piątek, 19 lutego 2016

II. Rozdział 9 - Mirgan

Patrzenie na milczącego Harry’ego wpatrującego się pustym wzrokiem w jeden punkt okazało się dla Kizzy bolesne. Po wyjściu Cary’ego nie zamienili ze sobą niemal żadnego słowa. Ciszę przerwał powrót postaci, która miała na ustach drwiący uśmieszek.
— Myśleliście, że dam się nabrać na takie sztuczki? Nie możecie pojąć, że nikt nie jest w stanie mu pomóc? Wpędzacie w pułapkę jeszcze więcej osób. Na tym to się skończy. — Przeniósł spojrzenie na Czarnego. — Oj, Harry, Harry. Nie powstrzymałeś ich? Przecież wiedziałeś, czym to się skończy dla was wszystkich.
— On nie jest niczemu winny. Nie wiedział, co chcemy zrobić — powiedział prędko Świstak.
— Mnie to nie przeszkadza. Tylko przez niego mogę wam pokazać, jaką zrobiliście głupotę.
Kizzy przytuliła się do Czarnego, jakby sądziła, że swoim zachowaniem mu pomoże. Zaklęcie przeleciało przez nią jak przez mgłę, lecz trzymała chłopaka w ramionach nawet wtedy, gdy zwinął się z bólu.
— Chyba dotarła wasza pomoc — powiedział nieznajomy, a Czarny opadł w ramionach Kizzy, kiedy przerwał klątwę i zniknął.
— Co on chce zrobić? — szepnęła dziewczyna.
— Nie wiem, ale chyba lepiej, jeśli nie będziemy się wtrącać — mruknął Will.
— Harry? — próbowała Kizzy. Nic. — Harry?
— Hmm? — mruknął tylko.
— Mieli nam pomóc, ale chce ich wpędzić w pułapkę.
— Słyszałem.
— Możemy coś zrobić? — Pokręcił głową dopiero po chwili. — Na pewno?
— Na pewno. W pułapkach jest perfekcyjny.
Już nic więcej nie powiedział.

Wszyscy weszli niezauważeni na podwórko przy domu Czarnego. W oknach nie świeciło się żadne światło, choć w salonie błyskała lekka poświata. Syriusz skradał się od przodu domu razem z Carym, Remusem, Ronem i Hermioną. Pozostała część grupy ruszyła od drugiej strony. W dłoniach ściskali różdżki, w każdej chwili gotowi do ataku. Otworzyli drzwi frontowe, lecz nic się nie stało, co już samo w sobie było niepokojące. Stanęli na korytarzu, kierując różdżki w stronę drzwi od podwórza, gdy ktoś nacisnął na klamkę. Przed nimi stanęli Jay, Alex, Amy, Dora i Ginny.
Dom wydawał się być pozbawiony życia, mroczny, przerażający. Klamka od drzwi do salonu kliknęła, a te uchyliły się lekko, zapraszając ich do środka.
— Uciekajcie! — rozległ się krzyk Kizzy. — To pułapka!
— Za późno. — To był głos za nimi.
Odwrócili się, machinalnie rzucając zaklęcia. Wszystkie przeleciały przez postać jak przez powietrze. Jednym machnięciem ręki nieznajomy wepchnął ich do środka, zatrzaskując drzwi. Kizzy stała na środku pokoju z zapłakaną twarzą. Bruce, Kevin i Will siedzieli w fotelach, a Max stał przy oknie. Na ich widok dziewczynie popłynęły kolejne łzy. Odwróciła się i usiadła na kanapie, przytulając się do kogoś, kogo wcześniej nie zauważyli. Dopiero teraz zorientowali się, że to Harry, a raczej jego wrak. Nawet na nich nie spojrzał, lecz wpatrywał pustym wzrokiem w wyłączony telewizor.
— Mamy nowych gości, Harry. Myślę, że spodoba wam się rozrywka z Harrym w roli głównej.
— Ty gnoju. — Świstak nie wytrzymał.
Zerwał się z fotela i rzucił w stronę nieznajomego. Na Czarnego zadziałało to jak kubeł zimnej wody. Poderwał głowę i zrobił coś, czego się nie spodziewali: rzucił zaklęcie… na Kevina, który natychmiast stanął w miejscu. Spojrzał na Harry’ego z niedowierzaniem, tak jak pozostali.
— Siadaj — powiedział tylko Czarny.
— Co ty…? — zaczął Kevin, ale wykonał polecenie, widząc jego spojrzenie.
— Zatrzymując go, zrobiłeś jedyną przemyślaną rzecz w ciągu ostatnich godzin. Widok nie byłby zbyt miły — rzekł obcy z uśmieszkiem.
— O czym on mówi? — spytała cicho Kizzy.
Czarny chwycił jabłko leżące na tacce na stole i cisnął nim w nieznajomego. Owoc przeleciał przez niego, ale gdy wyleciał po drugiej stronie, został tylko ogryzek. Wniosek był jeden: z chłopaka zostałyby tylko kości.
— O tym — szepnął Czarny, widząc blade twarze przyjaciół.
Obcy zastukał paznokciami w blat szafki.
— Być może dobitnie im pokazałeś, co im grozi, ale wiesz, że zrobiłeś błąd.
Kizzy jęknęła słabo, doskonale wiedząc, o co mu chodzi. Ścisnęła Harry’ego z całej siły, jednak on jakby w ogóle nie przejął się pogróżką.
— I tak oberwałbym za nic. Teraz przynajmniej mam minimalną satysfakcję — powiedział, a w następnej chwili nieznajomy brutalnie chwycił go za podbródek.
Kizzy machinalnie chciała go odepchnąć, ale Czarny chwycił ją za ręce, by ją powstrzymać. Chcąc nie chcąc, chłopak musiał spojrzeć w oczy przybysza. Trafił na żółte tęczówki kota, a jego ciałem wstrząsnęły gwałtowne dreszcze. Kiedy postać go puściła, z jego ust popłynęła piana wymieszana z krwią. Stwór zniknął, pozostawiając duszącego się Harry’ego w objęciach Kizzy. Zapłakana dziewczyna z troską głaskała go po włosach, gdy starał się zaczerpnąć powietrza. Po kilku minutach wszystko wróciło do normy, jednak on był zbyt zmęczony, żeby poprawnie funkcjonować.
— Prześpij się — szepnęła Kizzy, wycierając swoje łzy i mocno go obejmując.
Na sen nie musiał długo czekać.

Obudził go znienawidzony głos.
— Pobudka, Harry.
Na moment szczelniej przykrył się kocem, mając ochotę zawyć z rozpaczy. Kizzy zapłakała, już gdzieś w okolicach drzwi.
— Przestań mu to robić — zaszlochała.
— Muszę cię zmartwić. Nie mam takiego zamiaru. — Drzwi zamknęły się z hukiem. — Gotowy? — spytał Czarnego z okropnym uśmiechem.
Piekło zaczęło się na nowo.

Zapłakana Kizzy siedziała pod ścianą, nie reagując na żadne słowa. Wszyscy doskonale wiedzieli, co dzieje się za drzwiami prowadzącymi do salonu. Co z tego, że mieli dostęp do całego parteru, jeśli zaraz obok nich rozgrywał się horror?
Drzwi otworzyły się, a oni weszli do środka. Obcy wyglądał na zadowolonego z siebie. Harry siedział na kanapie z wyrazem bólu na twarzy, lekko dygocząc i mocno krwawiąc.
— Kiedy to się skończy? — spytał Kubek przez ściśnięte gardło.
— Kiedy zarządzi tak pewna osoba lub macie do wyboru: dopóki nie umrze, dopóki ktoś mu nie pomoże, dopóki mnie nie zabije, co jest niemożliwe, albo dopóki nie dostanie obłędu — zaśmiał się. — Patrząc na niego, najbardziej stawiam na to ostatnie.
Zniknął bez uprzedzenia, a oni podeszli niepewnie do chłopaka. Wzrok miał pusty, nie odezwał się ani słowem. Zapytali, jak się czuje, ale nie odpowiedział. Wyglądało na to, że postać miała rację. Kizzy ze smutną miną usiadła przy nim, tak jak zawsze.
— Obiecałeś mi — szepnęła tylko.

— Dlaczego już nie chronisz swoich przyjaciół? Nie masz już siły czy po prostu nie chcesz po tym, jak w ciebie zwątpili? — Czarny nie odpowiadał, wypuszczając jego słowa uszami. — Gabriel ci nie pomoże, a wiesz, dlaczego? Bo postanowił interweniować u Lucyfera i Archaniołów w sprawie zawieszenia twoich odwiedzin w piekle. Nie ma pojęcia, co się tutaj dzieje, tak go to pochłonęło — zaśmiał się.
— Nie będziesz mnie torturował w nieskończoność — wychrypiał Harry.
— Zapewne nie, ale za rzucenie zaklęciem w Lucyfera należałoby ci się. Musisz się nauczyć pokory.
— To dlaczego nasłał na mnie Mirgana, a sam się tym nie zajął?
— Jak sam dobrze wiesz, jesteśmy katami. Właśnie dlatego Lucyfer nas stworzył, żeby nie brudzić sobie rąk uspokajaniem narwanych ludzi. Poza tym zawsze przyda ci się dyscyplina, jeśli chodzi o zbyt dużo mówienia na zakazane tematy.
— Już to przerabiałem w piekle — wydusił Czarny.
— Nic nie szkodzi.
Uderzenie miało przywołać chłopaka do porządku. Podparł się na przedramionach, starając się złapać równowagę i oddech. Zacisnął powieki tak mocno, że przed oczami pojawiły mu się gwiazdki, a zakrwawione palce wbił w dywan.
— A może zaprosimy tutaj twoich gości, hę? — zaproponował Mirgan.
— Nie — wychrypiał i podniósł się na kolana, przełamując ból.
Obcy westchnął ciężko.
— Po coś tutaj w końcu są.
— W piekle nie potrzebujecie widowni, ale tutaj tak?
— Harry — uśmiechnął się szeroko — panuj nad sobą.
Kolejne uderzenie. Czarny nie miał pojęcia, dlaczego jeszcze stara się walczyć.
— Nic nie odpyskujesz? — zaśmiał się Mirgan. — Powiedz coś. Przecież tak bardzo lubisz się buntować. Nie masz siły czy schodzisz na psy? — Skrzypnęły drzwi. — O proszę, nie chciałeś, żeby tu byli, więc przyszli sami.
Czarny nie musiał nawet podnosić głowy, żeby wiedzieć, kto pojawił się w drzwiach. Miał ochotę powiedzieć, żeby wyszli, ale doskonale wiedział, że Mirgan im na to nie pozwoli. Nie wtedy, gdy Harry otwarcie by to przyznał.
— Tak teraz pomyślałem, że mógłbym być naprawdę chamski i torturować go na waszych oczach albo… kazać wam go torturować pod pretekstem, że jeśli tego nie zrobicie, oberwie ode mnie dwa razy mocniej.
Rozszerzyli oczy w przerażeniu. Kizzy i Ginny kręciły gorliwie głowami, nawet sobie tego nie wyobrażając. Czarnego wcale nie zdziwiła taka propozycja.
— Ale nie zrobię tego. Na razie — dodał Mirgan z naciskiem. — Teraz wiecie, czym się skończy wasze niewykonywanie poleceń albo stawianie się.
— Jakiś ty się sentymentalny zrobił — wychrypiał Czarny.
— Oj, Harry. Nie musisz przypominać o swojej obecności. Pamiętam o tobie i zaraz się tobą zajmę. — Chłopak prychnął z pogardą, wypluwając krew z ust. Mirgan uśmiechnął się cynicznie. — Humor powraca, jak widzę. No to zakończmy to tak, jak należy. — Wszyscy zauważyli, jak w oczach Harry’ego pojawia się rezygnacja. Drzwi jadalni zatrzasnęły się z hukiem. — A wy, skoro już tu jesteście, to zostańcie.
Nie mieli wyboru, musieli to obejrzeć. Ginny próbowała wyrwać się z objęć Rona, który powstrzymywał ją przed rzuceniem się przed Harry’ego w próbie ochrony.
Czarny zbyt dobrze wiedział, co chce zrobić Mirgan, który podszedł do niego i brutalnie chwycił go za podbródek. Odwrócił twarz jak najbardziej mógł, ale ten szarpnął go tak, że aż zabolało. Nadal unikał jego wzroku.
— Nie chcesz wiedzieć, co z nimi zrobię, jeśli na mnie nie spojrzysz — syknął cicho, aby tylko chłopak to usłyszał.
Czarny przełknął ślinę i posłusznie przeniósł na niego wzrok. Kocie żółte tęczówki nie pozwoliły nawet na mrugnięcie. Patrzył na niego jak w transie, dłużej niż zazwyczaj. Ten nawet go nie puścił, a już zaczął się dla niego prawdziwy koszmar. Drgał jak podłączony pod napięcie, a z ust popłynęło jeszcze więcej krwi niż zwykle.
— Nie! Puść go! — Z oddali słyszał krzyk Kizzy.
Puścił, lecz i tak trwało to zbyt długo. Harry padł na twarz, zwijając się z bólu. W półmroku nie widzieli dokładnie, co się z nim dzieje, jednak mieli świadomość, że jest to coś złego. Rzucili się w jego stronę, nie zważając na postać, która zniknęła, zanosząc się śmiechem szaleńca.
Harry nie tylko się dusił. Działo się z nim coś o wiele gorszego. Oczy miał puste, a cała klatka piersiowa unosiła się, jakby coś chciało się z niej wyrwać. Zachowywał się tak, jakby w swoje sidła złapał go demon, który próbuje uciec z jego ciała. Oddychał ostatkami sił, krztusząc się krwią. Nie kontrolował siebie. Widzieli po nim, że cierpi jak nigdy wcześniej. Nagle całe ciało rozluźniło się, by ból powrócił ze zdwojoną siłą. Jęknął, zaciskając dłonie w pięści. Kiedy wszystko minęło, otworzył oczy, ledwo chwytając oddech. Myśleli, że to już koniec, lecz grubo się mylili. W następnej chwili złapał go tak nieoczekiwany skurcz, że nie mógł powstrzymać jęku. Zalała go kolejna fala bólu, a oni dostrzegli, że po jego policzkach spływa krew. Zdawali sobie sprawę z tego, że płacz krwią jest najgorszą istniejącą torturą. Drżał, rzucał się, ból sprawiał, że nie wiedział, co się dzieje. Nie docierały do niego żadne słowa. Z każdą minutą kałuża krwi wokół jego ciała rosła, wypływając ze wszystkich możliwych ran. Kiedy Kizzy zobaczyła jego twarz po raz kolejny wyginającą się w grymasie cierpienia, wybiegła na korytarz, zalewając się łzami.
— Zostaw go, ty psycholu! — wrzasnęła głośno przez szloch. — Co on ci zrobił?!
Krzyczała, by wyładować całą swoją rozpacz. Bruce po chwili wyszedł za nią, a ona osunęła się bez sił na kolana. Chłopak klęknął przy niej, a ona przytuliła się do niego, głośno szlochając.

Koszmar nie miał końca. Minął już dobry kwadrans, a ból Harry’ego rósł z każdą chwilą. Niektórzy wyszli, nie mogąc tego oglądać. Inni siedzieli, patrząc w inną stronę, byle nie na cierpiącego chłopaka. Ale nie Syriusz, nie Ginny, nie Amy. Byli przy nim cały czas.
— Co my mu zrobiliśmy? — szeptała Ginny do siebie, trzymając chłopaka za dłoń, która co chwilę mocno się zaciskała. — Co ja zrobiłam? Jak mogłam? Tak bardzo cię przepraszam…
— Nie powinnaś obwiniać tylko siebie — mruknął Syriusz. — To ja wam naopowiadałem tyle tych głupot.
— A ja ślepo uwierzyłam bez wytłumaczenia. Mogłam przecież zareagować…
— Długo tak będziecie? — powiedział cicho Harry pomiędzy napadami bólu. — To nie jest… niczyja… wina… — dodał szeptem, zaciskając zęby.
Ból eksplodował w jego ciele jak bomba. Czuł, że jest na skraju tak wielkiej przepaści, jaką jest śmierć. Umrze z bólu, nie wytrzyma… Po jego twarzy popłynęły kolejne krwiste łzy. Czerwona ciecz popłynęła także z ust i nosa, co tak bardzo zaniepokoiło Syriusza, Amy i Ginny. W oczach Czarnego pojawił się strach, po czym zastąpił go spokój. Ból już tak bardzo mu nie doskwierał…
— Nie… Harry… Wytrzymaj jeszcze… Proszę cię! — mówiła Ginny przez łzy.
Kizzy zsunęła się z kanapy, gdy dotarły do niej te słowa. Podeszła do niego na kolanach z zaszklonymi oczami wśród spojrzeń wbitych w Harry’ego.
— Obiecałeś mi, pamiętasz? — szepnęła, zaciskając pięści. — Obiecałeś, że się nie poddasz, że będziesz walczył do końca. Nie każ mi robić tego, co powiedziałam. Wiem, że zawsze robię ci na złość, ale nie odwołam przecież wszystkich koncertów. — W jego oczach pojawiły się znajome błyski. — I z kim będę wywijać na parkiecie na ślubie, co? I nie śmiej się, bo obietnicy nie odwołasz. Masz żyć, bo nakopię ci po dupie w zaświatach. — Po chwili ciszy dodała: — To co? Żyjemy dalej?
— Żyjemy — wymamrotał. — A w zaświatach to ja mam znajomości, więc bez takich gróźb.
Zaśmiała się przez łzy.
— To potańczymy jeszcze na ślubie? — spytała.
— Nawet na twoim.
— A jak pójdę do zakonu?
Uśmiechnął się lekko, zamykając oczy.
— To na moim.

Gdy się obudził, panowała całkowita cisza. Leżał na kanapie przykryty kocem. Czuł, że wszystkie rany ma zabandażowane, a zaschnięta krew zniknęła. Kiedy uchylił powieki, w oczy rzucił mu się płomień świecy, który oświetlał cały salon. Wszyscy spali gdzie się dało. Na fotelach leżały poprzytulane do siebie pary, niektórzy usadowili się na ziemi, tworząc sobie z koców wyciągniętych z kanapy i komody prowizoryczne posłania. Obok niego znajdowały się Kizzy i Ginny, które czuwały nad nim do późnej nocy. Po kolejnym rozejrzeniu się stwierdził, że brakuje Alexa. Usłyszał kroki dochodzące z jadalni, więc doszedł do wniosku, że to on. Chłopak wślizgnął się cicho do salonu. Czarny obserwował zmagania Alexa, gdy ten próbował przejść pomiędzy leżakującymi.
— Elgi po lewej — szepnął Harry, gdy Alex prawie nadepnął na chłopaka.
— Umm… Dzięki — odpowiedział niepewnie, równie cicho.
Przez chwilę stał jednak w miejscu, aż w końcu skierował się do Czarnego. Przedostał się do niego z niemałymi trudnościami i usiadł obok.
— Przepraszam.
— Daj spokój — odparł cicho Czarny.
— Jak głupi we wszystko uwierzyłem…
— Miałeś uwierzyć, więc… zamknij się, okay?
— Skoro tak chcesz — powiedział cicho, ale ze słyszalną ulgą. — To co? Dalej Huncwoci? — Wyciągnął rękę w jego stronę.
— Huncwoci. — Uścisnął ją bez wahania.

Ze skrzywieniem przewrócił się na plecy, ledwo powstrzymując jęk bólu. Przez chwilę zabrakło mu tchu, ale w końcu doszedł do siebie. Serce waliło mu tak szybko, jakby przebiegł milę. Był sam w salonie, ale słyszał głosy dochodzące z jadalni. Ktoś wślizgnął się cicho do środka. Jak się po chwili okazało, był to Syriusz, który usiadł obok niego, kiedy tylko dostrzegł, że chłopak już nie śpi.
— Amy stwierdziła, że twoja lodówka nie zachwyca.
— Umm — mruknął jedynie, znając zawartość swojej lodówki.
— Ale coś się udało ugotować — powiedział Łapa. — Przyniosę ci coś do jedzenia.
— Nie chcę jeść.
— Nie miałeś nic w ustach od trzech dni.
— Nie mam apetytu.
— Amy i tak nie da ci spokoju, a ja się nie rzucam na pierwszy ogień.
Wstał i mimo protestów Harry’ego, ruszył w stronę jadani.
— Powiedz im, że powinniśmy wyjść stąd za kilka godzin — powiedział jeszcze cicho Czarny.
Syriusz zatrzymał się.
— Skąd…?
— A on już nie wróci — dodał Czarny. — Tylko im to powiedz. Nie pytaj.
Łapa zrobił to, o co chłopak prosił. Gdy Amy przyniosła mu coś do jedzenia, Harry już spał.

Za oknami widniała ciemność. Zimowe wieczory odzwierciedlały atmosferę, jaka panowała w domu w Dolinie Godryka. Ciemno, ponuro, zimno. W salonie słychać było tylko skrobanie pióra Tonks, która bazgrała coś na kartce. Wpatrując się w płomień świecy, który oświetlał pomieszczenie, Harry pomyślał o tym, kiedy to się skończy. We śnie zdołał porozumieć się z Gabrielem, który przekazał mu, że Mirgan już się nie pojawi. Jednocześnie wyglądał na zrezygnowanego, a Harry wyczuł, że anioł nie jest zadowolony z tego, że nie spostrzegł, że z jego podopiecznym dzieje się coś złego.
— Nurtuje mnie jedno pytanie rzekła cicho Ginny.
— Hmm? — mruknął.
— Dlaczego tak reagujesz, gdy spojrzysz temu Mirganowi w oczy? Dlaczego sam tego nie przerwiesz?
Pióro Dory zatrzymało się w jednym punkcie, a wszyscy spojrzeli na Harry’ego, jakby od dawna chcieli zapytać o to samo. Chłopak przez chwilę milczał, ale później powiedział cicho:
— Bo nie da się tego przerwać. Dopóki on nie zechce tego zrobić, nie zdołasz uwolnić się spod jego wpływu. Im dłużej cię trzyma, tym silniej reagujesz i widzisz coraz gorsze rzeczy, które zrobiłeś.
Zaległa długa cisza. Kizzy odważyła się zadać pytanie, które ich trapiło:
— A ty… co widzisz?
— A co może widzieć morderca? — odparł pustym głosem, nie patrząc na nikogo z nich.
— Może przez to zabić? — zapytał Jay.
— Bezpośrednio przez oczy nie może. Jednak gdy trochę przesadzi i przytrzyma za długo, może wykończyć człowieka samym bólem albo zadusić.
— Ciebie prawie zabił…
— Nie pierwszy raz — odpowiedział bez emocji.
— Mówisz to tak, jakbyś był przyzwyczajony.
Harry milczał, lekko wykrzywiając twarz. Ginny przytuliła się do niego jeszcze bardziej.

2 komentarze:

  1. Hej,
    przyjaciele się bojawili, bardzo cierpiał, Gabriel nic nie zauważył, bo starał się aby Harry nie musił chodzić do Lucyfera...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń