piątek, 1 lipca 2016

II. Rozdział 27 - "Razem z tego wyjdziemy"

Alex, Jay i Ron natychmiast wyciągnęli różdżki, gdy Harry’ego oplotły więzy, krępując jego ruchy. Było jednak zbyt późno, gdyż ktoś powalił ich z nóg, związał i zakneblował.
— Proszę, proszę, kogo my tu mamy?
Czarnemu serce stanęło, gdy rozpoznał głos. Szarpnięto nim gwałtownie, aż obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Przed nim stał Lucjusz Malfoy we własnej osobie, a zaraz za nim około piętnastu innych, zamaskowanych śmierciożerców. Dodatkowo Alexa, Jaya i Rona pilnowało trzech kolejnych. Rzucono również zaklęcie antytelepatyczne.
— Ponad sześć lat — zaczął Lucjusz z obłędem w oczach. — Sporo się zmieniło i zobacz, ilu nas tylko zostało — wskazał na siebie i pozostałych śmierciożerców. — I przez kogo to wszystko? Oczywiście, przez ciebie. Tak… Pożałujesz tego, Potter. — Na potwierdzenie tych słów chwycił go mocno za twarz, aż Czarny skrzywił się z bólu. — Twoja żonka wyjdzie na podwórze, gdy nas zobaczy, prawda? — dodał szyderczo, a Harry rzucił mu nienawistne spojrzenie.
— Pieprz się — warknął.
Malfoy podniósł mu różdżką podbródek. Drzwi Nory otworzyły się gwałtownie, a na podwórze wpadli rozbawieni i nieświadomi sytuacji Kevin i Syriusz. Stanęli nagle, zaskoczeni sytuacją. Dopiero do nich dotarło, co widzą. Huncwoci związani i zakneblowani, kilkunastu śmierciożerców i Harry przed Lucjuszem. Nie mając innego wyjścia, Kevin ryknął na całe gardło:
— ŚMIERCIOŻERCY!
Następne sytuacje zdarzyły się niewyobrażalnie szybko. Większość gości wybiegła z domu w gotowości do walki, Ginny podbiegła do okna, żeby zorientować się w sytuacji, Huncwotom przyłożono różdżki do pleców, stawiając ich na nogi, a Malfoy odsunął Harry’ego na odległość wyciągniętej ręki, różdżką celując w jego serce. Wszyscy stanęli jak skamieniali, a blondyn powiedział wśród panującej ciszy:
— Jeden niepowołany ruch, a będziecie świadkami, jak cała czwórka ginie. — Uśmiechnął się cynicznie, patrząc na Harry’ego, który uważnie go obserwował. — Przyprowadźcie jego żonkę.
Czarny drgnął.
— Tylko spróbuj coś jej zrobić…
— Jej na razie nie — odparł z szyderczym uśmiechem. — Aktualnie mamy w planach pozbycie się dziecka.
Harry skamieniał, na plecach pojawił się zimny pot, a z jego twarzy odpłynęła krew. Malfoy zaśmiał się chłodno.
— Będziesz patrzył na to, jak ginie twój pierworodny. Zobaczysz, jakie to miłe uczucie.
— Mścisz się za własną głupotę.
Cruciatus wymierzony wprost w jego serce sprawił, że przez ciało przeszły mu rozżarzone węgle, a z płuc uszło całe powietrze. Poza tym nie dał po sobie poznać, że go zabolało. Wspomnienie Draco najwyraźniej działało na Lucjusza rozjuszająco, przez co zaklęcia byli silniejsze. Malfoy wskazał na przerażoną Kizzy.
— Ty, idź po Rudą.
— Nie idź — wycedził Czarny.
— I tak ją przyprowadzimy, ale wtedy już będziesz nie do użytku.
— Gówno mnie to obchodzi.
— Idź, bo inaczej się z nim policzę — warknął Lucjusz do Kizzy.
— Nie idź — odparł Harry, ciskając gromy z oczu w śmierciożercę.
Poczuł, jak skóra na brzuchu rozcina się pod wpływem zaklęcia, a krew przecieka przez ubranie.
— Co mam robić? — szepnęła zlękniona Kizzy.
— Rób to, co mówi — odparła cicho Amy.
— Malfoy?
— Harry.
— Zabiją go.
— W pierwszej kolejności zabiją dziecko i Ginny. Jego zostawią na koniec.
Harry zacisnął zęby, gdyż ból stawał się nie do zniesienia, a śmierciożerca pogłębiał ranę z każdą chwilą.
— Zabijesz go — powiedział cicho jakiś facet stojący obok.
Lucjusz przerwał zaklęcie.
— Poza tym mamy jeszcze twoich koleżków. — Harry zerknął na Huncwotów, lecz ci z zaparciem pokręcili głowami. — Jak szlachetnie — prychnął.
— Ty raczej nic o tym nie wiesz, skoro lizałeś buty Voldemorta — zripostował, mając nadzieję, że tymi słowami zmieni obrót sprawy i w tym czasie wymyśli, jak wyplątać się z tej sytuacji.
— Przeżyłeś starcie z Czarnym Panem tylko dzięki szczęściu — odwarknął.
— Dzięki jego zaślepieniu i lekceważeniu. Zależało mu tylko na tym, żeby powybijać jak najwięcej ludzi.
— A ty to co? — Malfoy zmienił taktykę. — Sam mordowałeś bez skrupułów.
Oczy Harry’ego pociemniały, lecz odparł spokojnie:
— Wiedziałem, kiedy przestać. Poza tym mordowałem tylko takich idiotów, którzy stoją przede mną.
Nie żałował swoich słów nawet w chwili, gdy uderzyły go trzy zaklęcia torturujące. Zachwiał się niebezpiecznie, ale utrzymał równowagę, nie poddając się miękkości nóg, które chciały natychmiast przestać utrzymywać jego ciało w pionie. W uszach mu szumiało, przed oczami miał czarne plamy. Patrzył jednak z nienawiścią na swojego oprawcę, obierając sobie za cel wytrzymanie bólu i niepoddanie się. Poczuł nagły przypływ ulgi, gdy ściągnęli z niego zaklęcia.
— Nadal nie poddajesz się zaklęciom torturującym — cmoknął Malfoy. — Ale nie jesteś ze stali, prawda? Może sprawdzimy, jaki jest twój limit?
Harry rzucił mu tylko jedno spojrzenie bez jakichkolwiek emocji, lecz blondyn nie żartował. Gdy zaklęcie rzuciło pierwszych dwóch śmierciożerców, przypomniał sobie tortury u Lucyfera. Kolejna fala gorąca zalała jego ciało, gdy dołączył następny Cruciatus. Malfoya już nie widział przed sobą, ale wiedział, że nadal utrzymuje się na nogach, nie wydobywając z siebie nawet piśnięcia. Z nosa zaczęła płynąć krew.
— Malfoy, zabijesz go — usłyszał z daleka warknięcie jakiegoś nieznajomego śmierciożercy, lecz mężczyzna najwyraźniej to zignorował.
Czarny zacisnął powieki, gdy uderzył go czwarty promień zaklęcia.
— Boże, przestańcie!
Nie zareagowali na krzyk Kizzy. Tracił siły, osuwając się na kolana, ale obiecując sobie, że nie pozwoli sobie na żadne najmniejsze jęknięcie bólu.
— Wujek!
Tylko nie Suzi… Weźcie ją stąd… Pierwszy raz słyszał tak przerażony głos dziewczynki.
Ciało buchnęło bólem po raz kolejny, gdy piąty z kolei promień uderzył go w plecy.
Nagle rozległ się trzask. Sytuacja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Niespodziewanie pomoc dotarła ze strony aurorów, którzy nagle zaatakowali. Śmierciożercy rozproszyli się, a wszyscy rzucili się do walki. Harry zmusił się do wstania, choć ciało wyraźnie protestowało. Wszystko mówiło mu, żeby natychmiast zszedł z pola walki. Jego własna świadomość, wzrok Syriusza i to, że Ginny jest w budynku. Max podbiegł do niego i rozwiązał go. Czarny wykrzesał z siebie ostatni pokład energii, kiedy zobaczył śmierciożercę wbiegającego do środka. Zmusił się do biegu w stronę Nory. Wpadł do środka. Fleur leżała oszołomiona w korytarzu, a zapłakana Suzi siedziała obok niej. Wpadł do salonu w najgorszym momencie, jaki mógł się trafić. Śmierciożerca śmiał się okrutnie, a Ginny osuwała się na kolana z nożem w brzuchu. Nim Harry zdążył zareagować, wyskoczył przez okno i krzyknął:
— Załatwione!
Czarny nie wiedział, co działo się dalej, bo przed oczami miał tylko swoją zakrwawioną żonę. Rzucił się w jej stronę, mając wrażenie, że porusza się tak, jakby był w transie. Nie czuł bólu, gdy chwycił ją na ręce. Nie widział wbiegających do środka Amy i Cary’ego. Zniknął.

— Złapaliśmy tylko dwójkę. Reszcie udało się uciec, zanim rzuciliśmy zaklęcia antydeportacyjne.
— Jak mamy powiedzieć o tym Harry’emu? Mieliśmy nadzieję, że złapiemy wszystkich, gdy tylko się pojawią — powiedział Jay.
— Niestety, nie udało się.
— Niestety? Do cholery, śmierciożercy nie dadzą mu spokoju! Voldemorta już nie ma! Przeszukajcie jeszcze raz wszystkie kryjówki. Może coś znajdziecie.
— Musimy dostać takie polecenie od szefa. Dobrze o tym wiesz, Jonson.
— W takim razie, jak będzie trzeba, przeszukamy je sami — warknął Ron.
— Może dowiemy się czegoś więcej od złapanych.
— Pod veritaserum — powiedział z naciskiem Łapa.
— Oczywiście. Inaczej pewnie nie pisną słówka.
— Syriusz! — Wszyscy odwrócili spojrzenia, widząc wyraźnie przerażoną Amy. — Zaatakowali Ginny!
— Jak to?!
— Któryś z nich wszedł do domu.
— Co z nią?
— Czarny gdzieś ją zabrał. Pewnie do Munga — odparł niemrawo Cary. — Celowali w dziecko.
Zapadła grobowa cisza. Już po chwili Blackowie, Molly, Artur, Hermiona i Ron znaleźli się w szpitalu Świętego Munga, gdzie skierowano ich na konkretny oddział. Harry siedział na krześle przy drzwiach, podpierając łokcie na kolanach i ukrywając twarz w dłoniach.
— Co z nią? — spytała cicho Hermiona, gdy podeszli blisko niego.
— Jest na sali operacyjnej — odparł, nawet nie zmieniając pozycji. — Jeszcze nic nie mówili.
Usiedli obok niego w milczeniu.
— Musisz dostać jakieś leki — powiedziała cicho Amy, przerywając ciszę.
Pokręcił lekko głową, siedząc tak jak wcześniej.
— Nic ci nie da pogarszanie jeszcze swojego stanu — rzekła stanowczo Hermiona, kiedy zobaczyła jego wyczerpaną twarz, na szczęście już bez krwi.
Zniknęła gdzieś za rogiem, a po chwili wróciła z flakonikiem. Wypił to, by nie słuchać marudzenia pozostałych.
— Złapali ich? — zapytał cicho, by przerwać milczenie, które nasuwało mu najgorsze myśli.
— Dwóch. Od nich pewnie się dowiedzą, gdzie są pozostali — rzekł Syriusz, widząc twarz Harry’ego wyginającą się w geście niezadowolenia.
— A co z Fleur i Suzi?
— Fleur była tylko oszołomiona. Suzi jest jeszcze w szoku — odparła wyraźnie zmartwiona Molly.
Siedzieli przed salą kilka godzin bez jakichkolwiek informacji, raz po raz wymieniając tylko jakieś spostrzeżenia. Wreszcie otworzyły się drzwi. Wszyscy automatycznie zerwali się z krzeseł. Mark rozejrzał się po twarzach, zatrzymując wzrok na Czarnym.
— Co z nią? — spytał brunet lekko ochrypłym głosem, widząc jego niemrawą twarz.
— Z Ginny wszystko w porządku — odparł cicho.
— A dziecko?
Mark milczał chwilę. Położył mu dłoń na ramieniu.
— Przykro mi. Nie przeżyło.
Harry patrzył pustym wzrokiem w ziemię. Tylko oczy powoli zaczęły zdradzać to, co chłopak czuje. Żal, bezradność, ból. Opadł na krzesło w niemej rozpaczy. Mark rozejrzał się bezsilnie po twarzach, które zastygły w niedowierzaniu.
— Możesz do niej iść — dodał cicho Mark do Czarnego i odszedł, zostawiając ich samych.
Czuł pustkę w sercu, jakby ktoś wyrwał mu je z piersi. Przecież jeszcze kilka godzin temu czuł, jak dziecko daje o sobie znać. Nie mogło tak po prostu przestać istnieć. Przykro mi. Nie przeżyło…

Ginny wyciągnęła z szafki małe buciki i postawiła je na blacie. Przenosił wzrok z obuwia na nią, nie wiedząc, czego się spodziewać.
— Będziesz ojcem.
Czyste niedowierzanie, a później nieme szczęście. Chwycił ją w objęcia i zaczął krzyczeć z radości. Przytulił się do jej brzucha, czując niewyobrażalną radość.

Wypadł z domu z wielkim wyszczerzem.
— A tobie co? — spytał Mięta.
— Będę ojcem! — wrzasnął.
Szok. A później multum gratulacji.

— Ja chcę być chrzestnym! — ryknął Jay.
Wzruszona pani Weasley porwała go w ramiona, Kizzy wrzeszczała, że chce być matką chrzestną, Syriusz klepał go po plecach z czystym niedowierzaniem, narzekając, że w tak młodym wieku będzie dziadkiem. Kłótnie dotyczące imienia dla dziecka i przekonanie o chłopczyku.
— Kevin Potter. No zobacz, jak fajnie brzmi.
— Wiesz co, Świstak? Na razie będzie Bezimienny… po ojcu.

— Za kilka miesięcy będziemy opowiadali mu bajki na dobranoc.
Głaskał Ginny po brzuchu, jakby chciał przekazać dziecku, że kochają je najmocniej na świecie, chociaż jeszcze się nie narodziło.
— Opowiemy mu, jak książę uwiódł zwykłą niewiastę — odparła Ginny z uśmiechem.
— A efektem końcowym był wielki brzuch niewiasty — zaśmiał się, a ona zdzieliła go w łeb.

Słuchali spięć przyjaciół dotyczących imienia dla bobasa.
— A może… — wtrąciła Ginny — Marla i Jim?
Cisza. I zgoda ojca.

Przyłożył dłoń do brzucha dziewczyny. Czuł lekkie ruchy.
— Kopie.
Ciepło rozlało się w jego sercu, kiedy dotarło do niego, że dziecko naprawdę tam jest.

Niespodziewanie wiadomość runęła na niego z niewyobrażalną siłą. Zamordowali jego dziecko na jego oczach. Tak jak Malfoy obiecał. Miał ochotę rozszarpać na strzępy tego, kto to zrobił. Jednocześnie chciało mu się płakać z bezsilności. Czuł się tak, jakby oderwano mu część duszy. Nie do końca świadomie wstał i wszedł do sali, gdzie leżała Ginny. Nie zwracał uwagi na spojrzenia pozostałych i łzy na twarzy Molly Weasley.

Nikt nie wchodził do pomieszczenia. Zostawili go samego ze śpiącą Ginny i własnymi myślami. Czuł się niesamowicie beznadziejnie. Żal ściskał boleśnie jego serce, a łzy cisnęły się do oczu.
Ginny zaczęła się przebudzać, lecz on nawet nie drgnął, zbyt zapadnięty w swoich myślach.
— Harry — szepnęła. Spojrzał na nią i uśmiechnął się smutno. — Coś się stało? Powiedz mi… Coś z dzieckiem?
Boże, jak ja mam jej to powiedzieć?
— Nie przeżyło — szepnął z bólem.
Wiedział, że z początku mu nie uwierzyła, lecz jego oczy mówiły same za siebie. Po jej policzkach popłynęły łzy. Przysunął się trochę bliżej, a ona przytuliła się do niego, cicho szlochając.

— Syriusz, powiedz mi jedno: dlaczego oni nie mogą mieć spokojnego życia? — szepnęła Amy, gdy oboje leżeli w łóżku, nie mogąc zasnąć. — Przecież tyle już wycierpieli. Tak się cieszyli, gdy dowiedzieli się o ciąży. Tak bardzo już kochali dziecko. Znowu spotkała ich tragedia. Ile to jeszcze potrwa? Co oni zrobili, że życie tak się na nich odgrywa? — Nie potrafił odpowiedzieć na żadne z tych pytań. — Nie mogę sobie nawet wyobrazić, co oni teraz czują. Przecież... — jej głos zaczynał się łamać — widziałeś Harry’ego?
— Widziałem — powiedział cicho, patrząc w ciemny sufit.
Ostatni raz widział tak załamanego chrześniaka po śmierci Marli. Tym razem nie było łez, ale Łapa wiedział, że przeżył to tak samo.
— Tyle przygotowań… Przygotowali pokój, pokupowali ciuszki, wybrali nawet imiona. Tak się już nastawili na narodziny dziecka. A teraz co? Mają się przestawić, że jednak go nie będzie? Wszystko przez jednego psychola, który mści się za nie wiadomo co. Niech Mafloy idzie do diabła. Należą mu się takie baty, jakie potrafi zafundować Lucyfer.
Pierwszy raz od wielu miesięcy ktokolwiek poruszył temat zaświatów. Ale Syriusz… całkowicie się z nią zgadzał. Tacy ludzie jak Malfoy powinni trafić do piekła.

Harry przez całe trzy dni był w szpitalu razem z Ginny. Dziewczyna wpadła w głęboką depresję po stracie dziecka. Ciągle płakała, nie chciała jeść, podawano jej leki nasenne. Sam chłopak nie miał się lepiej. Wracał do domu tylko na noc, wyganiany przez Marka, lecz nie spał zbyt dużo, jadł bardzo mało, ponieważ nie miał apetytu, zaniedbywał się. Rodzina i przyjaciele nie potrafili im pomóc.
Oboje wrócili do domu, lecz nie odzywali się do siebie i unikali swojej obecności. Patrząc na siebie, przypominali sobie chwile, gdy było z nimi nienarodzone dziecko. Zamknęli się w sobie, często unikając najbliższych.
Ginny przesypiała większą część dnia pod wpływem środków nasennych, chcąc zapomnieć o problemach. Harry’ego pochłonęła praca. Jakimś sposobem nakłonił Złodziei Serc, by nagrywali nową płytę. Zatopiony w muzyce i pracy, choć na chwilę chciał pozbyć się niechcianych myśli. Wiedział jednak, że chłopcy z zespołu mają swoje własne życie i nie chciał im tego psuć. Zaczął chodzić do podejrzanych miejsc, wpadł w niezbyt dobre towarzystwo, zapijał smutki alkoholem, byle nie siedzieć w domu. Gazety miały sporo newsów na jego temat. Złapali go, jak jechał samochodem po pijanemu, jak zadaje się z nieuczciwymi typkami, jak odbywa rozmowę z policją. Jego najbliżsi wszystko czytali, próbowali pomóc, ale nic to nie dało. Nie rozmawiali z nim i Ginny przez dłuższy czas, gdyż rzadko kiedy mieli okazję się spotkać. Złodziei i Kizzy próbowali przemówić do rozsądku Czarnemu, gdy byli w studiu. Nie chciał mówić, gdy prosili, by przestał się staczać, spróbował pomóc Ginny i aby razem przez to przeszli. Nie reagował na te słowa. Nie chciał ich słuchać. Nie poznawali go.

— Znowu o nim piszą — mruknął Jay.
Przeczytali artykuł i wiedzieli, że Harry tak szybko się nie pozbiera. Pojawiły się narkotyki. Co się dzieje z Czarnym?! – głosił nagłówek. Alkohol, złe towarzystwo, problemy z policją, bójki, narkotyki.
— Nie możemy tego tak zostawić — powiedział Remus. — Nie dość, że wpadnie w uzależnienia, to jeszcze zniszczy swoje życie i rodzinę.
Zdecydowali się pójść do Doliny Godryka. Syriusz, Remus, Hermiona i Huncwoci pukali, dzwonili, ale nikt im nie otwierał, choć było już południe. Łapa nie miał zamiaru teraz odpuścić. Nie po tym, czego się dowiedział. Zaklęciem otworzył drzwi, nie zważając na to, że czeka go za to kara. Drzwi zapłonęły ogniem, lecz wcale się tym nie przejął i przeszedł przez niego bez szwanku. Ruszyli przez korytarz, lecz nikt nie przyszedł, aby ich powitać czy ochrzanić. Wkroczyli do salonu. Mogli się tego spodziewać, lecz i tak wywołało to u nich duży szok i lęk. W całym pomieszczeniu panował niesamowity bałagan: ubrania porozrzucane gdzie się dało, stare jedzenie, butelki od alkoholu. Harry spał na kanapie. Alex potrząsnął nim, lecz ten nie zareagował. Syriusz przetarł twarz dłonią.
— Sama wódka — mruknął Alex.
— Nie tylko — dodała Hermiona. — Chyba jest naćpany.
Jay opadł na fotel.
— Nie myślałem, że tak to przeżyją — powiedział cicho Ron.
Zadzwonił telefon Harry’ego, ale on przekręcił się tylko na drugi bok. Jay chwycił komórkę leżącą wśród bałaganu.
— Sms od jakiegoś Raptora. Kto to niby jest? — Spojrzeli po sobie z wahaniem. — Nie będę patrzył, jak mój przyjaciel stacza się na samo dno. — Otworzył wiadomość, by ją przeczytać. — Ku*wa, w co on się wpakował? Louise’a zgarnęły psy. Zrobili mu najazd na chatę i zgarnęli cały towar.
Teraz nie byli zaniepokojeni, ale przerażeni.
— Ja tak tego nie zostawię — rzekł stanowczo Syriusz. — Harry, pobudka!
Chłopa zareagował dopiero na silne wstrząsy.
— Co znowu? — wybełkotał przez sen.
— Wstawaj.
— Teraz się odczep.
— Nie ma mowy. Nie pozwolę ci zrujnować sobie życia.
Zmuszony był otworzyć swoje oczy. Mętne, nieprzytomne, przyćpane, przepite.
— Co znowu, do cholery? — mruknął.
— Siadaj.
Wymamrotał pod nosem jakieś przekleństwo. Zrobił to tylko dlatego, żeby się od niego odczepili. Cały świat wirował mu przed oczami, dostrzegał dziwne, nierealistyczne obrazy. Usłyszeli kroki na korytarzu i po chwili do środka weszła zaspana Ginny. Ogarnęła wzrokiem całe pomieszczenie, na końcu trafiając na Harry’ego.
— Stało się coś? — spytała cicho przez ściśnięte gardło.
— Cholernie dużo — odpowiedział jej brat i zaciągnął ją na fotel wprost przed Czarnego.
Była blada, miała podkrążone oczy i lekko nieobecny wzrok. Ubrania były wyświechtane i stare, włosy potargane i zaniedbane. Nie było śladu po tej radosnej, pełnej życia dziewczynie. Alex gwałtownie potrząsnął Harrym.
— On w ogóle nie kontaktuje.
— Co się stało? — spytała szeptem Ginny, patrząc w swoje dłonie.
— Wy w ogóle wiecie, co się dzieje z drugą osobą? — nie dowierzał Remus. — Kiedy ostatnio rozmawialiście?
Nie odpowiedziała, gniotąc materiał spodni.
— Rujnujecie nie tylko siebie nawzajem, ale i swoje małżeństwo — szepnęła Hermiona.
Do Harry’ego chyba dotarły jej słowa, gdyż podniósł lekko głowę.
— Co wy ze sobą robicie? — zagadnął Łapa. Milczeli, nie patrząc na nikogo. — Sami powoli się zabijacie.
— Nie wiem, o co wam chodzi — mruknęła Ginny.
— Czy ty w ogóle wiesz, jaki jest dzisiaj dzień? — prychnęła Hermiona. — Śpisz całymi dniami, faszerujesz się środkami nasennymi. Kiedyś przedawkujesz, a to nie skończy się dobrze. Sama o tym wiesz. Wiesz w ogóle, co wyprawia Czarny?
Dziewczyna poruszyła się niespokojnie, a Harry jakby zapadł się w sobie.
— Uświadomię cię — powiedział Alex do dziewczyny. — Pije, ma problemy z policją, pakuje się w bójki, zadaje się z jakimiś nieciekawymi typami. Dzisiaj dowiedzieliśmy się, że zaczął ćpać.
Ginny podniosła przerażony wzrok na Harry’ego.
— Takimi sposobami nie rozwiążecie swoich problemów — rzekł cicho Remus. — Wręcz przeciwnie: będziecie mieli ich jeszcze więcej. Rozwiązaniem jest zabicie się, nawet nieświadomie? Albo wpadnięcie w uzależnienia czy wylądowanie za kratkami? Rozumiemy, że jest wam trudno po tym, co się stało, ale to nie powód, żeby niszczyć sobie resztę życia.
— Powinniście przejść przez to razem. Nie izolować się od siebie — ciągnęła Hermiona. — Weźcie sobie to do serca.
Ciszę przerwał dźwięk telefonu. Harry dostrzegł wibrującą komórkę wśród śmieci. Odrzucił połączenie. Telefon zadzwonili drugi raz. Znowu odrzucił. Trzeci raz.
— Odbierz, może coś ważnego — mruknął Łapa.
Zawahał się, lecz odebrał.
— Halo? — mruknął, dostrzegając na wyświetlaczu Cassy. — Co się stało? — spytał, słysząc po drugiej stronie płacz dziewczyny.
— Czarny — wychlipała. Chociaż chłopak nie włączył trybu głośnomówiącego, wszyscy słyszeli jej słowa. — Raptor… on nie żyje…
Wybuchnęła płaczem, a Czarny zbladł, o ile było to jeszcze możliwe. Próbował ją uspokoić, lecz sam ledwo nad sobą panował. Na pytanie jak odparła szeptem:
— Przedawkował.
Harry’ego coś ścisnęło serce. Słowa Remusa jeszcze raz obiły się o jego umysł.
— Czarny, ja się zabiję — powiedziała już wyraźniej. Na jej słowa chłopak natychmiast oprzytomniał. — Najpierw zamknęli Louise’a, a teraz Raptor nie żyje… Już nie mam po co żyć.
— Gdzie jesteś?
— U Raptora. — Harry zerwał się z kanapy, lekko się chwiejąc. — To nie ma sensu. Wszystko przez to cholerne ćpanie. Proszę, obiecaj mi, że z tym skończysz. Nie bierz więcej, nie zniszcz swojego życia. Masz jeszcze szansę, uda ci się. Mnie już nie.
Harry wreszcie znalazł kluczyki, które szukał w popłochu wśród sterty śmieci. Nie mógł pozwolić na popełnienie samobójstwa. Alex wyrwał mu kluczyli z ręki i pociągnął za rękaw w stronę samochodu. Syriusz i Jay pobiegli za nimi. Alex wsiadł za kierownicę, dziękując wszystkim, że Czarny kiedyś nauczył go podstaw kierowania samochodem. Harry wskoczył obok niego, a Łapa i Jay z tyłu. Ruszyli z piskiem opon. Czarny kierował Alexem, w międzyczasie próbując odwieść Cassy od samobójstwa.
— Nie, Czarny. Żaden odwyk mi nie pomoże, a ty… Nie chcę zrujnować ci życia tylko dlatego, że zadajesz się z ćpunką.
Stanęli pod blokiem. Czarny wysiadł z samochodu i pobiegł w stronę wejścia. Pozostali ruszyli za nim. Wbiegli po schodach na trzecie piętro, a Czarny bez pukania wpadł do jednego z mieszkań. Stanął w progu. Raptor leżał na kanapie, siny, nie dając żadnego znaku życia. Cassy stała na parapecie otwartego okna z telefonem w dłoni i załzawioną twarzą. Spojrzała na Harry’ego i uśmiechnęła się smutno przez łzy.
— Niepotrzebnie przyjechałeś.
— Nie rób tego — rzekł, gdy zobaczył, że przesunęła się o kilka centymetrów.
Czuł, że pozostali stoją za nim.
— Patrz, co to świństwo zrobiło z Raptorem — odparła cicho. — Nie pozwól, żeby zrobiło to samo z tobą. Rzuć to, bo masz jeszcze możliwość.
— Rzucę, ale zejdź stamtąd.
— Nie. Nawet odwyk mi nie pomoże. Nie mam nawet po co próbować. Pamiętasz, jak się poznaliśmy? — zaśmiała się nagle, ponownie zalewając się łzami. — Przyprowadził cię Raptor, już wtedy był na haju. Zrobiliśmy głupotę, że wtedy daliśmy ci towar, skoro nie myślałeś trzeźwo, bo byłeś pijany. My cię w to wciągnęliśmy i teraz los się na nas za to odgrywa. Czas wielki, zanim byłoby za późno. Wierzę w ciebie — uśmiechnęła się. — Spotkamy się… w innym świecie.
Nie zdążył dobiec do okna, by ją zatrzymać. Wypadła. Widział to jak na zwolnionym filmie. Leżała na betonie z kończynami wygiętymi pod dziwnym kątem. Wokół niej szybko zebrała się wielka plama krwi. Zacisnął powieki tak mocno, że przed oczami zatańczyły mu gwiazdki. Ktoś ciągnął go za ramię w stronę wyjścia. Odciągnęli go od okna, lecz jego wzrok spoczął na brunecie leżącym na kanapie. Chłopak dwa lata starszy od niego. Dwie ofiary narkotyków w jeden poranek.
Przez grubą szybę słyszał głos Jaya, który powiedział, że to nie jego wina i jest już za późno.
Chwilę później już był w samochodzie. W ciszy ruszyli do Doliny Godryka. Patrzył tępo na widoki, które mijali. Wiedział, że Louise’a, Raptora i Cassy będzie pamiętał do końca życia.
Zamknął się w łazience, gdy tylko wrócili do domu. Usiadł na ziemi, opierając się plecami o ścianę. Ukrył twarz w dłoniach. Teraz do niego dotarło, w co się wpakował. Narkotyki niszczyły życie, rujnowały je doszczętnie.
Masz jeszcze szanse… Ćpanie to tylko ucieczka od problemów… Chwila zapomnienia o tym głupim świecie… Rujnujecie nie tylko siebie nawzajem, ale i swoje małżeństwo … Co wy ze sobą robicie?... Takimi sposobami nie rozwiążecie swoich problemów… Wierzę w ciebie…
Podjął decyzję. Na klęczkach podszedł do toalety i wyciągnął z kieszeni woreczek z białą zawartością. Wysypał ją do środka i spuścił wodę.
— Dobry wybór — powiedział cicho Łapa, który nie wiadomo kiedy zjawił się obok niego. — Pomożemy ci z tego wyjść.
Nawet nie wiedział, ile te słowa dla Harry’ego znaczą. Pomógł mu wstać. W salonie czekali Huncwoci, Hermiona i Remus oraz Ginny z zaszklonymi oczami. Podszedł do niej bez słowa i klęknął. Mocno go przytuliła, a po jej policzkach popłynęły łzy.
— Pomogę ci — szepnęła.
Remus kiwnął na wszystkich głową, więc zostawili ich samych.
— Razem z tego wyjdziemy — dodała cicho.

1 komentarz:

  1. Hej,
    co? smutno mi, a tak się cieszyli, że będą mieli dziecko, Lucjusz powinien trafić do Lucyfera... Harry popadł w natkotyki... oj niedobrze....
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń