Ledwo
rozpoczął się alarm, a w Hogwarcie zapanował rozgardiasz. Uczniowie niezbyt
wiedzieli, co takiego się stało, jednak ci bardziej domyślni od razu połączyli
wszystkie fakty, które ostatnio miały miejsce. Jay i Alex wymienili spojrzenia,
domyślając się, że to sprawka Harry’ego.
— Wszyscy
zostają na miejscach! — zadecydował główny dowodzący ochroną Hogwartu. — Afross!
Luke! Hipis! Kilt! Zostajecie w Wielkiej Sali! Reszta za mną!
— Pójdę przebadać sytuację — rzekła
cicho Tonks do Łapy i Lunatyka.
— Uważaj na siebie — szepnął ten
drugi.
Uśmiechnęła się do niego lekko i
pobiegła za aurorami. Nie pozwolono jej uczestniczyć w akcji, ponieważ
twierdzili, że zbyt dobrze zna Harry'ego. Domyśliła się ciągu dalszego myśli dowódcy:
mogłaby mu pomóc w ucieczce. Nic jej nie powiedzieli oprócz tego, że ma zostać
w Wielkiej Sali razem z uczniami, którzy mieli się nigdzie nie ruszać. Wściekła
wracała do pomieszczenia, lecz schowała się za posągiem i podsłuchała słowa
aurora prowadzącego akcję.
— Potter przyszedł do Hogsmeade z
grupą zakapturzonych, którzy mu pomagają. Na razie nic nie robią, jakby na coś
czekali.
— Chcą wejść do zamku?
— Tego nie wiemy. Łapiemy tylu,
ilu się da. Starajcie się ich nie zabijać, ale Pottera... chcę mieć. Nieważne,
czy żywy, czy martwy.
— Tak jest!
Odeszli. Tonks stała w miejscu
jak zamurowana. Nieważne, czy żywy, czy
martwy. W tym momencie zaczęła żałować, że jest aurorem. Jak mogą mordować
kogoś, kto na to nie zasłużył? Cała spięta wróciła do Wielkiej Sali, siadając
na swoje poprzednie miejsce.
— Czego się dowiedziałaś?
— Nie chcieli mi nic powiedzieć,
dlatego ich podsłuchałam. Harry jest w Hogsmeade z grupą zakapturzonych i chyba
na coś czekają. Aurorzy… oni... — przełknęła ślinę — nie zwrócą uwagi na to,
czy Harry'ego zabiją, czy nie.
Oboje zamarli, nie wiedząc, że w
Hogsmeade zaczyna się walka o życie.
Czarny wraz z kilkoma Niebieskimi
czekał na śmierciożerców. Dowiedzieli się, że postanowili oni urządzić sobie
mały wypad, a Harry przy okazji chciał załatwić sprawę, którą zapisał na swojej
liście po rozmowie z Brianem. Wiedzieli, że aurorzy pojawią się w ciągu kilku
minut albo i sekund, ale mieli dokładny plan. W końcu na placu deportowało się kilku
śmierciożerców. Harry i Weiter czatowali przy bramie w ukryciu, a reszta zawzięcie
walczyła. Zza bramy wybiegła grupa aurorów, nawet ich nie zauważając. Czarny i
Weiter wślizgnęli się do środka i bez problemów weszli do zamku.
Wszyscy w całkowitym milczeniu i
napięciu czekali na jakiekolwiek wiadomości. Wrota Wielkiej Sali zamknięto na
cztery spusty. Większość wiedziała, że nie jest to potrzebne. Harry na pewno
nie miał zamiaru skrzywdzić nikogo niewinnego. Rozległo się jeszcze głośniejsze
wycie świadczące o tym, że Czarny dostał się do zamku.
ŁUP!
Drzwi zadygotały niebezpiecznie. Aurorzy
skierowali tam różdżki. Syriusz miał serce w okolicy jabłka Adama. Nie wiedział,
o co chodzi. Pierwszy raz nie wiedział, o co chodzi Harry'emu.
ŁUP!!!
Drzwi wyleciały z hukiem. Kilka
osób pisnęło.
— Żeby, ku*wa, tak się przede mną
zamykać to normalnie chamstwo! — rozległ się znajomy, pełen oburzenia głos, a
następnie czyjś chichot. — Z czego ryjesz? Lepiej zgaś ten dym.
— Dymu nie można zgasić.
— Och, wiesz, o co mi chodzi —
jęknięcie.
— Człowieku, jesteś uważany za
drugiego Voldiego, więc jakoś się zachowuj!
— A spie*dalaj.
Huncwoci, Mięta i Świstak nie
mogli powstrzymać chichotów, a Łapa uśmiechnął się mimowolnie. No cóż... humor Czarnemu
pozostał. Dym opadł i ukazały im się postacie Harry'ego i Weitera.
— Witamy w piekle, panowie. —
Weiter uśmiechnął się drapieżnie do aurorów, a w następnej chwili razem z
Czarnym uskakiwał przed zaklęciami uśmiercającymi. — Hej, nie tak ostro —
oburzył się Niebieski, a Harry parsknął szczerym śmiechem.
Brunet złączył obie dłonie i
zrobił taki ruch, jakby chciał rozciągnąć ręce, chociaż dziwny błysk w oku
mówił wszystkim, że to nie przypadkowe zachowanie. Przez ciała wszystkich
obecnych przeszedł prąd, a aurorzy niespodziewanie zostali rozbrojeni i przyrośli
do ziemi. Weiter pokiwał głową z uznaniem.
— Musisz mnie tego nauczyć.
— Jeśli zasłużysz.
Niebieski wywrócił oczami. Obaj
podeszli do aurorów, którzy wyglądali na wściekłych. Harry jednak wpatrywał się
tylko w Luke'a tak intensywnie, że mężczyzna drgnął nerwowo. Czarny go
odczarował, a ten odsunął się o krok.
— Teraz się zacznie — gwizdnął
Weiter, widząc spojrzenie chłopaka. — Dzieci, nie patrzeć!
Zatrzymał się, a Czarny podszedł
bliżej Luke'a.
— Uwielbiam śmierciożerców, a takie
wtyki to wręcz ubóstwiam... — Czarny uśmiechnął się drapieżnie, a w czerwonych
oczach błysnęły ogniki szaleństwa — zabijać.
— Zabijać? Chyba męczyć —
prychnął Weiter. Umilkł, widząc spojrzenie chłopaka, które mówiło, że jeśli jeszcze
raz powie coś głupiego, chłopak zmieni kierunek. — Już się nie wtrącam —
przełknął ślinę.
No cóż... Harry nie lubił, kiedy
mu przerywano w pracy. Spojrzał na Luke'a i już był tuż przed nim. Została po
nim tylko smuga. Bez ostrzeżenia chwycił go za szyję, unosząc w górę. Pozostali
próbowali rzucić mu się na pomoc, jednak zaklęcie im to uniemożliwiało. Luke
zaczął się dusić.
— Dzieci, nie patrzeć, bo będą
koszmary! — warknął Weiter, widząc wlepione w tę scenę spojrzenia pierwszorocznych.
Zacisnęli szybko powieki, gdy z
ust aurora poleciała piana. Czarny puścił go, a ten runął na ziemię, krztusząc
się. Chłopak patrzył na niego bez litości.
— Doszły mnie słuchy, że ostatnio
w szkole dzieją się dziwne rzeczy i ktoś tutaj straszy dzieciaki — powiedział
spokojnie. — Wiesz… Za dużo mam tutaj znajomych, żeby to zignorować, więc
postanowiłem to sprawdzić. Na twoje nieszczęście obiło mi się o uszy, że to
twoja sprawka, więc albo sam pokażesz znak, albo trochę ci w tym pomogę, a to
nie będzie miłe i przyjemne. — Jego głos stał się tak zimny, że mógł konkurować
z lodem. — Wybieraj pomiędzy szybką, bezbolesną śmiercią i niezbyt przyjemną.
Zapadła cisza. Wszyscy
przyglądali się sytuacji z wielkimi oczami. Łapa czuł, że serce bije mu jak
szalone. W coraz bardziej szkarłatnych oczach Harry'ego nie było żadnej
litości. Nie wiedział, skąd Czarny wie, że Luke jest śmierciożercą, ale chciał
się dowiedzieć, czy to prawda.
Ginny ściskała kurczowo łokieć
Rona. Od dawna nie była tak spięta i przerażona. Jay, Alex, Ron i Hermiona
siedzieli jak na szpilkach, wpatrując się w przyjaciela. Żaden uczeń ani
nauczyciel nie reagował na to, co się działo. Niemal nie mogli się ruszyć.
— Spieprzaj — warknął Luke w
odpowiedzi.
Harry cmoknął, a Weiter gwizdnął
z głupim uśmieszkiem.
— Żałuj, koleś, żałuj —
stwierdził. — Byłoby ci lżej.
Czarny przewrócił oczami i kopnął
Luke'a w twarz z taką siłą, że tęczówki aurora poleciały w głąb czaszki, a on sam
runął na ziemię jak długi. Hermiona zacisnęła powieki, szykując się na kolejną
dawkę uderzeń, lecz Jay potrząsnął jej ręką. Otworzyła oczy, by zobaczyć, jak
Harry podwija rękaw szaty aurora. Rzucił jakieś zaklęcie ujawniające, a
wszystkim ukazał się Mroczny Znak.
— Mamy gnoja — podsumował Weiter.
Nawet dwóch aurorów wytrzeszczyło
oczy na przedramię kumpla. Trzeci, Kilt, spojrzał na to obojętnie, co nie uszło
uwadze Harry'ego. Powoli wstał.
— Pilnuj go — powiedział do
Niebieskiego i spojrzał przeszywająco na Kilta.
Zrzucił z niego zaklęcie, co już
samo w sobie było sygnałem, co się zaraz stanie. Kilt najwyraźniej również
doszedł do takiego wniosku, bo rzucił się do ucieczki. Czarny obserwował go
spokojnie.
— Nie pozwoliłem ci uciekać,
pieprzony kablu — stwierdził beznamiętnie.
Kilt nadal uciekał. Harry nadal
tylko na niego patrzył.
— Zaczynam się ciebie bać —
podsumował Weiter, obserwując uciekiniera z zaciekawieniem. — I zaczynam się
zastanawiać, dokąd on spie*dala.
— Chyba sądzi, że zdąży uciec —
stwierdził Czarny z lekko przekrzywioną głową.
— Poje*ało czy poje*ało?
Harry zaśmiał się. Kilt był już
przy rozwalonych drzwiach, kiedy Czarny wystawił przed siebie dłoń i jednym
ruchem odrzucił go na drugi koniec sali. Auror z całej siły uderzył w ścianę,
aż rozbił sobie głowę. Czarny podszedł do niego bez pośpiechu i odsłonił
kolejny Mroczny Znak.
— Dwie pieczenie na jednym ogniu
— podsumował Weiter.
Kilt był oszołomiony, jednak gdy
spojrzał na Harry’ego, w jego oczach pojawiła się złość.
— Czarny Pan i tak cię pokona —
warknął.
— Możliwe — stwierdził jedynie.
Jakimś cudem w jego dłoni pojawił
się mugolski pistolet. Strzelił w głowę Kilta bez litości. Rozległy się piski
dziewczyn i młodszych uczniów. Auror padł na posadzkę nieżywy. Czarny niezbyt
się tym przejął i wrócił do Weitera.
— Sprawdź tych dwóch — wskazał na
Afrossa i Hipisa, a mężczyzna kiwnął głową i natychmiast wykonał polecenie.
Do Wielkiej Sali wpadli pozostali
Niebiescy.
— Robota wykonana — rzekł jeden z
nich.
— Jacyś postronni? — spytał
Czarny.
— Żadnych martwych i rannych.
— Aurorzy?
— Jeden nieżywy, reszta
oszołomiona w Hogsmeade. — Widząc spojrzenie Harry'ego, dodał: — Nieżywy, bo
pluskwa.
— Śmierciożercy?
— Wszyscy w piachu.
— Dobra robota.
— Jednak trzeba się spieszyć, bo zbliża
się nowa dostawa aurorów.
Harry bez owijania w bawełnę
strzelił do Luke'a z pistoletu w sam środek czoła.
— Czyści — rzekł Weiter po
sprawdzeniu Afrossa i Hipisa.
— Idziemy.
Dzieciak, obok którego Harry
odłożył różdżki aurorów, patrzył na niego wielkimi oczami. Wyglądał bardziej na
zafascynowanego niż przerażonego. Później Czarny rzucił Niebieskim dwa świstokliki.
Weiter chwycił go za ramię, aby się z nim deportować, jednak on stał, patrząc
na przyjaciół. Chciał z nimi porozmawiać, wytłumaczyć. Słyszeli głosy w sali
wejściowej, a Harry i Weiter nie znikali.
— Czarny, nie możesz — powiedział
cicho Niebieski.
Chłopak zagryzł wargę. Tak go
kusiło... Wysłał jeszcze przepraszające spojrzenie Syriuszowi i zniknął razem z
Weiterem w chwili, gdy wpadli aurorzy. Wszystkie zaklęcia przestały działać, a
w sali zapadła cisza.
— Zabili aurorów — rzekł jeden z nowoprzybyłych.
— Zabili śmierciożerców —
poprawił go Afross. — Innych nawet nie tknęli.
Zalała ich kolejna fala
milczenia.
— Więc teraz wiecie, że tylko wam
pomagają — rzekła chłodno Tonks.
Znajdował się na jakiejś polanie, a w jego uszy wdarł się śpiew ptaków
i szum wody. Niedaleko był mały wodospad, przy którym trawa lśniła zielenią.
Kilka drzew dodawało uroku temu miejscu, a błękitne i bezchmurne niebo rzucało
na cały krajobraz światło. Nie wiedział, gdzie jest i jak się tu znalazł,
jednak nie podejrzewał, żeby stało się coś złego. Rozejrzał się i ujrzał nad
wodą znajomą sylwetkę siedzącą tyłem do niego. Kasztanowe włosy falowały na
lekkim wietrze, a śnieżnobiała szata odbijała promienie słońca. Na drżących
nogach podszedł bliżej.
— Marla? — wydusił.
Dziewczyna szybko się odwróciła.
— Harry. — Uśmiechnęła się. — Usiądź.
Czarny spoczął obok, nie odrywając od niej wzroku. Marla wyglądała
przepięknie. Jak anioł. Chciał ją objąć, lecz poczuł, że jego dłoń przesuwa się
przez mgłę.
— Nie możesz mnie dotknąć — powiedziała smutno. — Można powiedzieć, że
na razie jestem duchem, a to, co się dzieje, to tak jakby prawdziwy sen. Nie
powinnam tego robić i narażać cię na takie niebezpieczeństwo, ale muszę ci coś
powiedzieć. Wybacz, że przeze mnie jesteś narażony na śmierć.
— To ty powinnaś mnie winić. Przeze mnie zginęłaś.
— Nie mów tak. To wina Voldemorta, a nie twoja. On to zaplanował i nic
nie mogliśmy na to poradzić. Ale jest coś ważniejszego. Harry... — Spróbowała
go dotknąć, jednak nic z tego nie wyszło. — Musisz wrócić do Ginny. Ona cię kocha,
a ty potrzebujesz miłości. Bez tego nie przezwyciężysz tej nienawiści i żalu,
który się w tobie gromadzi. To cię zgubi do końca.
— Ale ja jej nie kocham — odparł przez ściśnięte gardło. — Związek z
nią mi nie pomoże, jeśli cały czas będę myślał tylko o tobie.
— Gdzieś w środku nadal coś do niej czujesz. Taka miłość nigdy
całkowicie nie wygasa. Po prostu została przytłumiona przez to, co nas łączyło.
Musimy ją w tobie rozbudzić i właśnie w tym ci teraz pomogę. Harry, to jedyne
wyjście — dodała, gdy zobaczyła, że otwiera usta, by coś powiedzieć. — Z każdym
dniem uczucie do niej będzie rosło i za jakiś czas być może przestaniesz
kierować się głównie negatywnymi uczuciami. To, co kiedyś was łączyło, pomoże.
Potrzebujesz jej, a ja ci już nie pomogę. Proszę, pozwól mi to zrobić. Nie
chcę, by moja śmierć sprawiła, że będziesz myślał tylko o najgorszym. Zapomnij
o mnie i żyj dalej.
Harry pokręcił głową.
— Za bardzo cię kocham.
Westchnęła.
— Też cię kocham, dlatego pozwól sobie pomóc, proszę. Jeśli nie chcesz
zrobić tego dla siebie, zrób to dla mnie i dla swoich najbliższych. Pamiętaj,
że oni się od ciebie nie odwrócili mimo wszystko.
Z tym argumentem nie mógł polemizować. Przyłożyła mglistą rękę do jego
serca, a on poczuł, jak w jego ciele rozchodzi się ciepło. Marla uśmiechnęła
się smutno.
— Nic nie stanie się od razu, ale to na pewno ci pomoże. Harry, musisz
pogodzić się z moją śmiercią. Nie możesz się o to obwiniać, inaczej moja
dusza nie będzie spokojna. Nie będę mogła iść dalej. Zrób to... dla mnie —
szepnęła. — Zawsze będę przy tobie. Nawet gdy będzie ci się wydawało, że tak
nie jest. Teraz wracaj. Twój stan jest wystarczająco ciężki. I... zakochaj się
w Ginny. — Uśmiechnęła się lekko, a jej sylwetka zaczęła się rozmazywać. —
Kocham cię — zdążyła powiedzieć, zanim zniknęła całkowicie.
— Chyba się budzi — rzekła jedyna
kobieta wśród Niebieskich, która znała się na uzdrowicielstwie. — Może to
potrwać nawet kilka godzin, ponieważ jest kompletnie wyczerpany. Jego życie nie
jest już zagrożone, chociaż stan jest ciężki.
— Zajmiesz się nim, dopóki nie
wyzdrowieje? — spytał Weiter.
— To mój obowiązek. — Uśmiechnęła
się lekko. — Przecież to nasz Pan i Władca. Nie na darmo jest Władcą Natury.
Weiter pokiwał głową w zamyśleniu,
patrząc, jak kobieta zmienia okład Czarnemu. Chłopak był w krytycznym stanie od
trzech dni, a oni nie mieli pojęcia, co mu się stało. Momentami jego ciałem
wstrząsały silne dreszcze, miał skoki temperatury i problemy z oddychaniem.
Weiter czatował przy nim kilka godzin,
aż w końcu chłopak otworzył oczy.
— Kira! Obudził się! — krzyknął Niebieski.
Kobieta wpadła do pomieszczenia i
natychmiast dorwała się do Harry’ego, który wyglądał na kompletnie
wypompowanego ze wszystkich sił.
— Już myślałem, że nam zejdziesz
— odetchnął Weiter. Czarny nie miał siły nic odpowiedzieć, co zauważył. —
Później powiesz, co się stało, a teraz śpij. Szybciej dojdziesz do siebie.
Nie minęła minuta, a Czarny już
pogrążył się w śnie. Weiter wyszedł z pokoju, głośno wzdychając.
— Ile ty jeszcze przejdziesz? —
szepnął do siebie, zamykając drzwi do sypialni.
CISZA PRZED BURZĄ?
Od kilkunastu dni wiadomo, że Harry Potter zajął się mordowaniem
śmierciożerców. Nadal nie jest znane miejsce jego pobytu, lecz coraz więcej
ludzi zaczyna go popierać. Po napadzie na Hogwart, gdzie pojawił się wraz z grupą
mężczyzn, wymordował wszystkich aurorów, którzy okazali się być śmieriożercami,
nie raniąc nawet osób postronnych ani pozostałych aurorów, zaczęto się
zastanawiać nad jego sprawą. Nie dotarły do nas jeszcze żadne decyzje na ten
temat, lecz ostatnio Potter zaprzestał swoich działań. Dlaczego? Nikt tego nie
wie. Od czterech dni nie dał żadnego znaku życia, chociaż w ostatnim czasie widywano
go w akcji niemal każdego dnia. Nie znaleziono żadnych ofiar morderstw z jego
strony. Czyżby zakończył swoją krucjatę? Wątpię – odpowiada jeden z asystentów szefa Biura Aurorów. – Szczególnie
po napadzie na Hogwart. Teraz powinien atakować jeszcze częściej. Dlaczego
zaprzestał swoich działań? Nie wiem, ale to pewnie chwilowe. Podejrzewamy, że
musiało się coś stać lub że to cisza przed burzą.
Czy przypuszczenia są słuszne?
Rita Sketter
Łapa z niepokojem spoglądał w
artykuł, w szczególności skupiając się na ostatnich zdaniach tekstu.
— Jak myślicie, co planuje? –
spytał cicho Remus, kierując się jego wzrokiem.
— Nie wiem, ale czuję, że to nie
jest cisza przed burzą — mruknęła Natalie.
— Może uda nam się czegoś
dowiedzieć od Weitera? — zapytała szeptem Tonks.
— Mógłbym napisać do niego
szyfrem Feniksów — rzekł cicho Brian.
— Spróbuj — powiedział Syriusz.
Brian wyczarował kawałek
pergaminu i pióro. Napisał kilka słów, a pozostali obserwowali aurorów, którzy
mogli w każdej chwili dostrzec, że próbują się z kimś skontaktować. Odpowiedź
dostali dopiero wieczorem.
— Harry jest chwilowo
niedysponowany. Miał... hmm... Kody Niebieskich trochę się różnią od naszych i
trudno zrozumieć, o co mu chodzi — mruknął. — ... kłopoty? ze zdrowiem.
Dochodzi do siebie — zakończył.
Wymienili ze sobą spojrzenia.
— Oby nic poważnego — szepnął
Łapa do siebie.
Do procesu Hagrida zostało
niewiele czasu. Harry i Weiter mieli dokładny plan przebiegu akcji. Czarny
uparł się, aby iść razem z innymi, mimo że jeszcze nie doszedł do siebie.
Władcy Natury nie mogli niczego zabronić, chociaż Weiter próbował.
— Jakby co to mam ciebie —
uśmiechnął się słodko Harry i tym zakończył rozmowę.
Weiter był jego najbardziej
zaufaną osobą wśród wszystkich Niebieskich. Mógł wierzyć każdemu z nich bez
ograniczeń, jednak to mężczyzna wiedział o wszystkich jego krokach. Gdyby chociaż
próbowali zdradzić jego tajemnicę, padliby trupem na miejscu bez jakiegokolwiek
udziału innych osób. Zdrada nie wchodziła w grę. Jednak Weiter... to był
Weiter. Dlatego też powiedział mu, dlaczego był w takim stanie i o spotkaniu z
Marlą.
Niebiescy mieli swoich
informatorów w Ministerstwie Magii, dlatego znali większość szczegółów w
związku z procesem Hagrida. Jeden z nich zajął się dostarczeniem Czarnemu dwóch
włosów osób, które miały być obecne na procesie. Miały. Aktualnie leżały oszołomione
w Punkcie Szpitalnym Niebieskich. Harry i Weiter wypili Eliksir Wielosokowy. Od
Niebieskiego Harry dowiedział się, że jest aurorem, który zatrzymał Hagrida i
nazywa się Iran Eliott. Weiter przemienił się w jakiegoś podstarzałego faceta.
Pozostali mieli na bieżąco oszałamiać aurorów zbliżających się do sali rozpraw,
by w ich ciałach wkroczyć do środka.
Wejściem dla interesantów przedostali
się na piętro, gdzie miał odbyć się proces. Zjechali aż do Departamentu
Tajemnic, gdzie się rozdzielili. Pięciu Niebieskich schowało się tak, aby mogli
obserwować ludzi podchodzących do sali rozpraw, a Harry i Weiter skierowali się
w stronę wejścia.
— Amin! Tutaj się chowasz! Masz
natychmiast iść na salę. Przecież sekretarz nie może się spóźnić.
Weiter zerknął na Harry'ego, a
ten kiwnął ledwo zauważalnie głową. Mężczyzna wkroczył do środka razem z facetem,
który go wołał. Czarny wszedł chwilę później. W wejściu przystanął na moment.
Syriusz i Remus siedzieli w miejscu dla obserwatorów, a Weiter na podeście za
wielkim ceglanym biurkiem zawalonym papierami. Harry zawahał się przez chwilę,
a następnie skierował w stronę znajomych nauczycieli. Usiadł niedaleko nich.
Drzwi otworzyły się ponownie i wkroczył rudowłosy mężczyzna z jasnoniebieskimi
oczami. Harry rozpoznał, że to jeden z Niebieskich, ponieważ zawzięcie drapał
się po nosie, co było sygnałem rozpoznawczym. Usiadł ławkę wyżej. Wszystko szło
zgodnie z planem. Niebiescy weszli do sali bez większych problemów.
— Eliott, myślałem, że zajmujesz
się papierkową robotą, tak jak mówiłeś — rzekł do Czarnego jakiś szatyn, stając
przed nim.
— Zmieniłem decyzję i
postanowiłem umilić sobie życie, patrząc, jak kogoś skazują — wymyślił na
poczekaniu.
Od Niebieskiego wiedział, że jest
wrednym i ironicznym aurorem. Szatyn zachichotał głupio.
— Bardzo dobrze zabezpieczyliśmy
salę. Potter nie ma szans się tu dostać — rzekł pewnie.
— Taaa...? — Harry stłumił
chichot.
Do kogo ty to mówisz, koleś? Niebieski siedzący za nim zakamuflował
śmiech wybuchem kaszlu.
— Na sto procent.
Syriusz i Remus zerknęli na
blondyna i szatyna, słysząc ich wymianę zdań. Łapa miał jednak cichą nadzieję,
że jego chrześniak pojawi się i pomoże Hagridowi. Wiedział, że to
niebezpieczne, ale przecież teraz Harry tak żył i ciągle ryzykował. Szatyn
odszedł, a blondyn uśmiechnął się ironicznie, ale tak znajomo...
— Poklepać cię po plecach? —
Blondyn spojrzał karcąco na faceta siedzącego za nim.
— Nie, dzięki — uspokoił się z
głupkowatym uśmieszkiem.
Blondyn spuścił głowę, tłumiąc
śmiech z szaleńczymi iskierkami w oczach. Do Łapy i Lunatyka coś dotarło. Takie
błyski świeciły u Huncwotów. A dokładniej u jednego. Rozszerzyli oczy. Czarny
zerknął na nich i dyskretnie położył palec wskazujący na swoje usta. Opanowali
się, ale co chwilę spoglądali na niego pełni szoku.
Drzwi otworzyły się i wprowadzono
Hagrida, którego otaczało pięciu aurorów. Proces prowadziła... Umbridge. Twarz
Czarnego gwałtownie stężała, gdy tylko ją zobaczył. W tym momencie trochę
żałował, że zabija jedynie śmierciożerców, ponieważ nabrał ochoty, żeby skręcić
jej kark. Niemal zamarzył o tym, żeby okazała się sługą Riddle’a. Mógłby ją
zabić bez skrupułów i nie miałby później wyrzutów sumienia.
Rozpoczęto proces. Harry
wzdrygnął się, gdy usłyszał słodki głosik kobiety. Kątem oka zauważył, że
Syriusz aż się wykrzywił. Umbridge nie zmieniła się ani o jotę. Różowy strój,
żabia twarz i ten ton. Aż zrobiło mu się niedobrze.
Hagrid bronił Czarnego jak tylko
mógł, przez co chłopak poczuł się trochę lepiej. Mimo że właściwie nic nie
robił, był bardzo zmęczony. Nie do końca jeszcze wyzdrowiał i doskonale o tym
wiedział.
— ... Harry to dobry chłopak,
mimo tego, co teraz robi — mówił Hagrid. — To absurd, cholibka, że traktujecie
go jak tego skurczybyka!
— Dobry chłopak? — prychnęła
Umbridge. — Gdy go uczyłam, już się źle zachowywał! Namawiał uczniów do łamania
regulaminu i był bezczelny!
Czarny pokręcił głową z
politowaniem. Stwierdził, że czas wielki wkroczyć do akcji, bo niedługo eliksir
miał przestać działać.
— A może miał powody? —
powiedział głośno.
Weiter odłożył pióro, wiedząc, że
zaraz zacznie się jatka. Wszyscy przenieśli spojrzenia na Harry’ego.
— Twierdzisz, Eliott, że
Potter zachowywał się prawidłowo, będąc bezczelnym?! — krzyknęła Umbridge
piskliwym głosikiem.
— A żebyś wiedziała, ty stara,
różowa ropucho. — Był z siebie dumny, widząc jej policzki wypełnione powietrzem
i czerwoną ze złości twarz. — Przecież nie będę opowiadać kłamstw — dodał z
uśmieszkiem, wstając.
Oczy kobiety przybrały wielkość
galeonów.
— Brać go! — wrzasnęła Umbridge.
— Ale…
— TO POTTER! — ryknęła, a Harry
wybuchnął szyderczym śmiechem, powoli przybierając swoją postać.
Aurorzy rzucili się w jego
stronę, lecz od razu padali nieprzytomni na posadzkę. Niebiescy ujawnili się i
pojawiły się ich prawdziwe sylwetki. Wybuchła walka.
Czarny czuł się fatalnie. Nie
miał siły walczyć. Aurorów było bardzo mało, więc nie było problemów z ich
pokonaniem, jednak on nie był w stanie powalić na łopatki nawet jednego z nich.
Nogi się pod nim uginały, a obraz wirował w zawrotnym tempie. Nagle poczuł
pomocne ramię, które uchroniło go przed runięciem na ziemię.
— Mówiłem, żebyś nie szedł na
akcję. Jakoś byśmy sobie poradzili.
Weiter posadził go na ziemi za
ceglanym murkiem odgradzającym obserwatorów od skazanego. Przymknął powieki,
czując zawroty głowy. Chwilę później twarz Weitera została zastąpiona przez
twarze Syriusza i Remusa.
— Wyglądasz jak siedem nieszczęść
— podsumował Łapa, ale jego wypowiedź zagłuszana była przez dźwięki walki.
— Trochę się rozchorowałem —
odpowiedział cicho lekko zachrypniętym głosem.
Odgłosy pojedynków ucichły. Przytomni
pozostali tylko Niebiescy, Remus, Syriusz i Hagrid.
— Harry, cholibka!
— Chyba nie myślałeś, że tak
łatwo oddamy cię do Azkabanu — odparł słabym głosem, a półolbrzym uśmiechnął
się ciepło.
— Wracamy do zamku i od razu
idziesz do Kiry — zarządził Weiter. — Nie wyjdziesz na żadną akcję, dopóki
nie wyzdrowiejesz. Już ja tego dopilnuję, nawet gdybym miał sprzeciwić się
przepisom. Zrozumiano? — Czarny kiwnął niemrawo głową. — Conan i Floppy,
wyprowadźcie Hagrida. Gdyby ktoś pytał, mówcie, że został uniewinniony.
Powinieneś się ukryć — zwrócił się do półolbrzyma. — Pozostali rozchodzą się
jak gdyby nigdy nic. Was musimy oszołomić, żeby nie było podejrzeń — dodał do
Remusa i Syriusza, a oni pokiwali głowami. — Nas już wszyscy znają jako
seryjnych morderców, więc wyjdziemy pod peleryną niewidką, chociaż nie wiem,
jak to zrobimy w windzie pełnej ludzi, skoro nie jesteś w stanie nas stąd
wydostać.
— Piętro wyżej jest kominek —
powiedział słabo Harry.
— Nigdzie więcej cię nie
wypuszczę — burknął Weiter, widząc jego stan.
Pomógł mu się podnieść na nogi.
Zachwiał się lekko, gdy zaszumiało mu w głowie. Conan i Floppy wyszli razem z
Hagridem. Weiter oszołomił Syriusza i Remusa, a później narzucił na siebie i
Harry'ego pelerynę niewidkę. Na korytarzach było pusto, co nie było dziwne,
skoro rzadko kiedy ktoś tutaj przechodził. Bez zbędnych problemów przedostali
się na wyższe piętro, ponieważ winda była pusta. Musieli dostać się do jednego
z najbardziej chronionych gabinetów, więc tutaj zaczynały się schody. Czarny
powiedział Weiterowi słabym głosem, że i tak wszyscy się dowiedzą, kto zrobił
rozróbę w sali rozpraw, więc oszołomienie jeszcze kilku osób było bez
znaczenia.
Weiter czuł, że Harry zaraz runie
na ziemię. Ledwo podnosił nogi i było widać, że jest wykończony. Dotarli do
kominka i stamtąd dostali się do zamku Niebieskiej Mocy. Wycieczka w popiołach
tylko pogorszyła stan Harry'ego. Wyszedł z kominka, a przed oczami pojawiły mu
się ciemne plamy. Zdążył zobaczyć, że w pomieszczeniu znajduje się kilkunastu
Niebieskich i że ktoś podtrzymuje go przed upadkiem. Później już nic nie
widział oprócz czerni.
Przeprzaszam, że nie skomentowałam od razu, ale na komórce nie komentuję.
OdpowiedzUsuńBardzo przygnębiające rozdziały. Ale nic dziwnego, śmierć bliskiej osoby musi zostawić po sobie ślad. Nie da się przejść obok takiej sytuacji obojętnie. Bardzo smutne, dołujące, ale realistyczny ten smutek jest. W listopadowe dni to jest w jakiś sposób szczegołnie trafne.
No cóż, liczę na bardziej optymistyczne rodziały
Pozdrawiam
Tosia z Podniebne marzenie
Masakra z tą Ginny...
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńakcje przepięknie przeprowadzone, nawet artykuł Rity był dobry...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia