środa, 17 lutego 2016

II. Rozdział 4 - Anioł Stróż

Leżał na brzuchu na miękkiej pościeli. W głowie mu szumiało, a przez całe ciało przechodziły iskry bólu. Czuł się jak na wielkim kacu, po jakiejś wielkiej imprezie, ale dobrze wiedział, że nie jest to powód jego stanu. Przesunął lekko rękę, ale zaraz tego pożałował.
— Nie ruszaj się, bo sobie zaszkodzisz. — Ciepły głos dochodzący z niedaleka.
Rozpoznał go od razu, a serce zabiło mu szybciej. Sam przed sobą przyznawał, że stęsknił się za Ginny. Brakowało mu jej dotyku, głosu, śmiechu. Najwyraźniej Marla na nowo odbudowała jego uczcie do dziewczyny. Otworzył oczy. W pomieszczeniu panował przyjemny dla jego źrenic półmrok. Próbował zmienić pozycję, gdyż ciało zdążyło mu zdrętwieć, lecz skrzywił się tylko z bólu.
— Leż spokojnie. Musisz wytrzymać i przez jakiś czas się nie ruszać. — Ginny przysiadła obok niego. — Jak się czujesz?
— Jak na haju.
Ginny zachichotała.
— Musieliśmy wstrzyknąć ci taki środek, bo cały czas leciała ci krew z ust. Skutki uboczne.
— Yhym…
Ktoś cicho zapukał do drzwi.
— Otworzę — powiedziała Ginny.
Wstała i odeszła. Harry’emu przymknęły się powieki.
— Co z nim? — usłyszał głos Remusa.
— Obudził się przed chwilą.
— To dobrze. Jak się czuje? — zapytała Hermiona.
— Stwierdził, że jak na haju.
Syriusz zaśmiał się. Później już ich nie słyszał, bo zasnął.

Nie miał pojęcia, ile czasu spał, lecz kiedy się obudził, za oknem dostrzegł noc. Wydawało mu się, że w pokoju jest sam. Chciało mu się pić, lecz nie miał przy sobie różdżki, a magią bezróżdżkową straciłby sporo siły. Jedynym wyjściem było wstanie. Zrobił to z wielkimi trudnościami, krzywiąc się niemiłosiernie. Powoli przeszedł do kuchni, gdzie napił się wody. Podpierając się o blat stołu, spojrzał za okno.
— Jak zwykle nie możesz usiedzieć na miejscu — rzekł cicho Gabriel.
Harry uśmiechnął się lekko.
— Dzięki za pomoc.
— Taka praca Anioła Stróża. Coś cię trapi — zauważył.
Harry westchnął.
— Nie sądziłem, że tak ciężko będzie tutaj wrócić. Nie mogę się przyzwyczaić do tego miejsca, nawet do moich bliskich — wyznał cicho. — Czuję się tu jakoś… obco. To nie jest to, co kiedyś. Nie umiem… nie mogę udawać cały czas, że wszystko jest w porządku, bo nie jest i nie będzie. Oni żyją w innym świecie, a ja w innym. Brakowało mi ich, ale teraz… za dużo się wydarzyło i za dużo czasu minęło. Ostatnio widzieli coś, czego nie powinni. Nie wiem, jak mam im to wytłumaczyć, a nie chcę kłamać. Jeśli powiem za dużo, znowu mi się oberwie. Nawet gdybym mógł powiedzieć im prawdę, chyba bym nie potrafił się przyznać do tego, co musiałem robić. Nie miałbym sumienia powiedzieć im, z kim się zadają — zakończył szeptem.
— To nie była twoja wina. Musiałeś to robić, żeby żyć. Zmuszał cię, a sam dobrze wiesz, że nie chciałbyś być po drugiej stronie. Minęły dopiero dwa dni, w tym tylko jeden spędziłeś z bliskimi. Nie przejmuj się. Powoli będziesz się przyzwyczajał do normalnego życia. Z czasem wszyscy do tego przywykną. A ty musisz po prostu trzymać język za zębami.
— Gabriel? — szepnął Czarny.
— Hmm?
— Ja… muszę co tydzień stawiać się u Lucyfera.
Gabriel zamarł.
— Po co?
— A jak myślisz? Twierdzi, że dyscyplina przywoła mnie do porządku.
— Nie może tego zrobić! — oburzył się Anioł. — Zgłośmy to Archaniołom…
— Nie! — zareagował natychmiast.
— Dlaczego?
— Bo mnie zabije, a wiesz, że teraz… Jest jeszcze za wcześnie. Nie chcę tam trafić na stałe — wydusił.
Zapadła cisza, która dźwięczała w uszach.
— Harry, musimy komuś o tym powiedzieć. Nie może tego robić, kiedy tylko zechce. To się w końcu źle dla ciebie skończy. Kiedy wracasz na Ziemię, twój stan jest o wiele gorszy, a wyjątkowo łatwo wychodzi ci narażanie się Lucyferowi. Daj sobie pomóc.
— Mnie już nie można pomóc. Nie można mi pomóc od śmierci Marli — szepnął. — Od kiedy poszedłem nie tam, gdzie powinienem.
— Niedługo to się skończy.
— Nie wiem, ile czasu zajmie mi pozbycie się Mroku, a wiesz, że muszę czekać, aż będzie silniejszy.
Przez chwilę stali w ciszy.
— Połóż się i odpocznij — rzekł w końcu Gabriel. — Na szafce masz swoją różdżkę i czteroletnie dzieła. Masz do tego łeb — wyszczerzył się.
Harry zaśmiał się lekko.
— Musiałeś czytać, co?
— Taka praca Anioła Stróża.
Gabriel zniknął, a Czarny wrócił do łóżka, gdzie po chwili zasnął.
Szarooki siedział blady, wbity w fotel. Nie wiedział, co o tym myśleć. Co ty tam musiałeś robić, Harry? O co w tym wszystkim chodzi?

— Alex, ty wiesz najlepiej, o co w tym wszystkim chodzi.
— Dlaczego tak sądzicie? — próbował się kamuflować i udawać głupiego.
— Samo to, że widziałeś go wtedy, gdy rzekomo umarłeś. Wiesz, dlaczego wrócił w takim stanie.
— Wiem tylko tyle, że to przez to, że za dużo mi powiedział — mruknął.
— W takim razie czegoś musiałeś się dowiedzieć — stwierdziła Hermiona.
— Być może, ale nie mam zamiaru wam o tym mówić. Chyba nie chcecie, żeby znowu wrócił w takim stanie, a obawiam się, że tak właśnie by się stało. Zrobiłem już wystarczająco głupot.
— Chciałeś tylko wiedzieć coś zakazanego — powiedział Harry, który od kilku sekund przysłuchiwał się rozmowie, stojąc przy drzwiach. — To moja wina, nie twoja. Wiedziałem, czym to się skończy, w przeciwieństwie do ciebie.
Alex spojrzał na niego niepewnie, gdy dosiadł się do nich.
— Ale widziałem, jak zareagowałeś na moje pytanie i mimo to drążyłem, chociaż powtarzałeś, żebym przestał.
— Pewnie sam zrobiłbym to samo, więc się zamknij — podsumował. — A wy go nie męczcie, bo sam wie jedną setną prawdy — zwrócił się do reszty. — I nie wierćcie mi więcej dziury w brzuchu — dodał ciszej, nie patrząc na nich.
Po chwili milczenia odezwała się Ginny:
— Wybierasz się gdzieś?
— Muszę coś załatwić.
— Teraz? Powinieneś odpoczywać — burknęła Hermiona.
Czarny wywrócił oczami.
— Nie jest źle.
Bywało gorzej – dodał w myślach.
— To gdzie się wybierasz?
— Wyjątkowo do Ziemian.
— Tam cię jeszcze nie widzieli.
Nie mogli powstrzymać się od śmiechu.
— A tak poważnie?
— Rany, już odzwyczaiłem się od setek pytań na minutę — westchnął, a oni uśmiechnęli się szeroko. — Jestem bezrobotny, nie zauważyliście?
— Ty do pracy? — zdumiał się Łapa, a Czarny spojrzał na niego z urazą.
— Tak, ja do pracy. Odezwał się — prychnął. — Zadania same się nie sprawdzą!
— Mam czas — powiedział lekceważąco Syriusz.
— Jasne — parsknął pod uważnym spojrzeniem chrzestnego.
Miał olbrzymią nadzieję, że słowa, które Łapa wczoraj usłyszał z jego ust, były przesadzone. Czy naprawdę każdy uśmiech był wymuszony? Czy grał w każdej rozmowie z nimi? Czy mówił prawdę? Wiedział, że dużo ukrywa i wierzył, że nie może o tym mówić. Szczególnie po tym, co zobaczył niedawno, w jakim wrócił stanie.
Czarny uśmiechał się lekko, lecz uśmiech ten nie obejmował oczu. Przyglądał się rozmowie pozostałych Huncwotów, którzy po chwili zaczęli się wygłupiać, nie zwracając na nikogo uwagi. Reszta przyglądała się im z rozbawieniem. Miał wrażenie, że Harry’emu to odpowiadało, bo nikt nie skupiał się na nim. Maska zaczęła znikać z jego twarzy, gdy poruszył się w krześle.
Harry skrzywił się lekko, czując rozrywający ból pleców. Przetarł oczy, kiedy mu przed nimi pociemniało. Miał wrażenie, że rany znowu się powiększyły, jednak czuł to za każdym razem po rozrywce Lucyfera z nim w roli głównej. Po chwili maska wróciła na swoje miejsce, choć nie tak doskonała jak wcześniej. Udawanie, że wszystko jest w porządku, powoli go męczyło, ale nie mógł nic na to poradzić. Musiał grać. Nie miał innego wyboru.
Łapa dokładnie widział zmiany na twarzy Harry’ego. Idealnie grał kogoś, kim nie był. Nie mógł tego zrozumieć, mimo usłyszanej wcześniej rozmowy. Nie musiał przecież przed nimi udawać. Mógł mieć tajemnice, nie musiał o nich mówić, ale przecież może być sobą!
Może boi się, że gdy przestanie grać, powie coś, czego będzie żałował. Boi się, że w końcu nie wytrzyma i wszystko powie, a wtedy pewnie już nie wróci – podpowiedział głosik.
Co ty takiego ukrywasz?
Coś, przez co możesz zmienić o nim zdanie – szepnęła świadomość.
— Dobra, ja się zbieram — westchnął Harry, widząc kłócących się zażarcie Huncwotów.
— I tak nie zauważą — wywnioskował Łapa.
Harry pokiwał głową. Deportował się w białej mgiełce, nawet nie wstając z miejsca.

Pojawił się w Dziurawym Kotle. Wiedział, że w Proroku Codziennym pisano o jego powrocie już następnego ranka, dlatego nie zdziwił się, kiedy wszystkie spojrzenia przeniosły się na niego. Ludzie zaczęli do niego podchodzić, składać podziękowania za uwolnienie od Voldemorta i radując się powrotem chłopaka lub też uważnie się przyglądając, czy zaraz nie rzuci w nich jakimś morderczym zaklęciem. Harry uśmiechał się z lekkim wymuszeniem, bo nie wiedział, co innego mógłby zrobić. Kiedy w końcu większość osób zostawiła go w spokoju, podszedł do baru, za którym stał Tom. Barman uścisnął mu rękę, wpatrując się w niego jak w króla.
— Tom, mam jedną prośbę — rzekł chłopak.
— Podać coś?
— Nie. Tylko prosiłbym o chwilę spokoju — dodał, patrząc na Kevina i Willa siedzących w kącie pomieszczenia.
— Oczywiście, oczywiście — powiedział z zapałem barman i wskazał mu najbardziej ustronne miejsce.
Czarny kiwnął na chłopaków, a ci przesiedli się do innego stolika. Po chwili zebrali się wszyscy członkowie zespołu. Stwierdzili, że lepiej będzie im się dogadać w innym miejscu, gdzie nikt nie wbija w nich natarczywych spojrzeń i gdzie nie grozi im nadejście Rity Skeeter. Wylądowali w zwykłym mugolskim barze. Zamówili sobie po piwie i usiedli przy najbardziej ustronnym stoliku.
— I co robiliście przez te cztery lata? Rodzina?
— Nie — zadeklarowali zgodnie. — Jestem za młody, żeby umierać — dodał Max.
— Praca?
— Niestety tak.
Świstak prychnął.
— Kto ma, ten ma — mruknął. — Ja jestem na bezrobociu. Nie ma dla mnie pracy w tym kraju.
— Przyznaj, że ci się nie chciało nawet szukać — powiedział Cary, patrząc w swój kufel.
— Ymm…
— Mówiłem — wyszczerzył się Dragon. — Ja mam stałą robotę jako szef kuchni — dodał niechętnie. — Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
— Nie jest tak źle, jakby mogło być — stwierdził Will. — Chociaż masz robotę. W ciągu czterech lat zmieniałem pracę chyba z dwadzieścia razy. To mnie zwolnili, to sam odszedłem. Lepiej nie mówić.
— Elgi? A ty?
— Nie pytaj. Mało płatna praca jako pomiot księgowego. Ledwo wystarcza na życie.
— Mięta został do spowiedzi — rzekł Harry.
— Szukałem szczęścia jako szef firmy ubezpieczeniowej. Nawet się udało.
— Czyli dobrze ci się wiedzie…
— Nie bardzo. Wspólnik zrobił mnie w bambuko, sukinsyn. Wczoraj straciłem pracę — burknął i wypił piwo do końca. Cary klepnął go w plecy na pocieszenie. — I tak skończyli Złodzieje — zaszlochał komicznie Mięta.
— Gracie gdzieś? — zapytał Harry, ale wszyscy zaprzeczyli, choć przyznali, że nie odstawili instrumentów na bok. — A chcecie?
— Co masz na myśli? — spytał podejrzliwie Kubek.
— Co powiecie na reaktywację zespołu?
— JEST! — zawył Mięta. — Czekałem, aż to powiesz! — dodał, nie zwracając uwagi na spojrzenia innych klientów baru.
Złodzieje zaśmiali się i z entuzjazmem kiwali głowami.
— Trzeba to oblać — stwierdził Harry. — Barman! Daj coś mocniejszego!
Chłopaki zawyły z uciechy.

Cztery butelki później. Reanimacja
— Jutro zwalniam się z pracy! — krzyknął Cary na cały bar. — Będę… chik… karierę robił!
Inni klienci bufetu patrzyli na nich zdegustowani. Kilku pijaczków z chęcią do nich dołączyło. Harry nie patrzył na to, komu stawia. Rozochocony barman co chwilę podawał im nowe butelki, ponieważ w kasie przybywało mu banknotów z niewyobrażalną prędkością.
— Barman! — krzyknął Czarny po raz kolejny. Mężczyzna przybiegł do niego w podskokach. — Dawaj najdroższe, co masz!
Barman był w siódmym niebie, podając kolejny napój alkoholowy. Dodatkowo dostał niezły napiwek.

Kolejne cztery butelki później.
— Ups… Chłopaki, kasa mi się skończyła — rzekł Harry, chwiejąc się niebezpiecznie w krześle i obszukując kieszenie. Barman wyraźnie się zasmucił, słysząc jego słowa. — Żona mnie zabije! — jęknął.
— Przecież ty nie masz żony — zaśmiał się Świstak.
— Racja.
Złodzieje wybuchnęli śmiechem, widząc ulgę na jego twarzy. Dragon obszukał swoje kieszenie.
— Mam! — uradował się, wyciągając banknot. — Barman, dawaj coś za… tyle! — krzyknął, nie będąc w stanie przeczytać nominału. — Przechleję całą swoją wypłatę, bo niedługo będę bogaty!
Złodzieje powyciągali tyle forsy, ile mieli w kieszeniach i wrócili do ostrego imprezowania.

Jay, Alex i Ron ze znudzeniem patrolowali korytarze. Mieli nocny dyżur, ale jak zwykle nic się nie działo. Do czasu… Nagle rozległ się olbrzymi rumor piętro niżej. Spojrzeli na siebie i natychmiast tam pobiegli. Kiedy mijali gabinet Syriusza, wyszedł z niego zaspany właściciel.
— Co się dzieje? — spytał ze zmrużonymi oczami, pędząc za nimi.
— O ja pie*dolę. Kto stawia na środku korytarza zbroję?!
Spojrzeli na siebie, słysząc głos Czarnego.
Lumos! — powiedzieli równocześnie.
— Nie mi po oczach — burknął Harry, leżąc na ziemi wśród części zbroi.
— Czarny? — rzekł rozbawiony Ron.
— No co? Potknąłem się.
Próbował wstać, ale skutki były marne. Nie utrzymał równowagi i runął ponownie na kolana. Jęknął jakieś przekleństwo. Wstał ponownie, ale zanosiło go na boki, więc wpadł na ścianę. Syriusz i trójka aurorów zaczęli się śmiać.
— Piłeś — zauważył Łapa z rozbawieniem.
— Nooo… troszeczkę… tyci-tyci… kropelki… dwie… trzy… no, może więcej… — Spojrzeli na siebie rozbawieni. — Ale jak mi brakowało takiej libacji! — wygadał się Czarny w znakomitym humorze.
Nie mógł jednocześnie skupić się na mówieniu i staniu, więc nawet podpieranie się o ścianę nie pomogło. Stracił równowagę, uderzając w kolejną zbroję. Prędko ją objął, lecz nie wiedzieli, czy próbuje utrzymać w pionie siebie, czy pancerz. Usiadł na ziemi, kiedy zbroja przewróciła się
— Od dzisiaj korytarz to mój dom. Nigdzie nieeeeeeeeee…! — Runął na plecy, gdy drzwi, o które się opierał, niespodziewanie się otworzyły. — Luniek! — wyszczerzył się Harry, patrząc na przyjaciela z dołu.
— Eee… Harry, co ty robisz? — spytał, martwiąc się o psychikę chłopaka. — Nachlałeś się — stwierdził uspokojony, widząc znajome błyski w jego oczach.
— Taaa… Chlałem jak najęty! — ucieszył się.
— Nam mówiłeś, że najwyżej kilka kropelek — rzekł rozbawiony Jay, chociaż poznał prawdę, gdy tylko zobaczył Czarnego na ziemi.
— Widocznie źle mnie zrozumieliście — powiedział głosem znawcy. — Nie śmiejcie się ze mnie! — oburzył się, kiedy ci zaczęli głupio się uśmiechać. — Ranicie moje uczucia.
— Ależ my? No skądże! — zaprotestował Alex.
— Jasne!
— Z kim piłeś? — Syriusz zmienił temat, widząc minę Harry’ego, która świadczyła o tym, że jest zdolny bić się o swoje zdanie.
— Z takimi dupkami, którzy wyciągnęli ze mnie całą kasę. Złodzieje jedne! — Doszli do wniosku, że aktualnie nie jest ważne, czy chodzi mu o Złodziei Serc. — I normalnie kumpla nowego poznałem! Zdzichu się zwie. Pijak jakich mało. — Tak się rozgadał na temat tak zwanego Zdzicha, że nie zauważył, jak pozostali podnieśli go do pozycji stojącej. — Jutro wam opowiem o Zdzichu! — krzyknął do oddalających się w przeciwną stronę aurorów, którzy wracali na dyżur. Remus i Syriusz próbowali doprowadzić go do pokoju. — Mówię wam… taki gościu!
— Spoko! — odkrzyknął Alex. — I tak nie będziesz nic pamiętać!
— Nie? — zasmucił się. — Ale i tak wam opowiem jutro! — Parsknęli śmiechem. — Ale was uraczę moją piękną opowieścią z bohaterem o imieniu Zdzichu — dodał do Łapy i Lunatyka.
— Słuchamy — rzekł Syriusz, wymieniając rozbawione spojrzenie z Remusem.
— Zdzichu miał psa, którego rozjechał samochód…
Jego opowieść była dosyć komiczna, lecz on opowiadał to z całkowitą powagą i pasją. Łapa i Lunatyk próbowali utrzymać wzniosłą atmosferę, lecz mieli z tym spore problemy. Nie chcieli wybuchnąć śmiechem, by nie zranić uczuć Harry’ego, którego najwidoczniej zafascynowała opowieść Zdzicha.
— … a żona przywaliła mu patelnią w głowę i wyrzuciła z domu! Okrutna kobieta! Jeśli was żony z domów wyrzucą, wiecie, gdzie iść. — Wskazał komicznie na siebie. — Chociaż gdzie ja mieszkać będę, to sam nie wiem. — Podrapał się po brodzie. — Jakby co, zawsze jest most — wyszczerzył się, wpadając na Remusa. — Kręta ta droga. Za moich czasów była prosta. — Weszli do jego kwater i przeszli do sypialni. Harry padł na łóżko jak długi. — A Zdzichu powiedział, że…
Nie dowiedzieli się, co powiedział Zdzichu. Czarny zasnął w połowie zdania.

Mój łeb — to była pierwsza myśl zaraz po przebudzeniu Harry’ego. Bzyczenie muchy doprowadzało go do oszałamiającego bólu głowy. Leżał na wznak w swoim łóżku, tak jak padł wczoraj w nocy. W całym pokoju śmierdziało alkoholem. Uniósł lekko rękę i otworzył okno. Do pomieszczenia wleciało świeże, chłodne powietrze. Zaraz potem do jego dłoni wpadła butelka z wodą. Stwierdził, że kac będzie trudny do wyleczenia – skutek mugolskiej mieszanki alkoholowej. Już się odzwyczaił.
Nie miał zamiaru wstać. I tak nigdzie nie musiał iść.
— Widzę, że już w miarę skontaktowałeś ze światem — zaśmiał się cicho Ron.
— Mmmm… — mruknął.
— Jak tam Zdzichu? — spytał Jay.
— Jaki Zdzichu? — wyszeptał.
Zachichotali.
— No ten, który oberwał patelnią od żony — ciągnął Łapa.
— Co? — zdziwił się.
— Domyślaliśmy się, że nie będziesz pamiętać — stwierdził Alex.
Harry jęknął w poduszkę.
— Jak zwykle pie*doliłem od rzeczy — podsumował i nakrył się kołdrą po sam czubek głowy wśród śmiechu pozostałych.

1 komentarz:

  1. Hej,
    Łapa wszystko słyszał z tej rozmowy, och dajcie mu w końcu spokój z tym naskakiwaniem na niego, ale się schlał, i jeah reaktywują zespół...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń