sobota, 17 października 2015

I. Rozdział 76 - Wybuch

Harry pędził w stronę portretu Merlina z mocno bijącym sercem. Nigdy nie chciał tego robić. Nie chciał użyć tego zaklęcia na najbliższych.
Zmusił cię do tego – podpowiedział mu głos rozsądku.
Mogłem się lepiej maskować – zwątpił w siebie.
I tak by zauważył.
— Coś się stało? — spytał Jim, gdy tylko wpadł do środka.
— Przez tę cholerną walkę w Hogsmeade Syriusz dowiedział się kim jestem. Rozpoznał mnie.
— Co zrobiłeś?
— Wyczyściłem mu pamięć, a niektóre wspomnienia pozmieniałem tak, żeby mnie nie rozpoznał.
Ryan skinął głową.
— W takim razie nie powinno być problemu.

Harry czekał na Marlę, z którą spotykał się już od trzech tygodni i powoli przyznawał sam przed sobą, że jego serce należy do niej. Jego myśli zaprzątała niemal wyłącznie ona. Miał wrażenie, że zacznie latać, gdy tylko zobaczył jej twarz wśród tłumu ludzi i tęsknił za nią już godzinę po spotkaniu. Jay wielokrotnie nabijał się z niego, gdy głupio się uśmiechał bez powodu. Nie odważył się jednak jej pocałować, chociaż często go kusiło.
Kiedy tylko pojawiła się na korytarzu, w jego żołądku przebudziło się stado motyli, które trzepotały skrzydełkami jak szalone. Na powitanie musnęła wargami jego policzek, przez co aż zakręciło mu się w głowie. Zapach jej perfum uderzył mu do głowy niczym mocny alkohol.
— Co na dzisiaj wymyśliłeś? — uśmiechnęła się szeroko, wiedząc, że chłopak potrafi wymyślić takie randki, aby zapamiętała je przez długi czas.
— Mam coś wyjątkowego w zanadrzu. Mam tylko jedno pytanie.
— Tak?
— Ufasz mi?
— Ufam — odpowiedziała bez zastanowienia.
Chwycił ją za rękę, a ona zacisnęła na niej dłoń. Zaprowadził ją w stronę wyjścia. Stanęli przy granicy z Zakazanym Lasem, jednak Marla nie zawahała się, kiedy weszli między drzewa.
— Nie lubię tego miejsca — wyszeptała w pewnym momencie.
— Nie musimy iść.
— Chodźmy — zaparła się, a jemu szybciej zabiło serce, kiedy zbliżyła się do niego jeszcze bardziej, szukając schronienia.
Ruszyli w głąb lasu, a Czarny nie puszczał ręki Marli, za co była mu wdzięczna. Rozglądała się czujnie dookoła, jakby spodziewała się jakiegoś ataku. W następnej chwili zaparło jej dech w piersiach, kiedy dotarli na miejsce.
W środku przerażającego Zakazanego Lasu znajdował się okrągły plac oświetlony słońcem. Nie było tutaj nic nadzwyczajnego, jedynie wysoka do pasa zielona trawa oraz wyłaniające się maki, jednak całość dawała niesamowity efekt.
— Jak znalazłeś to miejsce? — zapytała z zachwytem.
— Kiedyś przypadkiem tu trafiłem.
W następnej chwili dziewczyna pociągnęła go za rękę, wbiegając w trawę ze śmiechem na ustach. Harry zaciągnął ją w sam środek placu, gdzie znaleźli rozłożony koc i koszyk z jedzeniem.
— Piknik! — zgadła z uśmiechem.
— Może być?
— Jak najbardziej.
Usiedli obok siebie, a po chwili zajadali się smakołykami przygotowanymi przez Zgredka, rozmawiając na wszystkie tematy, jakie przyszły im do głowy.
Harry zerknął na śmiejącą się Marlę i nie mógł się dłużej powstrzymywać. Śmiech umilkł, kiedy zbliżył się do niej. Jej wzrok wbił się w jego wargi, które po chwili złączyły się z jej ustami. W pocałunek włożył wszystkie uczucia, którymi ją darzył, a gdy odwzajemniła go, zapomniał, gdzie się znajduje.
— Wreszcie — szepnęła z uśmiechem, kiedy się od siebie odsunęli.
— To ja tyle zwlekałem z myślą, że dasz mi w pysk, gdy spróbuję, a ty mi tu mówisz, że wreszcie? — odpowiedział, a ona roześmiała się głośno.
W następnej chwili pisnęła, kiedy zmusił ją do położenia się na kocu, a następnie pochylił się nad nią i pocałował ponownie, już bez obawy, że zostanie odrzucony. Marla z ochotą odpowiadała na pieszczotę, mocno go obejmując.
Na kolację poszli głównie po to, żeby rozgrzać się ciepłą herbatą, gdyż wieczór nie był zbyt ciepły. Nie zwrócili uwagi na wpatrzonych w nich uczniów i zrozpaczone fanki Czarnego, kierując się do stołu Krukonów.
— W końcu przestanie jęczeć, że go fanki napastują — stwierdził Jay.

Gdy wrócił do pokoju wspólnego, był cały w skowronkach.
— Chłopaki, robimy imprezę — oznajmił na wstępie.
Alex i Jay natychmiast rzucili zadania. Pierwszy z nich pognał do dormitorium, żeby powiadomić o tym Rona, ale ten przez sen powiedział tylko, że chce spać.
— Czyli przypominamy sobie stare, dobre czasy, gdy się ze sobą męczyliśmy trzy miesiące — postanowił Jay. — Idę po Ognistą. Alex, leć po żarcie, a nasz szczęśliwie zakochany osobnik niech zorganizuje pomieszczenie.
Alex i Jay wyszli z pokoju wspólnego, w którym było bardzo mało osób. Reszta zapewne była już u siebie, więc...
Jesteś Huncwotem!
Wyszedł.

— Blee...
— Fuj...
— Co to tak śmierdzi?
Takie odgłosy słychać było dziesięć minut później w pokoju wspólnym.
— Łajnobomba — jęknął któryś uczeń.
— Ja nie będę tego sprzątał.
Wszyscy porozchodzili się do dormitoriów. Harry, Jay i Alex przybili sobie piątki. Prędko posprzątali bałagan i otworzyli okna, żeby wywietrzyć pomieszczenie. Później wyciszyli pokój i zaczęli imprezę.

Trzy butelki później słychać było wrzaski i śpiewy chłopaków. Harry stał na stole z Ognistą w ręce i tańczył, Alex skakał na fotelu, a Jay bujał się na lampie. Cała trójka wywrzaskiwała tekst piosenki lecącej w radiu. Donośny huk sprawił, że wszyscy zamilkli, ale impreza ruszyła na nowo, kiedy okazało się, że lampa nie wytrzymała i Jay wylądował na ziemi. Chłopak prędko się otrząsnął i dołączył do Czarnego.
— Miejsce dla mnie! — krzyknął Alex.
Wybił się mocniej i wskoczył na stół.
ŁUP!
Pod takim ciężarem blat nie wytrzymał i pękł. Cała trójka runęła na ziemię.
— I po stoliku — zachichotał Williams.
— Jest drugi — wyszczerzył się Jay i wskoczył na niego razem z Alexem.
Czarny postanowił nie ryzykować kolejnego upadku. Następnie zebrało im się na wspomnienia szkolenia Czarnych Feniksów, więc przytaczali wiele anegdot, z których śmiali się jak opętani.

Uczniowie zaczęli się wybudzać i wychodzić na śniadanie. Wśród nich był Max Leyc, który zszedł do pokoju wspólnego i omal nie wybuchnął śmiechem.
Harry, Jay i Alex nadal imprezowali. Muzyka głośno grała, a oni mieli głupawkę na całego. Czarny siedział na Jayu, który klęczał na podłodze. Brunet klepał go po tyłku, krzycząc: wio, koniku!, a Alex przejął rolę Jaya i wisiał na drugiej lampie, bujając się jak małpa.
— Rusz dupę, koniku — powiedział Czarny. Jay jednak podniósł się do góry, więc Harry runął na plecy. — Ej, ty byłeś osłem, a nie konikiem.
— Osłem? To ty nie umiesz prowadzić i koniki mają cię w dupie — odpowiedział.
Dyskusję o konikach przerwał głośny łomot, kiedy Alex spadł na ziemię. Podniósł się równie szybko.
— Śniadanie! — wrzasnął uradowany.
Wziął pod pachę radio i całą trójkę ruszyli do wyjścia. Szli od ściany do ściany, ale twierdzili, że idą. Po chwili chód trochę się wyprostował, więc wyszli. Max rozejrzał się po pomieszczeniu. Dwa stoliki były połamane, fotele poprzewracane, lampa leżała na ziemi, a wszędzie walały się butelki od alkoholu. Uczniowie próbowali zatrzymać trzy czwarte Huncwotów, jednak oni nie zwracali na nikogo uwagi. Wkroczyli do Wielkiej Sali, drąc się coś niezrozumiałego. Ludzie spojrzeli na nich wielkimi oczami. Na szczęście było niewielu nauczycieli. Łapa i Lunatyk rozszerzyli oczy, gdy Jay wskoczył na stół i zaczął tańczyć.
ŁUP!
— Sierotka Marysia, żyjesz? — spytał Alex.
— Żyję, Koziołku Matołku! — odkrzyknął spod stołu.
— Marla, moja kochana — powiedział Czarny, kiedy zobaczył, że do pomieszczenia wchodzi jego dziewczyna.
— Piłeś — zauważyła, gdy poczuła woń alkoholu.
— Yyy... No tak — uśmiechnął się niewinnie. — Opijaliśmy nasz związek.
— No właśnie! — krzyknął Jay, wychodząc na kolanach spod stołu. — Musieliśmy to oblać! Nie wstanę — jęknął. — Koziołek, pomóż.
— Spadaj — burknął Alex.
— Przyjaciel od siedmiu boleści. Potti, pomóż!
— Spadaj. Ja tu rozmawiam.
— Dwie chamskie świnie.
Jay położył się na środku przejścia plecami do sufitu. Czarny podszedł do niego.
— Ej! — Szturchnął go nogą w tyłek. — Sierotka Marysia nam padła — zachichotał, a Alex do niego dołączył.
— Cholerny ochlejus — mruknął.
— O kim mówisz?
— O nim... O tobie... O mnie... — zachichotał, a Harry pokręcił głową z politowaniem i usiadł obok niego.
Alex położył się na długości ławki i tak zasnął. Czarny wymamrotał coś do siebie.
ŁUP!
Walnął czołem w blat stołu i w takiej pozycji pozostał. Syriusz i Remus wymienili spojrzenia, a Marla stanęła z otwartą buzią. Weszła McGonagall i wtedy zaczęły się prawdziwe problemy. Była wściekła do granic możliwości.
— Zabrać ich do dormitorium. Gdy się obudzą, mają natychmiast stawić się u mnie — powiedziała w miarę spokojnie, ale wróżyło to wielkie kłopoty.

Harry otworzył oczy. Nie miał siły podnieść głowy, która ciążyła mu na karku. Stwierdził, że zaraz rozsypie się na kawałki.
— Czarny? — wyszeptał Alex leżący na łóżku obok.
— Hmm?
— Masz tabletki?
— Chyba gdzieś są, ale nie mam siły się ruszyć — szepnął.
Zamilkli. Jay stęknął, ale nic nie powiedział. Zanim doprowadzili się do porządku, minęło dobre pół godziny. Do środka weszli Dean i Seamus.
— Macie stawić się u McGonagall.
— Pięknie — mruknął Jay. — Widziała nas?
— Yyy… Przyszliście pijani do Wielkiej Sali i tam polegliście.
— Mamy przesrane.
— Ale syf — powiedział Alex, gdy tylko weszli do pokoju wspólnego.
Nagle do pomieszczenia wbiegli Ron i Ginny.
— McGonagall tu idzie! Jest wściekła jak osa! Syriusz próbuje ją udobruchać — rzekła szybko dziewczyna.
Sekundę później po pomieszczeniu latały różnorodne przedmioty. Wszystko zostało naprawione i wyczyszczone, gdy do pomieszczenia weszli Syriusz i McGonagall. Łapa odetchnął, kiedy zobaczył, że chłopcy już normalnie funkcjonują, a pokój jest czysty.
— Dzień dobry, pani dyrektor — rzekł beztrosko Alex.
— Williams, nie udawaj pajaca. Co wyście zrobili? To jest hańba dla domu Godryka Gryffindora...
I zaczęło się. Chłopcy stali ze skruchą wypisaną na twarzy.
— ... Szlaban z panem Filchem w każdy piątek do końca roku szkolnego o osiemnastej. — Trójka Huncwotów jęknęła zgodnie. — Minus trzydzieści punktów za każdego z was.
Jay otworzył usta, oburzony taką surowością, ale Harry szturchnął go w ramię. Dyrektorka wyszła.
— Ku*wa — zaklęli zgodnie.
— Minus pięć punktów za każdego — dobiegł ich głos zza niedomkniętego jeszcze portretu.
Jay przeklął po raz kolejny, gdy był już pewny, że go nie usłyszy.
— Minus sto pięć za jednym razem — mruknął Alex. — Musimy nieźle spiąć poślady, żeby to odrobić. Chodźmy na kolację.
W Wielkiej Sali wszyscy patrzyli na nich z rozbawieniem, jednak oni nie mieli zbyt wesołych min. Gryfoni rzucali im urażone spojrzenia, widząc, że znowu spadli w rankingu przez ich wybryki. Powoli żegnali się z Pucharem Domów. Przyszła Hermiona, zgrzytając zębami.
— Co wyście narobili?! — spytała wściekle.
Spojrzeli na nią z ukosa.
— No stało się — mruknął Jay.
— Stało się?! Przez wasze wybryki dom na tym cierpi! Ostatnio straciliście dwieście punktów, a teraz ponad sto!
— Nie musisz nam o tym przypominać.
— Widocznie muszę, bo w ogóle się tym nie przejmujecie!
Hermiona straciła nad sobą panowanie. Po dość ostrej wymianie zdań wyszła wściekła, a zaraz za nią Ron, mówiąc tylko do chłopaków, że postara się ją udobruchać. Cała szkoła patrzyła wprost na nich. Alex nie powstrzymał przekleństwa. Jay rzucił widelec, który trzymał w ręce.
— Uważaj! — krzyknął jakiś pierwszoroczny, którego ochlapał sos.
Umilkł, gdy chłopak na niego spojrzał.
— Oczy — szepnęła Ginny.
— Co oczy? — mruknął Harry.
— Świecą. Uspokójcie się, bo wybuchniecie.
Czarny zacisnął pięści, jednak nie potrafił powstrzymać złości, której nie mógł opanować. Ludzie wytrzeszczyli oczy, gdy najbliższy talerz uniósł się lekko w powietrze pod naciskiem aury, która go otoczyła. Natalie zerwała się z krzesła, widząc, że Harry ledwo panuje nad swoją mocą. To nie wróżyło nic dobrego. Zmroziło ją, gdy podłoga pod nim zaczęła się wgniatać pod wysokim ciśnieniem. Teraz dosłownie wszyscy patrzyli na niego z przerażeniem. Natalie była zaledwie w połowie drogi.
— Harry. — Cichy głos przepełniony miłością.
Czarny zerknął na bok. Marla stała kilka metrów dalej, wbijając w niego spokojne spojrzenie. Okna w Wielkiej Sali otworzyły się z rozmachem, zawiał ostry wiatr. Hermiona i Ron stojący w drzwiach Wielkiej Sali patrzyli na to oniemiali. Marla zrobiła krok w stronę Harry'ego. Wszystkie talerze stojące najbliżej Czarnego uniosły się w górę. Zebrały się wysoko nad wszystkimi i zaczęły kręcić, jakby były wciągnięte w wir. Kolejny krok. Jeszcze silniejszy wiatr rozpierzchnął się po pomieszczeniu. Gdzieś niedaleko rozbłysła błyskawica, a potężny huk dotarł aż tutaj. Ostatni krok. Marla przytuliła się do Czarnego. Chłopak rozluźnił się, choć ciężko oddychał. Wszystkie talerze spadły na ziemię, rozbijając się na małe kawałeczki, a okna zamknęły się z trzaskiem. Czarny objął Marlę, a wszystko wróciło do normy. Natalie uśmiechnęła się lekko. Dziewczyna chwyciła Harry'ego za rękę i wyprowadziła z Wielkiej Sali, zatrzaskując za nimi wrota.
Na sali panowała niesamowita cisza, a później wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. Głównym tematem był dziwny wybuch Harry'ego Pottera.

— To było dziwne. Ciśnienie aż zaciskało dech w piersiach. To nie było normalne. A jeszcze jego oczy… Byście to widzieli. Miałam wrażenie, jakby był gotowy pozabijać wszystkich wokół — powiedziała Natalie ze zgrozą w oczach.
— I wszystko wróciło do normy, gdy ta dziewczyna go przytuliła?
— Tak.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Każdy zatopił się we własnych myślach.
— Wiecie, że Czarny ma w sobie dużo mocy — powiedział wreszcie Ryan z zamyśleniem. — Nauczyliśmy go, jak nad nią panować, ale wydaje mi się, że w momencie gdy pojawił się u nas, jego moc nie była jeszcze w pełni ukształtowana i cały czas rośnie.
— To nie jest normalne.
— Nie. Już dawno cały proces powinien się zakończyć, a u niego to nadal trwa, jakby musiał poznać jeszcze więcej zakamarków magii, żeby zrozumieć, co ma zrobić, żeby wybuchy ustąpiły. Być może wpływ na to ma horkruks, który jest w nim. Ma w sobie coś z Voldemorta.
— Ryan, nie mów tak!
— Amy, taka jest prawda. Część mocy Voldemorta zatrzymała się u Czarnego i ona też może na niego oddziaływać, chociaż wydaje mi się, że to nie powinno być aż tak silne. Nie, to nie to — powiedział cicho do siebie po chwili. — Ma coś z Voldemorta, ale to nie może wpływać na niego aż tak mocno.
— Jest po prostu zbyt silny magicznie i nawet my nie możemy mu pomóc w całości tego opanować — rzekł Jim, a Ryan kiwnął lekko głową.
— Mam nadzieję, że się w tym nie pogubi, bo to może się źle skończyć. Gdyby miał taki zapęd, mógłby z łatwością zastąpić Voldemorta.
— Merlinie, Ryan…
— Nie oszukujmy się. Taka jest prawda. Ma wystarczającą moc, jednak weźmy pod uwagę, że Czarny ma w sobie pozytywne uczucia, w przeciwieństwie do Riddle’a. Myślę, że to wystarczająca bariera, dzięki której nie przekroczy granicy. I uważam — dodał z lekkim uśmiechem — że ta Marla utrzyma go w ryzach, skoro ma na niego taki wpływ.

Marla wyprowadziła Czarnego na błonia, nie zwracając uwagi na to, że pada deszcz. Harry mocno przytulił ją do siebie.
— Dziękuję — szepnął.
W odpowiedzi wtuliła się w niego jeszcze bardziej. 
Postanowili wrócić do szkoły, gdy zaczęło grzmieć. Czarny był wykończony. Okazało się, że wybuch pochłonął sporo jego sił. Przechodzili przez puste korytarze, trzymając się za ręce. Harry chciał skręcić, aby odprowadzić ją do pokoju wspólnego Krukonów, ale ona pociągnęła go w stronę wieży Gryfonów.
— Dzisiaj ja cię odprowadzam.
Harry westchnął i poddał się jej woli.
— Idź się położyć. Jesteś wykończony. — Stanęła na palcach i pocałowała go w policzek. — Śpij dobrze.
Po tych słowach odeszła. Harry patrzył za nią, dopóki nie zniknęła za rogiem, a później powiedział hasło i wszedł do pokoju wspólnego. Wszyscy ucichli, gdy wkroczył do środka, ale ich zignorował. Rzucił się na łóżko w dormitorium, lecz usłyszał pukanie do drzwi. Do pokoju zajrzała Hermiona.
— Mogę? — spytała cicho.
— Jasne.
Zamknęła drzwi i usiadła obok niego.
— Wszystko w porządku? — zaniepokoiła się.
— Już tak — mruknął.
— Przepraszam, to przeze mnie.
— Daj spokój, to nie twoja wina. Należało nam się. Powinniśmy zwracać większą uwagę na to, że szkodzimy całemu Gryffindorowi. Chociaż będzie trudno, to, przynajmniej ja, postaram się… szkodzić mniej.
— Wiedziałam, że nie powiesz nie szkodzić w ogóle — uśmiechnęła się lekko. Zaśmiali się. — Nie sądziłam, że Marla odważy się do ciebie podejść w trakcie wybuchu — powiedziała cicho.
— Jest bardziej szalona, niż myślałem — odparł i nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
— Zakochałeś się w niej na zabój — zauważyła.
— Mało powiedziane — przyznał.
— Widać, że też jej na tobie zależy, więc życzę wam szczęścia — rzekła i przytuliła się do niego.
— Bo będę zazdrosny — powiedział Ron, który wszedł do środka razem z Jayem, Alexem i Ginny.
— O nie... Nakrył nas — zaszlochała Hermiona..
— Co teraz? — wyszeptał przerażony Harry.
— Nie mogę tego dłużej ukrywać — rzekła poważnie Hermiona. — Razem z Harrym bierzemy ślub.
— I nawet nas nie zaprosiliście?! — oburzyła się Ginny.
— Tak się złożyło. To ma być mała uroczystość — oznajmił Harry. — Tylko my, żeby było romantycznie.
Wybuchnęli śmiechem. Nie rozmawiali na temat wybuchu i Harry był im za to wdzięczny.

1 komentarz:

  1. Witam,
    Harry jest zakochany w Marli, impreza boska, ma bardzo potężną magię...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń