Czarny poczuł, że jego serce
zaczyna bić jak szalone.
— Weiter wie? — spytał wreszcie.
— Nie. Dowiedziałem się dopiero
dzisiaj i nie miałem możliwości się z nim skontaktować. Atak ma się rozpocząć
wieczorem. Zwerbował do siebie nie tylko setki śmierciożerców, ale też
dementorów, olbrzymy, wilkołaki, kwarmiany, piaskowce i smoki. — Rosa aż
jęknęła na te słowa. — Samych śmierciożerców będą około cztery setki.
— Musisz iść z nami do Hogwartu,
żeby przekazać tę wiadomość. — Mężczyzna pokiwał głową. — Najpierw ściągnij
tutaj Weitera.
Niebieski skinął głową i
natychmiast zniknął. Harry i Rosa spojrzeli na siebie.
— Będziesz miała niezły trening —
mruknął chłopak.
— Księga przyda się szybciej, niż
myśleliśmy — odpowiedziała.
— Jeszcze przed walką musimy
znaleźć jakiegoś śmierciożercę, żeby się w to nie bawić, jak już rozpocznie się
bitwa.
Chwilę później przed nimi
wylądował Niebieski wraz z Weiterem.
— Czarny, ty gnojku, po walce
nakopię ci po tyłku — powiedział, miażdżąc go wzrokiem. — Uuu... — dodał, gdy
zobaczył Rosę. Przywitał się jak dżentelmen, na co Harry przewrócił oczami, a
dziewczyna zachichotała. — To jak chcesz się dostać do szkoły? — zwrócił się do
Czarnego.
— Myślę, że jakoś uda mi się
przebić bariery Hogwartu, a jeśli nie to przez Miodowe Królestwo.
Wszyscy bez zbędnych pytań
chwycili go, żeby się z nim przenieść. Po chwili poczuli znajome szarpnięcie.
Przez moment czuli nieprzyjemny ścisk, kiedy przebijali się przez bariery, ale
wreszcie wylądowali w sali wejściowej. Powitało ich przeraźliwe wycie – alarm. Harry
wskazał na wrota Wielkiej Sali, gdzie najprawdopodobniej trwał obiad.
— Od razu rzućcie na siebie
tarcze po wejściu — mruknął jeszcze i otworzył drzwi.
Zrobili zaledwie trzy kroki, gdy
w ich stronę poleciały promienie zaklęć, które po chwili wracały do aurorów.
— Okay, poddajemy się —
powiedział głośno Czarny.
Cała czwórka opuściła różdżki na
ziemię, dając znać, że nie mają zamiaru walczyć. Zaklęcia przestały lecieć, a
oni stali w miejscu, pokazując, że mają puste ręce.
— Znasz bezróżdżkową, więc
niezbyt ci wierzymy — warknął jeden z aurorów.
Harry wywrócił oczami, kiedy
zostali otoczeni. Wystawił ręce, jakby szykował się do skucia. Jeden z aurorów
powoli ruszył w jego stronę, żeby to zrobić, chociaż wyglądał na niepewnego.
— Czarny, chyba trafiliśmy na
ucztę pożegnalną. Zdałeś owutemy? — zapytał Weiter, a Rosa wybuchnęła
niepohamowanym śmiechem.
— Dostałem Wybitny z zabijania —
stwierdził, a później westchnął. — Zanim mnie skujecie i wyślecie do piekła,
chyba powinniście wiedzieć, że niedługo Voldemort zaatakuje Hogwart — dodał do
aurorów.
Łowca czarnoksiężników, który
miał go skuć, natychmiast się zatrzymał.
— Kłamiesz, żeby się wybielić.
— Jasne, bo przyszedłem do
Hogwartu dla zabawy — odwarknął Czarny.
— Nie kłamie — powiedział
Niebieski. — Jestem szpiegiem u Voldemorta. Planuje przejąć szkołę i nie
zlitować się nad nikim, kto nie stanie po jego stronie.
— Niech powiedzą wszystko, co
wiedzą — zarządziła McGonagall.
— To my jesteśmy odpowiedzialni
za bezpieczeństwo — odpowiedział jej główny dowodzący.
— A ja jestem odpowiedzialna za
uczniów i biorę całkowitą odpowiedzialność za pobyt Pottera w szkole — rzekła
twardo. — Potter. — Skinęła mu głową.
Czarny podniósł swoją różdżkę,
więc Weiter, Rosa i Niebieski poszli za jego przykładem, a później razem
ruszyli w stronę dyrektorki. Wiedział, że Rosa chroni jego tyły, więc nie
obawiał się ataku. Niektórzy chłopcy patrzyli na nią wielkimi oczami. No cóż...
wyglądała pociągająco w swoim stroju Kotki. W drodze do McGonagall Czarny
dostrzegł, że członkowie GD trzymają w dłoniach różdżki. Byli gotowi odeprzeć
napaść aurorów na niego.
— Co wiesz na temat ataku? —
zapytała dyrektorka, a Harry dostrzegł, że auror dowodzący stanął obok niego,
żeby również go wysłuchać.
— Jeden niepowołany ruch, a
odetnę ci jaja. Pamiętaj, koleś — powiedziała do niego Rosa, a Czarny
uśmiechnął się lekko.
— Ma się odbyć wieczorem. Będą
smoki, olbrzymy, kwarmiany, piaskowce, wilkołaki, dementorzy i śmierciożercy.
— Kochany Merlinie — powiedziała
słabo Sprout.
Harry skinął Niebieskiemu, a ten
uzupełnił liczby.
— Dowiedziałem się, ile może ich
być — powiedział. — Cztery smoki, kilku olbrzymów, po około setce kwarmianów,
piaskowców i dementorów, zapewne tyle samo wilkołaków i czterystu
śmierciożerców.
Czarny usłyszał szum wśród
uczniów. Kilku młodszych wybuchnęło płaczem. Później rozległa się panika, a
kilkoro dzieciaków rzuciło się do wrót Wielkiej Sali. Czarny natychmiast
zatrzasnął im je przed nosami. Panika wzmogła się. Nauczyciele starali się ich
uspokoić, ale to nie miało żadnego skutku. Harry kiwnął Rosie, która zamachnęła
się batem i z całej siły uderzyła nim w jedną z ławek. Rozległo się potężne
uderzenie, a kawałek drewna aż odprysnął. Wszyscy zamilkli, a ona warknęła:
— Siadać na dupy!
Usiedli jak najszybciej się dało.
Czarny dostrzegł wzrok dyrektorki skierowany na dziewczynę w masce.
— Niegroźna — uspokoił ją
chłopak. — Na razie.
Rosa uśmiechnęła się
olśniewająco, a Weiter zacmokał. Czarny spojrzał na aurora dowodzącego i
powiedział:
— Teraz, gdy już znacie liczby i
zapewne macie świadomość, że nie kłamię w takiej sprawie, odpowiedz mi na jedno
pytanie: mamy zostać i wam pomóc czy brać nogi za pas, zanim nas przymkniecie?
Mężczyzna otworzył lekko usta,
nie wiedząc, co powiedzieć.
— To chyba jasne — warknęła w
jego stronę McGonagall.
— Przypominam, pani dyrektor, że
Potter jest poszukiwanym mordercą — odparł twardo.
— I nie zabił nikogo, oprócz
śmierciożerców, których aktualnie mamy za wrogów — dodała groźnie Tonks.
Mężczyzna wiedział, że
niewątpliwie Potter, kobieta kot i ten mężczyzna, który wcześniej pomagał
Czarnemu, są tymi, którzy mogli dużo pomóc tylko we trzech. Pokazali to
wielokrotnie.
— Okay, inaczej — powiedział
wreszcie Czarny. — Ilu macie ludzi, którzy będą walczyć, pomijając część uczniów,
którzy z pewnością zostaną, i nauczycieli?
— Około dwustu aurorów.
— Kto się zajmie olbrzymami,
smokami, kwiarmianami i wilkołakami? — Auror nie odpowiedział, więc Harry uznał
to za jasną odpowiedź. — A piaskowce? Do tej pory pokonali ich tylko ci, którzy
pomogli w Hogsmeade. Znacie ich? Cicho —
dodał telepatycznie do Natalie, widząc, że otwiera usta.
Natychmiast je zamknęła.
— Nie — odpowiedział auror.
— Kto się zajmie Voldemortem? — kolejne
pytanie z ust Harry'ego.
Kilka osób się wzdrygnęło.
— Ten, kto da radę — odparł
rozdrażniony.
— Serio? — zapytał Czarny z
kpiną, unosząc lekko brew. — Teraz wylicz sobie prawdopodobieństwo wygranej.
Chyba jest niezbyt duże, więc zadaję pytanie jeszcze raz: mamy zostać czy wiać?
— A ilu ty masz ludzi? — spytał
mężczyzna.
Harry przeliczył w myślach liczbę
osób, która będzie w stanie pojawić się w Hogwarcie. Co najmniej
osiemdziesięciu Niebieskich, siedemdziesięciu Feniksów, dziesięć Aniołów i nie
wiadomo ile kobiet kotów.
— Sto sześćdziesiąt na pewno — odrzekł
po chwili.
Aurora zaskoczyła taka odpowiedź.
Nie wiedział, że aż tylu.
— Masz kogoś do tych wszystkich
stworów?
— Tak.
— Znasz tych z Hogsmeade?
— Owszem.
Ludzie wlepili w niego oczy.
Syriusz zmarszczył brwi, gdy jakieś obrazy przeleciały mu przed oczami. Postać
w białej szacie... Harry w jego gabinecie... Promień zaklęcia lecący w jego
stronę... Były to jednak sekundowe urywki, z których nic nie mógł wyczytać. O
co chodziło? Nie miał pojęcia. Nic z tego nie pamiętał.
— A Voldemort?
— Raczej kogoś mam na oku. — Tu
wymownie spojrzał w sufit. — Więc?
— Możecie zostać — odpuścił.
— Chwila, chwila — wtrąciła Rosa.
— Coś za coś.
— Czy ty wszędzie musisz robić
interesy? — mruknął Harry.
— Cicho — syknęła. — Czarny wykończy
tego sku... sukinsyna — poprawiła się szybko — i wpakujecie go do Azkabanu za
poprzednie występki? Tak się nie bawimy, chłopaki — cmoknęła. — Pokona
Voldemorta, a wtedy oczyścicie go ze wszystkich zarzutów.
Czarny spojrzał na nią z lekko
otwartymi ustami, podobnie jak auror. Rosa patrzyła natarczywie na mężczyznę.
Czarny stwierdził, że przecież ona i Weiter także mogą wpaść do Azkabanu, bo
ich także ścigali.
— Nie tylko mnie — rzekł. — Zaraz
po walce uniewinnicie tę dwójkę — dodał, wskazując Rosę i Weitera.
Auror otworzył usta jeszcze
bardziej.
— Nie mogę wam tego zapewnić!
— W takim razie nie liczcie na
pomoc naszą i naszych ludzi — oznajmiła Rosa, wcisnęła rękę pod ramię Czarnego
i pociągnęła go w stronę wrót Wielkiej Sali, by wyjść.
Weiter i Niebieski ruszyli za
nimi, a pierwszy z nich pomachał aurorom. Rozległy się krzyki oburzenia
skierowane w stronę łowców czarnoksiężników.
— Nie mamy bez nich szans! —
ryknął Jay, a później mrugnął go Czarnego, który uśmiechnął się lekko.
— To będzie twoja wina, koleś,
jeśli Voldemort nas wszystkich pozabija! — krzyknął Brian, wczuwając się w
rolę.
— Okay, zostańcie! — zawołał
wreszcie auror, wyglądając na zrezygnowanego.
Cała czwórka zatrzymała się.
— Przyrzeczenie — powiedziała
twardo Rosa. — Nie uwierzymy wam na słowo.
Mężczyzna wypuścił ze świstem
powietrze.
— Przyrzekam, że zrobię wszystko,
co w mojej mocy, żeby po walce oczyścić z zarzutów waszą trójkę. Za świadków
macie wszystkich uczniów i nauczycieli z Hogwartu oraz kilku aurorów.
Zabłysło lekko złote światełko,
kiedy przyrzeczenie zostało zaakceptowane.
— Czarny, jeden z aurorów jest
szpiegiem Voldemorta — powiedział cicho Niebieski.
— Który? — szepnął.
— Ten najbliżej nas.
— Jak ja uwielbiam przekupnych
aurorów — westchnął Weiter. — Zarżnąć?
— Nie ty — rzekł rozbawiony
Harry. — Z Rosą mamy pewną sprawę do załatwienia, więc akurat nam się przyda.
Rosa uśmiechnęła się wrednie i
podała Czarnemu zmniejszoną książkę, którą ten odczarował. Dziewczyna ze
zwinnością kotki doskoczył do aurora, rozbroiła go batem i powaliła z nóg.
— Hej! — krzyknął auror
dowodzący.
— To wtyka Voldemorta — warknął
Weiter.
Mężczyzna zawahał się.
— Więc wyślemy go do Azkabanu!
Czarny uśmiechnął się.
— Nie dzisiaj. Jest nam
potrzebny. Rosa, nie przy dzieciakach — syknął do dziewczyny, która prędko się
opanowała i ruszyła do wyjścia, by wywlec śmierciożercę za drzwi.
— Chcecie… — wyjąkał auror. — Ty
ją… Ona naprawdę… Chcesz z niej zrobić prawdziwą legendę i przywołać jej
podwładne! Po to włamaliście się do Gringotta!
Rosa zachichotała.
— To było niezłe, nie? — zapytała
zadowolona, ciągnąc szarpiącego się aurora batem do drzwi. — Nawet tego się po
nas nie spodziewaliście.
— Nie mogę wam na to pozwolić!
— Chyba nie masz wyjścia. —
Czarny wzruszył ramionami i ruszył za Rosą.
— Jeden śmierciożerca za
kilkanaście osób gotowych nam pomóc, kumasz? — warknęła dziewczyna do aurora,
który był gotów im przeszkodzić.
Harry skinął Weiterowi, a ten
przytaknął, dając im wolną rękę przy tym, co chcieli zrobić.
Za drzwiami Wielkiej Sali Rosa
udusiła śmierciożercę, gdy tylko Czarny skończył wymawiać formułki z książki. Nagle
Rosa stanęła jak spetryfikowana, a następnie zaczęła trząść się jak w febrze.
Ziemia rozstępowała się przez całą salę wejściową aż pod drzwiami Wielkiej
Sali. Uczniowie wrzasnęli z przerażenia, gdy stwierdzili, że to Voldemort już
atakuje. Ze szpary, która zaczęła błyskać czerwienią, zaczęły wychodzić koty.
10... 15... 20... 40. Po chwili zasunęła się i nie było po niej najmniejszego śladu.
Wszystkie zwierzaki skierowały się w stronę Rosy. Te, które pojawiły się w
Wielkiej Sali, drapały w drzwi. Harry otworzył je, a koty rzuciły się w stronę
dziewczyny. Rosa, bez udziału swojej woli, wypowiedziała jakieś łacińskie
słówka. Koty zaczęły zmieniać się w kobiety bardzo podobne do niej. Jedne miały
w dłoniach baty, drugie kolczaste kule, a jeszcze kolejne takie przedmioty, z
którymi Czarny nie chciał mieć bliskiego kontaktu. Rosa wróciła do poprzedniego
stanu i uśmiechnęła się szeroko na widok swojej małej armii. Wrócili do
Wielkiej Sali razem z Kotkami. Ludzie wytrzeszczyli oczy, widząc tyle podobizn
Rosy.
— Okay, teraz już można zaczynać
— stwierdził Czarny. — Brian... — Spojrzał na mężczyznę.
— Po Feniksy — stwierdził, a Harry
kiwnął głową.
— Weiter, po Niebieskich.
Natalie, wiesz gdzie. — Przytaknęła. — Ktoś po Zakon. Remus? — Zgodził się bez
najmniejszego protestu. — GD spoza Hogwartu?
— Zajmiemy się tym. — Harry
zerknął na Hermionę, Ginny oraz Huncwotów i pokiwał głową.
— Do Hogwartu wszyscy mogą dostać
się przez wszystkie kominki, poza tymi w gabinecie Tonks i Syriusza. Tamtędy odbędzie
się ewakuacja uczniów. Zbiórka w Wielkiej Sali.
Ci, którzy mieli zająć się
zbieraniem sojuszników, prędko się rozeszli. Aurorzy także poszli po pomoc.
Taka cisza panująca w Hogwarcie była prawie niemożliwa.
— Z uczniów mogą walczyć tylko
dorośli — zadecydował Czarny, a McGonagall skinęła głową.
Rozległy się krzyki oburzenia,
nawet pierwszorocznych. Harry spojrzał na Rosę, ale... nie wiedział, która to
jest. Wszystkie Koty były wręcz takie same.
— Rosa?
— CO?! — rzekły zgodnie wszystkie
Koty.
— Eeee... — wyjąkał.
No pięknie, jeszcze wszystkie mają takie same imiona…
— Niech któraś ich uciszy. —
Chwilowo zrezygnował z poszukiwań tej jednej w tym hałasie.
Wszystkie zamachnęły się, a
Czarny zatkał uszy. Wzdrygnął się, gdy rozległ się potężny huk. Wszyscy
zamilkli.
— Rosa... ta pierwsza... — powiedział
rozpaczliwie. — Ta moja, no! — jęknął.
Rozległ się chichot, a jego Rosa stanęła obok niego.
— Tutaj jestem — zaśmiała się.
— Odznacz się jakoś. — Parsknęła
śmiechem, a później doczepiła sobie do maski białe piórko, żeby mógł ją
rozpoznać. — Bez dyskusji — zwrócił się do uczniów.
— Ale dlaczego?!
— Do cholery! — wściekła się
prawdziwa Rosa. — Kto rządzi dwoma stronami?! Voldemort i Czarny! Więc macie go
słuchać!
Uczniowie więcej nie
protestowali. Czarny podszedł do McGonagall.
— Ktoś musi zająć się ewakuacją.
Najlepiej nauczyciele, najlepiej klasami i najlepiej bez żadnych problemów.
Tylko dwoma kominkami.
— Zajmę się tym — rzekła i
ogłosiła: — Uwaga! Klasy pierwsze udadzą się razem ze swoimi opiekunami domów
do kominków. Proszę o nieoddalanie się i postępowanie według instrukcji.
Pozostałych uczniów proszę o pozostanie w Wielkiej Sali, dopóki opiekun domu
nie przyjdzie po kolejne grupy.
— A nasze rzeczy?!
— Wasze życie jest ważniejsze od
ubrań — powiedziała twardo i na tym temat się zakończył.
Czarny podszedł do Rosy wśród
instrukcji McGonagall.
— Weź wszystkie Kotki do jakiejś
klasy i wytłumacz im, o co chodzi. Lepiej, żeby wiedziały, na czym stoją. Nie
musisz się spieszyć. Zanim wszyscy się tutaj zejdą, minie sporo czasu. No... to
idźcie.
— Tak jest, szefunio. Nadajesz
się do tego idealnie.
Harry uśmiechnął się lekko, a
wszystkie Kotki potulnie wyszły za Rosą. W tym czasie dyrektorka zakończyła
przemowę i opiekunowie wzięli się do pracy.
— Później pogadamy — powiedział
do niego cicho Łapa, na chwilę przy nim przystając.
Harry zerknął niepewnie na
Syriusza, ale on patrzył na niego z troską, jakby nadal nic nie uległo zmianie.
Pokiwał lekko głową.
Czarny pomyślał jeszcze o jednym:
rozmowie z Dumbledorem. Miał wrażenie, że powinien z nim porozmawiać. Zapytał
McGonagall o hasło i poszedł do jej gabinetu.
Dumbledore wyjątkowo nie spał.
— Szykujecie się do walki. — Uśmiechnął
się smutno na wstępie.
— Niestety.
Starzec westchnął.
— Słyszałem, co się z tobą stało.
Wiedz, że nigdy nie popierałem takich metod, lecz wiem, że nie zrobiłbyś tego
bez przyczyny.
— Żałuję, że to wszystko tak się
potoczyło, ale nie potrafiłem nad tym zapanować — przyznał cicho. — Jeśli
jakimś cudem przeżyję… postaram się to zmienić, chociaż nie wiem, czy będę w
stanie.
— Zawsze warto próbować.
— Myśli pan, że mam jakieś
szanse? Teraz?
— Nadal pozostaje w tobie dobro,
Harry. Inaczej nie czułbyś żalu nad swoim losem.
Rozległ się szum, więc Czarny
spojrzał w stronę kominka, z którego wypadła pani Weasley.
— Harry, kochaneczku!
Kobieta chwyciła go w swoje
ramiona. Z kominka zaczęli wychodzić pozostali Weasleyowie. Powitali go bardzo
ciepło, czego się nie spodziewał.
— Skopiemy gnojom tyłki! —
krzyknął Fred i razem z Georgem rzucił się do drzwi.
— Idziesz? — spytał Charlie
Harry'ego.
— Za moment przyjdę.
Zrozumieli, że chce sam na sam
porozmawiać z Dumbledorem, więc wyszli.
— Chyba powinieneś do nich
dołączyć. Wszyscy czekają na ciebie i twoje instrukcje. W końcu to ty prowadzisz
jedną ze stron — uśmiechnął się Albus. — I pamiętaj, co to miłość, nawet gdy
walczysz.
Harry pokiwał powoli głową, pożegnał
się i wyszedł. Wkroczył na korytarz. Najwyraźniej nauczyciele opanowali ataki
paniki, ponieważ nie było słychać żadnych wrzasków i szlochów. Syriusz i
Slughorn prowadzili swoich podopiecznych z trzecich klas. Czarny zmrużył oczy,
gdy zobaczył, że drzwi jednej z sal się zamykają. Skierował tam swoje kroki i
otworzył wrota. Westchnął, gdy zobaczył dwójkę trzeciorocznych, którzy się
schowali.
— Idziemy — zarządził.
— Ale, Harry... — jęknęli
zgodnie.
Widząc jego wzrok, zrezygnowali z
prób pozostania w klasie. Wyszli z pomieszczenia i skierowali się w stronę
gabinetu Syriusza.
— Nie musisz z nami iść — rzekł niski
brunet o czarnych oczach.
— Powiedzieć wam, jaki macie
plan? Ja pójdę do Wielkiej Sali, a wy znowu się schowacie. Czy ja nie mówiłem
wyraźnie, że walczą tylko dorośli? A wy na takich nie wyglądacie.
— Ale my jesteśmy Gryfonami!
Gryfoni zawsze walczą! — protestowali. — Jesteśmy z tobą, Harry! Chcemy pomóc!
— Nic z tego. Rozwalą was na samym
początku.
— Nieprawda! — oburzyli się.
— Umiecie chociaż rzucić zaklęcie
oszałamiające?
— Tak!
— Rzućcie na mnie.
— Eeee...
— No właśnie. Idziecie do domów.
Obrażeni założyli ręce na piersiach
i już się nie odezwali. Czarny otworzył drzwi do gabinetu Łapy.
— Harry! — próbowali jeszcze.
— Powiedziałem coś! — warknął.
— Ugh!
— Tych w pierwszej kolejności — rzekł
Czarny do chrzestnego, popychając ich w stronę kominków.
Chłopcy rzucili w niego
gromiącymi spojrzeniami, a on pokręcił głową zirytowany.
— A... — zaczęli znowu.
— Wypad do domów!
Zniknęli w płomieniach oburzeni i
wściekli. Łapa patrzył na niego rozbawiony.
— Ja nigdy nie byłem w ich wieku
taki irytujący — stwierdził, wychodząc z pomieszczenia. — Chyba — dodał ze
zwątpieniem, a Syriusz parsknął śmiechem.
Odszukał kobiety koty. Rosa
siedziała na biurku i mówiła dziewczynom, o co chodzi.
— O! To jest właśnie Czarny —
rzekła, gdy tylko go zobaczyła. — Jego macie słuchać w szczególności.
— Czy ty czasami nie przesadzasz?
— westchnął.
— Nie. Wszystko jasne?
— Jasne — odpowiedziały zgodnie
Kotki.
— To do Wielkiej Sali — zarządził
Harry.
Czarny i Rosa wyszli zaraz za
nimi, lecz dziewczyna zatrzymała go na korytarzu.
— Harry, zaczekaj chwilę. Nie
wiem, czy będzie jeszcze okazja, żeby ci to powiedzieć — zaczęła, gdy
przystanął. — Dlatego wolę to zrobić teraz. Dziękuję ci, że wyciągnąłeś mnie w
tego syfu, że nie odrzuciłeś, pomogłeś, wyszkoliłeś. I dziękuję ci, że byłeś. I
że jesteś. I... — zawahała się i podeszła bliżej — i kocham cię.
Pocałowała go w usta, a później
pobiegła przez korytarz ze łzami w oczach. Czarny przez chwilę stał w miejscu
jak zamurowany.
— Rosa, czekaj!
Popędził za nią. Złapał ją dopiero
korytarz dalej. Pierwszy raz widział na jej twarzy łzy.
— Rosa... — zaczął, ale mu
przerwała.
— Nie... Niepotrzebnie ci to
mówiłam. Ale chciałam, żebyś wiedział. Bo ty jedyny zaakceptowałeś mnie taką,
jaka jestem. Nie patrzyłeś na moją przeszłość, na to, co robiłam. Jako jedyny
znałeś mnie naprawdę. Przed tobą nie musiałam udawać kogoś, kim nie jestem.
Pomogłeś mi, wspierałeś, pocieszałeś. Za to cię pokochałam. Byłeś przy mnie, gdy
cię potrzebowałam. Zawsze. — Przytuliła się do niego, a on ją objął. — Jeszcze
teraz cholernie się boję tego, co się niedługo będzie działo — szepnęła.
— Uznałbym cię za głupią, gdybyś
się nie bała.
— A ty? Boisz się?
— Jak cholera.
— Nie widać.
— Bo tak dobrze się z tym kryję.
Zaśmiała się cicho.
— Tobie nie wypada.
— Dokładnie. — Odsunął ją lekko
od siebie. — Nie płacz już. — Starł jej łzy z policzków. — Będzie dobrze,
kiciuś.
— Lubię, gdy tak do mnie mówisz —
wymamrotała. — Pamiętaj, że nawet teraz można cię kochać — szepnęła,
spuszczając głowę. — Nie wątp w to.
Czarny ujął ją lekko dłonią za
podbródek i podniósł jej głowę. Pocałował ją, kiedy ich spojrzenia się
spotkały. Westchnęła cicho, a później bez słowa ruszyli do Wielkiej Sali. Do
ewakuacji zostały klasy od czwartej wzwyż. Wszędzie przewijali się aurorzy,
członkowie Zakonu i kobiety koty. Niebieskich, Feniksów i Aniołów jeszcze nie
było, jednak Czarny wiedział, że niedługo się pojawią.
Po jakimś czasie wszyscy niepełnoletni
uczniowie i ci, którzy nie chcieli walczyć, zostali ewakuowani. Zjawił się cały
Zakon i GD oraz aurorzy. Przybyła także pomoc medyczna. Nadal brakowało
Niebieskich, Feniksów i Aniołów. Wiedział, że Bezimienni zabezpieczali swój
zamek przed zniszczeniem, a to trochę miało potrwać. Harry zastanawiał się
jednak, co się stało z Feniksami i Niebieskimi. Nie było sensu niczego planować
bez tak dużej części armii.
— Wiesz co z nimi? — Jak duchy
wyrośli przed nim jego przyjaciele. Pokręcił głową.
— Jeszcze mają czas — stwierdził
Alex.
— Ale my tu w innej sprawie —
rzekł Jay. — Stary, ty na serio włamałeś się do Gringotta?
Czarny roześmiał się i pokiwał
głową.
— Jesteś kompletnie popieprzony —
podsumował Łapa. — Skąd wytrzasnąłeś tę dziewczynę?
Czarny wyraźnie się zawahał.
— Lepiej, żebyście nie wiedzieli.
A co miał odpowiedzieć? Że z
burdelu?
Rozmawiali o mało ważnych
sprawach, jakby chcieli zapomnieć o tym, że niedługo miała zacząć się walka o
życie. Chyba doszli do takiego samego wniosku, bo nagle zamilkli.
— Pamiętacie o Nagini? — spytał
Harry, a oni pokiwali głowami.
Stali w ciszy, myśląc o tym, że
może po raz ostatni rozmawiają, że ostatni raz widzą swoich bliskich żywych. I
najmniejszą szansę przeżycia miał właśnie Harry mimo tego, że był najsilniejszy
z nich wszystkich. Cały czas wmawiali sobie, że wyjdzie z tego żywy i pokona
Voldemorta, ale fakty był faktami. Nie byli pewni, co go może uratować.
Po chwili do Wielkiej Sali
wkroczyli Niebiescy i Feniksy. Razem. Brian i Weiter szli ramię w ramię. Czarny
przetarł oczy, czy aby coś mu się nie przewidziało.
— Co ta wojna robi z ludźmi —
mruknął.
Wszyscy umilkli, patrząc na ludzi
w białych i niebieskich szatach.
— Jesteśmy — rzekli zgodnie Brian
i Weiter.
Alex i Jay natychmiast do nich
podeszli, machnięciem ręki przebierając się w szaty Feniksów. Uczniowie rozszerzyli
oczy i niemal otworzyli usta, gdy Brian rzekł do Czarnego:
— A ty?
— Jestem wolnym strzelcem —
odparł z uśmiechem.
Wrota otworzyły się po raz
kolejny. Tym razem zapadła cisza jak makiem zasiał, czując niesamowitą moc
płynącą od dziesięcioosobowej grupy wchodzącej do Wielkiej Sali. Wszyscy mieli
na głowach obszerne kaptury od białych szat, które każdy rozpoznał. Miecze
wiszące przy ich biodrach wyglądały na ostre już z daleka. Harry uśmiechnął się
lekko.
— Zawsze lubiliście wielkie
wejścia — oznajmił.
— A ty zawsze potrafisz to zepsuć
— podsumował Ryan, co spotkało się ze śmiechem chłopaka. — Wkładaj swoje
wdzianko i do roboty.
Najwyższy machnięciem ręki przebrał
go w szatę Bezimiennych, a Frank podał mu jego miecz. Czarny usłyszał
zaskoczone odgłosy, gdy wszyscy zorientowali się, że chłopak był jednym z tych,
którzy obronili uczniów w Hogsmeade. Syriuszowi w tym momencie wróciły
wszystkie wspomnienia. Już wszystko siebie przypomniał. Odkrył to wcześniej!
— Wiedziałam — szepnęła Rosa do
siebie.
Bezimienni ściągnęli kaptury.
Uczniowie wytrzeszczyli oczy, widząc nauczycielkę muzyki. Łapie opadła broda,
kiedy dodatkowo dostrzegł Amy. Wszystko ułożyło się w całość. Harry był na
szkoleniu. Poznał tam swoją chrzestną i nauczycielkę muzyki. Nie widzieli go w
trakcie walki w Hogsmeade, ponieważ krył się pod kapturem i walczył z
piaskowcami. Te dziwne moce także musiały coś znaczyć. Dlatego tyle umiał.
Dlatego tak łatwo szła mu nauka. Dlatego miał przed nimi tyle tajemnic. Dlatego
był tak silny i trudny do pokonania. I dlatego tak dobrze krył się z uczuciami.
Harry zerknął na kompletnie
zszokowanych przyjaciół. Nagle Syriusz uśmiechnął się szeroko. Od razu dotarło
do niego, że Harry jest jeszcze silniejszy, niż przypuszczał i ma większą
szansę na pokonanie Voldemorta. Coraz bardziej wierzył, że mu się uda.
— Możemy zaczynać — powiedział
Czarny.
Zaczęli omawiać różnorodne plany
działania i szybko wyszło na jaw, jak bardzo każdy liczy na Harry’ego. To on głównie
dyktował co, gdzie i jak. Kierował tą stroną i robił to naprawdę dobrze.
Doświadczenie z Zakonem bardzo mu się przydało i dopiero teraz zrozumiał, dlaczego
Dumbledore mianował go na to stanowisko. Chciał, aby się do tego przygotował.
Od początku dyrektor wiedział, że to on będzie dyktował częścią wojny.
Uśmiechnął się niewidocznie, kiedy przeszło mu przez myśl, ile Dumbledore
przewidział.
— Teraz piaskowce — powiedział
Czarny do Bezimiennych. — Setka.
— Co to dla nas? — zironizowała
Ellen. — Tylko dwa razy więcej niż w Hogsmeade.
Harry zastukał paznokciami w blat
stołu.
— Rosa, znajdź w księdze ten
dział o demonach.
— Coooo?! — pisnęła Natalie. —
Oszalałeś?! Chcesz przywołać demony?!
— A widzisz inne wyjście? Bo nie
wyobrażam sobie, żebyśmy w jedenastu pokonali setkę przeciwników.
— To jest cholernie
niebezpiecznie — zauważył Ryan.
— Nie dla kogoś, kto obcinał
ludziom głowy — odparł Czarny beznamiętnie, odbierając od Rosy księgę.
Bezimienni pochylili się nad
stołem i jego ramionami, żeby przeczytać tekst o przywoływaniu demonów. Nie
wyglądało to na nic trudnego, przynajmniej nie dla Czarnego, którego dusza
została przesiąknięta złem. Ilość pojawiających się demonów miała
odzwierciedlać stan duszy przywołującego, więc nie potrafili określić, jak
wielka będzie pomoc.
— Podejrzewam, że poradzimy sobie
bez problemu — mruknął Harry do siebie, a Amy spojrzała na niego ostro.
Ustalili wszystko do końca i
rozeszli się do swoich grup. Anioły postanowiły zabezpieczyć zamek od zewnątrz.
Harry tłumaczył jeszcze Rosie, co ma robić, aż w końcu odeszła do kobiet kotów.
Później usiadł przy pustym stole i myślał o tym, czy wszystko jest zapięte na
ostatni guzik. Nie było. I widział, że nie będzie, niezależnie od tego, jak
bardzo by się starał.
W powietrzu czuć było nerwową
atmosferę. Ludzie chodzili podenerwowani z kąta w kąt. Rozmyślania Harry'ego
zostały przerwane przez pojawiającego się obok niego Syriusza.
— W końcu wszystko wiem.
Czarny spojrzał na niego.
— Hmm?
— O tobie. — Harry spojrzał w
blat stołu. — Czemu nie powiedziałeś?
— Ustaliliśmy, że to zostanie
między Bezimiennymi. Sam się dowiedziałeś, tyle że później zapomniałeś... z
moją pomocą — skrzywił się lekko. — Musiałeś to odkryć? — dodał z pretensją w
głosie. — Nie chciałem używać tego zaklęcia akurat na tobie.
— Nie sądzisz, że to ja powinienem
mieć pretensje?
Harry zerknął na niego niepewnie,
ale w oczach Syriusza błyskały iskierki rozbawienia, a na twarzy widniał lekki
uśmiech.
— No racja — stwierdził Czarny. —
Czemu zachowujesz się tak, jakby nigdy nic się nie stało? — spytał cicho po chwili
milczenia.
— Bo tak naprawdę wciąż jesteś
taki sam. Nie zmieniłeś się. Po prostu się pogubiłeś.
— Jak myślisz... Uda się?
— Uda.
— A tak szczerze?
— Wierzę, że się uda.
— Chociaż ty, bo ja zaczynam
wątpić.
Syriusz po raz pierwszy od dawna
zobaczył w oczach Harry'ego najprawdziwszy strach.
— Jesteś już gotowy? — spytał
cicho.
— Sam nie wiem. Niektórzy myślą,
że to nic trudnego, szczególnie w mojej sytuacji, a to jest jeszcze trudniejsze,
niż było, bo wiem, że powinienem to zrobić. Wszyscy liczą na to jeszcze
bardziej.
Harry powiedział mu w końcu całą
prawdę. O Snapie, o śmierci Dumbledore'a, o tym, co się z nim działo. Pominął
tylko informację o tym, gdzie spotkał Rosę, a Łapa nie naciskał.
Wrota Wielkiej Sali otworzyły
się.
— Idą.
To wystarczyło.
Siema Fajnie piszesz i ogólnie strasznie mi się podoba czytam je już 2 raz (wcześniej na starym blogu)
OdpowiedzUsuńNo i co jak mogę powiedzieć? mmm zaczynałem czytać 2 tom a tam chyba tylko 4 rozdziały mam nadzieję że będzie kontynuacja :)
Wpadnij na mojego bloga jak będziesz miała czas
http://Prolog
O M G!! Jak ja Ci zazdroszczę tego "lekkiego pióra" i talentu (wyobraźni). Rozdział cudo. Czytałam wszystkie twoje blogi (Hp i bitwa myśli, Hp i walka o przyjaźń...) i powiem szczerze, że twój umysł jest skarbnicą pomysłów. Fantastycznie piszesz :D nwm czy mogę się równać z tym blogiem, ale i tak zapraszam do mnie ;) (również HP) http://harrypotterilaskawszylos.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńJak zwykle cudowne rozdziały. Twoje historie są powalające :) (I często widać, że są inspiracją do nowych - widziałam już chyba ze sto blogów o pewnej Kobrze, która ma bardzo interesujące życie ^^)
OdpowiedzUsuńLiczę na szybką aktualizację, bitwy zawsze są ciekawe, a jeszcze bardziej interesujący jest bieg wydarzeń po nich :D
Pozdrawiam
Tośka z Podniebne marzenie
A kiedy możemy się spodziewać kolejnych poprawionych rozdziałów? Czekamy z niecierpliwością!
OdpowiedzUsuńGdy odeśle je beta.
UsuńPoza tym jestem trochę do tyłu, bo przez ostatni miesiąc nie miałam laptopa.
To czekamy ;)
UsuńHej,
Usuńno i rozpoczęła się walka, na pewno się uda, ciekawa jdstem zatem ile pojawi się demonów...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia