Bezgraniczne cierpienie
wypełniało Harry'ego. Nie mógł w to uwierzyć i nie chciał tego zrobić. Marla
nie mogła odejść. Nie teraz. Nie wiedział, ile czasu siedział na ziemi,
przytulając martwe ciało dziewczyny. Sekundę, minutę, godzinę? Nic się nie
liczyło. Chciał, aby jego serce także przestało bić. Chciał być razem z nią.
Nie przejmował się łzami, które nadal spływały mu po policzkach, ani ludźmi stojącymi
wokół nich. Chciał osunąć się w nicość i dołączyć do ukochanej.
Amanda krzyknęła rozpaczliwie,
ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić, Jay mocno ją objął. Poczuł jak jej ciałem
wstrząsa szloch, jednak nie odrywał pustego wzroku od przyjaciela, który
wyglądał tak, jakby zaraz miał rozpaść się na kawałki.
Minęły kolejne minuty, a Harry
nadal nie puszczał ciała dziewczyny. Już nigdy nie usłyszy jej śmiechu. Nigdy
nie usłyszy z jej ust kocham cię.
Nigdy nie zobaczy błyszczących radością oczu. Nigdy nie dotknie jej ciepłego
ciała. Nigdy...
— Syriusz, musimy go stąd zabrać.
— Cichy głos Lunatyka sprowadził Łapę na ziemię.
Spojrzał na przyjaciela i kiwnął
niepewnie głową. Ciężko mu było patrzeć na chrześniaka, który kompletnie się
załamał. Powoli podeszli do chłopaka i martwej Marli. Łapa lekko odciągnął
Harry'ego do tyłu, a Lunatyk delikatnie wyciągnął z jego rąk ciało.
Czarny patrzył na Marlę nieprzytomnym wzrokiem. Był jak szmaciana lalka, którą
można było bez problemów sterować. Syriusz postawił go na nogi i zaprowadził
daleko od wszystkich. Chłopak patrzył przed siebie pustym wzrokiem, nie
wiedząc, co się dzieje. Łapa przytulił go do siebie. Nie zareagował. Dopiero po
chwili drgnął lekko, gdy znowu uderzyła go myśl, że Marla nie żyje. Wtulił się
w ramię chrzestnego, a jego ciałem wstrząsnął bezgłośny szloch.
Nie wiedział, jak trafił do
zamku. Nawet tego nie pamiętał. W głowie mu szumiało, gdy Bezimienni z
przerażeniem pytali, co się z nim dzieje, ale nie był w stanie im odpowiedzieć.
Dotarło do niego, że jest w szkole, gdy wszedł do Skrzydła Szpitalnego, niemal
ciągnięty przez Syriusza. Na miejscu byli jego przyjaciele. Amanda i Ket siedziały
na posłaniach z twarzami zalanymi łzami. W rogu sali stało łóżko zasłonięte
białym parawanem. Nie mógł oderwać wzroku od tego miejsca. Domyślał się, kto
tam jest. Siłą posadzono go na łóżku i podano eliksir Słodkiego Snu.
Przez kolejne trzy dni nie
widziano Harry'ego. Nie przychodził na posiłki ani lekcje. Jego łóżko w
dormitorium było nietknięte. Uciekł z Hogwartu bez słowa. Jego przyjaciele chodzili
załamani, a szkoła pogrążona była w żałobie po śmierci uczennicy.
Czwartego dnia w Proroku ukazał się artykuł mówiący o tym,
że zamordowano Augustusa Rookwooda. Zmasakrowanego mężczyznę znaleziono w
jednej z uliczek Nokturnu.
Tego wieczora w Hogwarcie pojawił
się Czarny. Chłopak natknął się wprost na Łapę wychodzącego z Wielkiej Sali.
Mimo że na twarzy miał kaptur, mężczyzna z łatwością go poznał.
— Wreszcie jesteś...
Przytulił go, nie zważając na to,
że chłopak odpowiedział tym samym, lecz bardzo niepewnie i sztywno.
— Przepraszam — powiedział cicho.
Głos miał jakiś inny, lecz dla
Syriusza aktualnie nie było to takie ważne. Ważniejsze było to, że wrócił cały
i zdrowy.
— Gdzie ty byłeś? Martwiliśmy się
— szepnął.
Harry nawet na niego nie spojrzał,
wbijając wzrok w podłogę.
— Musiałem się pozbierać —
odszepnął.
— Harry!
Został mocno objęty przez Ginny. Przytulił
ją pełen niezdecydowania.
— Stary, gdzie ty zniknąłeś? — powiedział
Jay, podchodząc do nich razem z Alexem, Ronem i Hermioną.
Czarny drgnął lekko, gdy szatynka
również go przytuliła, ale odpowiedział tak samo, chociaż dostrzegł, że Łapa
zaczyna dostrzegać jego dziwne zachowanie.
– Co się z tobą działo? — spytał Ron.
Harry milczał przez chwilę.
— Zrobiłem coś, przez co mnie znienawidzicie
— odparł cicho.
Słysząc to zdanie, przez chwilę
stali w ciszy.
— Nigdy tego nie zrobimy — rzekł
w końcu Alex. — Przyjaciół nigdy się nie zostawia.
Uderzyła ich kolejna fala
milczenia.
— Co się stało? — spytał coraz
bardziej zaniepokojony Syriusz.
— Nic — wydusił z siebie. — Ja...
ja już pójdę...
Stchórzył. Nie umiał im tego
powiedzieć ani pokazać. Nawet ściągnięcie kaptura okazało się zbyt trudne.
— Gdzie?
— Nie wiem... Nieważne...
— Przestań uciekać. To nic nie da
— rzekł cicho Łapa.
W tym momencie w drzwiach
Wielkiej Sali pojawili się Remus, Tonks, Brian i Natalie. Nauczycielka muzyki
przygarnęła go w swoje ramiona, ale niemal od razu się odsunęła z przerażeniem
na twarzy. Wyczuła inną aurę wokół niego. Harry wiedział, że kobieta już wszystko
wie.
— Powiedz, że to nieprawda —
wydusiła.
Czarny milczał. Reszta patrzyła
na nich, nic nie rozumiejąc.
— O co chodzi? — spytała Tonks.
Nie odpowiedzieli. Łapa, trochę
niepewnie, zdjął Czarnemu kaptur, a on powstrzymał się przed zaciśnięciem
powiek. Nie chciał stracić przyjaciół. Nie teraz, gdy tak ich potrzebował. A
wiedział, że tak się stanie. Miał jednak świadomość, że prędzej czy później wszystkiego
dowiedzą się i jeśli nie dowiedzieliby się tego od niego, byłoby jeszcze gorzej.
Kaptur opadł, a wszyscy pobladli. Jego oczy się zmieniły. Nie biły zielenią,
lecz błyskała w nich czerwień. Nie były pełne ciepła, radości i szaleństwa tak
jak przed tygodniem, ponieważ wypełniła je nienawiść i chłód. Stali przerażeni,
jakby wmurowani. Najwyraźniej śmierć Marli doprowadziła do tego, że Harry
przestał panować nad swoją mocą.
— Przecież to nie mogło stać się
z dnia na dzień — jęknęła Natalie na skraju załamania.
— Wystarczyło to, że zabiłem Rookwooda
w dość okrutny sposób — odrzekł, a Łapa dopiero zorientował się, dlaczego
wcześniej chłopak mówił jak najciszej. Nie chciał, aby usłyszeli jego głos, w
którym nie było ani grama pozytywnych uczuć.
— Można ci pomóc. — Natalie nie
chciała całkowicie go stracić.
— Nie można — odpowiedział z
bolesną szczerością. — Prędzej czy później wszystko się cofnie, niezależnie od
tego, co byście zrobili. Dobrze wiesz, że nic mnie nie uchroni przed zabiciem
kogoś jeszcze. Nawet jeśli to nie będzie Voldemort, lecz pierwszy lepszy, który
na to zasłużył.
Zapadła niezmącona cisza.
Obojętność w jego głosie była ciosem zadanym prosto w ich serca. Już nie miał
skrupułów przed zabijaniem.
Syriusz nie czuł nic oprócz przeklętego
bólu. Jego mały Jelonek stał się... mroczny.
— Jutro pogrzeb Marli...
Po raz pierwszy dostrzegli coś
innego w oczach Czarnego: żal i cierpienie. Nie uporał się z jej śmiercią i sam
doskonale wiedział, że zanim to się stanie, minie sporo czasu.
— Wiem — odpowiedział cicho. —
Gdzie ona jest? — dodał po chwili słabo.
Nie mógł się powstrzymać. Musiał
ją zobaczyć.
— W Mungu…
Kiwnął głową lekko. Teraz chciał
odejść. Nie mógł patrzeć w te oczy pełne cierpienia, mając świadomość, że to
wszystko przez niego. Odwrócił się z zamiarem odejścia, lecz zatrzymał go głos
Lunatyka:
— Harry, nie jest jeszcze za
późno.
Nie odwracając się w ich stronę,
odparł cicho:
— Chciałbym w to wierzyć...
Zniknął za rogiem.
Przez kilka godzin siedział przy
ciele Marli, nie nękany przez nikogo. Kostnica w Szpitalu Świętego Munga była
całkowicie opuszczona, więc wkradł się tutaj, żeby zobaczyć dziewczynę po raz
ostatni.
Marla miała kredowobiałą twarz
wyrażającą spokój. Kiedyś miękkie brzoskwiniowe usta, teraz były sine. Włosy
straciły dawny blask, a zamknięte oczy mogły zmylić kogoś, kto nie wiedział, że
dziewczyna jest martwa. Harry głaskał ją po zimnej dłoni.
— Dlaczego odeszłaś? — szepnął do
niej.
Jednocześnie chciał z nią zostać
ostatnie godziny, ale nie chciał patrzeć na martwą twarz. Pogłaskał ją po nadal
gładkiej twarzy i pocałował delikatnie w suche usta.
— Kocham cię — szepnął jeszcze i
wyszedł.
Pogrzeb Marli miał się odbyć na
cmentarzu w jej miasteczku. Harry ubrał się w czarne szaty i przedostał na
miejsce. Chociaż miał kaptur nasunięty na twarz, zamaskował kolor oczu, aby nie
wzbudzić paniki. Powoli zbierali się ludzie, którzy mieli pożegnać zmarłą.
Czarny zobaczył zapłakaną twarz matki dziewczyny i ojca, który przytulał kobietę,
próbując ją pocieszyć. Brat zmarłej stał z kamienną miną obok rodziców. Z Hogwartu
przybyły Ket i Amanda, Syriusz z Natalie oraz kilkoro uczniów, w tym Huncwoci i
dziewczyny. Przyjaciółki Marli podeszły do niego, kiedy go dostrzegły.
— Wiesz... wsadziłyśmy tę
koszulę, o której mówiła... — zaczęła Amanda, ale nie mogła wydusić z siebie
już żadnego słowa.
Zaczęła płakać, przytulając się
do niego. Czarny objął ją lekko, a po chwili dołączyła do nich Ket.
Rozpoczęła się ceremonia. Trumna
z ciałem dziewczyny została wsunięta do grobu. Dopiero gdy zaczęto ją zasypywać,
najbliższym osobom dziewczyny puściły hamulce. Matka Marli wybuchnęła głośnym
szlochem, a zaraz za nią Amanda. Ketherine zemdlała pod wpływem emocji i gdyby
nie szybka reakcja jednego z żałobników, zapewne uderzyłaby o ziemię. Czarny
patrzył pustym wzrokiem na zasypywaną brązową trumnę, nie widząc nic poza nią.
W jego oczach zebrały się łzy. Zacisnął pięści, ledwo nad sobą panując. Myśl,
że już nigdy jej nie zobaczy, była czymś najgorszym.
Wszyscy zaczęli się rozchodzić. W
końcu Harry został sam nad grobem. Wiedział, że przyjaciele czekają na niego
przy bramie, lecz jakoś go to nie obchodziło. Stał z własnymi myślami. Spojrzał
na zdjęcie Marli przyczepione do krzyża. Sam je robił. Byli wtedy we dwoje, a Marla
wynalazła skądś aparat. Siedzieli na błoniach i wygłupiali się, pstrykając
sobie zdjęcia. To było tak niedawno. A teraz? Nie ma jej i już nigdy nie
będzie.
Wyszedł z cmentarza ze spuszczoną
głową. Poczuł dłoń na ramieniu, a przed oczami pojawiła mu się smutna twarz
Syriusza. Teraz chciał jednego: wrócić do Hogwartu, mimo że tam na pewno go
znajdą.
Na pożegnalnej kolacji Marli byli
wszyscy uczniowie i nauczyciele oraz rodzina dziewczyny. W sali wejściowej
Czarnego złapał brat Krukonki. Był bardzo podobny do swojej siostry. Oczy miał
identyczne, co Harry dostrzegł z bólem.
— Cieszę się, że moja mała Mal
spędziła ostatnie tygodnie z kimś, kogo kochała i kto kochał ją — powiedział ze
smutnym uśmiechem.
McGonagall wygłosiła mowę o zmarłej.
— ... Marla wiedziała, czym jest
miłość i przyjaźń — tu jej wzrok spoczął na Harrym, Amandzie i Ket. — Była
wspaniałą uczennicą, jednak los przygotował dla niej coś innego...
Jej mowa została przerwana. Do
Wielkiej Sali weszło kilku aurorów. Wszyscy spojrzeli w ich stronę, a Harry
uśmiechnął się ironicznie. Bez słowa podeszli do McGonagall i coś do niej
powiedzieli, a ta zacisnęła zęby i ustąpiła im miejsca.
— W imieniu szefa Biura Aurorów
ogłaszam, iż Harry James Potter zostaje zatrzymany pod zarzutem morderstwa
obywatela Augustusa Rookwooda i zesłany do Azkabanu do procesu.
Nastąpiła cisza, po której
wszystkie spojrzenia przeniosły się na Czarnego. Chłopak wstał z obojętną miną,
gdy podeszło do niego dwóch aurorów. Wystawił ręce, a oni skuli go w magiczne
kajdanki i zaprowadzili do dowódcy. Wyminęli przerażonych uczniów i stanęli
przed mężczyzną.
— Przyznajesz się do winy? —
spytał auror.
— Przyznaję — odpowiedział
spokojnie.
Cisza była przytłaczająca.
— Chcesz się ustosunkować do
zarzutów?
— Nie, jednak mam coś do powiedzenia
na temat zamordowanego.
— Słuchamy.
— Był sku*wielem, któremu
należało się coś o wiele gorszego, niż to, co mu zrobiłem.
— Zmasakrowałeś go — powiedział
mężczyzna lekko poruszony, a Czarny uśmiechnął się chłodno.
— Zostałaby z niego tylko krwawa
miazga, gdyby nie zdechł tak szybko.
Wśród uczniów przeszedł szum po
jego słowach.
— Masz coś jeszcze do
powiedzenia?
— Tak. Ostatnie zdanie. Mieliście
tupet, skoro przyszliście tutaj w momencie ostatniego pożegnania zamordowanej
przed Rookwooda.
— Zabrać go — powiedział
podłamany mężczyzna, a aurorzy chwycili Czarnego za kajdanki i pociągnęli w
stronę wyjścia.
Harry zdążył zobaczyć
przerażonych nauczycieli, a później siłą został od nich odwrócony.
— Nie możecie go zabrać do
Azkabanu — rzekła rozpaczliwie Ketherine.
— Harry nie mógł zrobić nic
lepszego, niż wysłać tego sukinsyna pod ziemię — powiedział chłodno brat Marli.
— Żałuję, że nie zdążyłem mu pomóc.
Mężczyźni prowadzący Czarnego
zatrzymali się, więc chłopak zrobił to samo. Odwrócili się o sto osiemdziesiąt
stopni, dlatego zmuszony był też to zrobić. Rozległ się harmider. Jeden
przekrzykiwał drugiego, aby wybronić Czarnego. Chłopak uśmiechnął się smutno.
Przejechał wzrokiem po bladych Huncwotach, Hermionie i Ginny, po broniącego go
z zapałem Maxa i reszcie chłopaków z zespołu, po Ket i Amandzie, które
próbowały zabić wzrokiem aurorów, po rodzinie Marli, która wstawiła się
za nim. Stół nauczycielski był jego ostatnim celem. Natalie próbująca
powstrzymać się od płaczu, Tonks interweniująca u kolegów po fachu, Brian
rzucający obelgami we wszystkich aurorów, Remus pomagający swojej narzeczonej i
blady Syriusz patrzący wprost na niego.
— Uciekaj — rzekł bezgłośnie
Łapa.
Patrzyli na siebie przez chwilę,
a Czarny nie dostrzegł ani grama nienawiści w oczach chrzestnego, jakby to, co
zrobił i powiedział, nie miało większego znaczenia.
Harry chrząknął dosyć głośno, a
wszyscy ucichli. Kogo jak kogo, ale Syriusza postanowił posłuchać. On najlepiej
wiedział, jak jest w więzieniu dla czarodziei.
— Czy powiedziałem, że
dobrowolnie oddam się w ręce aurorów? — spytał.
— Sam to zrobiłeś — odparł
dowódca.
— Zmieniłem zdanie.
Patrzyli na siebie przez chwilę,
a później Harry zaczął się szyderczo śmiać. Zaklęcie na jego oczy przestało
działać. Szarpnął lekko rękoma, jakby chciał rozerwać kajdany i rzeczywiście mu
się to udało. Jednocześnie wszystkich aurorów odrzuciło na wszystkie strony i
żaden nie pozostał przytomny. Zapadła cisza.
— Pie*dolcie się — szepnął cicho
Czarny z ironicznym uśmieszkiem.
— Osz w mordę! Coś ty zrobił?! —
Kevin przerwał milczenie.
— Chyba to, co powinienem.
— Po tej akcji to już musisz wiać
— stwierdził Alex, kiwając głową.
Czarny spojrzał w stronę
przyjaciół i uśmiechnął się lekko.
— Dajcie czadu. — Mimo sytuacji
Huncwoci szczerze się uśmiechnęli. — Hermi, wybacz, ale owutemów z wiadomych
powodów nie zaliczę.
— Jeszcze myślisz o takich
rzeczach — powiedziała załamana, a później mocno go uściskała.
Ginny zrobiła to samo, lecz wyszeptała
mu do ucha dwa słowa:
— Kocham cię.
Harry zamarł na chwilę. Dziewczyna
odsunęła się od niego, spojrzeniem potwierdzając swoje słowa, jednak nie było
już czasu na rozmowę. Aurorzy powoli się przebudzali. Czarny spojrzał jeszcze
na bliskich mu nauczycieli. Nikt nie patrzył na niego tak, jakby nie chcieli go
znać, a Łapa uśmiechnął się słabo.
— Uciekaj — powiedziała Hermiona
ze łzami w oczach.
Więcej nie mógł się zastanawiać.
Zniknął w czarnym dymie. Zapadła cisza. Wszyscy wpatrywali się w miejsce, gdzie
zniknął, z wytrzeszczonymi oczami.
— Deportował się w Hogwarcie —
wyjąkał jeden z Gryfonów. — Jak to możliwe?
— Bo to Harry — uśmiechnął się
lekko Jay.
Nadszedł czas na owutemy. Wszyscy
pilnie się uczyli, lecz niektórym głowę zaprzątał inny problem. Minął tydzień
od zniknięcia Harry'ego. Nie mógł odezwać się do swoich najbliższych i doskonale
o tym wiedzieli. Na Hogwart nałożono specjalne zaklęcie, które miało ujawnić
obecność Czarnego, gdyby tylko pojawił się w szkole. Zaklęcie obejmowało także
zamek Aniołów, więc tam również go nie widywano, ponieważ nie chciał ściągać
problemów na przyjaciół. Na Grimmauld Place 12 nie było zbyt bezpiecznie, więc
nie ryzykował. Na jego nieszczęście śmierciożercy dowiedzieli się, że jest
Czarnym Feniksem i z tego powodu zamek także był zagrożony, ponieważ w każdej
chwili mogli go zaatakować. Myślał, że miał jakieś miejsce do schronu, lecz się
pomylił. Zostało mu ostatnie miejsce i liczył na to, że to najlepsza kwatera.
Pojawił się w zamku Niebieskiej
Mocy, trafiając wprost na zebranie członków stowarzyszenia.
— O ku*wa — wyjąkał Weiter. —
Harry!
Czarny komicznie się zasmucił.
— Nie jestem ku*wą. Obraziłeś
mnie.
Weiter parsknął szczerym
śmiechem, a po chwili dołączyli do niego pozostali Niebiescy.
— Gdzieś ty się podziewał? —
Weiter zaciągnął go do stołu.
— Wszędzie. Łażę z miejsca na
miejsce i już sam nie do końca pamiętam wszystkie swoje miejscówki.
Wszyscy dostrzegli jego wymęczoną
twarz, lekki zarost, podkrążone oczy, bladą cerę. Najwidoczniej nie mógł nawet
porządnie się wyspać, non stop czuwając.
— Nie masz się gdzie ukryć?
— Niby mam, ale teraz już nigdzie
nie mogę czuć się bezpiecznie. Śmierciożercy wiedzą o Feniksach, więc kwestią
czasu jest to, że aurorzy również się o tym dowiedzą.
— O nas nie mają zielonego pojęcia.
Dopilnowaliśmy tego, więc możesz zatrzymać się tutaj — rzekł Weiter.
— Wiecie, że gdzie ja, tam
kłopoty?
— Zaryzykujemy.
Weiter wezwał skrzaty, którym
rozkazał przygotować pokój dla gościa. Później odprawił wszystkich Niebieskich,
dając jasno do zrozumienia, że piśnięcie słowem na temat pobytu Czarnego w ich
zamku grozi szybką śmiercią.
— Mógłbyś ściągnąć tutaj Briana
tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział? — zapytał Harry, kiedy zostali sami.
— Mógłbym wysłać mu zaszyfrowaną
wiadomość tylko nie mam pojęcia, czy zna kody — odparł w zastanowieniu. —
Poczekaj chwilę.
Wyszedł z pomieszczenia szybkim
krokiem. Czarny zamknął oczy i odchylił się lekko w krześle, żeby trochę
odetchnąć. Jeszcze niedawno wiódł szczęśliwe życie wśród przyjaciół, a teraz
stał się zbiegiem. Miał ochotę wziąć ciepły prysznic i położyć się spać, lecz
wolał najpierw porozmawiać z Brianem, żeby rozeznać się w sytuacji. Chciał
także odwiedzić grób Marli, ale gdy tylko pojawił się niedaleko cmentarza,
dostrzegł kręcących się tam aurorów. Zadręczał się jej śmiercią. Niewyobrażalnie
za nią tęsknił. Myśli o niej nie dawały mu spać, a kiedy już zapadał w czujny
sen, dręczyły go koszmary.
Westchnął. Wiedział, co będzie
robił w przyszłe dni. Nie miał zamiaru siedzieć bezczynnie, gdy ostateczna
walka zbliżała się nieubłagalnie. Prawie zaczął się śmiać, gdy pomyślał, że
męczyłby się właśnie nad zadaniami z transmutacji.
Przez głowę przebiegło mu
wyznanie Ginny. Nie spodziewał się tego. Nie w takim momencie. Nie tak szybko
po śmierci Marli. Musiał się z tym wszystkim uporać i dopiero wtedy mógłby z
nią porozmawiać i wszystko sobie wyjaśnić.
Był strasznie śpiący. Niemal nie
spał przez trzy noce, ponieważ intensywność pracy aurorów nad złapaniem go była
przerażająca. Nie mógł nigdzie zagrzać miejsca na dłużej, gdyż jego miejscówki
szybko były demaskowane. Momentami
zaczynał się bać tego, czy przed ucieczką nie nałożyli na niego jakiegoś
zaklęcia, lecz odrzucił tę myśl po dokładnym sprawdzeniu. Uśmiechnął się
ironicznie, gdy pomyślał o tym, że gdyby Ministerstwo Magii tak natrętnie
ścigało śmierciożerców i Voldemorta jak jego, nie doszłoby do żadnej wojny.
Ziewnął potężnie, powstrzymując
opadanie powiek. Najpierw obowiązki, później przyjemności. Sen odłożył na bok,
chociaż nie wiedział, ile czasu jeszcze wytrzyma na nogach. Wziął w ręce Proroka, który leżał na stole. Mógł się
spodziewać, że zobaczy list gończy ze swoją podobizną. Gazeta rozpisywała się
na jego temat jak szalona. Dziennikarze mieli o czym pisać ostatnimi czasy, a
Rita przechodziła szczyty możliwości.
Weiter nawet sobie nie wyobrażał,
jak bardzo Harry był mu wdzięczny za pomoc. Wiedział, że będzie mógł tutaj
trochę odpocząć, skoro nikt nie wiedział o Niebieskich.
Podziwiał Łapę. W końcu jego
chrzestny był zbiegiem przez kilka lat, a on zaledwie kilka dni i już miał
dosyć. Nie uśmiechało mu się niemal ciągłe przebywanie w ciele jakiegoś
zwierzęcia i pewnie dlatego nigdzie nie mógł zatrzymać się na dłużej. Wzdrygnął
się na myśl o Azkabanie pełnym dementorów. Chyba nie wytrzymałby tygodnia w
takim miejscu, a nie miał wątpliwości, że planowano władować go tam na
dożywocie. Rookwood uważany był za szanowanego obywatela udzielającego się w
sprawach ministerstwa. Nikt nie widział drugiej strony medalu. Nie dostrzegli
znaku na jego ramieniu, więc zapewne Voldemort maczał w tym palce. Poza nim i
Marlą nikt nie widział twarzy mordercy dziewczyny, dlatego Ministerstwo z góry
osądziło, że chłopak zabił niewinną osobę. Czarny domyślał się, że Voldemort powili
przejmuje ministerstwo. Nikt nie sprawdził ramienia Rookwooda, gdy robili mu sekcję
zwłok? Nie mógł w to uwierzyć. Zmarszczył brwi. Po chwili namysłu doszedł do
wniosku, że tak bardzo go poniosło, gdy spotkał mężczyznę, że chyba pokazał mu,
co oznacza noszenie Mrocznego Znaku i trochę poharatał mu tatuaż. Z drugiej
strony odpowiednie osoby na pewno sprawdziłyby wszystko, zanim by osądzono, że
Rookwood nie był śmierciożercą. Ministerstwo powoli wypełniało się zwolennikami
Riddle’a i zaklęciami Imperius.
Przeczesał dłonią włosy. Miał
nadzieję, że Brianowi mimo wszystko uda się wyrwać z Hogwartu tak, żeby nikt o
tym nie wiedział. Rozłożył się wygodniej w krześle i zasłonił oczy dłońmi oczy,
żeby słońce wpadające przez okno go nie raziło. Drzwi otworzyły się i wszedł
Weiter.
— Spróbuje się wyrwać, ale nie
może nic obiecać. Na wszelki wypadek nie napisałem, że chodzi o ciebie.
— Nie wiem, jak ci dziękować — powiedział
Czarny z wdzięcznością
— Nie musisz.
Brian zjawił się kwadrans później.
Stanął w progu z otwartymi ustami, widząc Harry’ego.
— Czyżby cię zatkało? — rzekł
rozbawiony chłopak.
— Dziwisz się? Non stop tylko
słyszę plotki, gdzie to nie byłeś, a ty siedzisz sobie jak na plaży.
Czarny zaśmiał się lekko.
— Siedzę sobie jak na plaży dopiero
od godziny. Sądzę, że część tych plotek była prawdziwa.
Brian usiadł, a Harry od razu
spytał, co dzieje się z w Hogwarcie.
— Jest ciężko — odparł szczerze z
westchnięciem. — Wszyscy, którzy znają cię najbardziej są pod niemal ciągłą
kontrolą. Cudem udało mi się wyrwać, bo kryje mnie sama McGonagall. Właściwie
na każdym wieszają oko. Wszyscy się czują, jakby byli pod kontrolą Voldemorta.
Obawiam się, że posuwają się aż za daleko, bo młodsi uczniowie z przerażenia są
gotowi o wszystkim im donosić.
— Może wśród aurorów są wtyki
Voldemorta — powiedział Czarny ze zmarszczonymi brwiami.
— Nie mam pojęcia, ale wcale by
mnie to nie zdziwiło.
— Kwatera jest bezpieczna?
— Nie sądzę. Chyba co poniektórzy
w ciebie zwątpili i zostali w Zakonie tylko dlatego, że mają nadzieję usłyszeć
o tobie jakieś informacje, żeby móc cię wydać.
Harry westchnął ciężko.
— Nie żeby mnie to zdziwiło.
— Z Hogwartu rzadko kto dostaje
przepustkę na wyjście poza zamek. O Zakonie wiedzą już niemal wszystko i
wysyłają z nami aurora, który ma nas pilnować. Najlepsze jest to, że ma
nałożony na siebie jakiś czujnik i jeśli chociaż spróbujemy go tknąć, wszyscy
wylądujemy w izolatce. — Czarny zaklął pod nosem. — Ci, którzy próbują cię
wybronić, mają spore problemy. Nie wiem, czy o tym czytałeś, ale Hagrid stanie
przed sądem za publiczne popieranie twojej niewinności.
Przerażony Harry rozszerzył oczy.
Przez to, co nawyprawiał, jego najbliżsi mieli olbrzymie kłopoty. Jednak
zrobiło mu się ciepło na sercu, gdy dotarło do niego, że Hagrid mimo wszystko nie
odwrócił się od niego.
— Kiedy proces?
— W kolejny wtorek. Coś
planujesz?
— Znając Hagrida, będzie mówił to,
co myśli...
— Czyli trafi za kratki —
stwierdził Brian.
Pokiwał głową.
— Nie wyprze się tego, co
powiedział wcześniej.
— Na pewno nie. Sam to przyznał.
Po chwili namysłu powiedział na
głos:
— Muszę zrzec się stanowiska
dowódcy Zakonu.
— Co?!
— Tak będzie lepiej dla
wszystkich. Jeszcze nie wiem, co zrobię, ale to może mi się przydać za jakiś
czas, skoro ten auror nie może oberwać od kogoś, kto jest w Zakonie. Będę miał
otwartą drogę.
Przywołał do siebie kartkę i
długopis, a później napisał oświadczenie, które wykluczało go z Zakonu i
ustanawiało Remusa głównym dowódcą stowarzyszenia. Brian miał to przekazać
Lunatykowi, jednak wszystko mieli zorganizować tak, żeby aurorzy i Zakonnicy
nie wiedzieli, że wszystko uległo zmianie. Wszystko podpisał zarówno swoją
magią, jak i krwią.
Brian wrócił do zamku, żeby nikt
nie dowiedział się o ich spotkaniu.
Jeszcze tego samego dnia, po
porządnym wyspaniu się, Harry ruszył na polowanie. Jego celem był Nokturn.
Nałożył na głowę obszerny kaptur i ruszył w drogę. Rozglądał się czujnie po
uliczce, wyszukując kogoś, kto zasłużył na karę. Zauważył Traversa w klubie Pod
Zatrutym Jadem. Uśmiechnął się drapieżnie, a wśród ciemnej uliczki mignęły
błyski czerwieni. Wszedł do małego, obskurnego baru. Roznegliżowane młode dziewczyny
chodziły po pomieszczeniu, kręcąc ponętnie tyłkami, a mężczyźni ślinili się na
ich widok. Czarny skrzywił się lekko, widząc to, co miał przed sobą, jednak nie
miał zamiaru zrezygnować. Wszędzie przewijały się panie lekkich obyczajów,
które przymilały się do gości. W powietrzu czuć było odór alkoholu. Doszedł do
wniosku, że najpierw musi obserwować sytuację, a dopiero później wziąć się do pracy.
Usiadł przy barze i zamówił pierwszego lepszego drinka. Wypił zawartość
kieliszka, która niemal wypaliła mu gardło. Dostał drugą kolejkę. Już miał
wypić trunek, gdy poczuł czyjeś dłonie na ramionach.
Powoli się odwrócił i zobaczył
jakąś młodą dziewczynę z niebieskimi oczami i rudymi lokami. Uśmiechnęła się do
niego sztucznie i zaczęła go zagadywać, siadając jak najbliżej się dało. Harry nawet
nie wiedział, jakim sposobem dziewczyna usiadła mu okrakiem na kolanach. Co
innego mu pozostało? Musiał zachowywać się tak, jak na klienta tego baru
przystało i nie zrzucił jej z siebie. Kątem oka obserwował Traversa, do którego
łasiła się jakaś brunetka. Po chwili zniknęli za drzwiami, na których
narysowano twarz diabła. Domyślił się, co tam jest. Stwierdził, że być może
uzyska jakieś informacje od rudowłosej, dlatego wskazał jej głową na drzwi, a
ona z uśmiechem z niego zeszła. Razem przeszli przez drzwi, za którymi
wcześniej zniknął Travers. Kiedy stanęli na podłużnym korytarzu, do uszy
Czarnego wdarły się różne dźwięki świadczące o zadowoleniu klientów. Ruda
poprowadziła go do jednego z pustych pokoi. Intensywnie czerwone ściany i
mroczne pomieszczenie pobudzało zmysły. Widok łóżka z niezbyt czystą pościelą
odrzucił Harry’ego na samym wstępie. Nie chciał wiedzieć, co się tutaj działo,
zanim przekroczył próg pokoju. Zamknął za sobą drzwi. Dziewczyna zaczęła
rozpinać mu kurtkę, lecz on chwycił ją za ręce, kręcąc głową.
— Znasz tego kolesia, który
zniknął w jednym pokoi przed nami?
— Za informacje tutaj też się
płaci — powiedziała z uśmiechem, siadając wygodnie na łóżku, jakby nie
dostrzegała, w jakim stanie jest pościel. Harry podał jej kilka banknotów. — Travers.
Przychodzi tutaj średnio co dwa dni. Upija się i zwykle znika z tą brunetką za
drzwiami.
— Wiesz, gdzie później idzie?
— Kieruje się w stronę Pokątnej.
— Śmierciożerca?
Spojrzała na niego z uśmieszkiem.
Czarny wywrócił oczami i podał jej kolejne banknoty.
— Na sto procent.
— Długo tu przesiaduje?
— Zwykle przychodzi po
dwudziestej. Jeśli ma zły humor, potrafi przesiedzieć tutaj do późnych godzin
nocnych, aż któraś go odpowiednio nie zadowoli. Wychodzi około północy,
najczęściej schlany w trzy dupy.
Spojrzała na jego ukrytą pod
kapturem twarz, gdy zbliżył się do niej. Oprócz zielono-czerwonych oczu nie
była w stanie dostrzec nic innego.
— Marnujesz się tutaj —
powiedział i pocałował ją w usta.
Myślała, że dojdzie do czegoś
więcej, tak jak zwykle. Poczuła ciepłą dłoń na dekolcie, a później zniknęła
zarówno ręka, jak i usta. Otworzyła oczy, które zamknęła, nawet nie wiedząc
kiedy. W pokoju była sama, a znad kusej bluzki wystawały banknoty, które
wystarczyłyby jej na niezłe mieszkanie w Londynie.
Harry czekał na Traversa
niedaleko wejścia do klubu. Było kilka minut przed północą, gdy wyszedł,
wyraźnie się chwiejąc. Skierował się w stronę Pokątnej, a Czarny ruszył za nim.
— Travi! — Do Traversa dołączył
jakiś inny mężczyzna. — Znowu na dziewczynach? — zaśmiał się.
— Trzeba korzystać z życia, Eddy.
Roześmiali się. Czarny podszedł
bliżej. Musiał się dowiedzieć, czy Eddy to także śmierciożerca. Czemu by nie
załatwić dwóch przy okazji?
— Czarny Pan wzywa cię na jutro —
rzekł cicho Eddy.
Harry uśmiechnął się lekko. Czyli dwóch gnojów mniej.
— Co tam u Voldiego? — spytał
głośno.
Obaj gwałtownie się odwrócili.
Byli niemal na ulicy Pokątnej, a tu nagle jakiś gostek pyta się o Czarnego
Pana?
— A co cię to obchodzi? — warknął
Travers.
— Właściwie to mam to w dupie —
westchnął, podchodząc bliżej.
Śmierciożercy wyciągnęli różdżki,
na co Czarny prychnął, nawet nie przystając.
— Kto ty? — warknął Eddy.
— Aktualnie wasza śmierć — stwierdził,
a oni zaśmiali się.
ŁUP!
Travers wylądował na ziemi
powalony kopniakiem w twarz.
— Ty sukinsynu — wydusił, a
później zawył boleśnie, kiedy oberwał po raz kolejny.
Eddy chciał rzucić na niego
zaklęcie, lecz zanim podniósł różdżkę, poczuł, że dłoń przeciwnika zaciska mi
się wokół jego szyi. Oczy niemal wyszły mu z oczodołów. Starał się wyrwać, ale
Czarny mu na to nie pozwolił. Harry zauważył pojawiających się na ulicy aurorów.
Nie miał zamiaru oszczędzić śmierciożerców, dlatego gdy łowcy czarnoksiężników rzucili
się w ich stronę, zacisnął dłoń mocniej, unosząc Eddy’ego w górę. Kątem oka dostrzegł,
że Travers sięga po swoją różdżkę, więc nadepnął na jego place. Mężczyzna zawył
boleśnie. Eddy zawisł uduszony, więc Czarny rzucił jego ciało na ziemię.
Widząc, że aurorzy są już bardzo blisko, wyciągnął nóż, który zawsze miał przy
sobie. Podciął pozostałemu śmierciożercy gardło. Trysnęła krew, ale nawet się
tym nie przejął. Zniknął w czarnej mgiełce na oczach aurorów.
HARRY POTTER NOWYM CZARNYM PANEM?
Wczorajszego dnia na ulicy Pokątnej widziano Harry'ego Pottera, który
uciekł aurorom po zabójstwie Augustusa Rookwooda. Chłopiec-Który-Przeżył
dokonał kolejnych morderstw. Jego ofiarami stali się Chris Travers i Edward
Jiggle – dwoje mężczyzn podejrzanych o współpracę z Sami-Wiecie-Kim. Na oczach
aurorów chłopak udusił Jiggle’a, a Traversowi podciął gardło.
Czy to śmierć jego dziewczyny, Marli Winnhof, tak na niego wpłynęła?
Potter oskarżał Rookwooda o zamordowanie dziewczyny, więc czy to było powodem
jego zmiany?
Po ponownej sekcji zwłok przeprowadzonej przez Marka Devisa okazało
się, że Rookwood miał na przedramieniu Mroczny Znak, którego wcześniej nie
wykryto. Okazało się, że Potter miał rację w tej sprawie, więc czy to
sprawiedliwe, żeby został tak surowo ukarany przez aurorów?
Według wielu osób Potter może być kolejnym zagrożeniem dla czarodziei.
Czy Potter stanie się drugim Lordem? Wykluczono plotkę, że chłopak przystał do
swojego śmiertelnego wroga, ponieważ morduje tylko śmierciożerców. Czy
Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać ma groźniejszego wroga niż przewidywano?
A może Potter pomaga czarodziejom wygrać wojnę, wykluczając przeciwników
zabójstwami? Czas pokaże.
Rita Sketter
Syriusz złożył gazetę i ukrył
twarz w dłoniach. W Wielkiej Sali słychać było tylko szepty. Wszyscy byli
wstrząśnięci artykułem.
— Ta baba to suka! — warknął
głośno Mięta. — Jak może go oskarżać o to, że jest drugim Voldemortem?!
Kilka osób wzdrygnęło się,
słysząc ostatnie słowo. Max nie zwrócił na to uwagi. Nauczył się, że nie
powinien bać się imienia. Zbyt długo przebywał z Czarnym, żeby się do tego nie
przyzwyczaić.
— Ale zabił trzy osoby — mruknęła
jedna z fanek Harry'ego.
— Bo śmiecie na to zasłużyli. —
Alex włączył się do dyskusji. — Śmierciożercy powinni od razu być wysyłani pod
ziemię.
— A może nie? — prychnął Jay,
widząc spojrzenia niektórych skierowane na przyjaciela. — Non stop tylko wieją
z Azkabanu, więc chyba lepiej się ich pozbyć, zanim urządzą kolejną rzeź na
mugolach.
Nagle rozległo się głośne wycie,
które zmroziło wszystkim krew w żyłach.
Hej,
OdpowiedzUsuńHarry stał się teraz mroczny, noż jak gomtropią, nie mogli by z takim samym zaparciem ścigać śmierciożerców... o tak deportował się z hogwartu, no i cały hogwart się za niego wstawił...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia