czwartek, 12 listopada 2015

I. Rozdział 86 - "I pamiętaj, co to miłość, nawet gdy walczysz"

Czarny poczuł, że jego serce zaczyna bić jak szalone.
— Weiter wie? — spytał wreszcie.
— Nie. Dowiedziałem się dopiero dzisiaj i nie miałem możliwości się z nim skontaktować. Atak ma się rozpocząć wieczorem. Zwerbował do siebie nie tylko setki śmierciożerców, ale też dementorów, olbrzymy, wilkołaki, kwarmiany, piaskowce i smoki. — Rosa aż jęknęła na te słowa. — Samych śmierciożerców będą około cztery setki.
— Musisz iść z nami do Hogwartu, żeby przekazać tę wiadomość. — Mężczyzna pokiwał głową. — Najpierw ściągnij tutaj Weitera.
Niebieski skinął głową i natychmiast zniknął. Harry i Rosa spojrzeli na siebie.
— Będziesz miała niezły trening — mruknął chłopak.
— Księga przyda się szybciej, niż myśleliśmy — odpowiedziała.
— Jeszcze przed walką musimy znaleźć jakiegoś śmierciożercę, żeby się w to nie bawić, jak już rozpocznie się bitwa.
Chwilę później przed nimi wylądował Niebieski wraz z Weiterem.
— Czarny, ty gnojku, po walce nakopię ci po tyłku — powiedział, miażdżąc go wzrokiem. — Uuu... — dodał, gdy zobaczył Rosę. Przywitał się jak dżentelmen, na co Harry przewrócił oczami, a dziewczyna zachichotała. — To jak chcesz się dostać do szkoły? — zwrócił się do Czarnego.
— Myślę, że jakoś uda mi się przebić bariery Hogwartu, a jeśli nie to przez Miodowe Królestwo.
Wszyscy bez zbędnych pytań chwycili go, żeby się z nim przenieść. Po chwili poczuli znajome szarpnięcie. Przez moment czuli nieprzyjemny ścisk, kiedy przebijali się przez bariery, ale wreszcie wylądowali w sali wejściowej. Powitało ich przeraźliwe wycie – alarm. Harry wskazał na wrota Wielkiej Sali, gdzie najprawdopodobniej trwał obiad.
— Od razu rzućcie na siebie tarcze po wejściu — mruknął jeszcze i otworzył drzwi.
Zrobili zaledwie trzy kroki, gdy w ich stronę poleciały promienie zaklęć, które po chwili wracały do aurorów.
— Okay, poddajemy się — powiedział głośno Czarny.
Cała czwórka opuściła różdżki na ziemię, dając znać, że nie mają zamiaru walczyć. Zaklęcia przestały lecieć, a oni stali w miejscu, pokazując, że mają puste ręce.
— Znasz bezróżdżkową, więc niezbyt ci wierzymy — warknął jeden z aurorów.
Harry wywrócił oczami, kiedy zostali otoczeni. Wystawił ręce, jakby szykował się do skucia. Jeden z aurorów powoli ruszył w jego stronę, żeby to zrobić, chociaż wyglądał na niepewnego.
— Czarny, chyba trafiliśmy na ucztę pożegnalną. Zdałeś owutemy? — zapytał Weiter, a Rosa wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.
— Dostałem Wybitny z zabijania — stwierdził, a później westchnął. — Zanim mnie skujecie i wyślecie do piekła, chyba powinniście wiedzieć, że niedługo Voldemort zaatakuje Hogwart — dodał do aurorów.
Łowca czarnoksiężników, który miał go skuć, natychmiast się zatrzymał.
— Kłamiesz, żeby się wybielić.
— Jasne, bo przyszedłem do Hogwartu dla zabawy — odwarknął Czarny.
— Nie kłamie — powiedział Niebieski. — Jestem szpiegiem u Voldemorta. Planuje przejąć szkołę i nie zlitować się nad nikim, kto nie stanie po jego stronie.
— Niech powiedzą wszystko, co wiedzą — zarządziła McGonagall.
— To my jesteśmy odpowiedzialni za bezpieczeństwo — odpowiedział jej główny dowodzący.
— A ja jestem odpowiedzialna za uczniów i biorę całkowitą odpowiedzialność za pobyt Pottera w szkole — rzekła twardo. — Potter. — Skinęła mu głową.
Czarny podniósł swoją różdżkę, więc Weiter, Rosa i Niebieski poszli za jego przykładem, a później razem ruszyli w stronę dyrektorki. Wiedział, że Rosa chroni jego tyły, więc nie obawiał się ataku. Niektórzy chłopcy patrzyli na nią wielkimi oczami. No cóż... wyglądała pociągająco w swoim stroju Kotki. W drodze do McGonagall Czarny dostrzegł, że członkowie GD trzymają w dłoniach różdżki. Byli gotowi odeprzeć napaść aurorów na niego.
— Co wiesz na temat ataku? — zapytała dyrektorka, a Harry dostrzegł, że auror dowodzący stanął obok niego, żeby również go wysłuchać.
— Jeden niepowołany ruch, a odetnę ci jaja. Pamiętaj, koleś — powiedziała do niego Rosa, a Czarny uśmiechnął się lekko.
— Ma się odbyć wieczorem. Będą smoki, olbrzymy, kwarmiany, piaskowce, wilkołaki, dementorzy i śmierciożercy.
— Kochany Merlinie — powiedziała słabo Sprout.
Harry skinął Niebieskiemu, a ten uzupełnił liczby.
— Dowiedziałem się, ile może ich być — powiedział. — Cztery smoki, kilku olbrzymów, po około setce kwarmianów, piaskowców i dementorów, zapewne tyle samo wilkołaków i czterystu śmierciożerców.
Czarny usłyszał szum wśród uczniów. Kilku młodszych wybuchnęło płaczem. Później rozległa się panika, a kilkoro dzieciaków rzuciło się do wrót Wielkiej Sali. Czarny natychmiast zatrzasnął im je przed nosami. Panika wzmogła się. Nauczyciele starali się ich uspokoić, ale to nie miało żadnego skutku. Harry kiwnął Rosie, która zamachnęła się batem i z całej siły uderzyła nim w jedną z ławek. Rozległo się potężne uderzenie, a kawałek drewna aż odprysnął. Wszyscy zamilkli, a ona warknęła:
— Siadać na dupy!
Usiedli jak najszybciej się dało. Czarny dostrzegł wzrok dyrektorki skierowany na dziewczynę w masce.
— Niegroźna — uspokoił ją chłopak. — Na razie.
Rosa uśmiechnęła się olśniewająco, a Weiter zacmokał. Czarny spojrzał na aurora dowodzącego i powiedział:
— Teraz, gdy już znacie liczby i zapewne macie świadomość, że nie kłamię w takiej sprawie, odpowiedz mi na jedno pytanie: mamy zostać i wam pomóc czy brać nogi za pas, zanim nas przymkniecie?
Mężczyzna otworzył lekko usta, nie wiedząc, co powiedzieć.
— To chyba jasne — warknęła w jego stronę McGonagall.
— Przypominam, pani dyrektor, że Potter jest poszukiwanym mordercą — odparł twardo.
— I nie zabił nikogo, oprócz śmierciożerców, których aktualnie mamy za wrogów — dodała groźnie Tonks.
Mężczyzna wiedział, że niewątpliwie Potter, kobieta kot i ten mężczyzna, który wcześniej pomagał Czarnemu, są tymi, którzy mogli dużo pomóc tylko we trzech. Pokazali to wielokrotnie.
— Okay, inaczej — powiedział wreszcie Czarny. — Ilu macie ludzi, którzy będą walczyć, pomijając część uczniów, którzy z pewnością zostaną, i nauczycieli?
— Około dwustu aurorów.
— Kto się zajmie olbrzymami, smokami, kwiarmianami i wilkołakami? — Auror nie odpowiedział, więc Harry uznał to za jasną odpowiedź. — A piaskowce? Do tej pory pokonali ich tylko ci, którzy pomogli w Hogsmeade. Znacie ich? Cicho — dodał telepatycznie do Natalie, widząc, że otwiera usta.
Natychmiast je zamknęła.
— Nie — odpowiedział auror.
— Kto się zajmie Voldemortem? — kolejne pytanie z ust Harry'ego.
Kilka osób się wzdrygnęło.
— Ten, kto da radę — odparł rozdrażniony.
— Serio? — zapytał Czarny z kpiną, unosząc lekko brew. — Teraz wylicz sobie prawdopodobieństwo wygranej. Chyba jest niezbyt duże, więc zadaję pytanie jeszcze raz: mamy zostać czy wiać?
— A ilu ty masz ludzi? — spytał mężczyzna.
Harry przeliczył w myślach liczbę osób, która będzie w stanie pojawić się w Hogwarcie. Co najmniej osiemdziesięciu Niebieskich, siedemdziesięciu Feniksów, dziesięć Aniołów i nie wiadomo ile kobiet kotów.
— Sto sześćdziesiąt na pewno — odrzekł po chwili.
Aurora zaskoczyła taka odpowiedź. Nie wiedział, że aż tylu.
— Masz kogoś do tych wszystkich stworów?
— Tak.
— Znasz tych z Hogsmeade?
— Owszem.
Ludzie wlepili w niego oczy. Syriusz zmarszczył brwi, gdy jakieś obrazy przeleciały mu przed oczami. Postać w białej szacie... Harry w jego gabinecie... Promień zaklęcia lecący w jego stronę... Były to jednak sekundowe urywki, z których nic nie mógł wyczytać. O co chodziło? Nie miał pojęcia. Nic z tego nie pamiętał.
— A Voldemort?
— Raczej kogoś mam na oku. — Tu wymownie spojrzał w sufit. — Więc?
— Możecie zostać — odpuścił.
— Chwila, chwila — wtrąciła Rosa. — Coś za coś.
— Czy ty wszędzie musisz robić interesy? — mruknął Harry.
— Cicho — syknęła. — Czarny wykończy tego sku... sukinsyna — poprawiła się szybko — i wpakujecie go do Azkabanu za poprzednie występki? Tak się nie bawimy, chłopaki — cmoknęła. — Pokona Voldemorta, a wtedy oczyścicie go ze wszystkich zarzutów.
Czarny spojrzał na nią z lekko otwartymi ustami, podobnie jak auror. Rosa patrzyła natarczywie na mężczyznę. Czarny stwierdził, że przecież ona i Weiter także mogą wpaść do Azkabanu, bo ich także ścigali.
— Nie tylko mnie — rzekł. — Zaraz po walce uniewinnicie tę dwójkę — dodał, wskazując Rosę i Weitera.
Auror otworzył usta jeszcze bardziej.
— Nie mogę wam tego zapewnić!
— W takim razie nie liczcie na pomoc naszą i naszych ludzi — oznajmiła Rosa, wcisnęła rękę pod ramię Czarnego i pociągnęła go w stronę wrót Wielkiej Sali, by wyjść.
Weiter i Niebieski ruszyli za nimi, a pierwszy z nich pomachał aurorom. Rozległy się krzyki oburzenia skierowane w stronę łowców czarnoksiężników.
— Nie mamy bez nich szans! — ryknął Jay, a później mrugnął go Czarnego, który uśmiechnął się lekko.
— To będzie twoja wina, koleś, jeśli Voldemort nas wszystkich pozabija! — krzyknął Brian, wczuwając się w rolę.
— Okay, zostańcie! — zawołał wreszcie auror, wyglądając na zrezygnowanego.
Cała czwórka zatrzymała się.
— Przyrzeczenie — powiedziała twardo Rosa. — Nie uwierzymy wam na słowo.
Mężczyzna wypuścił ze świstem powietrze.
— Przyrzekam, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby po walce oczyścić z zarzutów waszą trójkę. Za świadków macie wszystkich uczniów i nauczycieli z Hogwartu oraz kilku aurorów.
Zabłysło lekko złote światełko, kiedy przyrzeczenie zostało zaakceptowane.
— Czarny, jeden z aurorów jest szpiegiem Voldemorta — powiedział cicho Niebieski.
— Który? — szepnął.
— Ten najbliżej nas.
— Jak ja uwielbiam przekupnych aurorów — westchnął Weiter. — Zarżnąć?
— Nie ty — rzekł rozbawiony Harry. — Z Rosą mamy pewną sprawę do załatwienia, więc akurat nam się przyda.
Rosa uśmiechnęła się wrednie i podała Czarnemu zmniejszoną książkę, którą ten odczarował. Dziewczyna ze zwinnością kotki doskoczył do aurora, rozbroiła go batem i powaliła z nóg.
— Hej! — krzyknął auror dowodzący.
— To wtyka Voldemorta — warknął Weiter.
Mężczyzna zawahał się.
— Więc wyślemy go do Azkabanu!
Czarny uśmiechnął się.
— Nie dzisiaj. Jest nam potrzebny. Rosa, nie przy dzieciakach — syknął do dziewczyny, która prędko się opanowała i ruszyła do wyjścia, by wywlec śmierciożercę za drzwi.
— Chcecie… — wyjąkał auror. — Ty ją… Ona naprawdę… Chcesz z niej zrobić prawdziwą legendę i przywołać jej podwładne! Po to włamaliście się do Gringotta!
Rosa zachichotała.
— To było niezłe, nie? — zapytała zadowolona, ciągnąc szarpiącego się aurora batem do drzwi. — Nawet tego się po nas nie spodziewaliście.
— Nie mogę wam na to pozwolić!
— Chyba nie masz wyjścia. — Czarny wzruszył ramionami i ruszył za Rosą.
— Jeden śmierciożerca za kilkanaście osób gotowych nam pomóc, kumasz? — warknęła dziewczyna do aurora, który był gotów im przeszkodzić.
Harry skinął Weiterowi, a ten przytaknął, dając im wolną rękę przy tym, co chcieli zrobić.
Za drzwiami Wielkiej Sali Rosa udusiła śmierciożercę, gdy tylko Czarny skończył wymawiać formułki z książki. Nagle Rosa stanęła jak spetryfikowana, a następnie zaczęła trząść się jak w febrze. Ziemia rozstępowała się przez całą salę wejściową aż pod drzwiami Wielkiej Sali. Uczniowie wrzasnęli z przerażenia, gdy stwierdzili, że to Voldemort już atakuje. Ze szpary, która zaczęła błyskać czerwienią, zaczęły wychodzić koty. 10... 15... 20... 40. Po chwili zasunęła się i nie było po niej najmniejszego śladu. Wszystkie zwierzaki skierowały się w stronę Rosy. Te, które pojawiły się w Wielkiej Sali, drapały w drzwi. Harry otworzył je, a koty rzuciły się w stronę dziewczyny. Rosa, bez udziału swojej woli, wypowiedziała jakieś łacińskie słówka. Koty zaczęły zmieniać się w kobiety bardzo podobne do niej. Jedne miały w dłoniach baty, drugie kolczaste kule, a jeszcze kolejne takie przedmioty, z którymi Czarny nie chciał mieć bliskiego kontaktu. Rosa wróciła do poprzedniego stanu i uśmiechnęła się szeroko na widok swojej małej armii. Wrócili do Wielkiej Sali razem z Kotkami. Ludzie wytrzeszczyli oczy, widząc tyle podobizn Rosy.
— Okay, teraz już można zaczynać — stwierdził Czarny. — Brian... — Spojrzał na mężczyznę.
— Po Feniksy — stwierdził, a Harry kiwnął głową.
— Weiter, po Niebieskich. Natalie, wiesz gdzie. — Przytaknęła. — Ktoś po Zakon. Remus? — Zgodził się bez najmniejszego protestu. — GD spoza Hogwartu?
— Zajmiemy się tym. — Harry zerknął na Hermionę, Ginny oraz Huncwotów i pokiwał głową.
— Do Hogwartu wszyscy mogą dostać się przez wszystkie kominki, poza tymi w gabinecie Tonks i Syriusza. Tamtędy odbędzie się ewakuacja uczniów. Zbiórka w Wielkiej Sali.
Ci, którzy mieli zająć się zbieraniem sojuszników, prędko się rozeszli. Aurorzy także poszli po pomoc. Taka cisza panująca w Hogwarcie była prawie niemożliwa.
— Z uczniów mogą walczyć tylko dorośli — zadecydował Czarny, a McGonagall skinęła głową.
Rozległy się krzyki oburzenia, nawet pierwszorocznych. Harry spojrzał na Rosę, ale... nie wiedział, która to jest. Wszystkie Koty były wręcz takie same.
— Rosa?
— CO?! — rzekły zgodnie wszystkie Koty.
— Eeee... — wyjąkał. 
No pięknie, jeszcze wszystkie mają takie same imiona…
— Niech któraś ich uciszy. — Chwilowo zrezygnował z poszukiwań tej jednej w tym hałasie.
Wszystkie zamachnęły się, a Czarny zatkał uszy. Wzdrygnął się, gdy rozległ się potężny huk. Wszyscy zamilkli.
— Rosa... ta pierwsza... — powiedział rozpaczliwie. — Ta moja, no! — jęknął.
Rozległ się chichot, a jego Rosa stanęła obok niego.
— Tutaj jestem — zaśmiała się.
— Odznacz się jakoś. — Parsknęła śmiechem, a później doczepiła sobie do maski białe piórko, żeby mógł ją rozpoznać. — Bez dyskusji — zwrócił się do uczniów.
— Ale dlaczego?!
— Do cholery! — wściekła się prawdziwa Rosa. — Kto rządzi dwoma stronami?! Voldemort i Czarny! Więc macie go słuchać!
Uczniowie więcej nie protestowali. Czarny podszedł do McGonagall.
— Ktoś musi zająć się ewakuacją. Najlepiej nauczyciele, najlepiej klasami i najlepiej bez żadnych problemów. Tylko dwoma kominkami.
— Zajmę się tym — rzekła i ogłosiła: — Uwaga! Klasy pierwsze udadzą się razem ze swoimi opiekunami domów do kominków. Proszę o nieoddalanie się i postępowanie według instrukcji. Pozostałych uczniów proszę o pozostanie w Wielkiej Sali, dopóki opiekun domu nie przyjdzie po kolejne grupy.
— A nasze rzeczy?!
— Wasze życie jest ważniejsze od ubrań — powiedziała twardo i na tym temat się zakończył.
Czarny podszedł do Rosy wśród instrukcji McGonagall.
— Weź wszystkie Kotki do jakiejś klasy i wytłumacz im, o co chodzi. Lepiej, żeby wiedziały, na czym stoją. Nie musisz się spieszyć. Zanim wszyscy się tutaj zejdą, minie sporo czasu. No... to idźcie.
— Tak jest, szefunio. Nadajesz się do tego idealnie.
Harry uśmiechnął się lekko, a wszystkie Kotki potulnie wyszły za Rosą. W tym czasie dyrektorka zakończyła przemowę i opiekunowie wzięli się do pracy.
— Później pogadamy — powiedział do niego cicho Łapa, na chwilę przy nim przystając.
Harry zerknął niepewnie na Syriusza, ale on patrzył na niego z troską, jakby nadal nic nie uległo zmianie. Pokiwał lekko głową.
Czarny pomyślał jeszcze o jednym: rozmowie z Dumbledorem. Miał wrażenie, że powinien z nim porozmawiać. Zapytał McGonagall o hasło i poszedł do jej gabinetu.
Dumbledore wyjątkowo nie spał.
— Szykujecie się do walki. — Uśmiechnął się smutno na wstępie.
— Niestety.
Starzec westchnął.
— Słyszałem, co się z tobą stało. Wiedz, że nigdy nie popierałem takich metod, lecz wiem, że nie zrobiłbyś tego bez przyczyny.
— Żałuję, że to wszystko tak się potoczyło, ale nie potrafiłem nad tym zapanować — przyznał cicho. — Jeśli jakimś cudem przeżyję… postaram się to zmienić, chociaż nie wiem, czy będę w stanie.
— Zawsze warto próbować.
— Myśli pan, że mam jakieś szanse? Teraz?
— Nadal pozostaje w tobie dobro, Harry. Inaczej nie czułbyś żalu nad swoim losem.
Rozległ się szum, więc Czarny spojrzał w stronę kominka, z którego wypadła pani Weasley.
— Harry, kochaneczku!
Kobieta chwyciła go w swoje ramiona. Z kominka zaczęli wychodzić pozostali Weasleyowie. Powitali go bardzo ciepło, czego się nie spodziewał.
— Skopiemy gnojom tyłki! — krzyknął Fred i razem z Georgem rzucił się do drzwi.
— Idziesz? — spytał Charlie Harry'ego.
— Za moment przyjdę.
Zrozumieli, że chce sam na sam porozmawiać z Dumbledorem, więc wyszli.
— Chyba powinieneś do nich dołączyć. Wszyscy czekają na ciebie i twoje instrukcje. W końcu to ty prowadzisz jedną ze stron — uśmiechnął się Albus. — I pamiętaj, co to miłość, nawet gdy walczysz.
Harry pokiwał powoli głową, pożegnał się i wyszedł. Wkroczył na korytarz. Najwyraźniej nauczyciele opanowali ataki paniki, ponieważ nie było słychać żadnych wrzasków i szlochów. Syriusz i Slughorn prowadzili swoich podopiecznych z trzecich klas. Czarny zmrużył oczy, gdy zobaczył, że drzwi jednej z sal się zamykają. Skierował tam swoje kroki i otworzył wrota. Westchnął, gdy zobaczył dwójkę trzeciorocznych, którzy się schowali.
— Idziemy — zarządził.
— Ale, Harry... — jęknęli zgodnie.
Widząc jego wzrok, zrezygnowali z prób pozostania w klasie. Wyszli z pomieszczenia i skierowali się w stronę gabinetu Syriusza.
— Nie musisz z nami iść — rzekł niski brunet o czarnych oczach.
— Powiedzieć wam, jaki macie plan? Ja pójdę do Wielkiej Sali, a wy znowu się schowacie. Czy ja nie mówiłem wyraźnie, że walczą tylko dorośli? A wy na takich nie wyglądacie.
— Ale my jesteśmy Gryfonami! Gryfoni zawsze walczą! — protestowali. — Jesteśmy z tobą, Harry! Chcemy pomóc!
— Nic z tego. Rozwalą was na samym początku.
— Nieprawda! — oburzyli się.
— Umiecie chociaż rzucić zaklęcie oszałamiające?
— Tak!
— Rzućcie na mnie.
— Eeee...
— No właśnie. Idziecie do domów.
Obrażeni założyli ręce na piersiach i już się nie odezwali. Czarny otworzył drzwi do gabinetu Łapy. 
— Harry! — próbowali jeszcze.
— Powiedziałem coś! — warknął.
— Ugh!
— Tych w pierwszej kolejności — rzekł Czarny do chrzestnego, popychając ich w stronę kominków.
Chłopcy rzucili w niego gromiącymi spojrzeniami, a on pokręcił głową zirytowany.
— A... — zaczęli znowu.
— Wypad do domów!
Zniknęli w płomieniach oburzeni i wściekli. Łapa patrzył na niego rozbawiony.
— Ja nigdy nie byłem w ich wieku taki irytujący — stwierdził, wychodząc z pomieszczenia. — Chyba — dodał ze zwątpieniem, a Syriusz parsknął śmiechem.
Odszukał kobiety koty. Rosa siedziała na biurku i mówiła dziewczynom, o co chodzi.
— O! To jest właśnie Czarny — rzekła, gdy tylko go zobaczyła. — Jego macie słuchać w szczególności.
— Czy ty czasami nie przesadzasz? — westchnął.
— Nie. Wszystko jasne?
— Jasne — odpowiedziały zgodnie Kotki.
— To do Wielkiej Sali — zarządził Harry.
Czarny i Rosa wyszli zaraz za nimi, lecz dziewczyna zatrzymała go na korytarzu.
— Harry, zaczekaj chwilę. Nie wiem, czy będzie jeszcze okazja, żeby ci to powiedzieć — zaczęła, gdy przystanął. — Dlatego wolę to zrobić teraz. Dziękuję ci, że wyciągnąłeś mnie w tego syfu, że nie odrzuciłeś, pomogłeś, wyszkoliłeś. I dziękuję ci, że byłeś. I że jesteś. I... — zawahała się i podeszła bliżej — i kocham cię.
Pocałowała go w usta, a później pobiegła przez korytarz ze łzami w oczach. Czarny przez chwilę stał w miejscu jak zamurowany. 
— Rosa, czekaj!
Popędził za nią. Złapał ją dopiero korytarz dalej. Pierwszy raz widział na jej twarzy łzy.
— Rosa... — zaczął, ale mu przerwała.
— Nie... Niepotrzebnie ci to mówiłam. Ale chciałam, żebyś wiedział. Bo ty jedyny zaakceptowałeś mnie taką, jaka jestem. Nie patrzyłeś na moją przeszłość, na to, co robiłam. Jako jedyny znałeś mnie naprawdę. Przed tobą nie musiałam udawać kogoś, kim nie jestem. Pomogłeś mi, wspierałeś, pocieszałeś. Za to cię pokochałam. Byłeś przy mnie, gdy cię potrzebowałam. Zawsze. — Przytuliła się do niego, a on ją objął. — Jeszcze teraz cholernie się boję tego, co się niedługo będzie działo — szepnęła.
— Uznałbym cię za głupią, gdybyś się nie bała.
— A ty? Boisz się?
— Jak cholera.
— Nie widać.
— Bo tak dobrze się z tym kryję.
Zaśmiała się cicho.
— Tobie nie wypada.
— Dokładnie. — Odsunął ją lekko od siebie. — Nie płacz już. — Starł jej łzy z policzków. — Będzie dobrze, kiciuś.
— Lubię, gdy tak do mnie mówisz — wymamrotała. — Pamiętaj, że nawet teraz można cię kochać — szepnęła, spuszczając głowę. — Nie wątp w to.
Czarny ujął ją lekko dłonią za podbródek i podniósł jej głowę. Pocałował ją, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Westchnęła cicho, a później bez słowa ruszyli do Wielkiej Sali. Do ewakuacji zostały klasy od czwartej wzwyż. Wszędzie przewijali się aurorzy, członkowie Zakonu i kobiety koty. Niebieskich, Feniksów i Aniołów jeszcze nie było, jednak Czarny wiedział, że niedługo się pojawią.
Po jakimś czasie wszyscy niepełnoletni uczniowie i ci, którzy nie chcieli walczyć, zostali ewakuowani. Zjawił się cały Zakon i GD oraz aurorzy. Przybyła także pomoc medyczna. Nadal brakowało Niebieskich, Feniksów i Aniołów. Wiedział, że Bezimienni zabezpieczali swój zamek przed zniszczeniem, a to trochę miało potrwać. Harry zastanawiał się jednak, co się stało z Feniksami i Niebieskimi. Nie było sensu niczego planować bez tak dużej części armii.
— Wiesz co z nimi? — Jak duchy wyrośli przed nim jego przyjaciele. Pokręcił głową.
— Jeszcze mają czas — stwierdził Alex.
— Ale my tu w innej sprawie — rzekł Jay. — Stary, ty na serio włamałeś się do Gringotta?
Czarny roześmiał się i pokiwał głową.
— Jesteś kompletnie popieprzony — podsumował Łapa. — Skąd wytrzasnąłeś tę dziewczynę?
Czarny wyraźnie się zawahał.
— Lepiej, żebyście nie wiedzieli.
A co miał odpowiedzieć? Że z burdelu?
Rozmawiali o mało ważnych sprawach, jakby chcieli zapomnieć o tym, że niedługo miała zacząć się walka o życie. Chyba doszli do takiego samego wniosku, bo nagle zamilkli.
— Pamiętacie o Nagini? — spytał Harry, a oni pokiwali głowami.
Stali w ciszy, myśląc o tym, że może po raz ostatni rozmawiają, że ostatni raz widzą swoich bliskich żywych. I najmniejszą szansę przeżycia miał właśnie Harry mimo tego, że był najsilniejszy z nich wszystkich. Cały czas wmawiali sobie, że wyjdzie z tego żywy i pokona Voldemorta, ale fakty był faktami. Nie byli pewni, co go może uratować.
Po chwili do Wielkiej Sali wkroczyli Niebiescy i Feniksy. Razem. Brian i Weiter szli ramię w ramię. Czarny przetarł oczy, czy aby coś mu się nie przewidziało.
— Co ta wojna robi z ludźmi — mruknął.
Wszyscy umilkli, patrząc na ludzi w białych i niebieskich szatach.
— Jesteśmy — rzekli zgodnie Brian i Weiter.
Alex i Jay natychmiast do nich podeszli, machnięciem ręki przebierając się w szaty Feniksów. Uczniowie rozszerzyli oczy i niemal otworzyli usta, gdy Brian rzekł do Czarnego:
— A ty?
— Jestem wolnym strzelcem — odparł z uśmiechem.
Wrota otworzyły się po raz kolejny. Tym razem zapadła cisza jak makiem zasiał, czując niesamowitą moc płynącą od dziesięcioosobowej grupy wchodzącej do Wielkiej Sali. Wszyscy mieli na głowach obszerne kaptury od białych szat, które każdy rozpoznał. Miecze wiszące przy ich biodrach wyglądały na ostre już z daleka. Harry uśmiechnął się lekko.
— Zawsze lubiliście wielkie wejścia — oznajmił.
— A ty zawsze potrafisz to zepsuć — podsumował Ryan, co spotkało się ze śmiechem chłopaka. — Wkładaj swoje wdzianko i do roboty.
Najwyższy machnięciem ręki przebrał go w szatę Bezimiennych, a Frank podał mu jego miecz. Czarny usłyszał zaskoczone odgłosy, gdy wszyscy zorientowali się, że chłopak był jednym z tych, którzy obronili uczniów w Hogsmeade. Syriuszowi w tym momencie wróciły wszystkie wspomnienia. Już wszystko siebie przypomniał. Odkrył to wcześniej!
— Wiedziałam — szepnęła Rosa do siebie.
Bezimienni ściągnęli kaptury. Uczniowie wytrzeszczyli oczy, widząc nauczycielkę muzyki. Łapie opadła broda, kiedy dodatkowo dostrzegł Amy. Wszystko ułożyło się w całość. Harry był na szkoleniu. Poznał tam swoją chrzestną i nauczycielkę muzyki. Nie widzieli go w trakcie walki w Hogsmeade, ponieważ krył się pod kapturem i walczył z piaskowcami. Te dziwne moce także musiały coś znaczyć. Dlatego tyle umiał. Dlatego tak łatwo szła mu nauka. Dlatego miał przed nimi tyle tajemnic. Dlatego był tak silny i trudny do pokonania. I dlatego tak dobrze krył się z uczuciami.
Harry zerknął na kompletnie zszokowanych przyjaciół. Nagle Syriusz uśmiechnął się szeroko. Od razu dotarło do niego, że Harry jest jeszcze silniejszy, niż przypuszczał i ma większą szansę na pokonanie Voldemorta. Coraz bardziej wierzył, że mu się uda.
— Możemy zaczynać — powiedział Czarny.
Zaczęli omawiać różnorodne plany działania i szybko wyszło na jaw, jak bardzo każdy liczy na Harry’ego. To on głównie dyktował co, gdzie i jak. Kierował tą stroną i robił to naprawdę dobrze. Doświadczenie z Zakonem bardzo mu się przydało i dopiero teraz zrozumiał, dlaczego Dumbledore mianował go na to stanowisko. Chciał, aby się do tego przygotował. Od początku dyrektor wiedział, że to on będzie dyktował częścią wojny. Uśmiechnął się niewidocznie, kiedy przeszło mu przez myśl, ile Dumbledore przewidział.
— Teraz piaskowce — powiedział Czarny do Bezimiennych. — Setka.
— Co to dla nas? — zironizowała Ellen. — Tylko dwa razy więcej niż w Hogsmeade.
Harry zastukał paznokciami w blat stołu.
— Rosa, znajdź w księdze ten dział o demonach.
— Coooo?! — pisnęła Natalie. — Oszalałeś?! Chcesz przywołać demony?!
— A widzisz inne wyjście? Bo nie wyobrażam sobie, żebyśmy w jedenastu pokonali setkę przeciwników.
— To jest cholernie niebezpiecznie — zauważył Ryan.
— Nie dla kogoś, kto obcinał ludziom głowy — odparł Czarny beznamiętnie, odbierając od Rosy księgę.
Bezimienni pochylili się nad stołem i jego ramionami, żeby przeczytać tekst o przywoływaniu demonów. Nie wyglądało to na nic trudnego, przynajmniej nie dla Czarnego, którego dusza została przesiąknięta złem. Ilość pojawiających się demonów miała odzwierciedlać stan duszy przywołującego, więc nie potrafili określić, jak wielka będzie pomoc.
— Podejrzewam, że poradzimy sobie bez problemu — mruknął Harry do siebie, a Amy spojrzała na niego ostro.
Ustalili wszystko do końca i rozeszli się do swoich grup. Anioły postanowiły zabezpieczyć zamek od zewnątrz. Harry tłumaczył jeszcze Rosie, co ma robić, aż w końcu odeszła do kobiet kotów. Później usiadł przy pustym stole i myślał o tym, czy wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Nie było. I widział, że nie będzie, niezależnie od tego, jak bardzo by się starał.
W powietrzu czuć było nerwową atmosferę. Ludzie chodzili podenerwowani z kąta w kąt. Rozmyślania Harry'ego zostały przerwane przez pojawiającego się obok niego Syriusza.
— W końcu wszystko wiem.
Czarny spojrzał na  niego.
— Hmm?
— O tobie. — Harry spojrzał w blat stołu. — Czemu nie powiedziałeś?
— Ustaliliśmy, że to zostanie między Bezimiennymi. Sam się dowiedziałeś, tyle że później zapomniałeś... z moją pomocą — skrzywił się lekko. — Musiałeś to odkryć? — dodał z pretensją w głosie. — Nie chciałem używać tego zaklęcia akurat na tobie.
— Nie sądzisz, że to ja powinienem mieć pretensje?
Harry zerknął na niego niepewnie, ale w oczach Syriusza błyskały iskierki rozbawienia, a na twarzy widniał lekki uśmiech.
— No racja — stwierdził Czarny. — Czemu zachowujesz się tak, jakby nigdy nic się nie stało? — spytał cicho po chwili milczenia.
— Bo tak naprawdę wciąż jesteś taki sam. Nie zmieniłeś się. Po prostu się pogubiłeś.
— Jak myślisz... Uda się?
— Uda.
— A tak szczerze?
— Wierzę, że się uda.
— Chociaż ty, bo ja zaczynam wątpić.
Syriusz po raz pierwszy od dawna zobaczył w oczach Harry'ego najprawdziwszy strach.
— Jesteś już gotowy? — spytał cicho.
— Sam nie wiem. Niektórzy myślą, że to nic trudnego, szczególnie w mojej sytuacji, a to jest jeszcze trudniejsze, niż było, bo wiem, że powinienem to zrobić. Wszyscy liczą na to jeszcze bardziej.
Harry powiedział mu w końcu całą prawdę. O Snapie, o śmierci Dumbledore'a, o tym, co się z nim działo. Pominął tylko informację o tym, gdzie spotkał Rosę, a Łapa nie naciskał.
Wrota Wielkiej Sali otworzyły się.
— Idą.
To wystarczyło.

7 komentarzy:

  1. Siema Fajnie piszesz i ogólnie strasznie mi się podoba czytam je już 2 raz (wcześniej na starym blogu)
    No i co jak mogę powiedzieć? mmm zaczynałem czytać 2 tom a tam chyba tylko 4 rozdziały mam nadzieję że będzie kontynuacja :)
    Wpadnij na mojego bloga jak będziesz miała czas
    http://Prolog

    OdpowiedzUsuń
  2. O M G!! Jak ja Ci zazdroszczę tego "lekkiego pióra" i talentu (wyobraźni). Rozdział cudo. Czytałam wszystkie twoje blogi (Hp i bitwa myśli, Hp i walka o przyjaźń...) i powiem szczerze, że twój umysł jest skarbnicą pomysłów. Fantastycznie piszesz :D nwm czy mogę się równać z tym blogiem, ale i tak zapraszam do mnie ;) (również HP) http://harrypotterilaskawszylos.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle cudowne rozdziały. Twoje historie są powalające :) (I często widać, że są inspiracją do nowych - widziałam już chyba ze sto blogów o pewnej Kobrze, która ma bardzo interesujące życie ^^)
    Liczę na szybką aktualizację, bitwy zawsze są ciekawe, a jeszcze bardziej interesujący jest bieg wydarzeń po nich :D
    Pozdrawiam
    Tośka z Podniebne marzenie

    OdpowiedzUsuń
  4. A kiedy możemy się spodziewać kolejnych poprawionych rozdziałów? Czekamy z niecierpliwością!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy odeśle je beta.
      Poza tym jestem trochę do tyłu, bo przez ostatni miesiąc nie miałam laptopa.

      Usuń
    2. Hej,
      no i rozpoczęła się walka, na pewno się uda, ciekawa jdstem zatem ile pojawi się demonów...
      Dużo weny życzę...
      Pozdrawiam serdecznie Basia

      Usuń