Po
tym pytaniu zapadła cisza. Kizzy ścisnęła mocno rękę Bruce’a, wpatrując się w
Mrok.
—
Mamy tylko jeszcze kilka pytań do Harry’ego. — Ron wyszedł na przód, trzymając
Hermionę za rękę.
Mrok
kiwnął na nich głową. Czarny założył ręce na piersiach, a pozostali wbili wzrok
w Rona i Hermionę.
—
Z nas wszystkich my troje znamy się najdłużej — rzekła dziewczyna, patrząc na
Harry’ego. — Sam powinieneś wiedzieć, jak dużo razem przeszliśmy.
—
Do czego dążysz? — spytał Czarny.
—
Chcemy tylko coś sprawdzić — wtrącił Ron. — Dobrze się znamy i na pewno bez
problemu odpowiesz nam na kilka pytań.
Harry
zerknął na Mrok, a ten kiwnął głową.
—
Co mówiłam, gdy nie wiedziałeś, gdzie szukać? — zaczęła Hermiona.
—
Na czym mnie nakryłeś, gdy wracałeś ze szlabanu z Umbridge? — dodał Ron.
—
I jakie były nasze słowa po pogrzebie Dumbledore’a? — zakończyła dziewczyna.
—
Na pewno odpowiesz na takie proste pytania.
Zapadła
cisza. Czarny i Mrok spojrzeli na siebie.
—
Harry odpowiedziałby, że jeśli nie wiesz, gdzie szukać, idź do biblioteki —
odpowiedziała Hermiona.
—
Harry nakrył mnie, jak potajemnie latam na miotle.
—
I powiedzieliśmy, że pójdziemy z Harrym w nieznane, bo jesteśmy przyjaciółmi.
—
Tak by odpowiedział prawdziwy Harry. A ty nim nie jesteś — zakończył Ron.
Czarny
oparł się o tron, uśmiechając ironicznie.
—
Sądziłem, że wcześniej będziecie chcieli sprawdzić, czy naprawdę nim jestem.
Syriusz
i Remus wymienili zaskoczone spojrzenia.
—
Mimo wszystko nie myślałem, że wszyscy tak ślepo będziecie wierzyć, że to on —
powiedział Mrok, podnosząc się w tronu. — Ale sami przyznacie… udawał
doskonale.
—
Daliśmy się nabrać? — nie dowierzał Świstak.
—
Dokładnie — oznajmił Harry.
—
Co… co wy z nim zrobiliście? — spanikowała Ginny.
—
Spokojnie. Jest w lochach, jako nasz gość, o którego pytaliście. Zastanawia
mnie jedno… Co was tknęło, żeby w końcu mnie sprawdzić? — spytał chłopak, patrząc
na Rona i Hermionę.
—
Wczoraj słyszeliśmy waszą rozmowę w lochach — odpowiedział Ron.
—
Po co wam to było? — spytała Kizzy.
—
Och, to logiczne. Wszystko łączyło się z pozbyciem się Harry’ego — odparł Mrok.
— Można powiedzieć, że sam wpadł nam w sidła, ale to bardziej pokręcona historia.
Po co opowiadać ją dwa razy? Przyprowadzić go — zwrócił się do Morderców, a
kilku z nich zniknęło za drzwiami. — Na razie jest pod wpływem środków
odurzających, więc zbytnio nie będzie czuł się na siłach. Nie chodzi mi o jego
śmierć.
—
To o co? — spytał Alex.
—
O jego siłę. Nawet nie wiecie, ile zdobył mocy przez cztery lata jego
nieobecności. On sam jeszcze chyba tego nie wie. Chcę przelać jego moc na
siebie, a w tym potrzebujemy was. Po co? Wszystko zależy od człowieka. Od Siły
Życia. A jego Siłą Życia jesteście wy. — Widząc ich konsternację, uśmiechnął
się lekko. — Można rzec, że jest od was uzależniony. Dla jednych Siłą Życia jest
przedmiot, dla innych miejsce czy cokolwiek innego. W jego przypadku to ludzie,
z którymi jest najbliżej. Dzięki temu, że ja o tym wiem, jako jego wróg, mam
nad nim władzę, mając was.
Jeden
z Morderców postawił na środku pomieszczenia krzesło obkute łańcuchami.
Spojrzeli na nie z obawą, gdyż nie wyglądało zachęcająco.
—
Nie martwcie się. Nikt z was na nim nie usiądzie — rzekł Harry z wyraźną ironią. — Tylko mój oryginał.
—
Nawet po odstawieniu tylu środków może być dość niebezpieczny — uzupełnił Mrok
z szacunkiem.
Drzwi
otworzyły się z hukiem. Dwóch Morderców trzymało Harry’ego pod pachami i
właściwie ciągnęli go, gdyż chłopak był niezdolny do poruszania się o własnych
siłach. Wyglądał bladziej, chudziej i gorzej, niż wtedy, gdy ostatnio go widzieli.
Nie był w stanie utrzymać otwartych oczu, chociaż wyraźnie próbował. Posadzili
go na krześle, a chłopak bezwładnie zaczął się z niego zsuwać, dopóki łańcuchy nie
oplotły mu rąk i nóg. Niby-Harry wbił mu w ramię strzykawkę, a do Czarnego
powoli wracał duch. Najwyraźniej nie czuł się zbyt dobrze i wyglądał na
zdezorientowanego. Przez moment zatrzymał wzrok na swojej kopii, która stała
nad nim z szyderczym uśmiechem.
—
Witamy w świecie żywych. Chyba wyparowało ci kilka dni z życia.
Czarny
zapewne by coś odpowiedział, ale wyglądał tak, jakby ledwo się powstrzymywał
przed zwymiotowaniem. Najwyraźniej nafaszerowali go niewyobrażalną ilością eliksirów.
Mrok zastukał paznokciami w oparcie tronu, obserwując go z zainteresowaniem.
—
Skoro już wszyscy jesteśmy świadomi tego, co się dzieje — rzekł wreszcie — to
powiemy, o co nam chodzi. Harry, mówię to głównie do ciebie, więc się skup,
chociaż domyślam się, że nie jest łatwo. Zaczęło się od chwili, gdy
przeszkodziłeś mi w przejęciu Hogwartu, pokonując pięciu Morderców bez
większych problemów. Już wtedy wiedziałem, że będziesz trudnym przeciwnikiem,
więc postanowiłem to wykorzystać i nie marnować twojego potencjału. Plan nie
był prosty do zrealizowania, dlatego tak długo nie było o nas słychać. Za dużo
wiedziałeś, zbyt dobrze się chroniłeś. Wreszcie się udało, z niemałym
wysiłkiem. I tu dochodzimy do ostatnich tygodni. Wariowałeś, prawda? Przynajmniej tak ci się
wydawało.
—
Ty mi to podsyłałeś? — warknął Czarny, jakby nagle trzeźwiejąc.
—
Dokładnie — roześmiał się.
—
Co takiego? — spytał zdezorientowany Jay, gdy Harry na powrót jakby skurczył
się w sobie.
—
Obrazy — odpowiedział Mrok. — Niezbyt miłe. Widzieliście, że coś się z nim
dzieje, a on milczał, co tylko mi sprzyjało. Żeby go osłabić, postarałem się o
to, żeby wykorzystać jego przeszłość, o której sporo się dowiedziałem. Dokładniej
mówiąc to, co robił przed zniknięciem. — Wbił wzrok w Czarnego. — Wiem, gdzie
byłeś przez te cztery lata. Nie tak łatwo się domyślić, gdy samemu się tam
było. Można uznać, że nadal jesteś normalnym człowiekiem, w żadnym stopniu nie
zdeformowanym, więc dzięki temu domyśliłem się również, jakim sposobem
wróciłeś. Uratowały cię wyrzuty sumienia, prawda? — dodał z lekkim uśmiechem. —
Wiem, że tak. I to właśnie musiałem wykorzystać. —Spojrzał na przyjaciół
chłopaka, którzy słuchali tego, niemal nic nie rozumiejąc. — Podsyłałem mu
obrazy osób, które sam zabił. Nachodziły go we śnie i na jawie. Dlatego nie
mógł spać, bo wiedział, co tam zobaczy. Był bliski odwodnienia, bo kto chciałby
pić wodę, która zamienia się krew. Nie jadł, bo zamiast zwykłych potraw widział
ludzkie organy. Kto normalny by to wytrzymał? Kto by nie myślał o tym, że
zaczyna wariować?
—
Merlinie, czemu nie powiedziałeś? — rzekła słabo Amy w stronę chrześniaka.
—
Co miałem wam mówić? Że widzę rzeczy, których nikt inny nie dostrzega? — odparł
ze skrzywieniem.
—
Wypadek też nie był przypadkiem — ciągnął Mrok z uśmiechem. — Co prawda
początkowo planowałem wszystko zorganizować tak, żebyś pozabijał niewinnych
ludzi na drodze. Odwróciłem twoją uwagę, sadzając na miejscu pasażera kolejnego
trupa. To normalne, że człowiek skupia się na czymś takim, a nie na drodze,
jednak zdołałeś w ostatniej chwili zareagować. Drugi raz nie byłbyś zaskoczony,
więc wystarczyło wykorzystać twoje zmęczenie i puścić usypiającą melodię. Znowu
cudem uniknąłeś potrącenia kogoś niewinnego. To był powód wypadku.
Wszyscy
spojrzeli na sobowtóra Czarnego, który zaczął przybierać inną postać. Blada
twarz, czarne włosy, dzikie oczy, dwa dłuższe kły. Harry nie wiedział, co było
gorsze: patrzenie na swojego sobowtóra czy wampira, który się pod niego
podszywał.
—
Skinner, dobrze cię widzieć w swojej naturalnej postaci — powiedział Mrok i
ponownie wbił wzrok w Czarnego. — Wiedziałem, że w końcu coś będziesz chciał z
tym zrobić. Raczej nie należysz do osób, które czekają bezczynnie na rozwój
wypadków. Po raz kolejny wykorzystałem to, co siedziało w twojej głowie:
rozpaczliwą próbę znalezienia pomocy. Utworzyłem w twoim umyśle obraz kartki z
adresem tego domu. Takim sposobem do nas trafiłeś.
—
To nie tłumaczy tego, dlaczego ich tutaj ściągnąłeś…
—
Siła Życia — odparł krótko. — Mając ją, mamy ciebie. — Podszedł bliżej
Czarnego. — Aktualnie nie zależy mi na zabiciu ciebie. Przelejesz we mnie swoją
siłę albo zobaczysz, co z nimi zrobimy.
—
Wiesz, że nie mogę tego zrobić — powiedział Harry stłumionym głosem.
—
Owszem, możesz. Po prostu nie chcesz tego zrobić, bo wiesz, co się wtedy z tobą
stanie. Niezbyt ci się dziwię. Życie przeklętego to dość surowa kara, ale nikt
cię przecież nie zmuszał do robienia tego, co robiłeś, a wszystko sprowadza się
właśnie do tego, czyż nie? Dam ci nawet czas do namysłu — dodał litościwie. —
Żadna magia nie zadziała. Żadna — dodał znacząco, patrząc na Czarnego. — Tak
czy inaczej, niezbyt ci ufam w tej sprawie, więc środki odurzające załatwią
sprawę.
Skinął
głową na swoich podwładnych, a ci odkuli Harry’ego i postawili go na nogi.
Pozostali okrążyli jego bliskich i zaprowadzono wszystkich do lochów. Tym razem
przydzielono im o wiele gorsze cele: oślizgłe, śmierdzące i brudne. Podzielono
ich na trzyosobowe grupy do jednej klitki, a Czarnego wrzucono jako samego. Jedyną
rzeczą znajdującą się w celi była prycza. Kiedy usłyszeli trzaśnięcie drzwiami,
nadal stali w milczeniu.
—
To się porobiło — wymamrotał Kevin.
Harry
walnął głową w kraty, zaciskając na nich pięści. Odskoczył gwałtownie do tyłu,
kiedy poraził go prąd. Pozostali mieli więcej szczęścia.
—
Co wam naopowiadali? — spytał niemrawo.
Opowiedzieli
mu o dniach, które tutaj spędzili, o odwiedzinach jego kopii, ich
wątpliwościach, słowach. Nie przerywał im, a oni zakończyli odkryciem Rona i
Hermiony.
—
Nieźle to wymyślili — podsumował Harry.
Drzwi
otworzyły się ze zgrzytem. Troje Morderców Nocy weszło do celi chłopaka. Siłą
wcisnęli w niego kolejną dawkę środków odurzających. Już po chwili odczuł
efekty. Szumiało mu w głowie, cela wirowała, przed oczami miał mroczki, nogi
same się pod nim uginały, więc opierał się o ścianę. Will, Alex i Dora, którzy
dostali celę naprzeciwko niego, dokładnie widzieli, co się z nim dzieje. Jak
zza mgły dochodziły do niego ich głosy.
Ledwo
dotarł do pryczy, na którą bezwładnie opadł. Kiedy Mordercy Nocy przyszli z
kolejnymi tabletkami, nawet nie próbował się opierać.
—
Czarny… Czarny… — Szept Kizzy ledwo dotarł do jego uszu.
—
Hmm? — mruknął słabo, powoli uchylając powieki.
—
Dasz radę podejść tutaj na chwilę?
Nie
czuł się zbyt dobrze, jednak domyślił się, że to coś pilnego. Zmusił się do
wstania, na moment się zachwiał, kiedy zawirowało mu w głowie i powoli podszedł
do ściany, która oddzielała go od Kizzy. Stanął przy kratach, by ją lepiej
słyszeć.
—
Cicho, bo ktoś nas pilnuje przy drzwiach i chyba śpi — szepnęła tak, że ledwo
ją usłyszał. — Zanim zaczęli nas pilnować, doszliśmy do wniosku, że musisz mieć
w sobie jakąś siłę, żeby rzucić zaklęcia. Inaczej tak dobrze nie
zabezpieczyliby twojej celi. Nie połykaj tych tabletek, bo zabierają ci one
siłę. Wypluwaj je, wyrzucaj, gdy nie widzą, obojętnie. Tylko ich nie zażywaj.
Wycofali
się w głąb cel, gdy jeden z Morderców Nocy zbliżył się do nich. Został tam do
samego rana. Nie zamienili już ani słowa.
Drzwi
jego celi otworzyły się nad ranem. Postanowił spróbować zastosować się do rad
Kizzy. Dokładnie wiedział, że jego przyjaciele, jeśli nie obserwują, to
słuchają czy zaryzykuje. Wcisnęli mu tabletki do ust, lecz zamiast je połknąć,
schował je pod językiem. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, gdy się nie
zorientowali. Wyszli z celi, a po chwili również z lochów. Wypluł tabletki na ziemię.
Rozkruszyły się na proch, gdy zgniótł je butem i wymieszały z brudem. Nie było
po nich śladu.
—
Połknąłeś? — zapytał gdzieś z daleka Jay.
—
Nie, ale na razie to małe pocieszenie — wymamrotał słabym głosem.
—
Doszliśmy do wniosku, że możesz mieć tyle siły, by pokonać te wszystkie
zaklęcia ochronne — rzekła Amy gdzieś po jego lewej stronie. — Tylko twoja cela
jest tak dobrze zabezpieczona. Chyba obawiają się, że zwykłe zaklęcia to dla
ciebie za mało. I na dodatek wciskają w ciebie te tabletki na osłabienie. W tym
coś musi być.
—
Po tylu dawkach tych środków nie masz szans rzucić żadnego zaklęcia, sam to
przyznasz — ciągnął Remus. — Musisz je odstawić, żeby wróciło ci tyle sił, żebyś
mógł rzucić zaklęcie. Samo to, że bez problemu deportujesz się w Hogwarcie
oznacza, że tutaj też możesz. W takim stanie niekoniecznie uda ci się
teleportować, ale może chociaż uda ci się jakoś wydostać.
—
A co później? Złapią nas na pierwszym korytarzu.
—
I tak jesteśmy po uszy w gównie — odparł Świstak. — Trzeba chociaż spróbować.
—
Nie możemy czekać, aż nas wszystkich wykończą — dodała Hermiona. — Symuluj,
żeby się nie zorientowali. Po kilku odstawionych dawkach powinieneś dojść do
siebie.
Kiedy
przyszedł ich ochroniarz, wszyscy udawali, że rozmowy nie było.
Zrobił
tak, jak mu radzili. Nie zażywał środków odurzających, choć czasami ledwo tego
unikał. Udawał, że nie ma siły, że źle się czuje, że czasami nie kontaktuje z
rzeczywistością. Nadszedł kryzys, kiedy u ich boku pojawił się Mrok Dnia. Nie
miał szans uniknąć kolejnej dawki środków, więc jego stan uległ pogorszeniu.
—
Trzeba brać się do roboty. Czas leci, a tu nic się nie dzieje — rzekł Mrok.
Harry’ego
szczerze zaniepokoiły jego słowa.
—
O czym mówisz? — spytał słabo.
—
Weźcie jego przyszłą żonkę — powiedział Mrok do podwładnych.
Serce
podeszło Czarnemu do gardła. Drzwi jego celi również się otworzyły. Ginny
chwyciła go za rękę, mocno ściskając, gdy wyprowadzono ich z lochów.
—
Co oni chcą zrobić? — spytał przerażony Ron, lecz nikt nie potrafił mu
odpowiedzieć.
Drzwi
otworzyły się z rozmachem i wkroczył Morderca Nocy, ciągnąc za sobą coś
ciężkiego. W oddali słyszeli krzyki Harry’ego, w których brzmiała furia.
—
Ginny — jęknęła słabo Kizzy.
Tym
czymś okazała się nieprzytomna Ginny. Na twarzy miała kilka rozciąć, z których
ciekła krew, a ubranie miała rozszarpane. Amy i Bruce przenieśli ją na pryczę,
gdy tylko Morderca wrzucił ją do celi jak worek kartofli. Z oddali słyszeli
wrzaski Czarnego. Musiał być naprawdę wściekły, gdyż sypały się wulgarne wyzwiska,
którymi obsypywał wszystkich dookoła. W otoczeniu kilkunastu Morderców, którzy
go przytrzymywali, wszedł w końcu do lochów. Uderzyła ich nieopisana wściekłość,
aż włosy na karku stanęły im dęba. Wyraźnie próbował wrócić do sali, ale zbyt
dużo osób mu na to nie pozwalało.
—
Właź do celi — warknął któryś stwór w jego stronę.
—
Ty chyba, ku*wa, sobie żartujesz! — odwarknął i przywalił mu pięścią z całej
siły w głowę.
Morderca
przeleciał obok wszystkich cel i z rumorem upadł na ziemię. Leżał tak, jak
padł. Oczy Harry’ego były pełne żądzy mordu. Nim wepchnęli go do celi, minęło kilka
minut.
—
Nie myśl, że to koniec — rzucił jeden z Morderców, stojąc przy kratach jego
celi.
Czarny
prędko znalazł się naprzeciw niego. Nie zwrócił uwagi na prąd wokół prętów,
wyciągnął rękę i chwycił go za szyję.
—
Pocałuj mnie w dupę — warknął.
Z
całą siłą przyciągnął go do siebie tak, że Morderca uderzył głową w metal.
Poraził go prąd, a Czarny uderzył go drugą ręką w twarz, puszczając jego gardło.
Przeciwnik plecami wpadł na kraty od celi Dory, Willa i Alexa, a później zsunął
się po nich nieprzytomny. Pozostali natychmiast odsunęli się od Harry’ego jak
najdalej, po czym prędko zabrali ciała. Klął na nich, jak jeszcze nigdy nie
słyszeli. Zaciskał dłonie na prętach, nawet nie czując, że przepływa przez
niego prąd. Oddychał jednak, jakby przebiegł kilka mil.
—
Harry, puść te kraty — rzekła Hermiona lekko przerażonym głosem.
Dopiero
gdy ktoś mu o tym powiedział, zorientował się, że lekko dygocze. Natychmiast
się odsunął. Amy i Bruce zajęli się Ginny na tyle, na ile mogli.
Czarny
zacisnął pięści, gdy przyszedł jego największy wróg.
—
Widzisz, jak kończy się twój upór? — rzekł, stając przed jego celą. — Im dłużej
się zapierasz, tym gorzej będzie z nimi. Nie lepiej byłoby oddać siłę
dobrowolnie, zanim wszystkich zabijemy?
—
Czemu tak ci na tym zależy?
—
Dzisiejsza sytuacja powinna ci to uświadomić, gdybyś nie był zaślepiony
wściekłością. Bez większych problemów pozbawiłeś mnie dwóch ludzi. W innej
sytuacji pewnie już dawno gniłbyś w ziemi, ale nie teraz. Straciłeś dużo mocy,
ale zyskałeś jeszcze więcej. Tej, na której tak mi zależy.
—
Po co chciałeś ich zwerbować do siebie? — spytał Harry po chwili ciszy.
—
To proste. Skinner, udając ciebie, wpłynąłby na ich decyzję dotyczącą
przyłączenia się do mnie. Gdyby stanęli po mojej stronie, musiałbyś także
przyłączyć się do mnie albo stanąć przeciwko nim. W pierwszej sytuacji oddałbyś
moc jako sługa, bo przysięga zobowiązuje. W drugiej natomiast zacząłbyś szaleć,
a takim sposobem łatwo byłoby przelać moc.
—
Sytuacja bez wyjścia najlepszym rozwiązaniem…
—
Dokładnie. Przemyśl to sobie, bo może warto się poświecić.
Zostawił
Harry’ego z mętlikiem w głowie. Może Mrok miał rację? Może lepiej poświecić się
dla dobra najbliższych?
—
Nawet o tym nie myśl — powiedział Syriusz.
—
Lepiej pomyśl o konsekwencjach — dodał Remus. — Sam przyznasz, że byłaby to
jeszcze gorsza sytuacja.
Lunatyk
miał całkowitą rację. Gdyby Mrok zdobył jego moc, z łatwością mógłby przejąć
władzę nad światem, więc niewola, strach i morderstwa byłyby na porządku
dziennym. Ale jak miał patrzeć na tortury jego bliskich?
— Gabriel? Co się
dzieje?
— Macie nałożonych zbyt
dużo zaklęć i nawet ja nie mogę się przez nie przebić, dlatego mogę się z tobą
skontaktować tylko w trakcie snu. Mrok zbyt dużo wie o życiu w zaświatach i
dobrze wykorzystuje swoją moc. Nawet Lucyfer jest zaskoczony, bo lochy
zabezpieczone są również przed jego magią. Mrok jest groźniejszy, niż
myśleliśmy. Musicie się stamtąd wydostać. Dopiero wtedy będziemy w stanie wam
pomóc. Kiedy będziesz poza nimi, Lucyfer przekaże ci część siły, żebyście mogli
się przenieść. Wiesz, czego oczekuje w zamian, ale nie masz innego wyjścia, a
nie możesz dać się zabić.
— Mam ich tam zabrać…?
— Tak. Nie masz innego
wyjścia. Albo tu u…ecie, albo spr…uj...ie się wy…sta…
Harry
otworzył oczy, gdy tylko jego sen się urwał. Więc Mrok ma tak dużo mocy, że ochronił dom nawet przed Lucyferem…
—
Cholera — szepnął do siebie.
Musiał
to zrobić. Tylko jak wydostać wszystkich z lochów?
Po
chwili lekko się uśmiechnął. Gdy przestał zażywać środki odurzające, siły
zaczęły mu wracać. Tabletki sprawiały, że nie mógł rzucić najprostszego zaklęcia,
tak jak mówili jego przyjaciele. Nawet po
rzuceniu Alohomory stracę tyle sił, że nie uwolnię pozostałych. Jestem jeszcze
zbyt otępiały…
Więc
jak?
Muszę zdobyć klucze.
Tylko jak, skoro niemal non stop nas pilnują? Accio zeżre ze mnie za dużo sił,
a poza tym zorientują się, że coś ucieka im z kieszeni. Jak zużyć mniej magii?
Po
chwili uśmiechnął się szeroko. Znalazł sposób.
no tak jak podejrzewałam, że ktoś podszywa się pod Harrego, dom jest tak bardzo dobrze zabezpieczony, że nawet Lucyfer nie może się tam przedostać...
OdpowiedzUsuńDużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia