sobota, 30 stycznia 2016

II. Rozdział 2 - Strażnik Ziemi

            — Nie można chociaż raz zrobić wyjątku i odpuścić mi wizytę u Lucyfera?
Harry spojrzał na Archanioła, który przybrał ludzką postać i uśmiechnął się do niego lekko.
— Gdy tutaj przybyłeś, wiedziałeś, jakie będą nasze wymagania. Lucyfer jest Panem Piekła, z którym również zawarłeś umowę. Musisz się z niej wywiązać. Trzy dni tutaj, trzy dni u niego i nie mamy wpływu na to, co rozkazuje ci robić druga strona.
— Mam wrażenie, że wizyty u niego nie przynoszą żadnych korzyści.
— Taka jest rola Lucyfera. Chce zatrzymać w tobie zło. Nie bez powodu zajmuje się sprawami piekła, w którym znajdują się głównie osoby, które nie znały pozytywnych uczuć i były bezlitosne i okrutne.
Harry spuścił głowę.
— Więc powinienem tam trafić bez drugiej szansy — mruknął.
— Nie, Harry. Owszem, Lucyfer chciał wziąć cię do siebie bez przyznania drugiej szansy, jednak nie bez powodu mu na to nie pozwoliłem. Widziałem w tobie miłość i przyjaźń, jaką obdarzałeś swoich bliskich. Przyznałeś się do błędu i okazałeś skruchę, co zdarza się niewielu. Nie chcesz się zmienić dla siebie, lecz dla osób, które kochasz. Wiesz, że przez ciebie cierpieli przez ten czas, gdy zszedłeś na złą ścieżkę, że na to nie zasłużyli. I tym właśnie wyróżniasz się spośród innych. Nie robisz tego dla siebie tylko dla tych, których kochasz, którzy są dla ciebie wszystkim. Wiesz, dlaczego cierpią i przez kogo cierpią. Przyznajesz się do tego i chcesz odpokutować swoje winy. Oni są twoją Siłą Życia. Oni sprawili, że chcesz się zmienić. Dlatego dla nich musisz pokonać zadania Lucyfera. Okrucieństwo to jego główna cecha i chce ją przelać także na ciebie. Musisz się temu przeciwstawić.
Harry pokiwał smutno głową.
— Kiedy będę mógł wrócić?
— Zło rozszerza się coraz bardziej. Powoli, ale wraca. Musisz być cierpliwy. Twoje przeznaczenie to pozostanie tutaj do powrotu ziemskiego zła. Poza tym tutaj musisz odkupić swoje winy. Lucyfer już się o ciebie upomina. Powinieneś iść. Wrócisz za trzy dni. Nie ulegaj pokusom.
Chłopak pokiwał głową i zniknął w białej mgiełce.

W piekle nie było wcale tak fajnie, jak spekulowano na Ziemi. Według różnych historyjek w piekle non stop trwały dzikie imprezy, można było grzeszyć do woli i panowała samowolka. Prawda była zupełnie inna. Nikt nie chciałby tutaj trafić. Niestety, on nie miał wyboru. Wracał tu co trzy dni. Zadania Lucyfera były przerażające i często przechodziły ludzkie pojęcie. Świadomość, że za jego duszą wstawił się sam Archanioł, podnosiła go na duchu. Postanowił wykorzystać swoją drugą szansę, chociaż nie było łatwo.
— Wreszcie jesteś — rzekł Lucyfer z ironicznym uśmiechem.
— Jak widać — mruknął niechętnie.
Skierowali się do potężnych wrót, które odstraszały samym wyglądem. Harry rozejrzał się po podwórku, jak zwykł nazywać teren. Było tak samo jak wtedy, gdy zjawił się tutaj cztery lata temu. Ziemia miała odcień purpury, wszędzie rosły czarne chwasty, a w powietrzu unosił się lekko przeźroczysty, czerwony dym. W oddali widniał upiorny zamek, do którego wkroczyli. Wiedział, co go tam czeka i wcale się nie pomylił. Gdy znajdował się na Ziemi, salę tortur oglądał tylko w snach wysyłanych przez Voldemorta. Od czterech lat odwiedzał ją regularnie. Na środku pomieszczenia klęczało troje pogodzonych ze swoim losem ludzi.
Harry spotkał tutaj wielu śmierciożerców, których osobiście zabił, i Voldemorta, którego przyjął z wrednym uśmiechem. Widział go trzy miesiące po przybyciu do piekła, więc nie zdołał jeszcze uwolnić swojej duszy od zła. Po wszystkim Lucyfer pierwszy raz był z niego tak zadowolony. Czarny z kolei dopiero zrozumiał, o czym mówił do niego Archanioł. Wrócił do nieba z trzęsącymi się rękoma i przerażeniem na twarzy po tym, co zrobił. Nigdy więcej Lucyfer go nie pochwalił.
Walka o swoją duszę od tej chwili stała się niezwykle trudna, ponieważ dopiero zrozumiał, że musi podjąć walkę. Trzy dni w niebie przynosiły pozytywy skutek, ale po trzech kolejnych dniach w piekle z rozmów z Archaniołem zostało niewiele pożytku. Lecz przez cztery lata to niewiele zbierało się w nim i wszystko się zmieniło.
Teraz musiał stanąć oko w oko z zadaniem Lucyfera, który się nie poddawał w przeciąganiu go na swoją stronę. Harry postanowił, że nie może pozwolić złu, aby zawładnęło jego duszą.

Ledwo podnosił nogi. Całe ciało przeszywał olbrzymi ból. Plecy piekły niemiłosiernie, a on miał wrażenie, że zaraz zemdleje. Jęknął z bólu, stawiając kolejny krok z ogromnym wysiłkiem. Zamek w niebie był całkiem odmienny od tego w piekle. Jasne ściany, wielka przestrzeń i olbrzymie okna nadawały temu miejscu przyjemnego wyglądu. Widział białe drzwi do swojego pokoju, ale miał wrażenie, że nie jest w stanie tam dotrzeć. Nogi przestały go słuchać. Osunął się na kolana, stwierdzając, że przy kolejnym kroku umrze z bólu. Pierwszy raz od wielu miesięcy w jego oczach zebrały się łzy.
Nie wiedział, ile tak klęczał, ale cierpienie nie mijało. Przymknął powieki, opierając się rękoma o ziemię. Spróbował wstać, lecz już przy lekkim ruchu miał wrażenie, że jego ciało wybucha bólem. Próbował iść po czworakach, jednak po przesunięciu się o kilka centymetrów stwierdził, że to także zły pomysł. Otworzył lekko zamglone oczy. Ktoś zbliżał się w jego stronę, ale nie mógł podnieść głowy, bo ból rozsadzał mu czaszkę.
— Pomogę ci…
Tak znajomy głos dziewczyny, którą kochał. Drgnął lekko i zmusił się do podniesienia głowy. Poczuł na policzku ciepłą dłoń, która koiła ból. Z pomocą Marli podniósł się na nogi i dotarł do pokoju, gdzie położyła go do łóżka. Usiadła obok niego. Spojrzeli sobie prosto w oczy. Cisza nie była niezręczna, ponieważ słowa nie były potrzebne. Odnalazła jego dłoń, a on ścisnął ją lekko. Później jego palce wypełniły się jedynie powietrzem.
— Czym sobie znowu nagrabiłeś? — spytała cicho.
— Tym, co zwykle — odszepnął. — Niewyparzony język i niewykonanie polecenia.
— Czyli norma…
To Marla zwykle pomagała mu w skrajnych sytuacjach, takich jak dzisiejsza, gdy tylko pozwolono im się spotkać. Żałował, że dziewczyna musi wracać już pół godziny później. Zasnął, by nie czuć tak wielkiego bólu.

— Alex, nie żartuj sobie. Ani ty nigdzie nie zniknąłeś, ani nikt tutaj nie był — rzekł Jay po kilku minutach rozmowy z przyjacielem, zaraz po jego przebudzeniu.
No bo przecież jak Harry mógł mu pomóc? Oprócz nich nikogo w pobliżu nie było, a Alex cały czas leżał martwy. Nie potrafili mu uwierzyć, bo wydawało im się to nierealne.
— Uwierzcie mi! — jęknął. — Widziałem go, chwilę ze sobą gadaliśmy. Nabijał się z Lucyfera!
Wymienili  spojrzenia. Stwierdzili, że zaklęcie chyba podziałało na jego psychikę.
— Alex, jaki Lucyfer? — spytała niepewnie Amy.
— Najprawdziwszy Diabeł! Czerwona skóra, rogi, ogon, widły.
— Może wezwę uzdrowiciela? — spytała Susan.
Alex wściekł się.
— Czemu mi nie wierzycie, do cholery?! Mówię wam, co widziałem! Nie jestem jakimś czubkiem!
Alex sapał głośno wśród panującej ciszy. Nagle Ginny usiadła na jego łóżku, a Suzi wspięła się na jej kolana.
— Co mówił? — spytała cicho.
— Wierzysz mi? — rzekł z lekkim zaskoczeniem.
Pokiwała głową z uśmiechem, a reszta spojrzała na nią zdumiona.
— Chociaż jedna mądra. Humor mu pozostał i chyba sobie nagrabił u samego Lucyfera. — Ginny uśmiechnęła się szerzej. — Jest Strażnikiem Ziemi. — Widząc pytające spojrzenia, wytłumaczył: — Decyduje, komu zwrócić życie i wysłać z powrotem na Ziemię. Dzięki niemu żyję.
— A kiedy wujek Harry wróci? — spytała Suzi z rozszerzonymi ze zdumienia oczami.
— Mówił coś na ten temat? — dodała Ginny.
— Sam jeszcze tego nie wiedział.
— A… zmienił się? — wtrącił Syriusz.
— W ogóle — uśmiechnął się szeroko, widząc, że zaczynają mu wierzyć. — Taki sam jak wtedy, gdy go poznałem.
— Wujek, a co mówił Diabeł? — spytała szeptem Suzi, zafascynowana opowieścią chłopaka.
— Stwierdził, że nie lubi, jak się mówi do niego Lucek.
Suzi wybuchnęła radosnym śmiechem.

Syriusz opadł na kanapę zaraz po powrocie ze szpitala. Amy przyszła po chwili z dwoma kubkami herbaty.
— Wierzysz mu? — spytała, siadając obok i przekazując mu jedno z naczyń.
— Sam nie wiem. Chyba tak. Nie mógł tego zmyślić.
— Piekło, niebo, Strażnik Ziemi… Dziwne to trochę — wątpiła.
— Ale z drugiej strony gdzie indziej może być? Nie daje znaku życiu, nikt go nie widział. Minęły cztery lata, a nie dostaliśmy od niego żadnej wiadomości. I to zdarzenie po walce z Voldemortem… Sama widziałaś, kto go wtedy zabrał.
— Wiesz… Nikomu o tym nie mówiłam — powiedziała powoli. — Przy ostatnim ataku w tej małej wiosce, gdy walczyliśmy… stało się coś dziwnego. Kilka razy powinnam oberwać zaklęciami. Nie miałam jak się sama obronić. Ale nagle, znikąd, przede mną pojawiały się tarcze ochronne. Bez żadnego promienia zaklęcia. Same z siebie.
Syriusz zamyślił się.
— Też zdarzyło mi się coś takiego — odparł cicho. Spojrzeli na siebie. — Ginny mówiła mi o tym samym. I widziałem coś podobnego w przypadku Jaya.
— Łapa, on nas cały czas chroni — szepnęła. — Od pory jego zniknięcia nie stało się nic złego, a jeśli już, to wychodziliśmy z tego cało. Weasleyowie, Remus, Dora, Huncwoci, Anioły… Wszyscy. Nawet Caroline się obudziła, chociaż nie było właściwie żadnych szans na ratunek.
— Czyli Alex ma rację — podsumował Syriusz ze zdumieniem. — Że też wcześniej nie zwróciliśmy na to uwagi.
Amy przytuliła się do niego.
— Cały czas nad nami czuwa — szepnęła.

Alex leżał w szpitalu świętego Munga w zamyśleniu. W pomieszczeniu i za oknami było całkowicie ciemno, ale on nie chciał jeszcze spać. Musiał przemyśleć pewną rzecz.
Nie powiedział nikomu o jednej ważnej sprawie. Kiedy Harry podniósł rękę, by wysłać go na Ziemię, zobaczył skrzywienie na jego twarzy, a później kawałek zakrwawionego bandaża wystającego spod rękawa. Wtedy nie zwrócił na to uwagi, bo było za późno, ale gdy przeanalizował sytuację już po przebudzeniu, przypomniał sobie ten widok.
Nie był już pewny, czy tam traktują Harry’ego dobrze. I miał podejrzenia co do Lucyfera.

Praca w Hogwarcie zbliżała się wielkimi krokami. Wracała tam cała ekipa z siódmej klasy. Alex, Jay i Ron do ochrony, Syriusz, Remus i Dora jako nauczyciele, a Ginny na praktyki do Skrzydła Szpitalnego. Hermiona z kolei dostała pracę jako profesorka eliksirów. McGonagall zaproponowała jej to stanowisko zaraz po przejściu Slughorna na emeryturę. Dziewczyna skończyła już studia i miała za sobą także uzdrowicielstwo, więc nadawała się do tego idealnie. Wracali wszyscy. Prawie. Brakowało jednej osoby, która powinna być razem z nimi.

Huncwoci Junior od początku mieli coś do roboty. Wraz z kilkoma kolegami po fachu przez całą podróż do Hogwartu nadzorowali sytuację. Wycieczka mijała bez zbędnych problemów.
— Nuda — stwierdził Jay i głośno ziewnął.
— Taka praca — mruknął Ron, przyglądając się widokom za oknem.
— Jeszcze niedawno na takie hasło jakiś przedział wyleciałby z hukiem.
Zaśmiali się.
— To już nie te czasy — westchnął Alex.
Uczniowie przewijali się w różne strony, mijając ich. Niezbyt przypominali sobie ich twarze. W Hogwarcie raczej nie zwracali uwagi na tych najmłodszych, którzy teraz byli najstarszymi rocznikami. Chciało im się śmiać, gdy przypomnieli sobie te małe, irytujące brzdące, które teraz są prawie dorosłe.
Nagle pociąg gwałtownie zahamował, a oni powpadali na siebie.
— Co jest?
Z przedziałów zaczęły wystawać głowy uczniów.
— Wracać do przedziałów! — krzyknął Alex.
— Pójdę sprawdzić, co się dzieje — rzekł Ron i skierował się w stronę początkowych wagonów, lecz zanim zrobił kilka kroków, do ich uszu wdarł się głos:
— Wszyscy aurorzy proszeni są o natychmiastowe przedostanie się do wagonu konduktora! Uczniowie mają zostać w swoich przedziałach i nigdzie nie wychodzić!
Ron, Jay i Alex razem popędzili we wskazane miejsce. Gdy byli już w początkowych wagonach, zrozumieli, co się dzieje. Na torach stało kilkanaście zakapturzonych postaci. Blokowali przejazd i najwyraźniej nie mieli pokojowych zamiarów. Pociągiem wstrząsnęło, gdy jeden z promieni zaklęć wroga uderzył w maszynę. Aurorzy wybiegli z pojazdu, by ochronić uczniów i nauczycieli przed niebezpieczeństwem. Z obu stron poleciały uroki i rozpoczęła się walka.
Uczniowie obserwowali pojedynek zza okien z napięciem i zafascynowaniem jednocześnie. Zaklęcia świstały w obie strony. Nauczyciele wyszli na korytarze, by uspokoić rozhisteryzowanych wychowanków, szczególnie pierwszorocznych.
Niespodziewanie cały pociąg został owinięty białą poświatą. Uroki odbijały się od niego, a zakapturzeni nie mogli przedostać się do środka. Mimo to aurorzy byli w mniejszości i przegrywali.
Ronowi wpadł do głowy szalony plan. Nie było szans na wygraną, więc musieli jak najszybciej uciec, by nie było ofiar w ludziach, a poza tym biała poświata traciła na sile.
— Wszyscy do pociągu! — ryknął, rzucając zaklęciem w jakiegoś osobnika.
Wszyscy łowcy czarnoksiężników się wycofali. Ron jako pierwszy wskoczył do maszyny i pobiegł do maszynisty.
— Ruszamy! Szybko!
Mężczyzna prędko uruchomił pojazd. Stratował kilku zakapturzonych, a pociąg nabierał szybkości. Przeciwnicy zostali w tyle. Poświata zniknęła, gdy byli już za zakrętem. Ron wrócił do reszty aurorów.
— Weasley! — warknął Jack.
Chwilę później chłopak wylądował na dywaniku u dowódcy.
— Nie słyszałeś poleceń szefa? Macie mnie słuchać!
— Mieli nas wszystkich pozabijać?! — odpyskował. — Ważne jest bezpieczne dostarczenie dzieciaków do szkoły! Nie mieliśmy szans z nimi wyg…!
— Nie ty będziesz mówił, co mamy robić!
Ron zacisnął zęby, aby czegoś nie odpowiedzieć. Musiał trzymać język za zębami, bo nie chciał wylecieć z roboty.
— Tylko dlatego, że akcja się udała, nie zgłoszę tego szefowi. I następnym razem słuchaj tych, których masz słuchać i nie rób niczego pochopnie i na własną rękę, zrozumiano?
— Tak jest — odpowiedział posłusznie i wyszedł. — Pizduś — burknął, dołączając do Jaya i Alexa.
Obaj wyszczerzyli się.
— Weasley, czy to ty rzuciłeś zaklęcie na pociąg? — spytał jeszcze Jack, wychodząc z przedziału.
— Nie, pojawiło się samo z siebie.
— Nic się nie robi samo z siebie, Weasley.
Wyminął ich, a gdy zniknął z pola widzenia, Ron mruknął pod nosem:
— Ty się zrobiłeś. — Jay i Alex wybuchnęli śmiechem, a ten pierwszy poklepał go po plecach. — Ale na serio samo się zrobiło — przekonywał ich, wracając na swoje pozycje. — Bezimienni nie mogli tego zrobić, bo są już w szkole. Nauczyciele i uczniowie też nie, bo to zaawansowana ma… — zaciął się, uświadamiając sobie, czyja mogła to być sprawka.
— Chyba myślimy o tym samym — uśmiechnął się szeroko Alex.
Z zadowoleniem stanęli na swoich poprzednich miejscach.
Do Hogwartu dojechali już bez żadnych problemów i niespodzianek. Jay, Alex i Ron eskortowali uczniów do samego zamku. Później sami weszli w mury szkoły, do której kiedyś uczęszczali. Humor od razu im się poprawił. Powrót do tego miejsca… Setki wspomnień, tych dobrych i tych złych. Znowu tu byli.
Wkroczyli do Wielkiej Sali. Wyglądała dokładnie tak samo, jak za ich czasów. Nic się nie zmieniło przez te cztery lata. Anioły stały w kątach sali. Brakowało tylko Ryana, który zajmował się głównie sprawami dotyczącymi Bezimiennych. Hermiona i Ginny siedziały przy stole nauczycielskim trochę nerwowe i spięte; rudowłosa obok pani Pomfrey, która rozmawiała z Tonks. Uczniowie zajęli miejsca, a Brian wprowadził przerażonych pierwszorocznych. Po ceremonii przydziału wszyscy zabrali się do jedzenia, jedynie ochrona miała chwilową głodówkę. Kolację mieli dostać po rozejściu się studentów do łóżek. Po zjedzonym posiłku McGonagall wygłosiła mowę. Poinformowała o nowej nauczycielce eliksirów, pomocy dla Pomfrey, ochronie, zakazach, nakazach i wielu innych rzeczach, które słyszeli już kilka razy. Uczniowie rozeszli się do dormitoriów. Część aurorów poszła coś zjeść, a pozostali zajęli swoje posterunki. Huncwoci zostali wyznaczeni na patrol nocny wewnątrz zamku. Kiedy nad ranem ich zmieniono, poszli do swoich kwater, gdzie runęli na łóżka i szybko zasnęli.

Czas mijał bardzo szybko. Ginny pod okiem pani Pomfrey opatrywała różnorodne złamania, likwidowała zatrucia lub zmuszała podopiecznych do przeleżenia nocki w Skrzydle Szpitalnym. Jako początkowa uzdrowicielka w końcu zrozumiała zachowanie pielęgniarek i uzdrowicieli. Sama zaczęła przyłapywać się na tym, że wykłóca się z uczniami o to, aby pozostali pod jej opieką. Chciała być pewna, że wypuszcza ich całkowicie zdrowych.
Gdy uczęszczała do Hogwartu, nigdy nie przypuszczała, że do szkolnego szpitala przychodzą uczniowie z tak dziwnymi przypadkami. Pewnego razu przybył do niej student po wypadku na eliksirach. Nos miał kilkanaście razy większy od normalnego, przez co chłopiec ledwo stał na nogach, ponieważ narząd węchu było o wiele za ciężki.
Uśmiechnęła się do siebie smutno, patrząc za okno. A jeszcze tak niedawno odwiedzała tu Harry’ego poobijanego po bójce ze Ślizgonami.

Huncwoci przyzwyczaili się do nocnych zmian dopiero po dobrych dwóch miesiącach. Takie warty przypadały im co trzy tygodnie przez siedem dni. Czasami kontrolowali sytuację na błoniach, a czasami w zamku lub przed bramą. Do tej pory na nocnych zmianach często jęczeli o niewyspaniu, a najbardziej Ron, który był największym śpiochem z nich. Pewnej nocy przysiadł na parapecie i tak zasnął. Jay i Alex zorientowali się, że jest nieobecny, dopiero korytarz niżej. Już chcieli wszcząć alarm, gdy rozległ się rumor, a oni pobiegli na górę. Wybuchnęli śmiechem, kiedy zobaczyli Rona rozcierającego sobie tyłek, gdy spadł na ziemię.
Przypominając sobie te dni, chichotali w najlepsze. Często przyłapywali się na tym, że wyobrażają sobie, ile śmiesznych sytuacji by im się przydarzyło, gdyby Harry został aurorem i także pracował w Hogwarcie. Nie mówili tego na głos, ale nawet oni tęsknili za jego głupimi pomysłami.

Hermiona nigdy nie myślała, że bycie nauczycielem jest takie trudne i męczące. Sterty zadań domowych do sprawdzenia, cierpliwość do głupich dowcipów i powtarzanie do skutku tego samego, o czym i tak uczniowie później zapominali. Często zwracała się o radę do Remusa. Nie chodziła po nią ani do Syriusza, ani do Dory, ani do Briana. Ich pierwsze rady brzmiały następująco: Zadania sprawdź później. Uczniom się nie spieszy. Zamiast karać ich za dowcipy, rób je razem z nimi. Nie powtarzaj do skutku, bo będą się mylić jeszcze bardziej. A to przecież było takie niepedagogiczne! Tylko z Remusem mogła porozmawiać na takie tematy, choć on także podchodził do uczniów z dystansem. Doskonale ją rozumiał i poradził, aby nie była stanowcza jak Snape, ale również nie tak nużąca jak Binns. Zamiast tego miała się wyluzować i zrobić z lekcji coś przyjemnego, dzięki czemu uczniowie więcej zapamiętają. Przekonała się o tym na własnej skórze i uczniowie przychodzili na jej lekcję z chęcią.
Patrząc na małego bruneta w okularach, chodzącego do pierwszej klasy i męczącego się nad eliksirem, przypomniała sobie udręki Harry’ego. Tak jak on, zawsze zgrzytał zębami, gdy znowu coś nie wyszło. Uśmiechnęła się mimowolnie. Ile by dała, żeby cofnąć czas do tamtych chwil i pocieszać przyjaciela po lekcjach ze znienawidzonym nauczycielem eliksirów.

Syriusz westchnął ciężko, kiedy Filch przyprowadził małego rozrabiakę pod drzwi jego gabinetu. Słuchał paplaniny woźnego ze znudzeniem. Widząc przerażone spojrzenie chłopca, uśmiechnął się do niego zarazem współczująco, jak i pocieszająco. Chłopczyk, nie widząc gniewu opiekuna, odetchnął lekko.
— Filch, powiedz mi w końcu, co ten chłopak zrobił — przerwał mu zirytowany.
— No przecież mówię! — warknął.
Nie darzyli się sympatią już od młodych lat i wybryków Łapy. Nikt się temu nie dziwił. Syriusz nadal uwielbiał kawały, chociaż sam ich nie robił, bo nauczycielowi niezbyt wypadało.
Westchnął ponownie, słysząc powód, przez który mały Gryfon miał ponieść karę. Otóż wracał z błoni i nabrudził w sali wejściowej.
— Filch, to chyba normalne, że przychodząc z dworu, gdzie pada deszcz, można nabrudzić. A poza tym… sprzątanie to chyba twoja praca, czyż nie?
Oj, nie potrafił się powstrzymać przed tym komentarzem.
Woźny wyszedł, trzaskając drzwiami i klnąc na dzisiejszych nauczycieli. Gryfon spojrzał na opiekuna niepewnie, ale z ledwo widocznym uśmiechem zadowolenia. W jego oczach zabłysły iskierki godne Huncwota. Łapa spojrzał na niego i omal nie zachłysnął się powietrzem. Wcześniej nie zwrócił uwagi na intensywnie zielone oczy Gryfona. Tak znajome oczy, a na dodatek z tymi błyskami. Wiedział, że to nie on, ale nie mógł tego wytłumaczyć.
— Zmykaj już — uśmiechnął się lekko, a uradowany chłopczyk podziękował mu za brak kary i wybiegł z gabinetu.
Syriusz ukrył twarz w dłoniach. Popadał w paranoję. Miał wrażenie, że widzi Harry’ego na każdym kroku. To na korytarzu, to na błoniach, to wśród tłumu osób. Zawsze wiedział, że to nie on, ale tak bardzo mu go brakowało. Nie sądził, że tak mocno.

Remus westchnął, czytając kolejne bzdury w zadaniach uczniów. Nie miał wyboru. Musiał postawić Nędzny, bo praca była jedną wielką improwizacją, która nie miała większego sensu. Przetarł oczy, odkładając następne sprawdzone zadanie na bok. Stosik leżał niestety jeszcze po drugiej stronie. Omal nie jęknął zrozpaczony, widząc przed sobą tyle pracy.
Westchnął cicho, patrząc za okno. Deszcz lał jak z cebra. Zastanawiał się, czy to sprawka Czarnego. Miał nadzieję, że nie, bo znaczyłoby to, że bardzo cierpi. Podparł głowę na łokciu, przenosząc wzrok na zdjęcie stojące na biurku. Każdy z nich miał kopię tej fotografii. Harry poślizgnął się i runął na ziemię. Pociągnął za sobą Syriusza, próbując się ratować, więc Łapa wylądował na chrześniaku. Remus wchodzący do pomieszczenia ich nie zauważył i runął jak długi wprost na nich. Wszyscy śmiali się jak opętani na czele z nimi, a Harry dusił się pod ich ciężarem, wycierając łzy śmiechu. Jakimś sposobem ktoś sfotografował tę sytuację. Chyba bliźniacy, gdy mieli dzień strzelania fotek na każdym kroku.
Ponownie westchnął, tym razem rozbawiony. Miał olbrzymią nadzieję, że te głupoty wkrótce znowu zawitają w jego życiu. A do takiego stanu potrafił doprowadzić go tylko jeden chłopak, którego aktualnie brakowało.

Harry siedział na parapecie w zamyśleniu. Za oknem widniało pełno śnieżnobiałych chmur, po których chodziły anioły. Kiedy im się przyglądał, przypominały mu się stare czasy. Nigdy nie przypuszczał, że jako żywy, przynajmniej tak mu się wydawało, będzie w niebie. Nawet nie domyślał się, że taka sytuacja jest możliwa. Ale życie zawsze płatało mu figle i powoli się do tego przyzwyczajał.
Położył się na kanapie, a właściwie na chmurze, która zastępowała mu łóżko. Spojrzał na biały sufit. Podniósł rękę w górę, gdzie pojawił ekran. Hermiona miała lekcję, podobnie jak Remus, Syriusz obijał się w gabinecie, Ginny opatrywała jakiegoś małego dzieciaka, a Huncwoci patrolowali korytarze. Nikt sobie nie wyobrażał, jak bardzo się za nimi stęsknił. Czasami ich oglądał, gdy tylko uzyskał zgodę od Archanioła, co nie zdarzało się często. Kiedy potrzebowali pomocy, zwykle im jej udzielał, co również wymagało przyzwolenia. Był przy nich przez większość czasu, choć o tym nie wiedzieli. Nie tak dosłownie, ale duszą i sercem.
— Harry, masz gościa — rzekł jeden z aniołów, który był jego Aniołem Stróżem.
Zawsze był w pobliżu i pomagał mu, gdy musiał. Fizycznie było to trudne do zrealizowania, gdyż był niematerialny, choć czasami mógł to zmienić. Wspierał go duchowo, kiedy tylko Harry tego potrzebował.
— Dzięki, Gabriel — uśmiechnął się do niego ciepło.
Anioł odpowiedział tym samym i zniknął. Czarny zsunął się z łóżka i skierował do wyjścia. Niedaleko jego drzwi czekała Marla, na co uśmiechnął się szeroko. Dość dawno pozwolono im na dłuższy pobyt razem.
— Cześć — powiedziała z uśmiechem.
— Cześć.
— Pozwolili mi do ciebie zajrzeć, więc jestem.
Zaprosił ją do swojego pokoju, gdzie mogli spokojnie porozmawiać.
— Fajnie cię w końcu zobaczyć w dobrym stanie, bez krwi i poharatanych pleców.
— Jeszcze lepiej być w takim stanie.
— Domyślam się.
Usiadła na łóżku, patrząc w górę.
— Tęsknisz za nimi — stwierdziła cicho, widząc Łapę wygłupiającego się z uczniami. Przysiadł się do niej, potwierdzając jej słowa. — Nie dziwię się. Ponad cztery lata — szepnęła.
Harry oparł się o miękką ścianę z białej poświaty, patrząc na obraz nad nimi.
Z Jimem spotkał się ponad dwa lata temu, pierwszy i ostatni raz. Lily i James dostali pozwolenie zaraz po jego przybyciu oraz rok temu. Więcej się nie widzieli. Najczęściej spotykał się z Marlą, choć zwykle nie w takich okolicznościach, w jakich by chciał. Bycie półżywym w świecie nieżywych nie było takie proste.

3 komentarze:

  1. Jestem tu tak częstym gościem, że łatwo było zauważyć szybko aktualizację. Już tęsknilam za rozdziałami. ;) Uwielbiam Suzi! Jest cudownym, kochanym dzieckiem :) Nie lubię fragmentów o piekle. Nie mówię, że są kiepsko napisane, ale to jednak piekło i nie przywołuje miłych emocji. Za to lubię to, co dzieje się na ziemi. Oczywiście uwielbiam Złodzieji (tych twoich, oczywiście), ich upór w oczekiwaniu na Harry'ego jest bardzo ładnie przedstawiony. Nie mogę się doczekać... albo jednak nie będę spojlerować ;)
    Mam nadzieję, że następne rozdziały będą jak najszybciej.
    Pozdrawiam Tosia ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. kocham to co robisz czuje sie jak bym trafil do raju kocham hp rocka i szybkich a ten czarny humor z dodatkiem ironi oraz szczypta sarkazmu... KOCHAM TO

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wszyscy bardzo tęsknią za Harrym, jednak on tam nie ma łatwo, dobrze że mógł zobaczyć się z rodzicami, choć szkoda, że tylko dwa razy, czy to on obronił ten pociąg jadący do Hogwartu...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń