Wszystkie spojrzenia przeniosły
się na Harry'ego.
— Wszyscy? — spytał mężczyzny,
który przyniósł tę informację.
— Na razie tylko piaskowce. Chyba
myślą, że to one wybiją większość z nas i... nie jest ich sto.
— A ile?
— Sto pięćdziesiąt co najmniej.
Harry'emu coś przeskoczyło z
żołądku, ale nie dał po sobie poznać, że przez moment poczuł panikę.
— Wszyscy na miejsca.
Rozległ się harmider. Każdy
ruszył w odpowiednie części zamku. Czarny stał przez chwilę w jednym miejscu,
aby uspokoić skołatane nerwy. Później sięgnął po miecz leżący na stole. Ellen
chwyciła go za głowę z przerażeniem w oczach i pocałowała go w czoło.
— Nie waż się umrzeć, bo kto
będzie moją maskotką? — powiedziała cicho.
Później wyszli razem z
pozostałymi Bezimiennymi jako jedni z ostatnich. Na błoniach byli już
Niebiescy, Feniksy, Zakon, Koty i część aurorów. Anioły przeszły na linię
pierwszego ataku.
Czarny odszedł kawałek dalej, by
przywołać demony. Mieczem, który błyszczał w świetle zachodzącego słońca,
narysował na ziemi pentagram, cicho wypowiadając łacińskie słówka, które
znalazł w księdze. Podkreślił znak jedną długą linią. Ziemia zatrzęsła się, a
linie zaczęły się rozstępować. Zabłysło czarne światło, a ich oczom ukazały się
wychodzące spod ziemi demony. W dłoniach trzymały olbrzymie miecze, które
pewnie przecięłyby człowieka na dwie części. Było ich około dwudziestu, na co
Anioły rozszerzyły oczy. Najwidoczniej dusza Harry’ego była w gorszym stanie,
niż przypuszczali. Demony skłoniły się przed Czarnym z szacunkiem, a ziemia
zrosła się. Obrońcy Hogwartu patrzyli na nie niepewnie. Pierwszy raz widzieli
coś takiego. Czarna, złuszczona skóra, oczy w kolorze smoły dające efekt głębi
i kościste ciało pokryte czerwonymi runami.
— Mogę się z tobą porozumiewać tylko telepatycznie. — W głowie
Harry'ego zabrzmiał chrapliwy głos jednego z demonów. — Mamy wiadomość od Szatana. Czeka w piekle na Voldemorta...
— Chętnie mu go dostarczę.
— ... i ciebie.
Czarny skrzywił się. Spodziewał
się tego, ale dopiero po usłyszeniu tego z czyjś ust, dotarło do niego, ile
złego zrobił. Wiedział, że kiedyś pożałuje za wszystkie swoje uczynki.
— Niezbyt mnie to dziwi.
Na ustach demona wystąpił przeraźliwy
uśmiech. Ustawili się w szeregu obok Aniołów. Harry poszedł za ich przykładem.
Na froncie pojawiły się
piaskowce. Bezimienni rozszerzyli oczy.
— Ku*wa — wyjąkali zgodnie.
Ich reakcja była w pełni
zrozumiała. Piaskowców były nawet dwie setki.
— Nie mamy szans nawet z demonami
— wydukał Steve.
— Czarny... myśl!
— A co robię?!
Przez chwilę stali w ciszy, a
czas leciał.
— Zwykłe noże je zabiją? — spytał
Harry.
— Powinny.
— Wszystkie Feniksy i Niebiescy wyjdźcie
na przód! — Bez zbędnych ceregieli wykonali jego polecenie. — Strzelajcie w
nich zaklęciami Nożownika!
— Amen — odetchnęła Natalie.
Czarny odwrócił się z powrotem w
stronę przeciwników. W jego oczach zabłysły iskry szaleństwa.
Wyciągnęli miecze. Dzięki
ściągniętym zaklęciom antydeportacyjnym przenieśli się tuż przed biegnących do
nich piaskowców, zagradzając im drogę. Walka rozpoczęła się na dobre. Walka na
śmierć i życie. Walka o miłość. Walka o przyjaźń.
Polała się krew. Pierwsze zwłoki
piaskowców padały na ziemię. Pierwsze rany zadane przez przeciwników. Już nie
było odwrotu. Nikt nie mógł tego przerwać.
Czarny czuł w sobie siłę, która
rosła wraz z każdą kolejną walką. Teraz mógł zrobić niemal wszystko. Ta energia
go unosiła, sprawiała, że mógł o wiele więcej niż dotychczas. Już nie liczyło
się to, że morduje. Teraz musiał to robić, aby przeżyć. Aby przeżyli jego najbliżsi.
Oczy zabłysły intensywną
czerwienią. Kolejne celne cięcie z jego strony i kolejny piaskowiec zamieniony
w piasek. Gdzie się nie obejrzał, tam znajdował się jakiś przeciwnik. Ciął
mieczem tych, którzy tylko nawinęli mu się pod ostrze. Nie liczył, ilu pozbawił
życia. Już dawno zapomniał.
Niebiescy i Feniksy strzelali
nożami z różdżek, kiedy tylko jakiś piaskowiec przedarł się przed obronę
Bezimiennych. Widok był przerażający. Krew stworów lała się strumieniami, a ich
zwłoki po chwili zamieniały się w piasek. Patrzyli na to i nawet nie mogli tego
przerwać.
Syriusz zaciskał kurczowo pięści,
patrząc, jak sobie radzi Amy. Harry'ego nie wiedział wśród tak wielkiego tłumu kreatur,
które powoli zaczęli się zbliżać w stronę obrońców stojących na błoniach. Słońce
już zaszło, ale latarnie Hogwartu doskonale oświetlały pole bitwy.
Harry nagle drgnął i tylko dzięki
szczęśliwemu przypadkowi nie został przebity mieczem. Poczuł, jakby coś w nim umarło.
Jakaś cząstka duszy. W pierwszej chwili pomyślał, że to któremuś z Aniołów
stało się coś złego, lecz gdy spojrzał na Ryana i Steve'a odrzucił tę myśl.
Więc co się stało?
ŚWIST!
W ostatniej chwili zablokował
kolejnego piaskowca i odciął mu głowę. Widok mało przyjemny, ale pomyślał, że
widział już gorsze rzeczy. Miał wrażenie, że wewnątrz czuje jakąś piekielną
siłę, która chce wydostać się na zewnątrz. Odpychał to uczucie daleko od siebie.
Skupił się na walce, by zbyt szybko nie zostać usuniętym z pola bitwy. A to był
przecież dopiero początek. Miał wrażenie, że pozabijali już połowę stworzeń, lecz
było to tylko i wyłącznie złudzenie. W rzeczywistości zostało ich dobre
osiemdziesiąt procent. Nie wiedział, ile czasu walczyli, ale siły powoli
opuszczały jego ciało. Machanie mieczem wcale nie było takie proste, jak mogło się
wydawać. Tu trzeba było być skupionym i mieć silne ręce, aby nie ugięły się pod
ciężarem żelastwa. Ciągłe podskoki, obroty i kopnięcia również go męczyły.
Kiedy po raz kolejny poczuł,
jakby część jego duszy została zniszczona, zaczynał się zastanawiać, o co
chodzi. Na pewno nie było to nic normalnego. Horkruksów przecież nie posiadał.
Dotarło do niego, co się stało, kiedy demon został wysłany z powrotem do
piekła. Najwidoczniej odczuwał ich porażkę. Dziwne, ale z każdym takim uczuciem
stawał się coraz silniejszy. Miał więcej energii i spokojniejszą psychikę. Jakby
moce demonów zostały w nim. Po chwili zrozumiał, że tak właśnie jest.
ŚWIST!
Jednym machnięciem miecza odciął
głowy dwóch przeciwników. Przez chwilę go zamurowało, bo zbytnio się nie wysilał.
Nawet Steve i Ryan spojrzeli na niego zaskoczeni.
ŚWIST!
Nie słyszał, ani nie widział,
lecz czuł, że piaskowiec jest za nim. Nie mylił się. Uśmiechnął się lekko, gdy
poczuł się tak, jakby wstąpił w niego demon. Błysnęło czerwone światło, a w
jego dłoni pojawił się drugi miecz. Szatański, identyczny jak te, które
posiadały demony. Uau. Dzięki ci, ty z...
dołu.
ŚWIST!
Miecz przesuwał się z niewiarygodną
szybkością. Przeciął jednego przeciwnika poziomo, a drugiego przez pół brzucha.
Szarpnął mocniej i ten również padł jak jego poprzednik. Widać było tylko smugi
po mieczu.
ZYYYYG!
Jego miecz i miecz piaskowca
spotkały się w jednym miejscu. Potwór ledwo utrzymał swoją broń, lecz i tak
padł martwy po chwili walki.
Nikt nie mógł w pełni nad nim
zapanować, nawet on sam. 1... 2... 3... 5... 9... Padali jak muchy. Nie obeszło
się jednak bez obrażeń. Krwawiące ramię dawało mu się we znaki, ale się tym nie
przejmował. Były ważniejsze sprawy.
Uchylił się, gdy miecz świsnął mu
nad ramieniem i trafił w innego piaskowca. No cóż... zdarzało się, że swój
zabijał swojego, bo było ich zbyt dużo i kiedy kilku rzuciło się na jedną
osobę, sami mogli ucierpieć.
Nagle rozległy się krzyki z
drugiego końca błoni. Zmroziło go, gdy zobaczył, że piaskowce dotarły do
obrońców Hogwartu stojących na błoniach. Niebiescy i Feniksy nie nadążali z rzucaniem
zaklęcia Nożownika, ponieważ potrzebowali na to chwili skupienia. Bez zbędnych słów
deportował się tam.
Natalie, Sean i Amy, którzy już
wcześniej przyszli do pomocy obrońcom, byli już bardzo poranieni. Natalie czuła,
jak miecz przecina jej skórę na brzuchu. Nie było to wielkie zranienie, ale
sprawiło, że szybciej traciła siły. Niedługo potem padła na kolana kompletnie
wyczerpana. Obroniła się przed kolejnym atakiem, wystawiając przed siebie broń,
jednak nie była w stanie podnieść ręki, żeby zrobić to jeszcze raz.
Przyszykowała się na śmierć, lecz niespodziewanie dostrzegła klingę
przebijającą brzuch piaskowca. Czarny złapał ją pod ramiona i zaciągnął między
Niebieskich i Feniksy, którzy rozstąpili się, by zrobić mu miejsce. Położył
Natalie na ziemi, kiedy dotarli w bezpieczne miejsce. Chciał załatać kilka ran
kobiety, żeby aż tak bardzo nie krwawiła, jednak przytrzymała go za rękę.
— Nie trać na mnie sił —
szepnęła. — Pomóż im.
Harry spojrzał w górę i natrafił
wzrokiem na jakiegoś aurora.
— Przenieś ją do szpitala.
Widząc spojrzenie chłopaka,
skinął głową i natychmiast wziął Natalie na ręce. Czarny wrócił na pole bitwy.
Chwilę później został okrążony. Szatański miecz niemal sam rwał się do ataku.
Zamachnął się i dwóch wrogów zniknęło w kupce piasku.
ŚWIST!
Dwóch kolejnych zamieniło się w
piach, ale później nie było już tak łatwo. Chłopak oberwał rękojeścią prosto w
brzuch. Zrewanżował się tym samym, lecz dwa razy mocniej. Kolejnego ataku ledwo
uniknął, ale przed następnym już nie uciekł. Kolejna krwawiąca rana na
ramieniu. Do pomocy przyszli mu Jay i Alex, strzelając zaklęciami.
Minuty mijały, a na błoniach był
coraz większy harmider. Piaskowce zaatakowały prawą stronę, gdzie stała część
Feniksów, Zakon i Koty. Ludzie umykali w popłochu, by nie oberwać mieczem. Kobiety
koty próbowały wykończyć niektórych batami i raz po raz im się to udawało, choć
nie było łatwo. Dziewięciu demonów wróciło do piekła, Frank leżał w lochach
razem z Natalie i kilkoma niewinnymi osobami, które znalazły się w niewłaściwym
miejscu. Czarny dostrzegł również kilku martwych obrońców. Lecz to była wojna.
Nie mogli tego uniknąć.
ŚWIST!
ZYYYYG!
Szatański miecz Harry'ego
zapłonął żywym ogniem, gdy natrafił na broń przeciwnika.
ŚWIST!
Dwie szable przesunęły się
poziomo. Jedna z nich odcięła głowę piaskowca, a druga przecięła go wpół.
Bezimienni tracili już resztki
sił. Nikt im się nie dziwił. Walczyli jak lwy przez długi czas ze zbyt liczną armią.
Czarny zabił kolejnego przeciwnika,
gdy zobaczył nad sobą jakiegoś olbrzymiego stwora. Wytrzeszczył oczy na jego
broń. Był to długi, ciernisty łańcuch zakończony wielką kulą z kolcami, które
na sto procent mogły przeorać ziemię. Wszyscy rozszerzyli oczy na ten widok.
— O ku*wa — zdążył stwierdzić
Harry, a w następnej chwili padł na ziemię, gdy prostopadle do jego ciała
przeleciała kolczasta kula.
— Znajdź krzyż na jego klacie to
zabijesz wszystkich! — krzyknęła Rosa.
Pisnęła, gdy Czarny w ostatniej
chwili przeturlał się, a tam gdzie przed sekundą była jego głowa, kula
przeorała ziemię. Harry wiedział, skąd Rosa miała informację o tym, gdzie
powinien wbić miecz. Były one zawarte w księdze, którą ukradli. Kątem oka
dostrzegł na sercu stwora czarny krzyż w okręgu, a w następnej chwili kula musnęła
mu włosy, gdy zareagował w ostatniej chwili. Stwierdził, że pora wziąć się do
roboty, bo nie miał zamiaru pozbyć się głowy. To doskakiwał, to odskakiwał. Raz
prawie dźgnął go w krzyż, lecz piaskowiec w ostatniej chwili się przesunął. Skończyło
się tym, że Czarny uciekał przez rozwścieczonym stworem, który wymachiwał kulą
wokół siebie. Ludzie umykali w popłochu, kiedy wpadli między nich.
Harry czuł, że pot płynie mu po
plecach i wiedział, że niedługo nie zdoła uniknąć spotkania z kulą, więc musiał
coś zrobić. W następnej chwili zamachnął się szatańskim mieczem, jakby chciał
wytrącić bestii broń. Łańcuch owinął się wokół ostrza, zatrzymując nieprzerwany
do tej pory okrąg. Klinga wyszarpnęła mu się z dłoni, ale się w tym nie
przejął. Klatka piersiowa piaskowca była idealnie odsłonięta, więc mieczem
Bezimiennych Czarny przebił znak. Rozległ się pisk, a następnie wokół potwora
utworzyło się piaskowe tornado. Zniknął w kłębie dymu, a zaraz za nim reszta
piaskowców.
Czarny sapał ciężko, stojąc z
opuszczonym mieczem. Kiedy dotarło do niego, że piaskowce zniknęły, rozłożył
się na ziemi kompletnie wyczerpany. Przymknął powieki. Nagle rozległy się głosy
ludzi wywrzaskujących jego imię. Otworzył oczy, a nad sobą zobaczył kulę, która
nie zniknęła i sama chciała go zabić. Było za późno na jakąkolwiek reakcję.
Przyszykował się na nieopisany ból, gdy naraz rozsypała się w proch. Hermiona
utrzymała trzeźwy umysł i usunęła ją zaklęciem redukującym. Harry przez chwilę
leżał w szoku, aż w końcu głośno odetchnął. Dopiero odczuł ból w boku. Nie
udało mu się uniknąć spotkania z bronią i w trakcie pojedynku oberwał końcówką
kolca. Anioły leżały na ziemi wykończone. Niektórzy podchodzili, by im pomóc.
— Żyjesz? — usłyszał nad sobą
głos Jaya.
Pokręcił głową. Czuł się tak, jakby
nie żył. Stwierdził, że dowodzi armią, więc musi doprowadzić się do porządku.
Wstał z pomocą przyjaciela, a później podniósł oba swoje miecze. Po chwili
pozostali zrobili to samo.
— To cud, że wszyscy żyjemy —
odetchnęła Amy. — Natalie i Frank w szpitalu, tak?
— Ktoś ich pewnie łata.
— Na nas już czas — rzekł do Harry'ego jeden z demonów.
Czarny skinął głową i szatańskim
mieczem przejechał lekko po powierzchni ziemi. Zaczęła się rozstępować. Demony
skłoniły się przed nim i wskoczyły w przepaść. Miecz zaczął parzyć Harry'ego w
rękę, więc rzucił go na ziemię. Roztopił się jak kostki lodu we wrzątku, a
Czarny już za nim zatęsknił. Walczyło nim się tak samo dobrze, jak tym od
Bezimiennych.
— Wszyscy na miejsca! — krzyknął
Harry, widząc zbliżających się kolejnych przeciwników. Były to wilkołaki i
hienolwy. Mimo że o tych drugich nie mieli informacji, domyślili się, że się
pojawią. — Animadzy, którzy mają szansę z wilkołakiem, niech się przemienią!
Anioły miały po kilka
animagicznych form, więc wykorzystali te najbardziej drapieżne. Pozamieniało się
sporo Feniksów oraz Niebieskich, jeden auror, a z nauczycieli Syriusz i...
Remus. Harry uśmiechnął się lekko, widząc zamiast Lupina rysia. Dobrze
pamiętał, jak zaraz po pozbyciu się wilkołactwa, namawiał go, aby ćwiczył
animagię. Widocznie robił to z pomocą Syriusza. Jay stał wściekły jak osa. Jako
małpa nie miałby szans z wilkołakiem. Alex natomiast zamienił się w orła.
— Ruszamy, kiedy zbliżą się do
lasu! — krzyknął Harry i zamienił się w pumę.
Tłumy różnorodnych zwierząt
pobiegły w stronę wrogów. Harry upolował wzrokiem tego, na którego chciał się
rzucić w pierwszej kolejności. Wyskoczył mocniej i powalił go z nóg. To był
pierwszy ruch, który pokazał, że nikt nie podda się bez walki. Nim dobiegła
reszta zwierząt, puma z wilkołakiem już walczyli. Czarny kot, mimo że mniejszy,
pojedynkował się na równi z przeciwnikiem.
Rosa zamknęła na chwilę oczy, by
się uspokoić. Widok nie był miły, szczególnie dlatego, że wiedziała, że wśród
walczących jest Czarny. Przypomniała sobie jego słowa: To ty rządzisz Kotami. Jeżeli wiesz, że sobie poradzicie, rób to, co
uważasz za słuszne. Ale jeśli wiesz, że nie dacie sobie rady, odpuść. Zajmie
się tym ktoś inny lub wam pomoże. Tutaj trzeba sobie pomagać, bo inaczej nie
mamy szans. Teraz wiedziała, że z wilkołakami sobie poradzą. Były
sprytne, wyćwiczone i szybkie.
— Koty! Idziemy! — krzyknęła.
Wszystkie ruszyły do biegu, aby
dołączyć do walki zwierząt, którymi po części same były. Rosa, walcząc, szukała
Harry'ego. Chciała być blisko, by móc mu pomóc, gdyby tylko tego potrzebował.
Znalazła go, a raczej on znalazł ją, lecz nie tak, jakby chciała. Runął na
ziemię niedaleko niej powalony przez wilkołaka. Skrzywił się lekko, lecz zaraz
podniósł na nogi, a jego oczy zabłysły intensywną czerwienią. Zabił przeciwnika
z zimną krwią, rozszarpując mu tętnicę. W kolejce był następny, a później
kolejny i jeszcze kolejny.
Nie wiedział, która krew należy
do niego, a która do wilkołaków i hienolwów. Kilka z nich przedostało się do
nieanimagów, ale ci szybko sobie poradzili, rzucając zaklęcia. Kiedy był to hienolew,
zawsze przyszedł im ktoś z pomocą. W końcu i jemu przypadł ten zaszczyt. W trakcie
biegu zmienił się w lwa, żeby mieć większe szanse. Gdy potwór był już kilka
metrów przed przerażonymi ludźmi, Czarny skoczył na niego. Powalił go na
brzuch, ale sam nie dał rady się zatrzymać. Wpadł wprost na ludzi, lecz już po
sekundzie stał na łapach. Obrońcy rozpierzchli się na boki, kiedy lew i
hienolew zmierzyły się spojrzeniami i ruszyły w swoją stronę. Leciały litry
krwi. Nie było wiadomo kogo, ale mieli nadzieję, że nie Czarnego.
Ginny stała prosta jak struna,
zaciskając kurczowo pięści. Serce waliło jej jak oszalałe. Powstrzymała jęk
przerażenia, gdy hienolew przygwoździł lwa do ziemi. Turlały się tak, aż w
końcu odskoczyły od siebie i rzuciły ponownie. Czarny wyszedł z tego pojedynku
zwycięsko. Jedna z przednich łap była cała we krwi, a skóra zdarta do żywego
mięsa. Nie zdążył zejść z martwego potwora, gdy...
— Harry!
Zdążył odwrócić głowę w stronę
walczących, lecz dwa wilkołaki, w tym Fenrir Greyback, i hienolew rzuciły się
na niego równocześnie. Jedno było wiadome: we trójkę rozszarpią go na strzępy.
Nikt go nie widział wśród tylu ciał, łap, krwi.
Ginny czuła, że nie może
oddychać. Na własne oczy widziała, w jak brutalny sposób potwory chcą
rozszarpać Czarnego. Kevin omal upuścił różdżkę, Jay stał jak wmurowany, a Max
z otwartą buzią i wielkimi oczami. Skąd wzięli się tutaj Mięta i Świstak? Nikt
tego nie wiedział. Najprawdopodobniej postanowili wymknąć się z grupy uczniów i
stanąć do walki już na błoniach.
Harry'emu do pomocy przyszedł
ryś, tygrys, czarny wilczur oraz orzeł. Odciągnęły potwory od lwa. Chłopak
leżał na ziemi nadal w postaci zwierzęcia. Nie było miejsca, gdzie nie miał na
ciele krwi. Jego klatka piersiowa się poruszała, jednak niezbyt wyraźnie. Jay,
Kevin, Max, Ginny i Hermiona podbiegli do niego niemal natychmiast.
— Zanieśmy go do lochów, bo nie
przeżyje — wydukał Mięta.
— Będzie prościej w postaci człowieka
— stwierdził Jay i zamienił przyjaciela w jego ludzką skórę.
Ginny jęknęła. Zakrwawiona twarz z
długą raną ciągnącą się od ucha pod ubrania, a szata rozszarpana i cała
czerwona.
— Pomóżcie mi — powiedział Jay do
chłopaków. — Deportuję nas do lochów, ale musicie go trzymać.
Ginny i Hermionę zostawili na
polu bitwy, a sami przenieśli się wprost do punktu medycznego, trzymając
Harry'ego: Max za ramiona, Kevin za nogi, a Jay za kręgosłup. Frank i Natalie
zerwali się z łóżek, kiedy tylko rozpoznali Czarnego, który wylądował na łóżku
obok nich. Mark Devis od razu się nim zajął.
— Widzę tutaj szpony wilkołaka
i... lwa? — rzekł Mark.
— Hienolwa — wydusił Mięta nadal
w szoku. — Zaatakował go razem z dwoma wilkołakami.
Mark zaklął głośno, dostrzegając
głęboką ranę brzucha. Spojrzeli tam i wybałuszyli oczy na ten widok. Klatka
piersiowa Czarnego naznaczona była mnóstwem ran, ale tylko jedna sprawiała, że
krew lała się na boki.
— Ten z takich akcji zawsze
wychodzi żywo — mruknął Mark, bez większych problemów pomniejszając ranę. — I
zawsze się budzi w złym momencie — dodał, gdy Czarny poruszył się.
— Kto znowu na mnie narzeka? —
wychrypiał Harry, nawet nie otwierając oczu.
— Służba zdrowia, a kto inny —
mruknął Mark.
— Czemu się nie dziwię?
— Bo w twoim przypadku to nic nowego.
— Konam czy jeszcze nie?
— Powinieneś.
— Mam udawać?
Mark nie wytrzymał i parsknął
śmiechem, a Jay pokręcił głową z politowaniem.
— Jak zwykle czarny humor w
kiepskich sytuacjach — westchnął uzdrowiciel, czarując nad jego brzuchem.
— Tak często? — wtrącił Kevin.
— Na palcach tego nie zliczysz —
stwierdził Harry
Rozległ się trzask deportacji i w
pomieszczeniu zmaterializował się Syriusz.
— Żyje? — spytał na wstępie z
przerażeniem.
— Nawet jest przytomny —
odpowiedział Mark.
— Amen. Wyglądało tragicznie — stwierdził
z ulgą.
Czarny otworzył oczy i zamarł na
moment, a później szepnął z trwogą:
— Mark? Czemu ja nic nie widzę?
Hej,
OdpowiedzUsuńwalka cudowna, no tak szatan czeka na Harrego w piekle, ten czarny humor na końcu to było cudowne, ale to tylko chwilowe, że nic nie widzi, prawda?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia