poniedziałek, 28 grudnia 2015

I. Rozdział 88 - Bitwa o Hogwart

Po pytaniu Czarnego zapadła cisza.
— Mark?
— Masz rany przy oczach — odparł niepewnie uzdrowiciel. — Szpony mogły jakoś je uszkodzić.
— To zrób coś, żeby je naprawić.
— Kuracja zajmie kilka godzin.
— Jasne, bo Voldemort poczeka na mnie przy herbatce — zironizował Harry. — Na pewno znasz szybszy sposób.
— Owszem, ale nie mogę tego zrobić.
— Bo?
— Jeśli to zrobię, po bitwie możesz stracić wzrok na zawsze.
Kolejna fala milczenia.
— Więc uznaj, że jej nie przeżyję.
Natalie wciągnęła głośno powietrze, ale Harry nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
— Nie zrobię tego.
— Więc jakimś cudem sam to zrobię — warknął Czarny, zrywając się do siadu.
— Nie dasz rady — stwierdził stanowczo Mark, a na usta Harry’ego wkradł się uśmieszek.
— Jestem Bezimiennym. Uczyłem się takich rzeczy. Natalie i Frank mogą potwierdzić.
— Mark? Możesz zrobić to, co mówi? — mruknął Frank w odpowiedzi. — Samouzdrawianie jest bardziej ryzykowne.
Uzdrowiciel zaklął i popchnął Czarnego, żeby ponownie się położył.
— Muszę najpierw dokończyć łatanie twojego brzucha — burknął.
— Pieprzony Greyback — wydukał przez zaciśnięte zęby chłopak. — Zabiję go, gdy tylko nawinie mi się na oko...
— Za późno — mruknął Łapa.
— Kto?
— Remus. Gdy zobaczył, jak cię zaatakował, wpadł w szał. Szczerze mówiąc to pierwszy raz widziałem Lunia tak wściekłego.
Mark odesłał wszystkie zdrowe osoby ze szpitala, wiedząc, że uzdrawianie oczu będzie dość bolesne. Czarny wylał litry łez i krwi, kiedy Mark usuwał ranę, lecz wreszcie odzyskał wzrok. Później wrócił na pole bitwy, gdzie do walki dołączyły smoki. W dwóch rozpoznał Ryana i Lucy’ego, którzy przybrali swoje formy animagiczne. Obrońcy odetchnęli, kiedy dostrzegli Harry’ego pełnego sił, który bez zbędnych słów przemienił się w czarnego rogogona z krwistoczerwonymi oczami. Wzbił się w powietrze, kiedy jego źrenice zwęziły się i dołączył do walki smoków.
Obrońcy ze wstrzymanymi oddechami obserwowali starcie magicznych stworzeń na ciemnym niebie. Łuny ognia co chwilę przecinały powietrze, a smoki wiły się wokół siebie, atakując się szponami i próbując zwalić przeciwnika na ziemię. Na lądzie nadal trwała walka animagów z hienolwami i wilkołakami, która była o wiele krwawsza.
Nim Harry, Lucy i Ryan pokonali jednego ze smoków, minęło sporo czasu, lecz z pozostałymi poszło im o wiele szybciej. Gdy uśmiercili drugiego, pozostałe odfrunęły, wycofując się z dalszej rozgrywki. Bezimienni wylądowali na ziemi i wrócili do swoich pierwotnych postaci. Byli trochę poparzeni i poranieni, ale mogli nadal walczyć. Pozostałe wilkołaki i hienolwy także się wycofały, czym wszystkich zdziwiły. Każdy animag zmienił się w swoją ludzką postać. Wtedy dostrzegli, co się dzieje. Śmierciożercy zbliżali się w stronę zamku. Obrońcy Hogwartu ustawili się na swoje pozycje, gdy rozległ się wzmocniony magicznie głos Voldemorta:
— Wiem, że chcecie bronić Hogwartu, chociaż nie macie szans. To ostatnia chwila, aby przejść na moją stronę i wygrać wojnę. Wystarczy, że podejdziecie i padniecie przede mną na kolana.
— I co jeszcze? — prychnęła Rosa pod nosem.
— Wszyscy, którzy mi się przeciwstawią, zostaną uśmierceni, podobnie jak jego rodzina i bliscy. Jest to wasza ostatnia szansa.
Rozległy się bojowe okrzyki obrońców. Nikt się nie ruszył. Wszyscy stali na swoich miejscach.
— Więc wszyscy zostaną uśmierceni dzisiejszej nocy — oznajmił Voldemort. — Teraz wiadomość do ciebie, Harry Potterze. Nadszedł czas na ostateczny pojedynek. O północy w Wielkiej Sali zmierzymy się ze sobą, jeśli tylko dożyjesz.
Rosa zachichotała.
— Boi się ciebie — stwierdziła z uśmieszkiem, gdy dostrzegła spojrzenie Czarnego. — Liczy, że kilkugodzinna walka cię osłabi, żeby miał większe szanse. Pieprzony tchórz. Inaczej wyzwałby cię na pojedynek już teraz.
Dwie strony ruszyły do walki. Poleciały pierwsze promienie zaklęć. Gdzieniegdzie przemieszczały się resztki wilkołaków i hienolwów. Grupy obrońców zaczęły się rozdzielać.
Harry uśmiechnął się ironicznie, kiedy dostrzegł, że najwyraźniej śmierciożercy chcą przypodobać się swojemu Panu, próbując otoczyć go i powalić na ziemię. Nie wiedzieli jednak, że chłopak kochał walkę. To był jego żywioł. Mógł robić niemal wszystko, by wyładować negatywne emocje. Oczy przybrały kolor intensywnej czerwieni, a wokół niego pojawiła się czarna aura. Pierwszym zaklęciem spudłował, lecz drugim już nie. Śmierciożerca zawył z bólu, by po chwili stracić przytomność. Żadna klątwa nie trafiła w Czarnego, a on sam pokonał czwórkę przeciwników w kilka minut.
Śmierciożercy przedostali się do zamku, a na froncie ukazały się trzy olbrzymy. Bezimienni od razu zebrali się w grupę, by stawić im czoła. Do pomocy przyszedł im ktoś niespodziewany. Graup wyjawił się z Zakazanego Lasu, a na jego ramieniu siedział nie kto inny niż Hagrid z Olimpią.
— HAGGER! — ryknął olbrzym.
Ściągnął z siebie dwójkę przyjaciół i rzucił się na pierwszego przeciwnika.
— Harry, cholibka! — ucieszył się półolbrzym. — Słyszeliśmy, że ten skurczybyk zaatakował, więc przyszliśmy do pomocy.
Czarny nie zdążył mu odpowiedzieć, ponieważ musiał umknąć przed nogą olbrzyma. Już nie zwracał uwagi na nikogo. Pobiegł pomóc Karen, Amy, Steve'owi, Lucy'emu i Seanowi, którzy próbowali różnymi sposobami pokonać jednego z wrogów. Drugim zajęli się pozostali Bezimienni.
— Zwiążmy mu nogi, żeby się przewrócił! — krzyknęła Amy.
Incarcerous!
Z ich różdżek wyleciały liny, które oplotły się wokół kostek olbrzyma. Lucy dodatkowo przewiązał go między stopami. Zanim zdążyli cokolwiek zrobić, na drodze stanęli im śmierciożercy. Karen i Czarny zajęli się nimi, żeby reszta dokończyła pracę nad olbrzymem, który zaczął się niebezpiecznie chwiać.
— Uwaga! — wrzasnęli równocześnie Steve i Sean do ludzi walczących najbliżej.
Czarny powalił ostatniego śmierciożercę i spojrzał na olbrzyma. Przechylał się w różne strony, a ludzie nie słyszeli krzyków Bezimiennych wśród odgłosów bitwy. Anioły zaczęły się deportować, by zabrać obrońców z miejsca zagrożenia. Harry przeniósł się obok walczących Ginny i Hermiony. Chwycił je za ramiona i deportował, zostawiając oniemiałych śmierciożerców. Trwało to sekundę, ale zaważyło na życiu dziewczyn. Olbrzym runął wprost na ich wcześniejszych przeciwników. Spojrzały szybko na Czarnego, który już pędził pomóc w walce. Przewrócony stwór został obstrzelany strzałami przez centuary, które najwidoczniej zdecydowały się wesprzeć czarodziejów. Kolejny olbrzym został pokonany z większymi trudnościami.
Czarny deportował się do zamku, aby sprawdzić, jaka jest tam sytuacja. Nie było tragicznie. Uczniowie i aurorzy dawali z siebie wszystko. Harry zobaczył Ket i Amandę walczące ramię w ramię z jakimś zakapturzonym osobnikiem. Radziły sobie doskonale, jednak nie dostrzegły, że czaił się na nie jeden z hienolwów. Potwór wpadł pomiędzy dziewczyny a śmierciożercę, który zaśmiał się szyderczo. Dziewczyny przełknęły ciężko ślinę, wiedząc, że nie mają szans i zapewne przygotowując się na bolesną śmierć. Ket zacisnęła powieki, gdy ruszył w jej stronę, lecz atak nie nastąpił. Usłyszała tylko groźne warczenie. Otworzyła oczy, by zobaczyć przed sobą lwa z tęczówkami w kolorze krwi.
Oba stworzenia rzuciły się na siebie z mordem w oczach. Hienolew był dwukrotnie większy, co nie ułatwiało powalenia go na ziemię. Gryzły się, drapały, przepychały. Nagle w Harry'ego wleciał promień zaklęcia, więc na moment go zamroczyło, co wykorzystał jego przeciwnik, wyrzucając go w ścianę. Czarny poczuł mocne uderzenie głową w mur. Pociemniało mu w oczach i zjechał na podłogę. Hienolew zwrócił ponownie łeb w stronę dwójki dziewczyn, lecz zanim cokolwiek zrobił, lew rozerwał mu tętnicę. Czarny zamienił się w człowieka, gdy całym zamkiem mocno wstrząsnęło. Z sufitu posypał się tynk, a przez rozbite okno wyjrzała głowa kolejnego olbrzyma.
— Czarny! — wrzasnął Frank z niedaleka. — Na wschodnią część!
Dał znak, że zrozumiał, a Bezimienny zniknął. Najpierw chciał zająć się olbrzymem, dlatego wycelował w niego różdżką i związał mu oczy. Olbrzym był zdezorientowany, więc Czarny obwiązał go linami. Anioły z błoni dokończyły jego robotę, więc deportował się na wschodnią część zamku. Tutaj było gorzej. Na ziemi leżały tony gruzu, w powietrzu unosił się pył drażniący oczy, szyby były powybijane, a w ścianie widniała olbrzymia dziura. Mimo wszystko Koty radziły sobie bardzo dobrze. Poruszały się zwinnie, a śmierciożercy mieli problemy z trafieniem ich zaklęciami. W jednej chwili były przed przeciwnikiem, a w drugiej już za nim, przez co poplecznicy Voldemorta padali zwykle albo uduszeni, albo ze skręconymi karkami.
Czarny umknął przed zaklęciem wycelowanym w jedną z Kotów i rzucił się w stronę, gdzie było najwięcej śmierciożerców. Jeden padł porażony własnym zaklęciem uśmiercającym. Drugi wleciał głową w ścianę i runął nieprzytomny na ziemię. Padali po kolei, jednak bez ran się nie obeszło. 
Powietrze eksplodowało. Harry poczuł, że szybuje w powietrzu. Słyszał krzyki walczących, ale nie miał pojęcia, co się stało. Runął na ziemię i poczuł, że coś ciężkiego spadło mu na nogi. Poznał, że krwawi po kleistej substancji ściekającej mu po policzku. Leżał przywalony gruzami, a w ścianie widniała jeszcze większa dziura niż wcześniej. Skrzywił się z bólu rozchodzącego po całym ciele. Nim zdążył zrzucić z siebie kawałki muru, Ron, Hermiona i Ginny przyszli mu do pomocy. Ron pomógł mu się podnieść. Kolejne groty świsnęły im nad głowami.
— POTTER!
Na szczycie schodów stało troje zamaskowanych śmierciożerców, ale nim zdążyli podnieść różdżki, Hermiona krzyknęła:
Glisseo!
Schody wygładziły się pod ich stopami i cała trójka zjechała wprost pod nogi Czarnego.
Expelliarmus! — Ron natychmiast ich rozbroił.
Harry uśmiechnął się ironicznie, widząc ich spojrzenia skierowane wprost na niego. W następnej chwili wylecieli w powietrze przez pół korytarza.
Drętwota! — wykrzyknęła Ginny, celując gdzieś ponad Harrym.
Ciało zamaskowanego wyleciało przez dziurę.
Harry, widząc polepszającą się sytuację we wschodniej części zamku, pobiegł do sali wejściowej. Tam było jeszcze więcej pojedynkujących się par. Przy drzwiach Rabastan walczył z Flitwickiem, który pojawił się w Hogwarcie zaraz po ogłoszeniu ataku, a tuż obok nich Kingsley pojedynkował się z zamaskowanym. Czarny miotnął zaklęciem na pierwszego lepszego przeciwnika. Zaatakował go kolejny, lecz po chwili leżał martwy u stóp schodów. Harry rzucił kolejne zaklęcia Tarczy, ratując Seamusa Finnigana i Lunę Lovegood przed zmierzającymi w ich stronę klątwami. Spostrzegł Horacego Slughorna poganiającego zbroje do walki. Włosy miał rozwiane, a na policzku widniała długa szrama.
— Brońcie Hogwartu! Do boju! — krzyczał, wymachując różdżką.
Harry przebiegł pomiędzy pojedynkującymi się parami i wpadł na błonia. Coś huknęło za jego plecami. Drzwi główne wypadły z zawiasów. Zobaczył Yaxleya walczącego z Georgem, zamaskowanego padającego z krzykiem na trawę, gdy ugodziło go zaklęcie Lee Jordana, innego mężczyznę powalonego przez Percy'ego Weasleya, który najwyraźniej dostrzegł swoje wcześniejsze błędy, Elfiasa Doge'a stojącego nad ciałem brodatego mężczyzny. Jego wzrok padł na Bellatriks walczącą z Rosą. Nawet szybkość Kota nie wystarczyła na śmierciożerczynię. Walczyły jak o swoje młode, a różdżki poruszały się z niesamowitą prędkością.
Walka trwała już ponad trzy godziny. Pojawiło się wiele ofiar z obu stron. Krew lała się zbyt często, a Harry modlił się w duchu, aby nikomu z jego bliskich nic się nie stało, lecz jego modły nie zostały wysłuchane. Poczuł ostry ból w sercu. Skrzywił się i spojrzał na Amy walczącą u jego boku. Jej reakcja była podobna. Ogarnęła go panika. Ktoś z Aniołów zginął. Równocześnie wybiegli z Wielkiej Sali, prowadzeni instynktem. Wymijali pojedynkujących się i unikali zaklęć. Wpadli na trzecie piętro, gdy usłyszeli rozpaczliwy krzyk:
— Nie! Jim!
Krzyk przerywany był szlocham. Ogarnęło ich przerażenie, kiedy uświadomili sobie, że ich przeczucia były słuszne. Ellen potrząsała Jimem, który martwym wzrokiem wpatrywał się w sufit.
— Jim...
Tlen nie dostawał się do płuc Harry'ego. To przecież niemożliwe, żeby Jim był martwy...
Jednak fakty były faktami. Amy wybuchnęła płaczem, osuwając się na kolana obok nieżywego. Harry nogi miał jak z waty. Zbiegli się pozostali Bezimienni. Śmierciożercy nie byli w stanie ich zaatakować, jakby otaczała ich niewidzialna tarcza zbudowana z rozpaczy. Natalie starła łzy spływające po policzkach. Przyszedł kres nienawiści Harry'ego, dał się przez nią pochłonąć bez reszty. Z wielką gulą w gardle wycofał się tyłem, nie odrywając wzroku od martwego ciała.
— Czarny!
Bezimienni najwyraźniej odczuli, że dzieje się z nim coś złego, że poddał się wszystkim negatywnym uczuciom, że śmierć Jima zaprowadziła go na skraj przepaści, z której zapewne nigdy się nie wydostanie. Wypadł za róg, myśląc o swoim pierwszym spotkaniu z Jimem i trafił wprost na jego zabójcę. Był o tym przekonany, podpowiadało mu to jego serce i instynkt. Zawrzało w nim jeszcze bardziej, kiedy dostrzegł Syriusza umykającego przed zaklęciem uśmiercającym wylatującym z jego różdżki. Pod wpływem mocy Harry’ego mężczyzna został wysłany z impetem w ścianę. Mury korytarza zaczęły dygotać pod wpływem tak silnej aury. Rzucił zaklęcie na śmierciożercę, który aż zawył z bólu. Mury drżały coraz bardziej. Mężczyzna umarł po kilkunastu sekundach męki. Rozległ się tupot stóp. Anioły wbiegły na korytarz, lecz przystanęły, widząc wzrok Harry'ego pełen nienawiści, żalu, rozpaczy i chęci mordu. Syriusz obserwował go cały zdrętwiały. Było z nim jeszcze gorzej niż wcześniej. Widział to w jego oczach. Amy dobiegła do chrześniaka z zaschniętymi łzami na policzkach i otoczyła jego głowę ramionami, przyciągając ją do swojej piersi.
— Nie poddawaj się temu, co czujesz, proszę cię — powiedziała drżącym głosem, chociaż chłopak starał się wyswobodzić. — Jim nie chciałby, żebyś przez niego stracił resztki siebie.
Mury drżały coraz słabiej, jakby Amy powoli przekręcała gałkę, ściszając radio. Miała nadzieję, że jej słowa mu pomogły. Gdy go puściła, ruszył dalej, nawet nie patrząc w ich stronę.
Bitwa trwała nadal, a martwych przybywało. W końcu przybyli dementorzy i kwarmiany. Czarny nie miał problemu z przywołaniem złego wspomnienia. Wystarczyła martwa twarz Jima przed oczami, a z jego różdżki wydobył się żółty lew. Z pomocą niewielu osób, które znały to zaklęcie, przepędził stwory, lecz kiedy doszło do rzucenia zaklęcia Patronusa, nie był w stanie przywołać swojego opiekuna przed dementorami. Wycofał się pod wieloma spojrzeniami członków Gwardii Dumbledore’a.
Wrócił do zamku, miotając zaklęciami w każdego śmierciożercę, którego zobaczył, lub unikając różnorodnych promieni. Północ zbliżała się wielkimi krokami. Wpadł do Wielkiej Sali. Widział Rona i Jaya walczących z trzema osobnikami, widział Alexa i Neville'a powalających dwóch kolejnych, widział Ginny, Hermionę i Lunę stawiające czoła nieznanej kobiecie, która radziła sobie tak samo dobrze jak jej młodsze przeciwniczki, widział Syriusza i Weitera oraz Remusa i Briana pomagających sobie nawzajem. Bezimienni także rozwalali swoich przeciwników jak kulki śniegu rzucone w mur. Jego wzrok przykuł widok Bellatriks i Rosy, które ponownie się odnalazły. Walczyły, by zabić. Przeszedł pomiędzy pojedynkującymi się osobami, aby zobaczyć, czy Voldemort już się pojawił. Minął bliźniaków rzucających zaklęciami oszałamiającymi, panią Weasley, Tonks i wiele innych osób. Toma Riddle'a nadal nie było. Odwrócił się, by zobaczyć Rosę duszącą Bellatriks batem. Ludzie przenieśli na nie spojrzenia, widząc umierającą największą popleczniczkę Czarnego Pana. 
— Giń, suko — syknęła Rosa.
Szarpnęła batem, a Bella runęła na ziemię martwa. Harry pokiwał głową, kiedy dziewczyna spojrzała na niego z uśmiechem, jednak sytuacja prędko zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. W Rosę wleciał promień Avady Kedavry. Harry zamarł, widząc dziewczynę porażoną zielonym promieniem, który zabijał na miejscu. Kolejna osoba, która dużo dla niego znaczyła, straciła życie. Powietrze wokół niego stężało, a oczy przybrały kolor intensywnego szkarłatu. Machnął ręką, a śmierciożerca, który zamordował dziewczynę, został dosłownie rozerwany na kawałki. Kilka osób pisnęło, gdy krew rozprysła się na kilka metrów. Czarny w ogóle się tym nie przejął. Podszedł do Rosy i przyklęknął przy niej. Spojrzał w jej niewidzące już oczy, a w jego gardle pojawiła się wielka gula. Zamknął powieki dziewczyny, przełykając ciężko ślinę.
— Gdzie jesteś, ty sukinsynu? — wyszeptał do siebie z wściekłością. — Cholerny tchórzu...
Zacisnął pięści, wstając. Miał już tego dość. Chciał odnaleźć Voldemorta i to zakończyć, żeby nie widzieć więcej martwych ciał znajomych mu osób. Jednak najpierw wąż. Wiedział, że pojawi się razem z nim. Czuł to.
— Neville — zwrócił się do chłopaka stojącego obok. Wyciągnął miecz Bezimiennych i podał mu go. — Zabij tego węża.
— A ty?
— Odwrócę od ciebie uwagę Voldemorta.
Neville spojrzał mu w oczy i kiwnął głową, chwytając za rękojeść miecza. Czarny wtopił się w tłum walczących. 
Wybiła północ, a Harry w końcu zobaczył przeciwnika, na którego czekał od początku. Voldemort walczył jednocześnie z Kingsleyem, Weiterem i McGonagall. Nie mogli go pokonać, krążąc wokół niego. Na jego ramionach wił się wąż, jednak nawet on nie przeszkadzał mu w walce. Czarny wyminął pojedynkujące się pary, by stanąć naprzeciwko Riddle'a. McGonagall, Kingsley i Weiter zostali odrzuceni na boki, gdy Voldemort go dostrzegł. Czarnoksiężnik wbił w niego spojrzenie, nie widząc Neville'a czającego się za nim. Wąż zasyczał, wpatrując się w Czarnego.
— A jednak przeżyłeś — rzekł szyderczo Voldemort.
— Myśl, że niedługo zginiesz, trzymała mnie przy życiu — odpowiedział.
Riddle wpatrywał się w niego, a na ustach miał ironiczny uśmiech. Ludzie nie wchodzili im w drogę. Chyba jeszcze nie zauważyli sytuacji. Zbyt bardzo zaangażowali się w walkę, by rozglądać się na boki.
— Czyżby?
— Owszem. Właśnie odrywa się kolejna nić łącząca cię z nieśmiertelnością.
ŚWIST!
Głowa Nagini spadła wprost pod nogi Voldemorta. Rozległ się wściekły wrzask Lorda, a walczący przenieśli spojrzeli w ich stronę. Czarny Pan odwrócił się w stronę Neville'a stojącego z zakrwawionym mieczem. Różdżką wycelował w chłopaka.
Avada Kedavra!
Zanim Voldemort dokończył wypowiadać słowa zaklęcia, Czarny wzniósł przed Nevillem betonowy mur, który rozsypał się po zetknięciu z klątwą uśmiercającą.
— Widocznie twój pupilek był dla ciebie dość ważny, Tom — zaszydził Czarny, głównie po to, żeby odwrócić jego uwagę od Neville’a i sprowokować go do ataku.
Voldemort ze złością odwrócił się ponownie w jego stronę i wycelował w niego różdżką. Harry swojej nie tknął. Schował ją wcześniej do kieszeni, aby nie kusiła go walka o swoje życie. W jego stronę poleciał zielony promień zaklęcia. Harry uśmiechnął się ironicznie.
— To była największa głupota, jaką zrobiłeś — powiedział, a w oczach Riddle'a pojawiły się błyski obawy.
Lecz było za późno, by cofnąć zaklęcie i dowiedzieć się, o czym Harry mówi.
Syriusz oglądał lot klątwy ze ściśniętym sercem. Wiedział, że nie może nic zrobić, nawet gdyby chciał. Decyzja była podjęta wcześniej. Nie było odwrotu. Teraz liczyło się to, aby przypadek, na który liczyli, pojawił się w tej chwili.
Zanim promień dotknął Czarnego, zdążył pomyśleć, że może jednak będzie z Marlą. Wróci do niej i znowu będą razem, bez żadnych problemów. Na zawsze. Zobaczył jeszcze pełną bólu twarz Syriusza, gdy zaklęcie dotknęło jego serca. Później nie było już nic, oprócz czerni.

1 komentarz:

  1. Hej,
    o nie Jim zginął, choć to walka i trzeba się z tym pogodzić... jednak mi szkoda Rose, ale chociaż zabiła Belatrix..
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń