—
Łapa, co powiesz na to, żeby zorganizować ślub razem z Remusem i Dorą?
Czarnowłosy
mężczyzna spojrzał na swoją narzeczoną w zamyśleniu.
—
Oba za jednym razem?
—
Właśnie. Zaoszczędziłoby nam to podwójnych trudów.
—
A czemu by nie? — uśmiechnął się szeroko, sadzając kobietę na swoich kolanach i
obejmując ją w pasie.
—
Zaproponujemy im to dzisiaj na kolacji.
—
Jakiej kolacji? — zdziwił się.
—
Zapomniałam ci powiedzieć. Zaprosiłam do nas wszystkich Weasleyów, Hermionę,
Jaya z Amandą, Susan z Alexem — wyliczała — Remus i Dora są na miejscu, Briana,
Kizzy, no i Bezimiennych.
—
Więcej ich matka nie miała? Gdzie się pomieścimy?
—
Przecież to duży dom — uśmiechnęła się niewinnie. — Jeśli wszyscy mieścimy się
w Norze, to tym bardziej tutaj.
—
Oj, Amy, Amy — westchnął Łapa.
—
Też cię kocham. Przyjdą o siedemnastej.
—
Za godzinę. Dziękuję, że tak szybko mi powiedziałaś.
—
Oj, nie gniewaj się. Wyleciało mi z głowy. — Pocałowała go w nos i wydostała się
z jego objęć.
Wszyscy
goście stawili się równo o umówionej godzinie. Cała grupa wpakowała się do domu
przyszłych państwa Black w znakomitych humorach.
Ginny
Weasley z uśmiechem chwyciła małą bratanicę, Suzanne Weasley, pod pachy i
usadowiła u siebie na kolanach. Dziewczynka bawiła się jej włosami i naciskała
na nos, śmiejąc się głośno, kiedy twarz kobiety przekształcała się. Ginny nie
mogła przestać się uśmiechać, gdy widziała tak rozradowaną i wesołą twarz
dziecka.
—
Ciocia Gin, a kiedy przyjdzie wujek Harry?
Atmosfera
nagle stężała, wszyscy niemal natychmiast zamilkli, słysząc takie pytanie. Z
twarzy Ginny raptownie zszedł uśmiech, a w gardle stanęła wielka gula. Zdołała
odpowiedzieć cicho:
—
Nie wiem, Suzi.
—
A dlaczego nie wiesz? — dopytywała.
—
Bo dawno go nie widziałam.
—
A dlaczego?
Suzi
była w wieku zadawania trudnych pytań, które czasami odbierały jej mowę.
Czasami było to niezwykle uciążliwe.
—
Bo wujek Harry wyjechał i nie wiemy, kiedy wróci.
—
A kiedy wyjechał?
—
Cztery lata temu.
—
I nie odezwał się?
—
Nie mógł.
Ta
wymiana zdań zaczęła być coraz trudniejsza.
—
A dlaczego?
Dlaczego
nie mógł? Sama wiele razy zadawała sobie to pytanie.
—
Suzi, nie męcz cioci — wtrąciła Fleur. — Ciocia jest zmęczona.
—
To ciocia niech odpocznie — rzekła Suzi, a Ginny uśmiechnęła się blado,
przekazując ją matce.
—
Skąd o nim wie? — spytała cicho Billa, gdy dziewczynka poszła bawić się razem z
babcią Molly.
—
Przez przypadek znalazła wasze zdjęcie w szafce — odpowiedział. — Znasz ją.
Wszystko musi wiedzieć, a my stwierdziliśmy, że powinna się dowiedzieć, kto to
jest. Trochę jej opowiedzieliśmy, ale to jeszcze małe dziecko. Nie rozumie
pewnych spraw. Bez wątpienia pomyślała, że powiesz coś więcej, bo byłaś na
zdjęciu razem z nim.
Pokiwała
głową, a wszyscy stali się wyjątkowo małomówni.
Minęły
cztery lata od zniknięcia Harry’ego. W tym czasie wiele się zmieniło, ale nikt
o nim nie zapomniał. Ciągle był w ich sercach i czekali na jego powrót. Co się
z nim działo? Gdzie był? Nie mieli pojęcia.
Jay,
Alex i Ron skończyli kurs aurorski. Byli już wykwalifikowanymi pracownikami
Ministerstwa Magii. Hermiona ukończyła szkolenie na uzdrowicielkę rok wcześniej
niż było w normie. Wszystko za sprawą jej wiedzy i umiejętności, które potrafiła
wykorzystać w praktyce. Później postanowiła studiować eliksiry. Była na drugim
i tym samym ostatnim roku, po raz kolejny korzystając ze swojej wiedzy, co
przyspieszyło jej kurs. Wielu szkoleniowców było pod wrażeniem jej oczytania i
nie mieli czego jej zarzucić, więc przenieśli ją na drugi rok po sprawdzeniu,
jak radzi sobie w praktyce.
Ginny
kończyła właśnie kurs na uzdrowicielkę, tak jak sobie wymarzyła. W tym roku
miała wrócić do Hogwartu, by tam praktykować zawód pod czujnym okiem pani
Pomfrey. Syriusz, Remus, Dora i Brian, jak co roku, także powracali do szkoły
magii, by nadal nauczać młode pokolenie.
Wszystko
byłoby w porządku, gdyby nie brak jednej osoby.
—
Cztery lata — mruknął ktoś pod nosem.
Dodatkowo
ich wspomnienia podsyciła rocznica. Tydzień temu minęły równe cztery lata od
bitwy o Hogwart. Ile jeszcze takich rocznic będą obchodzić do powrotu Czarnego?
Ile niepewności ich czeka? Milczeli, bo nie wiedzieli, co innego mogą zrobić.
—
Ostatnio są jakieś dziwne ataki na małe wioski mugoli — mruknął Alex.
—
Szef aurorów chce wprowadzić ochronę dla Hogwartu. Twierdzi, że zaczyna się tak
samo jak z Voldemortem i lepiej dmuchać na zimne.
—
Kto ma być tą ochroną? — spytał Brian. Huncwoci Junior uśmiechnęli się do niego
słodko. — No nie — jęknął, ku rozbawieniu wszystkich.
Sean
poklepał go po plecach z miną wyrażającą współczucie.
—
Nie wiem, czy o tym wiecie… — Ron zerknął na Anioły.
—
Mówili nam. Chcą nas do pomocy — odrzekł Ryan.
—
Musi być już naprawdę niedobrze…
Zalała
ich kolejna fala milczenia.
—
Wujek Harry przyjdzie — powiedziała nagle Suzi. Wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem.
— Przyjdzie, gdy będzie potrzebny. Gdy wszyscy stracą nadzieję.
Przez
chwilę siedzieli z rozszerzonymi oczami.
—
Mały jasnowidz? — wymamrotał Ryan.
Dziewczynka
spojrzała na niego z wielkim, wesołym uśmiechem, jakby nie zdawała sobie sprawy
z tego, że mówi coś bardzo ważnego.
—
A wujek Ryan niech uważa. Oni przyjdą.
—
Kto przyjdzie, Suzi?
—
Oni. Razem z wujkiem Harrym. — Wszyscy zaczęli wymieniać ze sobą spojrzenia. —
I przybędzie Mrok Dnia — dodała tajemniczo.
—
Suzi, chodź się przespać — oświadczyła niepewnie Fleur.
—
Dobrze, mamo.
Wspięła
się jej na kolana, a kobieta chwyciła ją na ręce, kiedy dziewczynka prawie zasnęła
w jej ramionach. Fleur wyszła z dzieckiem na rękach odprowadzona zdumionymi
spojrzeniami.
—
Jeszcze ponad pół roku do ślubu, a ja już odpadam — jęknął Syriusz, rzucając
się na kanapę obok Remusa.
Mężczyzna
zaśmiał się, patrząc na zmordowanego przyjaciela.
—
Przeżyjesz.
—
Zaczynam w to wątpić. Syriusz Black się żeni. Nie myślałem, że kiedykolwiek do
tego dojdzie — wystawił zęby w głupim uśmiechu.
—
A ja tym bardziej — rzekł rozbawiony Lunatyk. — Zawsze można odwołać — zaproponował
żartobliwie.
—
Żebym padł ofiarą brutalnego mordu? Nieee… To ja wolę ślub.
Zaśmiali
się.
—
Chyba bardziej chodzi ci o wesele.
Zostawił
to bez komentarza, a Remus pokręcił głową z politowaniem.
—
Co to będzie — westchnął Syriusz. — Wyobrażasz sobie tych wszystkich Weasleyów,
Aniołów, Jaya, Alexa, Rona, Briana, Weitera i Złodziei na jednej imprezie?
Rozniesiemy cały budynek!
—
O kimś czasami nie zapomniałeś? — Lunatyk uśmiechnął się lekko.
Łapa
zmarszczył brwi w zamyśleniu, ale nieoczekiwanie go olśniło.
—
Myślisz, że wróci do tego czasu?
—
Nie mam pojęcia. Ale słowa Suzi nie dają mi spokoju. Mówiła tak, jakby była w
przyszłości…
—
Przystojniaki, mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko temu, że wpadną do nas
chłopaki z zespołu — rzekła Amy, wchodząc do pomieszczenia i przerywając ich
rozmowę.
—
Nie ma problemu. Dawno ich nie było.
—
Natalie chce z nimi pogadać. Pewnie coś dotyczące zespołu.
Złodzieje
Serc zbytnio się nie zmienili. Jedynie trochę podrośli i wyglądali doroślej.
Nadal byli tymi zwariowanymi chłopakami, którym tylko muzyka rockowa w głowie.
—
Słuchamy cię, najdroższa — rzekł Kevin, patrząc na nauczycielkę muzyki.
—
Gadałam z Benem. Wszyscy zaczynają robić problemy w sprawie zespołu.
Rozumiecie… żadnej płyty, żadnego utworu, żadnych koncertów, żadnych wywiadów.
Powoli odchodzicie w niepamięć.
—
Można się domyślić — mruknął Bruce. — I co w związku z tym?
—
Chcą zrobić casting na nowego wokalistę zespołu — powiedziała na wydechu.
Z
twarzy zeszły im uśmiechy.
—
Co?! — krzyknęli zgodnie Max i Cary. — A im o co, do cholery, chodzi? — dodał
Mięta.
—
Wtrącają się, bo wydali pierwszą płytę, dzięki której zarobili miliony. Chcą
kolejnych zysków.
—
Więc chcą zarobić na nas?
—
Coś w tym stylu.
—
Oooo nie. Oni nie mają tutaj nic do gadania — rzekł Will.
—
Domyślałam się, że powiecie coś takiego.
—
Czekamy na Czarnego i niech nam nie wciskają jakichś beztalenci — warknął
Kevin.
—
No właśnie o niego chodzi — mruknęła. — Bo… no… nie wiadomo, kiedy wróci…
—
No to co?
—
… i czy dalej będzie chciał śpiewać — dokończyła niepewnie.
Zamilkli,
gdyż nawet nie dopuszczali do siebie takiej myśli. Wymienili spojrzenia, gdy w
końcu ktoś im to uświadomił.
—
No… ale chyba nas nie oleje, nie? — spytał Cary z wahaniem.
—
Was na pewno nie, ale po tylu latach i tylu wydarzeniach może być różnie, jeśli
chodzi o zespół — wtrącił Syriusz przysłuchujący się rozmowie razem z Amy i
Remusem.
—
Dlatego chcą zorganizować casting już za cztery dni. Czekają tylko na wasze
potwierdzenie — powiedziała cicho Natalie po chwili milczenia.
—
Nie powinni stawiać nas w takiej sytuacji i już właściwie po fakcie dokonanym —
burknął Kubek.
—
Może warto ich chociaż przesłuchać? — zasugerowała cicho Amy, wiedząc, jak
bardzo zależy im na zespole.
Byli
niezdecydowani. Mieli czekać, aż wróci Harry. Każdy nadal miał chęci, żeby
zrobić karierę rockmena, lecz brakowało im tylko głównego wokalisty. Ale po
słowach Natalie i Syriusza zaczęli się wahać. A co, jeżeli Czarny po powrocie
nie będzie chciał być już jednym ze Złodziei Serc?
Kevin
spojrzał na każdego po kolei.
—
Decyzja?
—
Okay — mruknęli zgodnie z wyraźnym żalem.
Na
casting stawili się cztery dni później. Nie pałali jakąś szczególną chęcią, ale
postanowili podejść do tego poważnie, skoro już się zgodzili. Usiedli wygodnie
na białej kanapie w pomieszczeniu, gdzie znajdował się tylko podest dla
wokalistów, na którym stał mikrofon. Wkroczyła pierwsza osoba. Chłopak wyglądał
nawet zachęcająco, jednak po włączeniu instrumentalnej wersji Part of me szybko zrezygnowali z jego
osoby.
Następna
osoba… trzecia… czwarta… piąta… dziesiąta… Mięta zaczął niemal wyć z rozpaczy,
gdy z każdym kolejnym chłopakiem było coraz gorzej.
W
końcu weszła kopia Czarnego. Natalie ostrzegała ich, że mogą wziąć się tacy,
którzy spróbują dostać się do zespołu wyglądem, więc byli na to odporni. Ku ich
zdumieniu, zaśpiewał nawet dobrze, ale swoim zachowaniem całkowicie ich
zniechęcił. Postępował bardzo chamsko, był zbyt pewny siebie, a jego uśmiech
kipiał szyderstwem. Kevin pożegnał go jednym konsekwentnym następny. Wyszedł rozeźlony, czym bardzo poprawił humory Złodziei.
Wkroczył
kolejny chłopak i to była dalsza wyprawa przez mękę. Stwierdzili, że bardziej
nadawałby się do opery niż do zespołu rockowego. Ostatni uczestnik nie był
lepszy.
Wrócili
na Grimmauld Place, gdzie czekała na nich Natalie z kilkoma osobami, które
chciały usłyszeć werdykt.
—
Nikt — powiedział na wstępie Will.
Opadli
na kanapę, wzdychając.
—
To była istna rzeź.
—
Tak źle?
—
Źle? To była katastrofa! Skąd oni ich wzięli?!
—
Miałaś rację. Kopia Czarnego też się pojawiła, ale Świstak odprawił go jednym,
oddanym następny.
—
Czemu?
—
Gdyby ci zaczął gadać, że mogliśmy to zagrać tak i srak, to co byś zrobiła? —
burknął Kevin.
—
To rozumiem.
—
Nie będzie już żadnych castingów, udręczeń, katuszy i tortur. Czekamy na
Czarnego i bez dyskusji. Nawet gdyby miał nas olać.
Zgodzili
się z Miętą bez żadnych zastrzeżeń.
Syriusz
uśmiechnął się nieznacznie. Nie tylko on wyczekiwał powrotu chłopaka.
Ginny
bardzo przywiązała się do małej Suzanne. Rude włoski dziewczynki były
identyczne jak jej własne, a pięknymi, dużymi, brązowymi oczami rozglądała się
wesoło wokół siebie w poszukiwaniu czegoś, co mogło przyciągnąć jej uwagę.
Zaproponowała Fleur, że zajmie się jej córeczką, w trakcie gdy ona będzie na
zakupach. Szwagierka chętnie się zgodziła, gdyż ciąganie po sklepach małego
dziecka nie było zbyt sprzyjającym pomysłem, nawet jeżeli była to jej córka.
Ginny
zapatrzyła się na widoki przed Norą. Ostatnio coraz częściej myślała o Harrym.
Czekała na niego, chociaż nie wiedziała, czy po powrocie jej nie odrzuci.
Próbowała nawet nauczyć się żyć bez niego, jednak nie potrafiła. Każda randka
kończyła się fiaskiem, gdy kolejnego chłopaka porównywała z Czarnym, dlatego
stwierdziła, że to nie ma sensu i ignorowała wszystkie zaproszenia. Cztery
lata, a ona nadal nie przestała go kochać. Miała wrażenie, że z dnia na dzień
zakochuje się w nim coraz bardziej.
Z
rozmyślań zbudził ją dzwonek do drzwi. Suzanne zerwała się z ziemi i pobiegła
otworzyć, mimo że nawet nie sięgała do klamki. Ginny poszła za nią z
rozbawieniem na twarzy.
—
Hej, Ginny!
—
Cześć, Kizzy.
Kizzy
wzięła Suzi na ręce i na powitanie pocałowała Ginny w policzek.
—
Pusto? — spytała szatynka.
—
Pusto. Tylko my dwie w całej Norze. Fleur na zakupach, mama u Syriusza, a
reszta w pracy — odpowiedziała, prowadząc dziewczynę do salonu.
—
Wszyscy ostatnio są strasznie zabiegani. Na okrągło tylko praca, dom, praca,
dom, a młodość ucieka.
—
Napijesz się czegoś?
Kizzy
usiadła na kanapie, a Suzanne podbiegła do klocków, by wrócić do przerwanej
zabawy.
—
Herbatę, jakbyś mogła.
—
Gdzie moja różdżka? — zdziwiła się Ginny, przeszukując kieszenie. — Suzi!
Dziewczynka
zabawiła się jej magicznym kawałkiem drewna. Poduszka unosiła się nad nią, a
ona śmiała się słodko. Ginny westchnęła.
—
Mała spryciara. Zawsze mnie wykiwa.
Kizzy
roześmiała się i sama wyczarowała dwie filiżanki z herbatą. Ginny przysiadła
się do niej, dyskutując na nieważne tematy. Bardzo szybko zrozumiała, dlaczego
Harry zaprzyjaźnił się z Kizzy. Można było porozmawiać z nią o wszystkim,
poradzić się, żartować, nie martwić się, że tajemnica przekazana dziewczynie
wyjdzie na jaw.
—
A ty co właściwie tutaj robisz? Nie powinnaś być w pracy? — spytała rudowłosa.
—
Wczoraj uwinęłam się z papierkową robotą, więc dali mi dzisiaj wolne. Pierwszy
dzień od dwóch lat.
Kizzy
pracowała w Ministerstwie Magii w Departamencie Kontroli nad Magicznymi
Stworzeniami. W jej szkole obowiązywały inne metody nauki. W szóstej i siódmej
klasie uczyli się wyłącznie przedmiotów do konkretnego zawodu, jaki chcieliby
wykonywać w przyszłości. McPamant kochała zwierzęta, więc postanowiła iść w tym
kierunku.
—
Wczoraj rozmawiałam z Jayem. Znowu byli w jakiejś małej wiosce, bo ponownie
zaatakowali jacyś zakapturzeni.
—
Zdarza się to coraz częściej. Ciekawe, o co im chodzi — zastanowiła się Ginny.
—
Nie mam pojęcia, ale robi się to coraz bardziej podejrzane. W kółko organizują
jakieś małe napady. Aurorzy nie mogą ich ani zabić, ani złapać. Uciekają, gdy
prawie ich mają.
—
I niech ktoś mi powie, że jest to całkowicie normalne — mruknęła Ginny.
—
Ciocia, zobacz, co zbudowałam — rzekła Suzanne, gdy skończyła budować willę z
klocków.
—
No świetnie — pochwaliła ją Kizzy. — Dorób jeszcze garaż, dobrze?
—
Dobrze, ciociu.
—
Ja nigdy nie byłam taka posłuszna — wyszczerzyła się Kizzy.
—
Okaże się, jakie z niej ziółko za kilka lat.
Zachichotały.
—
Alex, chodź już — jęczał Jay nad uchem chłopaka.
—
Chwila, no! Muszę dokończyć raport!
—
Pospiesz się.
—
Jak się nie przymkniesz, nie skończę tego do jutra!
—
Ech…
Jay
opadł na krzesło w gabinecie jednego z pomieszczeń należących do działu aurorów.
Stało tu kilkanaście biurek zawalonych papierami, przejścia niemal nie było, a
ściany obwieszono listami gończymi przestępców lub innymi ważnymi papierami. Alex
postawił ostatnią kropkę
—
Gotowe. Musimy jeszcze wstąpić do szefa.
Jay
westchnął.
—
Za dwa tygodnie skończy się papierkowa robota. W Hogwarcie chyba nie będziemy
musieli zdawać raportów, no nie? — Alex spojrzał na niego z powątpieniem, a Jay
jęknął zrozpaczony. — Nienawidzę tego.
—
A kto to lubi? — prychnął Alex.
—
Najgorsze, co może się trafić.
—
Nie, najgorsze są dywaniki.
—
O! Tutaj się z tobą zgodzę. Czemu zrobili to tak daleko? — stęknął.
—
Przestaniesz już dzisiaj narzekać? — burknął Alex.
—
A jakbyś reagował po dywaniku u szefa? — skrzywił się.
—
Trzeba było słuchać Jacka.
—
Jego? I co jeszcze?! Ja tam nie idę — oznajmił buntowniczo, stając przed
drzwiami prowadzącymi do szefa Biura Aurorów.
Alex
zaśmiał się i wszedł do środka sam. Wrócił chwilę później i deportowali się na
Grimmauld Place 12 na umówione spotkanie z Łapą, Lunatykiem i Ryanem. Amy
zrobiła kolację, chociaż mieli wpaść tylko na kilka minut. Po stękaniu
chłopaków i tak wyszło na jej, dlatego musieli zjeść posiłek. Dopiero wtedy
przeszli do ważnych spraw.
—
… Napad identyczny jak poprzednio. Zakapturzeni podpalają domy, brutalnie
zabijają mieszkańców wioski. Po pojawieniu się aurorów zaczynają atakować, a
gdy prawie ich mamy, znikają przez świstokliki — powiedział Jay.
—
I tak za każdym razem. Tyle że za każdym razem jest ich coraz więcej — dodał
Alex. — Jeden z aurorów, zanim umarł w szpitalu, powiedział, że to nie są
ludzie. Nic więcej nie zdążył przekazać — zakończył niemrawo.
—
Nie wiemy, czy jego informacje brać pod uwagę, ponieważ był w ciężkim stanie i
mógł majaczyć. Jak dla mnie mówił to w pełni świadomie. Znają takie zaklęcia, o
których nikt nie słyszał. Potrafią torturować nawet pięciu ludzi naraz jednym
urokiem. I są to naprawdę silne zaklęcia — skrzywił się Jay. — Poczułem na
własnej skórze i nikomu tego nie życzę. Voldemort w porównaniu z nimi to pikuś.
—
Tak jak mówiła Tiara Przydziału w siódmej klasie. Jakiś gnojek rusza na podbój,
a nikt nie wie, kto to jest. Nie wiadomo z kim walczymy.
Nagle
zaćmiła się biała mgiełka, która uformowała się w patronusa Rona.
—
Atak na Chest Mong. Natychmiast do Ministerstwa.
—
Ciocia Gin, a pójdziemy do wujka Syriusza? — spytała Suzi, siedząc na kolanach
swojej ciotki.
—
Przecież byliśmy wczoraj — odparła Molly Weasley.
—
Ale, babciu…
—
Wujek Syriusz ma teraz ważną rozmowę.
—
A z kim?
—
Z wujkiem Jayem i wujkiem Alexem.
—
Oooo! Chodźmy! — Dziewczynka była rozradowana, gdyż Huncwoci potrafili rozbawić
ją do łez.
Po
wielu namowach w końcu się zgodziły. We trójkę przeniosły się na Grimmauld
Place.
—
Gdzie wujek Jay i Alex? — spytała Suzanne, nie dostrzegając nigdzie chłopaków.
—
Jeszcze pracują — odpowiedział Remus. — Kolejny atak — dodał cicho do Molly i
Ginny.
Jay
i Alex wpadli do pomieszczenia, w którym zwykle zbierali się wszyscy aurorzy
przed atakami. Wpadli wprost na Rona, który najwyraźniej ich szukał. Jeden z
aurorów dowodzących zaczął wydawać rozkazy.
—
Jonson, słuchaj Jacka, bo źle to się dla ciebie skończy, zrozumiano? — ostrzegł
jeszcze przed deportacją.
Rozdrażniony
pokiwał głową i zniknął bez trzasku razem z pozostałymi łowcami
czarnoksiężników. W oddali płonęły domy, ludzie uciekali w popłochu, głośno krzycząc
ze strachu, dzieci płakały. Zakapturzone postaci krążyły między nimi, raz po
raz atakując.
Rzucili
się w wir walki, umykając przed pierwszymi zaklęciami lecącymi w ich stronę.
—
Kiedy poszli wujek Jay i wujek Alex? — spytała Suzi, machając nóżkami do przodu
i do tyłu, siedząc na kolanach cioci Amy.
—
Niedawno — odpowiedziała Molly.
—
A gdzie są?
—
Musieli wrócić do pracy.
—
Ahaaa…
Umilkła,
przyglądając się swoim stópkom.
—
Poszli walczyć ze złymi panami? — dopytywała się.
—
Tak, kochana.
—
Ale nic im nie będzie?
—
Nie.
—
A wujek Ron?
—
Jest razem z nimi.
—
Ahaaa…
Poszła
bawić się klockami.
—
A kiedy wrócą? — zachichotała cicho Amy, gdyż było to podstawowe pytanie
dziewczynki.
—
Chyba zapomniała — odpowiedział rozbawiony Syriusz.
—
A kiedy wrócą? — zapytała Suzi, siadając na kanapie.
Parsknęli
śmiechem.
—
Niedługo — odpowiedział Ryan z uśmiechem.
—
Ahaaa…
Alex
po raz któryś uskoczył przed zaklęciem wycelowanym wprost w niego. Ci
tajemniczy napastnicy byli silni jak nikt inny. Rzucali bardzo drastyczne
zaklęcia, z którymi nikt nie chciał mieć do czynienia. Jeden Cruciatus mógł
wyłączyć kogoś z walki na dobre kilkanaście minut, dlatego każdy unikał ich jak
ognia.
—
Boxtus!
Wysłał
promień zaklęcia w stronę kolejnego przeciwnika, lecz ten przeleciał obok niego
i kilka centymetrów od głowy jednego z aurorów.
—
Expelliarmus!
Uskoczył
przed zaklęciem, lecz nie spodziewał się, że w miejsce, gdzie przeskoczy,
poleci następne. Trafiło go prosto w brzuch.
—
Alex!
Już
było za późno. Trysnęła krew, a on osunął się na ziemię, tracąc przytomność.
Jay
chodził od ściany do ściany, dygocząc z emocji i zaciskając kurczowo dłonie ze
strachu. Susan, Syriusz, Ginny, Remus, Ron i Amy siedzieli na krzesłach cali
spięci.
Alex
walczył o życie już kilka godzin. W sali obok Mark, Hermiona i paru innych
uzdrowicieli próbowało utrzymać go przy życiu. Od dawna nie mieli informacji o
jego stanie.
—
Czemu to tak długo trwa? — niepokoił się Jay.
—
Oberwał ciężkim zaklęciem, które mogło zabić go na miejscu — powiedziała cicho
Ginny. — Ma silny organizm. Wyzdrowieje.
Susan
ukryła twarz w dłoniach, podkurczając kolana pod brodę. Amy objęła ją
ramieniem.
—
Wyjdzie z tego.
Po
kolejnej godzinie w końcu pojawiała się Hermiona.
—
Co z nim? — zapytali jednocześnie.
—
Stan ciężki, ale nie krytyczny. Organizm na razie sobie radzi. Musi być pod
ciągłą opieką, ponieważ w każdej chwili może mu się pogorszyć.
—
Możemy do niego wejść?
—
Za chwilę. Musimy podłączyć go do aparatury, żebyśmy mieli go na oku.
Powiadomię was.
—
Dzięki.
Wróciła
na salę. Jay opadł z ulgą na krzesło. Po chwili pozwolono im wejść do
poszkodowanego. Uzdrowiciele wyszli, prócz Hermiony, zostawiając ich sam na
sam. Alex wyglądał bardzo kiepsko. Cerę miał pobladłą, usta sine, a pod oczami pojawiły
się wielkie cienie. Podłączony był do respiratora, a w uszy wdarł im się odgłos
pikania, który wszyscy zdążyli znienawidzić. Zbyt często go słyszeli.
—
Muszę wracać do pracy. Mamy wielu rannych — powiedziała Hermiona i wyszła.
—
Co się stało wujkowi Alexowi? — Niewiadomym sposobem Suzi dostała się do sali.
—
Suzi, co ty tu robisz?
—
Przyszłam z babcią.
Po
chwili do środka weszła również Molly.
—
Nie mogłam czekać w domu — rzekła na wstępie.
Suzi
wślizgnęła się na kolana Ginny.
—
Co się stało wujkowi? — ponowiła pytanie.
—
Wujek musi teraz odpoczywać, bo ma małe problemy ze zdrowiem.
—
A co mu się stało?
—
Nic poważnego — skłamała Amy.
—
Ahaaa… To dobrze. Ale czemu tak wygląda?
—
Jest bardzo zmęczony chorobą…
Słowa
Amy zostały zagłuszone głośnym, przeciągły piskiem. Uzdrowiciele, na czele z
Hermioną, byli na miejscu już po kilku sekundach. Odwiedzający odsunęli się,
aby im nie przeszkadzać, cali odrętwiali. Doskonale wiedzieli, co ów dźwięk
oznaczał.
—
Suzi, wyjdźmy stąd — wydusiła Ginny.
—
Ale wujek Alex…
—
Suzi!
Dziewczynka
jeszcze się zapierała, ale Ginny wyciągnęła ją z sali siłą. Alex walczył o
życie ostatkami sił i wszyscy o tym wiedzieli. Po kilku minutach uzdrowiciele
zrezygnowali z dalszych prób ratunku. Jednak nie Hermiona. Nie mogła zostawić
przyjaciela na pastwę losu. Ze łzami w oczach nadal próbowała pobudzić jego
serce.
—
Hermiono, to nic nie da — powiedział cicho jeden z jej przełożonych.
—
Musi dać! Nie rezygnujcie, nie możecie go zostawić… — Ledwo panowała nad
płaczem.
—
Jest już za późno. Serce nie pracuje od kilku minut. Przykro mi.
Doskonale
wiedziała, że to zbyt długo. Wypuściła sprzęt z rąk. Pierwsza osoba, która
zmarła pod jej opieką. W dodatku jej przyjaciel. Uzdrowiciele wyszli,
zostawiając zapłakaną Susan, Molly i Hermionę. Nie ruszali się z miejsc, wpatrując
się w Alexa.
—
Czyś ty zgłupiał, stary? — wydusił Jay. — Budź się, do cholery!
Nie
docierało do niego, że jego przyjaciel nie żyje. Przecież nie mógł. To znowu
jakiś głupi żart z jego strony. Zaraz chłopak otworzy oczy, krzycząc psikus! i dostanie od niego ochrzan. Bo
przecież inaczej być nie może. Jednak chłopak leżał i w ogóle się nie ruszał.
Przecież tak długo nie mógłby wytrzymać bez śmiechu. Nigdy nie utrzymywał
takiej powagi aż tak długo. Zawsze wybuchał jako pierwszy. Spojrzał na Rona.
Czyżby on też nic nie wiedział o tym durnym kawale?
—
No ja rozumiem żarty, ale nie w takim momencie — rzekł zdezorientowany.
—
Jay, to nie są żarty…
—
Jak nie, jak tak! Przecież on sobie znowu jaja robi! Alex, ty pokręcony
hipokryto, przestań już! — Nie docierało do niego, że Alex nie żyje. Podszedł
do martwego, chwycił go za koszulę i zaczął nim potrząsać. — To nie jest
śmieszne!
—
Jay… — Hermiona odciągnęła go. — To nie jest żart.
—
Musi…
—
Nie jest — powtórzyła drżącym szeptem.
Przecież
Hermiona nigdy nie kłamała w tak ważnych sprawach. Każdy mógł to powiedzieć, a
on by nie uwierzył, ale ona… Zbladł gwałtownie i opadł na krzesło stojące za
nim. Więc jednak wszystko stracone.
Otworzył
oczy. Leżał na niewielkim, ale miękkim posłaniu i nie mógł zrobić żadnego
ruchu. Był w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Z prawej strony padało na niego
białe światło, a z lewej czerwone. Przez chwilę zastanawiał się, jak się tutaj
dostał, gdzie jest i co się dzieje, jednak jego rozmyślania zostały przerwane,
gdy dostrzegł, że powoli z białej poświaty wyłania się jakaś sylwetka. Ten ktoś
nie miał twarzy, rąk ani nóg. Był to po prostu jakiś półcień emanujący kredową
łuną. Gdzieś już widział coś takiego, ale aktualnie był tak zdenerwowany, że nie
mógł skojarzyć faktów. Z czerwonego światła także ktoś wyszedł. Całkowite
przeciwieństwo, które go przeraziło. Diabeł. Najwyraźniej scenarzyści filmów
znaleźli się w tym samym miejscu, ponieważ ukazywano go z rogami, ogonem,
czerwoną skórą i widłami, a przed sobą widział właśnie kogoś takiego. Alex nie
mógł wykrztusić z siebie słowa.
—
Kto go zabiera? — spytał Diabeł z pokrętnym uśmieszkiem.
—
Poczekajmy na Strażnika Ziemi — odpowiedziała biała sylwetka, a on przypomniał
sobie, skąd go zna.
Otworzył
lekko usta zdumiony. Przecież ktoś taki zabierał Harry’ego cztery lata temu! Miał
tylko inny głos!
—
O co tu chodzi? — wykrztusił w końcu.
Usta
Diabła wygięły się w ironicznym grymasie, a biała sylwetka promieniowała
uśmiechem.
—
O twoje życie — odpowiedział ten drugi.
—
Kto to jest ten Strażnik Ziemi?
—
Twój znajomy — prychnął Diabeł.
—
Cóż za entuzjazm, Lucek — rozległ się bardzo znajomy głos. — Źle cię tu
widzieć, stary.
Alex
rozszerzył oczy i usta, widząc uśmiechniętego od ucha do ucha Harry’ego.
—
Nie mów na mnie Lucek! — warknął Diabeł, a Harry prychnął, patrząc na niego z
niechęcią.
—
Lucek, Lucek, Lucek — powtarzał, akcentując każdą sylabę. Szatan zgrzytnął
zębami. — Uważaj, bo poczerwieniejesz ze złości.
Alex
zagryzł wargę, by nie wybuchnąć śmiechem.
—
Pamiętaj, że on nie będzie obiektywny, bo właśnie mamy na stole jego znajomego
— warknął w stronę białej poświaty.
—
To już rozstrzygniemy między sobą. Sam dobrze wiesz, że nie trafi do ciebie —
odpowiedział męski głos wydobywający się z mgiełki.
—
Róbcie z nim, co chcecie — rzekł Diabeł. — A ciebie — zwrócił się do Czarnego —
widzę u siebie.
Zniknął
w czerwonej poświacie.
—
Chociaż mamy go z głowy — stwierdził Harry.
—
Za bardzo ryzykujesz — rzekła biała sylwetka. — Wiesz, że nie powinieneś.
—
Upierałby się przy swoim tylko po to, żeby zrobić mi na złość. Wiesz o tym.
—
Gdzie jesteśmy? — Alex wreszcie odważył się odezwać.
Harry
spojrzał na niego przeszywającym zielonym spojrzeniem.
—
Na granicy śmierci.
Alex
przybladł.
—
J-jak?
—
Oberwałeś zaklęciem, które mogło cię zabić. Właściwie to cię zabiło —
stwierdził po namyśle z lekceważeniem. — To nie koniec świata.
—
Świata nie, ale życia tak.
Czarny
pokręcił głową.
—
Nie do końca. Widzisz… na śmierci życie się nie kończy. Jesteś w tak
komfortowej sytuacji, że możesz wybrać, czy chcesz wrócić na Ziemię, a niewielu
ma taką sposobność. Jeśli tego nie chcesz, możesz iść do nieba z Archaniołem. Jeśli
chcesz, mogę cię z powrotem wysłać. Twój wybór, ale zgodnie twierdzimy, że
jeszcze jest na ciebie za wcześnie.
—
Nie zauważyłem, żebyście wymienili ze sobą chociaż słowo na mój temat — odparł
Alex z dziwną miną, a Czarny uśmiechnął się szczerze.
—
Mamy swoje sztuczki.
—
Nie załatwiłeś wszystkich swoich spraw — powiedział Archanioł. — Jesteś młody,
całe ziemskie życie przed tobą. Nie zrobiłeś nic, co zmusiłoby nas, żebyś je
zakończył. Poza tym jest dużo osób, które na ciebie czekają.
—
Jeśli nie wrócisz, będzie to miało dosyć tragiczne skutki — mruknął Harry.
—
Jakie?
Czarny
spojrzał na Archanioła, który najwyraźniej dał mu jakiś znak.
—
Jay będzie schodził na złą ścieżkę. Susan właściwie sama rzuci się w łapy tych,
z którymi walczyliście. Twoja rodzina też ciężko to zniesie…
—
Już więcej nie musisz mówić — wymamrotał Alex.
—
Sam widzisz, jaki wybór byłby najlepszy.
—
A co z tobą? Żyjesz czy nie żyjesz, bo jestem skołowany?
—
Dobre pytanie. Gdybym sam wiedział, pewnie bym ci powiedział. Moja sytuacja
jest bardziej pokręcona, niż myślisz. Nie będę ci tego tłumaczyć, bo nie mamy
tyle czasu. Wysyłam cię na Ziemię.
—
Jeszcze jedno… Kiedy wrócisz? — spytał cicho Alex.
Harry
uśmiechnął się smutno.
—
Nie wiem, Alex.
Czarny
położył prawą dłoń na jego czole. Alex zdążył jeszcze zapamiętać, że włosy
Harry’ego są rozczochrane tak jak wtedy, gdy zobaczyli się pierwszy raz, oczy
miał zielone jak zaklęcie uśmiercające, a na sobie miał czarną jak smoła szatę.
Prawie w ogóle się nie zmienił.
Widział
siebie, jak się rozmazuje, a Czarny odsunął się o krok.
—
Już niedługo, Harry — zdążył usłyszeć głos Archanioła, gdy zapadła ciemność.
Wszyscy
siedzieli w grobowej atmosferze, nadal nie potrafiąc się odezwać. To było
nierealne, niemożliwe.
Alex
nagle drgnął i zerwał się do pozycji siedzącej z szeroko otwartymi oczami.
—
Alex!
Wszyscy
rzucili się w jego stronę. Oddychał tak, jakby przebiegł milę, a jego twarz
wygięta była w grymasie szoku.
—
Boże, on żyje!
Słyszał
głosy pełne szczęścia, ale w ogóle go to nie interesowało. To, co przed chwilą
przeżył, było ważniejsze.
—
On mi pomógł. — Usta działały bez udziału jego woli.
—
Kto? Alex! Kto ci pomógł?
—
On — wykrztusił jedynie.
—
Jaki on?
Na
pytanie odpowiedziała im Suzi wślizgująca się do sali:
—
Wujek Harry.
Hej,
OdpowiedzUsuńjuż tyle lat minęło, odkąd nie ma Harrego, Suzzie jest naprawdę jasnowidzem, zostali aurorami, och jak dobrze Alex został odesłany z powrotem na ziemie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Nigdy nie byłam fanka Harreg'o Potter'a, ale twoje opowiadanie mnie zaciekawiło :)
OdpowiedzUsuńMuszę troszkę nadrobić na Twoim blogu :D
misia
Zapraszam do mnie!
bella-and-cullenowie.blog.pl