Próbował,
lecz sił nadal miał za mało. Wiedział, że brakuje mu niewiele, by osiągnąć cel.
Pilnowali ich dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ginny odzyskała siły po
torturach zafundowanych przez Mrok. Ku rozpaczy Harry’ego, wzięli na nie także
Hermionę. Patrzył na to, jak uderzają w nią zaklęcia torturujące, starając się
myśleć tylko o tym, że już niedługo ją stąd zabierze.
Przyjaciele
na niego liczyli. Nie mógł się poddać.
Był
późny wieczór, jednak on nie był w stanie zasnąć. Wiedział, że już jest gotowy.
Z drugiego końca korytarza słyszał chrapanie ich ochroniarza.
—
Hermiona? — szepnął ledwo dosłyszalnie.
—
Tak? — odparła równie cicho.
—
Dałabyś radę iść?
—
Jeślibym musiała to tak.
Umilkli,
gdy ochroniarz chrapnął głośniej.
—
Ginny, a ty? — dodał, kiedy po lochach ponownie rozeszły się równomierne
dźwięki.
—
Dam radę. A dlaczego?
Nie
odpowiedział.
—
Co chcesz zrobić? — spytał szeptem Will, gdy Czarny wstał z łóżka.
Zamilkł,
kiedy wśród lekkiego światła z lampionu ochroniarza zauważył zamiast Harry’ego
pumę.
—
O cholera… Udało się. — Alex ledwo stłumił radość.
Czarny
spojrzał na naelektryzowane kraty. To był najgorszy element planu. Przestawił
jedną łapę pomiędzy dwoma metalowymi prętami, później drugą i głowę. Wiedział,
że i tak nie uchroni się przed porażeniem prądem. Po ciele przeszedł mu
elektryczny strumień, kiedy jego skóra otarła się o kraty. Jak najszybciej się
dało, przełożył resztę ciała na drugą stronę, gdy metal wydał z siebie zgrzyt.
Prędko wślizgnął się do celi Dory, Willa i Alexa. Wszyscy zamarli, gdy
chrapanie ustało, a ochroniarz uchylił powieki, aby sprawdzić, co się dzieje.
Najwyraźniej uznał, że tylko mu się śniło, bo ponownie zamknął oczy, a po
chwili smacznie chrapał. Harry, opanowując drżenie po porażeniu, przeszedł między
kratami i skierował się do ochroniarza. Zmienił się w człowieka, stając przy
nim.
—
Słodkich snów — mruknął i skręcił mu kark.
Kizzy
szybko zacisnęła powieki, gdy głośno chrupnęło. Czarny wyciągnął z ręki
Mordercy pęczek kluczy. Już miał otwierać drzwi celi Łapy, Rona i Kevina, gdy
usłyszał kroki dochodzące zza drzwi. Schował się w cieniu, robiąc to w
ostatniej chwili.
—
No nie wierzę — warknął Morderca. — Obudź się! — dodał do swojego kumpla. Ten
nawet nie drgnął, więc podszedł do niego, zostawiając otwarte drzwi. — O szlag
— zaklął, gdy zobaczył, że ten jest martwy.
Harry
popchnął drzwi jednym palcem, a te zatrzasnęły się z przeraźliwym zgrzytem.
Morderca odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Zdążył zobaczyć jedynie
zielone tęczówki, a później runął na ziemię ze skręconym karkiem. Czarny
odkluczył pierwszą celę, uwalniając tym samym Łapę, Rona i Kevina, by później
wypuścić pozostałych. Jednocześnie przekazywał im cały plan.
—
Trzymajcie się blisko siebie i próbujcie się nie oddalać. Musimy tylko wydostać
się z lochów. Gdy będziemy poza nimi, będziemy mogli uciec. Nie chcę nikogo tu
zostawiać, więc musimy trzymać się razem. Po drodze pewnie natkniemy się na nie
jednego Mordercę. Nie mamy różdżek, więc naszą główną obroną będzie ucieczka. Z
tego, co wiem, lochy wcale nie są takie małe, ale lepiej próbować stąd uciec,
niż czekać, aż nas pozabijają. Nasze różdżki są gdzieś pochowane, więc możemy
się za nimi rozglądać.
—
Skąd wiesz?
—
Symulowanie miało też swoje plusy. Myśleli, że nie kontaktuję.
Minęli
dwa trupy, a później Harry otworzył drzwi. Rozejrzał się w prawo i w lewo, lecz
nikogo nie spostrzegł.
—
Nie pamiętacie może drogi? — zapytał cicho.
—
Na początku na pewno w prawo — odpowiedział Remus. — Później prosto, w lewo,
natkniemy się na dziwny znak.
—
Tego się obawiam. Mają swoje tajne przejścia, przez które nie przejdziemy.
—
Czy też macie wrażenie, że jesteśmy w labiryncie? — spytała Amy, gdy stanęli na
trzecim rozwidleniu przy znaku, o którym mówił Lunatyk.
—
Bo jesteśmy — powiedział Bruce. — Na dodatek jest tutaj pełno drzwi, a skoro
musimy iść okrężną drogą, zapewne powinniśmy przez nie przechodzić.
Spojrzeli
na siebie bezradnie.
—
Będzie gorzej, niż myślałem — stwierdził Harry.
—
Może jakoś oznaczymy drogę? — zaproponowała Kizzy.
—
Nie możemy, bo pójdą naszym śladem — odparł Ron.
Idąc
w tak dużej grupie, ciężko było zachować ciszę, więc obawiali się, że zostaną z
łatwością wytropieni. W końcu postanowili zajrzeć do jednego z pomieszczeń.
—
Błagam cię, uważaj — powiedziała Ginny, gdy Czarny sięgnął w stronę klamki.
Drzwi
otworzyły się, a wszyscy odskoczyli do tyłu, gdy natarły na nich jakieś
niezidentyfikowane rośliny. Powoli zaczęły ich otaczać, wyłaniając się na
drogę, na której się znajdowali. Świstak zaklął siarczyście, gdy jedna z łodyg
oplotła mu rękę.
—
Zamykamy! Szybko! — krzyknął Mięta.
Ci,
którzy jeszcze mogli się ruszyć, naparli na drzwi z całą siłą. Rośliny były
jednak silniejsze niż przypuszczali. Cary rozszerzył oczy, gdy łodyga oplotła
się wokół jego szyi. Większość nie miała już możliwości ruszenia się.
—
Z rozbiegu! — pisnęła Kizzy.
Cofnęli
się na tyle, na ile mogli, gdyż łodyżki już dobierały się do ich nóg.
Równocześnie naparli na drzwi. Rozległ się pisk, gdy jedna z łodyg pękła,
uwalniając tym samym Dorę, która szybko dołączyła do walki z rośliną.
Pokruszyło się kilka kolejnych odnóg i z pomocą uwolnionych zatrzasnęli drzwi.
Cary mruknął jakieś przekleństwo, rozcierając sobie szyję.
—
Trzeba iść dalej — powiedziała Hermiona, gdy wszyscy doszli do siebie.
Alex
pchnął kolejne drzwi. Odruchowo wszyscy cofnęli się, obawiając się kolejnej
pułapki. Nic się nie stało, a oni zajrzeli do środka. Przed oczami Czarnego
stanęła sytuacja z piątej klasy, kiedy w Departamencie Tajemnic trafił do sali
z mózgami. Tym razem w szklanych pojemnikach znajdowały się różne części ciała.
Najbardziej makabryczna była ludzka głowa pływająca w mętnej cieczy.
Wytrzeszczone oczy patrzyły wprost na nich. Prędko się wycofali.
—
Obawiam się, że tego miejsca nie chronią Mordercy Nocy tylko takie pułapki —
oznajmiła Amy. — Nie znamy drogi, jesteśmy w labiryncie bez różdżek. Mając
przed sobą tyle pułapek, nie potrzeba kolejnej ochrony.
Po
tym stwierdzeniu nawet nie próbowali zachowywać się cicho, przyznając jej
rację. Nawet po wyborze dobrych drzwi, przed oczami mieli kolejne pary. Stos
ludzkich ciał całkowicie wypruł z nich nadzieje. Kolejne trzy pary drzwi były
dobrym wyborem, przynajmniej tak im się wydawało, więc przeszukali pomieszczenia
w każdym zakamarku.
Harry
wkroczył do kolejnego pokoju i zniknął.
—
Czarny!
—
Cholera, co jest? — rzekł Harry nie wiadomo skąd.
—
Jesteś tu?
—
Nie wiem, gdzie jestem, ale was nie widzę, tylko słyszę. Na razie wstrzymajcie
się z wejściem.
—
Jak wygląda tamto miejsce? — spytał Ron.
—
Pusty pokój pomalowany na fioletowo. Jakaś dziura jest w ścianie. Sprawdzę
tylko, co to takiego.
Czarny
podszedł do dziury, lecz stanął z sercem w gardle, gdy błysnęła para wielkich
oczu.
—
O kur*ości — szepnął, cofając się powoli w stronę pierwszych lepszych drzwi.
—
Harry, co jest?
—
Nie próbujcie tutaj wchodzić.
Z
dziury wyszedł jakiś stwór. To coś miało cztery łapy, wielki pysk, czarną
sierść i przerastało go wzrostem, choć nie tak bardzo, jak się wydawało. Z
pyska ciekła mu ślina i łakomym wzrokiem wpatrywał się wprost w niego.
—
Dlaczego? — pytali przyjaciele. — Co tam jest?
Niemal
jęknął, gdy wyszedł drugi stwór. Teraz sobie przypomniał, że są to dzikie
gryfy. Stanął przy drzwiach i na oślep sięgnął po klamkę, gdy gryfy rzuciły się
w jego stronę. Wrzasnął niekontrolowanie, szarpnął za klamkę i pędem ruszył
gdzie się dało, byle gryfy go nie pożarły.
Usłyszeli
wrzask Harry’ego, wściekłe warczenie i oba oddalające się głosy.
—
Co to było? — jęknął Kevin.
—
Nie wiem, ale domyślam się, że Czarny spie*dala, ile sił w nogach — wydusił
Will.
—
Wchodzimy tam? — spytała przerażonym głosem Kizzy.
—
Lepiej nie. Harry’ego i tak już tam nie ma, a my możemy trafić w inne miejsce
albo trafić w jeszcze większe kłopoty. Nie wiadomo, co się za tym kryje —
powiedziała niemniej zdenerwowana Dora.
—
Zostawimy go? — jęknęła Ginny.
—
Zgubiliśmy go, nie ma co tego kryć — odpowiedział Remus. — Może trafimy na
niego po drodze.
—
A jeśli nie?
—
I tak nie wiemy, jakim sposobem chciał stąd uciec — odparł po chwili. —
Będziemy tutaj krążyć, dopóki nas nie znajdą, albo dopóki on nas nie znajdzie.
—
Albo dopóki tu nie zginiemy — zakończył niemrawo Cary.
Otworzyli
inne drzwi. Łapa pierwszy wszedł do środka. W powietrzu unosił się zapach gumy
do żucia. Nagle wszystkim zrobiło się wyjątkowo wesoło, dlatego zaczęli się
śmiać.
—
Co w tym śmiesznego? — spytał Kevin, na co wszyscy zawyli z uciechy.
Zwijali
się na podłodze ze śmiechu, niektórym łzy spływały po policzkach.
—
Ten pokój… wyjdźmy z niego… — wydusił Alex i zaczął iść na kolanach do wyjścia.
Niektórzy
poszli za jego śladem, rozumiejąc, że coś jest nie tak. Kiedy tylko Alex
znalazł się za drzwiami, uśmiech zszedł z jego twarzy. Zaczął wszystkich
nawoływać, żeby dotrzeć do ich umysłów. Później wbiegł do środka i prędko
zaczął ciągnąć pierwszą osobę z brzegu do wyjścia. Kiedy zauważył, że Mięta aż
zaczął się dusić ze śmiechu, domyślił się, co się dzieje. Natychmiast go
wyciągnął i jeszcze prędzej pognał do następnych. Max ledwo dyszał na
korytarzu, już bez najmniejszego grama uśmiechu. Później ruszył Alexowi do
pomocy. Po jakimś czasie wszyscy siedzieli na korytarzu, ciężko dysząc.
Harry
nie miał już siły. W klatce piersiowej go rozrywało, ciężko mu się oddychało,
twarz miał zaczerwienioną z wysiłku, cały się spocił. Pędził jednak przez
pokoje i korytarze jak najszybciej mógł. Gryfy cały czas znajdowały się kilka
metrów za nim. Nie zwracał uwagi na to, przez jakie pokoje przebiega. Bardziej
interesowały go potwory. Warczały głośno, rozdrażnione tym, że ucieka im
posiłek. Niemal słaniając się na nogach, zatrzasnął za sobą kolejne drzwi,
które i tak same otwierały się przed gryfami.
Wpadł
do sali, a do nozdrzy wdarł mu się zapach gumy do żucia. Z niewiadomych powodów
zachciało mu się śmiać. Na usta wdarł się głupi uśmiech, nie powstrzymał się
przed chichotem. Śmieszyło go wszystko: to, co się teraz działo, gdzie jest, w
jakiej sytuacji się znalazł. Druga część umysłu podpowiadała mu, żeby uciekał,
bo zaraz go pożrą. Na tę myśl zaczął się śmiać. Mimo wszystko powlekł się pod
kolejne drzwi. Zatrzasnął je, a z ust zszedł mu uśmiech. Głośne trzaski i
warczenie oznajmiły mu, że gryfy idą jego śladem. Popędził jak najciszej i jak
najszybciej za róg korytarza. Skręcił w prawo, później w lewo, ale pościg nie
zwalniał.
Nagle
dostrzegł przed sobą dwójkę Morderców Nocy. Nie miał czasu na zastanowienie
się, co zrobić. Nie zwalniając, pognał w ich stronę. Odwrócili się, słysząc
hałas i przyszykowali się do zatrzymania go. Tuż przed nimi Czarny zrobił
szybki manewr i przebiegł między nimi, ledwo unikając ostrza miecza
wycelowanego w jego kark. Nie odwrócił się za siebie, by sprawdzić, czy biegną
za nimi, ale po chwili usłyszał odgłosy świadczące o tym, że gryfy zdołały ich
dopaść. Miał wrażenie, że rozpłacze się z ulgi, gdy po przebiegnięciu jeszcze
kilku korytarzy wreszcie mógł zwolnić. Zatrzymał się, by trochę odetchnąć.
Starł pot z czoła, ciężko dysząc. Niemal głośno zaklął, gdy usłyszał ciche
głosy zza rogu. Sięgnął po zgasłą pochodnię, mając zamiar użyć jej jako broni.
Podszedł do ściany tuż przy zakręcie, z myślą, że użyje elementu zaskoczenia.
Spisał się na klęskę, gdy usłyszał tupot kilku par nóg, ale nie miał już dokąd
uciec. Mocniej ścisnął pochodnię i ruszył do ataku, gdy dotarli do rozwidlenia.
Ktoś głośno pisnął, a on w ostatniej chwili zorientował się, że to jego bliscy.
Alex, na którego się przymierzył, padł na ziemię, a Czarny szybko poderwał
ramię w górę, zanim pochodnia trafiła w głowę Kubka. Uderzył w ścianę, a
pochodnia złamała się na pół. Will zaklął z rozszerzonymi oczami.
—
Myślałem, że to Mordercy — wydukał Czarny.
—
Jednak też tutaj krążą? — zapytała Tonks.
—
Tsaa… Dwójka zastąpiła mnie jako karmę dla dzikich gryfów. Chociaż raz na coś
się przydali.
—
Ile ich jest?
—
Dwa. I tak za dużo.
—
Wyglądasz tak, jakbyś przed nimi wiał od chwili, gdy się rozdzieliliśmy —
zauważył Ron.
—
Bo tak było. Muszę gdzieś usiąść, zanim wyzionę ducha.
Weszli
do jednego z pomieszczeń, gdy dostrzegli, że nie ma tutaj żadnego zagrożenia.
Wszyscy postanowili skorzystać z chwili przerwy i odetchnąć po tak długiej
wędrówce. Przy okazji rozejrzeli się za swoimi różdżkami, lecz żadnej nie
znaleźli. Po kilkunastu minutach ruszyli w dalszą drogę. Dopóki nie trafili na
ślepy zaułek, nie weszli do żadnego z pokoi. Umknęli z niego jak najszybciej,
gdy zaatakowały ich sztylety. Krążyli od miejsca do miejsca, co chwilę
trafiając na nowe przeszkody.
Z
początku myśleli, że trafili do zwykłego pomieszczenia, lecz nagle obraz rozmył
się, a Harry stanął u wrót piekieł. Ukazał mu się ten znienawidzony pokój, w
którym robił to, czego nienawidził. Słyszał wrzaski i jęki niektórych z
przyjaciół. Nie miał pojęcia, jakim sposobem już przenieśli się do piekła,
skoro jeszcze chwilę wcześniej znajdowali się w lochach Mroku. Do jego głowy
wpadła myśl, ale zanim zdążył się odezwać, uprzedził go Remus:
—
Wychodzimy! To tylko złudzenia!
Rzucili
się w stronę wyjścia.
—
Już mam tego wszystkiego dosyć! — pisnęła roztrzęsiona Amy.
Harry
zrozumiał, że w pokoju pokazywało się to, czego najbardziej się bali.
Każdy
z nich chciał jak najszybciej wydostać się z tego miejsca, więc ruszyli w
dalszą wędrówkę. Byli czujni jak nigdy wcześniej. Czarny pchnął kolejne drzwi i
stanął przed obliczem dwóch rozwścieczonych gryfów. Wyczuł, jak pozostali
wyraźnie się spięli.
—
Nie ruszajcie się — szepnęła Amy.
Stali
jak zamurowani, czując na sobie spojrzenia gryfów. Jeden z nich warknął głośno,
gdy jego wzrok spoczął na Harrym.
—
Czy to możliwe, że cię rozpoznają? — szepnął Łapa.
—
Już mnie rozpoznały.
Czarny
przełknął ślinę, gdy gryfy spięły się do skoku.
—
Powoli się wycofujcie — powiedziała ledwo dosłyszalnie Amy.
Wystarczyło,
że Czarny przesunął odrobinę nogę, a zwierzęta skoczyły. Z wrzaskiem rzucili
się do wyjścia, zatrzasnęli drzwi i popędzili korytarzami, słysząc za sobą
kroki gryfów.
—
Musimy się rozdzielić. Będzie większa szansa, że przed nimi uciekniemy —
wysapał Jay.
—
A co jak je zgubimy? Nie znajdziemy się — odpowiedziała Ginny, w ogóle nie
zwalniając.
—
Ale przeżyjemy…
Kiedy
znaleźli się na rozwidleniu, kilka osób skręciło w prawo, a reszta w lewo.
Gryfy również to zrobiły.
—
Powinniśmy podzielić się na jeszcze mniejsze grupki, bo inaczej go nie zgubimy
— powiedział Kevin, uciekając u boku Harry’ego.
—
Nie — jęknęła Kizzy.
—
Musimy — zadecydował Czarny.
Każdy
wybrał inną drogę, biegnąc prosto, w prawo albo w lewo. Czarny zatrzymał się,
gdy dostrzegł, że gryf pobiegł prosto. Tuż obok niego stała tylko Hermiona.
Dziewczyna miała trudności z oddychaniem, a wszystkie mięśnie musiały ją boleć
od wysiłku i tortur. Wiedział, jak musiała się czuć.
—
Usiądź na chwilę i odpocznij — powiedział, ale ona pokręciła zaborczo głową. —
Wiem, jak się czujesz. Musisz odetchnąć.
—
Znajdźmy jakiś bezpieczny pokój — odparła cicho. — Proszę cię, nie rozdzielajmy
się — dodała ze łzami w oczach.
Chwycił
ją za rękę, a ona zacisnęła palce, nie chcąc zostać sama. Otworzyli pierwsze
drzwi. Mieli szczęście. Harry rozkazał odpocząć przyjaciółce, a sam przejrzał wszystkie
szafki, lecz nie znalazł żadnej różdżki. Usiadł obok Hermiony.
—
Chcę do domu. Mam już tego dosyć — szepnęła.
Objął
ją ramieniem, marząc o tym samym.
Ruszyli
w drogę po kilku minutach, cały czas trzymając się za ręce. Trafili do pokoju
luster. Dopiero mogli zobaczyć, w jakim znajdują się stanie. Bladzi, zmęczeni,
spoceni, z podartymi ubraniami i roztrzepanymi włosami. Liczyło się jednak to,
aby wydostać się z tego miejsca, ponieważ już nie mogli się cofnąć. Krążyli,
czasami obijając się o lustra, zniecierpliwieni, ale zdeterminowani. Znaleźli
wyjście po kilkunastu minutach, lecz czekało na nich jeszcze wiele przeszkód i
doskonale o tym wiedzieli.
Ginny
chodziła po labiryncie w poszukiwaniu reszty przyjaciół razem z Amy.
Pozostałych zgubiły w trakcie ucieczki przed gryfami. Wiedziały tylko tyle, że
gryf goni Maxa, Willa i Alexa.
Przeszukiwały
szafki, aby znaleźć choć jedną różdżkę. Nie było żadnej. Przeszły dalej, a
otwierając trzecie z rzędu drzwi, podfrunęły pod sam sufit.
—
Musimy jakoś przedostać się do drzwi — stwierdziła Amy.
Zaczęły
machać rękami i nogami, lecz to wcale nie było takie proste, jak się wydawało.
Nie przesuwały się zbyt szybkim tempem, ale wreszcie im się udało.
Kolejne
drzwi stanęły przed nimi otworem.
—
Ja już nie chcę… Zabierz mnie stąd. — Kizzy nie wytrzymała i wybuchnęła
płaczem, kiedy razem z Brucem trafiła do pokoju strachu.
Co
chwilę wyskakiwały przed nimi jakieś kościotrupy, coś łapało ich za nogi lub ze
ścian spływała krew. Zawsze bała się takich miejsc i teraz nerwy jej puściły.
Bruce objął ją, zakrywając twarz tak, aby nic nie widziała. Znalazł drzwi jak
najszybciej mógł. Zatrzasnął je i stanęli na korytarzu, lecz dziewczyna nadal
go nie puszczała, choć wiedziała, że są poza pokojem.
—
Dziękuję — szepnęła, wtulając się w niego jeszcze bardziej.
Pogłaskał
ją po plecach, żałując, że właśnie teraz znajdują się w takiej sytuacji.
Alex
słyszał, jak Max zaklął głośno, pędząc przez korytarze w ucieczce przed gryfem.
Nie oglądali się za siebie, choć wiedzieli, że zwierze jest tuż za nimi.
—
Skręćmy gdzieś — wysapał Will.
Dorwali
się do pierwszych lepszych drzwi. Cała trójka wrzasnęła głośno, gdy runęli w
przepaść. Spadali jak kamienie w wodę, wiedząc, że przy lądowaniu złamią sobie
karki. Z niewiadomych powodów nagle zwolnili i stanęli na ziemi tak, jakby
opadli na miękką poduszkę. Znajdowali się w jednym z najnormalniejszych pokoi. Spojrzeli
w górę i zdziwili się, gdy zobaczyli sufit.
—
Jesteśmy gdzieś w podziemiach? — spytał Will.
—
Na to wygląda — odparł Alex. — Chyba że to tylko magia i mieliśmy złudzenie.
Przejrzeli
szafki i półki w poszukiwaniu jakiejś różdżki lub chociażby rzeczy, która
pomogłaby im w obronie w razie wypadku.
—
Mam!
Kubek
wyciągnął z szafki jedną z różdżek.
—
To chyba Świstaka — stwierdził Max. — Poznaję po tej charakterystycznej rączce.
—
Cholera, każda różdżka jest w innym miejscu — stwierdził Alex.
Inne
drzwi otworzyły się z rozmachem i do pomieszczenia wpadli Kevin oraz Syriusz,
mocno się zataczając. Przytrzymali ich w pionie, dopóki nie odzyskali
równowagi.
—
Co tam jest? — spytał Will.
—
Wirujący pokój — odparł Świstak.
Dowiedzieli
się także, że nie wpadali w żadną przepaść, co znaczyło, że upadek był tylko
iluzją. Kubek podał Kevinowi różdżkę.
—
Twoja?
—
Skąd ją masz? — zdziwił się niezmiernie, odbierając ją od kumpla.
—
Przed chwilą znaleźliśmy w szafce. Na razie jedna, ale zawsze coś.
—
Może pozostali znaleźli jeszcze jakieś.
—
Wiecie co? Ja wolę znaleźć osoby niż ich różdżki — stwierdził Max.
—
Poszukajmy ich.
Cary
i Dora mknęli przez korytarz, umykając przed gryfem. Gonił ich od momentu, gdy rozdzielili
się od reszty. Byli wykończeni ciągłym biegiem, obmyślając plan zgubienia
zwierzęcia. Zatrzasnęli drzwi.
—
Do szafy! — rzuciła kobieta.
Otworzyli
szybko drzwiczki i wskoczyli do środka, przymykając je. Wstrzymali oddechy,
kiedy zwierzę wkroczyło do pokoju. Węszyło, ale najwyraźniej nie była to jego
mocna strona. Serca waliły im tak mocno, że byli przekonani, że ich zaraz
usłyszy. Gryf przeszedł obok szafy, a Dora zacisnęła powieki, obawiając się
najgorszego. Zza drewnianych drzwi słyszeli głośne sapanie gryfa, który powoli
się oddalił. Dragon wyjrzał przez małą szparę w drzwiach. Wrota od pokoju
zamknęły się, a oni odetchnęli z ulgą, dla pewności nadal nie wychodząc.
Wreszcie uchylili drzwiczki i wyszli z szafy.
—
Byle znaleźć resztę — mruknęła kobieta, przeszukując szufladę, w której dostrzegła
różdżkę Amy.
Remus
szedł z wyciągniętą przed siebie różdżką, gdy wkraczali do kolejnego pokoju. Ku
ich uldze, było pusto. Różdżkę odnaleźli w poprzednim pomieszczeniu. Należała
do Syriusza, gdyż Lunatyk zdołał ją rozpoznać. Uchylili następne drzwi, ale
zaraz tego pożałowali. W ich stronę rzuciło się stado jadowitych węży. Jay i
Ron szybko pchnęli drzwi, by je zamknąć, a Remus rzucił zaklęcie na te, które
zdążyły się wydostać.
—
Nigdy więcej takich przygód — podsumował Jay.
Musieli
się cofnąć, ponieważ nie było kolejnych drzwi. Wpadli wprost na Amy i Ginny.
Ciesząc się, że znaleźli chociaż te dwie osoby, ruszyli dalej.
Krążyli
tak przez kilka godzin. Byli zmęczeni, głodni i przerażeni. Nie mogli odnaleźć
siebie nawzajem, co wzmacniało ich niepokój. Obawiali się, że pozostali wpadli
w jakieś pułapki i nie mogli się z nich wydostać albo zostali pokonani przez
labirynt i znajdą jedynie ich ciała.
—
Harry? Hermiona!
—
Wreszcie!
Kizzy
i Bruce czym prędzej podbiegli do Hermiony i Czarnego.
—
Już myślałam, że nikogo nie znajdziemy — wydusiła Kizzy.
—
Te lochy są olbrzymie — powiedział Bruce. — Tu są chyba setki pomieszczeń.
—
O ile nie więcej — dodał Harry.
We
czwórkę ruszyli w dalsze poszukiwania, napotykając kolejne pułapki nastawione
przez Mrok Dnia.
Łapa
rozglądał się czujnie, chociaż był już mocno zmęczony. Zaczynał denerwować się
coraz bardziej brakiem jego zagubionych towarzyszy. Minęło wiele godzin, odkąd
ostatnio widzieli się w całej grupie. Zaczynało go to poważnie przerażać. Ulga
zagościła na jego twarzy, gdy zza rogu wyłonili się Remus, Ron, Ginny, Amy i
Jay. Przytulił swoją żonę, która wyglądała na wystraszoną i zaniepokojoną. Ucieszyli
się jeszcze bardziej, gdy z pokoju obok wypadli Dora i Cary, ciężko dysząc. Jak
się dowiedzieli, przechodzili przez pokój, gdzie nie było tlenu. Brakowało
niewiele osób, ale to i tak było zbyt dużo. Weszli do jednego z pokoi, by
odetchnąć.
—
Kogo brakuje? — spytała Dora przez ściśnięte gardło.
—
Hermiona, Kizzy, Harry i Bruce…
Kiedy
wymieniono te imiona, wszyscy nagle zamarli z nieprzytomnymi oczami.
Harry, Kizzy, Hermiona
i Bruce uciekali przed ogniem, który posuwał się do przodu, jakby ich wyczuwał.
Strzelały z niego iskry, które mogły ich zabić, lecz cudem udawało im się ich
uniknąć.
— Do pokoju! — wrzasnął
Bruce, przekrzykując hałas wywołany przez ogień.
Otworzyli drzwi i
wpadli do środka, zatrzaskując je. Ogień odbił się od wejścia, a oni wreszcie
się od niego uwolnili. Przynajmniej tak im się wydawało. Ze ścian powychodziły
kolce, które mogły przebić ich na wylot. Dorwali się z powrotem do drzwi,
wyczuwając jeszcze większe problemy, ale te zamknięte były na cztery spusty.
Nagle rozległ się wybuch. Drzwi zaczęły się palić, a ogień dostał się do
środka. Odrzuciło ich do tyłu, ledwo unikając wpadnięcia na kolce. Czarny
odleciał trochę dalej, uderzając plecami pomiędzy ostrza.
Kolejny wybuch.
Fragment jakiegoś metalowego pręta pofrunął w stronę Harry’ego, swoje dwa końce
wbijając w taki sposób, że chłopak był uwięziony między nimi. Jakaś niewiadoma
siła przybijała go jeszcze bardziej, jednocześnie wbijając się w jego brzuch.
Kizzy zdążyła do niego dobiec, gdy nadszedł kolejny wybuch. Bruce’a wyrzuciło
do tyłu. Plecami wpadł wprost na kolec, który przebił go na wylot. Krew
trysnęła z jego ciała, a Kizzy krzyknęła. Szarpała za drut, by pomóc Czarnemu,
ale miała zbyt mało siły. Całe pomieszczenie zadrżało. Kawał gruzu spadł na
Hermionę, przygniatając ją do ziemi. Dziewczyna pustym wzrokiem patrzyła w
sufit. Kizzy wybuchnęła płaczem, rozpaczliwie próbując uwolnić chociaż
Harry’ego, lecz z jego ust popłynęła krew, gdy pręt wbijał się w jego ciało
coraz bardziej.
— Uciekaj — zdołał
wychrypieć, nim jego głowa opada na piersi, a drut przebił go już do położy
brzucha.
— Nie! Harry!
Odpadł kolejny kawał
gruzu, który spadł jej na nogi. Poczuła ból, lecz stłumiony przez rozpacz po
stracie przyjaciół. Z sufitu obsunął się kolec, który wbił jej się prosto w
serce.
Hej,
OdpowiedzUsuńten labirynt jest straszny, mam nadzieję, że to ostatnie to tylko złudzenie i tak naprawdę nic im nie jest...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia