poniedziałek, 28 grudnia 2015

I. Rozdział 87 - Walka o przyjaźń

Wszystkie spojrzenia przeniosły się na Harry'ego.
— Wszyscy? — spytał mężczyzny, który przyniósł tę informację.
— Na razie tylko piaskowce. Chyba myślą, że to one wybiją większość z nas i... nie jest ich sto.
— A ile?
— Sto pięćdziesiąt co najmniej.
Harry'emu coś przeskoczyło z żołądku, ale nie dał po sobie poznać, że przez moment poczuł panikę.
— Wszyscy na miejsca.
Rozległ się harmider. Każdy ruszył w odpowiednie części zamku. Czarny stał przez chwilę w jednym miejscu, aby uspokoić skołatane nerwy. Później sięgnął po miecz leżący na stole. Ellen chwyciła go za głowę z przerażeniem w oczach i pocałowała go w czoło.
— Nie waż się umrzeć, bo kto będzie moją maskotką? — powiedziała cicho.
Później wyszli razem z pozostałymi Bezimiennymi jako jedni z ostatnich. Na błoniach byli już Niebiescy, Feniksy, Zakon, Koty i część aurorów. Anioły przeszły na linię pierwszego ataku.
Czarny odszedł kawałek dalej, by przywołać demony. Mieczem, który błyszczał w świetle zachodzącego słońca, narysował na ziemi pentagram, cicho wypowiadając łacińskie słówka, które znalazł w księdze. Podkreślił znak jedną długą linią. Ziemia zatrzęsła się, a linie zaczęły się rozstępować. Zabłysło czarne światło, a ich oczom ukazały się wychodzące spod ziemi demony. W dłoniach trzymały olbrzymie miecze, które pewnie przecięłyby człowieka na dwie części. Było ich około dwudziestu, na co Anioły rozszerzyły oczy. Najwidoczniej dusza Harry’ego była w gorszym stanie, niż przypuszczali. Demony skłoniły się przed Czarnym z szacunkiem, a ziemia zrosła się. Obrońcy Hogwartu patrzyli na nie niepewnie. Pierwszy raz widzieli coś takiego. Czarna, złuszczona skóra, oczy w kolorze smoły dające efekt głębi i kościste ciało pokryte czerwonymi runami.
Mogę się z tobą porozumiewać tylko telepatycznie. — W głowie Harry'ego zabrzmiał chrapliwy głos jednego z demonów. — Mamy wiadomość od Szatana. Czeka w piekle na Voldemorta...
— Chętnie mu go dostarczę.
— ... i ciebie.
Czarny skrzywił się. Spodziewał się tego, ale dopiero po usłyszeniu tego z czyjś ust, dotarło do niego, ile złego zrobił. Wiedział, że kiedyś pożałuje za wszystkie swoje uczynki.
Niezbyt mnie to dziwi.
Na ustach demona wystąpił przeraźliwy uśmiech. Ustawili się w szeregu obok Aniołów. Harry poszedł za ich przykładem.
Na froncie pojawiły się piaskowce. Bezimienni rozszerzyli oczy.
— Ku*wa — wyjąkali zgodnie.
Ich reakcja była w pełni zrozumiała. Piaskowców były nawet dwie setki.
— Nie mamy szans nawet z demonami — wydukał Steve.
— Czarny... myśl!
— A co robię?!
Przez chwilę stali w ciszy, a czas leciał.
— Zwykłe noże je zabiją? — spytał Harry.
— Powinny.
— Wszystkie Feniksy i Niebiescy wyjdźcie na przód! — Bez zbędnych ceregieli wykonali jego polecenie. — Strzelajcie w nich zaklęciami Nożownika!
— Amen — odetchnęła Natalie.
Czarny odwrócił się z powrotem w stronę przeciwników. W jego oczach zabłysły iskry szaleństwa.
Wyciągnęli miecze. Dzięki ściągniętym zaklęciom antydeportacyjnym przenieśli się tuż przed biegnących do nich piaskowców, zagradzając im drogę. Walka rozpoczęła się na dobre. Walka na śmierć i życie. Walka o miłość. Walka o przyjaźń.
Polała się krew. Pierwsze zwłoki piaskowców padały na ziemię. Pierwsze rany zadane przez przeciwników. Już nie było odwrotu. Nikt nie mógł tego przerwać.
Czarny czuł w sobie siłę, która rosła wraz z każdą kolejną walką. Teraz mógł zrobić niemal wszystko. Ta energia go unosiła, sprawiała, że mógł o wiele więcej niż dotychczas. Już nie liczyło się to, że morduje. Teraz musiał to robić, aby przeżyć. Aby przeżyli jego najbliżsi.
Oczy zabłysły intensywną czerwienią. Kolejne celne cięcie z jego strony i kolejny piaskowiec zamieniony w piasek. Gdzie się nie obejrzał, tam znajdował się jakiś przeciwnik. Ciął mieczem tych, którzy tylko nawinęli mu się pod ostrze. Nie liczył, ilu pozbawił życia. Już dawno zapomniał.
Niebiescy i Feniksy strzelali nożami z różdżek, kiedy tylko jakiś piaskowiec przedarł się przed obronę Bezimiennych. Widok był przerażający. Krew stworów lała się strumieniami, a ich zwłoki po chwili zamieniały się w piasek. Patrzyli na to i nawet nie mogli tego przerwać.
Syriusz zaciskał kurczowo pięści, patrząc, jak sobie radzi Amy. Harry'ego nie wiedział wśród tak wielkiego tłumu kreatur, które powoli zaczęli się zbliżać w stronę obrońców stojących na błoniach. Słońce już zaszło, ale latarnie Hogwartu doskonale oświetlały pole bitwy.
Harry nagle drgnął i tylko dzięki szczęśliwemu przypadkowi nie został przebity mieczem. Poczuł, jakby coś w nim umarło. Jakaś cząstka duszy. W pierwszej chwili pomyślał, że to któremuś z Aniołów stało się coś złego, lecz gdy spojrzał na Ryana i Steve'a odrzucił tę myśl. Więc co się stało?
ŚWIST!
W ostatniej chwili zablokował kolejnego piaskowca i odciął mu głowę. Widok mało przyjemny, ale pomyślał, że widział już gorsze rzeczy. Miał wrażenie, że wewnątrz czuje jakąś piekielną siłę, która chce wydostać się na zewnątrz. Odpychał to uczucie daleko od siebie. Skupił się na walce, by zbyt szybko nie zostać usuniętym z pola bitwy. A to był przecież dopiero początek. Miał wrażenie, że pozabijali już połowę stworzeń, lecz było to tylko i wyłącznie złudzenie. W rzeczywistości zostało ich dobre osiemdziesiąt procent. Nie wiedział, ile czasu walczyli, ale siły powoli opuszczały jego ciało. Machanie mieczem wcale nie było takie proste, jak mogło się wydawać. Tu trzeba było być skupionym i mieć silne ręce, aby nie ugięły się pod ciężarem żelastwa. Ciągłe podskoki, obroty i kopnięcia również go męczyły.
Kiedy po raz kolejny poczuł, jakby część jego duszy została zniszczona, zaczynał się zastanawiać, o co chodzi. Na pewno nie było to nic normalnego. Horkruksów przecież nie posiadał. Dotarło do niego, co się stało, kiedy demon został wysłany z powrotem do piekła. Najwidoczniej odczuwał ich porażkę. Dziwne, ale z każdym takim uczuciem stawał się coraz silniejszy. Miał więcej energii i spokojniejszą psychikę. Jakby moce demonów zostały w nim. Po chwili zrozumiał, że tak właśnie jest.
ŚWIST!
Jednym machnięciem miecza odciął głowy dwóch przeciwników. Przez chwilę go zamurowało, bo zbytnio się nie wysilał. Nawet Steve i Ryan spojrzeli na niego zaskoczeni.
ŚWIST!
Nie słyszał, ani nie widział, lecz czuł, że piaskowiec jest za nim. Nie mylił się. Uśmiechnął się lekko, gdy poczuł się tak, jakby wstąpił w niego demon. Błysnęło czerwone światło, a w jego dłoni pojawił się drugi miecz. Szatański, identyczny jak te, które posiadały demony. Uau. Dzięki ci, ty z... dołu.
ŚWIST!
Miecz przesuwał się z niewiarygodną szybkością. Przeciął jednego przeciwnika poziomo, a drugiego przez pół brzucha. Szarpnął mocniej i ten również padł jak jego poprzednik. Widać było tylko smugi po mieczu.
ZYYYYG!
Jego miecz i miecz piaskowca spotkały się w jednym miejscu. Potwór ledwo utrzymał swoją broń, lecz i tak padł martwy po chwili walki.
Nikt nie mógł w pełni nad nim zapanować, nawet on sam. 1... 2... 3... 5... 9... Padali jak muchy. Nie obeszło się jednak bez obrażeń. Krwawiące ramię dawało mu się we znaki, ale się tym nie przejmował. Były ważniejsze sprawy.
Uchylił się, gdy miecz świsnął mu nad ramieniem i trafił w innego piaskowca. No cóż... zdarzało się, że swój zabijał swojego, bo było ich zbyt dużo i kiedy kilku rzuciło się na jedną osobę, sami mogli ucierpieć.
Nagle rozległy się krzyki z drugiego końca błoni. Zmroziło go, gdy zobaczył, że piaskowce dotarły do obrońców Hogwartu stojących na błoniach. Niebiescy i Feniksy nie nadążali z rzucaniem zaklęcia Nożownika, ponieważ potrzebowali na to chwili skupienia. Bez zbędnych słów deportował się tam.
Natalie, Sean i Amy, którzy już wcześniej przyszli do pomocy obrońcom, byli już bardzo poranieni. Natalie czuła, jak miecz przecina jej skórę na brzuchu. Nie było to wielkie zranienie, ale sprawiło, że szybciej traciła siły. Niedługo potem padła na kolana kompletnie wyczerpana. Obroniła się przed kolejnym atakiem, wystawiając przed siebie broń, jednak nie była w stanie podnieść ręki, żeby zrobić to jeszcze raz. Przyszykowała się na śmierć, lecz niespodziewanie dostrzegła klingę przebijającą brzuch piaskowca. Czarny złapał ją pod ramiona i zaciągnął między Niebieskich i Feniksy, którzy rozstąpili się, by zrobić mu miejsce. Położył Natalie na ziemi, kiedy dotarli w bezpieczne miejsce. Chciał załatać kilka ran kobiety, żeby aż tak bardzo nie krwawiła, jednak przytrzymała go za rękę.
— Nie trać na mnie sił — szepnęła. — Pomóż im.
Harry spojrzał w górę i natrafił wzrokiem na jakiegoś aurora.
— Przenieś ją do szpitala.
Widząc spojrzenie chłopaka, skinął głową i natychmiast wziął Natalie na ręce. Czarny wrócił na pole bitwy. Chwilę później został okrążony. Szatański miecz niemal sam rwał się do ataku. Zamachnął się i dwóch wrogów zniknęło w kupce piasku.
ŚWIST!
Dwóch kolejnych zamieniło się w piach, ale później nie było już tak łatwo. Chłopak oberwał rękojeścią prosto w brzuch. Zrewanżował się tym samym, lecz dwa razy mocniej. Kolejnego ataku ledwo uniknął, ale przed następnym już nie uciekł. Kolejna krwawiąca rana na ramieniu. Do pomocy przyszli mu Jay i Alex, strzelając zaklęciami.
Minuty mijały, a na błoniach był coraz większy harmider. Piaskowce zaatakowały prawą stronę, gdzie stała część Feniksów, Zakon i Koty. Ludzie umykali w popłochu, by nie oberwać mieczem. Kobiety koty próbowały wykończyć niektórych batami i raz po raz im się to udawało, choć nie było łatwo. Dziewięciu demonów wróciło do piekła, Frank leżał w lochach razem z Natalie i kilkoma niewinnymi osobami, które znalazły się w niewłaściwym miejscu. Czarny dostrzegł również kilku martwych obrońców. Lecz to była wojna. Nie mogli tego uniknąć.
ŚWIST!
ZYYYYG!
Szatański miecz Harry'ego zapłonął żywym ogniem, gdy natrafił na broń przeciwnika.
ŚWIST!
Dwie szable przesunęły się poziomo. Jedna z nich odcięła głowę piaskowca, a druga przecięła go wpół.
Bezimienni tracili już resztki sił. Nikt im się nie dziwił. Walczyli jak lwy przez długi czas ze zbyt liczną armią.
Czarny zabił kolejnego przeciwnika, gdy zobaczył nad sobą jakiegoś olbrzymiego stwora. Wytrzeszczył oczy na jego broń. Był to długi, ciernisty łańcuch zakończony wielką kulą z kolcami, które na sto procent mogły przeorać ziemię. Wszyscy rozszerzyli oczy na ten widok.
— O ku*wa — zdążył stwierdzić Harry, a w następnej chwili padł na ziemię, gdy prostopadle do jego ciała przeleciała kolczasta kula.
— Znajdź krzyż na jego klacie to zabijesz wszystkich! — krzyknęła Rosa.
Pisnęła, gdy Czarny w ostatniej chwili przeturlał się, a tam gdzie przed sekundą była jego głowa, kula przeorała ziemię. Harry wiedział, skąd Rosa miała informację o tym, gdzie powinien wbić miecz. Były one zawarte w księdze, którą ukradli. Kątem oka dostrzegł na sercu stwora czarny krzyż w okręgu, a w następnej chwili kula musnęła mu włosy, gdy zareagował w ostatniej chwili. Stwierdził, że pora wziąć się do roboty, bo nie miał zamiaru pozbyć się głowy. To doskakiwał, to odskakiwał. Raz prawie dźgnął go w krzyż, lecz piaskowiec w ostatniej chwili się przesunął. Skończyło się tym, że Czarny uciekał przez rozwścieczonym stworem, który wymachiwał kulą wokół siebie. Ludzie umykali w popłochu, kiedy wpadli między nich.
Harry czuł, że pot płynie mu po plecach i wiedział, że niedługo nie zdoła uniknąć spotkania z kulą, więc musiał coś zrobić. W następnej chwili zamachnął się szatańskim mieczem, jakby chciał wytrącić bestii broń. Łańcuch owinął się wokół ostrza, zatrzymując nieprzerwany do tej pory okrąg. Klinga wyszarpnęła mu się z dłoni, ale się w tym nie przejął. Klatka piersiowa piaskowca była idealnie odsłonięta, więc mieczem Bezimiennych Czarny przebił znak. Rozległ się pisk, a następnie wokół potwora utworzyło się piaskowe tornado. Zniknął w kłębie dymu, a zaraz za nim reszta piaskowców. 
Czarny sapał ciężko, stojąc z opuszczonym mieczem. Kiedy dotarło do niego, że piaskowce zniknęły, rozłożył się na ziemi kompletnie wyczerpany. Przymknął powieki. Nagle rozległy się głosy ludzi wywrzaskujących jego imię. Otworzył oczy, a nad sobą zobaczył kulę, która nie zniknęła i sama chciała go zabić. Było za późno na jakąkolwiek reakcję. Przyszykował się na nieopisany ból, gdy naraz rozsypała się w proch. Hermiona utrzymała trzeźwy umysł i usunęła ją zaklęciem redukującym. Harry przez chwilę leżał w szoku, aż w końcu głośno odetchnął. Dopiero odczuł ból w boku. Nie udało mu się uniknąć spotkania z bronią i w trakcie pojedynku oberwał końcówką kolca. Anioły leżały na ziemi wykończone. Niektórzy podchodzili, by im pomóc.
— Żyjesz? — usłyszał nad sobą głos Jaya.
Pokręcił głową. Czuł się tak, jakby nie żył. Stwierdził, że dowodzi armią, więc musi doprowadzić się do porządku. Wstał z pomocą przyjaciela, a później podniósł oba swoje miecze. Po chwili pozostali zrobili to samo.
— To cud, że wszyscy żyjemy — odetchnęła Amy. — Natalie i Frank w szpitalu, tak?
— Ktoś ich pewnie łata.
Na nas już czas — rzekł do Harry'ego jeden z demonów.
Czarny skinął głową i szatańskim mieczem przejechał lekko po powierzchni ziemi. Zaczęła się rozstępować. Demony skłoniły się przed nim i wskoczyły w przepaść. Miecz zaczął parzyć Harry'ego w rękę, więc rzucił go na ziemię. Roztopił się jak kostki lodu we wrzątku, a Czarny już za nim zatęsknił. Walczyło nim się tak samo dobrze, jak tym od Bezimiennych.
— Wszyscy na miejsca! — krzyknął Harry, widząc zbliżających się kolejnych przeciwników. Były to wilkołaki i hienolwy. Mimo że o tych drugich nie mieli informacji, domyślili się, że się pojawią. — Animadzy, którzy mają szansę z wilkołakiem, niech się przemienią!
Anioły miały po kilka animagicznych form, więc wykorzystali te najbardziej drapieżne. Pozamieniało się sporo Feniksów oraz Niebieskich, jeden auror, a z nauczycieli Syriusz i... Remus. Harry uśmiechnął się lekko, widząc zamiast Lupina rysia. Dobrze pamiętał, jak zaraz po pozbyciu się wilkołactwa, namawiał go, aby ćwiczył animagię. Widocznie robił to z pomocą Syriusza. Jay stał wściekły jak osa. Jako małpa nie miałby szans z wilkołakiem. Alex natomiast zamienił się w orła.
— Ruszamy, kiedy zbliżą się do lasu! — krzyknął Harry i zamienił się w pumę.
Tłumy różnorodnych zwierząt pobiegły w stronę wrogów. Harry upolował wzrokiem tego, na którego chciał się rzucić w pierwszej kolejności. Wyskoczył mocniej i powalił go z nóg. To był pierwszy ruch, który pokazał, że nikt nie podda się bez walki. Nim dobiegła reszta zwierząt, puma z wilkołakiem już walczyli. Czarny kot, mimo że mniejszy, pojedynkował się na równi z przeciwnikiem.
Rosa zamknęła na chwilę oczy, by się uspokoić. Widok nie był miły, szczególnie dlatego, że wiedziała, że wśród walczących jest Czarny. Przypomniała sobie jego słowa: To ty rządzisz Kotami. Jeżeli wiesz, że sobie poradzicie, rób to, co uważasz za słuszne. Ale jeśli wiesz, że nie dacie sobie rady, odpuść. Zajmie się tym ktoś inny lub wam pomoże. Tutaj trzeba sobie pomagać, bo inaczej nie mamy szans. Teraz wiedziała, że z wilkołakami sobie poradzą. Były sprytne, wyćwiczone i szybkie.
— Koty! Idziemy! — krzyknęła.
Wszystkie ruszyły do biegu, aby dołączyć do walki zwierząt, którymi po części same były. Rosa, walcząc, szukała Harry'ego. Chciała być blisko, by móc mu pomóc, gdyby tylko tego potrzebował. Znalazła go, a raczej on znalazł ją, lecz nie tak, jakby chciała. Runął na ziemię niedaleko niej powalony przez wilkołaka. Skrzywił się lekko, lecz zaraz podniósł na nogi, a jego oczy zabłysły intensywną czerwienią. Zabił przeciwnika z zimną krwią, rozszarpując mu tętnicę. W kolejce był następny, a później kolejny i jeszcze kolejny.
Nie wiedział, która krew należy do niego, a która do wilkołaków i hienolwów. Kilka z nich przedostało się do nieanimagów, ale ci szybko sobie poradzili, rzucając zaklęcia. Kiedy był to hienolew, zawsze przyszedł im ktoś z pomocą. W końcu i jemu przypadł ten zaszczyt. W trakcie biegu zmienił się w lwa, żeby mieć większe szanse. Gdy potwór był już kilka metrów przed przerażonymi ludźmi, Czarny skoczył na niego. Powalił go na brzuch, ale sam nie dał rady się zatrzymać. Wpadł wprost na ludzi, lecz już po sekundzie stał na łapach. Obrońcy rozpierzchli się na boki, kiedy lew i hienolew zmierzyły się spojrzeniami i ruszyły w swoją stronę. Leciały litry krwi. Nie było wiadomo kogo, ale mieli nadzieję, że nie Czarnego. 
Ginny stała prosta jak struna, zaciskając kurczowo pięści. Serce waliło jej jak oszalałe. Powstrzymała jęk przerażenia, gdy hienolew przygwoździł lwa do ziemi. Turlały się tak, aż w końcu odskoczyły od siebie i rzuciły ponownie. Czarny wyszedł z tego pojedynku zwycięsko. Jedna z przednich łap była cała we krwi, a skóra zdarta do żywego mięsa. Nie zdążył zejść z martwego potwora, gdy...
— Harry!
Zdążył odwrócić głowę w stronę walczących, lecz dwa wilkołaki, w tym Fenrir Greyback, i hienolew rzuciły się na niego równocześnie. Jedno było wiadome: we trójkę rozszarpią go na strzępy. Nikt go nie widział wśród tylu ciał, łap, krwi.
Ginny czuła, że nie może oddychać. Na własne oczy widziała, w jak brutalny sposób potwory chcą rozszarpać Czarnego. Kevin omal upuścił różdżkę, Jay stał jak wmurowany, a Max z otwartą buzią i wielkimi oczami. Skąd wzięli się tutaj Mięta i Świstak? Nikt tego nie wiedział. Najprawdopodobniej postanowili wymknąć się z grupy uczniów i stanąć do walki już na błoniach.
Harry'emu do pomocy przyszedł ryś, tygrys, czarny wilczur oraz orzeł. Odciągnęły potwory od lwa. Chłopak leżał na ziemi nadal w postaci zwierzęcia. Nie było miejsca, gdzie nie miał na ciele krwi. Jego klatka piersiowa się poruszała, jednak niezbyt wyraźnie. Jay, Kevin, Max, Ginny i Hermiona podbiegli do niego niemal natychmiast.
— Zanieśmy go do lochów, bo nie przeżyje — wydukał Mięta.
— Będzie prościej w postaci człowieka — stwierdził Jay i zamienił przyjaciela w jego ludzką skórę.
Ginny jęknęła. Zakrwawiona twarz z długą raną ciągnącą się od ucha pod ubrania, a szata rozszarpana i cała czerwona.
— Pomóżcie mi — powiedział Jay do chłopaków. — Deportuję nas do lochów, ale musicie go trzymać.
Ginny i Hermionę zostawili na polu bitwy, a sami przenieśli się wprost do punktu medycznego, trzymając Harry'ego: Max za ramiona, Kevin za nogi, a Jay za kręgosłup. Frank i Natalie zerwali się z łóżek, kiedy tylko rozpoznali Czarnego, który wylądował na łóżku obok nich. Mark Devis od razu się nim zajął.
— Widzę tutaj szpony wilkołaka i... lwa? — rzekł Mark.
— Hienolwa — wydusił Mięta nadal w szoku. — Zaatakował go razem z dwoma wilkołakami.
Mark zaklął głośno, dostrzegając głęboką ranę brzucha. Spojrzeli tam i wybałuszyli oczy na ten widok. Klatka piersiowa Czarnego naznaczona była mnóstwem ran, ale tylko jedna sprawiała, że krew lała się na boki.
— Ten z takich akcji zawsze wychodzi żywo — mruknął Mark, bez większych problemów pomniejszając ranę. — I zawsze się budzi w złym momencie — dodał, gdy Czarny poruszył się.
— Kto znowu na mnie narzeka? — wychrypiał Harry, nawet nie otwierając oczu.
— Służba zdrowia, a kto inny — mruknął Mark.
— Czemu się nie dziwię?
— Bo w twoim przypadku to nic nowego.
— Konam czy jeszcze nie?
— Powinieneś.
— Mam udawać?
Mark nie wytrzymał i parsknął śmiechem, a Jay pokręcił głową z politowaniem.
— Jak zwykle czarny humor w kiepskich sytuacjach — westchnął uzdrowiciel, czarując nad jego brzuchem.
— Tak często? — wtrącił Kevin.
— Na palcach tego nie zliczysz — stwierdził Harry
Rozległ się trzask deportacji i w pomieszczeniu zmaterializował się Syriusz.
— Żyje? — spytał na wstępie z przerażeniem.
— Nawet jest przytomny — odpowiedział Mark.
— Amen. Wyglądało tragicznie — stwierdził z ulgą.
Czarny otworzył oczy i zamarł na moment, a później szepnął z trwogą:
— Mark? Czemu ja nic nie widzę?

1 komentarz:

  1. Hej,
    walka cudowna, no tak szatan czeka na Harrego w piekle, ten czarny humor na końcu to było cudowne, ale to tylko chwilowe, że nic nie widzi, prawda?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń