Po pytaniu Czarnego zapadła
cisza.
— Mark?
— Masz rany przy oczach — odparł
niepewnie uzdrowiciel. — Szpony mogły jakoś je uszkodzić.
— To zrób coś, żeby je naprawić.
— Kuracja zajmie kilka godzin.
— Jasne, bo Voldemort poczeka na
mnie przy herbatce — zironizował Harry. — Na pewno znasz szybszy sposób.
— Owszem, ale nie mogę tego
zrobić.
— Bo?
— Jeśli to zrobię, po bitwie
możesz stracić wzrok na zawsze.
Kolejna fala milczenia.
— Więc uznaj, że jej nie
przeżyję.
Natalie wciągnęła głośno
powietrze, ale Harry nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
— Nie zrobię tego.
— Więc jakimś cudem sam to zrobię
— warknął Czarny, zrywając się do siadu.
— Nie dasz rady — stwierdził
stanowczo Mark, a na usta Harry’ego wkradł się uśmieszek.
— Jestem Bezimiennym. Uczyłem się
takich rzeczy. Natalie i Frank mogą potwierdzić.
— Mark? Możesz zrobić to, co
mówi? — mruknął Frank w odpowiedzi. — Samouzdrawianie jest bardziej ryzykowne.
Uzdrowiciel zaklął i popchnął
Czarnego, żeby ponownie się położył.
— Muszę najpierw dokończyć
łatanie twojego brzucha — burknął.
— Pieprzony Greyback — wydukał
przez zaciśnięte zęby chłopak. — Zabiję go, gdy tylko nawinie mi się na oko...
— Za późno — mruknął Łapa.
— Kto?
— Remus. Gdy zobaczył, jak cię
zaatakował, wpadł w szał. Szczerze mówiąc to pierwszy raz widziałem Lunia tak
wściekłego.
Mark odesłał wszystkie zdrowe
osoby ze szpitala, wiedząc, że uzdrawianie oczu będzie dość bolesne. Czarny
wylał litry łez i krwi, kiedy Mark usuwał ranę, lecz wreszcie odzyskał wzrok.
Później wrócił na pole bitwy, gdzie do walki dołączyły smoki. W dwóch rozpoznał
Ryana i Lucy’ego, którzy przybrali swoje formy animagiczne. Obrońcy odetchnęli,
kiedy dostrzegli Harry’ego pełnego sił, który bez zbędnych słów przemienił się
w czarnego rogogona z krwistoczerwonymi oczami. Wzbił się w powietrze, kiedy
jego źrenice zwęziły się i dołączył do walki smoków.
Obrońcy ze wstrzymanymi oddechami
obserwowali starcie magicznych stworzeń na ciemnym niebie. Łuny ognia co chwilę
przecinały powietrze, a smoki wiły się wokół siebie, atakując się szponami i
próbując zwalić przeciwnika na ziemię. Na lądzie nadal trwała walka animagów z
hienolwami i wilkołakami, która była o wiele krwawsza.
Nim Harry, Lucy i Ryan pokonali
jednego ze smoków, minęło sporo czasu, lecz z pozostałymi poszło im o wiele
szybciej. Gdy uśmiercili drugiego, pozostałe odfrunęły, wycofując się z dalszej
rozgrywki. Bezimienni wylądowali na ziemi i wrócili do swoich pierwotnych
postaci. Byli trochę poparzeni i poranieni, ale mogli nadal walczyć. Pozostałe
wilkołaki i hienolwy także się wycofały, czym wszystkich zdziwiły. Każdy animag
zmienił się w swoją ludzką postać. Wtedy dostrzegli, co się dzieje.
Śmierciożercy zbliżali się w stronę zamku. Obrońcy Hogwartu ustawili się na
swoje pozycje, gdy rozległ się wzmocniony magicznie głos Voldemorta:
— Wiem, że chcecie bronić
Hogwartu, chociaż nie macie szans. To ostatnia chwila, aby przejść na moją
stronę i wygrać wojnę. Wystarczy, że podejdziecie i padniecie przede mną na
kolana.
— I co jeszcze? — prychnęła Rosa
pod nosem.
— Wszyscy, którzy mi się
przeciwstawią, zostaną uśmierceni, podobnie jak jego rodzina i bliscy. Jest to
wasza ostatnia szansa.
Rozległy się bojowe okrzyki
obrońców. Nikt się nie ruszył. Wszyscy stali na swoich miejscach.
— Więc wszyscy zostaną uśmierceni
dzisiejszej nocy — oznajmił Voldemort. — Teraz wiadomość do ciebie, Harry
Potterze. Nadszedł czas na ostateczny pojedynek. O północy w Wielkiej Sali
zmierzymy się ze sobą, jeśli tylko dożyjesz.
Rosa zachichotała.
— Boi się ciebie — stwierdziła z
uśmieszkiem, gdy dostrzegła spojrzenie Czarnego. — Liczy, że kilkugodzinna
walka cię osłabi, żeby miał większe szanse. Pieprzony tchórz. Inaczej wyzwałby
cię na pojedynek już teraz.
Dwie strony ruszyły do walki.
Poleciały pierwsze promienie zaklęć. Gdzieniegdzie przemieszczały się resztki
wilkołaków i hienolwów. Grupy obrońców zaczęły się rozdzielać.
Harry uśmiechnął się ironicznie,
kiedy dostrzegł, że najwyraźniej śmierciożercy chcą przypodobać się swojemu
Panu, próbując otoczyć go i powalić na ziemię. Nie wiedzieli jednak, że chłopak
kochał walkę. To był jego żywioł. Mógł robić niemal wszystko, by wyładować
negatywne emocje. Oczy przybrały kolor intensywnej czerwieni, a wokół niego pojawiła
się czarna aura. Pierwszym zaklęciem spudłował, lecz drugim już nie.
Śmierciożerca zawył z bólu, by po chwili stracić przytomność. Żadna klątwa nie
trafiła w Czarnego, a on sam pokonał czwórkę przeciwników w kilka minut.
Śmierciożercy przedostali się do
zamku, a na froncie ukazały się trzy olbrzymy. Bezimienni od razu zebrali się w
grupę, by stawić im czoła. Do pomocy przyszedł im ktoś niespodziewany. Graup
wyjawił się z Zakazanego Lasu, a na jego ramieniu siedział nie kto inny niż
Hagrid z Olimpią.
— HAGGER! — ryknął olbrzym.
Ściągnął z siebie dwójkę
przyjaciół i rzucił się na pierwszego przeciwnika.
— Harry, cholibka! — ucieszył się
półolbrzym. — Słyszeliśmy, że ten skurczybyk zaatakował, więc przyszliśmy do
pomocy.
Czarny nie zdążył mu odpowiedzieć,
ponieważ musiał umknąć przed nogą olbrzyma. Już nie zwracał uwagi na nikogo.
Pobiegł pomóc Karen, Amy, Steve'owi, Lucy'emu i Seanowi, którzy próbowali
różnymi sposobami pokonać jednego z wrogów. Drugim zajęli się pozostali
Bezimienni.
— Zwiążmy mu nogi, żeby się
przewrócił! — krzyknęła Amy.
— Incarcerous!
Z ich różdżek wyleciały liny,
które oplotły się wokół kostek olbrzyma. Lucy dodatkowo przewiązał go między stopami.
Zanim zdążyli cokolwiek zrobić, na drodze stanęli im śmierciożercy. Karen i
Czarny zajęli się nimi, żeby reszta dokończyła pracę nad olbrzymem, który zaczął
się niebezpiecznie chwiać.
— Uwaga! — wrzasnęli równocześnie
Steve i Sean do ludzi walczących najbliżej.
Czarny powalił ostatniego
śmierciożercę i spojrzał na olbrzyma. Przechylał się w różne strony, a ludzie
nie słyszeli krzyków Bezimiennych wśród odgłosów bitwy. Anioły zaczęły się
deportować, by zabrać obrońców z miejsca zagrożenia. Harry przeniósł się obok
walczących Ginny i Hermiony. Chwycił je za ramiona i deportował, zostawiając
oniemiałych śmierciożerców. Trwało to sekundę, ale zaważyło na życiu dziewczyn.
Olbrzym runął wprost na ich wcześniejszych przeciwników. Spojrzały szybko na
Czarnego, który już pędził pomóc w walce. Przewrócony stwór został obstrzelany
strzałami przez centuary, które najwidoczniej zdecydowały się wesprzeć
czarodziejów. Kolejny olbrzym został pokonany z większymi trudnościami.
Czarny deportował się do zamku,
aby sprawdzić, jaka jest tam sytuacja. Nie było tragicznie. Uczniowie i aurorzy
dawali z siebie wszystko. Harry zobaczył Ket i Amandę walczące ramię w ramię z
jakimś zakapturzonym osobnikiem. Radziły sobie doskonale, jednak nie
dostrzegły, że czaił się na nie jeden z hienolwów. Potwór wpadł pomiędzy
dziewczyny a śmierciożercę, który zaśmiał się szyderczo. Dziewczyny przełknęły ciężko
ślinę, wiedząc, że nie mają szans i zapewne przygotowując się na bolesną
śmierć. Ket zacisnęła powieki, gdy ruszył w jej stronę, lecz atak nie nastąpił.
Usłyszała tylko groźne warczenie. Otworzyła oczy, by zobaczyć przed sobą lwa z tęczówkami
w kolorze krwi.
Oba stworzenia rzuciły się na
siebie z mordem w oczach. Hienolew był dwukrotnie większy, co nie ułatwiało
powalenia go na ziemię. Gryzły się, drapały, przepychały. Nagle w Harry'ego
wleciał promień zaklęcia, więc na moment go zamroczyło, co wykorzystał jego
przeciwnik, wyrzucając go w ścianę. Czarny poczuł mocne uderzenie głową w mur.
Pociemniało mu w oczach i zjechał na podłogę. Hienolew zwrócił ponownie łeb w
stronę dwójki dziewczyn, lecz zanim cokolwiek zrobił, lew rozerwał mu tętnicę.
Czarny zamienił się w człowieka, gdy całym zamkiem mocno wstrząsnęło. Z sufitu
posypał się tynk, a przez rozbite okno wyjrzała głowa kolejnego olbrzyma.
— Czarny! — wrzasnął Frank z
niedaleka. — Na wschodnią część!
Dał znak, że zrozumiał, a
Bezimienny zniknął. Najpierw chciał zająć się olbrzymem, dlatego wycelował w
niego różdżką i związał mu oczy. Olbrzym był zdezorientowany, więc Czarny obwiązał
go linami. Anioły z błoni dokończyły jego robotę, więc deportował się na
wschodnią część zamku. Tutaj było gorzej. Na ziemi leżały tony gruzu, w
powietrzu unosił się pył drażniący oczy, szyby były powybijane, a w ścianie
widniała olbrzymia dziura. Mimo wszystko Koty radziły sobie bardzo dobrze.
Poruszały się zwinnie, a śmierciożercy mieli problemy z trafieniem ich
zaklęciami. W jednej chwili były przed przeciwnikiem, a w drugiej już za nim,
przez co poplecznicy Voldemorta padali zwykle albo uduszeni, albo ze skręconymi
karkami.
Czarny umknął przed zaklęciem
wycelowanym w jedną z Kotów i rzucił się w stronę, gdzie było najwięcej
śmierciożerców. Jeden padł porażony własnym zaklęciem uśmiercającym. Drugi
wleciał głową w ścianę i runął nieprzytomny na ziemię. Padali po kolei, jednak
bez ran się nie obeszło.
Powietrze eksplodowało. Harry
poczuł, że szybuje w powietrzu. Słyszał krzyki walczących, ale nie miał pojęcia,
co się stało. Runął na ziemię i poczuł, że coś ciężkiego spadło mu na nogi.
Poznał, że krwawi po kleistej substancji ściekającej mu po policzku. Leżał
przywalony gruzami, a w ścianie widniała jeszcze większa dziura niż wcześniej.
Skrzywił się z bólu rozchodzącego po całym ciele. Nim zdążył zrzucić z siebie
kawałki muru, Ron, Hermiona i Ginny przyszli mu do pomocy. Ron pomógł mu się
podnieść. Kolejne groty świsnęły im nad głowami.
— POTTER!
Na szczycie schodów stało troje
zamaskowanych śmierciożerców, ale nim zdążyli podnieść różdżki, Hermiona
krzyknęła:
— Glisseo!
Schody wygładziły się pod ich
stopami i cała trójka zjechała wprost pod nogi Czarnego.
— Expelliarmus! — Ron natychmiast ich rozbroił.
Harry uśmiechnął się ironicznie,
widząc ich spojrzenia skierowane wprost na niego. W następnej chwili wylecieli
w powietrze przez pół korytarza.
— Drętwota! — wykrzyknęła Ginny, celując gdzieś ponad Harrym.
Ciało zamaskowanego wyleciało
przez dziurę.
Harry, widząc polepszającą się
sytuację we wschodniej części zamku, pobiegł do sali wejściowej. Tam było
jeszcze więcej pojedynkujących się par. Przy drzwiach Rabastan walczył z Flitwickiem,
który pojawił się w Hogwarcie zaraz po ogłoszeniu ataku, a tuż obok nich
Kingsley pojedynkował się z zamaskowanym. Czarny miotnął zaklęciem na
pierwszego lepszego przeciwnika. Zaatakował go kolejny, lecz po chwili leżał
martwy u stóp schodów. Harry rzucił kolejne zaklęcia Tarczy, ratując Seamusa
Finnigana i Lunę Lovegood przed zmierzającymi w ich stronę klątwami. Spostrzegł
Horacego Slughorna poganiającego zbroje do walki. Włosy miał rozwiane, a na policzku
widniała długa szrama.
— Brońcie Hogwartu! Do boju! —
krzyczał, wymachując różdżką.
Harry przebiegł pomiędzy
pojedynkującymi się parami i wpadł na błonia. Coś huknęło za jego plecami.
Drzwi główne wypadły z zawiasów. Zobaczył Yaxleya walczącego z Georgem,
zamaskowanego padającego z krzykiem na trawę, gdy ugodziło go zaklęcie Lee
Jordana, innego mężczyznę powalonego przez Percy'ego Weasleya, który
najwyraźniej dostrzegł swoje wcześniejsze błędy, Elfiasa Doge'a stojącego nad
ciałem brodatego mężczyzny. Jego wzrok padł na Bellatriks walczącą z Rosą.
Nawet szybkość Kota nie wystarczyła na śmierciożerczynię. Walczyły jak o swoje
młode, a różdżki poruszały się z niesamowitą prędkością.
Walka trwała już ponad trzy
godziny. Pojawiło się wiele ofiar z obu stron. Krew lała się zbyt często, a Harry
modlił się w duchu, aby nikomu z jego bliskich nic się nie stało, lecz jego modły
nie zostały wysłuchane. Poczuł ostry ból w sercu. Skrzywił się i spojrzał na
Amy walczącą u jego boku. Jej reakcja była podobna. Ogarnęła go panika. Ktoś z
Aniołów zginął. Równocześnie wybiegli z Wielkiej Sali, prowadzeni instynktem.
Wymijali pojedynkujących się i unikali zaklęć. Wpadli na trzecie piętro, gdy
usłyszeli rozpaczliwy krzyk:
— Nie! Jim!
Krzyk przerywany był szlocham. Ogarnęło
ich przerażenie, kiedy uświadomili sobie, że ich przeczucia były słuszne. Ellen
potrząsała Jimem, który martwym wzrokiem wpatrywał się w sufit.
— Jim...
Tlen nie dostawał się do płuc
Harry'ego. To przecież niemożliwe, żeby Jim był martwy...
Jednak fakty były faktami. Amy
wybuchnęła płaczem, osuwając się na kolana obok nieżywego. Harry nogi miał jak
z waty. Zbiegli się pozostali Bezimienni. Śmierciożercy nie byli w stanie ich
zaatakować, jakby otaczała ich niewidzialna tarcza zbudowana z rozpaczy. Natalie
starła łzy spływające po policzkach. Przyszedł kres nienawiści Harry'ego, dał
się przez nią pochłonąć bez reszty. Z wielką gulą w gardle wycofał się tyłem,
nie odrywając wzroku od martwego ciała.
— Czarny!
Bezimienni najwyraźniej odczuli,
że dzieje się z nim coś złego, że poddał się wszystkim negatywnym uczuciom, że
śmierć Jima zaprowadziła go na skraj przepaści, z której zapewne nigdy się nie
wydostanie. Wypadł za róg, myśląc o swoim pierwszym spotkaniu z Jimem i trafił
wprost na jego zabójcę. Był o tym przekonany, podpowiadało mu to jego serce i
instynkt. Zawrzało w nim jeszcze bardziej, kiedy dostrzegł Syriusza umykającego
przed zaklęciem uśmiercającym wylatującym z jego różdżki. Pod wpływem mocy
Harry’ego mężczyzna został wysłany z impetem w ścianę. Mury korytarza zaczęły
dygotać pod wpływem tak silnej aury. Rzucił zaklęcie na śmierciożercę, który aż
zawył z bólu. Mury drżały coraz bardziej. Mężczyzna umarł po kilkunastu
sekundach męki. Rozległ się tupot stóp. Anioły wbiegły na korytarz, lecz przystanęły,
widząc wzrok Harry'ego pełen nienawiści, żalu, rozpaczy i chęci mordu. Syriusz
obserwował go cały zdrętwiały. Było z nim jeszcze gorzej niż wcześniej. Widział
to w jego oczach. Amy dobiegła do chrześniaka z zaschniętymi łzami na
policzkach i otoczyła jego głowę ramionami, przyciągając ją do swojej piersi.
— Nie poddawaj się temu, co
czujesz, proszę cię — powiedziała drżącym głosem, chociaż chłopak starał się
wyswobodzić. — Jim nie chciałby, żebyś przez niego stracił resztki siebie.
Mury drżały coraz słabiej, jakby
Amy powoli przekręcała gałkę, ściszając radio. Miała nadzieję, że jej słowa mu
pomogły. Gdy go puściła, ruszył dalej, nawet nie patrząc w ich stronę.
Bitwa trwała nadal, a martwych
przybywało. W końcu przybyli dementorzy i kwarmiany. Czarny nie miał problemu z
przywołaniem złego wspomnienia. Wystarczyła martwa twarz Jima przed oczami, a z
jego różdżki wydobył się żółty lew. Z pomocą niewielu osób, które znały to
zaklęcie, przepędził stwory, lecz kiedy doszło do rzucenia zaklęcia Patronusa,
nie był w stanie przywołać swojego opiekuna przed dementorami. Wycofał się pod
wieloma spojrzeniami członków Gwardii Dumbledore’a.
Wrócił do zamku, miotając
zaklęciami w każdego śmierciożercę, którego zobaczył, lub unikając różnorodnych
promieni. Północ zbliżała się wielkimi krokami. Wpadł do Wielkiej Sali. Widział
Rona i Jaya walczących z trzema osobnikami, widział Alexa i Neville'a
powalających dwóch kolejnych, widział Ginny, Hermionę i Lunę stawiające czoła
nieznanej kobiecie, która radziła sobie tak samo dobrze jak jej młodsze
przeciwniczki, widział Syriusza i Weitera oraz Remusa i Briana pomagających
sobie nawzajem. Bezimienni także rozwalali swoich przeciwników jak kulki śniegu
rzucone w mur. Jego wzrok przykuł widok Bellatriks i Rosy, które ponownie się
odnalazły. Walczyły, by zabić. Przeszedł pomiędzy pojedynkującymi się osobami, aby
zobaczyć, czy Voldemort już się pojawił. Minął bliźniaków rzucających
zaklęciami oszałamiającymi, panią Weasley, Tonks i wiele innych osób. Toma
Riddle'a nadal nie było. Odwrócił się, by zobaczyć Rosę duszącą Bellatriks
batem. Ludzie przenieśli na nie spojrzenia, widząc umierającą największą
popleczniczkę Czarnego Pana.
— Giń, suko — syknęła Rosa.
Szarpnęła batem, a Bella runęła
na ziemię martwa. Harry pokiwał głową, kiedy dziewczyna spojrzała na niego z
uśmiechem, jednak sytuacja prędko zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. W
Rosę wleciał promień Avady Kedavry. Harry zamarł, widząc dziewczynę porażoną
zielonym promieniem, który zabijał na miejscu. Kolejna osoba, która dużo dla
niego znaczyła, straciła życie. Powietrze wokół niego stężało, a oczy przybrały
kolor intensywnego szkarłatu. Machnął ręką, a śmierciożerca, który zamordował
dziewczynę, został dosłownie rozerwany na kawałki. Kilka osób pisnęło, gdy krew
rozprysła się na kilka metrów. Czarny w ogóle się tym nie przejął. Podszedł do Rosy
i przyklęknął przy niej. Spojrzał w jej niewidzące już oczy, a w jego gardle
pojawiła się wielka gula. Zamknął powieki dziewczyny, przełykając ciężko ślinę.
— Gdzie jesteś, ty sukinsynu? —
wyszeptał do siebie z wściekłością. — Cholerny tchórzu...
Zacisnął pięści, wstając. Miał
już tego dość. Chciał odnaleźć Voldemorta i to zakończyć, żeby nie widzieć więcej
martwych ciał znajomych mu osób. Jednak najpierw wąż. Wiedział, że pojawi się
razem z nim. Czuł to.
— Neville — zwrócił się do
chłopaka stojącego obok. Wyciągnął miecz Bezimiennych i podał mu go. — Zabij
tego węża.
— A ty?
— Odwrócę od ciebie uwagę
Voldemorta.
Neville spojrzał mu w oczy i
kiwnął głową, chwytając za rękojeść miecza. Czarny wtopił się w tłum
walczących.
Wybiła północ, a Harry w końcu zobaczył
przeciwnika, na którego czekał od początku. Voldemort walczył jednocześnie z
Kingsleyem, Weiterem i McGonagall. Nie mogli go pokonać, krążąc wokół niego. Na
jego ramionach wił się wąż, jednak nawet on nie przeszkadzał mu w walce. Czarny
wyminął pojedynkujące się pary, by stanąć naprzeciwko Riddle'a. McGonagall,
Kingsley i Weiter zostali odrzuceni na boki, gdy Voldemort go dostrzegł. Czarnoksiężnik
wbił w niego spojrzenie, nie widząc Neville'a czającego się za nim. Wąż
zasyczał, wpatrując się w Czarnego.
— A jednak przeżyłeś — rzekł
szyderczo Voldemort.
— Myśl, że niedługo zginiesz,
trzymała mnie przy życiu — odpowiedział.
Riddle wpatrywał się w niego, a
na ustach miał ironiczny uśmiech. Ludzie nie wchodzili im w drogę. Chyba
jeszcze nie zauważyli sytuacji. Zbyt bardzo zaangażowali się w walkę, by
rozglądać się na boki.
— Czyżby?
— Owszem. Właśnie odrywa się
kolejna nić łącząca cię z nieśmiertelnością.
ŚWIST!
Głowa Nagini spadła wprost pod
nogi Voldemorta. Rozległ się wściekły wrzask Lorda, a walczący przenieśli
spojrzeli w ich stronę. Czarny Pan odwrócił się w stronę Neville'a stojącego z
zakrwawionym mieczem. Różdżką wycelował w chłopaka.
— Avada Kedavra!
Zanim Voldemort dokończył
wypowiadać słowa zaklęcia, Czarny wzniósł przed Nevillem betonowy mur, który
rozsypał się po zetknięciu z klątwą uśmiercającą.
— Widocznie twój pupilek był dla
ciebie dość ważny, Tom — zaszydził Czarny, głównie po to, żeby odwrócić jego
uwagę od Neville’a i sprowokować go do ataku.
Voldemort ze złością odwrócił się
ponownie w jego stronę i wycelował w niego różdżką. Harry swojej nie tknął.
Schował ją wcześniej do kieszeni, aby nie kusiła go walka o swoje życie. W jego
stronę poleciał zielony promień zaklęcia. Harry uśmiechnął się ironicznie.
— To była największa głupota,
jaką zrobiłeś — powiedział, a w oczach Riddle'a pojawiły się błyski obawy.
Lecz było za późno, by cofnąć
zaklęcie i dowiedzieć się, o czym Harry mówi.
Syriusz oglądał lot klątwy ze
ściśniętym sercem. Wiedział, że nie może nic zrobić, nawet gdyby chciał.
Decyzja była podjęta wcześniej. Nie było odwrotu. Teraz liczyło się to, aby
przypadek, na który liczyli, pojawił się w tej chwili.
Zanim promień dotknął Czarnego,
zdążył pomyśleć, że może jednak będzie z Marlą. Wróci do niej i znowu będą
razem, bez żadnych problemów. Na zawsze. Zobaczył jeszcze pełną bólu twarz
Syriusza, gdy zaklęcie dotknęło jego serca. Później nie było już nic, oprócz
czerni.
Hej,
OdpowiedzUsuńo nie Jim zginął, choć to walka i trzeba się z tym pogodzić... jednak mi szkoda Rose, ale chociaż zabiła Belatrix..
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia