Dźwięk
budzika.
Zgodne
stęknięcie.
Trzask
budzika o ścianę.
Cisza.
Pomruk
zadowolenia.
—
Tajlandia czeka — mruknęła Ginny.
—
Niech poczeka jeszcze chwilę.
Harry
czuł, jak dziewczyna palcem kreśli znaczki na jego nagim torsie i brzuchu.
Leżała wtulona w niego z lekkim uśmiechem, lecz nadal zamkniętymi oczami. Po
chwili milczenia rzekł wreszcie:
—
Wstajemy, pani Potter.
—
Ma pan rację, panie Potter. Będziemy się obijać przez cały miesiąc — odparła
zadowolona, podnosząc się do pozycji siedzącej. Mruknęła, gdy objął ją od tyłu
i pocałował w szyję. — Spóźnimy się na samolot — szepnęła.
—
To polecimy następnym.
Odwróciła
się lekko, trafiając na zielone, zadowolone tęczówki. Pocałował ją w usta. Po
chwili znowu leżała na poduszkach.
—
Masz rację. Możemy polecieć następnym — stwierdziła, czując jego wargi na
swojej szyi.
Syriusz
obudził się z ogromnym kacem. Znajdował się w pokoju hotelowym, choć nie
wiedział, jak się tutaj znalazł. Dawno tak bardzo się nie upił, więc zapomniał,
jakie są skutki.
—
No wreszcie — rzekła Amy, widząc, że już nie śpi.
—
Ciii...
—
Nie będę cicho. Trzeba było nie schlać się w trupa. Wstawaj, raz, dwa, raz,
dwa! Zaraz obiad i musimy się wynosić.
Zwlekł
się z łóżka w opłakanym stanie. Zanim doprowadził się do użytku, minęło sporo
czasu. Razem z żoną poszedł do jadalni hotelowej, gdzie zebrali się pozostali
imprezowicze. Nie wyglądali zbyt dobrze. Domyślili się, że Harry i Ginny już
wyjechali. Kelnerzy podali im jedzenie.
—
Polecono nam zostawić tę informację.
Kelner
podał im kartkę. Alex, ziewając szeroko, odebrał ją i gdy tylko zauważył
nagłówek, zaczął się śmiać, a później przeczytał:
Drodzy Imprezowicze,
Kac pewnie Was męczy,
ale cóż my na to poradzimy. Macie za swoje. Dobić Was? Każdy płaci za swój
pokój. Chcielibyśmy zobaczyć teraz Wasze miny. Jeszcze dobić? Musicie
posprzątać ten cały syf po weselu.
Oczywiście, żartujemy.
Taka rola męczycieli. Mieliśmy ochotę wysłać Wam wyjca, ale osoba bardziej Wam
współczująca, zlitowała się.
Dostępni pod komórkami
(nie dzwonić, bo wypatroszę!).
Jakże miłym akcentem
zakończymy list. Miłego odpoczynku od naszych osób.
Pottery*
—
Co za czubki — zaśmiał się cicho Max.
—
Wolność, morze, plaża. Ach! Żyć, nie umierać!
Harry
zaśmiał się, kiedy Ginny zaczęła kręcić się wokół własnej osi z rozłożonymi
rękoma, na miękkim piasku w Tajlandii. Słońce przygrzewało im w twarze, słychać
było szum fal i głosy mieszkańców oraz turystów. Walizki zostawili w pokoju
hotelowym, a dziewczyna uparła się, aby iść na plażę. Przebrali się w lekkie,
przewiewne ubrania i przeszli te kilkanaście metrów dzielące ich hotel od
morza.
—
Aaaa! — Ginny wrzasnęła głośno przez śmiech, kiedy Harry chwycił ją na ręce i
wskoczył z nią do wody.
Zapowiadał
się szalony miesiąc miodowy.
Suzanne
tupnęła nogą z naburmuszoną miną i założonymi na piersiach rękoma.
—
Ja chcę do cioci i wujka!
—
Suzi, ile razy mamy ci powtarzać, że wujek i ciocia pojechali odpocząć.
—
A telefon?
—
Nie mamy telefonu.
—
Ale ciocia Kizzy ma.
Fleur
westchnęła głośno, słysząc upór córki. Siedzieli na niedzielnym obiedzie w
Norze, a dziewczynka za wszelką cenę chciała porozmawiać z młodym małżeństwem.
—
Ale wujek i ciocia nie chcieli, żeby im przeszkadzano.
W
oczach Suzanne stanęły łzy, a kąciki ust zjechały w dół. Każdy wiedział, czym
to się skończy.
—
Och, nie zaszkodzi, jeśli raz im przeszkodzimy — westchnęła Kizzy, a rozradowana
Suzi natychmiast do niej podbiegła.
Kizzy
znalazła numer Czarnego i zrobiła na głośnomówiący. Gdy odebrano telefon,
pierwsze, co usłyszeli, to muzyka, a później głos Ginny:
—
Halo?
—
Ciocia Gin! — uradowała się Suzi.
—
Cześć, smyku. Coś się stało?
—
Wybacz, że przeszkadzamy, ale Suzi się stęskniła.
—
Och, nie ma sprawy.
—
Nie spaliście?
—
Akurat mamy tutaj małą imprezę na wolnym powietrzu zorganizowaną przez hotel,
więc trafiliście na dobą noc.
—
Gdzie wujuś? — spytała Suzi.
—
Wujuś? Eee — zawahała się. — Właśnie próbuje uchronić się przed wylądowaniem w
basenie. Są tu pewni Anglicy, a ich dzieci wybrały sobie za cel zamoczyć go od
stóp do głów…
Jej
ostatnie słowa zostały zagłuszone przez głośny plusk. Ginny wybuchnęła
śmiechem, więc domyślili się, co zaszło w Tajlandii.
—
Nie! — krzyknęła nagle. — Harry, trzymam twój telefon, więc jak mnie wrzucisz,
polecę razem z nim! — zastrzegła. — Suzi dzwoni — dodała szybko. — Najpierw się
wysusz, bo zamoczysz cały telefon — zachichotała po chwili.
—
Halo? — rzekł do słuchawki krótko później.
—
Wujuś!
—
Cześć, księżniczko.
Suzi
uśmiechnęła się jeszcze szerzej, słysząc standardowe powitanie.
—
Wiecie co? — rzekła Ginny. — Zaraz oddzwonimy tylko znajdziemy miejsce, gdzie
można spokojnie porozmawiać.
—
Tak, z dala od tych natrętnych dzieciaków.
Kobieta
zachichotała i rozłączyła się. Chwilę później oddzwonili, siedząc u siebie w
pokoju. Zanim para nagadała się z Suzanne, minęło sporo czasu. Pozostali nie
mogli wtrącić najmniejszego słowa, bo dziewczynka nadawała jak katarynka.
—
Wujuś, a przywieziesz mi coś?
—
Suzi, nie bądź materialistką — zbeształa ją Fleur.
Czarny
i Ginny zaśmiali się.
—
Oczywiście, że wujuś ci coś przywiezie — odparła dziewczyna. — A co byś
chciała?
—
Bobasa!
Po
drugiej stronie zapadła cisza.
—
Konkretne życzenie — podsumował Czarny, a Świstak parsknął śmiechem.
—
Suzi, a wolisz chłopczyka czy dziewczynkę?
—
Mięta! — warknęli zgodnie Potterowie.
—
Chłopczyka! — pisnęła Suzanne.
—
Jeeeny… Ginny, słyszysz? Takie wymagania, że trzeba brać się do roboty.
—
Harry!
—
Au! Nie bij!
—
Wiecie co? Nie będziemy wam przeszkadzać w porachunkach rodzinnych —
zachichotała Kizzy.
Pożegnali
się z rozbawieniem na twarzach.
—
Słyszałaś naszą ulubienicę? — spytał ze śmiechem Czarny, kiedy tylko Ginny
zakończyła połączenie.
—
Twarde warunki — zachichotała.
—
Yhym. — Objął ją od tyłu, całując w szyję. — Może spełnimy jej życzenie? —
mruknął jej do ucha.
Obróciła
się w jego ramionach twarzą do niego.
—
Chcesz?
—
Dobrze wiesz.
Mruknęła
cicho, gdy ponownie poczuła jego wargi na szyi. Popchnęła go na łóżko, wchodząc
na nie zaraz za nim.
—
Wujuś! Ciocia!
Rozradowana
Suzi wpadła w ramiona Czarnego i Ginny, gdy pojawili się na obiedzie w Norze po
podróży poślubnej. Harry nałożył jej na głowę ogromny, słomiany kapelusz, a
Ginny włożyła na nos wielkie okulary przeciwsłoneczne. Dziewczynka, po wyściskaniu
ich za wszystkie czasy, pobiegła do jadalni z głośnym okrzykiem:
—
Mamo! Zobacz, co dostałam!
Harry
i Ginny ruszyli za nią, rozmawiając z Ronem o bzdurach. Kapelusz zasłaniał
połowę ciała Suzi, a okulary były o wiele za duże, jednak wyglądała słodko.
Nowożeńcy
poczuli rutynę, która wywołała na ich ustach uśmiechy: Jay z głupimi tekstami,
które powalały wszystkich na łopatki, marudzący Ron, wywracający oczami na
słowa przyjaciół Alex, sprzeczki Maxa i Kevina, piski Kizzy, radosny śmiech
Suzi, docinki Syriusza, nadopiekuńczość pani Weasley, różowe włosy Dory. Teraz
poczuli, że są w domu.
—
Ciocia, a przywieźliście bobasa? — spytała znienacka Suzanne.
Ginny
wylała sobie sok na spodnie, a później wymieniła z Harrym spojrzenie.
—
To było pytanie do ciebie — powiedział szybko Czarny, umywając ręce od odpowiedzi.
Spojrzała
na niego z oburzeniem, a później uśmiechnęła się do Suzi.
—
Zapomnieliśmy.
—
Ach — zasmuciła się i odeszła się bawić.
—
No Czarny, jak mogłeś? — nie dowierzał Mięta z rozbawieniem w oczach.
Harry
zaszczycił go jedynie krótkim spojrzeniem.
Czas
płynął. Harry poświęcał najwięcej czasu Ginny oraz Złodziejom Serc, w
szczególności przez koncerty, różnorodne wywiady i nagrywanie kolejnych
teledysków. Zdobyli potrójną platynę za płytę i byli niezmiernie uszczęśliwieni
takim rozwojem kariery. Ginny pochłonięta była pracą w Szpitalu Świętego Munga,
ponieważ nie chciała siedzieć w domu, gdy Harry jeździł po świecie, rozwijając
swoją pasję. Czasami jechała razem z nim na koncert, ale po jakimś czasie życie
w trasie zaczęło ją męczyć, dlatego oddała się własnej pracy. Dała się namówić
na bankiet, na który zespół został zaproszony wraz z partnerkami. Do gazet trafiły
ich zdjęcia i nie kryli, że są małżeństwem.
Siedzieli
na kolejnym obiedzie u pani Weasley, gdy zadzwonił telefon Kizzy. Dziewczyna
wyszła, żeby coś usłyszeć przez hałasy. Wróciła z szerokim uśmiechem i opadła
na krzesło obok Bruce’a, naprzeciwko pozostałych członków zespołu.
—
Wiecie, co to jest nagroda The Best**?
—
No wow. Chyba każdy, kto jest związany z muzyką, powinien o tym wiedzieć — odparł
Will.
—
Jakoś na dniach powinni ogłosić nominacje — dodał Max, nadziewając na widelec
kawałek mięsa.
—
Już są — rzekła Kizzy, patrząc na każdego po kolei.
Nie
zrozumieli, o co jej chodzi, dopóki nie wywróciła oczami.
—
Nie! — krzyknął Kevin z niedowierzaniem. — Nie mów! Nominowali nas?
—
Tak! — pisnęła głośno, zwracając na siebie uwagę pozostałych gości. — Ludzie,
zmiażdżyliście rywali — ucieszyła się. — Macie sześć nominacji!
—
Żartujesz? — zaśmiał się Dragon.
Pokręciła
głową, niemal podskakując w krześle.
—
Jeden: najlepszy zespól rockowy według sędziów. Dwa: najlepsze występy na żywo
przyznawane przez publiczność. Trzy: najlepszy teledysk rockowy New Divide. Cztery: najlepsza piosenka
rockowa Faint. Pięć: najlepsza płyta
rockowa Carousel of memories. Sześć:
najlepszy wokal rockowy Czarnego.
—
To znaczy, że jesteśmy zaje*iści — podsumował Max, próbując trafić widelcem w
groszek z głupim wyszczerzem.
Wszyscy
roześmiali się szczerze.
Harry
siedział w salonie przed swoim laptopem, wyczuwając nieuzasadniony niepokój.
Nie mógł skupić się na tym, co czyta, bo głowę zawracały mu inne myśli. W końcu
zatrzasnął komputer. Ginny poszła do pracy, a on nie wiedział, co ma ze sobą
zrobić. Włączył telewizor, ale nie znalazł nic ciekawego.
—
Natychmiast do zamku.
Zerwał
się z kanapy i deportował się do kwatery Bezimiennych, gdzie czekał na niego
Ryan w stroju do walki. Na jego polecenie Harry także się przebrał.
—
Biegiem do Wielkiej Sali.
Popędzili
w stronę pomieszczenia przez puste korytarze.
—
Co jest? — spytał Czarny.
—
Mrok znowu uknuł spisek. Porwali Bezimiennych.
Harry
zahamował gwałtownie, lecz Najwyższy go popędził.
—
Wszystkich?
—
Tych, którzy byli na straży. Wszyscy oprócz nas dwóch, Amy, która była na
Grimmauld Place i Natalie, jako nauczycielki.
—
Jak im się to udało?
—
Nie mam pojęcia, ale cały czas są na terenie zamku lub w Hogsmeade. Aurorom
kazałem się wycofać, bo grożą, że wszystkich zabiją.
Wpadli
do Wielkiej Sali, gdzie zebrała się cała szkoła złożona z uczniów, nauczycieli
i aurorów. Nikt nie wiedział, o co chodzi, oprócz dyrektorki i głównego
dowodzącego łowcami czarnoksiężników. Natalie natychmiast do nich podeszła, a
kiedy dowiedziała się, co się stało, natychmiast zbladła. Niespodziewanie do
środka wpadła Amy z rozwianymi włosami, ale w stroju do walki. Wszyscy
wpatrywali się w wyraźnie zdenerwowanych Bezimiennych.
—
Czarny i Natalie, wypytajcie o wszystko dyrektorkę. My pójdziemy do aurorów —
rzekł cicho Ryan.
Pokiwali
głowami i rozeszli się w dwie strony. Harry i Natalie porozmawiali cicho z
McGonagall. Dowiedzieli się, że kobieta dostała list, który mówił o porwaniu, a
na potwierdzenie słów wysłano znak Aniołów z szaty któregoś z nich.
—
Wiadomo, czego chcą i co zamierzają? — spytała Natalie, lekko się krzywiąc.
—
Nie wiemy, co zamierzają, ale napisali, że odezwą się niedługo i nic nie mamy
robić, oprócz wezwania pozostałych Bezimiennych. Ciebie chcieli tu widzieć w
szczególności — zwróciła się do Czarnego.
Harry
zacisnął zęby, nie tyko ze złości. Czuł niesamowity ból w okolicy serca, a to
nie znaczyło, że Anioły są traktowane ulgowo. Czarny i Natalie chcieli wrócić
do Ryana i Amy, lecz zatrzymał ich cichy głos Łapy:
—
Harry, co się dzieje?
Wymienili
spojrzenia, widząc pytające twarze przyjaciół.
—
Porwali Bezimiennych.
—
Kto? — spytała pobladła Hermiona.
—
Mrok. Cały czas są na terenie zamku albo w Hogsmeade.
—
Po co to zrobili? — zapytał cicho Alex.
—
Nie wiem. Może po to, żeby obalić większość zaklęć chroniących Hogwart. Nawet
nie wiemy, jak się tu dostali.
—
Jednym słowem: nie wiemy nic — podsumowała Natalie. — Nie mówcie nic uczniom i
słuchajcie wszystkich poleceń Ryana.
We
dwójkę podeszli do Najwyższego i Amy.
—
Są w Zakazanym Lesie — rzekł mężczyzna.
—
Odbijemy ich — mruknęła Natalie. — Nie wiadomo, co chcą z nimi zrobić.
—
Najważniejsze to wiedzieć jedno: po co to zrobili? — spytała Amy.
—
A po co wtedy ściągnął nas do tamtego domu? — wymamrotał Harry i wiedział, że
powód, dla którego porwali Bezimiennych, jest taki sam.
—
Nie mów, że z twojego powodu — burknęła Amy.
—
A po co innego? Ja za nich.
—
Nie zgadzam się! — Natalie tupnęła nogą, a otaczająca ją aura spowodowała
wbicie się buta w ziemię.
Kiedy
mur pękł pod jej stopą, rozległ się huk. Wszystkie głosy umilkły.
—
Na pewno nie pójdziesz tam sam! — warknęła Amy.
—
A co? Chcesz za mnie iść bez sensu?
Amy,
Natalie i Czarny zaczęli się kłócić. Ich aury skumulowały się pod wpływem nerwów.
Talerze popękały, okna pozbijały się i zaczął wiać zimny, porywisty wiatr.
—
Spokój! — warknął Ryan, rzucając na nich Silencio.
Zamilkli
wpół słowa i spojrzeli na niego gniewnie. Dopiero dostrzegli skutki ich kłótni.
Wszyscy patrzyli na nich wielkimi oczami. Wiatr uspokoił się, a okna i talerze
złożyły w całość.
—
Jemu chodzi o to, żeby nas skłócić — powiedział Najwyższy, przerywając
zaklęcie.
—
Sorry — mruknęli zgodnie..
—
Więc co chcesz zrobić? — spytała Amy. — Nie zostawimy ich przecież na pastwę
losu.
—
Czarny tam pójdzie — rzekł Ryan i nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, dodał:
— A my razem z nim.
Spojrzeli
na siebie bez słowa. Decyzja była podjęta i nikt nie mógł się sprzeciwić.
Najwyższy zwrócił się do aurorów, nauczycieli i uczniów:
—
Nikt nie ma się stąd ruszać. Nie obchodzi mnie żaden pretekst. Chodzi o
bezpieczeństwo, więc nikt nie ma nic do gadania. Nauczyciele mają pilnować
uczniów, aurorzy tego, czy nikt nie wchodzi do zamku. Kilku stanie na straży
przed drzwiami.
—
Gdzie pozostała ochrona? — zapytał jakiś uczeń.
—
Nieważne — odparł Ryan.
—
Co się dzieje? — padło kolejne pytanie. — Mrok zaatakował?
Nim
Najwyższy zdążył odpowiedzieć, rozległa się panika.
—
Zabiją nas! — histeryzowali uczniowie, niektórzy wybuchnęli płaczem.
Ryan
uciszył ich zirytowany i zniecierpliwiony, niczego nie komentując. Był wystarczająco
zestresowany porwaniem Bezimiennych, a jeszcze musiał przejmować się rozhisteryzowanymi
dzieciakami. Wybrał sześciu aurorów. Huncwoci wyrywali się do pomocy, ale Harry
pokręcił głową.
—
Czemu nie? — rzekł oburzony Jay.
—
Bo wiedzą, że mnie znacie — mruknął.
Ucichli,
patrząc na niego. Zrozumieli. Na znak Ryana Czarny zamienił się w pumę. Zaraz
obok niego pojawiła się Amy w postaci hieny i Natalie jako lampart.
—
Reagujecie tylko wtedy, gdy zobaczycie oznaki walki — rzekł jeszcze Najwyższy
do aurorów, a przed nimi pojawił się wilk.
Bezimienni
wyszli w postaci zwierząt, a zaraz za nimi sześciu aurorów.
Mknęli
przez chwasty rosnące w Zakazanym Lesie. Nie wiedzieli, czego mają się
spodziewać i gdzie dokładnie iść, ale biegli z nadzieją, że pomogą Aniołom. Amy
wydała z siebie ciche skomlenie, niespodziewanie się zatrzymując. Podążyli za
jej wzrokiem. Ledwo przytomna Karen siedziała przywiązana do drzewa. Miała
zakrwawioną i posiniaczoną twarz. Rozszerzyła oczy z przerażenia, gdy ich
zobaczyła, lecz szybko zorientowała się, kogo ma przed sobą. Zamienili się w
ludzi i podbiegli do niej.
—
Uciekajcie — szepnęła słabo. — Tu… są… jaszczuroludzie — wychrypiała.
—
Ilu? — zapytała cicho Amy.
—
Chyba… sześciu…
Nie
miała siły powiedzieć nic więcej, a po jej policzkach popłynęły łzy. Musiała przejść
ciężkie tortury.
—
Musimy ich pozabijać. Są za nami — szepnął Harry, nawet się nie odwracając.
Zerknęli
na siebie,
—
Musimy ją na razie zostawić — dodała Natalie.
Niespodziewanie
zamienili się w zwierzęta i zaatakowali jaszczuroludzi. Mieli przewagę dzięki
szybkiej akcji, lecz ich rywale prędko się zrehabilitowali. Strzały przecięły
powietrze tuż przed ich nosami, lecz żadna nie trafiła do celu. Podwładni Mroku
zamienili się w jaszczurki, które dorównywały wielkością pumie, wilkowi, hienie
i lampartowi. Największym zagrożeniem były szpony, które potrafiły zadać
śmiertelne rany. Harry nabawił się pierwszego obrażenia, gdy próbował zagryźć
jaszczurkę. Oberwał szponem prosto w żebra. Zranienie krwawiło, lecz doskoczył
do zwierzęcia jeszcze raz. Natalie odwróciła uwagę innego drapieżnika, który
próbował zaatakować go od tyłu. Cała czwórka współpracowała ze sobą, by
wzajemnie się chronić. Ryan wyrzucił jaszczurkę prosto w drzewo, a Amy zagryzła
inną. Natalie odepchnęła kolejnego rywala od Najwyższego, gdy ten wgryzł się w
jego łapę. Czarny naskoczył na tego, który chciał zabić Amy.
Gdy
pozbyli się wszystkich, byli dość mocno poranieni. Ryan kulał na przednią łapę,
Amy ledwo stawiała kroki, Natalie miała rozcięcie na plecach, a Czarny na brzuchu.
Zamienili się w ludzi i odwiązali Karen.
—
Musimy wrócić. W takim stanie nic nie zdziałamy — stwierdziła Amy.
—
A Karen? Nie ma siły nawet siedzieć, a lewitacją poobijamy ją o drzewa.
—
Trzeba ją przenieść. Zamienię się w tygrysa i przywiążecie ją do mnie — rzekł
Ryan.
—
Przecież nie ujdziesz z tą ręką — powiedział Natalie.
—
Właśnie. Ledwo możesz nią dotknąć ziemi — dodał Harry.
Zamienił
się w lwa, więc posadzili kobietę na jego plecach i przywiązali, aby nie
spadła. Ruszyli w stronę, z której przyszli. Droga dłużyła im się
niemiłosiernie, jednak wreszcie zobaczyli światła Hogwartu. Z ulgą wpadli na
błonia i skierowali się w stronę wrót. Aurorzy otworzyli im drzwi i weszli zaraz
za nimi na polecenie Najwyższego. W Wielkiej Sali zostali powitani
westchnieniami ulgi. Dopiero później zwrócono uwagę na ich stan. Ron i Jay
odwiązali Karen z grzbietu Harry’ego. Bezimienni milczeli, gdy Hermiona i pani Pomfrey
zajęły się Karen, którą położyli na stole.
—
Co z resztą? — powiedziała Natalie. — Oni cały czas tam są.
—
Frank… — szepnęła Karen, a oni podeszli bliżej, by usłyszeć to, co chce im
przekazać. — Przy bramie… w lesie… wilkołaki…
—
Ile? — spytała Natalie.
—
Siedem.
—
Musimy ją zanieść do Skrzydła Szpitalnego — zarządziła Pomfrey.
—
Czarny — szepnęła jeszcze, ciągnąc go za rękaw. — Nie idź do niego — poprosiła,
kiedy na nią spojrzał. — Jemu chodzi… o ciebie…
Wszystkie
spojrzenia wbiły się w Czarnego. Ryan pozwolił przenieść Karen do Skrzydła
Szpitalnego. Pozostali Bezimienni także skierowali się w tamtą stronę, przełknęli
jakieś eliksiry, a rany szybko pozrastały się z pomocą samouzdrawiania.
—
Musimy iść po Franka — rzekła Amy, gdy wracali w stronę Wielkiej Sali.
—
Sami nie damy rady.
Weszli
przez wrota, a ich spojrzenia padły na Łapę, Lunatyka i Briana. Ryan i Czarny
zerknęli na siebie, zgadzając się wzrokiem. Syriusz – wilczur, Remus – ryś,
Brian – kojot. Idealnie nadawali się do walki z wilkołakami. Najwyższy podszedł
do nich i przekazał informacje, pytając o zgodę na wyruszenie w wyprawę po
Franka. Harry widział, jak kiwają głowami. Po chwili cała siódemka biegła w
postaci zwierząt w stronę bramy zamku, a później w głąb lasu. Ciemność otaczała
ich z każdej strony, lecz w ogóle się tym nie przejmowali. Czarny słyszał każdy
najmniejszy szelest dzięki wyostrzonemu zmysłowi słuchu. Zatrzymał się
gwałtownie, słysząc głośne sapanie, które na pewno nie należało do żadnego z
jego towarzyszy. Nim ktokolwiek zareagował, odwrócił się i skoczył. Rozległo
się głośne warknięcie, kiedy wgryzł się w ramię wilkołaka. Pozostali
zareagowali natychmiast i, pomagając sobie nawzajem, zagryźli przeciwnika.
Stanęli
w ciszy, gdy Czarny i Ryan wytężyli słuch. Jednocześnie wyminęli się i skoczyli
w ciemność. Dzikie wycie zakłóciło ciszę lasu. Syriusz i Brian rzucili się za
Harrym, a Natalie, Remus i Amy za Najwyższym. Czarny szarpał się z wilkołakiem,
choć z jego boku spływała krew. Skoczyli, by mu pomóc, lecz nim dopadli celu,
wilkołak wyrzucił pumę w drzewo. Kojot i wilczur z wściekłością dopadli przeciwnika,
a chwilę później do pomocy przyszedł im lampart. Ryś podbiegł do pumy i
przemienił się w człowieka. Remus kucnął przy nieświadomym Czarnym i przywrócił
go do pierwotnej postaci. Harry miał dość poważnie rozbitą głowę, jednak
prawdopodobnie skończyło się na utracie przytomności. Wilkołak zawył głośno i
padł martwy na trawę, a troje atakujących zmieniło się w ludzi. Po chwili
zjawili się także Amy i Ryan w niezbyt dobrym stanie. Lunatyk próbował ocucić
Czarnego, klepiąc go w policzki, ale ten nie reagował. W ciemności zauważyli
cztery pary dzikich oczu. Zrozumieli, że to kolejne wilkołaki. Musieli zostawić
Harry’ego w takim stanie. Powierzyli Brianowi ochronę nad Czarnym, który był
głównym celem Mroku Dnia. Zamienili się w zwierzęta i rzucili do walki.
Z cichym jękiem otworzył oczy. Obraz miał
zamazany, a z oddali słyszał wściekłe powarkiwania. Na początku nie mógł sobie
przypomnieć nic, co zaszło, zanim stracił przytomność. Ostatnie, co pamiętał,
to wyruszenie z Hogwartu do Zakazanego Lasu razem z jakimiś zwierzętami.
Przypomniał sobie, kto to był, ale nadal nie wiedział, co tutaj robi z
pulsującą z bólu głową. Miał problem z podniesieniem się do pozycji siedzącej,
lecz jego wzrok wyostrzył się i zobaczył zażarcie walczące z wilkołakami
zwierzęta. Wspomnienia natychmiast wróciły. Chciał zmienić się w pumę, lecz nie
mógł się skupić. Chwycił się za tył głowy i poczuł krew. Przeklął w myślach,
kiedy zawirowało mu przed oczami. Próbował sobie przypomnieć, jak Amy uczyła go
sposobu na zatamowanie krwotoku z głowy i pozbycie się bólu. Skupił się na
samouzdrowieniu. Poczuł, jakby ktoś puknął go lekko młotkiem w tył czaszki, a
krwawienie ustało, podobnie jak ból. Widział problemy Amy w walce z
wilkołakiem, który przygniótł ją do ziemi. Zamienił się w pumę i rzucił w ich
stronę. Zwalił wilkołaka z hieny, która natychmiast stanęła na nogi i dołączyła
do walki drapieżców.
Syriusz
spiął się do skoku na kolejnego rywala, który atakował Remusa. Tuż przed nim
przemknęła puma, a on odetchnął, widząc, że z Harrym wszystko jest w porządku.
Przyspieszył i skoczył wprost na głowę potwora. Ryś rzucił się na plecy
wilkołaka, powalając go na trawę. Zeszli z martwego w momencie, gdy obok nich
zahamował Czarny, ryjąc ziemię pazurami. Patrzył wściekłym wzrokiem na stwora,
który stał naprzeciwko niego. Oboje obserwowali ruchy przeciwnika. Wilkołak
skoczył, Czarny umknął przed nim, a ten wyrżnął prosto w drzewo. Rozległo się
ostatnie skomlenie przeciwnika powalonego przez Briana. Wszyscy zamienili się w
ludzi.
Rozeszli
się w małych grupkach w każdą stronę, by odnaleźć Franka. Po kilku minutach
wszyscy dostali wiadomość od Briana, że znalazł mężczyznę. Popędzili w jego
stronę.
Frank
siedział przywiązany do drzewa w podobnym stanie jak Karen, lecz miał jeszcze
tyle siły, by stanąć na nogi. Ruszyli w stronę zamku, uważnie obserwując
otoczenie.
Harry
czuł niepokój, lecz nie tylko spowodowany porwaniem Bezimiennych. Coś jeszcze
mu nie pasowało. Wyszli na błonia, a obawy nasiliły się.
—
Czarny? — Amy zaniepokoiła się, gdy chłopak niespodziewanie stanął w miejscu
wyraźnie zdenerwowany.
Wszyscy
przystanęli i odwrócili się w jego stronę z pytającym wyrazem na twarzach.
—
Czy wam też coś nie daje spokoju?
—
Porwali Bezimiennych, więc cały czas jesteśmy niespokojni — odparła Natalie.
—
Nie. Chodzi o coś innego.
Widząc
zdezorientowanie na ich twarzach, wiedział, że oni tego nie czują. Ginny… Dorwał się do telefonu jeszcze
bardziej zdenerwowany i wycisnął numer jej komórki. Nie odbierała przez długą
chwilę, lecz w końcu przy jego uchu rozległ się płaczliwy, rozpaczliwy głos
dziewczyny:
—
Harry!
Słyszał
jej wrzaski przez zatkane usta i szamotaninę.
—
Witaj, Harry.
Na
jego twarzy pojawiło się przerażenie, gdy usłyszał głos Mroku Dnia. Jego ciało natychmiast
się spięło.
—
Mamy twoją żonę i kilku Bezimiennych. Jeden twój błąd i zabijemy wszystkich najgorszym
sposobem, jaki przyjdzie nam do głowy. Czekaj na instrukcje w Wielkiej Sali i
niech nikt nie próbuje zabić, zranić ani zatrzymać posłańca.
Rozłączył
się, a zdesperowany Harry opuścił ramiona. Widząc zaniepokojone spojrzenia
reszty, powiedział cicho:
—
Mają Ginny.
*celowy
błąd
Pierwsza!!!! Lecę czytać <3
OdpowiedzUsuńOMG że co???? Zacznę od końca, bo był najbardziej spektakularny.
UsuńMAJĄ GINNY? Jak mi moją rudą kochaną uśmiercisz to będzie z tobą źle. Bardzo źle. Gorzej niż z Bezimiennymi gdy Harry zabije posłańca. ( hehe żarcik taki nieudany xD a może i porównanie, metafora , nwm :* ) Właściwie już się bałam, że wogóle tego rozdziału nie dodasz bo tak dawno go nie było a tu niespodzianka :) Suzy jak zwykle najlepsza, a Pottery na miesiącu miodowym... mmm <3 Tylko trochę mi smutno, że tak skrótowo go opisałaś. Za mało pikantnych szczegółów. xD
Pozdrawiam i życzę weny oraz udanych wakacji :*
Hej,
OdpowiedzUsuńmiesiąc miodowy, a możr jednak będie bobas :) jak przeczytałam tytuł to właśnie myślałam o Ginny, a tu bezimiennych, ale jednak się okazało, że ją porwali
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia