenośnym łóżku. Zniknęli za drzwiami, krzycząc jeden przez drugiego. Patrzyli za nimi, dopóki drzwi się nie zamknęły. Alex i Sean byli cali od krwi. Recepcjonistki nie były już znudzone.
Jakiś czas później w szpitalu zjawili się Bezimienni wraz z Ronem, a potem również Jay, który musiał doprowadzić akcję do końca.
Minuty mijały, a oni czekali.

1 komentarz:

  1. Hej,
    no całe szczęście został odbity, Malfloy człkowicie oszałał...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń