—
Mam pytanie — rzekł Brian, gdy Harry siedział ze wszystkimi w swoich kwaterach
z wielkim kacem. — O co chodziło temu całemu Mrokowi w słowach, że podobno
straciłeś większą część mocy?
—
Trochę przesadził z tą większą. Straciłem moce nabyte u Feniksów.
Alex,
Jay i Brian rozszerzyli oczy, patrząc na niego w niedowierzaniu.
—
Jak to?
—
Żeby przeżyć, musiałem coś oddać w zamian.
Ramiona
Briana zwisły bezwładnie.
—
Czyli trzy miesiące poszły na marne?
—
Nie do końca. Po prostu nie mogę aktywować mocy, więc nie jestem w stanie
rzucić zaklęć Feniksów. Animagia czy telepatia pozostały.
—
Chociaż tyle. A co z następcą?
Wzruszył
ramionami.
—
Przeszło na kogoś innego. Władcą Natury zresztą też już nie jestem. — Krzywiąc
się niemiłosiernie, przywołał kolejną butelkę wody. — Już się odzwyczaiłem od
kaca — powiedział słabo.
— Trzeba było tyle nie
pić
— wyczuł dezaprobatę połączoną z rozbawieniem w głosie Gabriela.
— Co ja, biedny,
poradzę, że Ziemianie to sami pijacy?
Gabriel
zaśmiał się.
— Chociaż zachowujesz
się normalnie.
— Czy ty mnie właśnie
namawiasz do picia?
Gabriel
zmieszał się, a Czarny ledwo powstrzymał wybuch śmiechu.
— Niee… No nie śmiej
się! Tak mi się powiedziało. Sam za życia często balowałem. Przyzwyczajenie.
— Diabełek w aniołku?
— Spadaj.
Głupi
uśmiech zamaskował pytaniem:
—
Co mówiłem o tym Zdzichu?
Huncwoci
Senior i Junior nie mogli powstrzymać śmiechu.
Od
powrotu na Ziemię nie miał żadnego wieczoru, który mógłby spędzić w spokojnej
atmosferze, w samotności. W końcu przyszedł ten dzień. Mógł o wszystkim pomyśleć
bez żadnej presji. Położył się w wannie wypełnionej ciepłą wodą, by się trochę
odprężyć. Rany na plecach dały o sobie znać, ale szczypanie minęło po chwili
przyzwyczajenia.
Stwierdził,
że musi się ustatkować. Nie mógł siedzieć w Hogwarcie i nic nie robić. Pracą
się nie przejmował, skoro razem z chłopakami postanowili reanimować zespół. Ale
gdzie miał mieszkać? Westchnął, gdy doszedł do wniosku, że nie ma gdzie się podziać.
Nie chciał siedzieć na głowie Weasleyom, chociaż ci przyjęliby go w otwartymi
ramionami. Podobnie było z Syriuszem i domem na Grimmauld Place. Wynająć pokój?
Chyba to mu pozostało, chociaż miał świadomość, że to działanie na krótką metę.
Po zastanowieniu doszedł do wniosku, że nie będzie potrzebował kwatery na
dłużej, skoro miał zamiar odbudować dom rodziców.
Po
chwili pomyślał o Ginny i o tym, że powinien coś zrobić w jej sprawie. Owszem,
wyznała mu miłość, ale ponad cztery lata temu. Uczucie mogło wygasnąć, mogła
zapomnieć, znaleźć kogoś innego. Musiał zebrać się na odwagę i wszystkiego się dowiedzieć,
zrobić jakiś krok w jej stronę. Kochał ją, więc chciał być z nią do końca
życia. Sam był rozerwany na dwie części, bo kochał dwie dziewczyny. Marla i
Ginny. Dwie inne osobowości, a obie kochał. Wiedział, że z Marlą wszystko
skończone, skoro już nie żyła. Sama mu powtarzała, aby ułożył sobie na nowo
życie u boku Ginny.
Podjął
decyzję. Powie Ginny, co do niej czuje i już jutro weźmie się za odbudowę domu
rodziców.
Czekała
go miła niespodzianka.
Z
samego rana deportował się do Doliny Godryka. Przechadzał się ścieżkami,
nigdzie się nie spiesząc. Ludzie pędzący do pracy wymijali go, nie zwracając
żadnej uwagi, z czego się ucieszył. Zmarszczył brwi w zamyśleniu. Zgubiłem się? Stał przed domem swoich
rodziców, przynajmniej tak mu się wydawało, lecz nie było żadnych ruin, ale
nowy budynek. Wiedział, że nikt nie zniszczyłby tej pamiątki, więc o co chodzi?
Jedynym wytłumaczeniem było pomylenie miejsca. Ramiona zwisły mu bezwładnie,
gdy stwierdził, że musi kogoś zapytać o dom. Na uliczce nie było jednak nikogo.
Ruszył przed siebie, szukając kogoś, kto udzieliłby mu pomocy. Zobaczył
staruszkę spacerującą po parku. Zatrzymał ją i grzecznie przywitał. Uśmiechnęła
się szeroko, sprawiając, że na jej twarzy pojawiło się jeszcze więcej
zmarszczek. Niebieskie oczy błysnęły radośnie.
—
Tak myślałam, że tu przyjdziesz, Harry — rzekła, rozpoznając go. — W czym mogę
ci pomóc?
—
Chodzi o dom moich rodziców. Chyba coś mi się pomieszało, bo nie mogę go
znaleźć.
Staruszka
uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
—
Musisz iść cały czas tą dróżką. — Wskazała na drogę, którą tu trafił.
Czarny
zmarszczył brwi. Przecież nie było tam żadnych ruin!
—
Na pewno? — spytał.
—
Oczywiście.
—
Yhym… Dziękuję.
—
Nie ma za co, chłopcze.
Wrócił
drogą, którą przyszedł. Ponownie stanął przed tym domem.
—
No do choinki — burknął do siebie i zirytowany deportował się z powrotem do
Hogwartu. Zapukał do drzwi Syriusza. — Musisz mi coś wyjaśnić — rzekł na
wstępie, nie zwracając uwagi na zaspaną twarz mężczyzny.
—
Harry, ja jeszcze śpię. Jest środek nocy — jęknął.
—
Noc o siódmej nad ranem. Ubieraj się. No, dalej — ponaglił go, widząc, że chce
jeszcze protestować.
—
Zatłukę cię, jeśli to jakaś głupota — bąknął przez sen.
—
Tylko szybko!
—
Przyjdzie i od razu się rządzi — usłyszał jego mamrotanie pod nosem.
—
Słyszałem! — krzyknął rozbawiony, zamykając drzwi.
Łapa
wrócił chwilę później w miarę doprowadzony do porządku. Harry chwycił go za
ramię i deportował ich przed dom jego
rodziców.
—
O szlag! — Łapa od razu się rozbudził, gdy dostrzegł, gdzie wylądowali.
Czarny
powoli przeniósł na niego wzrok.
—
O co tu chodzi, hę?
Syriusz
warknął jak pies.
—
Musiałeś tu przychodzić? — burknął.
Harry
zmarszczył gniewnie brwi.
—
Gadaj.
—
Nie odczepisz się?
—
Nie.
Syriusz
westchnął zrezygnowany i rzekł:
—
W trakcie twojej nieobecności odremontowaliśmy dom Lily i Jamesa. — Oczy
Czarnego zaczęły rozszerzać się pod wpływem szoku i zdumienia, gdy zaczął rozumieć,
co mężczyzna chce powiedzieć. — Masz przed sobą efekt końcowy. Jest teraz twój.
Harry
patrzył na niego z kompletnym oszołomieniem na twarzy. Mój dom. Syriusz zaśmiał się, widząc jego minę.
—
Chcieliśmy ci to pokazać razem, ale skoro już tutaj trafiłeś, chodź do środka.
Łapa
pociągnął go w stronę wejścia, dostrzegając, że chłopak wrósł w ziemię.
Świeża,
zielona trawa odbijała promienie słońca. Trawnik wyglądał naturalnie, a nie
tak, jakby ktoś przycinał każde źdźbło od linijki i właśnie to dodawało mu
uroku. Rządki kwiatów i krzewów przystrajały go jeszcze bardziej.
Kremowy
odcień muru podkreślał nowość domu. Niewielki, piętrowy budynek przyciągał jego
wzrok jak magnes. Wielkie okna musiały rzucać dużo światła do pomieszczeń. Na
piętrze był balkon. Wszedł przez frontowe drzwi z mocno bijącym sercem. Syriusz
kroczył za nim, zadowolony z efektu pracy.
Korytarz
był mały, lecz przestronny. Panele podłogowe w kolorze świeżego drewna
kontrastowały z beżowymi ścianami. Z pomieszczenia biło ciepło. Po prawej
stronie znajdowały się schody prowadzące na piętro, zaraz za nimi jedne z
drzwi, a naprzeciwko drugie. Na ścianie wisiało ozdobne lustro z lśniącą taflą,
a pod nim mała półka na drobiazgi. Po drugiej stronie przygotowano miejsce dla
kurtek i obuwia gości.
Salon
utrzymany był w kolorze ciepłego bordowego. Puchaty dywan chronił przed twardym
lądowaniem, a z sufitu zwisała kryształowa lampa. W rogu stał telewizor, a
bliżej kanapa, stolik i trzy fotele, które wydawały się niebywale miękkie. Po
drugiej stronie postawiono zwykłą mugolską wieżę i kilka głośników. Harry
domyślał się, że dźwięki mogłyby roznieść się po całej Dolinie Godryka. Od razu
przy drzwiach postawiono komodę, barek i kominek.
Drzwi
z salonu prowadziły do jadalni. Wielki stół i kilka krzeseł oraz jasne wnętrze
w kolorze zieleni zachęcały do zostania tutaj na dłużej. Na ciemnozielonej
ścianie wisiało pełno ramek. W niektórych znajdowały się zdjęcia, a inne pozostawiono
puste, aby mógł włożyć tam te fotografie, które zechce. Naprzeciwko znajdowała
się lada odgradzająca kuchnię od jadalni. Zamiast drzwi pozostawiono pustą przestrzeń.
Kuchnia nie wyróżniała się niczym szczególnym i urządzona była w tych samych
barwach co jadalnia.
Wrócili
na korytarz i przeszli przez drugie drzwi. Białe kafelki rzuciły mu się w oczy
i już wiedział, że to łazienka. Błękitne ściany optycznie powiększały
pomieszczenie. Olbrzymia wanna z prawej strony, toaleta i umywalka po lewej.
Weszli
na piętro, gdzie Czarny znalazł cztery pary drzwi skierowane w różne strony.
Nacisnął klamkę pierwszych z lewej. Sypialnia cechowała się wielkim oknem i
balkonem. Ciemne barwy przygasiły światło z dworu. Małżeńskie łoże zasłano
granatowo-błękitną pościelą. Po jego dwóch stronach stały półki z lampkami.
Przeszli przez drzwi prowadzące dalej.
Mały
gabinet, w którym dominował brąz, zapraszał do dłuższego pozostania w tym
miejscu. Pomieszczenie urządzono bardzo skromnie: biurko z krzesłem, półka z
książkami i kanapa do drzemania.
Cofnęli
się na korytarz pierwszego piętra.
Drugie
drzwi prowadziły do kolejnej łazienki, która była niemal identyczna, jak piętro
niżej. Trzecie drzwi kompletnie wyprowadziły Harry’ego z równowagi. Przetarł
oczy, gdy zobaczył w nim tylko łóżeczko. To było dość jednoznaczne. Spojrzał na
Syriusza, który uśmiechnął się szeroko.
—
Nie wiedzieliśmy, jak tu urządzić, bo raczej nie zależy to od nas. Sam
urządzisz sobie ten pokój razem z żoną. — Widząc zdumienie na twarzy Czarnego,
dodał: — No chyba doczekam się wnuków, nie?
Wyszedł
rozbawiony, nie otrzymując odpowiedzi. Czarny stał przez chwilę zaskoczony, aż
w końcu wyszedł za nim z różnymi myślami.
Ostatnie
drzwi prowadziły do całkowicie pustego pomieszczenia.
—
A tutaj zrobisz sobie to, co zechcesz — powiedział Łapa. — Chodź jeszcze na
dół.
Zeszli
po schodach. Stanęli obok drzwi do łazienki, a Syriusz rzekł:
—
Tutaj pomogliśmy sobie magią, bo nie mieliśmy innej możliwości.
Harry
dopiero po chwili zauważył drzwi pod schodami, które niemal nie wyróżniały się
od ściany. Łapa nacisnął klamkę, a tył ogrodu stanął przed nimi otworem.
Zieleń, basen, drzewa, kwiaty, miejsce na ognisko, ławka bujana i ławki ze
stołem. Nie wiedział, że na Ziemi również istnieje raj.
—
Oswój się z myślami, a ja pójdę po wszystkich budowlańców.
Harry
stał tak, jak Syriusz go zostawił. Nie wierzył w to wszystko. To nie mogło być
realne. To niemożliwe, że dostał swój dom. Jego pierwszy, prawdziwy dom, o
którym marzył od dzieciństwa. Musiał usiąść, bo stwierdził, że z wrażenia nie
ustoi. Usiadł na trawie, opierając się o ścianę i rozglądając się po ogródku w
szoku.
Nawet
nie zareagował, słysząc otwierające się drzwi frontowe. Wiedział, że to wszyscy
ci, którzy zrobili to dla niego.
—
Chyba jeszcze jest w szoku — wyszeptał konspiracyjnie Jay.
—
To był zamach na moje życie — powiedział w końcu Harry, a oni zaczęli się
śmiać.
W
końcu na nich spojrzał. Byli wszyscy, których mógł się spodziewać: Weasleyowie,
Anioły, Złodzieje, Kizzy, Brian, Huncwoci Junior i Senior, Hermiona, Tonks. Nie
wiedział, jak dobrać słowa, aby im podziękować.
Po prostu nie było takich słów.
—
Nie musisz dziękować — rzekł Kevin z wyszczerzem. — Wystarczy, że zrobisz taką
parapetówkę, że usłyszą nas w Londynie.
Większość
zgodziła się z nim, zatwierdzając to śmiechem. Harry uśmiechnął się szeroko i
szczerze, tak jak kiedyś, zanim życie niemal go zmiażdżyło. To im wystarczyło.
Z
każdym dniem do jego nowego domu przybywało wiele różnych przedmiotów.
Wszystkie jego rzeczy Syriusz zostawił w jego pokoju na Grimmauld Place po tym,
jak zniknął.
W
końcu zamieszkał w Dolinie Godryka. Nadal trudno było mu uwierzyć w to, co
zrobili jego przyjaciele. Odbudowali dom, spełniając jego marzenia. Miał własny
kąt, do którego zawsze mógł wrócić. Nie musiał zatrzymywać się w hotelach ani
zawracać głowy pani Weasley.
Jeszcze
tego samego dnia przyszli do niego Złodzieje. Pusty pokój przeznaczył do prób
zespołu. Najpierw przypomnieli sobie wszystkie piosenki. Każdy doskonale je
pamiętał, choć dość długo razem nie grali. Harry, ku zadowoleniu pozostałych,
nadal miał ten mocny, rockowy głos, który w każdej chwili mógł zmienić się w
łagodny. Śpiewał perfekcyjnie, tak jak go zapamiętali.
—
I co teraz? Rozpoczynamy drugi etap kariery nową płytą czy koncertem? — zapytał
Kevin.
—
Proponuję coś takiego: nagramy kilka piosenek na dzień dobry, a później zrobimy
wielkie wejście i ogłoszenie powrotu — rozmarzył się Cary. — Najlepiej tam,
gdzie zaczęliśmy karierę, czyli w Hogwarcie, hę?
—
Pomysł niezły, tylko skąd weźmiemy teksty? — zgasił jego zapał Max.
Dragon
westchnął cierpiętniczo.
—
Wiecie… trochę mi się nudziło przez te cztery lata — rzekł Harry z uśmiechem.
Przenieśli
na niego niezrozumiałe spojrzenia, a on przywołał notatnik z tekstami.
—
Trochę? — zdumiał się Bruce, widząc stos kartek.
—
Może coś się nada. — Czarny wzruszył ramionami.
Natychmiast
wzięli się za czytanie.
—
Ej, dobry jesteś w te klocki — stwierdził Kubek po kolejnym przeczytanym
tekście.
—
Teraz widzę, że to ty byłeś tym kimś, kto pomagał Natalie w pisaniu tekstów! —
Świstak wycelował w niego palcem, jakby go o coś oskarżał.
—
Zaczynamy od tego — zadecydował Dragon, wyciągając tekst pod nazwą From the Inside.
Zabrali
się za tworzenie muzyki. Mieli już refren i to całkiem niezły, gdy do
pomieszczenia wbiegła Kizzy z rozwianymi włosami.
—
Wiedziałam! — krzyknęła od progu z radością. — Wiedziałam, że reaktywujecie
zespół!
—
No tak, ale bądź cicho na ten temat. Robimy wielkie wejście.
—
Spoko, luzik — wyszczerzyła się. — Dzwoniłam do drzwi jak nienormalna, a tu
nikt nie otwiera, więc weszłam do środka i co słyszę? Jakąś nową melodię! Kto
pisał? — spytała, przechwycając tekst od Cary’ego.
—
Czarny — westchnął Kevin, widząc zamieszanie wywołane przez jej osobę.
Przeczytała
cały tekst ze zmarszczonymi brwiami.
—
Uau! Fajny — pochwaliła. — To co? Grajcie, a ja posłucham.
Odpuścili,
wiedząc, że i tak z nią przegrają.
Tak
jak zaproponował Świstak, Harry postanowił w podziękowaniu za dom zorganizować
huczną parapetówkę. Ginny przyszła do niego już kilka godzin przed rozpoczęciem
imprezy, by pomóc mu w przygotowaniach, chociaż nawet o to nie prosił. Zajęła
się jedzeniem zdatnym do spożycia. Niezadowoliły ją kupne posiłki.
—
Ratujesz mi życie — stwierdził Harry, czując zapachy wydobywające się z kuchni.
—
Nie wątpię — zaśmiała się.
Mimo
fartucha uwieszonego na szyi, wyglądała olśniewająco. Rude loki poruszały się
lekko z każdym jej ruchem, oczy błyszczały z zadowoleniem, a cera dodawała jej
blasku. Harry przyłapał się na tym, że patrzy na nią jak głupi. Musiał oderwać
od niej wzrok, choć ten co chwilę wędrował w jej stronę.
Myślała,
że jest w salonie. Odwróciła się z drewnianą łyżką w dłoni w stronę lady i od
razu zorientowała się, że tylko on ich odgradzał. Patrzyła wprost w zielone
tęczówki, za którymi tak tęskniła. Dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów.
—
Kurczak gotowy — szepnęła, nie mogąc wydobyć z siebie głośniejszego głosu.
—
Może chwilę poczekać — powiedział cicho i przybliżył się jeszcze bardziej.
Zrobiła
to samo. Przymknęła powieki, gdy ich usta dzieliły milimetry. Serce tłukło jej
się w piersi. Magia prysła wraz z dzwonkiem do drzwi. Odsunęli się od siebie
speszeni.
—
Otworzę — rzekł Harry, a ona pokiwała głową.
Gdy
zniknął za drzwiami, ona nadal patrzyła tam, gdzie zniknął. Czarny wrócił z
pierwszymi gośćmi, jakimi byli nauczyciele z Hogwartu.
—
Coś się pali — stwierdziła Tonks, a Ginny rzuciła się w stronę piekarnika.
Na
uratowanie zapiekanki było już za późno.
—
Tak wprawiona kucharka pierwszy raz coś spaliła — zaśmiał się Brian.
—
Ktoś… coś! — poprawiła się gwałtownie — odwróciło moją uwagę.
Czy
im się wydawało, czy Harry był jakoś dziwnie zakłopotany? Syriusz i Hermiona
wymienili znaczące uśmieszki.
—
Impreza w salonie — powiedział Czarny, gdy ponownie zadzwonił dzwonek.
Wyszedł,
a Ginny odwróciła się w stronę kuchni. Na jej twarzy zakwitł lekki uśmiech.
—
Może ci pomożemy? — rzekła Tonks, gdy Brian, Syriusz i Remus zaczęli rozmawiać.
—
Co? — spytała rozkojarzona.
—
Pomożemy ci — powtórzyła rozbawiona Hermiona.
—
A, tak… Jeśli chcecie.
Wzięły
się do roboty.
—
Coś zaszło? — zapytała nagle cicho Tonks, a Hermiona zachichotała.
—
Dora! — Ginny przywaliła kobiecie ścierką w ramię, a ta zaczęła się śmiać.
Rudowłosa
nie mogła jednak powstrzymać uśmiechu. Zerknęła na Harry’ego obładowanego
alkoholem od Złodziei. Odwróciła się z powrotem do kuchni z myślami, które
znała tylko ona.
Wszyscy
goście zjawili się na czas, jedzenie było gotowe, alkohol stał na miejscu, więc
parapetówka się rozpoczęła.
Harry,
jako gospodarz imprezy, nie wypił jeszcze zbyt dużo. Wolał mieć wszystko pod
kontrolą. Nie chciał roznieść swojego nowego domu po kilku dniach mieszkania w
nim, a na to się zapowiadało. Cieszył się, że jest coś takiego jak magia, bo
salon po imprezie zapewne byłby jedną wielką ruiną. Patrzył z dziwną miną na
to, jak wszyscy Złodzieje i Huncwoci próbują usiąść na jednym fotelu.
—
Gabriel, miej mnie w opiece — mruknął do siebie.
Wyszedł
na ogródek, by jego uszy odpoczęły od wrzasków większej części gości, którzy,
jak twierdzili, śpiewali. Uderzył go chłód powierza. Zza drzwi i okien słyszał
muzykę, stukanie butelek i śmiechy.
—
Czemu tak się chowasz? — spytała niespodziewanie Ginny.
—
Głowa już mnie boli od tego darcia Huncwotów i Złodziei.
Dziewczyna
zaśmiała się.
—
Rzeczywiście są w dobrym humorze — stwierdziła, a w następnej chwili Jay
wyleciał przez okno.
—
Ała! — wrzasnął. — Co to za idiota?!
Harry
i Ginny wybuchnęli śmiechem, a chłopak wskoczył z powrotem do pomieszczenia z
pomocą Maxa.
—
Impreza udana — podsumowała dziewczyna. — I chyba najbardziej huczna ze
wszystkich! — podniosła głos, gdy muzyka zaczęła grać głośniej.
—
Chyba masz rację! — to już krzyknął.
Zachichotała,
a później skierowała na niego swój wzrok. Obserwował ją z lekkim uśmiechem.
Wszystko jakby ucichło.
—
Dobrze, że wróciłeś — szepnęła.
—
Też się z tego cieszę… — odpowiedział, a w następnej chwili złączył ich usta w
pocałunku.
Pewnie
trwałby on znacznie dłużej, jednak przerwało im wtargnięcie na podwórko Bruce’a
i Maxa.
—
Tutaj jesteście! Wszyscy was szukają! — krzyknął Mięta.
—
Mięta — syknął Elgi, widząc sytuację. — Mięta! — warknął.
—
No co?
Max
zaciągnął Czarnego i Ginny do środka.
—
Co za idiota — powiedział do siebie Bruce i ruszył za nimi.
Harry
niemal zgrzytał zębami, mając ochotę zacisnąć dłonie na szyi Maxa za to, że
przerwał im w takim momencie. Miał nadzieję, że szybko znajdzie pretekst do
odegrania się na nim.
Huncowci
i Złodzieje wpadli na dość głupkowatą zabawę. Jeśli ktoś nie wykona zadania
albo zrobi coś nie tak, jak powinien, wylatuje przez okno. Głupie, ale kto
przemówi do rozumu tak nachlanym osobom? Harry zrobił dość niedorzeczną minę,
gdy Łapa i Lunatyk ze śmiechem
wytłumaczyli mu zasady tej gry.
—
Kto rzucił we mnie winogronem?! — warknął Kevin, gdy owoc puknął go prosto w
głowę. — Czarny, kto to był? Zaraz wyleci przez okno.
Harry’emu
zabłyszczały niebezpiecznie oczy.
—
Mięta.
—
Ja?! — krzyknął Max, a w następnej chwili już znajdował się na podwórku.
Elgi
wyszczerzył się do Czarnego, gdyż tak naprawdę to on rzucił owocem.
—
Wlazł mi za skórę — mruknął Harry, widząc pytające spojrzenia Łapy i Lunatyka.
Tygodnie
mijały Czarnemu w szczególności na tworzeniu nowych utworów. Wytwórnia z chęcią
podpisała z nimi kontrakt i już nagrali kilka piosenek na kolejną płytę.
Wpadał
czasami w odwiedziny do Hogwartu. Narzekali, że robi to zbyt rzadko, ale usprawiedliwiał
się wieloma zajęciami, jednak unikał odpowiedzi, kiedy pytali o szczegóły.
Czas
mijał mu w spokoju, lecz z każdym dniem Mrok Dnia rósł w siłę.
Święta
zbliżały się wielkimi krokami, jednak Harry nie miał do tego głowy. Zbyt bardzo
pochłonięty był tworzeniem nowych utworów. Powrócił do porządku dziennego dopiero,
gdy pani Weasley zaprosiła go na święta do Nory. Wtedy zabrał się za kupowanie
prezentów. Największy problem miał z wyborem podarunku dla Ginny. Nie byli
parą, lecz pocałunek na parapetówce coś zmienił. Harry już kilka razy próbował
wyznać jej, co czuje, ale albo tchórzył, albo ktoś mu w tym przeszkadzał. Sam
siebie nie poznawał.
Co
tydzień stawiał się u Lucyfera, by w dalszym ciągu odbywać swoją karę. Miał
nadzieję, że kiedyś się ona skończy.
Koncert
w Hogwarcie był już zaklepany. McGonagall utrzymywała w tajemnicy reaktywację zespołu,
tak jak ją prosili. Po tym występie mieli dokończyć nagrywanie płyty i wyruszali
w wielką trasę koncertową.
Atmosfera
w Norze była bardzo pogodna. Harry zapomniał już, co to takiego święta z
rodziną. Zdążył się już odzwyczaić, choć przez cztery lata bardzo za tym
tęsknił.
Wszystko
było na miejscu. Każdy udzielał się w rozmowie, lecz później nie było już kolorowo.
Harry zmarszczył brwi, patrząc w kominek. Ogień był coraz bielszy.
—
Wujek — rzekła Suzi siedząca na kolanach Czarnego, podążając za jego wzrokiem —
dlaczego ten ogień jest biały?
Harry
drgnął. Wezwanie.
—
Ogień jest biały, bo wujek musi iść — powiedział, podnosząc ją i przekazując
Remusowi.
Kąciki
ust dziewczynki zjechały w dół, kiedy się deportował.
—
Gdzie wujek poszedł?
—
Kto to wie — westchnął Syriusz.
Harry
pojawił się w niebiańskim zamku, gdzie czekał na niego Gabriel razem z kilkoma
Archaniołami.
—
Mamy dla ciebie zadanie — rzekł jeden z nich. — Mrok zaatakował małą wioskę
niedaleko Londynu. Wezwałem cię, ponieważ bez twojej pomocy zginie wiele
niewinnych osób. Mrok zwerbował do swojej armii piaskowce, a dobrze wiesz, że
niewiele osób potrafi je pokonać. Mrok zdołał przywołać setkę, jednak zaatakuje
zaledwie trzydziestu. Sam sobie nie poradzisz, dlatego weź ze sobą
Bezimiennych. Mówię ci o ataku pierwszy i ostatni raz. Później musicie radzić
sobie sami. — Harry skinął głową. — Idź, zanim będzie za późno. Przeniosę was
na miejsce, gdy będziecie w komplecie.
Harry
potaknął i wrócił do Nory.
—
Amy, zbieramy Bezimiennych — powiedział na wstępie.
—
Co się stało?
—
Atak piaskowców.
—
Mrok?
Pokiwał
głową.
—
Ty do zamku, a ja do Hogwartu. Wszyscy spotykają się tutaj.
Deportowali
się, zostawiając resztę z pytaniami na ustach.
Harry
odszukał w szkole Natalie, Seana i Franka. Razem deportowali się do Nory, gdzie
czekali na nich pozostali Bezimienni w szatach i z mieczami w dłoniach.
—
Gdzie mamy się przenieść? — zapytał Lucy.
—
Zaraz zrobią to za nas — odparł, patrząc w sufit.
—
Kto? — zdziwiła się Karen, ale Czarny tylko na nią zerknął.
Niespodziewanie
wszyscy zniknęli.
Piaskowce
były już na miejscu, a Bezimienni rzucili się w wir walki.
Hej,
OdpowiedzUsuńoch reaktywacja zespołu... przyjaciele odbudowali dom rodziców Harrego, szkoda, że stracił większość mocy, no i że nie jest już władcą natury, był dobrym przywódcą...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia