wtorek, 7 czerwca 2016

II Rozdział 18 - Prawda i kłamstwa

Po tym pytaniu zapadła cisza. Kizzy ścisnęła mocno rękę Bruce’a, wpatrując się w Mrok.
— Mamy tylko jeszcze kilka pytań do Harry’ego. — Ron wyszedł na przód, trzymając Hermionę za rękę.
Mrok kiwnął na nich głową. Czarny założył ręce na piersiach, a pozostali wbili wzrok w Rona i Hermionę.
— Z nas wszystkich my troje znamy się najdłużej — rzekła dziewczyna, patrząc na Harry’ego. — Sam powinieneś wiedzieć, jak dużo razem przeszliśmy.
— Do czego dążysz? — spytał Czarny.
— Chcemy tylko coś sprawdzić — wtrącił Ron. — Dobrze się znamy i na pewno bez problemu odpowiesz nam na kilka pytań.
Harry zerknął na Mrok, a ten kiwnął głową.
— Co mówiłam, gdy nie wiedziałeś, gdzie szukać? — zaczęła Hermiona.
— Na czym mnie nakryłeś, gdy wracałeś ze szlabanu z Umbridge? — dodał Ron.
— I jakie były nasze słowa po pogrzebie Dumbledore’a? — zakończyła dziewczyna.
— Na pewno odpowiesz na takie proste pytania.
Zapadła cisza. Czarny i Mrok spojrzeli na siebie.
— Harry odpowiedziałby, że jeśli nie wiesz, gdzie szukać, idź do biblioteki — odpowiedziała Hermiona.
— Harry nakrył mnie, jak potajemnie latam na miotle.
— I powiedzieliśmy, że pójdziemy z Harrym w nieznane, bo jesteśmy przyjaciółmi.
— Tak by odpowiedział prawdziwy Harry. A ty nim nie jesteś — zakończył Ron.
Czarny oparł się o tron, uśmiechając ironicznie.
— Sądziłem, że wcześniej będziecie chcieli sprawdzić, czy naprawdę nim jestem.
Syriusz i Remus wymienili zaskoczone spojrzenia.
— Mimo wszystko nie myślałem, że wszyscy tak ślepo będziecie wierzyć, że to on — powiedział Mrok, podnosząc się w tronu. — Ale sami przyznacie… udawał doskonale.
— Daliśmy się nabrać? — nie dowierzał Świstak.
— Dokładnie — oznajmił Harry.
— Co… co wy z nim zrobiliście? — spanikowała Ginny.
— Spokojnie. Jest w lochach, jako nasz gość, o którego pytaliście. Zastanawia mnie jedno… Co was tknęło, żeby w końcu mnie sprawdzić? — spytał chłopak, patrząc na Rona i Hermionę.
— Wczoraj słyszeliśmy waszą rozmowę w lochach — odpowiedział Ron.
— Po co wam to było? — spytała Kizzy.
— Och, to logiczne. Wszystko łączyło się z pozbyciem się Harry’ego — odparł Mrok. — Można powiedzieć, że sam wpadł nam w sidła, ale to bardziej pokręcona historia. Po co opowiadać ją dwa razy? Przyprowadzić go — zwrócił się do Morderców, a kilku z nich zniknęło za drzwiami. — Na razie jest pod wpływem środków odurzających, więc zbytnio nie będzie czuł się na siłach. Nie chodzi mi o jego śmierć.
— To o co? — spytał Alex.
— O jego siłę. Nawet nie wiecie, ile zdobył mocy przez cztery lata jego nieobecności. On sam jeszcze chyba tego nie wie. Chcę przelać jego moc na siebie, a w tym potrzebujemy was. Po co? Wszystko zależy od człowieka. Od Siły Życia. A jego Siłą Życia jesteście wy. — Widząc ich konsternację, uśmiechnął się lekko. — Można rzec, że jest od was uzależniony. Dla jednych Siłą Życia jest przedmiot, dla innych miejsce czy cokolwiek innego. W jego przypadku to ludzie, z którymi jest najbliżej. Dzięki temu, że ja o tym wiem, jako jego wróg, mam nad nim władzę, mając was.
Jeden z Morderców postawił na środku pomieszczenia krzesło obkute łańcuchami. Spojrzeli na nie z obawą, gdyż nie wyglądało zachęcająco.
— Nie martwcie się. Nikt z was na nim nie usiądzie — rzekł Harry z wyraźną ironią. — Tylko mój oryginał.
— Nawet po odstawieniu tylu środków może być dość niebezpieczny — uzupełnił Mrok z szacunkiem.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Dwóch Morderców trzymało Harry’ego pod pachami i właściwie ciągnęli go, gdyż chłopak był niezdolny do poruszania się o własnych siłach. Wyglądał bladziej, chudziej i gorzej, niż wtedy, gdy ostatnio go widzieli. Nie był w stanie utrzymać otwartych oczu, chociaż wyraźnie próbował. Posadzili go na krześle, a chłopak bezwładnie zaczął się z niego zsuwać, dopóki łańcuchy nie oplotły mu rąk i nóg. Niby-Harry wbił mu w ramię strzykawkę, a do Czarnego powoli wracał duch. Najwyraźniej nie czuł się zbyt dobrze i wyglądał na zdezorientowanego. Przez moment zatrzymał wzrok na swojej kopii, która stała nad nim z szyderczym uśmiechem.
— Witamy w świecie żywych. Chyba wyparowało ci kilka dni z życia.
Czarny zapewne by coś odpowiedział, ale wyglądał tak, jakby ledwo się powstrzymywał przed zwymiotowaniem. Najwyraźniej nafaszerowali go niewyobrażalną ilością eliksirów. Mrok zastukał paznokciami w oparcie tronu, obserwując go z zainteresowaniem.
— Skoro już wszyscy jesteśmy świadomi tego, co się dzieje — rzekł wreszcie — to powiemy, o co nam chodzi. Harry, mówię to głównie do ciebie, więc się skup, chociaż domyślam się, że nie jest łatwo. Zaczęło się od chwili, gdy przeszkodziłeś mi w przejęciu Hogwartu, pokonując pięciu Morderców bez większych problemów. Już wtedy wiedziałem, że będziesz trudnym przeciwnikiem, więc postanowiłem to wykorzystać i nie marnować twojego potencjału. Plan nie był prosty do zrealizowania, dlatego tak długo nie było o nas słychać. Za dużo wiedziałeś, zbyt dobrze się chroniłeś. Wreszcie się udało, z niemałym wysiłkiem. I tu dochodzimy do ostatnich tygodni.  Wariowałeś, prawda? Przynajmniej tak ci się wydawało.
— Ty mi to podsyłałeś? — warknął Czarny, jakby nagle trzeźwiejąc.
— Dokładnie — roześmiał się.
— Co takiego? — spytał zdezorientowany Jay, gdy Harry na powrót jakby skurczył się w sobie.
— Obrazy — odpowiedział Mrok. — Niezbyt miłe. Widzieliście, że coś się z nim dzieje, a on milczał, co tylko mi sprzyjało. Żeby go osłabić, postarałem się o to, żeby wykorzystać jego przeszłość, o której sporo się dowiedziałem. Dokładniej mówiąc to, co robił przed zniknięciem. — Wbił wzrok w Czarnego. — Wiem, gdzie byłeś przez te cztery lata. Nie tak łatwo się domyślić, gdy samemu się tam było. Można uznać, że nadal jesteś normalnym człowiekiem, w żadnym stopniu nie zdeformowanym, więc dzięki temu domyśliłem się również, jakim sposobem wróciłeś. Uratowały cię wyrzuty sumienia, prawda? — dodał z lekkim uśmiechem. — Wiem, że tak. I to właśnie musiałem wykorzystać. —Spojrzał na przyjaciół chłopaka, którzy słuchali tego, niemal nic nie rozumiejąc. — Podsyłałem mu obrazy osób, które sam zabił. Nachodziły go we śnie i na jawie. Dlatego nie mógł spać, bo wiedział, co tam zobaczy. Był bliski odwodnienia, bo kto chciałby pić wodę, która zamienia się krew. Nie jadł, bo zamiast zwykłych potraw widział ludzkie organy. Kto normalny by to wytrzymał? Kto by nie myślał o tym, że zaczyna wariować?
— Merlinie, czemu nie powiedziałeś? — rzekła słabo Amy w stronę chrześniaka.
— Co miałem wam mówić? Że widzę rzeczy, których nikt inny nie dostrzega? — odparł ze skrzywieniem.
— Wypadek też nie był przypadkiem — ciągnął Mrok z uśmiechem. — Co prawda początkowo planowałem wszystko zorganizować tak, żebyś pozabijał niewinnych ludzi na drodze. Odwróciłem twoją uwagę, sadzając na miejscu pasażera kolejnego trupa. To normalne, że człowiek skupia się na czymś takim, a nie na drodze, jednak zdołałeś w ostatniej chwili zareagować. Drugi raz nie byłbyś zaskoczony, więc wystarczyło wykorzystać twoje zmęczenie i puścić usypiającą melodię. Znowu cudem uniknąłeś potrącenia kogoś niewinnego. To był powód wypadku.
Wszyscy spojrzeli na sobowtóra Czarnego, który zaczął przybierać inną postać. Blada twarz, czarne włosy, dzikie oczy, dwa dłuższe kły. Harry nie wiedział, co było gorsze: patrzenie na swojego sobowtóra czy wampira, który się pod niego podszywał.
— Skinner, dobrze cię widzieć w swojej naturalnej postaci — powiedział Mrok i ponownie wbił wzrok w Czarnego. — Wiedziałem, że w końcu coś będziesz chciał z tym zrobić. Raczej nie należysz do osób, które czekają bezczynnie na rozwój wypadków. Po raz kolejny wykorzystałem to, co siedziało w twojej głowie: rozpaczliwą próbę znalezienia pomocy. Utworzyłem w twoim umyśle obraz kartki z adresem tego domu. Takim sposobem do nas trafiłeś.
— To nie tłumaczy tego, dlaczego ich tutaj ściągnąłeś…
— Siła Życia — odparł krótko. — Mając ją, mamy ciebie. — Podszedł bliżej Czarnego. — Aktualnie nie zależy mi na zabiciu ciebie. Przelejesz we mnie swoją siłę albo zobaczysz, co z nimi zrobimy.
— Wiesz, że nie mogę tego zrobić — powiedział Harry stłumionym głosem.
— Owszem, możesz. Po prostu nie chcesz tego zrobić, bo wiesz, co się wtedy z tobą stanie. Niezbyt ci się dziwię. Życie przeklętego to dość surowa kara, ale nikt cię przecież nie zmuszał do robienia tego, co robiłeś, a wszystko sprowadza się właśnie do tego, czyż nie? Dam ci nawet czas do namysłu — dodał litościwie. — Żadna magia nie zadziała. Żadna — dodał znacząco, patrząc na Czarnego. — Tak czy inaczej, niezbyt ci ufam w tej sprawie, więc środki odurzające załatwią sprawę.
Skinął głową na swoich podwładnych, a ci odkuli Harry’ego i postawili go na nogi. Pozostali okrążyli jego bliskich i zaprowadzono wszystkich do lochów. Tym razem przydzielono im o wiele gorsze cele: oślizgłe, śmierdzące i brudne. Podzielono ich na trzyosobowe grupy do jednej klitki, a Czarnego wrzucono jako samego. Jedyną rzeczą znajdującą się w celi była prycza. Kiedy usłyszeli trzaśnięcie drzwiami, nadal stali w milczeniu.
— To się porobiło — wymamrotał Kevin.
Harry walnął głową w kraty, zaciskając na nich pięści. Odskoczył gwałtownie do tyłu, kiedy poraził go prąd. Pozostali mieli więcej szczęścia.
— Co wam naopowiadali? — spytał niemrawo.
Opowiedzieli mu o dniach, które tutaj spędzili, o odwiedzinach jego kopii, ich wątpliwościach, słowach. Nie przerywał im, a oni zakończyli odkryciem Rona i Hermiony.
— Nieźle to wymyślili — podsumował Harry.
Drzwi otworzyły się ze zgrzytem. Troje Morderców Nocy weszło do celi chłopaka. Siłą wcisnęli w niego kolejną dawkę środków odurzających. Już po chwili odczuł efekty. Szumiało mu w głowie, cela wirowała, przed oczami miał mroczki, nogi same się pod nim uginały, więc opierał się o ścianę. Will, Alex i Dora, którzy dostali celę naprzeciwko niego, dokładnie widzieli, co się z nim dzieje. Jak zza mgły dochodziły do niego ich głosy.
Ledwo dotarł do pryczy, na którą bezwładnie opadł. Kiedy Mordercy Nocy przyszli z kolejnymi tabletkami, nawet nie próbował się opierać.

— Czarny… Czarny… — Szept Kizzy ledwo dotarł do jego uszu.
— Hmm? — mruknął słabo, powoli uchylając powieki.
— Dasz radę podejść tutaj na chwilę?
Nie czuł się zbyt dobrze, jednak domyślił się, że to coś pilnego. Zmusił się do wstania, na moment się zachwiał, kiedy zawirowało mu w głowie i powoli podszedł do ściany, która oddzielała go od Kizzy. Stanął przy kratach, by ją lepiej słyszeć.
— Cicho, bo ktoś nas pilnuje przy drzwiach i chyba śpi — szepnęła tak, że ledwo ją usłyszał. — Zanim zaczęli nas pilnować, doszliśmy do wniosku, że musisz mieć w sobie jakąś siłę, żeby rzucić zaklęcia. Inaczej tak dobrze nie zabezpieczyliby twojej celi. Nie połykaj tych tabletek, bo zabierają ci one siłę. Wypluwaj je, wyrzucaj, gdy nie widzą, obojętnie. Tylko ich nie zażywaj.
Wycofali się w głąb cel, gdy jeden z Morderców Nocy zbliżył się do nich. Został tam do samego rana. Nie zamienili już ani słowa.

Drzwi jego celi otworzyły się nad ranem. Postanowił spróbować zastosować się do rad Kizzy. Dokładnie wiedział, że jego przyjaciele, jeśli nie obserwują, to słuchają czy zaryzykuje. Wcisnęli mu tabletki do ust, lecz zamiast je połknąć, schował je pod językiem. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, gdy się nie zorientowali. Wyszli z celi, a po chwili również z lochów. Wypluł tabletki na ziemię. Rozkruszyły się na proch, gdy zgniótł je butem i wymieszały z brudem. Nie było po nich śladu.
— Połknąłeś? — zapytał gdzieś z daleka Jay.
— Nie, ale na razie to małe pocieszenie — wymamrotał słabym głosem.
— Doszliśmy do wniosku, że możesz mieć tyle siły, by pokonać te wszystkie zaklęcia ochronne — rzekła Amy gdzieś po jego lewej stronie. — Tylko twoja cela jest tak dobrze zabezpieczona. Chyba obawiają się, że zwykłe zaklęcia to dla ciebie za mało. I na dodatek wciskają w ciebie te tabletki na osłabienie. W tym coś musi być.
— Po tylu dawkach tych środków nie masz szans rzucić żadnego zaklęcia, sam to przyznasz — ciągnął Remus. — Musisz je odstawić, żeby wróciło ci tyle sił, żebyś mógł rzucić zaklęcie. Samo to, że bez problemu deportujesz się w Hogwarcie oznacza, że tutaj też możesz. W takim stanie niekoniecznie uda ci się teleportować, ale może chociaż uda ci się jakoś wydostać.
— A co później? Złapią nas na pierwszym korytarzu.
— I tak jesteśmy po uszy w gównie — odparł Świstak. — Trzeba chociaż spróbować.
— Nie możemy czekać, aż nas wszystkich wykończą — dodała Hermiona. — Symuluj, żeby się nie zorientowali. Po kilku odstawionych dawkach powinieneś dojść do siebie.
Kiedy przyszedł ich ochroniarz, wszyscy udawali, że rozmowy nie było.

Zrobił tak, jak mu radzili. Nie zażywał środków odurzających, choć czasami ledwo tego unikał. Udawał, że nie ma siły, że źle się czuje, że czasami nie kontaktuje z rzeczywistością. Nadszedł kryzys, kiedy u ich boku pojawił się Mrok Dnia. Nie miał szans uniknąć kolejnej dawki środków, więc jego stan uległ pogorszeniu.
— Trzeba brać się do roboty. Czas leci, a tu nic się nie dzieje — rzekł Mrok.
Harry’ego szczerze zaniepokoiły jego słowa.
— O czym mówisz? — spytał słabo.
— Weźcie jego przyszłą żonkę — powiedział Mrok do podwładnych.
Serce podeszło Czarnemu do gardła. Drzwi jego celi również się otworzyły. Ginny chwyciła go za rękę, mocno ściskając, gdy wyprowadzono ich z lochów.
— Co oni chcą zrobić? — spytał przerażony Ron, lecz nikt nie potrafił mu odpowiedzieć.

Drzwi otworzyły się z rozmachem i wkroczył Morderca Nocy, ciągnąc za sobą coś ciężkiego. W oddali słyszeli krzyki Harry’ego, w których brzmiała furia.
— Ginny — jęknęła słabo Kizzy.
Tym czymś okazała się nieprzytomna Ginny. Na twarzy miała kilka rozciąć, z których ciekła krew, a ubranie miała rozszarpane. Amy i Bruce przenieśli ją na pryczę, gdy tylko Morderca wrzucił ją do celi jak worek kartofli. Z oddali słyszeli wrzaski Czarnego. Musiał być naprawdę wściekły, gdyż sypały się wulgarne wyzwiska, którymi obsypywał wszystkich dookoła. W otoczeniu kilkunastu Morderców, którzy go przytrzymywali, wszedł w końcu do lochów. Uderzyła ich nieopisana wściekłość, aż włosy na karku stanęły im dęba. Wyraźnie próbował wrócić do sali, ale zbyt dużo osób mu na to nie pozwalało.
— Właź do celi — warknął któryś stwór w jego stronę.
— Ty chyba, ku*wa, sobie żartujesz! — odwarknął i przywalił mu pięścią z całej siły w głowę.
Morderca przeleciał obok wszystkich cel i z rumorem upadł na ziemię. Leżał tak, jak padł. Oczy Harry’ego były pełne żądzy mordu. Nim wepchnęli go do celi, minęło kilka minut.
— Nie myśl, że to koniec — rzucił jeden z Morderców, stojąc przy kratach jego celi.
Czarny prędko znalazł się naprzeciw niego. Nie zwrócił uwagi na prąd wokół prętów, wyciągnął rękę i chwycił go za szyję.
— Pocałuj mnie w dupę — warknął.
Z całą siłą przyciągnął go do siebie tak, że Morderca uderzył głową w metal. Poraził go prąd, a Czarny uderzył go drugą ręką w twarz, puszczając jego gardło. Przeciwnik plecami wpadł na kraty od celi Dory, Willa i Alexa, a później zsunął się po nich nieprzytomny. Pozostali natychmiast odsunęli się od Harry’ego jak najdalej, po czym prędko zabrali ciała. Klął na nich, jak jeszcze nigdy nie słyszeli. Zaciskał dłonie na prętach, nawet nie czując, że przepływa przez niego prąd. Oddychał jednak, jakby przebiegł kilka mil.
— Harry, puść te kraty — rzekła Hermiona lekko przerażonym głosem.
Dopiero gdy ktoś mu o tym powiedział, zorientował się, że lekko dygocze. Natychmiast się odsunął. Amy i Bruce zajęli się Ginny na tyle, na ile mogli.
Czarny zacisnął pięści, gdy przyszedł jego największy wróg.
— Widzisz, jak kończy się twój upór? — rzekł, stając przed jego celą. — Im dłużej się zapierasz, tym gorzej będzie z nimi. Nie lepiej byłoby oddać siłę dobrowolnie, zanim wszystkich zabijemy?
— Czemu tak ci na tym zależy?
— Dzisiejsza sytuacja powinna ci to uświadomić, gdybyś nie był zaślepiony wściekłością. Bez większych problemów pozbawiłeś mnie dwóch ludzi. W innej sytuacji pewnie już dawno gniłbyś w ziemi, ale nie teraz. Straciłeś dużo mocy, ale zyskałeś jeszcze więcej. Tej, na której tak mi zależy.
— Po co chciałeś ich zwerbować do siebie? — spytał Harry po chwili ciszy.
— To proste. Skinner, udając ciebie, wpłynąłby na ich decyzję dotyczącą przyłączenia się do mnie. Gdyby stanęli po mojej stronie, musiałbyś także przyłączyć się do mnie albo stanąć przeciwko nim. W pierwszej sytuacji oddałbyś moc jako sługa, bo przysięga zobowiązuje. W drugiej natomiast zacząłbyś szaleć, a takim sposobem łatwo byłoby przelać moc.
— Sytuacja bez wyjścia najlepszym rozwiązaniem…
— Dokładnie. Przemyśl to sobie, bo może warto się poświecić.
Zostawił Harry’ego z mętlikiem w głowie. Może Mrok miał rację? Może lepiej poświecić się dla dobra najbliższych?
— Nawet o tym nie myśl — powiedział Syriusz.
— Lepiej pomyśl o konsekwencjach — dodał Remus. — Sam przyznasz, że byłaby to jeszcze gorsza sytuacja.
Lunatyk miał całkowitą rację. Gdyby Mrok zdobył jego moc, z łatwością mógłby przejąć władzę nad światem, więc niewola, strach i morderstwa byłyby na porządku dziennym. Ale jak miał patrzeć na tortury jego bliskich?

— Gabriel? Co się dzieje?
— Macie nałożonych zbyt dużo zaklęć i nawet ja nie mogę się przez nie przebić, dlatego mogę się z tobą skontaktować tylko w trakcie snu. Mrok zbyt dużo wie o życiu w zaświatach i dobrze wykorzystuje swoją moc. Nawet Lucyfer jest zaskoczony, bo lochy zabezpieczone są również przed jego magią. Mrok jest groźniejszy, niż myśleliśmy. Musicie się stamtąd wydostać. Dopiero wtedy będziemy w stanie wam pomóc. Kiedy będziesz poza nimi, Lucyfer przekaże ci część siły, żebyście mogli się przenieść. Wiesz, czego oczekuje w zamian, ale nie masz innego wyjścia, a nie możesz dać się zabić.
— Mam ich tam zabrać…?
— Tak. Nie masz innego wyjścia. Albo tu u…ecie, albo spr…uj...ie się wy…sta…

Harry otworzył oczy, gdy tylko jego sen się urwał. Więc Mrok ma tak dużo mocy, że ochronił dom nawet przed Lucyferem…
— Cholera — szepnął do siebie.
Musiał to zrobić. Tylko jak wydostać wszystkich z lochów?
Po chwili lekko się uśmiechnął. Gdy przestał zażywać środki odurzające, siły zaczęły mu wracać. Tabletki sprawiały, że nie mógł rzucić najprostszego zaklęcia, tak jak mówili jego przyjaciele. Nawet po rzuceniu Alohomory stracę tyle sił, że nie uwolnię pozostałych. Jestem jeszcze zbyt otępiały…
Więc jak?
Muszę zdobyć klucze. Tylko jak, skoro niemal non stop nas pilnują? Accio zeżre ze mnie za dużo sił, a poza tym zorientują się, że coś ucieka im z kieszeni. Jak zużyć mniej magii?
Po chwili uśmiechnął się szeroko. Znalazł sposób.

1 komentarz:

  1. no tak jak podejrzewałam, że ktoś podszywa się pod Harrego, dom jest tak bardzo dobrze zabezpieczony, że nawet Lucyfer nie może się tam przedostać...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń