— Nie można chociaż raz zrobić
wyjątku i odpuścić mi wizytę u Lucyfera?
Harry
spojrzał na Archanioła, który przybrał ludzką postać i uśmiechnął się do niego
lekko.
—
Gdy tutaj przybyłeś, wiedziałeś, jakie będą nasze wymagania. Lucyfer jest Panem
Piekła, z którym również zawarłeś umowę. Musisz się z niej wywiązać. Trzy dni
tutaj, trzy dni u niego i nie mamy wpływu na to, co rozkazuje ci robić druga
strona.
—
Mam wrażenie, że wizyty u niego nie przynoszą żadnych korzyści.
—
Taka jest rola Lucyfera. Chce zatrzymać w tobie zło. Nie bez powodu zajmuje się
sprawami piekła, w którym znajdują się głównie osoby, które nie znały
pozytywnych uczuć i były bezlitosne i okrutne.
Harry
spuścił głowę.
—
Więc powinienem tam trafić bez drugiej szansy — mruknął.
—
Nie, Harry. Owszem, Lucyfer chciał wziąć cię do siebie bez przyznania drugiej
szansy, jednak nie bez powodu mu na to nie pozwoliłem. Widziałem w tobie miłość
i przyjaźń, jaką obdarzałeś swoich bliskich. Przyznałeś się do błędu i okazałeś
skruchę, co zdarza się niewielu. Nie chcesz się zmienić dla siebie, lecz dla osób,
które kochasz. Wiesz, że przez ciebie cierpieli przez ten czas, gdy zszedłeś na
złą ścieżkę, że na to nie zasłużyli. I tym właśnie wyróżniasz się spośród
innych. Nie robisz tego dla siebie tylko dla tych, których kochasz, którzy są
dla ciebie wszystkim. Wiesz, dlaczego cierpią i przez kogo cierpią. Przyznajesz
się do tego i chcesz odpokutować swoje winy. Oni są twoją Siłą Życia. Oni
sprawili, że chcesz się zmienić. Dlatego dla nich musisz pokonać zadania
Lucyfera. Okrucieństwo to jego główna cecha i chce ją przelać także na ciebie.
Musisz się temu przeciwstawić.
Harry
pokiwał smutno głową.
—
Kiedy będę mógł wrócić?
—
Zło rozszerza się coraz bardziej. Powoli, ale wraca. Musisz być cierpliwy.
Twoje przeznaczenie to pozostanie tutaj do powrotu ziemskiego zła. Poza tym
tutaj musisz odkupić swoje winy. Lucyfer już się o ciebie upomina. Powinieneś
iść. Wrócisz za trzy dni. Nie ulegaj pokusom.
Chłopak
pokiwał głową i zniknął w białej mgiełce.
W
piekle nie było wcale tak fajnie, jak spekulowano na Ziemi. Według różnych
historyjek w piekle non stop trwały dzikie imprezy, można było grzeszyć do woli
i panowała samowolka. Prawda była zupełnie inna. Nikt nie chciałby tutaj
trafić. Niestety, on nie miał wyboru. Wracał tu co trzy dni. Zadania Lucyfera
były przerażające i często przechodziły ludzkie pojęcie. Świadomość, że za jego
duszą wstawił się sam Archanioł, podnosiła go na duchu. Postanowił wykorzystać
swoją drugą szansę, chociaż nie było łatwo.
—
Wreszcie jesteś — rzekł Lucyfer z ironicznym uśmiechem.
—
Jak widać — mruknął niechętnie.
Skierowali
się do potężnych wrót, które odstraszały samym wyglądem. Harry rozejrzał się po
podwórku, jak zwykł nazywać teren. Było tak samo jak wtedy, gdy zjawił się
tutaj cztery lata temu. Ziemia miała odcień purpury, wszędzie rosły czarne
chwasty, a w powietrzu unosił się lekko przeźroczysty, czerwony dym. W oddali
widniał upiorny zamek, do którego wkroczyli. Wiedział, co go tam czeka i wcale
się nie pomylił. Gdy znajdował się na Ziemi, salę tortur oglądał tylko w snach
wysyłanych przez Voldemorta. Od czterech lat odwiedzał ją regularnie. Na środku
pomieszczenia klęczało troje pogodzonych ze swoim losem ludzi.
Harry
spotkał tutaj wielu śmierciożerców, których osobiście zabił, i Voldemorta,
którego przyjął z wrednym uśmiechem. Widział go trzy miesiące po przybyciu do
piekła, więc nie zdołał jeszcze uwolnić swojej duszy od zła. Po wszystkim
Lucyfer pierwszy raz był z niego tak zadowolony. Czarny z kolei dopiero zrozumiał,
o czym mówił do niego Archanioł. Wrócił do nieba z trzęsącymi się rękoma i
przerażeniem na twarzy po tym, co zrobił. Nigdy więcej Lucyfer go nie
pochwalił.
Walka
o swoją duszę od tej chwili stała się niezwykle trudna, ponieważ dopiero
zrozumiał, że musi podjąć walkę. Trzy dni w niebie przynosiły pozytywy skutek,
ale po trzech kolejnych dniach w piekle z rozmów z Archaniołem zostało niewiele
pożytku. Lecz przez cztery lata to niewiele
zbierało się w nim i wszystko się zmieniło.
Teraz
musiał stanąć oko w oko z zadaniem Lucyfera, który się nie poddawał w
przeciąganiu go na swoją stronę. Harry postanowił, że nie może pozwolić złu,
aby zawładnęło jego duszą.
Ledwo
podnosił nogi. Całe ciało przeszywał olbrzymi ból. Plecy piekły niemiłosiernie,
a on miał wrażenie, że zaraz zemdleje. Jęknął z bólu, stawiając kolejny krok z
ogromnym wysiłkiem. Zamek w niebie był całkiem odmienny od tego w piekle. Jasne
ściany, wielka przestrzeń i olbrzymie okna nadawały temu miejscu przyjemnego
wyglądu. Widział białe drzwi do swojego pokoju, ale miał wrażenie, że nie jest
w stanie tam dotrzeć. Nogi przestały go słuchać. Osunął się na kolana,
stwierdzając, że przy kolejnym kroku umrze z bólu. Pierwszy raz od wielu
miesięcy w jego oczach zebrały się łzy.
Nie
wiedział, ile tak klęczał, ale cierpienie nie mijało. Przymknął powieki,
opierając się rękoma o ziemię. Spróbował wstać, lecz już przy lekkim ruchu miał
wrażenie, że jego ciało wybucha bólem. Próbował iść po czworakach, jednak po
przesunięciu się o kilka centymetrów stwierdził, że to także zły pomysł.
Otworzył lekko zamglone oczy. Ktoś zbliżał się w jego stronę, ale nie mógł
podnieść głowy, bo ból rozsadzał mu czaszkę.
—
Pomogę ci…
Tak
znajomy głos dziewczyny, którą kochał. Drgnął lekko i zmusił się do
podniesienia głowy. Poczuł na policzku ciepłą dłoń, która koiła ból. Z pomocą
Marli podniósł się na nogi i dotarł do pokoju, gdzie położyła go do łóżka.
Usiadła obok niego. Spojrzeli sobie prosto w oczy. Cisza nie była niezręczna, ponieważ
słowa nie były potrzebne. Odnalazła jego dłoń, a on ścisnął ją lekko. Później
jego palce wypełniły się jedynie powietrzem.
—
Czym sobie znowu nagrabiłeś? — spytała cicho.
—
Tym, co zwykle — odszepnął. — Niewyparzony język i niewykonanie polecenia.
—
Czyli norma…
To
Marla zwykle pomagała mu w skrajnych sytuacjach, takich jak dzisiejsza, gdy
tylko pozwolono im się spotkać. Żałował, że dziewczyna musi wracać już pół
godziny później. Zasnął, by nie czuć tak wielkiego bólu.
—
Alex, nie żartuj sobie. Ani ty nigdzie nie zniknąłeś, ani nikt tutaj nie był —
rzekł Jay po kilku minutach rozmowy z przyjacielem, zaraz po jego przebudzeniu.
No
bo przecież jak Harry mógł mu pomóc? Oprócz nich nikogo w pobliżu nie było, a
Alex cały czas leżał martwy. Nie
potrafili mu uwierzyć, bo wydawało im się to nierealne.
—
Uwierzcie mi! — jęknął. — Widziałem go, chwilę ze sobą gadaliśmy. Nabijał się z
Lucyfera!
Wymienili spojrzenia. Stwierdzili, że zaklęcie chyba
podziałało na jego psychikę.
—
Alex, jaki Lucyfer? — spytała niepewnie Amy.
—
Najprawdziwszy Diabeł! Czerwona skóra, rogi, ogon, widły.
—
Może wezwę uzdrowiciela? — spytała Susan.
Alex
wściekł się.
—
Czemu mi nie wierzycie, do cholery?! Mówię wam, co widziałem! Nie jestem jakimś
czubkiem!
Alex
sapał głośno wśród panującej ciszy. Nagle Ginny usiadła na jego łóżku, a Suzi
wspięła się na jej kolana.
—
Co mówił? — spytała cicho.
—
Wierzysz mi? — rzekł z lekkim zaskoczeniem.
Pokiwała
głową z uśmiechem, a reszta spojrzała na nią zdumiona.
—
Chociaż jedna mądra. Humor mu pozostał i chyba sobie nagrabił u samego
Lucyfera. — Ginny uśmiechnęła się szerzej. — Jest Strażnikiem Ziemi. — Widząc
pytające spojrzenia, wytłumaczył: — Decyduje, komu zwrócić życie i wysłać z
powrotem na Ziemię. Dzięki niemu żyję.
—
A kiedy wujek Harry wróci? — spytała Suzi z rozszerzonymi ze zdumienia oczami.
—
Mówił coś na ten temat? — dodała Ginny.
—
Sam jeszcze tego nie wiedział.
—
A… zmienił się? — wtrącił Syriusz.
—
W ogóle — uśmiechnął się szeroko, widząc, że zaczynają mu wierzyć. — Taki sam
jak wtedy, gdy go poznałem.
—
Wujek, a co mówił Diabeł? — spytała szeptem Suzi, zafascynowana opowieścią chłopaka.
—
Stwierdził, że nie lubi, jak się mówi do niego Lucek.
Suzi
wybuchnęła radosnym śmiechem.
Syriusz
opadł na kanapę zaraz po powrocie ze szpitala. Amy przyszła po chwili z dwoma
kubkami herbaty.
—
Wierzysz mu? — spytała, siadając obok i przekazując mu jedno z naczyń.
—
Sam nie wiem. Chyba tak. Nie mógł tego zmyślić.
—
Piekło, niebo, Strażnik Ziemi… Dziwne to trochę — wątpiła.
—
Ale z drugiej strony gdzie indziej może być? Nie daje znaku życiu, nikt go nie
widział. Minęły cztery lata, a nie dostaliśmy od niego żadnej wiadomości. I to
zdarzenie po walce z Voldemortem… Sama widziałaś, kto go wtedy zabrał.
—
Wiesz… Nikomu o tym nie mówiłam — powiedziała powoli. — Przy ostatnim ataku w
tej małej wiosce, gdy walczyliśmy… stało się coś dziwnego. Kilka razy powinnam
oberwać zaklęciami. Nie miałam jak się sama obronić. Ale nagle, znikąd, przede
mną pojawiały się tarcze ochronne. Bez żadnego promienia zaklęcia. Same z
siebie.
Syriusz
zamyślił się.
—
Też zdarzyło mi się coś takiego — odparł cicho. Spojrzeli na siebie. — Ginny
mówiła mi o tym samym. I widziałem coś podobnego w przypadku Jaya.
—
Łapa, on nas cały czas chroni — szepnęła. — Od pory jego zniknięcia nie stało
się nic złego, a jeśli już, to wychodziliśmy z tego cało. Weasleyowie, Remus,
Dora, Huncwoci, Anioły… Wszyscy. Nawet Caroline się obudziła, chociaż nie było
właściwie żadnych szans na ratunek.
—
Czyli Alex ma rację — podsumował Syriusz ze zdumieniem. — Że też wcześniej nie
zwróciliśmy na to uwagi.
Amy
przytuliła się do niego.
—
Cały czas nad nami czuwa — szepnęła.
Alex
leżał w szpitalu świętego Munga w zamyśleniu. W pomieszczeniu i za oknami było
całkowicie ciemno, ale on nie chciał jeszcze spać. Musiał przemyśleć pewną rzecz.
Nie
powiedział nikomu o jednej ważnej sprawie. Kiedy Harry podniósł rękę, by wysłać
go na Ziemię, zobaczył skrzywienie na jego twarzy, a później kawałek
zakrwawionego bandaża wystającego spod rękawa. Wtedy nie zwrócił na to uwagi,
bo było za późno, ale gdy przeanalizował sytuację już po przebudzeniu,
przypomniał sobie ten widok.
Nie
był już pewny, czy tam traktują
Harry’ego dobrze. I miał podejrzenia co do Lucyfera.
Praca
w Hogwarcie zbliżała się wielkimi krokami. Wracała tam cała ekipa z siódmej
klasy. Alex, Jay i Ron do ochrony, Syriusz, Remus i Dora jako nauczyciele, a Ginny
na praktyki do Skrzydła Szpitalnego. Hermiona z kolei dostała pracę jako profesorka
eliksirów. McGonagall zaproponowała jej to stanowisko zaraz po przejściu
Slughorna na emeryturę. Dziewczyna skończyła już studia i miała za sobą także
uzdrowicielstwo, więc nadawała się do tego idealnie. Wracali wszyscy. Prawie.
Brakowało jednej osoby, która powinna być razem z nimi.
Huncwoci
Junior od początku mieli coś do roboty. Wraz z kilkoma kolegami po fachu przez
całą podróż do Hogwartu nadzorowali sytuację. Wycieczka mijała bez zbędnych
problemów.
—
Nuda — stwierdził Jay i głośno ziewnął.
—
Taka praca — mruknął Ron, przyglądając się widokom za oknem.
—
Jeszcze niedawno na takie hasło jakiś przedział wyleciałby z hukiem.
Zaśmiali
się.
—
To już nie te czasy — westchnął Alex.
Uczniowie
przewijali się w różne strony, mijając ich. Niezbyt przypominali sobie ich
twarze. W Hogwarcie raczej nie zwracali uwagi na tych najmłodszych, którzy
teraz byli najstarszymi rocznikami. Chciało im się śmiać, gdy przypomnieli
sobie te małe, irytujące brzdące, które teraz są prawie dorosłe.
Nagle
pociąg gwałtownie zahamował, a oni powpadali na siebie.
—
Co jest?
Z
przedziałów zaczęły wystawać głowy uczniów.
—
Wracać do przedziałów! — krzyknął Alex.
—
Pójdę sprawdzić, co się dzieje — rzekł Ron i skierował się w stronę
początkowych wagonów, lecz zanim zrobił kilka kroków, do ich uszu wdarł się
głos:
—
Wszyscy aurorzy proszeni są o natychmiastowe przedostanie się do wagonu
konduktora! Uczniowie mają zostać w swoich przedziałach i nigdzie nie
wychodzić!
Ron,
Jay i Alex razem popędzili we wskazane miejsce. Gdy byli już w początkowych wagonach,
zrozumieli, co się dzieje. Na torach stało kilkanaście zakapturzonych postaci.
Blokowali przejazd i najwyraźniej nie mieli pokojowych zamiarów. Pociągiem
wstrząsnęło, gdy jeden z promieni zaklęć wroga uderzył w maszynę. Aurorzy
wybiegli z pojazdu, by ochronić uczniów i nauczycieli przed niebezpieczeństwem.
Z obu stron poleciały uroki i rozpoczęła się walka.
Uczniowie
obserwowali pojedynek zza okien z napięciem i zafascynowaniem jednocześnie.
Zaklęcia świstały w obie strony. Nauczyciele wyszli na korytarze, by uspokoić
rozhisteryzowanych wychowanków, szczególnie pierwszorocznych.
Niespodziewanie
cały pociąg został owinięty białą poświatą. Uroki odbijały się od niego, a
zakapturzeni nie mogli przedostać się do środka. Mimo to aurorzy byli w mniejszości
i przegrywali.
Ronowi
wpadł do głowy szalony plan. Nie było szans na wygraną, więc musieli jak
najszybciej uciec, by nie było ofiar w ludziach, a poza tym biała poświata
traciła na sile.
—
Wszyscy do pociągu! — ryknął, rzucając zaklęciem w jakiegoś osobnika.
Wszyscy
łowcy czarnoksiężników się wycofali. Ron jako pierwszy wskoczył do maszyny i
pobiegł do maszynisty.
—
Ruszamy! Szybko!
Mężczyzna
prędko uruchomił pojazd. Stratował kilku zakapturzonych, a pociąg nabierał
szybkości. Przeciwnicy zostali w tyle. Poświata zniknęła, gdy byli już za
zakrętem. Ron wrócił do reszty aurorów.
—
Weasley! — warknął Jack.
Chwilę
później chłopak wylądował na dywaniku u dowódcy.
—
Nie słyszałeś poleceń szefa? Macie mnie słuchać!
—
Mieli nas wszystkich pozabijać?! — odpyskował. — Ważne jest bezpieczne
dostarczenie dzieciaków do szkoły! Nie mieliśmy szans z nimi wyg…!
—
Nie ty będziesz mówił, co mamy robić!
Ron
zacisnął zęby, aby czegoś nie odpowiedzieć. Musiał trzymać język za zębami, bo
nie chciał wylecieć z roboty.
—
Tylko dlatego, że akcja się udała, nie zgłoszę tego szefowi. I następnym razem
słuchaj tych, których masz słuchać i nie rób niczego pochopnie i na własną
rękę, zrozumiano?
—
Tak jest — odpowiedział posłusznie i wyszedł. — Pizduś — burknął, dołączając do
Jaya i Alexa.
Obaj
wyszczerzyli się.
—
Weasley, czy to ty rzuciłeś zaklęcie na pociąg? — spytał jeszcze Jack,
wychodząc z przedziału.
—
Nie, pojawiło się samo z siebie.
—
Nic się nie robi samo z siebie, Weasley.
Wyminął
ich, a gdy zniknął z pola widzenia, Ron mruknął pod nosem:
—
Ty się zrobiłeś. — Jay i Alex wybuchnęli śmiechem, a ten pierwszy poklepał go
po plecach. — Ale na serio samo się zrobiło — przekonywał ich, wracając na
swoje pozycje. — Bezimienni nie mogli tego zrobić, bo są już w szkole.
Nauczyciele i uczniowie też nie, bo to zaawansowana ma… — zaciął się,
uświadamiając sobie, czyja mogła to być sprawka.
—
Chyba myślimy o tym samym — uśmiechnął się szeroko Alex.
Z
zadowoleniem stanęli na swoich poprzednich miejscach.
Do
Hogwartu dojechali już bez żadnych problemów i niespodzianek. Jay, Alex i Ron
eskortowali uczniów do samego zamku. Później sami weszli w mury szkoły, do
której kiedyś uczęszczali. Humor od razu im się poprawił. Powrót do tego
miejsca… Setki wspomnień, tych dobrych i tych złych. Znowu tu byli.
Wkroczyli
do Wielkiej Sali. Wyglądała dokładnie tak samo, jak za ich czasów. Nic się nie
zmieniło przez te cztery lata. Anioły stały w kątach sali. Brakowało tylko
Ryana, który zajmował się głównie sprawami dotyczącymi Bezimiennych. Hermiona i
Ginny siedziały przy stole nauczycielskim trochę nerwowe i spięte; rudowłosa
obok pani Pomfrey, która rozmawiała z Tonks. Uczniowie zajęli miejsca, a Brian
wprowadził przerażonych pierwszorocznych. Po ceremonii przydziału wszyscy
zabrali się do jedzenia, jedynie ochrona miała chwilową głodówkę. Kolację mieli
dostać po rozejściu się studentów do łóżek. Po zjedzonym posiłku McGonagall
wygłosiła mowę. Poinformowała o nowej nauczycielce eliksirów, pomocy dla
Pomfrey, ochronie, zakazach, nakazach i wielu innych rzeczach, które słyszeli
już kilka razy. Uczniowie rozeszli się do dormitoriów. Część aurorów poszła coś
zjeść, a pozostali zajęli swoje posterunki. Huncwoci zostali wyznaczeni na
patrol nocny wewnątrz zamku. Kiedy nad ranem ich zmieniono, poszli do swoich
kwater, gdzie runęli na łóżka i szybko zasnęli.
Czas
mijał bardzo szybko. Ginny pod okiem pani Pomfrey opatrywała różnorodne
złamania, likwidowała zatrucia lub zmuszała podopiecznych do przeleżenia nocki
w Skrzydle Szpitalnym. Jako początkowa uzdrowicielka w końcu zrozumiała
zachowanie pielęgniarek i uzdrowicieli. Sama zaczęła przyłapywać się na tym, że
wykłóca się z uczniami o to, aby pozostali pod jej opieką. Chciała być pewna,
że wypuszcza ich całkowicie zdrowych.
Gdy
uczęszczała do Hogwartu, nigdy nie przypuszczała, że do szkolnego szpitala przychodzą
uczniowie z tak dziwnymi przypadkami. Pewnego razu przybył do niej student po
wypadku na eliksirach. Nos miał kilkanaście razy większy od normalnego, przez
co chłopiec ledwo stał na nogach, ponieważ narząd węchu było o wiele za ciężki.
Uśmiechnęła
się do siebie smutno, patrząc za okno. A jeszcze tak niedawno odwiedzała tu
Harry’ego poobijanego po bójce ze Ślizgonami.
Huncwoci
przyzwyczaili się do nocnych zmian dopiero po dobrych dwóch miesiącach. Takie warty
przypadały im co trzy tygodnie przez siedem dni. Czasami kontrolowali sytuację
na błoniach, a czasami w zamku lub przed bramą. Do tej pory na nocnych zmianach
często jęczeli o niewyspaniu, a najbardziej Ron, który był największym śpiochem
z nich. Pewnej nocy przysiadł na parapecie i tak zasnął. Jay i Alex
zorientowali się, że jest nieobecny, dopiero korytarz niżej. Już chcieli
wszcząć alarm, gdy rozległ się rumor, a oni pobiegli na górę. Wybuchnęli
śmiechem, kiedy zobaczyli Rona rozcierającego sobie tyłek, gdy spadł na ziemię.
Przypominając
sobie te dni, chichotali w najlepsze. Często przyłapywali się na tym, że wyobrażają
sobie, ile śmiesznych sytuacji by im się przydarzyło, gdyby Harry został
aurorem i także pracował w Hogwarcie. Nie mówili tego na głos, ale nawet oni
tęsknili za jego głupimi pomysłami.
Hermiona
nigdy nie myślała, że bycie nauczycielem jest takie trudne i męczące. Sterty
zadań domowych do sprawdzenia, cierpliwość do głupich dowcipów i powtarzanie do
skutku tego samego, o czym i tak uczniowie później zapominali. Często zwracała
się o radę do Remusa. Nie chodziła po nią ani do Syriusza, ani do Dory, ani do
Briana. Ich pierwsze rady brzmiały następująco: Zadania sprawdź później. Uczniom się nie spieszy. Zamiast karać ich za
dowcipy, rób je razem z nimi. Nie powtarzaj do skutku, bo będą się mylić
jeszcze bardziej. A to przecież było takie niepedagogiczne! Tylko z Remusem
mogła porozmawiać na takie tematy, choć on także podchodził do uczniów z
dystansem. Doskonale ją rozumiał i poradził, aby nie była stanowcza jak Snape, ale
również nie tak nużąca jak Binns. Zamiast tego miała się wyluzować i zrobić z
lekcji coś przyjemnego, dzięki czemu uczniowie więcej zapamiętają. Przekonała
się o tym na własnej skórze i uczniowie przychodzili na jej lekcję z chęcią.
Patrząc
na małego bruneta w okularach, chodzącego do pierwszej klasy i męczącego się
nad eliksirem, przypomniała sobie udręki Harry’ego. Tak jak on, zawsze zgrzytał
zębami, gdy znowu coś nie wyszło. Uśmiechnęła się mimowolnie. Ile by dała, żeby
cofnąć czas do tamtych chwil i pocieszać przyjaciela po lekcjach ze
znienawidzonym nauczycielem eliksirów.
Syriusz
westchnął ciężko, kiedy Filch przyprowadził małego rozrabiakę pod drzwi jego
gabinetu. Słuchał paplaniny woźnego ze znudzeniem. Widząc przerażone spojrzenie
chłopca, uśmiechnął się do niego zarazem współczująco, jak i pocieszająco.
Chłopczyk, nie widząc gniewu opiekuna, odetchnął lekko.
—
Filch, powiedz mi w końcu, co ten chłopak zrobił — przerwał mu zirytowany.
—
No przecież mówię! — warknął.
Nie
darzyli się sympatią już od młodych lat i wybryków Łapy. Nikt się temu nie
dziwił. Syriusz nadal uwielbiał kawały, chociaż sam ich nie robił, bo nauczycielowi
niezbyt wypadało.
Westchnął
ponownie, słysząc powód, przez który mały Gryfon miał ponieść karę. Otóż wracał
z błoni i nabrudził w sali wejściowej.
—
Filch, to chyba normalne, że przychodząc z dworu, gdzie pada deszcz, można
nabrudzić. A poza tym… sprzątanie to chyba twoja praca, czyż nie?
Oj,
nie potrafił się powstrzymać przed tym komentarzem.
Woźny
wyszedł, trzaskając drzwiami i klnąc na dzisiejszych nauczycieli. Gryfon
spojrzał na opiekuna niepewnie, ale z ledwo widocznym uśmiechem zadowolenia. W
jego oczach zabłysły iskierki godne Huncwota. Łapa spojrzał na niego i omal nie
zachłysnął się powietrzem. Wcześniej nie zwrócił uwagi na intensywnie zielone
oczy Gryfona. Tak znajome oczy, a na dodatek z tymi błyskami. Wiedział, że to
nie on, ale nie mógł tego wytłumaczyć.
—
Zmykaj już — uśmiechnął się lekko, a uradowany chłopczyk podziękował mu za brak
kary i wybiegł z gabinetu.
Syriusz
ukrył twarz w dłoniach. Popadał w paranoję. Miał wrażenie, że widzi Harry’ego
na każdym kroku. To na korytarzu, to na błoniach, to wśród tłumu osób. Zawsze
wiedział, że to nie on, ale tak bardzo mu go brakowało. Nie sądził, że tak mocno.
Remus
westchnął, czytając kolejne bzdury w zadaniach uczniów. Nie miał wyboru. Musiał
postawić Nędzny, bo praca była jedną wielką improwizacją, która nie miała
większego sensu. Przetarł oczy, odkładając następne sprawdzone zadanie na bok.
Stosik leżał niestety jeszcze po drugiej stronie. Omal nie jęknął zrozpaczony,
widząc przed sobą tyle pracy.
Westchnął
cicho, patrząc za okno. Deszcz lał jak z cebra. Zastanawiał się, czy to sprawka
Czarnego. Miał nadzieję, że nie, bo znaczyłoby to, że bardzo cierpi. Podparł
głowę na łokciu, przenosząc wzrok na zdjęcie stojące na biurku. Każdy z nich
miał kopię tej fotografii. Harry poślizgnął się i runął na ziemię. Pociągnął za
sobą Syriusza, próbując się ratować, więc Łapa wylądował na chrześniaku. Remus
wchodzący do pomieszczenia ich nie zauważył i runął jak długi wprost na nich.
Wszyscy śmiali się jak opętani na czele z nimi, a Harry dusił się pod ich
ciężarem, wycierając łzy śmiechu. Jakimś sposobem ktoś sfotografował tę
sytuację. Chyba bliźniacy, gdy mieli dzień strzelania fotek na każdym kroku.
Ponownie
westchnął, tym razem rozbawiony. Miał olbrzymią nadzieję, że te głupoty wkrótce
znowu zawitają w jego życiu. A do takiego stanu potrafił doprowadzić go tylko
jeden chłopak, którego aktualnie brakowało.
Harry
siedział na parapecie w zamyśleniu. Za oknem widniało pełno śnieżnobiałych
chmur, po których chodziły anioły. Kiedy im się przyglądał, przypominały mu się
stare czasy. Nigdy nie przypuszczał, że jako żywy, przynajmniej tak mu się
wydawało, będzie w niebie. Nawet nie domyślał się, że taka sytuacja jest
możliwa. Ale życie zawsze płatało mu figle i powoli się do tego przyzwyczajał.
Położył
się na kanapie, a właściwie na chmurze, która zastępowała mu łóżko. Spojrzał na
biały sufit. Podniósł rękę w górę, gdzie pojawił ekran. Hermiona miała lekcję, podobnie
jak Remus, Syriusz obijał się w gabinecie, Ginny opatrywała jakiegoś małego
dzieciaka, a Huncwoci patrolowali korytarze. Nikt sobie nie wyobrażał, jak bardzo
się za nimi stęsknił. Czasami ich oglądał, gdy tylko uzyskał zgodę od
Archanioła, co nie zdarzało się często. Kiedy potrzebowali pomocy, zwykle im jej
udzielał, co również wymagało przyzwolenia. Był przy nich przez większość
czasu, choć o tym nie wiedzieli. Nie tak dosłownie, ale duszą i sercem.
—
Harry, masz gościa — rzekł jeden z aniołów, który był jego Aniołem Stróżem.
Zawsze
był w pobliżu i pomagał mu, gdy musiał. Fizycznie było to trudne do
zrealizowania, gdyż był niematerialny, choć czasami mógł to zmienić. Wspierał
go duchowo, kiedy tylko Harry tego potrzebował.
—
Dzięki, Gabriel — uśmiechnął się do niego ciepło.
Anioł
odpowiedział tym samym i zniknął. Czarny zsunął się z łóżka i skierował do
wyjścia. Niedaleko jego drzwi czekała Marla, na co uśmiechnął się szeroko. Dość
dawno pozwolono im na dłuższy pobyt razem.
—
Cześć — powiedziała z uśmiechem.
—
Cześć.
—
Pozwolili mi do ciebie zajrzeć, więc jestem.
Zaprosił
ją do swojego pokoju, gdzie mogli spokojnie porozmawiać.
—
Fajnie cię w końcu zobaczyć w dobrym stanie, bez krwi i poharatanych pleców.
—
Jeszcze lepiej być w takim stanie.
—
Domyślam się.
Usiadła
na łóżku, patrząc w górę.
—
Tęsknisz za nimi — stwierdziła cicho, widząc Łapę wygłupiającego się z
uczniami. Przysiadł się do niej, potwierdzając jej słowa. — Nie dziwię się.
Ponad cztery lata — szepnęła.
Harry
oparł się o miękką ścianę z białej poświaty, patrząc na obraz nad nimi.
Z
Jimem spotkał się ponad dwa lata temu, pierwszy i ostatni raz. Lily i James
dostali pozwolenie zaraz po jego przybyciu oraz rok temu. Więcej się nie
widzieli. Najczęściej spotykał się z Marlą, choć zwykle nie w takich
okolicznościach, w jakich by chciał. Bycie półżywym w świecie nieżywych nie
było takie proste.
Jestem tu tak częstym gościem, że łatwo było zauważyć szybko aktualizację. Już tęsknilam za rozdziałami. ;) Uwielbiam Suzi! Jest cudownym, kochanym dzieckiem :) Nie lubię fragmentów o piekle. Nie mówię, że są kiepsko napisane, ale to jednak piekło i nie przywołuje miłych emocji. Za to lubię to, co dzieje się na ziemi. Oczywiście uwielbiam Złodzieji (tych twoich, oczywiście), ich upór w oczekiwaniu na Harry'ego jest bardzo ładnie przedstawiony. Nie mogę się doczekać... albo jednak nie będę spojlerować ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że następne rozdziały będą jak najszybciej.
Pozdrawiam Tosia ;*
kocham to co robisz czuje sie jak bym trafil do raju kocham hp rocka i szybkich a ten czarny humor z dodatkiem ironi oraz szczypta sarkazmu... KOCHAM TO
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńwszyscy bardzo tęsknią za Harrym, jednak on tam nie ma łatwo, dobrze że mógł zobaczyć się z rodzicami, choć szkoda, że tylko dwa razy, czy to on obronił ten pociąg jadący do Hogwartu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia