środa, 17 lutego 2016

II. Rozdział 5 - "Mój dom"

Mam pytanie — rzekł Brian, gdy Harry siedział ze wszystkimi w swoich kwaterach z wielkim kacem. — O co chodziło temu całemu Mrokowi w słowach, że podobno straciłeś większą część mocy?
— Trochę przesadził z tą większą. Straciłem moce nabyte u Feniksów.
Alex, Jay i Brian rozszerzyli oczy, patrząc na niego w niedowierzaniu.
— Jak to?
— Żeby przeżyć, musiałem coś oddać w zamian.
Ramiona Briana zwisły bezwładnie.
— Czyli trzy miesiące poszły na marne?
— Nie do końca. Po prostu nie mogę aktywować mocy, więc nie jestem w stanie rzucić zaklęć Feniksów. Animagia czy telepatia pozostały.
— Chociaż tyle. A co z następcą?
Wzruszył ramionami.
— Przeszło na kogoś innego. Władcą Natury zresztą też już nie jestem. — Krzywiąc się niemiłosiernie, przywołał kolejną butelkę wody. — Już się odzwyczaiłem od kaca — powiedział słabo.
— Trzeba było tyle nie pić — wyczuł dezaprobatę połączoną z rozbawieniem w głosie Gabriela.
— Co ja, biedny, poradzę, że Ziemianie to sami pijacy?
Gabriel zaśmiał się.
— Chociaż zachowujesz się normalnie.
— Czy ty mnie właśnie namawiasz do picia?
Gabriel zmieszał się, a Czarny ledwo powstrzymał wybuch śmiechu.
— Niee… No nie śmiej się! Tak mi się powiedziało. Sam za życia często balowałem. Przyzwyczajenie.
— Diabełek w aniołku?
— Spadaj.
Głupi uśmiech zamaskował pytaniem:
— Co mówiłem o tym Zdzichu?
Huncwoci Senior i Junior nie mogli powstrzymać śmiechu.

Od powrotu na Ziemię nie miał żadnego wieczoru, który mógłby spędzić w spokojnej atmosferze, w samotności. W końcu przyszedł ten dzień. Mógł o wszystkim pomyśleć bez żadnej presji. Położył się w wannie wypełnionej ciepłą wodą, by się trochę odprężyć. Rany na plecach dały o sobie znać, ale szczypanie minęło po chwili przyzwyczajenia.
Stwierdził, że musi się ustatkować. Nie mógł siedzieć w Hogwarcie i nic nie robić. Pracą się nie przejmował, skoro razem z chłopakami postanowili reanimować zespół. Ale gdzie miał mieszkać? Westchnął, gdy doszedł do wniosku, że nie ma gdzie się podziać. Nie chciał siedzieć na głowie Weasleyom, chociaż ci przyjęliby go w otwartymi ramionami. Podobnie było z Syriuszem i domem na Grimmauld Place. Wynająć pokój? Chyba to mu pozostało, chociaż miał świadomość, że to działanie na krótką metę. Po zastanowieniu doszedł do wniosku, że nie będzie potrzebował kwatery na dłużej, skoro miał zamiar odbudować dom rodziców.
Po chwili pomyślał o Ginny i o tym, że powinien coś zrobić w jej sprawie. Owszem, wyznała mu miłość, ale ponad cztery lata temu. Uczucie mogło wygasnąć, mogła zapomnieć, znaleźć kogoś innego. Musiał zebrać się na odwagę i wszystkiego się dowiedzieć, zrobić jakiś krok w jej stronę. Kochał ją, więc chciał być z nią do końca życia. Sam był rozerwany na dwie części, bo kochał dwie dziewczyny. Marla i Ginny. Dwie inne osobowości, a obie kochał. Wiedział, że z Marlą wszystko skończone, skoro już nie żyła. Sama mu powtarzała, aby ułożył sobie na nowo życie u boku Ginny.
Podjął decyzję. Powie Ginny, co do niej czuje i już jutro weźmie się za odbudowę domu rodziców.
Czekała go miła niespodzianka.

Z samego rana deportował się do Doliny Godryka. Przechadzał się ścieżkami, nigdzie się nie spiesząc. Ludzie pędzący do pracy wymijali go, nie zwracając żadnej uwagi, z czego się ucieszył. Zmarszczył brwi w zamyśleniu. Zgubiłem się? Stał przed domem swoich rodziców, przynajmniej tak mu się wydawało, lecz nie było żadnych ruin, ale nowy budynek. Wiedział, że nikt nie zniszczyłby tej pamiątki, więc o co chodzi? Jedynym wytłumaczeniem było pomylenie miejsca. Ramiona zwisły mu bezwładnie, gdy stwierdził, że musi kogoś zapytać o dom. Na uliczce nie było jednak nikogo. Ruszył przed siebie, szukając kogoś, kto udzieliłby mu pomocy. Zobaczył staruszkę spacerującą po parku. Zatrzymał ją i grzecznie przywitał. Uśmiechnęła się szeroko, sprawiając, że na jej twarzy pojawiło się jeszcze więcej zmarszczek. Niebieskie oczy błysnęły radośnie.
— Tak myślałam, że tu przyjdziesz, Harry — rzekła, rozpoznając go. — W czym mogę ci pomóc?
— Chodzi o dom moich rodziców. Chyba coś mi się pomieszało, bo nie mogę go znaleźć.
Staruszka uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
— Musisz iść cały czas tą dróżką. — Wskazała na drogę, którą tu trafił.
Czarny zmarszczył brwi. Przecież nie było tam żadnych ruin!
— Na pewno? — spytał.
— Oczywiście.
— Yhym… Dziękuję.
— Nie ma za co, chłopcze.
Wrócił drogą, którą przyszedł. Ponownie stanął przed tym domem.
— No do choinki — burknął do siebie i zirytowany deportował się z powrotem do Hogwartu. Zapukał do drzwi Syriusza. — Musisz mi coś wyjaśnić — rzekł na wstępie, nie zwracając uwagi na zaspaną twarz mężczyzny.
— Harry, ja jeszcze śpię. Jest środek nocy — jęknął.
— Noc o siódmej nad ranem. Ubieraj się. No, dalej — ponaglił go, widząc, że chce jeszcze protestować.
— Zatłukę cię, jeśli to jakaś głupota — bąknął przez sen.
— Tylko szybko!
— Przyjdzie i od razu się rządzi — usłyszał jego mamrotanie pod nosem.
— Słyszałem! — krzyknął rozbawiony, zamykając drzwi.
Łapa wrócił chwilę później w miarę doprowadzony do porządku. Harry chwycił go za ramię i deportował ich przed dom jego rodziców.
— O szlag! — Łapa od razu się rozbudził, gdy dostrzegł, gdzie wylądowali.
Czarny powoli przeniósł na niego wzrok.
— O co tu chodzi, hę?
Syriusz warknął jak pies.
— Musiałeś tu przychodzić? — burknął.
Harry zmarszczył gniewnie brwi.
— Gadaj.
— Nie odczepisz się?
— Nie.
Syriusz westchnął zrezygnowany i rzekł:
— W trakcie twojej nieobecności odremontowaliśmy dom Lily i Jamesa. — Oczy Czarnego zaczęły rozszerzać się pod wpływem szoku i zdumienia, gdy zaczął rozumieć, co mężczyzna chce powiedzieć. — Masz przed sobą efekt końcowy. Jest teraz twój.
Harry patrzył na niego z kompletnym oszołomieniem na twarzy. Mój dom. Syriusz zaśmiał się, widząc jego minę.
— Chcieliśmy ci to pokazać razem, ale skoro już tutaj trafiłeś, chodź do środka.
Łapa pociągnął go w stronę wejścia, dostrzegając, że chłopak wrósł w ziemię.
Świeża, zielona trawa odbijała promienie słońca. Trawnik wyglądał naturalnie, a nie tak, jakby ktoś przycinał każde źdźbło od linijki i właśnie to dodawało mu uroku. Rządki kwiatów i krzewów przystrajały go jeszcze bardziej.
Kremowy odcień muru podkreślał nowość domu. Niewielki, piętrowy budynek przyciągał jego wzrok jak magnes. Wielkie okna musiały rzucać dużo światła do pomieszczeń. Na piętrze był balkon. Wszedł przez frontowe drzwi z mocno bijącym sercem. Syriusz kroczył za nim, zadowolony z efektu pracy.
Korytarz był mały, lecz przestronny. Panele podłogowe w kolorze świeżego drewna kontrastowały z beżowymi ścianami. Z pomieszczenia biło ciepło. Po prawej stronie znajdowały się schody prowadzące na piętro, zaraz za nimi jedne z drzwi, a naprzeciwko drugie. Na ścianie wisiało ozdobne lustro z lśniącą taflą, a pod nim mała półka na drobiazgi. Po drugiej stronie przygotowano miejsce dla kurtek i obuwia gości.
Salon utrzymany był w kolorze ciepłego bordowego. Puchaty dywan chronił przed twardym lądowaniem, a z sufitu zwisała kryształowa lampa. W rogu stał telewizor, a bliżej kanapa, stolik i trzy fotele, które wydawały się niebywale miękkie. Po drugiej stronie postawiono zwykłą mugolską wieżę i kilka głośników. Harry domyślał się, że dźwięki mogłyby roznieść się po całej Dolinie Godryka. Od razu przy drzwiach postawiono komodę, barek i kominek.
Drzwi z salonu prowadziły do jadalni. Wielki stół i kilka krzeseł oraz jasne wnętrze w kolorze zieleni zachęcały do zostania tutaj na dłużej. Na ciemnozielonej ścianie wisiało pełno ramek. W niektórych znajdowały się zdjęcia, a inne pozostawiono puste, aby mógł włożyć tam te fotografie, które zechce. Naprzeciwko znajdowała się lada odgradzająca kuchnię od jadalni. Zamiast drzwi pozostawiono pustą przestrzeń. Kuchnia nie wyróżniała się niczym szczególnym i urządzona była w tych samych barwach co jadalnia.
Wrócili na korytarz i przeszli przez drugie drzwi. Białe kafelki rzuciły mu się w oczy i już wiedział, że to łazienka. Błękitne ściany optycznie powiększały pomieszczenie. Olbrzymia wanna z prawej strony, toaleta i umywalka po lewej.
Weszli na piętro, gdzie Czarny znalazł cztery pary drzwi skierowane w różne strony. Nacisnął klamkę pierwszych z lewej. Sypialnia cechowała się wielkim oknem i balkonem. Ciemne barwy przygasiły światło z dworu. Małżeńskie łoże zasłano granatowo-błękitną pościelą. Po jego dwóch stronach stały półki z lampkami. Przeszli przez drzwi prowadzące dalej.
Mały gabinet, w którym dominował brąz, zapraszał do dłuższego pozostania w tym miejscu. Pomieszczenie urządzono bardzo skromnie: biurko z krzesłem, półka z książkami i kanapa do drzemania.
Cofnęli się na korytarz pierwszego piętra.
Drugie drzwi prowadziły do kolejnej łazienki, która była niemal identyczna, jak piętro niżej. Trzecie drzwi kompletnie wyprowadziły Harry’ego z równowagi. Przetarł oczy, gdy zobaczył w nim tylko łóżeczko. To było dość jednoznaczne. Spojrzał na Syriusza, który uśmiechnął się szeroko.
— Nie wiedzieliśmy, jak tu urządzić, bo raczej nie zależy to od nas. Sam urządzisz sobie ten pokój razem z żoną. — Widząc zdumienie na twarzy Czarnego, dodał: — No chyba doczekam się wnuków, nie?
Wyszedł rozbawiony, nie otrzymując odpowiedzi. Czarny stał przez chwilę zaskoczony, aż w końcu wyszedł za nim z różnymi myślami.
Ostatnie drzwi prowadziły do całkowicie pustego pomieszczenia.
— A tutaj zrobisz sobie to, co zechcesz — powiedział Łapa. — Chodź jeszcze na dół.
Zeszli po schodach. Stanęli obok drzwi do łazienki, a Syriusz rzekł:
— Tutaj pomogliśmy sobie magią, bo nie mieliśmy innej możliwości.
Harry dopiero po chwili zauważył drzwi pod schodami, które niemal nie wyróżniały się od ściany. Łapa nacisnął klamkę, a tył ogrodu stanął przed nimi otworem. Zieleń, basen, drzewa, kwiaty, miejsce na ognisko, ławka bujana i ławki ze stołem. Nie wiedział, że na Ziemi również istnieje raj.
— Oswój się z myślami, a ja pójdę po wszystkich budowlańców.
Harry stał tak, jak Syriusz go zostawił. Nie wierzył w to wszystko. To nie mogło być realne. To niemożliwe, że dostał swój dom. Jego pierwszy, prawdziwy dom, o którym marzył od dzieciństwa. Musiał usiąść, bo stwierdził, że z wrażenia nie ustoi. Usiadł na trawie, opierając się o ścianę i rozglądając się po ogródku w szoku.
Nawet nie zareagował, słysząc otwierające się drzwi frontowe. Wiedział, że to wszyscy ci, którzy zrobili to dla niego.
— Chyba jeszcze jest w szoku — wyszeptał konspiracyjnie Jay.
— To był zamach na moje życie — powiedział w końcu Harry, a oni zaczęli się śmiać.
W końcu na nich spojrzał. Byli wszyscy, których mógł się spodziewać: Weasleyowie, Anioły, Złodzieje, Kizzy, Brian, Huncwoci Junior i Senior, Hermiona, Tonks. Nie wiedział, jak dobrać słowa, aby im podziękować.  Po prostu nie było takich słów.
— Nie musisz dziękować — rzekł Kevin z wyszczerzem. — Wystarczy, że zrobisz taką parapetówkę, że usłyszą nas w Londynie.
Większość zgodziła się z nim, zatwierdzając to śmiechem. Harry uśmiechnął się szeroko i szczerze, tak jak kiedyś, zanim życie niemal go zmiażdżyło. To im wystarczyło.

Z każdym dniem do jego nowego domu przybywało wiele różnych przedmiotów. Wszystkie jego rzeczy Syriusz zostawił w jego pokoju na Grimmauld Place po tym, jak zniknął.
W końcu zamieszkał w Dolinie Godryka. Nadal trudno było mu uwierzyć w to, co zrobili jego przyjaciele. Odbudowali dom, spełniając jego marzenia. Miał własny kąt, do którego zawsze mógł wrócić. Nie musiał zatrzymywać się w hotelach ani zawracać głowy pani Weasley.
Jeszcze tego samego dnia przyszli do niego Złodzieje. Pusty pokój przeznaczył do prób zespołu. Najpierw przypomnieli sobie wszystkie piosenki. Każdy doskonale je pamiętał, choć dość długo razem nie grali. Harry, ku zadowoleniu pozostałych, nadal miał ten mocny, rockowy głos, który w każdej chwili mógł zmienić się w łagodny. Śpiewał perfekcyjnie, tak jak go zapamiętali.
— I co teraz? Rozpoczynamy drugi etap kariery nową płytą czy koncertem? — zapytał Kevin.
— Proponuję coś takiego: nagramy kilka piosenek na dzień dobry, a później zrobimy wielkie wejście i ogłoszenie powrotu — rozmarzył się Cary. — Najlepiej tam, gdzie zaczęliśmy karierę, czyli w Hogwarcie, hę?
— Pomysł niezły, tylko skąd weźmiemy teksty? — zgasił jego zapał Max.
Dragon westchnął cierpiętniczo.
— Wiecie… trochę mi się nudziło przez te cztery lata — rzekł Harry z uśmiechem.
Przenieśli na niego niezrozumiałe spojrzenia, a on przywołał notatnik z tekstami.
— Trochę? — zdumiał się Bruce, widząc stos kartek.
— Może coś się nada. — Czarny wzruszył ramionami.
Natychmiast wzięli się za czytanie.
— Ej, dobry jesteś w te klocki — stwierdził Kubek po kolejnym przeczytanym tekście.
— Teraz widzę, że to ty byłeś tym kimś, kto pomagał Natalie w pisaniu tekstów! — Świstak wycelował w niego palcem, jakby go o coś oskarżał.
— Zaczynamy od tego — zadecydował Dragon, wyciągając tekst pod nazwą From the Inside.
Zabrali się za tworzenie muzyki. Mieli już refren i to całkiem niezły, gdy do pomieszczenia wbiegła Kizzy z rozwianymi włosami.
— Wiedziałam! — krzyknęła od progu z radością. — Wiedziałam, że reaktywujecie zespół!
— No tak, ale bądź cicho na ten temat. Robimy wielkie wejście.
— Spoko, luzik — wyszczerzyła się. — Dzwoniłam do drzwi jak nienormalna, a tu nikt nie otwiera, więc weszłam do środka i co słyszę? Jakąś nową melodię! Kto pisał? — spytała, przechwycając tekst od Cary’ego.
— Czarny — westchnął Kevin, widząc zamieszanie wywołane przez jej osobę.
Przeczytała cały tekst ze zmarszczonymi brwiami.
— Uau! Fajny — pochwaliła. — To co? Grajcie, a ja posłucham.
Odpuścili, wiedząc, że i tak z nią przegrają.

Tak jak zaproponował Świstak, Harry postanowił w podziękowaniu za dom zorganizować huczną parapetówkę. Ginny przyszła do niego już kilka godzin przed rozpoczęciem imprezy, by pomóc mu w przygotowaniach, chociaż nawet o to nie prosił. Zajęła się jedzeniem zdatnym do spożycia. Niezadowoliły ją kupne posiłki.
— Ratujesz mi życie — stwierdził Harry, czując zapachy wydobywające się z kuchni.
— Nie wątpię — zaśmiała się.
Mimo fartucha uwieszonego na szyi, wyglądała olśniewająco. Rude loki poruszały się lekko z każdym jej ruchem, oczy błyszczały z zadowoleniem, a cera dodawała jej blasku. Harry przyłapał się na tym, że patrzy na nią jak głupi. Musiał oderwać od niej wzrok, choć ten co chwilę wędrował w jej stronę.
Myślała, że jest w salonie. Odwróciła się z drewnianą łyżką w dłoni w stronę lady i od razu zorientowała się, że tylko on ich odgradzał. Patrzyła wprost w zielone tęczówki, za którymi tak tęskniła. Dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów.
— Kurczak gotowy — szepnęła, nie mogąc wydobyć z siebie głośniejszego głosu.
— Może chwilę poczekać — powiedział cicho i przybliżył się jeszcze bardziej.
Zrobiła to samo. Przymknęła powieki, gdy ich usta dzieliły milimetry. Serce tłukło jej się w piersi. Magia prysła wraz z dzwonkiem do drzwi. Odsunęli się od siebie speszeni.
— Otworzę — rzekł Harry, a ona pokiwała głową.
Gdy zniknął za drzwiami, ona nadal patrzyła tam, gdzie zniknął. Czarny wrócił z pierwszymi gośćmi, jakimi byli nauczyciele z Hogwartu.
— Coś się pali — stwierdziła Tonks, a Ginny rzuciła się w stronę piekarnika.
Na uratowanie zapiekanki było już za późno.
— Tak wprawiona kucharka pierwszy raz coś spaliła — zaśmiał się Brian.
— Ktoś… coś! — poprawiła się gwałtownie — odwróciło moją uwagę.
Czy im się wydawało, czy Harry był jakoś dziwnie zakłopotany? Syriusz i Hermiona wymienili znaczące uśmieszki.
— Impreza w salonie — powiedział Czarny, gdy ponownie zadzwonił dzwonek.
Wyszedł, a Ginny odwróciła się w stronę kuchni. Na jej twarzy zakwitł lekki uśmiech.
— Może ci pomożemy? — rzekła Tonks, gdy Brian, Syriusz i Remus zaczęli rozmawiać.
— Co? — spytała rozkojarzona.
— Pomożemy ci — powtórzyła rozbawiona Hermiona.
— A, tak… Jeśli chcecie.
Wzięły się do roboty.
— Coś zaszło? — zapytała nagle cicho Tonks, a Hermiona zachichotała.
— Dora! — Ginny przywaliła kobiecie ścierką w ramię, a ta zaczęła się śmiać.
Rudowłosa nie mogła jednak powstrzymać uśmiechu. Zerknęła na Harry’ego obładowanego alkoholem od Złodziei. Odwróciła się z powrotem do kuchni z myślami, które znała tylko ona.
Wszyscy goście zjawili się na czas, jedzenie było gotowe, alkohol stał na miejscu, więc parapetówka się rozpoczęła.
Harry, jako gospodarz imprezy, nie wypił jeszcze zbyt dużo. Wolał mieć wszystko pod kontrolą. Nie chciał roznieść swojego nowego domu po kilku dniach mieszkania w nim, a na to się zapowiadało. Cieszył się, że jest coś takiego jak magia, bo salon po imprezie zapewne byłby jedną wielką ruiną. Patrzył z dziwną miną na to, jak wszyscy Złodzieje i Huncwoci próbują usiąść na jednym fotelu.
— Gabriel, miej mnie w opiece — mruknął do siebie.
Wyszedł na ogródek, by jego uszy odpoczęły od wrzasków większej części gości, którzy, jak twierdzili, śpiewali. Uderzył go chłód powierza. Zza drzwi i okien słyszał muzykę, stukanie butelek i śmiechy.
— Czemu tak się chowasz? — spytała niespodziewanie Ginny.
— Głowa już mnie boli od tego darcia Huncwotów i Złodziei.
Dziewczyna zaśmiała się.
— Rzeczywiście są w dobrym humorze — stwierdziła, a w następnej chwili Jay wyleciał przez okno.
— Ała! — wrzasnął. — Co to za idiota?!
Harry i Ginny wybuchnęli śmiechem, a chłopak wskoczył z powrotem do pomieszczenia z pomocą Maxa.
— Impreza udana — podsumowała dziewczyna. — I chyba najbardziej huczna ze wszystkich! — podniosła głos, gdy muzyka zaczęła grać głośniej.
— Chyba masz rację! — to już krzyknął.
Zachichotała, a później skierowała na niego swój wzrok. Obserwował ją z lekkim uśmiechem. Wszystko jakby ucichło.
— Dobrze, że wróciłeś — szepnęła.
— Też się z tego cieszę… — odpowiedział, a w następnej chwili złączył ich usta w pocałunku.
Pewnie trwałby on znacznie dłużej, jednak przerwało im wtargnięcie na podwórko Bruce’a i Maxa.
— Tutaj jesteście! Wszyscy was szukają! — krzyknął Mięta.
— Mięta — syknął Elgi, widząc sytuację. — Mięta! — warknął.
— No co?
Max zaciągnął Czarnego i Ginny do środka.
— Co za idiota — powiedział do siebie Bruce i ruszył za nimi.
Harry niemal zgrzytał zębami, mając ochotę zacisnąć dłonie na szyi Maxa za to, że przerwał im w takim momencie. Miał nadzieję, że szybko znajdzie pretekst do odegrania się na nim.
Huncowci i Złodzieje wpadli na dość głupkowatą zabawę. Jeśli ktoś nie wykona zadania albo zrobi coś nie tak, jak powinien, wylatuje przez okno. Głupie, ale kto przemówi do rozumu tak nachlanym osobom? Harry zrobił dość niedorzeczną minę, gdy Łapa i Lunatyk  ze śmiechem wytłumaczyli mu zasady tej gry.
— Kto rzucił we mnie winogronem?! — warknął Kevin, gdy owoc puknął go prosto w głowę. — Czarny, kto to był? Zaraz wyleci przez okno.
Harry’emu zabłyszczały niebezpiecznie oczy.
— Mięta.
— Ja?! — krzyknął Max, a w następnej chwili już znajdował się na podwórku.
Elgi wyszczerzył się do Czarnego, gdyż tak naprawdę to on rzucił owocem.
— Wlazł mi za skórę — mruknął Harry, widząc pytające spojrzenia Łapy i Lunatyka.

Tygodnie mijały Czarnemu w szczególności na tworzeniu nowych utworów. Wytwórnia z chęcią podpisała z nimi kontrakt i już nagrali kilka piosenek na kolejną płytę.
Wpadał czasami w odwiedziny do Hogwartu. Narzekali, że robi to zbyt rzadko, ale usprawiedliwiał się wieloma zajęciami, jednak unikał odpowiedzi, kiedy pytali o szczegóły.
Czas mijał mu w spokoju, lecz z każdym dniem Mrok Dnia rósł w siłę.
Święta zbliżały się wielkimi krokami, jednak Harry nie miał do tego głowy. Zbyt bardzo pochłonięty był tworzeniem nowych utworów. Powrócił do porządku dziennego dopiero, gdy pani Weasley zaprosiła go na święta do Nory. Wtedy zabrał się za kupowanie prezentów. Największy problem miał z wyborem podarunku dla Ginny. Nie byli parą, lecz pocałunek na parapetówce coś zmienił. Harry już kilka razy próbował wyznać jej, co czuje, ale albo tchórzył, albo ktoś mu w tym przeszkadzał. Sam siebie nie poznawał.
Co tydzień stawiał się u Lucyfera, by w dalszym ciągu odbywać swoją karę. Miał nadzieję, że kiedyś się ona skończy.
Koncert w Hogwarcie był już zaklepany. McGonagall utrzymywała w tajemnicy reaktywację zespołu, tak jak ją prosili. Po tym występie mieli dokończyć nagrywanie płyty i wyruszali w wielką trasę koncertową.

Atmosfera w Norze była bardzo pogodna. Harry zapomniał już, co to takiego święta z rodziną. Zdążył się już odzwyczaić, choć przez cztery lata bardzo za tym tęsknił.
Wszystko było na miejscu. Każdy udzielał się w rozmowie, lecz później nie było już kolorowo. Harry zmarszczył brwi, patrząc w kominek. Ogień był coraz bielszy.
— Wujek — rzekła Suzi siedząca na kolanach Czarnego, podążając za jego wzrokiem — dlaczego ten ogień jest biały?
Harry drgnął. Wezwanie.
— Ogień jest biały, bo wujek musi iść — powiedział, podnosząc ją i przekazując Remusowi.
Kąciki ust dziewczynki zjechały w dół, kiedy się deportował.
— Gdzie wujek poszedł?
— Kto to wie — westchnął Syriusz.

Harry pojawił się w niebiańskim zamku, gdzie czekał na niego Gabriel razem z kilkoma Archaniołami.
— Mamy dla ciebie zadanie — rzekł jeden z nich. — Mrok zaatakował małą wioskę niedaleko Londynu. Wezwałem cię, ponieważ bez twojej pomocy zginie wiele niewinnych osób. Mrok zwerbował do swojej armii piaskowce, a dobrze wiesz, że niewiele osób potrafi je pokonać. Mrok zdołał przywołać setkę, jednak zaatakuje zaledwie trzydziestu. Sam sobie nie poradzisz, dlatego weź ze sobą Bezimiennych. Mówię ci o ataku pierwszy i ostatni raz. Później musicie radzić sobie sami. — Harry skinął głową. — Idź, zanim będzie za późno. Przeniosę was na miejsce, gdy będziecie w komplecie.
Harry potaknął i wrócił do Nory.
— Amy, zbieramy Bezimiennych — powiedział na wstępie.
— Co się stało?
— Atak piaskowców.
— Mrok?
Pokiwał głową.
— Ty do zamku, a ja do Hogwartu. Wszyscy spotykają się tutaj.
Deportowali się, zostawiając resztę z pytaniami na ustach.
Harry odszukał w szkole Natalie, Seana i Franka. Razem deportowali się do Nory, gdzie czekali na nich pozostali Bezimienni w szatach i z mieczami w dłoniach.
— Gdzie mamy się przenieść? — zapytał Lucy.
— Zaraz zrobią to za nas — odparł, patrząc w sufit.
— Kto? — zdziwiła się Karen, ale Czarny tylko na nią zerknął.
Niespodziewanie wszyscy zniknęli.
Piaskowce były już na miejscu, a Bezimienni rzucili się w wir walki.

1 komentarz:

  1. Hej,
    och reaktywacja zespołu... przyjaciele odbudowali dom rodziców Harrego, szkoda, że stracił większość mocy, no i że nie jest już władcą natury, był dobrym przywódcą...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń