czwartek, 30 czerwca 2016

II. Rozdział 24 - Porwanie

Dźwięk budzika.
Zgodne stęknięcie.
Trzask budzika o ścianę.
Cisza.
Pomruk zadowolenia.
— Tajlandia czeka — mruknęła Ginny.
— Niech poczeka jeszcze chwilę.
Harry czuł, jak dziewczyna palcem kreśli znaczki na jego nagim torsie i brzuchu. Leżała wtulona w niego z lekkim uśmiechem, lecz nadal zamkniętymi oczami. Po chwili milczenia rzekł wreszcie:
— Wstajemy, pani Potter.
— Ma pan rację, panie Potter. Będziemy się obijać przez cały miesiąc — odparła zadowolona, podnosząc się do pozycji siedzącej. Mruknęła, gdy objął ją od tyłu i pocałował w szyję. — Spóźnimy się na samolot — szepnęła.
— To polecimy następnym.
Odwróciła się lekko, trafiając na zielone, zadowolone tęczówki. Pocałował ją w usta. Po chwili znowu leżała na poduszkach.
— Masz rację. Możemy polecieć następnym — stwierdziła, czując jego wargi na swojej szyi.

Syriusz obudził się z ogromnym kacem. Znajdował się w pokoju hotelowym, choć nie wiedział, jak się tutaj znalazł. Dawno tak bardzo się nie upił, więc zapomniał, jakie są skutki.
— No wreszcie — rzekła Amy, widząc, że już nie śpi.
— Ciii...
— Nie będę cicho. Trzeba było nie schlać się w trupa. Wstawaj, raz, dwa, raz, dwa! Zaraz obiad i musimy się wynosić.
Zwlekł się z łóżka w opłakanym stanie. Zanim doprowadził się do użytku, minęło sporo czasu. Razem z żoną poszedł do jadalni hotelowej, gdzie zebrali się pozostali imprezowicze. Nie wyglądali zbyt dobrze. Domyślili się, że Harry i Ginny już wyjechali. Kelnerzy podali im jedzenie.
— Polecono nam zostawić tę informację.
Kelner podał im kartkę. Alex, ziewając szeroko, odebrał ją i gdy tylko zauważył nagłówek, zaczął się śmiać, a później przeczytał:

Drodzy Imprezowicze,
Kac pewnie Was męczy, ale cóż my na to poradzimy. Macie za swoje. Dobić Was? Każdy płaci za swój pokój. Chcielibyśmy zobaczyć teraz Wasze miny. Jeszcze dobić? Musicie posprzątać ten cały syf po weselu.
Oczywiście, żartujemy. Taka rola męczycieli. Mieliśmy ochotę wysłać Wam wyjca, ale osoba bardziej Wam współczująca, zlitowała się.
Dostępni pod komórkami (nie dzwonić, bo wypatroszę!).
Jakże miłym akcentem zakończymy list. Miłego odpoczynku od naszych osób.
Pottery*

— Co za czubki — zaśmiał się cicho Max.

— Wolność, morze, plaża. Ach! Żyć, nie umierać!
Harry zaśmiał się, kiedy Ginny zaczęła kręcić się wokół własnej osi z rozłożonymi rękoma, na miękkim piasku w Tajlandii. Słońce przygrzewało im w twarze, słychać było szum fal i głosy mieszkańców oraz turystów. Walizki zostawili w pokoju hotelowym, a dziewczyna uparła się, aby iść na plażę. Przebrali się w lekkie, przewiewne ubrania i przeszli te kilkanaście metrów dzielące ich hotel od morza.
— Aaaa! — Ginny wrzasnęła głośno przez śmiech, kiedy Harry chwycił ją na ręce i wskoczył z nią do wody.
Zapowiadał się szalony miesiąc miodowy.

Suzanne tupnęła nogą z naburmuszoną miną i założonymi na piersiach rękoma.
— Ja chcę do cioci i wujka!
— Suzi, ile razy mamy ci powtarzać, że wujek i ciocia pojechali odpocząć.
— A telefon?
— Nie mamy telefonu.
— Ale ciocia Kizzy ma.
Fleur westchnęła głośno, słysząc upór córki. Siedzieli na niedzielnym obiedzie w Norze, a dziewczynka za wszelką cenę chciała porozmawiać z młodym małżeństwem.
— Ale wujek i ciocia nie chcieli, żeby im przeszkadzano.
W oczach Suzanne stanęły łzy, a kąciki ust zjechały w dół. Każdy wiedział, czym to się skończy.
— Och, nie zaszkodzi, jeśli raz im przeszkodzimy — westchnęła Kizzy, a rozradowana Suzi natychmiast do niej podbiegła.
Kizzy znalazła numer Czarnego i zrobiła na głośnomówiący. Gdy odebrano telefon, pierwsze, co usłyszeli, to muzyka, a później głos Ginny:
— Halo?
— Ciocia Gin! — uradowała się Suzi.
— Cześć, smyku. Coś się stało?
— Wybacz, że przeszkadzamy, ale Suzi się stęskniła.
— Och, nie ma sprawy.
— Nie spaliście?
— Akurat mamy tutaj małą imprezę na wolnym powietrzu zorganizowaną przez hotel, więc trafiliście na dobą noc.
— Gdzie wujuś? — spytała Suzi.
— Wujuś? Eee — zawahała się. — Właśnie próbuje uchronić się przed wylądowaniem w basenie. Są tu pewni Anglicy, a ich dzieci wybrały sobie za cel zamoczyć go od stóp do głów…
Jej ostatnie słowa zostały zagłuszone przez głośny plusk. Ginny wybuchnęła śmiechem, więc domyślili się, co zaszło w Tajlandii.
— Nie! — krzyknęła nagle. — Harry, trzymam twój telefon, więc jak mnie wrzucisz, polecę razem z nim! — zastrzegła. — Suzi dzwoni — dodała szybko. — Najpierw się wysusz, bo zamoczysz cały telefon — zachichotała po chwili.
— Halo? — rzekł do słuchawki krótko później.
— Wujuś!
— Cześć, księżniczko.
Suzi uśmiechnęła się jeszcze szerzej, słysząc standardowe powitanie.
— Wiecie co? — rzekła Ginny. — Zaraz oddzwonimy tylko znajdziemy miejsce, gdzie można spokojnie porozmawiać.
— Tak, z dala od tych natrętnych dzieciaków.
Kobieta zachichotała i rozłączyła się. Chwilę później oddzwonili, siedząc u siebie w pokoju. Zanim para nagadała się z Suzanne, minęło sporo czasu. Pozostali nie mogli wtrącić najmniejszego słowa, bo dziewczynka nadawała jak katarynka.
— Wujuś, a przywieziesz mi coś?
— Suzi, nie bądź materialistką — zbeształa ją Fleur.
Czarny i Ginny zaśmiali się.
— Oczywiście, że wujuś ci coś przywiezie — odparła dziewczyna. — A co byś chciała?
— Bobasa!
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Konkretne życzenie — podsumował Czarny, a Świstak parsknął śmiechem.
— Suzi, a wolisz chłopczyka czy dziewczynkę?
— Mięta! — warknęli zgodnie Potterowie.
— Chłopczyka! — pisnęła Suzanne.
— Jeeeny… Ginny, słyszysz? Takie wymagania, że trzeba brać się do roboty.
— Harry!
— Au! Nie bij!
— Wiecie co? Nie będziemy wam przeszkadzać w porachunkach rodzinnych — zachichotała Kizzy.
Pożegnali się z rozbawieniem na twarzach.

— Słyszałaś naszą ulubienicę? — spytał ze śmiechem Czarny, kiedy tylko Ginny zakończyła połączenie.
— Twarde warunki — zachichotała.
— Yhym. — Objął ją od tyłu, całując w szyję. — Może spełnimy jej życzenie? — mruknął jej do ucha.
Obróciła się w jego ramionach twarzą do niego.
— Chcesz?
— Dobrze wiesz.
Mruknęła cicho, gdy ponownie poczuła jego wargi na szyi. Popchnęła go na łóżko, wchodząc na nie zaraz za nim.

— Wujuś! Ciocia!
Rozradowana Suzi wpadła w ramiona Czarnego i Ginny, gdy pojawili się na obiedzie w Norze po podróży poślubnej. Harry nałożył jej na głowę ogromny, słomiany kapelusz, a Ginny włożyła na nos wielkie okulary przeciwsłoneczne. Dziewczynka, po wyściskaniu ich za wszystkie czasy, pobiegła do jadalni z głośnym okrzykiem:
— Mamo! Zobacz, co dostałam!
Harry i Ginny ruszyli za nią, rozmawiając z Ronem o bzdurach. Kapelusz zasłaniał połowę ciała Suzi, a okulary były o wiele za duże, jednak wyglądała słodko.
Nowożeńcy poczuli rutynę, która wywołała na ich ustach uśmiechy: Jay z głupimi tekstami, które powalały wszystkich na łopatki, marudzący Ron, wywracający oczami na słowa przyjaciół Alex, sprzeczki Maxa i Kevina, piski Kizzy, radosny śmiech Suzi, docinki Syriusza, nadopiekuńczość pani Weasley, różowe włosy Dory. Teraz poczuli, że są w domu.
— Ciocia, a przywieźliście bobasa? — spytała znienacka Suzanne.
Ginny wylała sobie sok na spodnie, a później wymieniła z Harrym spojrzenie.
— To było pytanie do ciebie — powiedział szybko Czarny, umywając ręce od odpowiedzi.
Spojrzała na niego z oburzeniem, a później uśmiechnęła się do Suzi.
— Zapomnieliśmy.
— Ach — zasmuciła się i odeszła się bawić.
— No Czarny, jak mogłeś? — nie dowierzał Mięta z rozbawieniem w oczach.
Harry zaszczycił go jedynie krótkim spojrzeniem.

Czas płynął. Harry poświęcał najwięcej czasu Ginny oraz Złodziejom Serc, w szczególności przez koncerty, różnorodne wywiady i nagrywanie kolejnych teledysków. Zdobyli potrójną platynę za płytę i byli niezmiernie uszczęśliwieni takim rozwojem kariery. Ginny pochłonięta była pracą w Szpitalu Świętego Munga, ponieważ nie chciała siedzieć w domu, gdy Harry jeździł po świecie, rozwijając swoją pasję. Czasami jechała razem z nim na koncert, ale po jakimś czasie życie w trasie zaczęło ją męczyć, dlatego oddała się własnej pracy. Dała się namówić na bankiet, na który zespół został zaproszony wraz z partnerkami. Do gazet trafiły ich zdjęcia i nie kryli, że są małżeństwem.
Siedzieli na kolejnym obiedzie u pani Weasley, gdy zadzwonił telefon Kizzy. Dziewczyna wyszła, żeby coś usłyszeć przez hałasy. Wróciła z szerokim uśmiechem i opadła na krzesło obok Bruce’a, naprzeciwko pozostałych członków zespołu.
— Wiecie, co to jest nagroda The Best**?
— No wow. Chyba każdy, kto jest związany z muzyką, powinien o tym wiedzieć — odparł Will.
— Jakoś na dniach powinni ogłosić nominacje — dodał Max, nadziewając na widelec kawałek mięsa.
— Już są — rzekła Kizzy, patrząc na każdego po kolei.
Nie zrozumieli, o co jej chodzi, dopóki nie wywróciła oczami.
— Nie! — krzyknął Kevin z niedowierzaniem. — Nie mów! Nominowali nas?
— Tak! — pisnęła głośno, zwracając na siebie uwagę pozostałych gości. — Ludzie, zmiażdżyliście rywali — ucieszyła się. — Macie sześć nominacji!
— Żartujesz? — zaśmiał się Dragon.
Pokręciła głową, niemal podskakując w krześle.
— Jeden: najlepszy zespól rockowy według sędziów. Dwa: najlepsze występy na żywo przyznawane przez publiczność. Trzy: najlepszy teledysk rockowy New Divide. Cztery: najlepsza piosenka rockowa Faint. Pięć: najlepsza płyta rockowa Carousel of memories. Sześć: najlepszy wokal rockowy Czarnego.
— To znaczy, że jesteśmy zaje*iści — podsumował Max, próbując trafić widelcem w groszek z głupim wyszczerzem.
Wszyscy roześmiali się szczerze.

Harry siedział w salonie przed swoim laptopem, wyczuwając nieuzasadniony niepokój. Nie mógł skupić się na tym, co czyta, bo głowę zawracały mu inne myśli. W końcu zatrzasnął komputer. Ginny poszła do pracy, a on nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Włączył telewizor, ale nie znalazł nic ciekawego.
Natychmiast do zamku.
Zerwał się z kanapy i deportował się do kwatery Bezimiennych, gdzie czekał na niego Ryan w stroju do walki. Na jego polecenie Harry także się przebrał.
— Biegiem do Wielkiej Sali.
Popędzili w stronę pomieszczenia przez puste korytarze.
— Co jest? — spytał Czarny.
— Mrok znowu uknuł spisek. Porwali Bezimiennych.
Harry zahamował gwałtownie, lecz Najwyższy go popędził.
— Wszystkich?
— Tych, którzy byli na straży. Wszyscy oprócz nas dwóch, Amy, która była na Grimmauld Place i Natalie, jako nauczycielki.
— Jak im się to udało?
— Nie mam pojęcia, ale cały czas są na terenie zamku lub w Hogsmeade. Aurorom kazałem się wycofać, bo grożą, że wszystkich zabiją.
Wpadli do Wielkiej Sali, gdzie zebrała się cała szkoła złożona z uczniów, nauczycieli i aurorów. Nikt nie wiedział, o co chodzi, oprócz dyrektorki i głównego dowodzącego łowcami czarnoksiężników. Natalie natychmiast do nich podeszła, a kiedy dowiedziała się, co się stało, natychmiast zbladła. Niespodziewanie do środka wpadła Amy z rozwianymi włosami, ale w stroju do walki. Wszyscy wpatrywali się w wyraźnie zdenerwowanych Bezimiennych.
— Czarny i Natalie, wypytajcie o wszystko dyrektorkę. My pójdziemy do aurorów — rzekł cicho Ryan.
Pokiwali głowami i rozeszli się w dwie strony. Harry i Natalie porozmawiali cicho z McGonagall. Dowiedzieli się, że kobieta dostała list, który mówił o porwaniu, a na potwierdzenie słów wysłano znak Aniołów z szaty któregoś z nich.
— Wiadomo, czego chcą i co zamierzają? — spytała Natalie, lekko się krzywiąc.
— Nie wiemy, co zamierzają, ale napisali, że odezwą się niedługo i nic nie mamy robić, oprócz wezwania pozostałych Bezimiennych. Ciebie chcieli tu widzieć w szczególności — zwróciła się do Czarnego.
Harry zacisnął zęby, nie tyko ze złości. Czuł niesamowity ból w okolicy serca, a to nie znaczyło, że Anioły są traktowane ulgowo. Czarny i Natalie chcieli wrócić do Ryana i Amy, lecz zatrzymał ich cichy głos Łapy:
— Harry, co się dzieje?
Wymienili spojrzenia, widząc pytające twarze przyjaciół.
— Porwali Bezimiennych.
— Kto? — spytała pobladła Hermiona.
— Mrok. Cały czas są na terenie zamku albo w Hogsmeade.
— Po co to zrobili? — zapytał cicho Alex.
— Nie wiem. Może po to, żeby obalić większość zaklęć chroniących Hogwart. Nawet nie wiemy, jak się tu dostali.
— Jednym słowem: nie wiemy nic — podsumowała Natalie. — Nie mówcie nic uczniom i słuchajcie wszystkich poleceń Ryana.
We dwójkę podeszli do Najwyższego i Amy.
— Są w Zakazanym Lesie — rzekł mężczyzna.
— Odbijemy ich — mruknęła Natalie. — Nie wiadomo, co chcą z nimi zrobić.
— Najważniejsze to wiedzieć jedno: po co to zrobili? — spytała Amy.
— A po co wtedy ściągnął nas do tamtego domu? — wymamrotał Harry i wiedział, że powód, dla którego porwali Bezimiennych, jest taki sam.
— Nie mów, że z twojego powodu — burknęła Amy.
— A po co innego? Ja za nich.
— Nie zgadzam się! — Natalie tupnęła nogą, a otaczająca ją aura spowodowała wbicie się buta w ziemię.
Kiedy mur pękł pod jej stopą, rozległ się huk. Wszystkie głosy umilkły.
— Na pewno nie pójdziesz tam sam! — warknęła Amy.
— A co? Chcesz za mnie iść bez sensu?
Amy, Natalie i Czarny zaczęli się kłócić. Ich aury skumulowały się pod wpływem nerwów. Talerze popękały, okna pozbijały się i zaczął wiać zimny, porywisty wiatr.
— Spokój! — warknął Ryan, rzucając na nich Silencio.
Zamilkli wpół słowa i spojrzeli na niego gniewnie. Dopiero dostrzegli skutki ich kłótni. Wszyscy patrzyli na nich wielkimi oczami. Wiatr uspokoił się, a okna i talerze złożyły w całość.
— Jemu chodzi o to, żeby nas skłócić — powiedział Najwyższy, przerywając zaklęcie.
— Sorry — mruknęli zgodnie..
— Więc co chcesz zrobić? — spytała Amy. — Nie zostawimy ich przecież na pastwę losu.
— Czarny tam pójdzie — rzekł Ryan i nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, dodał: — A my razem z nim.
Spojrzeli na siebie bez słowa. Decyzja była podjęta i nikt nie mógł się sprzeciwić. Najwyższy zwrócił się do aurorów, nauczycieli i uczniów:
— Nikt nie ma się stąd ruszać. Nie obchodzi mnie żaden pretekst. Chodzi o bezpieczeństwo, więc nikt nie ma nic do gadania. Nauczyciele mają pilnować uczniów, aurorzy tego, czy nikt nie wchodzi do zamku. Kilku stanie na straży przed drzwiami.
— Gdzie pozostała ochrona? — zapytał jakiś uczeń.
— Nieważne — odparł Ryan.
— Co się dzieje? — padło kolejne pytanie. — Mrok zaatakował?
Nim Najwyższy zdążył odpowiedzieć, rozległa się panika.
— Zabiją nas! — histeryzowali uczniowie, niektórzy wybuchnęli płaczem.
Ryan uciszył ich zirytowany i zniecierpliwiony, niczego nie komentując. Był wystarczająco zestresowany porwaniem Bezimiennych, a jeszcze musiał przejmować się rozhisteryzowanymi dzieciakami. Wybrał sześciu aurorów. Huncwoci wyrywali się do pomocy, ale Harry pokręcił głową.
— Czemu nie? — rzekł oburzony Jay.
— Bo wiedzą, że mnie znacie — mruknął.
Ucichli, patrząc na niego. Zrozumieli. Na znak Ryana Czarny zamienił się w pumę. Zaraz obok niego pojawiła się Amy w postaci hieny i Natalie jako lampart.
— Reagujecie tylko wtedy, gdy zobaczycie oznaki walki — rzekł jeszcze Najwyższy do aurorów, a przed nimi pojawił się wilk.
Bezimienni wyszli w postaci zwierząt, a zaraz za nimi sześciu aurorów.

Mknęli przez chwasty rosnące w Zakazanym Lesie. Nie wiedzieli, czego mają się spodziewać i gdzie dokładnie iść, ale biegli z nadzieją, że pomogą Aniołom. Amy wydała z siebie ciche skomlenie, niespodziewanie się zatrzymując. Podążyli za jej wzrokiem. Ledwo przytomna Karen siedziała przywiązana do drzewa. Miała zakrwawioną i posiniaczoną twarz. Rozszerzyła oczy z przerażenia, gdy ich zobaczyła, lecz szybko zorientowała się, kogo ma przed sobą. Zamienili się w ludzi i podbiegli do niej.
— Uciekajcie — szepnęła słabo. — Tu… są… jaszczuroludzie — wychrypiała.
— Ilu? — zapytała cicho Amy.
— Chyba… sześciu…
Nie miała siły powiedzieć nic więcej, a po jej policzkach popłynęły łzy. Musiała przejść ciężkie tortury.
— Musimy ich pozabijać. Są za nami — szepnął Harry, nawet się nie odwracając.
Zerknęli na siebie,
— Musimy ją na razie zostawić — dodała Natalie.
Niespodziewanie zamienili się w zwierzęta i zaatakowali jaszczuroludzi. Mieli przewagę dzięki szybkiej akcji, lecz ich rywale prędko się zrehabilitowali. Strzały przecięły powietrze tuż przed ich nosami, lecz żadna nie trafiła do celu. Podwładni Mroku zamienili się w jaszczurki, które dorównywały wielkością pumie, wilkowi, hienie i lampartowi. Największym zagrożeniem były szpony, które potrafiły zadać śmiertelne rany. Harry nabawił się pierwszego obrażenia, gdy próbował zagryźć jaszczurkę. Oberwał szponem prosto w żebra. Zranienie krwawiło, lecz doskoczył do zwierzęcia jeszcze raz. Natalie odwróciła uwagę innego drapieżnika, który próbował zaatakować go od tyłu. Cała czwórka współpracowała ze sobą, by wzajemnie się chronić. Ryan wyrzucił jaszczurkę prosto w drzewo, a Amy zagryzła inną. Natalie odepchnęła kolejnego rywala od Najwyższego, gdy ten wgryzł się w jego łapę. Czarny naskoczył na tego, który chciał zabić Amy.
Gdy pozbyli się wszystkich, byli dość mocno poranieni. Ryan kulał na przednią łapę, Amy ledwo stawiała kroki, Natalie miała rozcięcie na plecach, a Czarny na brzuchu. Zamienili się w ludzi i odwiązali Karen.
— Musimy wrócić. W takim stanie nic nie zdziałamy — stwierdziła Amy.
— A Karen? Nie ma siły nawet siedzieć, a lewitacją poobijamy ją o drzewa.
— Trzeba ją przenieść. Zamienię się w tygrysa i przywiążecie ją do mnie — rzekł Ryan.
— Przecież nie ujdziesz z tą ręką — powiedział Natalie.
— Właśnie. Ledwo możesz nią dotknąć ziemi — dodał Harry.
Zamienił się w lwa, więc posadzili kobietę na jego plecach i przywiązali, aby nie spadła. Ruszyli w stronę, z której przyszli. Droga dłużyła im się niemiłosiernie, jednak wreszcie zobaczyli światła Hogwartu. Z ulgą wpadli na błonia i skierowali się w stronę wrót. Aurorzy otworzyli im drzwi i weszli zaraz za nimi na polecenie Najwyższego. W Wielkiej Sali zostali powitani westchnieniami ulgi. Dopiero później zwrócono uwagę na ich stan. Ron i Jay odwiązali Karen z grzbietu Harry’ego. Bezimienni milczeli, gdy Hermiona i pani Pomfrey zajęły się Karen, którą położyli na stole.
— Co z resztą? — powiedziała Natalie. — Oni cały czas tam są.
— Frank… — szepnęła Karen, a oni podeszli bliżej, by usłyszeć to, co chce im przekazać. — Przy bramie… w lesie… wilkołaki…
— Ile? — spytała Natalie.
— Siedem.
— Musimy ją zanieść do Skrzydła Szpitalnego — zarządziła Pomfrey.
— Czarny — szepnęła jeszcze, ciągnąc go za rękaw. — Nie idź do niego — poprosiła, kiedy na nią spojrzał. — Jemu chodzi… o ciebie…
Wszystkie spojrzenia wbiły się w Czarnego. Ryan pozwolił przenieść Karen do Skrzydła Szpitalnego. Pozostali Bezimienni także skierowali się w tamtą stronę, przełknęli jakieś eliksiry, a rany szybko pozrastały się z pomocą samouzdrawiania.
— Musimy iść po Franka — rzekła Amy, gdy wracali w stronę Wielkiej Sali.
— Sami nie damy rady.
Weszli przez wrota, a ich spojrzenia padły na Łapę, Lunatyka i Briana. Ryan i Czarny zerknęli na siebie, zgadzając się wzrokiem. Syriusz – wilczur, Remus – ryś, Brian – kojot. Idealnie nadawali się do walki z wilkołakami. Najwyższy podszedł do nich i przekazał informacje, pytając o zgodę na wyruszenie w wyprawę po Franka. Harry widział, jak kiwają głowami. Po chwili cała siódemka biegła w postaci zwierząt w stronę bramy zamku, a później w głąb lasu. Ciemność otaczała ich z każdej strony, lecz w ogóle się tym nie przejmowali. Czarny słyszał każdy najmniejszy szelest dzięki wyostrzonemu zmysłowi słuchu. Zatrzymał się gwałtownie, słysząc głośne sapanie, które na pewno nie należało do żadnego z jego towarzyszy. Nim ktokolwiek zareagował, odwrócił się i skoczył. Rozległo się głośne warknięcie, kiedy wgryzł się w ramię wilkołaka. Pozostali zareagowali natychmiast i, pomagając sobie nawzajem, zagryźli przeciwnika.
Stanęli w ciszy, gdy Czarny i Ryan wytężyli słuch. Jednocześnie wyminęli się i skoczyli w ciemność. Dzikie wycie zakłóciło ciszę lasu. Syriusz i Brian rzucili się za Harrym, a Natalie, Remus i Amy za Najwyższym. Czarny szarpał się z wilkołakiem, choć z jego boku spływała krew. Skoczyli, by mu pomóc, lecz nim dopadli celu, wilkołak wyrzucił pumę w drzewo. Kojot i wilczur z wściekłością dopadli przeciwnika, a chwilę później do pomocy przyszedł im lampart. Ryś podbiegł do pumy i przemienił się w człowieka. Remus kucnął przy nieświadomym Czarnym i przywrócił go do pierwotnej postaci. Harry miał dość poważnie rozbitą głowę, jednak prawdopodobnie skończyło się na utracie przytomności. Wilkołak zawył głośno i padł martwy na trawę, a troje atakujących zmieniło się w ludzi. Po chwili zjawili się także Amy i Ryan w niezbyt dobrym stanie. Lunatyk próbował ocucić Czarnego, klepiąc go w policzki, ale ten nie reagował. W ciemności zauważyli cztery pary dzikich oczu. Zrozumieli, że to kolejne wilkołaki. Musieli zostawić Harry’ego w takim stanie. Powierzyli Brianowi ochronę nad Czarnym, który był głównym celem Mroku Dnia. Zamienili się w zwierzęta i rzucili do walki.

 Z cichym jękiem otworzył oczy. Obraz miał zamazany, a z oddali słyszał wściekłe powarkiwania. Na początku nie mógł sobie przypomnieć nic, co zaszło, zanim stracił przytomność. Ostatnie, co pamiętał, to wyruszenie z Hogwartu do Zakazanego Lasu razem z jakimiś zwierzętami. Przypomniał sobie, kto to był, ale nadal nie wiedział, co tutaj robi z pulsującą z bólu głową. Miał problem z podniesieniem się do pozycji siedzącej, lecz jego wzrok wyostrzył się i zobaczył zażarcie walczące z wilkołakami zwierzęta. Wspomnienia natychmiast wróciły. Chciał zmienić się w pumę, lecz nie mógł się skupić. Chwycił się za tył głowy i poczuł krew. Przeklął w myślach, kiedy zawirowało mu przed oczami. Próbował sobie przypomnieć, jak Amy uczyła go sposobu na zatamowanie krwotoku z głowy i pozbycie się bólu. Skupił się na samouzdrowieniu. Poczuł, jakby ktoś puknął go lekko młotkiem w tył czaszki, a krwawienie ustało, podobnie jak ból. Widział problemy Amy w walce z wilkołakiem, który przygniótł ją do ziemi. Zamienił się w pumę i rzucił w ich stronę. Zwalił wilkołaka z hieny, która natychmiast stanęła na nogi i dołączyła do walki drapieżców.
Syriusz spiął się do skoku na kolejnego rywala, który atakował Remusa. Tuż przed nim przemknęła puma, a on odetchnął, widząc, że z Harrym wszystko jest w porządku. Przyspieszył i skoczył wprost na głowę potwora. Ryś rzucił się na plecy wilkołaka, powalając go na trawę. Zeszli z martwego w momencie, gdy obok nich zahamował Czarny, ryjąc ziemię pazurami. Patrzył wściekłym wzrokiem na stwora, który stał naprzeciwko niego. Oboje obserwowali ruchy przeciwnika. Wilkołak skoczył, Czarny umknął przed nim, a ten wyrżnął prosto w drzewo. Rozległo się ostatnie skomlenie przeciwnika powalonego przez Briana. Wszyscy zamienili się w ludzi.
Rozeszli się w małych grupkach w każdą stronę, by odnaleźć Franka. Po kilku minutach wszyscy dostali wiadomość od Briana, że znalazł mężczyznę. Popędzili w jego stronę.
Frank siedział przywiązany do drzewa w podobnym stanie jak Karen, lecz miał jeszcze tyle siły, by stanąć na nogi. Ruszyli w stronę zamku, uważnie obserwując otoczenie.
Harry czuł niepokój, lecz nie tylko spowodowany porwaniem Bezimiennych. Coś jeszcze mu nie pasowało. Wyszli na błonia, a obawy nasiliły się.
— Czarny? — Amy zaniepokoiła się, gdy chłopak niespodziewanie stanął w miejscu wyraźnie zdenerwowany.
Wszyscy przystanęli i odwrócili się w jego stronę z pytającym wyrazem na twarzach.
— Czy wam też coś nie daje spokoju?
— Porwali Bezimiennych, więc cały czas jesteśmy niespokojni — odparła Natalie.
— Nie. Chodzi o coś innego.
Widząc zdezorientowanie na ich twarzach, wiedział, że oni tego nie czują. Ginny… Dorwał się do telefonu jeszcze bardziej zdenerwowany i wycisnął numer jej komórki. Nie odbierała przez długą chwilę, lecz w końcu przy jego uchu rozległ się płaczliwy, rozpaczliwy głos dziewczyny:
— Harry!
Słyszał jej wrzaski przez zatkane usta i szamotaninę.
— Witaj, Harry.
Na jego twarzy pojawiło się przerażenie, gdy usłyszał głos Mroku Dnia. Jego ciało natychmiast się spięło.
— Mamy twoją żonę i kilku Bezimiennych. Jeden twój błąd i zabijemy wszystkich najgorszym sposobem, jaki przyjdzie nam do głowy. Czekaj na instrukcje w Wielkiej Sali i niech nikt nie próbuje zabić, zranić ani zatrzymać posłańca.
Rozłączył się, a zdesperowany Harry opuścił ramiona. Widząc zaniepokojone spojrzenia reszty, powiedział cicho:
— Mają Ginny.

*celowy błąd

3 komentarze:

  1. Pierwsza!!!! Lecę czytać <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OMG że co???? Zacznę od końca, bo był najbardziej spektakularny.
      MAJĄ GINNY? Jak mi moją rudą kochaną uśmiercisz to będzie z tobą źle. Bardzo źle. Gorzej niż z Bezimiennymi gdy Harry zabije posłańca. ( hehe żarcik taki nieudany xD a może i porównanie, metafora , nwm :* ) Właściwie już się bałam, że wogóle tego rozdziału nie dodasz bo tak dawno go nie było a tu niespodzianka :) Suzy jak zwykle najlepsza, a Pottery na miesiącu miodowym... mmm <3 Tylko trochę mi smutno, że tak skrótowo go opisałaś. Za mało pikantnych szczegółów. xD
      Pozdrawiam i życzę weny oraz udanych wakacji :*

      Usuń
  2. Hej,
    miesiąc miodowy, a możr jednak będie bobas :) jak przeczytałam tytuł to właśnie myślałam o Ginny, a tu bezimiennych, ale jednak się okazało, że ją porwali
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń