czwartek, 30 czerwca 2016

II. Rozdział 20 - Magia Lucyfera

          Syriusz miał wrażenie, że jego serce przestaje bić, a tlen nie dociera do jego płuc. Nie wiedział, co to miało znaczyć. Widział… teraźniejszość?
— Co to miało być?! — niemal warknął Jay.
Ginny wyglądała tak, jakby zaraz miała się udusić.
— To tylko wina pokoju — powiedział twardo Świstak. — Znowu jakaś sztuczka.
— Znajdźmy ich, błagam was — wyszeptała Ginny.
Wszyscy wybiegli z pomieszczenia, jednak nie musieli zrobić nawet kilka kroków, a już usłyszeli, że coś się dzieje. Rozległ się ryk, jakby gdzieś niedaleko wybuchnął pożar. Chwilę później dostrzegli, co jest powodem. Najpierw zauważyli przebiegających prostopadłym korytarzem Elgiego i Kizzy, którzy trzymali się za ręce. Zaraz za nimi Czarny ciągnął za dłoń Hermionę. Chłopak uchylił się, gdy tuż nad jego głową przeleciał strumień ognia. Cała czwórka pobiegła dalej, nawet ich nie zauważając. Wszyscy rozszerzyli oczy z przerażenia, gdy dostrzegli wielki pióropusz ognia pędzący za ich przyjaciółmi.
— Widzieliśmy przyszłość! — krzyknęła Dora.
To było jak sygnał. Wszyscy popędzili za ogniem.
— Do pokoju! — usłyszeli krzyk Bruce’a.
— Nie!— wrzasnęła Amy. — Nie do pokoju! Nie tam!
Nie usłyszeli jej. Zobaczyli zamykające się drzwi, za którymi miało dojść do tragedii, i odbijający się od nich ogień. Niemal słyszeli, jak szarpią za klamkę, by się stamtąd wydostać. Rozległ się głośny wybuch, a wrota stanęły w płomieniach.
— Gaśmy ogień! Zmniejszymy siłę kolejnego wybuchu! — krzyknął Alex. — Kto ma różdżkę?!
Eksplozja. Wiedzieli, że w tej chwili Harry został przybity do ściany, a kolejny wybuch zabije Elgiego. Łapa, Amy, Cary i Kevin rzucili zgodnie Aquamenti.
BUM!
Zamarli. To znaczyło, że Bruce…
— Uwaga! — krzyk… Elgiego.
— Pomóż mi! — jęk Kizzy.
— Tego nie było — szepnęła Amy.
Wskoczyli do pomieszczenia, kiedy tylko dostrzegli, że płomienie zostały stłumione.
Pomieszczenie wyglądało jakby odbywał się tutaj plan horroru. Wkroczyli w momencie, gdy Elgi zrywał się z ziemi, by pomóc Czarnemu. Pokój zadrgał.
— Hermiona! — krzyknęła Ginny.
Ron rzucił się w stronę dziewczyny, w ostatniej chwili powalając ją na ziemię. Tuż obok ich nóg spadł kawał gruzu.
— Pomóżcie! — wrzasnęła z rozpaczą Kizzy, próbując uwolnić Harry’ego spod przecinającego go pręta.
Krew powoli zaczęła pojawiać się na jego koszulce. Łapa i Kevin rzucili się w ich stronę. Z bliska dokładnie widzieli, jak drut napina się coraz bardziej, wbijając w ścianę i jednocześnie Harry’ego. Syriusz rzucił zaklęcie niszczące na kawałek metalu, a ten rozerwał się na dwie części.
— Szybko! Zaraz pomieszczenie się zawali! — krzyknął Alex.
Wingardium Leviosa! — Cary w ostatniej chwili zatrzymał gruz spadający nie tylko na Kizzy, ale także Syriusza i Kevina.
Świstak pomógł dźwignąć się Harry’emu na nogi, Łapa pociągnął Kizzy, Ron podniósł się i pociągnął Hermionę w górę. Bruce wybiegł z pokoju na samym końcu. Wszyscy zatrzymali się dopiero korytarz dalej, gdy usłyszeli donośny wybuch. Poczuli powiew gorącego powietrza.
— Merlinie, udało się. — Amy wybuchnęła płaczem, porywając w objęcia chrześniaka.
Ten, nieco zaskoczony jej wybuchem emocji, spojrzał pytająco znad jej ramienia na Syriusza, ale ten miał minę pełną ulgi.
— Jasna cholera — powiedział w końcu Bruce. — Byśmy się tam spalili.
— Nie zdążylibyście tego odczuć — wyłkała Amy, wreszcie wypuszczając Harry’ego z objęć. Spojrzeli na nią pytająco. — Byliśmy w pokoju, który pokazał nam, jak giniecie. Wolę nie mówić, jakimi sposobami, ale najwyraźniej zmieniliśmy bieg wydarzeń.
— Chyba się domyślam — mruknęła Hermiona.
— Ała — stęknął Elgi, macając się po brzuchu, tak dla pewności, aby sprawdzić, czy jeszcze żyje i nie przebił go żaden kolec.
Czarny wzdrygnął się na samą myśl o tym, jaką udręką miał umierać. Starł z czoła pot. Był okropnie zmęczony kolejną ucieczką przed śmiercią.
— Idziemy dalej.
— Nie. To nie ma sensu — odparł Remus. — Musimy odpocząć.
Zgodzili się z nim bez protestów. Znaleźli pusty pokój, w którym usiedli na ziemi, opierając się o ściany.
— Znaleźliście różdżki? — spytała Hermiona, dostrzegając je w dłoniach niektórych.
— Cztery. A wy?
— Żadnej.
Przez chwilę siedzieli w całkowitej ciszy.
— Przypomnijcie sobie jakieś szczegóły — zaproponowała Ginny. — Może nawet coś najmniejszego przyda się, żeby stąd wyjść. Chodzimy po tych lochach już od kilkunastu godzin.
Każdy zamyślił się, by przypomnieć sobie nawet minimalne szczegóły. Analizowali kilka przypadków, w których przechodzili przez ten labirynt razem z Mordercami Nocy, ale zawsze prowadzili ich skrótami, przez które teraz nie mogli przejść.
Czarny zmarszczył brwi. Wtedy, gdy pierwszy raz tu trafił… Coś musiało być… Przecież na chwilę się obudził.
— Niedaleko wyjścia były schody, a kawałek dalej jakiś pokój usypiający — mruknął Harry. — Czarny pokój z białą, małą kulką namalowaną na ścianie. Tyle pamiętam.
— A później…?
— Uśpili mnie.
— Jeszcze gdzieś na początku była granatowa ściana na korytarzu. Pamiętam, jak brali mnie na tortury — mruknęła Ginny.
— Granatowa? — Hermiona rozszerzyła oczy.
— Przebiegaliśmy tamtędy! — dodała Kizzy.
— W takim razie jesteśmy gdzieś niedaleko wyjścia — powiedziała z zapałem Dora.
— Czarny? Jak ty właściwie chcesz się stąd wydostać? — spytał Jay. — Mówiłeś, że musimy tylko wyjść z lochów.
Harry uświadomił sobie, że powinien nastawić ich na to, co się stanie, gdy już się stąd wydostaną.
— Ktoś nam pomoże, ale bardziej powinniście się przygotować na to, gdzie trafimy po ucieczce — odparł z niemrawą miną. Po chwili milczenia dodał cicho: — Wpakowałem nas w jeszcze większą kabałę, niż sądzicie.
— Raczej w nic gorszego już nie wpadniemy — zauważył Łapa.
Harry skrzywił się.
— Obawiam się, że jednak tak.
— Więc po co ryzykujesz wpadnięciem w jeszcze większe kłopoty?
— Bo istnieje szansa, że chociaż was z nich wyciągnę — mruknął.
— Więc nas chcesz wyciągnąć, a sam w nich zostaniesz, tak? — burknął Mięta.
— Nie po raz pierwszy.
Żeby uniknąć pytań, zaproponował, żeby ruszyli w dalszą drogę. Czuł na sobie ich spojrzenia, jednak nie odezwał się na ten temat już ani słowem.
Przeszli przez korytarz, którego mury były spalone – efekt ucieczki przed ogniem.
— Tutaj była ta ściana — rzekła Hermiona, stając na jednym z korytarzy.
— Ginny, pamiętasz, w którą stronę? — spytał Will.
— Nie mam pojęcia, ale za drugim zakrętem przechodziliśmy przez drzwi.
— Zielony pokój? — przypomniał sobie Czarny.
— Właśnie.
Ruszyli wzdłuż korytarza, jednak po drugim zakręcie nie trafili do zielonego pokoju. Przeszukali jednak te pomieszczenia, do których trafili i znaleźli różdżki Jaya, Hermiony i Willa. Gdy trafili w ślepą uliczkę, musieli się cofnąć. Tym razem poszli w prawo. W pokojach znaleźli różdżki Rona i Ginny. Stanęli przed drabinką prowadzącą dosyć wysoko w górę. Spojrzeli na siebie.
— Może jakieś inne wyjście — stwierdził Jay. — Sprawdźmy.
Po wielu protestach reszty w końcu Czarny i Jay wspięli się na górę. Było wysoko, ale w ogóle się tym nie przejęli. Wreszcie usiedli na murku. Nie było tutaj żadnego sufitu, więc  zerknęli w dół po drugiej stronie. Znajdowało się tam kilkunastu Morderców Nocy, którzy najwyraźniej się kłócili. Pokój pomalowany był na zielono. Jay wskazał Harry’emu szafkę, na której leżały dwie różdżki. Czarny dotknął miejsca, gdzie powinien być sufit i wyczuł energię bijącą od niewidocznej bariery. Po chwili delikatnie naparł na nią ręką, przebijając ją. Mordercy nic nie dostrzegli. Czarny wyszarpnął dłoń. Rozległ się odgłos, jakby ktoś wypuścił głośno powietrze z ust. Obaj schylili się szybko, kiedy jeden z wrogów spojrzał w górę.
— Kłóćcie się dalej. Ja stąd idę — rzekł któryś i wyszedł przez drzwi.
Jay i Harry zerknęli na siebie i cicho zaczęli schodzić w dół.
— I co tam jest? — spytał Max.
— Kilkunastu Morderców, dwie różdżki i prawdopodobnie droga do wyjścia — odparł Jay.
— Gdzieś tutaj powinny być drzwi — powiedział Harry, wskazując na ścianę. — Pewnie znowu jakieś skróty przeznaczone tylko dla nich. My musimy iść górą.
— Więc co robimy? — zapytała Kizzy.
— Mamy drogę do wyjścia, więc musimy to wykorzystać. Kto wie, czy nie prowadzili nas przez te drzwi, o których mówił Czarny — odparł Bruce.
— Najpierw musimy ich pozabijać — dodał Alex. — Zakatrupimy ich z góry i już.
— Nie — rzekł Harry. — Tam gdzie powinien być sufit jest bariera ochronna. Zaklęcia się odbiją, chyba że przebijemy ją ręką, ale wtedy…
— … szybko stracimy siły i się zorientują — dokończył niemrawo Syriusz.
— Dokładnie.
— Więc?
— Musimy tam zejść i wtedy ich zabić — stwierdził Jay. — Nie było tam żadnej drabinki, nie? — zwrócił się do Czarnego.
— Nie. Musielibyśmy zeskoczyć, a to skończyłoby się licznymi złamaniami — odparł chłopak.
— Teraz liczymy na twoje doświadczenie z Zakonu Feniksa — powiedział Ron, patrząc na Czarnego.
— Jak zwykle ja. Dobra… Zostają zaklęcia Zwisu i Iluzji. Wszyscy wchodzimy do góry. Ci z różdżkami po kolei będą opuszczać innych na dół, przebijając barierę. Musimy to robić powoli i bez gwałtownych ruchów, bo w przeciwnym razie usłyszą, że coś dzieje się z barierą. Nie możemy nadużywać magii, bo to wykończy rzucającego, więc będziecie musieli się zmieniać. Ktoś musi rzucić zaklęcie Iluzji. Widziałeś, jak to wszystko wygląda — zwrócił się do Jaya, a ten pokiwał głową.
Wspięli się na górę, a Harry kiwnął na przyjaciela. Chłopak przebił rękę przez barierę ochronną i rzucił iluzję metr od ściany, by Harry mógł bez problemu przedostać się na dół. Przebicie się przez barierę ochronną sprawiło, że Jay stracił trochę energii, dlatego Cary go zmienił. Czarny ostrożnie przebił nogami niewidzialną przeszkodę i kiwnął głową na Cary’ego, a ten przebił ręką barierę i rzucił zaklęcie Wingardium Leviosa na Czarnego. Harry puścił się i powoli zaczął zsuwać w dół, kierowany różdżką Dragona. Wreszcie stanął pewnie na ziemi, a wykończony Cary wycofał się. Później Syriusz przeniósł do niego Jaya, a następnie Ron Amy. Iluzja traciła na sile, więc Jay dał znak tym z góry, by nikogo już nie podsyłali, aby nie zniknęła całkowicie. Jako rzucający zaklęcie czuł to doskonale. Zatkał usta Amy, gdy prawie pisnęła na widok Czarnego. Harry spojrzał na nią niezrozumiałym wzrokiem, a ta odruchowo cofnęła się o krok. Jay pokazał na jego oczy, a następnie na czarną koszulkę kobiety. Czarny pokiwał głową wyraźnie zadowolony. Widocznie byli blisko wyjścia, bo magia Lucyfera zaczęła działać. Wiedział, że to już teraz może im pomóc w dość dużym stopniu. Sprawdził, gdzie kończy się zaklęcie Iluzji, dotykając ją dłonią. Wzmocnił ją magią piekielną, a Jay od razu poczuł napływającą siłę. Czarny na tym nie poprzestał. Nadal z wyciągniętą ręką skierował się w stronę szafki z różdżkami, trzymając się blisko ściany i tworząc dalszy ciąg iluzji. Kiwnął do góry, żeby schodzili dalej, więc Will opuścił do nich Kevina. Czarny wziął z szafki różdżki i wrócił z powrotem tak, aby nie zrobić hałasu. Mordercy Nocy w ogóle się nie zorientowali, że coś się dzieje. Z ulgą dostrzegł, że znalazł różdżkę swoją i Alexa. Zatrzymał Ginny, którą mieli przenieść na dół, kręcąc gorliwie głową. Spojrzeli na niego pytająco, więc przeliterował im imię Alexa. Poczekali chwilę, aż chłopak wsunie się na murek, a później przelewitowali go na dół. Harry podał mu różdżkę i dał znak, aby Ginny zeskoczyła. Popukała się w czoło, myśląc o tym, że przecież się połamie, ale on zaparcie pokręcił głową. Przełknęła ślinę i skoczyła. Czarny rzucił na nią zaklęcie, gdy była dwie trzecie drogi od ziemi. Wylądowała bez szwanku, a oni zrozumieli, że dzięki temu stracą mniej siły. Ginny nie zdążyła pisnąć, gdy z bliska zobaczyła oczy narzeczonego, bo zatkał jej usta. Spojrzał w górę, by dać kolejny znak, ale oni dawali mu gorliwie swoje. Wskazując gdzieś za niego, wręcz podskakiwali z nerwów, by tam spojrzał. Zerknął tam i zrozumiał, o co chodziło. Jeden z Morderców kierował się w ich stronę. Czyżby coś wyczuli? Może magię Lucyfera? Uznał, że tak jest w istocie, gdyż pozostali Mordercy wydawali się zaniepokojeni. Harry dał znak pozostałym, żeby przyszykowali się do rozróby.
Morderca wszedł prosto na barierę iluzji, która natychmiast zniknęła. Wykorzystali element zaskoczenia. Czarny w niesamowitym tempie znalazł się przy rywalu i skręcił mu kark jednym ruchem; Jay doskoczył do kolejnego i uderzył go pięścią w twarz, później dołożył kopniaka w brzuch i wyrywał mu zza pasa miecz, by wbić go w jego serce; Alex przywalił innemu prosto w potylicę, więc ten padł na miejscu; Kevin, doświadczony w bójkach na pięści, nadepnął innemu na stopę, przywalił mu w szczękę, kopnął między nogi i uderzył w skroń, a ten runął na podłogę; Ginny z głośnym piskiem zaczęła walić na oślep Mordercę po głowie, dopóki nie padł na ziemię; Amy, zadziwiając tym Syriusza, przywaliła kolejnemu z półobrotu w twarz z głośnym okrzykiem.
Harry uderzył drugiego w kolejce w twarz, przez co tamten okręcił się o trzysta sześćdziesiąt stopni, wyciągnął mu zza pasa miecz i odciął głowę, by następnie rzucić go Amy, aby obroniła się przed następnym atakiem. Jay odskoczył przed atakującym go ostrzem i, przypominając sobie kurs ze Stevem, obronił się przed następnym. Zamachnął się, odcinając przeciwnikowi dłoń z mieczem. Dobił go, wbijając ostrze w brzuch. Alex dał susa przed ścigającym go Mordercą. Dobiegł do szafy i przewrócił ją wprost na tamtego. Kevin padł na ziemię, unikając ciosu. Nim tamten się zorientował, przywalił przeciwnikowi z kopniaka w piszczel, aż zawył z bólu, skacząc na jednej nodze. Świstak podciął go, a ten runął wprost przed oblicze Czarnego, który bez skrupułów wymierzył cios w głowę i pomógł wstać Kevinowi.
Amy odciągnęła Harry’ego na bok, by nie oberwał od Mordercy, który zaatakował go od tyłu. Rzuciło się na nich troje nieprzyjaciół. Przerzucając do siebie jeden miecz, unikali ataków, bronili się lub chronili drugą osobę. Amy zaatakowała jednego z nich, lecz spudłowała. Przerzuciła miecz do Harry’ego, a ten wytrącił klingę z dłoni Mordercy. Kobieta kopnęła go w brzuch, a Czarny dobił, wbijając miecz w serce. W następnej chwili wystawił broń przed brzuch chrzestnej, aby metal nie przebił jej na wylot. Puścił go, a ona złapała i zabiła atakującego. Trzeci nadział się na ostrze Alexa, który ochronił ich przed trudnymi do wyleczenia ranami.
Ostatni ze wszystkich Morderców rzucił się do drzwi, ale Ginny walnęła go deską od połamanej szafy.
Zapadła cisza.
— O kur*ości — zaśmiał się Świstak, widząc efekt ich wspólnej walki.
Amy odrzuciła grzywkę na bok i spojrzała w górę.
— Można schodzić, droga wolna — powiedziała rozbawiona.
Na górze wszyscy siedzieli z wielkimi oczami i rozszerzonymi ustami.
— Ja się boję własnej żony — wykrztusił Łapa, a ta zaczęła się głośno śmiać.
Harry spojrzał na Ginny, która nadal trzymała w dłoni kawałek szafy. Wyszczerzyła się do niego.
— Kobieta zła to kobieta niebezpieczna — stwierdziła, a on parsknął śmiechem.
— Ja pier-*o-lę — przesylabował Bruce, patrząc na dół z oszołomieniem.
— O tak — przyznał mu rację Remus, ku rozbawieniu pozostałych.
Musieli przyznać, że Harry, Jay, Amy, Alex, Kevin i Ginny byli silną grupą w walce wręcz. Bez użycia różdżek zabili lub pozbawili przytomności piętnastu Morderców bez żadnej odniesionej rany.
Pomogli im zejść na dół.
— Czarny, czemu oczy ci się zmieniły, jak tu zszedłeś? — spytał Kevin.
— Powiedzmy, że to był znak, że jesteśmy blisko wyjścia — odparł z wahaniem.
— Miło chociaż to usłyszeć — powiedział Max.
— Czy ja wiem, czy tak miło — mruknął Harry do siebie. Nie wiedział, czy wolałby tu zostać, czy trafić znowu do piekła. — Trzeba ich dobić — zmienił temat, patrząc na Mordercę, który zaczął odzyskiwać przytomność. — Obudzą się i zgadnijmy, gdzie pobiegną w pierwszej kolejności z informacją.
— Do Mroku — mruknęła Kizzy.
Czarny wiedział, że pozostali nie odważą się do takiego czynu, więc on musiał to zrobić. Podniósł z ziemi miecz z zakrwawionym ostrzem i podszedł do tego, który wcześniej się poruszył. Spojrzał na pozostałych, którzy obserwowali go z bladymi twarzami. Kiwnął im głową w stronę wyjścia, żeby nie musieli na to patrzeć. U jego boku została Amy.
— Też jestem Bezimienną — powiedziała, sięgając po inny miecz. — Chociaż czasami tego żałuję.
Czarny jednym ciosem odrąbał głowę pierwszemu Mordercy. Jego chrzestna poszła w drugi koniec pomieszczenia.
Dobić musieli jeszcze trzech przeciwników. Nim Czarny wyszedł jako ostatni, mieczem przejechał sobie po nadgarstku, przecinając skórę i wbił ostrze w gardło Mordercy, który niespodziewanie otworzył oczy. Zatrzasnął drzwi, obawiając się przyszłych godzin.

Nie wiedzieli, czy muszą tylko iść korytarzami, czy także pokojami. Zaryzykowali jednak i wkroczyli do jednego z pomieszczeń. Kilka osób wrzasnęło, kiedy natarły na nich dywany. Owinęły się wokół ich ciał i porwały w wir.
— Ooooo choleraaa! — wrzasnął Jay.
— Słuchajcie! — krzyknęła Kizzy. — Bądźcie cicho to w końcu się zatrzymają! Miałam o tym w szkole!
— Prędzej się zrzygam! — zawołał Will, ale umilkł, tak jak pozostali.
Harry zmiął w ustach mocne przekleństwo, gdy poczuł, że wszystkie wnętrzności podchodzą mu do gardła. Kolory zamazywały się, gdy kręcił się wokół własnej osi, ale nie pisnął słówkiem, idąc za radą Kizzy. Dywany zaczęły zwalniać, ku jego uldze. Takiej wariacji nie wytrzymałby ani minuty dłużej, bo chyba wyrzuciłby z siebie wszystkie narkotyki, jakimi go faszerowali. Wreszcie świat zatrzymał się w miejscu, a on niepewnie stanął na nogach. Wszyscy dopadli drzwi w jak najszybszym tempie, choć niektórzy weszli na ściany, nie mogąc utrzymać równowagi. Zatrzasnęli wrota i, nie zwracając uwagi na to, gdzie są, oparli się o mury.
— O cholera — przeklął Harry, gdy zobaczył, że są w pokoju usypiającym. — Odwróćcie się w stronę ściany.
Sam miał z tym trudności, bo biała kulka już przyciągnęła jego wzrok. Ostatnią siłą woli zmusił się do obrotu.
— Gdzie jesteśmy? — spytał Łapa.
— Pokój usypiający.
— Gdzie teraz?
— Nie wiem. — Przetarł dłonią oczy.
— Skup się. Nie możemy teraz spudłować.
Harry zastanowił się, z jakiej strony wtedy wciągnęli go do pomieszczenia. Prawa czy lewa? Po której stronie miał wtedy tę kulkę? Ciągnęli go tyłem, więc to też musiał wziąć pod uwagę. Kiedy go wciągnęli widział…
— Czerwona ściana — stwierdził cicho. Zerknął ostrożnie w prawo i w lewo. — Po lewej… Jakbym za długo był odwrócony, trzepnijcie mnie.
Spojrzał w lewo. Zdążył policzyć drzwi i już miał się odwracać, gdy szyja mimowolnie przesunęła się dalej. Remus gwałtownie szarpnął go w stronę ściany.
— Pięć par drzwi — wymamrotał.
— No to pięknie — podsumował Ron.
— Na pewno nie dwie z brzegu. Któreś w środku.
— Tylko które?
Czarny walnął głową w ścianę.
— Myśl — mruknął do siebie. Był wtedy bliżej niż dalej od tej kulki. Teraz trzecie czy czwarte? Musiał zobaczyć odległość. Odwrócił szybko głowę i zaraz patrzył przed siebie. — Czwarte, licząc od nas.
— Na pewno?
— Dziewięćdziesiąt procent.
— A pozostałe dziesięć?
— Pozostałe dziesięć mówią mi, że już nie powinno nas tu być.
Zaufali jego intuicji i tyłem ruszyli w stronę drzwi. Dora otworzyła je i wszyscy wysypali się na zewnątrz.
— Teraz?
— Teraz gdzieś tutaj muszą być schody. Na pewno na korytarzu.
Umilkli natychmiast, gdy usłyszeli kroki, które dochodziły zza rogu. Nim Morderca zdążył choćby otworzyć usta, Ron sieknął mu w skroń z pięści.
— I po kłopocie — stwierdził bez przejęcia.
Pamiętając drogę, którą przyszli, zaczęli krążyć po najbliższych korytarzach.
— To już za daleko — stwierdził Harry po chwili, więc się cofnęli.
— Chyba prowadzili cię inną drogą, bo ja jej nie pamiętam — stwierdziła Ginny.
Czarny przystanął na chwilę, przypominając sobie sytuację.
— Mam nadzieję, że zanim mnie tu wzięli, nie byłem gdzieś indziej.
— Dlaczego?
— Gdy trafiłem do domu, od razu mnie oszołomili. Nie wiem, ile czasu to mogło trwać, ale miałem wrażenie, że chwilę.
— Albo jest po prostu kilka dróg — stwierdziła Amy, próbując podnieść ich na duchu. — I skłaniam się do tej wersji, widząc tyle par drzwi.
Skręcili za kolejny róg.
— Tutaj — powiedział Harry. — Pamiętam tę ścianę. Zaraz powinna być na ziemi biała plama.
Nie mylił się. Po kilku krokach zobaczyli biały ślad, jakby ktoś wylał tu farbę.
— Gdzie teraz? — zapytał Bruce, gdy stanęli na rozwidleniu.
— Nigdzie. Jesteśmy na miejscu — mruknął niepewnie.
— Przecież tutaj nie ma schodów.
— Może coś ci się pomieszało? — podsunął Cary
— To na sto procent tutaj — upierał się. — Chyba że jest gdzieś taka sama ściana, taka sama plama i taki sam pokój. — Mówił z taką pewnością, że zdziwili się, że nie tupnął nogą. — Dam sobie rękę uciąć…
— Dobra, nie chcemy rozlewu krwi — przerwał mu Łapa. — Tylko powiedz, gdzie są te schody.
— Schowane? — zaproponował niemal rozpaczliwie.
— A może za bardzo chcesz wyjść i sobie to wmawiasz? — rzekła łagodnie Amy.
— Przecież to mogło być przejście tylko dla Morderców — wydukał.
— No to klops — załamał się Alex.
Głośne przekleństwo Harry’ego zagłuszyło ciszę na korytarzu. Był wściekły na samego siebie, że wcześniej o tym nie pomyślał.
— Nie mogłeś wiedzieć — próbowała go pocieszyć Hermiona.
Kopniak w ścianę. Harry odskoczył niespodziewanie do tyłu i tylko refleks Syriusza uchronił go przed upadkiem.
— Co ty odwalasz?
— Czemu kopniak nie zabolał?
— Bo lekko walnąłeś? — wywróciła oczami Amy.
— Czy z wściekłości też lekko w ścianę kopiesz, czy z całej siły aż zaboli? — Tym razem on wywrócił oczami.
Olśniło ją. Czarny prędko podszedł do ściany i położył na niej rękę. Przez moment przesuwał po niej dłonią, a później zacisnął ją na czymś niewidzialnym. W następnej chwili pociągnął za klamkę, a drzwi stanęły przed nimi otworem. Zaśmiał się histerycznie.
— I tak wyglądały te pieprzone przejścia, a nikt z nas nawet nie pomyślał o tym, żeby to sprawdzić.
— Nie załamuj — wymamrotał Elgi.
— Czemu masz taką minę? — zapytała Kizzy, widząc wyraz twarzy Czarnego.
— Jestem pewny, że ciągnęli mnie pod górę, a teraz stoję po drugiej stronie i też jest pod górę. Jestem też pewien, że jesteśmy w dobrym miejscu.
— Magia dla zmylenia kogoś niepowołanego — stwierdziła Amy.
Stopnie ciągnęły się niemal bez końca. Pochodnie oświetlały im drogę złożoną z kamieni. Ktoś przełknął głośno ślinę, gdy minęli zaschniętą plamę krwi. Wreszcie zauważyli korytarz i koniec schodów. Przylgnęli do ściany w cieniu, kiedy usłyszeli głosy kilkunastu Morderców Nocy. Cofnęli się kilka stopni w dół, aby omówić plan.
— Wszyscy musimy tylko stanąć na tym korytarzu i będziemy poza lochami — powiedział szeptem Harry.
— Jak chcesz uciec? — spytała Kizzy.
— Deportacja.
— Jak chcesz nas wszystkich przenieść? Umiesz złamać zaklęcia, ale nie z tyloma osobami i jeszcze z przytłumioną magią — rzekł Jay.
— Teraz nie będę wam tego tłumaczył. Po prostu… zaufajcie mi. Wiem, co robię.
— Więc co mamy robić?
— Chwyćcie się za ręce i nie dopuśćcie do tego, aby któryś z nich deportował się z nami. Wybiegamy jak najszybciej.
Pokiwali głowami. Harry chwycił Ginny za rękę, a za jego przykładem poszli pozostali. Weszli kilka schodów wyżej. Harry odwrócił głowę do tyłu, aby ostatni raz upewnić się, że nikogo nie zostawi w lochach. Ron kiwnął głową, potwierdzając, że wszyscy są gotowi. Cary i Jay nie zdążyli wybiec jako ostatni, gdy Harry musiał uchylić się przed pierwszym zaklęciem. Wyhamował gwałtownie, kiedy tuż przed nim zjawił się jeden z Morderców. Odbił zaklęcie za pomocą magii bezróżdżkowej, gdyż już poczuł, że magia Lucyfera opanowała jego ciało. Przywalił mu z pięści w twarz, a tamten odsunął się do tyłu. Poczuł jednak, że łańcuch się zerwał, kiedy Mordercy rzucili się na pozostałych za jego plecami. W chwili gdy się odwrócił, zauważył, że wszyscy podzieleni byli na cztero-pięcioosobowe grupki. W tym momencie nie mógł się deportować. Łańcuch urwał się już za Łapą, który trzymał Dorę, a ona Maxa. Harry i Ginny padli na ziemię, gdy tuż nad nimi świsnął miecz. Ostrze skierowano wprost na ich złączone dłonie, więc musieli się puścić. Dziewczyna jęknęła, kiedy z próby ponownego chwycenia się za ręce nic nie wyszło. Rozdzielili się, wcale tego nie chcąc.
Energia Lucyfera sprawiała, że mógł robić coś niezgodnego z własnym życiem. Została po nim tylko smuga, kiedy w niesamowitym tempie ruszył w stronę Kizzy, Alexa, Hermiony i Remusa, którzy akurat w tym momencie rozdzielili się na dwie grupki zaatakowani przez Mordercę. Harry znalazł się tuż pod ostrzem wycelowanym w Lunatyka. Zrobił coś, na co cała czwórka rozszerzyła oczy. Złapał w dłoń ostrze, które powinno przeciąć ją na pół, lecz nic takiego się nie stało. Zamiast tego przejął miecz i wbił go w brzuch Mordercy. Nie zwracając uwagi na ich miny, chwycił Alexa i Hermionę za nadgarstki, by ponownie złączyć ich dłonie. Nie zdążyli nawet otworzyć ust, kiedy złapał Kizzy za rękę i w niewyobrażalnym tempie zaciągnął ich do Łapy, Dory, Ginny i Maxa, przy okazji powalając z nóg atakującego ich przeciwnika. Już chwilę później był w połowie drogi do Bruce’a, Amy i Kevina.
— O cholera — wykrztusił Mięta, gdy zobaczył, z jaką prędkością Czarny się porusza.
W następnej chwili Świstak chwycił go za nadgarstek, widocznie nie rozumiejąc, jak tak szybko się tutaj znalazł.
— Pomóżmy mu wszystkich ściągnąć — powiedział Alex.
— Nie! — rzekła szybko Amy. — Nikt się do nas nie zbliża, więc pewnie rzucił na nas zaklęcie. Wyjdziemy stąd to rozwalimy mu cały urok i znowu się rozdzielimy.
— Łapcie Pottera! — wrzasnął któryś z Morderców.
W zamian Harry walnął mu pięścią w twarz, a tego odrzuciło kilka metrów dalej, wprost na ścianę. Jay i Will, których trzymał przy sobie, rozszerzyli oczy, lecz w następnej chwili już byli z większością łańcucha. Czarny odwrócił się i już go nie było.
— Łapać ich! Chcą uciec! — wrzeszczał któryś z Morderców.
Harry umknął przed mieczem wycelowanym w jego głowę i przyszpilił atakującego do ściany jego własnym ostrzem. Złapał Rona i Dragona za nadgarstki i, zostawiając za sobą smugę, pobiegł dalej. Byli już przy barierze zaklęcia, gdy musiał puścić Rona. Miecz Mordercy rozciął mu ramię, ale atakujący pożegnał się z życiem już po kilku sekundach.
Wszyscy byli w komplecie, więc Czarny złapał Kizzy, a drugą ręką zniszczył barierę, by móc się wydostać. Nie zwrócił uwagi na to, że Mordercy są już blisko. Rzucił zaklęcie na sufit, a ten zaczął się walić. Odwrócił się od tego całego chaosu, by skupić się na deportacji.
— Piekło — powiedział na wdechu.
Nim zniknęli, zdążył zobaczyć przerażone spojrzenia przyjaciół skierowane na niego i spadający głaz.

1 komentarz:

  1. Hej,
    w końcu udało im się odnaleźć drogę, czytałam z zapartym tchem, ciekawe czy usłyszeli gdzie się wybierają...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń