Noc
była całkowicie bezchmurna, co o tej porze roku zdarzało się bardzo rzadko.
Pełnia zwiastowała kolejne męczarnie wilkołaków, jednak dzięki temu księżyc oświetlał
błonia Hogwartu. Gwiazdy połyskiwały jasno, wyróżniając się na tle ciemnego
nieba.
Jay
samotnie patrolował błonia. Ron i Alex leżeli w Skrzydle Szpitalnym, ponieważ
wpadli w pułapkę rozrabiaków szkolnych. Nie przydzielono mu nikogo do pomocy, z
powodu braku ludzi. Jedni odsypiali poprzednią nockę, inni padli ofiarami
panującego teraz przeziębienia lub grypy. On jednak nie miał do nikogo o to
pretensji. W końcu mógł sobie wszystko przemyśleć na spokojnie, nie słuchając
gadaniny Alexa ani narzekania Rona.
Odetchnął
świeżym, mroźnym powietrzem, wpatrując się w małe punkciki na ciemnym,
granatowym tle. Myślał o Amandzie, której nie widział już ponad tydzień. Pierwszy
raz był pewny swoich uczuć do dziewczyny. Wiedział, że nie jest to przejściowe
zauroczenie. Byli razem już cztery lata i wiązali ze sobą przyszłość. Nigdy nie
podejrzewał, że poczuje kiedyś coś takiego. Jeszcze o żadnej dziewczynie nie
myślał w taki sposób. Przy Amandzie zastanawiał się, co będzie dalej, czy
zamieszkają razem, czy będą rodziną. Złapała go w swoje sidła najprawdziwsza miłość.
Uśmiechnął
się szeroko, patrząc na gwiazdę, która świeciła najjaśniej. Jakby ona także się
do niego uśmiechała.
Tysiące
mil dalej działo się coś, co zwykli ludzie uznaliby za dziwactwa. W dużym,
zakurzonym pomieszczeniu, do którego nie wpadało żadne światło, sterczało
kilkanaście zakapturzonych postaci. Tworzyły one idealny krąg, a w samym środku
stał duży, gliniany kocioł, w którym z pewnością mógł zmieścić się dorosły
człowiek przy tuszy. W jego zawartości znajdowała się zgniłozielona, gęsta maź.
Pod naczyniem buchał ogień, który z każdą sekundą podchodził do góry i otaczał
kocioł. Zakapturzeni wymawiali jakieś nikomu nieznane formułki, a ich głosy
rozchodziły się echem po pustym pokoju. Kocioł zaczął pękać, ogień zgasł, a maź
wylała się na drewnianą, szarą od kurzu podłogę. Zakapturzeni zdawali się w
ogóle nie zauważać zmiany i nie przerywali swojej czynności. Substancja zaczęła
lekko drgać i przesuwać się, jakby pchały ją podmuchy wiatru. Przybierała
całkiem inny kształt, podnosząc się w górę. Ukazała się sylwetka człowieka,
lecz ten ktoś nie miał jeszcze ani oczu, ani ust, ani nosa. Ciało nagle
wybuchło, a cała maź opadła na ziemię.
Był
to mężczyzna, o ile można było to tak nazwać. Wszystko miał na swoim miejscu,
lecz twarz odstraszyłaby nawet dzikie zwierzę. Ten ktoś miał zamiast oczu dwie
czarne dziury, które sprawiały wrażenie tuneli. Małe, czerwone kropki
zastępowały tęczówki. Usta wyglądały tak, jakby ktoś mu je zaszył. Nos tworzyły
zaledwie dwie niewielkie szparki. Całą twarz okalały poparzenia, a na głowie
nie było żadnego włosa.
Zakapturzeni
padli na ziemię, a on przemówił lodowatym, chropowatym głosem:
—
Wrócił Mrok Dnia. Strzeżcie się…
—
Aniele, natychmiast wezwij Harry’ego na pogranicze.
Jeden
z aniołów poleciał w stronę pokoju chłopaka. Czarny pisał coś na kartkach ze
zmarszczonymi brwiami.
—
Harry...
—
Gabriel. — Uśmiechnął się lekko, widząc swojego Anioła Stróża.
—
Masz natychmiast stawić się na pograniczu.
—
Znowu ktoś, kogo nie wiedzą, gdzie wysłać?
—
Nie, to chyba coś poważniejszego. — Czarny podniósł się do pozycji stojącej. —
Harry, pamiętaj, wypowiedz tylko moje imię, a pojawię się, gdy tylko będę mógł
— rzekł Gabriel, kiedy byli już przy drzwiach wyjściowych.
Harry
zmarszczył brwi, nie wiedząc, o co chodzi. Anioł uśmiechnął się lekko i pogonił
go. Chłopak zjawił się na pograniczu. Archanioł i Lucyfer już na niego czekali.
—
Pora byś wrócił na Ziemię.
Harry
stanął jak wmurowany. Tego w ogóle się nie spodziewał.
—
Na Ziemię powróciło zło, któremu musisz stawić czoła. Mrok Dnia nie jest
jeszcze w pełni sił, lecz wystarczająco groźny, żeby wprowadzić zamęt.
Pamiętaj, że wasze szanse muszą być wyrównane, zanim dojdzie do ostatecznego
pojedynku.
Czarny
pokiwał głową.
—
Wiem, że tu wrócisz. — Lucyfer uśmiechnął się ironicznie. — Gdy będziesz
potrzebował pomocy, a inni zawiodą, wystarczy, że rozetniesz sobie skórę na
nadgarstku i powiesz, że chcesz trafić do piekła. Wiesz, czego oczekuję w
zamian.
Harry
nie spodziewał się, że Lucyfer zaproponuje mu pomoc, więc niezmiernie się tym
zdziwił, ale odparł:
—
Mam nadzieję, że nie skorzystam.
—
Tego oczekiwałem.
Po
chwili zniknął, by pojawić się w innym świecie po czterech latach nieobecności.
W
Hogwarcie od rana panowała mroczna i nerwowa atmosfera, a burza i ulewa jakby
odzwierciedlały to, co się działo. Nawet przy posiłku było bardzo cicho. Cała
szkoła przeczuwała, że coś się stanie. Aurorzy postarali się nawet o dodatkową
ochronę. Anioły i kilkunastu młodych adeptów w tym Huncwoci, czuwali w Wielkiej
Sali. Wszyscy byli baczni jak nigdy wcześniej.
Tak
grobowa atmosfera panowała przez większość obiadu, który został gwałtownie
przerwany.
Do
Wielkiej Sali wtargnęła grupa zakapturzonych osób, nawet nie wszczynając
żadnego alarmu. Rozległy się piski przerażenia, gdy uczniowie zobaczyli tego,
który szedł na przedzie. Oczodoły z czerwonymi kropkami, brak nosa, wąskie usta
i poparzona twarz. Zło unosiło się w powietrzu, odbierając wszystkim oddech.
Zanim Anioły i aurorzy zdołali zrobić chociaż krok w ich stronę, odrzuciło ich
na ściany, po których zjechali, mocno krzywiąc się z bólu i ledwo oddychając.
Nie mieli siły wstać, bo każdy ruch kończył się odrętwieniem ciała. Kilku
nauczycieli zerwało się z krzeseł, jednak podzielili los ochrony. Stwór bez
kaptura chwycił Ryana za szyję i uniósł go do góry, trzymając przy murze. Bezimienni
drgnęli, by rzucić mu się na pomoc, ale zaraz tego pożałowali gdy przez ich
ciała przepłynęły strumienie bólu.
—
Carrey — wysyczał przybysz. — Zginiesz pierwszy, a zaraz za tobą twoje Aniołki.
Przejmujemy zamek! — dodał głośno i ochryple.
—
Tylko spróbujcie — wycharczał Ryan wśród przerażonych głosów uczniów.
—
Ty nic nie zdziałasz razem ze swoimi Aniołami — zaśmiał się, aż ciarki przeszły
wszystkim po plecach.
—
My może nie — wydukał. — Ale jest ktoś inny, kto prędzej czy później wyśle cię
w piach.
Rozległ
się mrożący krew w żyłach śmiech.
—
Kto w takim razie?
—
Twoje… przekleństwo — wyszeptał ostatkami sił.
W
jego oczach mignęły błyski zadowolenia, a przybysz zacisnął na gardle dłoń
jeszcze bardziej.
Niespodziewanie
zawiał ostry wiatr, chociaż okna były zamknięte. Nieznajomy puścił Ryana, który
zsunął się na kolana, ledwo dysząc i kaszląc. Drzwi otworzyły się raptownie z
hukiem. Najwyższy roześmiał się głośno i wyszeptał:
—
Mówiłem.
W
drzwiach pojawiła się znajoma sylwetka w czarnej jak smoła szacie i z kapturem
na głowie.
—
Kto ty? — warknął stwór, gdy nowo przybyły wszedł do środka.
—
Twoje przekleństwo. — Cichy, lecz dobrze słyszalny głos, na dźwięk którego kilku
osobom stanęło serce. W jego stronę poleciało zaklęcie, lecz bez zbędnych
trudności je odbił. — Nie za wcześnie na przejęcie zamku, Mroku Dnia?
—
Skąd znasz moje imię?!
—
Zapewne jest tylko jedno źródło takich wiadomości.
—
Ty — wysyczał. — Nawet w piekle cię znają. Pokonałeś tego czubka, Voldemorta.
—
Taa… Stare czasy…
Nowo
przybyły ściągnął kaptur. Harry wpatrywał się świdrującym, zielonym spojrzeniem
w Mrok Dnia. Rozległy się szumy podniecenia, które zaraz ucichły.
—
Podobno straciłeś większą część swojej mocy — uśmiechnął się ironicznie Mrok.
—
Podobno. To, że nie morduję, nie znaczy, że już tego nie potrafię.
—
Nawet to ci nie pomoże.
—
Czyżby?
Pstryknął
palcami, a Anioły, aurorzy i nauczyciele natychmiast odzyskali siły i podnieśli
się. Mrok warknął rozdrażniony, a Czarny uśmiechnął się kpiąco, co jeszcze
bardziej tamtego rozjuszyło.
—
Brać go!
Harry
pokręcił głową z politowaniem, widząc biegnących w jego stronę pięciu
zakapturzonych z mieczami w dłoniach. Bez pośpiechu przywołał do siebie swoje
ostrze, które zmaterializowało się w jego dłoni znikąd. Czarny deportował się
tuż przed nosami atakujących. Stanęli zdezorientowani takim obrotem sprawy.
Czarny gwizdnął, pojawiając się tuż za nimi. Odwrócili się jak na komendę, a
jeden z nich natychmiast pozbył się głowy. Kolejny chciał ugodzić go mieczem,
ale chłopak tylko się odchylił, unikając ciosu i sam pozbawił życia
zakapturzonego. Trzeci ruszył w jego stronę. Harry zacisnął pięść, a gdy ją
otworzył, wyleciał z niej promień, który uderzył w obcego. Kiedy tylko zaklęcie
dotknęło ciała, te rozerwało się na kawałki, pryskając krwią na wszystkie
strony. Rozległy się piski uczniów, gdyż nie wyglądało to zbyt przyjemnie.
Czwarty padł ugodzony zaklęciem, a piąty ze skręconym karkiem. Czarny
machnięciem ręki usunął z siebie krew.
—
Jakieś pytania? — spytał cicho, patrząc na Mrok Dnia.
Wpatrywali
się w siebie nienawistnymi spojrzeniami, a na sali trwała napięta cisza.
—
Teraz wygrałeś — rzekł w końcu Mrok, gdyż domyślał się, że Potter zabije go po
kilku sekundach walki. — Ale to dopiero początek. Jeszcze się spotkamy.
—
Na to liczę.
Mrok
kiwnął głową na swoich podwładnych. Wyszli, by deportować się za drzwiami
Wielkiej Sali. Wszystkie spojrzenia przeniosły się na Harry’ego, który podszedł
do Ryana. Mężczyzna wbił w niego poważny wzrok, a później jego twarz rozjaśnił
wielki uśmiech.
—
Wiedziałem, że wrócisz.
Przyjął
pomocną rękę i podniósł się do pionu. Wśród panującej ciszy rozległy się kroki.
Harry odwrócił głowę w stronę stołu nauczycielskiego. Tuż przed nim stała
Ginny. Jej broda drżała, gdyż próbowała nie wybuchnąć płaczem. Nie wytrzymała
tego spojrzenia. Rzuciła mu się w ramiona i rozpłakała ze szczęścia. Objął ją w
pasie, lekko podnosząc do góry. Po chwili byli przy nim wszyscy jego bliscy.
Ściskali go, wycałowywali, a on czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na
świecie, bo był wśród przyjaciół i rodziny. Sielanka została przerwana
wtargnięciem kolejnych aurorów na czele z samym szefem. Najpierw spojrzeli na
cztery trupy i szczątki kolejnego, a później na Harry’ego, na widok którego dowódca
rozszerzył oczy.
—
Harry Potter — wyjąkał oszołomiony.
—
O ile dobrze pamiętam, został uniewinniony ze wszystkich zarzutów, prawda? — spytał
Ron, patrząc znacząco na mężczyznę.
—
Eee… tak, tak, tak, oczywiście — wyjąkał zaskoczony.
—
No ja myślę.
—
Jaki pyskaty się zrobił — zaśmiał się Czarny.
—
Uczyłem się od mistrza — mrugnął do niego.
—
Nie mogę uwierzyć — piszczała Amy, siedząc w gabinecie swojego narzeczonego
razem z pozostałymi i wpatrując się w swojego chrześniaka jak w obrazek.
—
Myślałaś, że przestanę cię nachodzić? Nie ma tak dobrze.
Zaśmiała
się przez łzy radości.
—
Gdzie ty właściwie się podziewałeś przez te lata? Co robiłeś? Nie wiedzieliśmy,
co się z tobą dzieje.
Wyraźnie
zobaczyli, jak jego uśmiech blednie, a iskierki zanikają.
—
Wolałbym o tym nie mówić.
—
Alex powiedział nam, co widział…
Czarny
zawahał się, więc od razu uznali, że Alex rzeczywiście nic sobie nie ubzdurał.
—
Tyle niech wam wystarczy.
—
Nie możesz powiedzieć nam nic więcej?
—
Nie, bo jeśli coś powiem to będę przeklęty — wykrztusił w końcu.
Umilkli.
Więcej o to nie pytali.
Jeszcze
tego samego dnia wszyscy chcieli przekazać wiadomość o powrocie Harry’ego
pozostałym. Powysyłali informacje do Złodziei, Kizzy, Weasleyów i Weitera, aby
przyszli na Grimmauld Place. Chcieli zrobić mu wielkie wejście, ale widząc jego
minę, zrezygnowali z tego pomysłu. Dostrzegli, że niezbyt garnie się
niepoważnych zachowań. Przeżycia musiały go zmienić.
Przenieśli
się kominkiem na Grimmauld Place 12, jednak Czarny wolał się deportować. Niechęć
do Sieci Fiuu pozostała. Wylądował w pustym salonie.
—
O co chodzi? — usłyszał jęk Kizzy z jadalni. — Przerwaliście mi seans filmowy.
Uśmiechnął
się lekko. Jak zwykle marudna.
—
Mamy niespodziankę — rzekła uradowana Hermiona.
Nagle
rozległ się dźwięk otwieranych drzwi.
—
Suzi, miałaś sp…! Suzi! — krzyknęła Fleur, kiedy Czarny usłyszał tupot małych
stóp.
—
Wujek Harry!
Czarny
uśmiechnął się do siebie. Drzwi z jadalni do salonu rozwarły się z hukiem. W
progu stanęła mała dziewczynka o rudych włosach.
—
Suzi! Oszalałaś?!
—
Wujek! — Dziewczynka wpadła mu w ramiona.
—
Suzi, nie żartuj so… — zaczął Fred, lecz umilkł, gdy w drzwiach zobaczył Czarnego,
trzymającego Suzanne na rękach.
—
Nie żartuje — uśmiechnął się Harry, widząc zszokowane twarze.
—
Czarny? — wyjąkał Kevin.
—
Nie poznajesz?
Świstak
wydał z siebie jakiś nieokreślony dźwięk, na co Harry zaczął się śmiać, co
wyrwało ich z oszołomienia. Pierwsze dorwały go pani Weasley i Kizzy. Harry
ledwo utrzymał Suzi, gdy porwały go w swoje sidła. Dziewczynka czuła się u
niego tak, jakby znała go od lat, czym zdziwiła pozostałych, którzy dobrze
pamiętali reakcję młodej Weasley na kogoś nowego w domu. Była wtedy nieśmiała,
wstydliwa i siedziała jak najbliżej rodziców, zerkając na przybysza bardzo
niepewnie. W przypadku Czarnego było zupełnie inaczej.
Wszyscy
powitali Harry’ego bardzo radośnie. Pani Weasley i Kizzy aż się popłakały. W
domu na Grimmauld Place rzadko panowała taka radość.
Harry,
za namową przyjaciół i zgodą McGonagall, został w Hogwarcie. Tak jak się
spodziewał, wszyscy przyszli do jego kwater, by się nim nacieszyć. Alex, Ron i
Jay mieli zmianę nocną, Pomfrey pozwoliła Ginny na jeden dzień wolnego,
nauczyciele odstawili pracę na bok, nawet Hermiona, a Bezimienni stwierdzili,
że ich ochrona nie jest obowiązkowa, a i tak nikt na razie nie napadnie na
zamek, ponieważ zdarzyło się to kilka godzin temu.
—
Zaskoczyła mnie reakcja Suzi — rzekła Ginny, a reszta pokiwała głowami. —
Zawsze kryła się przy obcych.
—
Obcych — mruknął Remus. — Ona cię wcześniej widziała? — zwrócił się do
Harry’ego.
Czarny
westchnął, wiedząc, że nie wymiga się od odpowiedzi.
—
Przez nią przekazywałem wam wiadomości.
—
Jak to? Kiedy? — zdumieli się.
—
Nie wiedzieliście o tym i o to chodziło. Uważaliście ją za jasnowidza.
—
O tych atakach? Przybyciu Mroku? Ty jej to mówiłeś? — Pokiwał głową. — Kontaktowałeś
się z nią? Widziała cię? — Wszystko potwierdzał. — A czemu nie z nami?
—
Bo wy to już inna sprawa. Nie mogłem się z wami kontaktować w żaden bezpośredni
sposób. Suzi jest jeszcze dzieckiem, które nie do końca wszystko rozumie i nie
jest w stanie wszystkiego posklejać w jedną całość.
—
Nigdy nie powiedziała, że się z tobą spotkała — zauważyła cicho Hermiona.
—
Jak na małe dziecko jest wyjątkowo posłuszna. Wystarczyło powiedzieć, żeby
nikomu nic nie mówiła i trzymała język za zębami. Chyba tylko dzięki temu
mogłem w ogóle się z nią kontaktować, chociaż też nie działo się to zbyt
często.
—
Nadal większości nie rozumiem — przyznał Syriusz.
—
I tak pewnie pozostanie — odparł Czarny. — Może tak jest nawet lepiej — dodał z
zamyśleniem na twarzy.
Po
chwili ciszy odezwał się Steve:
—
Wróciłeś do normalności.
—
Owszem. Głównie dlatego nie było mnie tyle czasu.
—
Nie żeby mnie to nie cieszyło — powiedziała Ellen, a Czarny uśmiechnął się
lekko. — W sensie, że już jesteś normalny, a nie, że cię nie było — dodała
szybko, co spotkało się ze śmiechami.
—
Jeszcze pożałujesz swoich słów.
Ellen
w odpowiedzi pacnęła go w łeb, a później mocno objęła za głowę i przygarnęła ją
do swojej piersi, co spotkało się ze stęknięciem Czarnego.
—
Wreszcie mam kogo maltretować — pisnęła Ellen, a Bezimienni wybuchnęli
śmiechem.
—
Przekleństwo najmłodszego Anioła — roześmiała się Natalie.
—
Miałem nadzieję, że w czasie mojej nieobecności znajdziecie kogoś nowego, żeby
się ode mnie odczepiła — wydukał Harry.
Alexowi
nagle coś się przypomniało.
—
Musimy pogadać na osobności —
przekazał mu telepatycznie.
Harry
zerknął na niego i to wystarczyło.
—
Ktoś tu chyba pracuje, no nie? — rzucił w pewnej chwili Czarny.
—
Kto? — zdziwili się.
Harry
parsknął śmiechem.
—
Wszyscy. Ale teraz chodzi mi o to, że ktoś ma dyżur. Godzina dziesiąta
dziesięć. — Huncwoci zerwali się z krzeseł i popędzili na stróżkę. — To kiedy
wieczór kawalerski? — zapytał, zerkając na Syriusza i Remusa.
—
A ty skąd o tym wiesz? — zapytała Amy podejrzliwie.
—
Mam swoje źródła — odparł jedynie.
Większość
musiał trzymać w tajemnicy, a to często było bardzo uciążliwe. Nie mógł
swobodnie mówić na każdy temat i wszystko musiał przemyśleć, zanim cokolwiek
powiedział. Później i tak się zastanawiał, czy nie powiedział za dużo.
—
Co będziesz teraz robił? — spytał Brian.
Wzruszył
ramionami, ale uśmiechnął się ledwo zauważalnie.
—
Chyba mam coś na oku, ale… najpierw wolę się upewnić, czy to aktualne.
Zmrużyli
oczy. Nie mieli pojęcia, co mu chodzi po głowie, lecz zrobili coś, czego Harry
się nie spodziewał. Nie pytali.
Było
długo po północy, gdy wszyscy rozeszli się do siebie. Czarny jednak dalej
siedział przy stole, wiedząc, że zaraz przyjdzie Alex. Nie mylił się. Usłyszał
pukanie do drzwi.
—
Poszli?
—
Taa…
Chłopak
wszedł do środka i usiadł wygodnie naprzeciwko niego, zaczynając:
—
Nie chciałem poruszać tego tematu przy wszystkich, bo wolałem ich nie
denerwować. Wiesz… panika, pytania…
—
Typowe — uśmiechnął się lekko.
—
Właśnie. Chodzi o tę sytuację na granicy. Bo widzisz… — ciągnął niepewnie — coś
wtedy widziałem i nie jestem pewien, o co chodzi.
Harry
przeczuwał, że będzie to trudne pytanie. Z ust powoli schodził mu uśmiech.
—
Mów — rzekł cicho, gdy Alex się zaciął.
Wciągnął
głęboko powietrze i powiedział na wydechu:
—
Czemu miałeś na ręce bandaż?
Czy
tylko mu się wydawało, czy Czarny przybladł po tym pytaniu? To nie mogła być
gra świateł. Utwierdził się, że coś było nie tak, kiedy brunet rzekł
lekceważąco:
—
Coś ci się wydawało.
—
Kłamiesz — odparł Alex cicho. — Jestem pewny tego, co widziałem.
—
Nie wiem. Może akurat przypadkiem coś sobie zrobiłem. Nie pamiętam. To było
dawno — powiedział Czarny, obserwując reakcję chłopaka.
—
Wyleczyłbyś się magią.
—
Niezbyt mogłem.
—
W zaświatach?
Zapadła
chwila ciszy.
—
Czasami nawet w takim miejscu nie można — oznajmił Czarny.
Alex
westchnął, przenosząc spojrzenie na stół.
—
Czemu dalej ci nie wierzę? Rozumiem jednak, że niezbyt możesz o tym mówić. Mimo
to i tak ta sprawa nie da mi spokoju. — Zerknął ponownie na Harry’ego, który na
moment chyba się zapomniał, bo wyglądał na zdekoncentrowanego. — Patrzę na
ciebie i wiem, że mam rację. Coś ci robili.
Czarny
znowu przeniósł na niego spojrzenie.
—
Niby co mogli mi robić? Tworzysz jakieś nowe teorie spiskowe.
—
Za bardzo ryzykujesz. Wiesz, że nie
powinieneś. Słowa tego białego kogoś — zauważył Alex. — To wszystko ma
związek z Lucyferem. Tego też jestem pewien.
—
Alex, przestań drążyć — powiedział szeptem Czarny.
—
Przecież jesteś na Ziemi. Już nie ma na ciebie wpływu. Prawda? — dodał z
naciskiem, kiedy Harry nie odpowiedział.
—
Nieprawda — przyznał wreszcie cicho, a Alex zdrętwiał. W kominku buchnął ogień,
a Czarny zamknął oczy, blady jak kość. — Muszę iść — powiedział słabym głosem, wstając
z krzesła.
—
Gdzie? — wydusił Alex. — Co się stało?
—
Nic godnego uwagi. Idź już i nie mów pozostałym o tym, czego się dowiedziałeś.
Proszę.
—
Jasne. Ale… kiedy wrócisz?
—
Nie wiem. Pewnie rano…
Albo wcale.
—
Więc przyjdę rano — rzekł jeszcze cicho Alex i skierował się w stronę drzwi.
—
Spróbuj nie dopuścić tu pozostałych — odpowiedział niepewnie.
Alex
spojrzał na niego ze zdziwieniem.
—
Postaram się, ale wiesz jacy oni są — powiedział jednak.
Pokiwał
głową ze zrozumieniem. Alex wyszedł, a on zniknął w czarnym dymie.
—
Miałeś milczeć!
—
Nie powiedziałem mu nic takiego — odparł Czarny słabym głosem.
—
Czyżby? — wysyczał Lucyfer.
Harry
ledwo panował nad drżeniem ciała. Wiedział, że rozmowa z Alexem przekroczyła
granicę i gorzko pożałuje swoich słów. Szatan był wściekły jak nigdy wcześniej,
a to nie wróżyło dobrych godzin dla Czarnego. Przełknął ciężko ślinę.
—
Ostrzegałem cię.
Harry
wiedział, co go czeka. Już nie było odwrotu. Powiedział zbyt wiele, więc musi
ponieść karę. Znał już tę zasadę na pamięć. I cały czas jej nie przestrzegał.
—
Wiesz, gdzie masz iść — syknął Lucyfer.
Pokiwał
głową i ruszył w stronę drzwi. Szatan poszedł za nim. Wrota zatrzasnęły się i
zaczęło się prawdziwe piekło.
Nie
wiedział, jakim sposobem jeszcze kontaktuje z rzeczywistością, jak ma siłę stać
na nogach, jak jeszcze żyje. Całe ciało miał rozgrzane, jakby ktoś przypiekał
go rozżarzonym węglem. Krew spływała po plecach strumieniami. Nie wiedział, co zrobić.
Miał wrażenie, że ma rozdwojenie jaźni. Stał w miejscu z rozchwianą psychiką i
beznadziejnym stanem fizycznym. Chciał zrobić kilka rzeczy naraz: deportować
się do Hogwartu lub do nieba, zostać tutaj i czekać nie wiadomo na co, poprosić
Gabriela o wsparcie, czy wrócić do sali, by zakatowali go tak, aby już nie
wrócił na Ziemię. Czasami po torturach zdarzały mu się takie sytuacje, jednak
zwykle szybko dochodził do siebie. Teraz było o wiele razy gorzej. Wiedział, że
zaraz się wykrwawi, ale to nie miało znaczenia. Oddychało mu się bardzo ciężko,
miał wrażenie, że tlen nie dociera do jego nozdrzy. Potrzebował jednej osoby,
która mogła mu pomóc, ale teraz nie miał do tego głowy. Ostatkami sił podjął
decyzję o przeniesieniu się na granicę. Tam zobaczył kogoś jak przez mgłę.
Swojego Stróża. Później zemdlał.
—
Ale, Alex, o co chodzi? — pytali przyjaciele, siedząc w kwaterach Harry’ego. —
Poczekamy na niego.
—
Ale wy nie rozumiecie — jęknął. — On nie chciał, żebyście tu teraz byli.
—
Dlaczego?
—
Nie wiem. Nie chciał — warknął.
—
Ale ty możesz!
—
Bo ja widziałem coś, czego wy nie widzieliście — odparł nerwowo.
—
Co takiego?
—
Nieważne — zirytował się. — Nie chciał, żebym komukolwiek to mówił.
—
W takim razie zostajemy — zaparł się Syriusz.
Alex
omal nie jęknął. Był wczesny ranek, a wszyscy wpakowali się do kwater
Harry’ego, jakby nie mieli własnego życia. Nie przejmowali się lekcjami,
ponieważ był weekend.
—
Ale po co? — próbował ostatkami cierpliwości. — Wczoraj się nie nagadaliście?
Dajcie mu odetchnąć.
—
Więc wyjdziesz z nami.
Warknął
gniewnie. Nie było takiej opcji, skoro wiedział, że coś jest nie w porządku.
Gabriel
nie wiedział, co ma robić. Zabrał Czarnego do nieba, bo nie miał innego
pomysłu. Do pokoju Harry’ego wbiegła Marla.
—
Mamy zabrać go na Ziemię — powiedziała szybko. — Gabriel, trzymaj go na nogach.
Możesz, prawda?
—
Jeśli muszę to dam radę.
—
Dobra. Ja utrzymam go przy życiu. Deportacja na Ziemię w takim stanie i bez
pomocy jakiegoś anioła może go zabić.
—
A jeśli ktoś tam będzie?
—
Trudno. Tutaj już mu nie możemy pomóc. Muszą się nim zająć żywi, skoro do nich
powrócił. Może nawet lepiej, jeśli ktoś tam będzie. Przynajmniej od razu mu
pomoże. A jeśli nas zobaczą… Trudno.
Gabriel
utrzymał Harry’ego na nogach, a Marla ujęła jego twarz w dłonie. Zniknęli w
białej mgle.
—
Nie wiem, czemu tak się upierasz, żebyśmy wyszli — burknął Jay.
Alex
wywrócił oczami. Miał już dosyć niekończących się prób wyrzucenia ich z kwater
Harry’ego. Nagle zaczęła ukazywać się biała mgła, która powiększała się z każdą
sekundą.
—
No wr… — zaczął Sean, lecz natychmiast zamilkł.
To
był widok jednocześnie zaskakujący, jak i przerażający. Dwa anioły i
nieprzytomny Harry. A najstraszniejsza była kałuża krwi, która pojawiła się w ciągu
kilku sekund. Alex zareagował bezzwłocznie.
—
Trzymajcie go — rzekła Marla, widząc, że Gabriel zaraz zniknie, a Harry runie
na podłogę bez żadnego oparcia.
Alex
rzucił się do pomocy, a zaraz za nim Syriusz. Chwycili go pod ramiona, a
Gabriel zniknął całkowicie, kiedy Marla dała mu znak, że wszystkim się zajmie.
—
Połóżcie go na łóżku — powiedziała, nie puszczając twarzy chłopaka. Skierowali
się powoli w stronę mebla, zostawiając za sobą smugi krwi. — Nie! — krzyknęła,
gdy chcieli położyć go na plecy. — Na brzuch. Inaczej chyba umrze z bólu.
Zajmijcie się nim, tylko ostrożnie. I nie próbujcie magii, bo go zabijecie.
Spojrzała
jeszcze tęsknie na Harry’ego i zniknęła. Zapadła cisza, a wszyscy stali w
szoku.
—
Szybko! — Alex przywrócił ich do rzeczywistości.
Hermiona
i Ginny, jako uzdrowicielki, pierwsze ruszyły do pomocy.
—
Co mu w ogóle jest? — niepokoiła się Tonks.
—
Chyba plecy… tak mówiła — stwierdziła starsza dziewczyna.
Żeby
nie używać magii i nie sprawić niepotrzebnego bólu Harry’emu, rozerwała mu
bluzkę, która i tak była w marnym stanie. Nawet ona zdrętwiała na moment. Plecy
wyglądały jak jedna wielka miazga. Amy wydała z siebie zduszony pisk.
—
Ginny, wiesz, co podać — wykrztusiła Hermiona.
Szybko
przywołały mugolskie środki pomocy i zajęły się opatrywaniem rannego. Lecz to
nie był koniec kłopotów. Zatliła się czarna aura, która uformowała się w postać
podobną do dementora. Wszyscy prędko stanęli mu na drodze, gotowi do walki,
jednak ten w ogóle się nie przejął. Pstryknął palcami z ohydnym uśmiechem
bijącym spod kaptura, a Czarny drgnął i obudził się. Dopiero po chwili
zorientował się, gdzie jest, z kim i co się stało. Kiedy zobaczył stwora, nie
powstrzymał zrozpaczonego jęku, na co tamten zaśmiał się ochryple. Czarny
skrzywił się z bólu, kiedy Hermiona spróbowała opatrzyć mu plecy.
—
Nie dotykajcie go — wydukał Harry, kiedy Bezimienni przygotowali się do ataku.
— Nic nie róbcie — dodał bardzo słabym głosem, przymykając na moment powieki.
Postać
uśmiechnęła się gorzko.
—
Słuszne rady. Bardzo rozsądnie myślisz — dodał w zamyśleniu. — Chyba jeszcze ci
mało.
Czarny
rzucił mu zaniepokojone spojrzenie, a później zacisnął pięści na kołdrze,
tłumiąc jęk.
—
Co ty mu robisz? — wydukała Amy, ponownie gotowa do rzucenia zaklęcia.
—
To, na co zasłużył. — Przybysz uśmiechnął się z pogardą. — Prawda, Harry?
Miał
ochotę odpowiedzieć mu mocnym słowem, ale wiedział, że tego chyba nie przeżyje.
Pokiwał głową, bo tak musiał, z zaciśniętymi z bólu powiekami.
—
Chociaż w tym się zgadzamy.
—
Dobrze wiesz, że tak muszę mówić — warknął cicho Czarny, nie potrafiąc się
powstrzymać.
Pożałował
tego natychmiast. Ból narastał powoli, a on ledwo to wytrzymywał.
—
Zasłużyłeś? — spytał przybysz z naciskiem.
Przez
chwilę milczał, aż w końcu wydusił:
—
Tak.
Ból
od razu zelżał, a on z ulgą opadł na materac. Wszyscy obserwowali to z
rozszerzonymi z przerażenia oczami, jednak gdy tylko pomyśleli o ataku na
przybysza, Czarny od razu mówił, żeby nic nie robili.
—
Czym, do cholery? — warknął Jay w stronę stwora.
—
Tym, że za dużo mówi.
Alex
zbladł jak śnieg, a różdżka wysunęła mu się z dłoni. Więc to przez niego. Za
to, że Harry odpowiedział na jego pytanie. Gdyby nie pytał, nic by się nie
stało. Przeklął siarczyście i prawie rzucił się na postać, gdyby nie ramię
Franka, które zatrzymało go w ostatniej chwili.
—
Ty gnoju! Za moją głupotę na nim się wyżywasz?! — Wredny uśmiech na twarzy
postaci tylko go rozjuszył. — Ty… ty… — klął na niego, nie zwracając uwagi na
resztę otoczenia. To był wielki błąd. — To może go zostaw i przerzuć się na
mnie!
—
Z miłą chęcią bym to zrobił, ale nie mogę. — Uśmiechnął się paskudnie.
—
Za jedną głupotę…!
—
Tak — przerwał mu. — Za każdą waszą głupotę on będzie płacił. Przynajmniej jeśli
chodzi o jedną sprawę.
Ten
uśmiech był bardzo niepokojący, a jego słowa chyba chciały mu coś uświadomić.
Alex spojrzał na Harry’ego i uzmysłowił sobie, że zrobił kolejny błąd. Chłopak
cały dygotał pod wpływem bólu, po czole spływał mu pot mieszający się z krwią
wypływającą z nosa i ust. Zaciskał powieki, a jego twarz wygięła się w grymasie
cierpienia. Syriusz siedział przy nim i mówił coś cicho na uspokojenie, głaszcząc
lekko po głowie, ale to niewiele dało. Chłopak już go chyba nie słyszał.
Alex
natychmiast zamknął usta i omal nie jęknął nad swoją głupotą. Ginny i Hermiona
próbowały opatrzyć Czarnemu rany na plecach, ale gdy tylko go dotknęły, ten
drgał, czując rozchodzący się ból po całym ciele. Powiedział coś pod nosem, ale
nie usłyszeli, co takiego. Pojawiła się ta sama biała postać, która go
przyprowadziła do Hogwartu. Gabriel przerwał zaklęcie wysłannika Lucyfera i
powiedział do niego:
—
Jeszcze wam mało? Już został wystarczająco ukarany. Wracaj do siebie. Nie masz
tu czego szukać.
—
Ma szczęście, że zdołał wypowiedzieć twoje imię.
Przybysz
uniósł kąciki ust w geście pogardy i zniknął w czarnej mgle. Gabriel rozpłynął
się w powietrzu zaraz za nim. Czarny drgnął, kiedy Hermiona próbowała
zdezynfekować mu ranę. Dziewczyna zaryzykowała i nie zabrała materiału, kiedy Harry
wzdrygnął się. Zacisnął dłoń na nadgarstku Syriusza, który próbował go uspokoić.
—
Uderz mnie w plecy — wyszeptał.
—
Ale… — zaczął Łapa.
—
Pomożesz mi.
—
Zaoszczędzisz mu niepotrzebnego bólu — powiedział cicho Lucy. — Zemdleje.
Nikt
nie pałał do tego chęcią.
—
No dalej, niech ktoś to zrobi — jęknął Harry, gdy ból przeszył mu całe ciało.
Hermiona
przełknęła ślinę. Niespodziewanie przycisnęła mocniej rękę do pleców Czarnego.
Uścisk na nadgarstku Syriusza zelżał. Czarny zemdlał.
Hej,
OdpowiedzUsuńi w końcu Harry powrócił, och czy oni nie mogą zrozumieć "zwrotu nie mogę mówić"...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Nie tylko Pani Weasley i Kizzy płakały ;)
OdpowiedzUsuń