Jay
i Ron spojrzeli na siebie, kiedy śmierciożercy zniknęli im sprzed oczu i
zapadła niesamowita cisza. Syriusz, Amy i pozostali walczący rozglądali się
wokół. Żadnych odgłosów. Niepokojąca cisza. Nagle rozległo się wycie wilkołaka
z głębi lasu. Amy mocniej zacisnęła dłoń na łokciu Łapy.
—
Harry! — krzyknęła nagle z paniką na twarzy.
Jeszcze
głośniejsze wycie wilkołaka. Cisza. Śmiech, który ją zagłuszył. Dźwięk
deportacji. Kroki. Wszyscy pobiegli w głąb lasu, wpadając wprost na
zdezorientowanych aurorów.
—
Uciekli — powiedział Ron.
—
Gdzie Harry? — spytał Jay. — Nie ma go z wami? Wrócił do domu, tak? — dodał,
spinając się jaka struna.
—
Pobiegł za wami — szepnęła Dora.
—
Harry! — Amy rzuciła się jeszcze dalej w las, nawołując chłopaka.
—
Rozejść się po lesie! Może gdzieś tu jest! — polecił auror dowodzący.
Przyjaciele
także ruszyli do pomocy w przeszukiwaniu lasu.
Remus
i Dora zatrzymali się niespodziewanie, dostrzegając to, co było przed nimi. Ślady
łap wilkołaków, pumy i ludzkich butów. Plamy krwi na zielonej trawie.
—
Tutaj! — krzyknęła kobieta.
Po
chwili na polance zjawili się wszyscy aurorzy i przyjaciele, na twarzach
których pojawiło się przerażenie. Nikt nie był ranny, aby wcześniej zostawić
tutaj te ślady. Will pochylił się, dostrzegając na ziemi telefon.
—
Czarnego…
Cisza.
—
Handerson — rzekł auror dowodzący — zleć poszukiwania Harry’ego Pottera.
Potrzebne są wszystkie akta śmierciożerców i lista ich kryjówek. Mamy
zaginionego, prawdopodobnie porwanego przez śmierciożerców. Przejmujemy sprawę.
Jonson, Williams, Weasley, będziecie potrzebni.
Pokiwali
głowami, patrząc tępo na krew.
—
Mówiłam, żeby nie szedł!
Ginny
nie powstrzymała łez, gdy dowiedziała się prawdy od przyjaciół. Harry został
porwany, nikt w to nie wątpił.
—
Przyszli tylko po to — powiedział cicho Remus. — Chcieli wciągnąć go w pułapkę
i im się udało. Wiedzieli, że będzie próbował złapać Malfoya, więc to
wykorzystali.
Pojawił
się Ron z pierwszymi informacjami od aurorów.
—
Stwierdziłem, że powinniście o tym wiedzieć — zaczął. — Harry został uznany za
porwanego. Aurorzy są w stanie gotowości i już planują jego poszukiwania.
Wywlekliśmy wszystkie sprawy śmierciożerców, mamy listę kryjówek, choć nie
wiemy, czy nie znaleźli innej meliny. Dodatkowo będziemy jeszcze raz
przesłuchiwać zamkniętych śmierciożerców pod veritaserum. W tym samym czasie
będziemy robić najazdy na ich poprzednie miejscówki. Przeszukamy wszystkie domy
śmierciożerców. Po prostu… będziemy robić wszystko, co tylko możemy.
Ściągnęliśmy do pomocy większość aurorów.
—
Nie mamy zamiaru siedzieć bezczynnie — oznajmił Ryan, który zjawił się wraz z
pozostałymi Bezimiennymi zaraz po wezwaniu przez Amy.
—
Nie chcą nikogo wkręcać w akcje poza aurorami.
—
W takim razie będziemy go szukać na własną rękę. Niech oni zrozumieją, że
Czarny to Bezimienny — rzekł Frank. — Tak samo on bezinteresownie pomógł nam,
kiedy nas porwali. My zrobimy to samo. Tyle że wtedy będziemy sobie wzajemnie
przeszkadzać, a to utrudni sprawę.
Ron
przetarł twarz dłonią.
—
Wiem, że chcecie pomóc i zrobicie, co będziecie chcieli, ale oni… Musicie im
przemówić do rozsądku.
—
To nie będzie trudne. Ostatnio połączyliśmy siły i wszystko dobrze się skończyło,
więc teraz nie mają wyboru — zauważyła Karen.
—
Pójdziemy z tobą do Biura Aurorów — dodał Ryan
Tak
zrobili.
Dowódca
aurorów musiał zgodzić się na pomoc Bezimiennych, aby nie zepsuli mu planów
dotyczących odbicia Pottera z rąk śmierciożerców. Wzięto na przesłuchanie
pierwszych sześciu zwolenników Czarnego Pana z Azkabanu, lecz ci nie powiedzieli
im nic nowego. Grupę łowców czarnoksiężników wysłano na cmentarz, gdzie
odrodził się Voldemort, aby zbadali teren. Wrócili z negatywną wiadomością.
Nikogo tam nie było i nie wyglądało na to, by ktoś pojawił się tam w ostatnim
czasie. Kolejne miejsce i kolejni przesłuchani także nie byli trafieni. Nikt
nie zważał na to, że nastała już późna noc. Huncwoci i Bezimienni nie mieli
zamiaru udać się na odpoczynek. Wszyscy czekali z niecierpliwością na
jakiekolwiek informacje.
Godziny
mijały, lecz nie było żadnych nowych wiadomości na temat kryjówki
śmierciożerców, gdzie mógł być przytrzymywany Czarny.
Ginny
siedziała skulona na kanapie w bluzie Harry’ego, którą zostawił przed
porwaniem. Nie płakała, choć niesamowicie się bała. Nie mogła siedzieć spokojnie,
kiedy nie wiadomo, co tam z nim robią.
—
Przecież chcieli zacząć ode mnie — szepnęła do Syriusza w pewnym momencie.
—
Pewnie zmienili plany — odparł cicho.
—
Boże, czemu on za nim pobiegł? — zapłakała, ukrywając twarz w dłoniach.
—
Znasz Harry’ego… Czasami bywa zbyt impulsywny i nie zważa na nic. Znajdą go. Na
pewno.
Obudził
się w ciemnym, obskurnym lochu. Ściany pokryte były brudem, nie docierało tutaj
żadne światło, prócz tego, które błyszczało z daleka, prawdopodobnie z jakiegoś
lampionu. Pachniało zgnilizną, która drażniła jego nos. Ręce miał przykute nad
sobą do łańcuchów. Nogi także były skrępowane, a stopami ledwo dotykał podłoża.
Całe ciało go bolało, co było oznaką, że w takiej pozycji wisiał przez długi
czas.
Trwał
w takiej pozie bez możliwości ruszenia się, aż do momentu, gdy do lochu wszedł
Malfoy we własnej osobie.
—
Proszę, proszę. Złoty Chłopiec dał się złapać w pułapkę — rzekł tym swoim
chłodnym, kpiącym głosem. Harry spojrzał na niego z czystą złością i
nienawiścią. — Przyszedł moment na zemstę. Pożałujesz wszystkiego, co zrobiłeś
i jeszcze będziesz błagał o śmierć, Potter. Kilka godzin i nawet mały Cruciatus
na ciebie zadziała. Oj, tak… To nie będą zwyczajne tortury. Będą długie,
bolesne, ale takie, przez które zbyt szybko nie umrzesz. Powoli będziesz
popadał w obłęd. Ani chwili odpoczynku, ciągłe męki…
Mówił
to z chorą satysfakcją. Harry widział szaleństwo w jego oczach. Nie mógł
uwierzyć, że Malfoy tak bardzo zwariował. Lata w Azkabanie musiały wpłynąć na
jego psychikę. Zemsta zapowiadała się naprawdę okrutna.
—
W takim stanie nawet tobie nie uda się uwolnić. Zostało siedemnastu
śmierciożerców. Każdy przyszedł tutaj, żeby zobaczyć, jak powoli giniesz. Każdy
pomógł cię tutaj sprowadzić. Strata dziecka bolała, prawda? Wiem, że bolała, bo
sam to czułem. Żonkę postanowiliśmy sobie odpuścić. Nie możemy w nieskończoność
czekać na twoją śmierć. Mrok Dnia także ma ochotę cię zabić, prawda? Nie damy
mu tej sposobności i zabijemy cię jako pierwsi.
—
Nic nie wiesz o sprawie pomiędzy mną a Mrokiem — syknął.
—
I nic mnie to nie obchodzi. Teraz chcę usłyszeć, jak błagasz o śmierć.
—
Prędzej możesz mnie zabić — warknął.
—
Do tego dojdziemy później. Takich tortur, jakie my ci zapewnimy, nikt ci nie
zafunduje. — Wycelował różdżką w jego serce. — Crucio!
Nie
wierzył, że człowiek, nawet chory psychicznie, jest zdolny do czegoś tak
brutalnego. Malfoy był sadystą z krwi i kości. Harry wył z bólu, ledwo się
powstrzymywał przed błaganiem o śmierć. Cucono go, gdy tylko tracił świadomość.
Nie wiedział, jakim sposobem jeszcze żyje. Całe ramiona bolały go od ciągłego
wiszenia.
Nie
myślał, że śmierciożercy potrafią tak torturować. Na plecach wyryto mu nożem
anielskie skrzydła, śmiejąc się przy tym opętańczo. Zaciskał mocno powieki, pod
którymi zebrały się łzy bólu, momentami z jego gardła wydobywały się jęki. Krew
zebrała się pod nim, tworząc wielką kałużę.
—
Przyznaj, że masz dość — syknął mu do ucha Malfoy. — Przyznaj, że chcesz
umrzeć.
Cholernie
chciał umrzeć, wpaść w nicość, by nie czuć tego bólu.
—
Spie*dalaj — warknął cicho ochrypłym głosem.
Wymierzyli
w jego rany mocne zaklęcia. Z jego ust wyrwał się jęk, którego nie mógł
powstrzymać. Któryś z czterech śmierciożerców zaczął kreślić nożem długą drogę
od ucha aż do brzucha, rozcinając skórę i koszulkę, z której pozostały tylko
strzępy. Kolejny krwawy szlak zrobiono mu od dłoni do ramienia. Krew płynęła mu
po skórze, spadając na twarz wygiętą w grymasie. Później powoli zatopiono
ostrze w jego ciele, by następnie przekręcić. Dość szybko uleczono ranę, by się
nie wykrwawił.
Tortury
trwały.
Bezimienni
nie nadawali się teraz do jakichkolwiek akcji. Sami doskonale o tym wiedzieli,
kiedy ich ciała opanowywał nieznośny ból. Siedzieli na Grimmauld Place 12 w
milczeniu. Nie wrócili do Nory, gdyż nie chcieli denerwować pozostałych. Amy
obejmowała kolana ramionami, opierając o nie czoło. Nie widzieli łez
spływających po jej policzkach. Syriusz zmaterializował się w salonie.
—
Alex powiedział mi, że wycofaliście się z kolejnej akcji. Co się dzieje? — dodał,
gdy zobaczył ich miny.
—
Wiesz, że czujemy to, co Harry, tylko w o wiele mniejszym stopniu, prawda? — spytała
szeptem Ellen.
Pokiwał
niepewnie głową.
—
Przez to nie jesteśmy w stanie iść na akcję — dorzucił cicho Ryan. — Nigdy nie
czuliśmy tego tak bardzo.
—
Co to znaczy?
—
Że nie litują się nad nim w najmniejszym stopniu.
Syriusz
opadł ciężko na kanapę.
—
Jonson, pokierujesz akcją na dom Kilta. Był on szpiegiem wśród aurorów…
—
Pamiętam go — przerwał szefowi Jay. — Był w ochronie Hogwartu za czasów Voldemorta.
Harry go zabił, gdy razem z Niebieskimi napadł na zamek — dodał niemrawo.
—
Dokładnie. Zaraz po jego śmierci znaleźliśmy w jego domu kilku śmierciożerców,
których ukrywał. Być może znowu się tam zorganizowali, gdyż dom cały czas był
niezamieszkany. Weź ze sobą grupę wybranych aurorów. Nie wiem, co z
Bezimiennymi, ale jeśli chcą iść, możesz ich zabrać. Właściwie to dlaczego
zrezygnowali z akcji? Zawsze szli jako pierwsi.
Jay
westchnął ociężale.
—
Szefie, wolałbym, żeby zostało to między nami.
—
Oczywiście.
—
Wszyscy Bezimienni są ze sobą połączeni. Odczuwają najsilniejsze emocje innych,
najczęściej te negatywne, ale w o wiele mniejszym stopniu. Przez to wiedzą, że
Harry jest torturowany.
—
Czyli mamy potwierdzenie — mruknął mężczyzna w zamyśleniu. — To dość ważna
informacja, która zmusza nas do szybszych akcji. Powiem szczerze, Jonson, że
Potter jest ważną osobą, tak jak kiedyś Albus Dumbledore. Teraz potrzebujemy
silnych magów, a śmierć Pottera byłaby dużym ciosem. Wiem, jakie stosunki cię z
nim łączą i chcesz go uwolnić głównie ze względów osobistych, tak jak Weasley i
Williams. Dlatego wiem, że będziecie szli w zaparte i zaraz po uwolnieniu
Pottera ważne będzie dla was złapanie śmierciożerców.
—
Co się stanie z Malfoyem, gdy go złapiemy?
—
Podjęliśmy już decyzję, że oddamy go w ręce dementorów, gdy tylko wrócą na
swoje stanowiska.
—
Nie wiadomo, kiedy to zrobią. — Jay ledwo ukrył zdenerwowanie. — Przyłączyli
się do Mroku Dnia i dopóki nie zniknie, zapewne nie powrócą do Azkabanu.
—
Dlatego jak najszybciej chcemy pozbyć się Mroku Dnia. Jonson, aurorzy czekają.
Pokiwał
sztywno głową, wziął papiery dotyczące domu Kilta i wyszedł. Przed drzwiami
czekali na niego Ron i Alex.
—
Przekazał mi akcję na dom Kilta — poinformował ich.
—
To ten śmierciożerca, którego Czarny zabił w Hogwarcie?
—
Dokładnie. Chodźcie do reszty. Trzeba się sprężyć.
Pokiwali
głowami na znak zgody.
Jay
bardzo się przyłożył do akcji na dom Kilta. Nie chciał popełnić żadnego błędu, za
który Harry przepłaciłby życiem. Wybrał kilkunastu najlepszych aurorów z Ronem
i Alexem na czele. Wszyscy przenieśli się niedaleko mieszkania Kilta.
Niezauważeni przeszli przez ogródek, dostrzegając, że w środku ktoś jest.
Wpadli do domu, gdzie znaleźli dwójkę śmierciożerców. Obszukali cały budynek,
ale po Harrym nie było śladu. Jay wychodził z siebie.
—
Gdzie on jest? — warknął, chwytając jednego ze śmierciożerców za szatę.
Ten
uśmiechnął się z ironią i syknął:
—
Zdycha przed Lucjuszem.
Oczy
Jaya zabłysły intensywnym brązem.
—
Ty…
—
Jay, to nie ma sensu. — Ron odciągnął go od mężczyzny. — Przesłuchamy go pod
veritaserum.
Jay
spojrzał jeszcze wściekle na faceta.
—
Zabierzcie ich do ministerstwa.
Od
śmierciożerców dowiedzieli się, że w krucjacie uczestniczy siedemnastu
popleczników Voldemorta, a Harry’ego przetrzymują w domu Malfoya na Wzgórzu
Smoka, o którym nikt wcześniej nie wiedział. Huncwoci od razu chcieli tam iść,
lecz wiedzieli, że bez wsparcia nie mają żadnych szans.
—
Jonson, pokierujesz akcją na Wzgórze Smoka.
—
Wezwijcie Bezimiennych. Na pewno się przydadzą. — Od razu zabrał się do roboty,
wydając polecenia Alexowi i Ronowi.
Prace
ruszyły pełną parą.
Bezimiennych
nie znaleźli na Grimmauld Place 12, więc przedostali się do Nory. Wszyscy
siedzieli w salonie, tak jak w dniu, gdy Czarny został porwany. Anioły również
przebywały wśród znajomych. Poczuli na sobie niecierpliwe spojrzenia, gdy tylko
weszli do środka.
—
Wiemy, gdzie go trzymają — powiedział na wstępie Ron.
—
Gdzie?!
—
W domu Malfoya, o którym nikt nie wiedział. W akcji na mieszkanie Kilta
znaleźliśmy dwójkę śmierciożerców, którzy wszystko nam wyśpiewali. Jay kieruje
akcją, więc powiedział, że przydacie się, jeśli możecie, — Alex skierował ostatnie
słowa w stronę Bezimiennych.
—
My też chcemy iść — powiedział Will z zapałem.
—
Wiemy, że chcecie — westchnął Ron. — Ale nie ma sensu, żebyście tam się pchali.
Mamy wystarczającą ilość dobrych aurorów, którzy na pewno nie zawiodą. Jeśli
was weźmiemy, Jay może mieć problem, że zabrał na akcję zwykłych obywateli.
—
Możecie poczekać w Mungu — dodał Alex.
—
Ale ja idę z wami — zaparła się Dora. — Jestem aurorem.
—
Tobie nie możemy zabronić.
We
trójkę wrócili do ministerstwa w towarzystwie Bezimiennych. Ginny, Syriusz,
Remus, Hermiona i Kizzy przenieśli się do Munga, twierdząc, że wszyscy nie
powinni tam iść. Pozostali czekali z niecierpliwością na informacje.
—
Pamiętajcie, łapiecie wszystkich, których zobaczycie. Jeśli musicie – zabijcie,
chociaż tego wolałbym uniknąć. Poza tym,
że sam z miłą chęcią zabiję Malfoya — dodał w myślach. — Radzę nie zawalić
akcji. Jeśli ktoś ją spieprzy, popamięta
mnie. Nie wiemy, kogo jeszcze tam przetrzymują i czy w ogóle to robią, ale
oni muszą — położył nacisk na to słowo — być żywi.
Po
chwili aurorzy i Bezimienni stali niedaleko domu na Wzgórzu Smoka. Budynek zbudowano
w stylu gotyckim i przypominał zamek, w którym straszy. Materiałem budowlanym
była cegła, strzelisty dach wygląd tak, jakby chciał sięgnąć nieba, a duże okna
zastąpiły witraże.
Ruszyli
do ataku na dom. Podeszli cicho do wielkich drzwi i rozeszli się wokół całego
budynku. Wrota otworzyły się, a śmierciożerca, który przez nie wyszedł,
natychmiast został oszołomiony. Wkroczyli do domu i od razu zawył alarm. Jay
zaklął szpetnie, wiedząc, że śmierciożercy zaraz się zbiegną. Nie mylił się.
Rozpoczęła się walka, w której to jednak oni mieli przewagę. Bezimienni z
łatwością powalili większość przeciwników. Alex zamknął drzwi, by żaden ze
śmierciożerców nie uciekł z domu, a Ron rzucił zaklęcie antydeportacyjne. Kilku
aurorów pobiegło w stronę jedynych z drzwi na polecenie Jaya. W tym czasie
śmierciożercy zostali powaleni na łopatki. Huncwoci i Bezimienni już chcieli
rozbiec się po budynku, by poszukać Czarnego, lecz przez drzwi wpadli aurorzy
ze związanym Malfoyem, który wyrywał się i śmiał opętańczo.
—
Nie zdążyliście! — wydarł się głośno. — Zdycha powoli i boleśnie! — Wybuchnął
szalonym śmiechem, rzucając w nich wyzwiskami.
—
Zamknij się! — warknął wreszcie Jay, by stłumić przerażenie. — Wyjdźcie przed
dom i zabierzcie go do ministerstwa — rozkazał aurorom. — Idziemy do lochów.
Grupa B pilnuje śmierciożerców.
Harry
miał wrażenie, że ten koszmar nigdy się nie skończy. Ledwo rozróżniał słowa
Malfoya, który katował go już kilka godzin. Drgnął niekontrolowanie, kiedy
poczuł ostrze, które dotknęło jego pleców przez strzępy ubrań. Kolejne cięcie
do kolekcji. Cruciatus rzucony wprost w świeżą ranę nie był niczym nowym, ale
jęku bólu nie mógł powstrzymać. Kałuża czerwieni była olbrzymia, a on momentami
żałował, że co jakiś czas wstrzykują mu eliksir uzupełniający krew. Czasami
wolał, żeby zapomnieli mu to podać. Właśnie teraz miał taką nadzieję. Malfoy już
miał wstrzyknąć mu zawartość buteleczki do żył, gdy rozległ się alarm.
—
Czyżby już przyprowadzili mugoli? Idioci, mieli wyłączyć alarm.
Malfoy
wyszedł z celi, zostawiając strzykawkę na stoliku. Czarny słyszał krzyki, huki
i trzaski, ale teraz mało go to obchodziło. Z każdą chwilą wszystko oddalało
się. Przymknął powieki, a głowa opadła na klatkę piersiową. Czuł smak krwi w
ustach, która powoli wyciekała na zewnątrz. Odgłosy niespodziewanie ucichły.
Krzyki. Malfoya? Tak, to na pewno on.
Wrzeszczał jak opętany. Pewnie znowu
śmierciożercy spieprzyli sprawę dotyczącą porwania kilku mugoli. Kroki.
Czyżby wracał, aby znowu go torturować? Nie.
To nie on. On przychodził niespodziewanie i cicho. Tupot stóp wielu ludzi. Inni śmierciożercy przyszli się zabawić?
Głosy. Ale czyje? Nie rozróżniał ich,
choć wydawały się znajome. Zgrzyt drzwi otwieranej celi.
—
Czarny — rozpaczliwy szept kobiety. — Jay! Tutaj!
Jay?
Znajome imię. No tak… Imię Huncwota.
Tylko skąd on się tu wziął? Tupot stóp.
—
O mój Boże… Trzymajcie go, trzeba go rozwiązać.
Łańcuchy
na nogach puściły. Ktoś chwycił go w pasie, a ktoś inny dobrał się do kajdanek
przy nadgarstkach. Jego ciało spięło się, twarz wygięła w bólu. Żałował, że nie
może stracić przytomności, ponieważ eliksir trzeźwiejący cały czas działał. Więzy
puściły, a jego ręce bezwładnie opadły wzdłuż ciała. Nie kontrolował ich, były
zbyt zdrętwiałe i obolałe. Podłoga wysunęła mu się spod stóp i gdyby nie
ramiona innych, pewnie upadłby na ziemię. Obraz zawirował jeszcze bardziej spod
półprzymkniętych powiek. Nie dostał eliksiru, więc tracił zbyt dużo krwi.
—
Wyprowadźcie go przed dom. Wcześniej nie przebijecie barier. — To na pewno była
Ellen.
Czuł,
że próbują go prowadzić, gdyż on nie mógł nawet unieść nogi, by postawić krok.
Wyciągnięto go z lochów.
—
Przeniosę nas tak, żeby jak najmniej to odczuł — powiedział jeden z prowadzących
go, kiedy znaleźli się na świeżym powietrzu.
Drugi
skinął głową. Zniknęli.
W
poczekalni nie było tłoczno. Znudzone recepcjonistki siedziały za ladą,
obserwując kręcących się niedaleko ludzi. Kizzy McPamant znały z gazet,
Hermiona Granger kiedyś tu pracowała, podobnie jak Ginny Weasley, i Syriusz
Black – niesłusznie oskarżony o morderstwo kilkanaście lat temu. Jedynym
nieznajomym był blondyn z licznymi bliznami.
—
Ginny, coś się stało? — spytała jedna z nich.
—
Nie. To znaczy… — odetchnęła głośno, by się uspokoić. — Mogłabyś powiedzieć
Markowi Devisowi, żeby tutaj przyszedł? Potrzebujemy go.
—
Nie wiem, czy przypadkiem nie ma obchodu, ale zaraz sprawdzę.
Ginny
pokiwała głową, opadając na krzesło stojące za nią.
Mark
stanął w drzwiach chwilę później.
—
Co się stało? — zapytał po krótkim przywitaniu.
—
Mógłbyś zająć się Harrym? — poprosiła Ginny. — Zaraz powinien się tutaj pojawić
cały poturbowany. Nie wiemy, w jakim jest stanie, ale na pewno w niezbyt
dobrym. Mam do ciebie największe zaufanie.
—
Jasne. Powiedzcie mi, czego mam się spodziewać.
—
Porwali go śmierciożercy — odpowiedziała szeptem Ginny. — Właśnie próbują go
odbić.
—
Ile czasu tam był?
—
Jakieś trzydzieści sześć godzin.
Mark
skinął sztywno głową, domyślając się, ile mogło się stać w ciągu tylu godzin. Rozległo
się zamieszanie wywołane pojawieniem się nowych osób na środku korytarza. Alex,
Sean i…
—
Harry — jęknęła Ginny.
Spodziewali
się, że będzie wyglądał bardzo źle, ale to przeszło ich najśmielsze
oczekiwania. Ubranie całe w strzępach, poplamione krwią, mnóstwo otwartych ran.
Alex i Sean musieli go trzymać, gdyż nie był w stanie nawet stać. Na białej
posadzce niemal natychmiast pojawiły się pierwsze smugi krwi. Mark zawołał
sanitariuszy, którzy pomogli położyć Czarnego na przenośnym łóżku. Zniknęli za
drzwiami, krzycząc jeden przez drugiego. Patrzyli za nimi, dopóki drzwi się nie
zamknęły. Alex i Sean byli cali od krwi. Recepcjonistki nie były już znudzone.
Jakiś
czas później w szpitalu zjawili się Bezimienni wraz z Ronem, a potem również
Jay, który musiał doprowadzić akcję do końca.
Minuty
mijały, a oni czekali.
Hej,
OdpowiedzUsuńno całe szczęście został odbity, Malfloy człkowicie oszałał...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia