niedziela, 8 listopada 2015

I. Rozdział 83 - Proces

            Ledwo rozpoczął się alarm, a w Hogwarcie zapanował rozgardiasz. Uczniowie niezbyt wiedzieli, co takiego się stało, jednak ci bardziej domyślni od razu połączyli wszystkie fakty, które ostatnio miały miejsce. Jay i Alex wymienili spojrzenia, domyślając się, że to sprawka Harry’ego.
            — Wszyscy zostają na miejscach! — zadecydował główny dowodzący ochroną Hogwartu. — Afross! Luke! Hipis! Kilt! Zostajecie w Wielkiej Sali! Reszta za mną!
— Pójdę przebadać sytuację — rzekła cicho Tonks do Łapy i Lunatyka.
— Uważaj na siebie — szepnął ten drugi.
Uśmiechnęła się do niego lekko i pobiegła za aurorami. Nie pozwolono jej uczestniczyć w akcji, ponieważ twierdzili, że zbyt dobrze zna Harry'ego. Domyśliła się ciągu dalszego myśli dowódcy: mogłaby mu pomóc w ucieczce. Nic jej nie powiedzieli oprócz tego, że ma zostać w Wielkiej Sali razem z uczniami, którzy mieli się nigdzie nie ruszać. Wściekła wracała do pomieszczenia, lecz schowała się za posągiem i podsłuchała słowa aurora prowadzącego akcję.
— Potter przyszedł do Hogsmeade z grupą zakapturzonych, którzy mu pomagają. Na razie nic nie robią, jakby na coś czekali.
— Chcą wejść do zamku?
— Tego nie wiemy. Łapiemy tylu, ilu się da. Starajcie się ich nie zabijać, ale Pottera... chcę mieć. Nieważne, czy żywy, czy martwy.
— Tak jest!
Odeszli. Tonks stała w miejscu jak zamurowana. Nieważne, czy żywy, czy martwy. W tym momencie zaczęła żałować, że jest aurorem. Jak mogą mordować kogoś, kto na to nie zasłużył? Cała spięta wróciła do Wielkiej Sali, siadając na swoje poprzednie miejsce.
— Czego się dowiedziałaś?
— Nie chcieli mi nic powiedzieć, dlatego ich podsłuchałam. Harry jest w Hogsmeade z grupą zakapturzonych i chyba na coś czekają. Aurorzy… oni... — przełknęła ślinę — nie zwrócą uwagi na to, czy Harry'ego zabiją, czy nie.
Oboje zamarli, nie wiedząc, że w Hogsmeade zaczyna się walka o życie.

Czarny wraz z kilkoma Niebieskimi czekał na śmierciożerców. Dowiedzieli się, że postanowili oni urządzić sobie mały wypad, a Harry przy okazji chciał załatwić sprawę, którą zapisał na swojej liście po rozmowie z Brianem. Wiedzieli, że aurorzy pojawią się w ciągu kilku minut albo i sekund, ale mieli dokładny plan. W końcu na placu deportowało się kilku śmierciożerców. Harry i Weiter czatowali przy bramie w ukryciu, a reszta zawzięcie walczyła. Zza bramy wybiegła grupa aurorów, nawet ich nie zauważając. Czarny i Weiter wślizgnęli się do środka i bez problemów weszli do zamku.

Wszyscy w całkowitym milczeniu i napięciu czekali na jakiekolwiek wiadomości. Wrota Wielkiej Sali zamknięto na cztery spusty. Większość wiedziała, że nie jest to potrzebne. Harry na pewno nie miał zamiaru skrzywdzić nikogo niewinnego. Rozległo się jeszcze głośniejsze wycie świadczące o tym, że Czarny dostał się do zamku.
ŁUP!
Drzwi zadygotały niebezpiecznie. Aurorzy skierowali tam różdżki. Syriusz miał serce w okolicy jabłka Adama. Nie wiedział, o co chodzi. Pierwszy raz nie wiedział, o co chodzi Harry'emu.
ŁUP!!!
Drzwi wyleciały z hukiem. Kilka osób pisnęło.
— Żeby, ku*wa, tak się przede mną zamykać to normalnie chamstwo! — rozległ się znajomy, pełen oburzenia głos, a następnie czyjś chichot. — Z czego ryjesz? Lepiej zgaś ten dym.
— Dymu nie można zgasić.
— Och, wiesz, o co mi chodzi — jęknięcie.
— Człowieku, jesteś uważany za drugiego Voldiego, więc jakoś się zachowuj!
— A spie*dalaj.
Huncwoci, Mięta i Świstak nie mogli powstrzymać chichotów, a Łapa uśmiechnął się mimowolnie. No cóż... humor Czarnemu pozostał. Dym opadł i ukazały im się postacie Harry'ego i Weitera.
— Witamy w piekle, panowie. — Weiter uśmiechnął się drapieżnie do aurorów, a w następnej chwili razem z Czarnym uskakiwał przed zaklęciami uśmiercającymi. — Hej, nie tak ostro — oburzył się Niebieski, a Harry parsknął szczerym śmiechem.
Brunet złączył obie dłonie i zrobił taki ruch, jakby chciał rozciągnąć ręce, chociaż dziwny błysk w oku mówił wszystkim, że to nie przypadkowe zachowanie. Przez ciała wszystkich obecnych przeszedł prąd, a aurorzy niespodziewanie zostali rozbrojeni i przyrośli do ziemi. Weiter pokiwał głową z uznaniem.
— Musisz mnie tego nauczyć.
— Jeśli zasłużysz.
Niebieski wywrócił oczami. Obaj podeszli do aurorów, którzy wyglądali na wściekłych. Harry jednak wpatrywał się tylko w Luke'a tak intensywnie, że mężczyzna drgnął nerwowo. Czarny go odczarował, a ten odsunął się o krok.
— Teraz się zacznie — gwizdnął Weiter, widząc spojrzenie chłopaka. — Dzieci, nie patrzeć!
Zatrzymał się, a Czarny podszedł bliżej Luke'a.
— Uwielbiam śmierciożerców, a takie wtyki to wręcz ubóstwiam... — Czarny uśmiechnął się drapieżnie, a w czerwonych oczach błysnęły ogniki szaleństwa — zabijać.
— Zabijać? Chyba męczyć — prychnął Weiter. Umilkł, widząc spojrzenie chłopaka, które mówiło, że jeśli jeszcze raz powie coś głupiego, chłopak zmieni kierunek. — Już się nie wtrącam — przełknął ślinę.
No cóż... Harry nie lubił, kiedy mu przerywano w pracy. Spojrzał na Luke'a i już był tuż przed nim. Została po nim tylko smuga. Bez ostrzeżenia chwycił go za szyję, unosząc w górę. Pozostali próbowali rzucić mu się na pomoc, jednak zaklęcie im to uniemożliwiało. Luke zaczął się dusić.
— Dzieci, nie patrzeć, bo będą koszmary! — warknął Weiter, widząc wlepione w tę scenę spojrzenia pierwszorocznych.
Zacisnęli szybko powieki, gdy z ust aurora poleciała piana. Czarny puścił go, a ten runął na ziemię, krztusząc się. Chłopak patrzył na niego bez litości.
— Doszły mnie słuchy, że ostatnio w szkole dzieją się dziwne rzeczy i ktoś tutaj straszy dzieciaki — powiedział spokojnie. — Wiesz… Za dużo mam tutaj znajomych, żeby to zignorować, więc postanowiłem to sprawdzić. Na twoje nieszczęście obiło mi się o uszy, że to twoja sprawka, więc albo sam pokażesz znak, albo trochę ci w tym pomogę, a to nie będzie miłe i przyjemne. — Jego głos stał się tak zimny, że mógł konkurować z lodem. — Wybieraj pomiędzy szybką, bezbolesną śmiercią i niezbyt przyjemną.
Zapadła cisza. Wszyscy przyglądali się sytuacji z wielkimi oczami. Łapa czuł, że serce bije mu jak szalone. W coraz bardziej szkarłatnych oczach Harry'ego nie było żadnej litości. Nie wiedział, skąd Czarny wie, że Luke jest śmierciożercą, ale chciał się dowiedzieć, czy to prawda.
Ginny ściskała kurczowo łokieć Rona. Od dawna nie była tak spięta i przerażona. Jay, Alex, Ron i Hermiona siedzieli jak na szpilkach, wpatrując się w przyjaciela. Żaden uczeń ani nauczyciel nie reagował na to, co się działo. Niemal nie mogli się ruszyć.
— Spieprzaj — warknął Luke w odpowiedzi.
Harry cmoknął, a Weiter gwizdnął z głupim uśmieszkiem.
— Żałuj, koleś, żałuj — stwierdził. — Byłoby ci lżej.
Czarny przewrócił oczami i kopnął Luke'a w twarz z taką siłą, że tęczówki aurora poleciały w głąb czaszki, a on sam runął na ziemię jak długi. Hermiona zacisnęła powieki, szykując się na kolejną dawkę uderzeń, lecz Jay potrząsnął jej ręką. Otworzyła oczy, by zobaczyć, jak Harry podwija rękaw szaty aurora. Rzucił jakieś zaklęcie ujawniające, a wszystkim ukazał się Mroczny Znak.
— Mamy gnoja — podsumował Weiter.
Nawet dwóch aurorów wytrzeszczyło oczy na przedramię kumpla. Trzeci, Kilt, spojrzał na to obojętnie, co nie uszło uwadze Harry'ego. Powoli wstał.
— Pilnuj go — powiedział do Niebieskiego i spojrzał przeszywająco na Kilta.
Zrzucił z niego zaklęcie, co już samo w sobie było sygnałem, co się zaraz stanie. Kilt najwyraźniej również doszedł do takiego wniosku, bo rzucił się do ucieczki. Czarny obserwował go spokojnie.
— Nie pozwoliłem ci uciekać, pieprzony kablu — stwierdził beznamiętnie.
Kilt nadal uciekał. Harry nadal tylko na niego patrzył.
— Zaczynam się ciebie bać — podsumował Weiter, obserwując uciekiniera z zaciekawieniem. — I zaczynam się zastanawiać, dokąd on spie*dala.
— Chyba sądzi, że zdąży uciec — stwierdził Czarny z lekko przekrzywioną głową.
— Poje*ało czy poje*ało?
Harry zaśmiał się. Kilt był już przy rozwalonych drzwiach, kiedy Czarny wystawił przed siebie dłoń i jednym ruchem odrzucił go na drugi koniec sali. Auror z całej siły uderzył w ścianę, aż rozbił sobie głowę. Czarny podszedł do niego bez pośpiechu i odsłonił kolejny Mroczny Znak.
— Dwie pieczenie na jednym ogniu — podsumował Weiter.
Kilt był oszołomiony, jednak gdy spojrzał na Harry’ego, w jego oczach pojawiła się złość.
— Czarny Pan i tak cię pokona — warknął.
— Możliwe — stwierdził jedynie.
Jakimś cudem w jego dłoni pojawił się mugolski pistolet. Strzelił w głowę Kilta bez litości. Rozległy się piski dziewczyn i młodszych uczniów. Auror padł na posadzkę nieżywy. Czarny niezbyt się tym przejął i wrócił do Weitera.
— Sprawdź tych dwóch — wskazał na Afrossa i Hipisa, a mężczyzna kiwnął głową i natychmiast wykonał polecenie.
Do Wielkiej Sali wpadli pozostali Niebiescy.
— Robota wykonana — rzekł jeden z nich.
— Jacyś postronni? — spytał Czarny.
— Żadnych martwych i rannych.
— Aurorzy?
— Jeden nieżywy, reszta oszołomiona w Hogsmeade. — Widząc spojrzenie Harry'ego, dodał: — Nieżywy, bo pluskwa.
— Śmierciożercy?
— Wszyscy w piachu.
— Dobra robota.
— Jednak trzeba się spieszyć, bo zbliża się nowa dostawa aurorów.
Harry bez owijania w bawełnę strzelił do Luke'a z pistoletu w sam środek czoła.
— Czyści — rzekł Weiter po sprawdzeniu Afrossa i Hipisa.
— Idziemy.
Dzieciak, obok którego Harry odłożył różdżki aurorów, patrzył na niego wielkimi oczami. Wyglądał bardziej na zafascynowanego niż przerażonego. Później Czarny rzucił Niebieskim dwa świstokliki. Weiter chwycił go za ramię, aby się z nim deportować, jednak on stał, patrząc na przyjaciół. Chciał z nimi porozmawiać, wytłumaczyć. Słyszeli głosy w sali wejściowej, a Harry i Weiter nie znikali.
— Czarny, nie możesz — powiedział cicho Niebieski.
Chłopak zagryzł wargę. Tak go kusiło... Wysłał jeszcze przepraszające spojrzenie Syriuszowi i zniknął razem z Weiterem w chwili, gdy wpadli aurorzy. Wszystkie zaklęcia przestały działać, a w sali zapadła cisza.
— Zabili aurorów — rzekł jeden z nowoprzybyłych.
— Zabili śmierciożerców — poprawił go Afross. — Innych nawet nie tknęli.
Zalała ich kolejna fala milczenia.
— Więc teraz wiecie, że tylko wam pomagają — rzekła chłodno Tonks.

Znajdował się na jakiejś polanie, a w jego uszy wdarł się śpiew ptaków i szum wody. Niedaleko był mały wodospad, przy którym trawa lśniła zielenią. Kilka drzew dodawało uroku temu miejscu, a błękitne i bezchmurne niebo rzucało na cały krajobraz światło. Nie wiedział, gdzie jest i jak się tu znalazł, jednak nie podejrzewał, żeby stało się coś złego. Rozejrzał się i ujrzał nad wodą znajomą sylwetkę siedzącą tyłem do niego. Kasztanowe włosy falowały na lekkim wietrze, a śnieżnobiała szata odbijała promienie słońca. Na drżących nogach podszedł bliżej.
— Marla? — wydusił.
Dziewczyna szybko się odwróciła.
— Harry. — Uśmiechnęła się. — Usiądź.
Czarny spoczął obok, nie odrywając od niej wzroku. Marla wyglądała przepięknie. Jak anioł. Chciał ją objąć, lecz poczuł, że jego dłoń przesuwa się przez mgłę.
— Nie możesz mnie dotknąć — powiedziała smutno. — Można powiedzieć, że na razie jestem duchem, a to, co się dzieje, to tak jakby prawdziwy sen. Nie powinnam tego robić i narażać cię na takie niebezpieczeństwo, ale muszę ci coś powiedzieć. Wybacz, że przeze mnie jesteś narażony na śmierć.
— To ty powinnaś mnie winić. Przeze mnie zginęłaś.
— Nie mów tak. To wina Voldemorta, a nie twoja. On to zaplanował i nic nie mogliśmy na to poradzić. Ale jest coś ważniejszego. Harry... — Spróbowała go dotknąć, jednak nic z tego nie wyszło. — Musisz wrócić do Ginny. Ona cię kocha, a ty potrzebujesz miłości. Bez tego nie przezwyciężysz tej nienawiści i żalu, który się w tobie gromadzi. To cię zgubi do końca.
— Ale ja jej nie kocham — odparł przez ściśnięte gardło. — Związek z nią mi nie pomoże, jeśli cały czas będę myślał tylko o tobie.
— Gdzieś w środku nadal coś do niej czujesz. Taka miłość nigdy całkowicie nie wygasa. Po prostu została przytłumiona przez to, co nas łączyło. Musimy ją w tobie rozbudzić i właśnie w tym ci teraz pomogę. Harry, to jedyne wyjście — dodała, gdy zobaczyła, że otwiera usta, by coś powiedzieć. — Z każdym dniem uczucie do niej będzie rosło i za jakiś czas być może przestaniesz kierować się głównie negatywnymi uczuciami. To, co kiedyś was łączyło, pomoże. Potrzebujesz jej, a ja ci już nie pomogę. Proszę, pozwól mi to zrobić. Nie chcę, by moja śmierć sprawiła, że będziesz myślał tylko o najgorszym. Zapomnij o mnie i żyj dalej.
Harry pokręcił głową.
— Za bardzo cię kocham.
Westchnęła.
— Też cię kocham, dlatego pozwól sobie pomóc, proszę. Jeśli nie chcesz zrobić tego dla siebie, zrób to dla mnie i dla swoich najbliższych. Pamiętaj, że oni się od ciebie nie odwrócili mimo wszystko.
Z tym argumentem nie mógł polemizować. Przyłożyła mglistą rękę do jego serca, a on poczuł, jak w jego ciele rozchodzi się ciepło. Marla uśmiechnęła się smutno.
— Nic nie stanie się od razu, ale to na pewno ci pomoże. Harry, musisz pogodzić się z moją śmiercią. Nie możesz się o to obwiniać, inaczej moja dusza nie będzie spokojna. Nie będę mogła iść dalej. Zrób to... dla mnie — szepnęła. — Zawsze będę przy tobie. Nawet gdy będzie ci się wydawało, że tak nie jest. Teraz wracaj. Twój stan jest wystarczająco ciężki. I... zakochaj się w Ginny. — Uśmiechnęła się lekko, a jej sylwetka zaczęła się rozmazywać. — Kocham cię — zdążyła powiedzieć, zanim zniknęła całkowicie.

— Chyba się budzi — rzekła jedyna kobieta wśród Niebieskich, która znała się na uzdrowicielstwie. — Może to potrwać nawet kilka godzin, ponieważ jest kompletnie wyczerpany. Jego życie nie jest już zagrożone, chociaż stan jest ciężki.
— Zajmiesz się nim, dopóki nie wyzdrowieje? — spytał Weiter.
— To mój obowiązek. — Uśmiechnęła się lekko. — Przecież to nasz Pan i Władca. Nie na darmo jest Władcą Natury.
Weiter pokiwał głową w zamyśleniu, patrząc, jak kobieta zmienia okład Czarnemu. Chłopak był w krytycznym stanie od trzech dni, a oni nie mieli pojęcia, co mu się stało. Momentami jego ciałem wstrząsały silne dreszcze, miał skoki temperatury i problemy z oddychaniem.
Weiter czatował przy nim kilka godzin, aż w końcu chłopak otworzył oczy.
— Kira! Obudził się! — krzyknął Niebieski.
Kobieta wpadła do pomieszczenia i natychmiast dorwała się do Harry’ego, który wyglądał na kompletnie wypompowanego ze wszystkich sił.
— Już myślałem, że nam zejdziesz — odetchnął Weiter. Czarny nie miał siły nic odpowiedzieć, co zauważył. — Później powiesz, co się stało, a teraz śpij. Szybciej dojdziesz do siebie.
Nie minęła minuta, a Czarny już pogrążył się w śnie. Weiter wyszedł z pokoju, głośno wzdychając.
— Ile ty jeszcze przejdziesz? — szepnął do siebie, zamykając drzwi do sypialni.

CISZA PRZED BURZĄ?
Od kilkunastu dni wiadomo, że Harry Potter zajął się mordowaniem śmierciożerców. Nadal nie jest znane miejsce jego pobytu, lecz coraz więcej ludzi zaczyna go popierać. Po napadzie na Hogwart, gdzie pojawił się wraz z grupą mężczyzn, wymordował wszystkich aurorów, którzy okazali się być śmieriożercami, nie raniąc nawet osób postronnych ani pozostałych aurorów, zaczęto się zastanawiać nad jego sprawą. Nie dotarły do nas jeszcze żadne decyzje na ten temat, lecz ostatnio Potter zaprzestał swoich działań. Dlaczego? Nikt tego nie wie. Od czterech dni nie dał żadnego znaku życia, chociaż w ostatnim czasie widywano go w akcji niemal każdego dnia. Nie znaleziono żadnych ofiar morderstw z jego strony. Czyżby zakończył swoją krucjatę? Wątpię – odpowiada jeden z asystentów szefa Biura Aurorów. – Szczególnie po napadzie na Hogwart. Teraz powinien atakować jeszcze częściej. Dlaczego zaprzestał swoich działań? Nie wiem, ale to pewnie chwilowe. Podejrzewamy, że musiało się coś stać lub że to cisza przed burzą.
Czy przypuszczenia są słuszne?
Rita Sketter

Łapa z niepokojem spoglądał w artykuł, w szczególności skupiając się na ostatnich zdaniach tekstu.
— Jak myślicie, co planuje? – spytał cicho Remus, kierując się jego wzrokiem.
— Nie wiem, ale czuję, że to nie jest cisza przed burzą — mruknęła Natalie.
— Może uda nam się czegoś dowiedzieć od Weitera? — zapytała szeptem Tonks.
— Mógłbym napisać do niego szyfrem Feniksów — rzekł cicho Brian.
— Spróbuj — powiedział Syriusz.
Brian wyczarował kawałek pergaminu i pióro. Napisał kilka słów, a pozostali obserwowali aurorów, którzy mogli w każdej chwili dostrzec, że próbują się z kimś skontaktować. Odpowiedź dostali dopiero wieczorem.
— Harry jest chwilowo niedysponowany. Miał... hmm... Kody Niebieskich trochę się różnią od naszych i trudno zrozumieć, o co mu chodzi — mruknął. — ... kłopoty? ze zdrowiem. Dochodzi do siebie — zakończył.
Wymienili ze sobą spojrzenia.
— Oby nic poważnego — szepnął Łapa do siebie.

Do procesu Hagrida zostało niewiele czasu. Harry i Weiter mieli dokładny plan przebiegu akcji. Czarny uparł się, aby iść razem z innymi, mimo że jeszcze nie doszedł do siebie. Władcy Natury nie mogli niczego zabronić, chociaż Weiter próbował.
— Jakby co to mam ciebie — uśmiechnął się słodko Harry i tym zakończył rozmowę.
Weiter był jego najbardziej zaufaną osobą wśród wszystkich Niebieskich. Mógł wierzyć każdemu z nich bez ograniczeń, jednak to mężczyzna wiedział o wszystkich jego krokach. Gdyby chociaż próbowali zdradzić jego tajemnicę, padliby trupem na miejscu bez jakiegokolwiek udziału innych osób. Zdrada nie wchodziła w grę. Jednak Weiter... to był Weiter. Dlatego też powiedział mu, dlaczego był w takim stanie i o spotkaniu z Marlą.
Niebiescy mieli swoich informatorów w Ministerstwie Magii, dlatego znali większość szczegółów w związku z procesem Hagrida. Jeden z nich zajął się dostarczeniem Czarnemu dwóch włosów osób, które miały być obecne na procesie. Miały. Aktualnie leżały oszołomione w Punkcie Szpitalnym Niebieskich. Harry i Weiter wypili Eliksir Wielosokowy. Od Niebieskiego Harry dowiedział się, że jest aurorem, który zatrzymał Hagrida i nazywa się Iran Eliott. Weiter przemienił się w jakiegoś podstarzałego faceta. Pozostali mieli na bieżąco oszałamiać aurorów zbliżających się do sali rozpraw, by w ich ciałach wkroczyć do środka.
Wejściem dla interesantów przedostali się na piętro, gdzie miał odbyć się proces. Zjechali aż do Departamentu Tajemnic, gdzie się rozdzielili. Pięciu Niebieskich schowało się tak, aby mogli obserwować ludzi podchodzących do sali rozpraw, a Harry i Weiter skierowali się w stronę wejścia.
— Amin! Tutaj się chowasz! Masz natychmiast iść na salę. Przecież sekretarz nie może się spóźnić.
Weiter zerknął na Harry'ego, a ten kiwnął ledwo zauważalnie głową. Mężczyzna wkroczył do środka razem z facetem, który go wołał. Czarny wszedł chwilę później. W wejściu przystanął na moment. Syriusz i Remus siedzieli w miejscu dla obserwatorów, a Weiter na podeście za wielkim ceglanym biurkiem zawalonym papierami. Harry zawahał się przez chwilę, a następnie skierował w stronę znajomych nauczycieli. Usiadł niedaleko nich. Drzwi otworzyły się ponownie i wkroczył rudowłosy mężczyzna z jasnoniebieskimi oczami. Harry rozpoznał, że to jeden z Niebieskich, ponieważ zawzięcie drapał się po nosie, co było sygnałem rozpoznawczym. Usiadł ławkę wyżej. Wszystko szło zgodnie z planem. Niebiescy weszli do sali bez większych problemów.
— Eliott, myślałem, że zajmujesz się papierkową robotą, tak jak mówiłeś — rzekł do Czarnego jakiś szatyn, stając przed nim.
— Zmieniłem decyzję i postanowiłem umilić sobie życie, patrząc, jak kogoś skazują — wymyślił na poczekaniu.
Od Niebieskiego wiedział, że jest wrednym i ironicznym aurorem. Szatyn zachichotał głupio.
— Bardzo dobrze zabezpieczyliśmy salę. Potter nie ma szans się tu dostać — rzekł pewnie.
— Taaa...? — Harry stłumił chichot.
Do kogo ty to mówisz, koleś? Niebieski siedzący za nim zakamuflował śmiech wybuchem kaszlu.
— Na sto procent.
Syriusz i Remus zerknęli na blondyna i szatyna, słysząc ich wymianę zdań. Łapa miał jednak cichą nadzieję, że jego chrześniak pojawi się i pomoże Hagridowi. Wiedział, że to niebezpieczne, ale przecież teraz Harry tak żył i ciągle ryzykował. Szatyn odszedł, a blondyn uśmiechnął się ironicznie, ale tak znajomo...
— Poklepać cię po plecach? — Blondyn spojrzał karcąco na faceta siedzącego za nim.
— Nie, dzięki — uspokoił się z głupkowatym uśmieszkiem.
Blondyn spuścił głowę, tłumiąc śmiech z szaleńczymi iskierkami w oczach. Do Łapy i Lunatyka coś dotarło. Takie błyski świeciły u Huncwotów. A dokładniej u jednego. Rozszerzyli oczy. Czarny zerknął na nich i dyskretnie położył palec wskazujący na swoje usta. Opanowali się, ale co chwilę spoglądali na niego pełni szoku.
Drzwi otworzyły się i wprowadzono Hagrida, którego otaczało pięciu aurorów. Proces prowadziła... Umbridge. Twarz Czarnego gwałtownie stężała, gdy tylko ją zobaczył. W tym momencie trochę żałował, że zabija jedynie śmierciożerców, ponieważ nabrał ochoty, żeby skręcić jej kark. Niemal zamarzył o tym, żeby okazała się sługą Riddle’a. Mógłby ją zabić bez skrupułów i nie miałby później wyrzutów sumienia.
Rozpoczęto proces. Harry wzdrygnął się, gdy usłyszał słodki głosik kobiety. Kątem oka zauważył, że Syriusz aż się wykrzywił. Umbridge nie zmieniła się ani o jotę. Różowy strój, żabia twarz i ten ton. Aż zrobiło mu się niedobrze.
Hagrid bronił Czarnego jak tylko mógł, przez co chłopak poczuł się trochę lepiej. Mimo że właściwie nic nie robił, był bardzo zmęczony. Nie do końca jeszcze wyzdrowiał i doskonale o tym wiedział.
— ... Harry to dobry chłopak, mimo tego, co teraz robi — mówił Hagrid. — To absurd, cholibka, że traktujecie go jak tego skurczybyka!
— Dobry chłopak? — prychnęła Umbridge. — Gdy go uczyłam, już się źle zachowywał! Namawiał uczniów do łamania regulaminu i był bezczelny!
Czarny pokręcił głową z politowaniem. Stwierdził, że czas wielki wkroczyć do akcji, bo niedługo eliksir miał przestać działać.
— A może miał powody? — powiedział głośno.
Weiter odłożył pióro, wiedząc, że zaraz zacznie się jatka. Wszyscy przenieśli spojrzenia na Harry’ego.
— Twierdzisz, Eliott, że Potter zachowywał się prawidłowo, będąc bezczelnym?! — krzyknęła Umbridge piskliwym głosikiem.
— A żebyś wiedziała, ty stara, różowa ropucho. — Był z siebie dumny, widząc jej policzki wypełnione powietrzem i czerwoną ze złości twarz. — Przecież nie będę opowiadać kłamstw — dodał z uśmieszkiem, wstając.
Oczy kobiety przybrały wielkość galeonów.
— Brać go! — wrzasnęła Umbridge.
— Ale…
— TO POTTER! — ryknęła, a Harry wybuchnął szyderczym śmiechem, powoli przybierając swoją postać.
Aurorzy rzucili się w jego stronę, lecz od razu padali nieprzytomni na posadzkę. Niebiescy ujawnili się i pojawiły się ich prawdziwe sylwetki. Wybuchła walka.
Czarny czuł się fatalnie. Nie miał siły walczyć. Aurorów było bardzo mało, więc nie było problemów z ich pokonaniem, jednak on nie był w stanie powalić na łopatki nawet jednego z nich. Nogi się pod nim uginały, a obraz wirował w zawrotnym tempie. Nagle poczuł pomocne ramię, które uchroniło go przed runięciem na ziemię.
— Mówiłem, żebyś nie szedł na akcję. Jakoś byśmy sobie poradzili.
Weiter posadził go na ziemi za ceglanym murkiem odgradzającym obserwatorów od skazanego. Przymknął powieki, czując zawroty głowy. Chwilę później twarz Weitera została zastąpiona przez twarze Syriusza i Remusa.
— Wyglądasz jak siedem nieszczęść — podsumował Łapa, ale jego wypowiedź zagłuszana była przez dźwięki walki.
— Trochę się rozchorowałem — odpowiedział cicho lekko zachrypniętym głosem.
Odgłosy pojedynków ucichły. Przytomni pozostali tylko Niebiescy, Remus, Syriusz i Hagrid.
— Harry, cholibka!
— Chyba nie myślałeś, że tak łatwo oddamy cię do Azkabanu — odparł słabym głosem, a półolbrzym uśmiechnął się ciepło.
— Wracamy do zamku i od razu idziesz do Kiry — zarządził Weiter. — Nie wyjdziesz na żadną akcję, dopóki nie wyzdrowiejesz. Już ja tego dopilnuję, nawet gdybym miał sprzeciwić się przepisom. Zrozumiano? — Czarny kiwnął niemrawo głową. — Conan i Floppy, wyprowadźcie Hagrida. Gdyby ktoś pytał, mówcie, że został uniewinniony. Powinieneś się ukryć — zwrócił się do półolbrzyma. — Pozostali rozchodzą się jak gdyby nigdy nic. Was musimy oszołomić, żeby nie było podejrzeń — dodał do Remusa i Syriusza, a oni pokiwali głowami. — Nas już wszyscy znają jako seryjnych morderców, więc wyjdziemy pod peleryną niewidką, chociaż nie wiem, jak to zrobimy w windzie pełnej ludzi, skoro nie jesteś w stanie nas stąd wydostać.
— Piętro wyżej jest kominek — powiedział słabo Harry.
— Nigdzie więcej cię nie wypuszczę — burknął Weiter, widząc jego stan.
Pomógł mu się podnieść na nogi. Zachwiał się lekko, gdy zaszumiało mu w głowie. Conan i Floppy wyszli razem z Hagridem. Weiter oszołomił Syriusza i Remusa, a później narzucił na siebie i Harry'ego pelerynę niewidkę. Na korytarzach było pusto, co nie było dziwne, skoro rzadko kiedy ktoś tutaj przechodził. Bez zbędnych problemów przedostali się na wyższe piętro, ponieważ winda była pusta. Musieli dostać się do jednego z najbardziej chronionych gabinetów, więc tutaj zaczynały się schody. Czarny powiedział Weiterowi słabym głosem, że i tak wszyscy się dowiedzą, kto zrobił rozróbę w sali rozpraw, więc oszołomienie jeszcze kilku osób było bez znaczenia.
Weiter czuł, że Harry zaraz runie na ziemię. Ledwo podnosił nogi i było widać, że jest wykończony. Dotarli do kominka i stamtąd dostali się do zamku Niebieskiej Mocy. Wycieczka w popiołach tylko pogorszyła stan Harry'ego. Wyszedł z kominka, a przed oczami pojawiły mu się ciemne plamy. Zdążył zobaczyć, że w pomieszczeniu znajduje się kilkunastu Niebieskich i że ktoś podtrzymuje go przed upadkiem. Później już nic nie widział oprócz czerni.

3 komentarze:

  1. Przeprzaszam, że nie skomentowałam od razu, ale na komórce nie komentuję.
    Bardzo przygnębiające rozdziały. Ale nic dziwnego, śmierć bliskiej osoby musi zostawić po sobie ślad. Nie da się przejść obok takiej sytuacji obojętnie. Bardzo smutne, dołujące, ale realistyczny ten smutek jest. W listopadowe dni to jest w jakiś sposób szczegołnie trafne.
    No cóż, liczę na bardziej optymistyczne rodziały
    Pozdrawiam
    Tosia z Podniebne marzenie

    OdpowiedzUsuń
  2. Masakra z tą Ginny...

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    akcje przepięknie przeprowadzone, nawet artykuł Rity był dobry...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń