Zastanawiał
się, czy to na pewno dobry pomysł zwierzać się obcym w tak ważnej sprawie.
Chciał sprawdzić, lecz nadal się tego obawiał. Po kolejnych dwóch prawie
nieprzespanych nocach postanowił odwiedzić miejsce, które cały czas krążyło po
jego głowie.
Powiedział
Ginny, że musi załatwić pewną sprawę i wróci na kilka godzin. W Internecie
wyszukał zdjęcie miejscowości i na jego podstawie deportował się w odpowiednie
miejsce.
Krążył
po małym odludnionym miasteczku z kamiennymi, czasami w połowie zburzonymi
domami i zarośniętymi chwastami ogródkami. Ciarki przechodziły mu po plecach,
gdy miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Rozglądał się czujnie wokół, trzymając
rękę na różdżce w kieszeni bluzy. Czasami przystawał na chwilę, gdy słyszał w
krzakach szmery.
A jeśli to jakaś
pułapka?
Pułapka?
Informacje były w książce.
Zawahał
się przez chwilę, czy nie wrócić do domu.
I dalej będę się męczył
z tymi koszmarami na jawie i we śnie?
W
jednej chwili podjął decyzję i ruszył w dalsze poszukiwania domu. Wreszcie
zobaczył szukaną dróżkę. Ruszył wzdłuż domków odstraszających samym wyglądem.
Wybite szyby, wyrwane z zawiasów drzwi, zaniedbane ogródki. Wiele mu
uświadamiało, że nic tu nie znajdzie. Odszukał numer dwadzieścia siedem, tak
jak było napisane w księdze. Jako jedyny w większej części wioski, dom wyglądał
na zamieszkany. Jedynym defektem był brak furtki przy płocie. Nim zadzwonił do
drzwi, przystanął na chwilę, lecz już się zdecydował. Otworzył mu stary
mężczyzna z siwymi włosami i lekko nieprzytomnymi, czarnymi oczami. Harry
powiedział, w jakiej sprawie przyszedł, a staruszek kiwnął głową. Chłopak wszedł
niepewnie do zabrudzonego mieszkania. Gospodarz bez słowa poprowadził go do
drzwi po lewej. Czarny stanął w progu i już wiedział, że dał się podejść.
Odebrało mu mowę, kiedy zobaczył troje wisielców. Ciała zwisały bezwładnie nad
stołem, a on poczuł, że wszystko przewraca mu się w żołądku. Staruszek, który
go tu przyprowadził, prawdopodobnie jego żona i młoda kobieta, chyba córka.
Twarze wyrażały przerażenie, zastygłe tak, jak ich zamordowano. Innej opcji nie
wiedział.
Nim
zdążył choćby zareagować, uderzył go promień zaklęcia.
Słyszał
głosy, ale nie otwierał oczu z braku siły. Ktoś trzymał go za kołnierz koszuli
na karku, ciągnąc po ziemi. Ręce miał skrępowane. Brutalnie wciągnęli go po
schodach, nie reagując na to, że obijają mu całe ciało. Uchylił powieki, by
zobaczyć, co się właściwie dzieje, lecz przez mgłę nie rozróżniał osób. Doliczył
się co najmniej dwóch napastników idących za nim i tego, który go ciągnął.
Schody skończyły się, coś trzasnęło, a jakieś drzwi skrzypnęły głośno, aż mu zazgrzytało
w uszach.
—
Obudził się.
Bestialsko
podnieśli go na nogi, ale widząc, że ledwo stoi, przytrzymali go, wbijając
szpony w jego ramiona. Obraz trochę się wyostrzył, a czas zatrzymał w miejscu,
gdy rozpoznał podwładnych Mroku Dnia – Morderców Nocy. Zdziwił się, że nie
złamali mu karku, gdy gwałtownie odwrócili jego głowę. Na czarnej ścianie
narysowano białe, niewielkie kółko, które lekko migotało. Oczy zamknęły się
same, kiedy nie odrywał od niego wzroku.
Czerń
na nowo zalała mu umysł.
Ginny
czekała na Harry’ego do nocy, lecz zasnęła ze zmęczenia. Kiedy rano się
obudziła, nadal go nie było. Poczuła niepokój. Co znowu się z nim stało?
Zadzwoniła na jego komórkę, lecz nie odbierał. Strach wzrósł. Zaniepokojona
przeniosła się na Grimmauld Place 12. Blackowie i Lupinowie jedli właśnie spokojnie
śniadanie.
—
Jak to zniknął? — przeraziła się Amy, kiedy jej to oznajmiła.
—
Wyszedł wczoraj po południu i do teraz nie wrócił. Mówił, że będzie niedługo, a
minęły prawie dwadzieścia cztery godziny.
—
Może napił się z Huncwotami albo Złodziejami i nie miał siły wrócić do domu? —
zaproponowała niepewnie Dora.
—
Nie wiem… Ale chyba by powiedział, że idzie do któregoś z nich…
—
Lepiej sprawdzić. Nie denerwuj się.
Amy
poprosiła Kevina, aby jak najszybciej się z nimi skontaktował. Po chwili jego głowa
pojawił się w kominku.
—
Stało się coś?
—
Widziałeś wczoraj Harry’ego?
—
Tylko rano. A czemu?
—
Właśnie chcemy się tego dowiedzieć. Rozpłynął się w powietrzu.
Świstak
zmarszczył brwi.
—
Pewnie nachlał się z Huncwotami — stwierdził.
—
A Złodzieje?
—
Na pewno nie z Miętą i Kubkiem, bo byli wczoraj u mnie do późna.
Skontaktowali
się z Dragonem, Elgim, Kizzy, Jayem i Alexem, ale ci nic nie wiedzieli na temat
Czarnego. Razem przenieśli się do Nory, by porozmawiać z Ronem. Efekt był taki
sam. Coraz bardziej zaniepokojeni sprawdzili wszystkie miejsca, gdzie mógłby
zapodziać się chłopak. Nie było po nim żadnego śladu. Zapadł się pod ziemię.
—
Ostatnio znowu dziwnie się zachowywał — powiedziała Ginny, po raz kolejny wybierając
jego numer telefonu.
Amy
próbowała telepatycznie połączyć się z Harrym, ale nic z tego nie wyszło.
Robili wszystko, co mogli, ale chłopaka nie znaleźli.
Ginny
nie przespała kolejnej nocy. Chodziła po domu w Dolinie Godryka zrozpaczona i
przerażona. Kizzy, która została razem z nią, próbowała ją uspokoić, choć sama
miała sporo problemów ze snem.
—
Coś się musiało znowu stać — szepnęła Ginny, opadając na kanapę obok
przyjaciółki.
Nie
musiała tego mówić.
Znowu
siedziała na Grimmauld Place 12 razem z przyjaciółmi, znajomymi, bliskimi.
Mijał drugi dzień od zniknięcia Harry’ego. Panika wzrastała z każdą minutą.
Wymieniali miejsca, gdzie Czarny mógłby się zapodziać, ale cały czas stali w
miejscu. Wszyscy myśleli o jednym: że znowu zabrano go do zaświatów, teraz już
na stałe.
Ciszę
przerwał dźwięk telefonu Ginny.
—
Halo?! Harry! Czyś ty zwariował?!
Ginny
wrzeszczała na Czarnego jak oszalała.
—
My się tu martwimy, a ty…! A ty…! Agh! — Widząc spojrzenia przyjaciół, włączyła
na tryb głośnomówiący, trochę się uspokajając. — Gdzie ty jesteś?! — warknęła.
—
Na razie nieważne — odparł niemal znudzonym głosem.
—
Ja ci zaraz dam nieważne! — krzyknęła Kizzy. — Dwa dni się nie odzywasz i
twierdzisz, że nieważne?!
Harry
milczał, kiedy kilka osób wydzierało się na niego przez telefon.
—
Już? — spytał niemiło, gdy wreszcie zapadła cisza.
Syriusz
zgrzytnął zębami, a nerwy mu puściły. Był wściekły na chrześniaka jak nigdy
wcześniej.
—
Skopię ci dupę i będę cię po śmierci nachodził!
Harry
zaśmiał się, ale bez tej jego wesołości.
—
Uważaj, żeby nie było odwrotnie — powiedział, aż wszystkim ciarki przeszły po
plecach.
—
Gdzie jesteś? — spytał na pozór spokojnie Remus.
—
Mogę wam pokazać. Wyślę wam świstokliki to się przeniesiecie na miejsce. Wejdźcie
do domu numer dwadzieścia siedem, dobra?
—
Niech ci będzie.
—
Znalazłem coś ważnego. Jeszcze jedno… Kto będzie? — zaciekawił się.
—
Dużo osób — stwierdziła Amy, widząc spojrzenia osób zebranych w jadalni.
—
Im więcej, tym lepiej — powiedział Harry jakby do siebie. — Zaraz się spotkamy.
—
I długo nie pożyjesz — mruknął Jay, gdy się rozłączył.
—
Agh! Zabiję go po prostu! — wkurzała się Ginny.
Uspokoiła
się dopiero, gdy na stole wylądowały trzy świstokliki w postaci poduszek.
Przenieśli się na miejsce. Widok zmroził im krew w żyłach. Miejsce było
przepełnione mrokiem i strachem. Najwyraźniej nikt tu nie mieszkał, gdyż nie
wiedzieli, aby w jakimś domu chociażby paliło się światło. Niektóre budynki
były ruinami, a przez zachmurzone niebo uliczka wyglądała na szczególnie
niebezpieczną. Rozejrzeli się w poszukiwaniu numeru dwadzieścia siedem. Bruce
starł kurz z tabliczki stojącej obok.
—
Trzydzieści siedem. Musimy iść gdzieś dalej.
Ruszyli
wzdłuż uliczki popychani wiatrem. Z ciemnych chmur zaczął kapać deszcz. Stanęli
przed odpowiednim numerem.
—
Dzwonić? — spytał Kevin, widząc, że dom jest zadbany, w przeciwieństwie do
pozostałych.
—
Wygląda na to, że ktoś tutaj mieszka. Zadzwoń.
Dźwięk
dzwonka nie był przyjemny dla uszu. Drzwi otworzył im starszy, siwowłosy
mężczyzna o odległych, czarnych oczach.
—
Eee… — zaczął Cary. Odchrząknął i rzekł pewniej: — My do Harry’ego. Jest?
Staruszek
kiwnął głową bez słowa i otworzył szerzej drzwi, gestem nakazując iść za nim.
Wymienili spojrzenia, po czym ruszyli za starcem. Ron zamknął za wszystkimi
drzwi i skręcili w prawo. Tam zobaczyli Harry’ego. Mężczyzna zniknął niewiadomo
kiedy.
—
Ty… — zaczęła Ginny, mrużąc gniewnie oczy.
—
Tak, wiem. Skończony kretyn — przerwał jej.
—
Dokładnie. Gdzie my jesteśmy?
—
Zaraz zobaczycie — mruknął.
Nie
zwracając uwagi na ich miny, przeszedł przez drzwi, przy których stał. Ruszyli
za nim, nie wiedząc, czego się spodziewać. Wkroczyli do ciemnego tunelu
oświetlonego kilkoma latarniami. Wyraźnie czuli, że schodzą w dół. Czarny nie
chciał mówić o tym miejscu. Dotarli do wrót. Harry otworzył je, nawet na nich
nie czekając. Weszli za nim i stanęli w progu ciemnego pomieszczenia. Usłyszeli,
jak drzwi zatrzaskują się ze zgrzytem i w tym momencie zapaliły się światła.
Tego się kompletnie nie spodziewali.
Znajdowali
się w okrągłej Sali, właściwie nieumeblowanej. Ustrojona była w złote i czarne
kolory, a naprzeciwko nich stał tylko wielki tron, w którym siedział Mrok Dnia.
Czarny stał obok niego z niepewnością na twarzy. Całe pomieszczenia otoczone
było sługami Mroku.
—
Nieźle się spisałeś, Harry — rzekł Mrok z zadowolonym uśmiechem. — Jak chcesz, to potrafisz zadbać o skórę swoją i bliskich.
Patrzyli
na Czarnego z czystym niedowierzaniem. Chłopak poruszył się niespokojnie, wbijając
wzrok wszędzie, byle nie w nich.
—
O co tu chodzi? — wyszeptała Kizzy.
Czarny
nie rwał się do odpowiedzi, więc odparł buntownik Morderców:
—
Harry załatwił wam nietykalność, przyłączając się do mnie. — Zbladli jeszcze
bardziej, przenosząc ponownie wzrok na chłopaka, który nawet nie drgnął. — Choć
nie jest to jeszcze do końca zatwierdzone, co zależy od was.
—
Harry, powiedz, że on kłamie — rzekła twardo Amy.
Czarny
nadal milczał, potwierdzając tym samym słowa Mroku.
—
Dużo dla was zrobił, prawda? — ciągnął demon. — Czas, żebyście się odwdzięczyli
i tym samym przypieczętowali przysięgę.
—
Jaką przysięgę? — spytał Will.
—
On przyłącza się do mnie i daje wam nietykalność, ale wy też coś musicie
zrobić. Przyłączając się do mnie, zapieczętujecie swoją nietykalność i
nietykalność Harry’ego.
—
Chyba sobie żartujesz — syknęła Dora, poszukując swojej różdżki, którą jej
zabrali, nawet nie wiedziała kiedy,
—
Dam wam czas na przemyślenia. Dzisiejszą noc spędzicie tutaj. Zaprowadźcie ich
— polecił swoim podwładnym. — Nie macie różdżek, nie deportujecie się,
bezróżdżkowa nie zadziała, telepatia również.
Podwładni
chwycili ich w swoje szpony i zaciągnęli do jednych z drzwi.
—
Delikatniej — warknął Czarny, w końcu podnosząc wzrok.
—
Nie spodziewałem się tego po tobie… Jak mogłeś…? — powiedział cicho Syriusz.
Harry
odwrócił wzrok. Zniknęli za drzwiami.
Mrok
klepnął Czarnego w plecy, a ten uśmiechnął się lekko.
—
Nie wierzę, że to zrobił — mamrotała Kizzy.
Wszyscy
siedzieli w wielkim pokoju, w którym stało sześć łóżek i trzy fotele. Ziemię
pokrywała kamienna posadzka, a ściany miały odcień szarości. Dostępu do
powietrza dawały im tylko okratowane drzwi prowadzące na mroczny korytarz.
Ginny
leżała na brzuchu na jednym z łóżek, zakrywając głowę ramionami. Nie mogła się
pogodzić z tym, co Harry zrobił.
—
Za nic nie przyłączę się do tego tyrana — burknęła Amy. — Tylko spójrzmy też na
to, że mimo wszystko… zrobił to dla nas — dodała szeptem.
—
Ale za jaką cenę — rzekła płaczliwie Hermiona.
—
Zaraz zwariuję — jęknął Łapa. — Co on najlepszego narobił?
Trzymał
za druty od celi, lekko nimi szarpiąc, by wyładować swoją frustrację.
Siedzieli
tu od kilku godzin, nie wiedząc, co o tym myśleć. Usłyszeli skrzypienie drzwi i
kroki. Syriusz odsunął się kawałek, patrząc na korytarz. Ogień powoli zbliżał
się w ich stronę, oświetlając inne obskurne cele.
—
I jak mają się wasze sprawy? — rzekł Mrok, zatrzymując się przed zakratowanym
wejściem.
Łapa
skrzywił się, widząc z bliska jego ohydną twarz. Kizzy prychnęła pogardliwie,
odwracając się do niego tyłem.
—
Nie pałacie entuzjazmem. Może Harry pomoże wam zmienić decyzję. Zawołać go! —
warknął do jednego z podwładnych. — Uwierzcie mi, że wasze niezdecydowanie
wpływa także na jego sytuację. Poręczył za was, choć wiedział, że nie będzie
łatwo was przekonać.
Drzwi
skrzypnęły ponownie i przyszedł Czarny. Mrok zostawił ich samych. Zapadła
cisza.
—
Dlaczego? — zapytał w końcu cicho Syriusz.
Czarny
milczał przez chwilę.
—
Żeby mieć spokój i nie musieć znowu męczyć się ze ściganiem jakiegoś psychola.
Żeby wam pomóc — mruknął, nie patrząc na nich.
—
Spokój? Spokojem nazywasz to, że będziesz dla niego mordował, torturował i
porywał? — spytał Remus.
—
Myślicie, że mam ochotę znowu z kimś wojować? Po Voldemorcie mam już tego
serdecznie dosyć, a on jest gotów mnie od tego uwolnić. Nie tylko mnie, ale was
też.
—
I ty mu wierzysz? To ten sam typ co Voldemort — warknął Łapa.
—
Niekoniecznie. Mrok ma inne plany niż zawładnięcie światem, ale przyznaję, że
nie zawaha się zabić. To całkiem różne sprawy.
—
Nie, nie, nie! Ty tego nie mówisz! — jęknęła Kizzy, zrywając się z łóżka. —
Obydwaj byli i są tyranami. Po trupach do celu, nie licząc się z innymi.
—
Nie zmuszaj nas, żebyśmy do niego dołączyli — rzekł Jay, patrząc w sufit.
—
Nie mam takiego zamiaru, ale nie zapewnię was, że Mrok będzie zadowolony z
takiego obrotu sprawy. W końcu się wścieknie i jest gotów was do tego zmusić.
Nikt nie będzie miał na to wpływu, nawet ja — mruknął Czarny. — Zdecydujcie
sami, bo ja się za was nie zgodzę. Ale spójrzcie też na to z dobrej strony i
przemyślcie konsekwencje.
Odszedł,
nawet na nich nie spoglądając. Łapa oparł się o ścianę, zamykając oczy.
Obudziło
ich głośne przeklinanie i krzyki. Podeszli do krat, by zobaczyć, co się dzieje.
W oddali korytarza jarzył się ogień pochodni. Kłóciło się dwóch Morderców Nocy.
—
Mieliśmy go wnieść do piątki!
—
Do siódemki!
—
Słuchaj go czasami! Do piątki!
Rozległo
się gwałtownie uderzenie drzwiami o ścianę.
—
Co to ma znaczyć, do cholery?! — warknął Czarny.
—
Ta ciota nie wie, gdzie go wnieść!
—
Sam jesteś ciota!
Podwładni
rzucili się na siebie z pięściami. Harry zaklął donośnie, rzucając zaklęcie.
Obu odrzuciło do tyłu.
—
Ten koleś ma żyć, idioci! — warknął, a skruszeni Mordercy zamilkli. — Jak go
zabijecie, pójdziecie w ślad za nim. O co chodzi?
—
Ten debil mówi, że mieliśmy go wnieść do siódemki, a nie piątki!
—
Co to za różnica? — Cisza. — Pytam się.
—
Żadna — odparli zgodnie.
—
Właśnie! Wnieście go do szóstki, bo mi puszczą nerwy.
—
Tak jest — rzekli i szybko wsadzili więźnia do celi.
Umknęli
jak najszybciej przed rozeźlonym Czarnym, który prychnął zdegustowany.
Zakluczył drzwi celi i wyszedł. Zapadła cisza.
—
Chyba czują przed nim respekt — mruknął Bruce.
—
Że co?! Czy was już do końca popieprzyło?! — warknął Czarny.
—
Rozkazy Mroku Dnia. Mamy ich wziąć, bo już się niecierpliwi z decyzją.
—
Minęły dopiero dwa dni! Umawialiśmy się na trzy!
—
Z pretensjami do Mroku.
Harry
próbował zatrzymać podwładnych Mroku kierujących się do ich celi.
—
Nie mamy czasu. Musimy przyprowadzić ich natychmiast.
Stali
już przy ich celi, a jeden z podwładnych chwycił kłódkę od drzwi. Czarny
wyraźnie się denerwował, śledząc każdy jego ruchu.
—
Mówię, że nie, to nie! — warknął.
Morderca
zawahał się chwilę.
—
Na pierwszym miejscu polecenia Mroku, później twoje — rzekł i zaczął wkładać
kluczyk do zamka.
Czarny
zaklął cicho i tupnął nogą jak małe dziecko, które nie dostało zabawki. Poddani
odlecieli na boki, uderzając w kraty celi. Zaklęli zgodnie, a Harry pobiegł do
drzwi wyjściowych. Słyszeli podniesione głosy jego i Mroku. Obaj wkroczyli do
lochów, niemal na siebie krzycząc.
—
Umawialiśmy się na trzy dni — rzekł Harry.
—
Jesteś moją prawą ręką, ale to nie znaczy, że możesz podważać moje wyroki! Albo
decyzja, albo tortury.
Przyjaciele
wymienili spojrzenia pełne obawy. Byli pewni, że chodziło o nich.
—
Umowa to umowa — burknął Czarny.
Oboje
stanęli przed ich celą. Podwładni podnieśli się szybko na nogi.
—
Pojedynek gigantów — szepnął jeden do drugiego.
—
Nie chcesz mieć mnie po drugiej stronie — powiedział cicho Harry, wwiercając
wzrok w Mrok.
—
Moja cierpliwość też ma granice, które zbliżają się bardzo szybko — syknął do
chłopaka. — Im później, tym gorzej. Ich — wskazał na więźniów — mogę w każdej
chwili zabić, chyba że złożą przysięgę. Czas się kończy.
Mrok
wyszedł, kiwając głową na swoich poddanych. Harry stał w miejscu, patrząc za
nim, dopóki drzwi się nie zamknęły. Cisza dźwięczała w uszach. Czarny ruszył w
stronę drzwi.
—
Dzięki.
—
Nie dziękujcie tylko podejmijcie decyzję — mruknął. — Nie tylko on chce wiedzieć,
na czym stoi.
Po
wielu rozmowach z Harrym sami przyłapywali się na tym, że zaczynają poważnie rozważać
propozycję Mroku. Mieli swoje warunki, jednak werdyktu jeszcze nie podjęli.
—
A jeśli to nie on — rzekł w pewnej chwili Ron, gdy każdy siedział pogrążany we
własnych myślach.
—
Co masz na myśli?
—
Jeśli ktoś podszywa się pod Harry’ego…
—
Tak idealnie? Zachowuje się identycznie, mówi identycznie. To musi być on. Nikt
tak dokładnie nie umiałby udawać — mruknęła Amy.
Znowu
zalała ich cisza.
—
Czy wy też przyłapujecie się na tym, żeby… dołączyć do niego? — spytał cicho
Dragon.
Niemrawo
pokiwali głowami.
—
Może to nie jest zły pomysł? — rzucił Mięta. — Co ja wygaduję? To zamknięcie
źle na mnie działa — zbeształ się natychmiast.
—
Nie tylko na ciebie — mruknął Alex.
Tylko
dzięki temu, że Harry regularnie ich odwiedzał, dowiadywali się, ile czasu
minęło od ich zamknięcia. Trzy dni siedzieli w więzieniu, choć mieli wrażenie,
że minął co najmniej tydzień.
—
Sami musicie przyznać, że nawet jako… więźniowie — Czarny skrzywił się na to
słowo — macie niezłe warunki.
Miał
rację. Mimo że mieli za mało łóżek, bardzo wygodnie się na nich spało.
Dostawali trzy posiłki dziennie, którymi mogli najeść się do syta. Mieli także
łazienkę, która była wyjątkowo czysta. Proponowano nawet drugą komorę, aby nie
cisnęli się jak w klatce, ale odmówili. Woleli być razem, odmawiając większych
wygód.
—
O szlag! — zaklął w pewnej chwili Jay. — Rura w łazience pękła.
Na
posadzce pojawiała się coraz większa rzeka. Po kilku minutach całe lochy
pokryła tafla bezbarwnej cieczy.
—
Powódź w lochach! — krzyknął jeden z Morderców, gdy wszedł do środka.
—
Mugolskie gówna — warknął inny.
Słyszeli
chlupanie wody, gdy pełno osób przebiegało od celi do celi.
—
Co tu się znowu dzieje? — usłyszeli znudzony głos Czarnego, a później jego
przekleństwo, gdy wszedł w kałużę. — Szlag, tutaj jest pełno przewodów
elektrycznych!
—
No i?
—
A to, że jak was pierdolnie prąd w dupy to się przekonacie!
—
Czarny, tutaj — powiedział Kevin, któremu nie uśmiechało się porażenie.
Podwładni
Mroku rzucili się w stronę ich celi, ale stanęli przed drzwiami.
—
No właźcie tam — powiedział Harry gdzieś z tyłu.
—
Mogą uciec.
—
Tak, na pewno — prychnął Czarny. — Bez magii, nie znając drogi, w domu, gdzie
roi się od was. Tak, na pewno daleko uciekną.
Ze
zdumieniem stwierdzili, że nawet o tym nie pomyśleli. Z tyloma przeciwnikami
nie mieli żadnej szansy, a Harry tylko ich w tym utwierdził. Mordercy weszli do
środka, by naprawić rurę.
—
Sprawdzę, czy wszystko w porządku z naszym… gościem — rzekł Harry i odszedł w
głąb lochów.
—
Co to za gość? — spytał Max, gdy Mordercy Nocy naprawiali rurę kilkoma
zaklęciami.
Jeden
z nich uśmiechnął się okropnie.
—
Nawet wam to przez myśl by nie przeszło — rzekł chrapliwym głosem. — Ktoś, kto
jest Mrokowi bardzo potrzebny.
—
Zamknij się lepiej — wtrącił drugi. — Jeszcze do nas nie dołączyli.
Usunęli
wodę i zatrzasnęli drzwi celi.
—
Cały czas mam wrażenie, że są do nas pokojowo nastawieni — mruknęła Hermiona.
—
Może przez wzgląd na Harry’ego — dodał Max.
—
Może…
Ron
i Hermiona obudzili się, kiedy usłyszeli skrzypienie drzwi i kroki.
—
Już mam dosyć tej sytuacji — usłyszeli szept Czarnego.
—
Wiesz, że nie ma wyjścia — odpowiedział Mrok Dnia.
—
Zaczyna mnie to już denerwować.
—
Raz się możesz poświecić. Jesteś w tym najlepszy. — Harry i Mrok przeszli obok
ich celi, najwyraźniej przekonani, że wszyscy śpią. — Niedługo będzie po
wszystkim i będziemy mieli z nim spokój. Jest zbyt silny, żebyśmy mogli go
zignorować. Musimy go psychicznie wykończyć.
—
Poprzez innych zrobimy z niego wrak człowieka, tak, wiem — mruknął Czarny.
Ron
i Hermiona spojrzeli na siebie w mroku nocy, gdy jedne z drzwi celi otworzyły
się, a po chwili zatrzasnęły. Rudzielec położył palec na ustach, by nic nie
mówiła. Harry i Mrok wracali po chwili.
—
Jeszcze trochę tak go będziemy trzymać to nie będzie z niego żadnego pożytku —
rzekł cicho Czarny.
—
Wiem. Jutro się do tego zabierzemy.
Czarny
zaśmiał się cicho. Drzwi zamknęły się.
—
Coś mi tu nie gra — szepnęła Hermiona,
—
Tylko co? — odparł Ron.
—
Jego cierpliwość już się skończyła — rzekł Morderca Nocy zza krat. — Nawet ty
już nie pomożesz.
Harry
skrzywił się.
—
Wiem.
Sam
odkluczył drzwi celi i szeroko je otworzył.
—
Wychodźcie.
Więźniowie
wyszli z celi i natychmiast otoczyli ich Mordercy Nocy.
—
Chodźmy — mruknął Harry i jako pierwszy ruszył w stronę wyjścia.
Stanęli
przy ścianie. Czarny wyciągnął z kieszeni coś, co przyłożył do muru. Ukazało im
się wejście.
—
Dużo jest tutaj przejść? — spytał Alex z czystej ciekawości.
—
Kilka, ale przez inne… trudno się wydostać — odparł Czarny.
Wylądowali w tej samej sali, w której znaleźli
się za pierwszym razem. Harry przystanął obok Mroku siedzącego w tronie. Serca
tłukły im się w piersiach.
—
Mieliście cztery dni na podjęcie decyzji. To były spokojne chwile na
przemyślanie sytuacji — rzekł Mrok. — Swoją odpowiedzią zaważycie na swoim
życiu i życiu Harry’ego. Jaka jest wasza decyzja?
Hej,
OdpowiedzUsuńmam wrażenie, że ktoś podszywa się tutaj pod Harrego, ciekawe jaką podejmie decyzję...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia