— Harry! Harry, wstawaj, do
cholery!
— C-co?
— Wstawaj!
Uchylił powieki, czując potworny
ból głowy. Leżał tak, jak w nocy runął na łóżko.
— Co jest?
Jay chwycił się za głowę.
— Ogarnij się, człowieku! —
jęknął.
— Zacznijmy od tego, co ja tu
robię?
— Nie pamiętasz? — zdziwił się
Alex.
— Gdybym pamiętał, raczej bym nie
pytał.
— Ile ty wypiłeś?
— A bo ja wiem. Chyba nie aż
tyle, żebym dzisiaj umierał, tak jak to się dzieje. Która godzina?
— Po piętnastej. Nie mogliśmy cię
rano obudzić, więc przegapiłeś lekcje.
Alex przyglądał mu się przez
chwilę.
— Co pamiętasz? — zapytał.
— Do momentu, jak Mięta się darł,
że zrobi striptiz, jeśli pocałuje go dziesięć dziewczyn.
Ron i Jay wymienili spojrzenia.
— Niewiele — podsumował Ron.
— Czyli nie pamiętasz, jak
całowałeś się z Romildą? — Harry rozszerzył oczy z przerażenia. — Nie pamiętasz
— stwierdził Jay. — I tego, że później WE DWÓJKĘ gdzieś poszliście POZA pokój
wspólny, SAMI?
Harry jęknął.
— Ty chyba nie sądzisz, że ona i
ja...
— Nie wiem. Nie było was dobrą
godzinę. Chcieliśmy cię znaleźć na Mapie Huncwotów, ale chyba miałeś ją przy
sobie.
Czarny zaklął rozpaczliwie i
zerwał się z łóżka, mówiąc, że musi się tego dowiedzieć. Zachwiał się
niebezpiecznie, kiedy przed oczami pojawiły mu się mroczki. Ból w tylnej części
głowy był nie do zniesienia.
— Z kimś się biłem albo gdzieś
się uderzyłem? — wydukał.
— Nie widzieliśmy nic takiego,
ale jak wróciłeś to twierdziłeś, że boli cię głowa, więc raczej cię boli tak po
prostu.
Harry postanowił najpierw
doprowadzić się do porządku, a dopiero później iść do Romildy. Tabletka na kaca
nie zlikwidowała bólu głowy, więc to nie mógł być powód jego cierpienia.
Znalazł Romildę wśród jej przyjaciółek w pokoju wspólnym.
— Możemy pogadać?
Wyszli poza pokój wspólny
odprowadzeni niejednym spojrzeniem.
— Mam pytanie — rzekł Harry,
próbując nie zwracać uwagi na to, że dziewczyna stoi bardzo blisko. Prawie
stykali się klatkami piersiowymi. — Gdzie wczoraj poszliśmy?
— Do Pokoju Życzeń. Nie słyszałeś
o nim?
— Słyszałem. A... co tam
robiliśmy?
— Nie pamiętasz. — Spojrzała na
niego wściekle. — Ode mnie się nie dowiesz — syknęła i odeszła obrażona.
Czarny zaklął pod nosem.
Przechadzał się samotnie po
korytarzach, cały czas starając się przypomnieć sobie cokolwiek z imprezy
Gryfonów. Minęły dwa dni, a on nie wiedział, jak wydusić z Romildy potrzebne
informacje. Nagle na kogoś wpadł. Dziewczyna pisnęła, a Czarny w ostatniej
chwili złapał książki, które wypadły jej z rąk. Spojrzał na osobę przed sobą.
Marla.
— Znowu na mnie lecisz — zaśmiała
się.
— Nie. To ty lecisz na mnie.
Zaczęli się śmiać, a gdy ich
spojrzenia się spotkały, speszona dziewczyna zerknęła na bok. Harry chrząknął,
przypominając sobie, jak ostatnim razem skończyła się ich stłuczka. Mimo to przyjrzał
się Marli badawczo i przyznał, że była naprawdę śliczną dziewczyną, która
podkreślała swoją naturalność. Duże niebieskie oczy tryskały radością, a nie
smutkiem, jak ostatnim razem. Jasne kasztanowe włosy połyskiwały w świetle
słońca wpadającego przez okno. Pojedyncze kosmyki wysunęły się z końskiego
ogona i opadały jej na twarz. Mały nos tylko dodawał jej uroku, a brzoskwiniowa
cera była gładka jak skóra niemowlęcia. Kiedy się uśmiechała, wyglądała
olśniewająco. Rzęsy wydłużyła za pomocą tuszu. Miała na sobie czerwonobiałą
sukienkę w paski do kolan, co podkreślało jej dziewczęcość.
— Ee... Źle wyglądam? Coś mam na
buzi? — speszyła się, a on zorientował się, że wpatrywał się w nią jak
kompletny idiota.
— Ładne dziewczyny się
zapamiętuje — zacytował samego siebie. — Nie dziw mi się.
Zarumieniła się lekko.
— Dzięki — wymamrotała
zawstydzona.
Harry poczuł przyspieszone bicie
serca.
— Jak ci się układa z Simonem? —
spytał.
— Ach. Zerwaliśmy jakiś czas temu.
Ale nie żałuję. Powoli doprowadzał mnie do furii.
Harry poczuł gulę w gardle. Nie teraz! Mów coś, ty matole! Zaproś ją do
Hogsmeade!
— To może, w ramach kolejnego
zderzenia — Marla zachichotała, a Czarny stwierdził, że zaraz nie będzie w
stanie wydusić z siebie ani słowa — dasz się zaprosić na jutrzejszy wypad do
Hogsmeade? Chyba że się już umówiłaś to nie naciskam.
Spojrzała na niego zaskoczona, a
jej policzki zaróżowiły się jeszcze bardziej.
— Nie, nie umówiłam się. Chętnie
z tobą pójdę — uśmiechnęła się lekko.
— O jedenastej w sali wejściowej?
— Okay.
Nie chcąc przerywać rozmowy,
zapytał, gdzie idzie. Gdy odparła, że wraca z biblioteki do pokoju wspólnego,
zaproponował, że ją odprowadzi. W efekcie końcowym chodzili po Hogwarcie dobrą
godzinę, aż minęła pora ciszy nocnej. Czarny wrócił do siebie z mocno bijącym
sercem i głową w chmurach. Jay i Alex coś do niego mówili, ale on kompletnie
nie wiedział, co się dzieje.
— Czarny! — ryknął wreszcie Alex.
— Merlinie, co? — otrząsnął się.
— Zakochałeś się? — zaśmiał się
Jay.
Harry patrzył na niego przez
chwilę z dziwną miną. Otworzył usta, ale zaraz je zamknął.
— Zabujałeś się — zdumiał się
Alex, a Czarny nie był w stanie zaprzeczyć.
— Schodzisz na psy — dodał Jay. —
Która to?
— Nieważne.
— Powiedz chociaż, z którego
domu.
— Ravenclaw.
— Która klasa?
— Piąta.
— Imię i nazwisko?
— Pocałuj. Mnie. W. Dupę.
— Dowiemy się sami i rozpowiemy
to na całą szkołę. Lepiej mów z własnej woli — zagroził Jay.
— Wal się.
Jay wybiegł do pokoju wspólnego.
Czarny po chwili wahania pobiegł za nim.
— Harry się zakochał!
Czarny stanął w połowie schodów.
— A Jonson jest gejem! —
wykrzyknął.
Alex zaczął się śmiać, a Jay
zakrztusił się śliną.
Czekał w sali wejściowej na
Marlę. Serce biło mu jak szalone, a dłonie mocno się pociły. Nie pamiętał,
kiedy był ostatnio tak zestresowany. Krew uderzyła mu do głowy, gdy ją
zobaczył. Miała na sobie skórzaną kurtkę, a pod nią ciemną bluzkę z napisem w
innym języku. Do tego dodała czarne spodnie i zwykłe czarne trampki. Oczy podkreśliła
tuszem do rzęs, a włosy upięła w kucyk.
— Cześć — przywitała się z
uśmiechem, a gdy zobaczyła reakcję Harry'ego, który nie mógł oderwać od niej
wzroku, uśmiechnęła się jeszcze szerzej, chociaż policzki przybrały lekko
różowy kolor.
— Cześć — wydusił po chwili. —
Świetnie wyglądasz.
— Dzięki. Idziemy?
— Jasne.
Ruszyli w stronę Filcha, który
miał ich sprawdzić czujnikiem.
— Potter, a gdzie to się wybierasz?
Masz szlaban o czternastej.
— Tak? — Zamyślił się. —
Rzeczywiście. Rozumiem, że obecność nieobowiązkowa?
— Spróbuj mi się nie stawić.
Filch dźgnął go przyrządem w
brzuch, a Harry zacisnął zęby.
— Dupek — mruknęła Marla. — Mocno
cię trzasnął?
— Da się żyć — uśmiechnął się.
— Czyli przed czternastą wracamy?
— Kto tak powiedział? — udał zdziwienie.
— No... Masz szlaban.
— Nie mam tego w planach. Tak
chamsko się wepchnął, że nie ma mowy, żebym do niego poszedł. Nawet mnie nie
spytał, czy mam czas. — Marla wybuchnęła szczerym śmiechem. — I uwierz mi, że
wolę spędzić czas z tobą niż nim.
Na jej policzki wkradł się ledwo
widoczny rumieniec.
Przeszli wszystkie sklepy, w
myślach powtarzając sobie, żeby nie strzelić żadnej gafy, chociaż ich rozmowa
przebiegała bez zakłóceń. Skierowali się do Trzech Mioteł. Kiedy tylko tam
weszli, do ich nozdrzy wdarł się zapach kremowego piwa. Marla zajęła jeden ze
stolików, a Czarny poszedł zamówić napoje. Miło spędzili czas w swoim
towarzystwie. Harry niekiedy się zapominał i patrzył na nią jak zauroczony. Jej
uśmiech sprawiał, że jego serce niemal wyskakiwało z piersi i miał wrażenie, że
Marla je słyszy. Pragnął ją dotknąć, zadowalając się nawet krótkim muśnięciem
dłoni. Wydawało mu się, że plecie bez sensu, ale śmiech Marli rekompensował mu
wszystkie głupoty, które wydobywały się z jego ust.
Nie poczuł się osamotniony w
swoim bredzeniu, gdy Marla zaczęła mu coś opowiadać, co chwilę mieszając fakty,
chociaż ledwo zwracał na to uwagę. Nagle chyba zrozumiała, że gada bez sensu,
bo lekko się zarumieniła i stwierdziła, żeby zapomniał, o czym mówiła.
Skończyło się na tym, że śmiali się sami z siebie.
W Trzech Miotłach spędzili kilka
dobrych godzin, chociaż Czarny nie miał pojęcia, kiedy zleciał im czas. Już
zbierali się do wyjścia, gdy rozległ się trzask towarzyszący masowej
teleportacji. Harry zatrzymał Marlę, przytrzymując ją za dłoń. Dziewczyna
spojrzała na niego, ale on patrzył w stronę okna z niepokojem. Nagle rozległy
się krzyki, a ludzie na ulicy zaczęli uciekać w panice. Wybiegli z Trzech
Mioteł i zaparło im dech w piersiach. Śmierciożercy zaatakowali wioskę, a
towarzyszyły im piaskowce, o których mówił mu Ryan na szkoleniu Bezimiennych.
Były to stwory z sylwetką człowieka, jednak skórę zastępował piasek, który
krążył wokół nich. W dłoniach trzymały miecze ostre jak brzytwy.
— Co to jest? — Harry usłyszał
drżący głos Marli.
— Piaskowce — odpowiedział. —
Proszę cię, wróć do Trzech Mioteł.
— Tylko jeśli wrócisz ze mną. Nie
zostawię cię tu. Inaczej pójdę z tobą.
— Jesteś niepełnoletnia, więc nie
możesz.
— Ty…
— Ja muszę — powiedział, patrząc
jej w oczy.
Przez chwilę wbijała w niego
spojrzenie.
— Marla! — usłyszeli krzyk
jakiejś dziewczyny, która do nich przybiegła.
— Amanda! — odkrzyknęła z ulgą. —
Gdzie Ket?
— Ukryła się u Zonka. Musimy się
chować. To nie są ludzie i nie idzie ich oszołomić — odparła z paniką, chwytając
ją za drugą dłoń.
Spojrzała na Czarnego, który wbił
w nią wzrok.
— Uciekajcie — powiedział, a ona
skinęła głową, dlatego puścił dłoń Marli i ruszył na pole bitwy.
— Harry! — krzyknęła za nim, ale
Amanda nie pozwoliła jej pobiec za nim.
— Wezwij Bezimiennych — przekazał telepatycznie Natalie.
Czarny minął walczących ludzi i wylądował
na wolnym placu, gdzie stała Bellatriks wraz z kilkoma innymi śmierciożercami.
Pomiędzy nimi leżeli torturowani uczniowie.
— Harry — powiedziała kobieta tak
słodkim głosem, że miał ochotę zwymiotować. — Wiesz, po kogo tutaj przyszliśmy,
prawda?
Nauczyciele ewakuowali
niepełnoletnich uczniów do sklepów i prywatnych domów, żeby zapewnić im
bezpieczeństwo. Starsi starali się odeprzeć atak. Dopiero po chwili dotarło do
niego, że część śmierciożerców, piaskowce i grupka uczniów otoczona była
specjalną tarczą, przez którą nikt nie mógł się przedostać, a jemu udało się tylko
dlatego, że miał przez nią przejść. Z mocniej bijącym sercem uświadomił sobie,
że gdy tylko przeszedł przez barierę, śmierciożercy poszli za jego przykładem,
by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Po chwili zapadła cisza, a Harry uświadomił
sobie, że wpadł w pułapkę.
— Podejdź bliżej, zanim komuś
stanie się krzywda — powiedziała Bella z uśmiechem. — A konkretnie jej — dodała
i przyciągnęła do siebie Ginny.
— Żeby się nie zdemaskować, deportuj się do nas zaraz po uwolnieniu.
Zniszczymy barierę. Przebierz się i wróć — przekazał mu Ryan. — Ellen i Karen ewakuują porwanych,
śmierciożercami zajmą się aurorzy, a my bierzemy się za piaskowce.
— Zostaw ją — powiedział Harry
przez zaciśnięte zęby.
W następnej chwili został
popchnięty przez dwójkę śmierciożerców w stronę kobiety.
— Ona ci potowarzyszy — syknęła
Bella z satysfakcją.
Czarny szarpnął się
rozwścieczony, kiedy dwójka śmierciożerców zacisnęła dłonie na jego ramionach.
Moc zaczęła kumulować się wokół niego, przybierając formę czarnej mgiełki. Przewiercał
Bellę wzrokiem. Śmierciożercy, którzy go trzymali, zostali odrzuceni przez
aurę. Bellatriks zrobiła wielkie oczy. Od dawna nie była tak przerażona.
— Zostaw ją, bo inaczej gorzko
tego pożałujesz — wysyczał Czarny zimnym jak lód głosem, aż włosy stawały dęba.
Zrobił krok w stronę kobiety, nie
zważając na resztę przeciwników. Bella stała jak sparaliżowana. Jego wzrok
sprawiał, że nie mogła się ruszyć. Stanął tuż przy niej. Chwycił przerażoną
Ginny za ramię i uwolnił ją z ręki Belli. Popchnął ją lekko w stronę Syriusza, który
patrzył na tę sytuację jak skamieniały. Ginny zaczęła iść niepewnie w stronę
Łapy, nie odrywając spojrzenia od przeciwników. Wyszła poza barierę, a nikt z
nich się nawet nie ruszył. Syriusz przyciągnął ją do siebie.
Harry uśmiechnął się lekko,
widząc, że Ginny jest bezpieczna. Bellatriks, jak i reszta śmierciożerców,
otrząsnęła się z transu. Zdezorientowana kobieta rozejrzała się za rudowłosą.
Spojrzała ze złością na Czarnego, który uśmiechał się kpiąco.
— Crucio! — syknęł, celując w niego różdżką.
Chłopak ani drgnął, co jeszcze
bardziej ją rozwścieczyło. Uczniowie, nauczyciele, aurorzy i mieszkańcy
Hogsmeade zrobili wielkie oczy, gdy aura powiększyła się i odepchnęła
najbliższych śmieciożerców. Nagle na polu bitwy pojawili się zakapturzeni
Bezimienni w białych szatach i z mieczami u boku. Spojrzenia Harry'ego i Ryana
spotkały się. Najwyższy jednym machnięciem ręki przebił tarczę. Bezimienni
wyciągnęli miecze i rzucili się na piaskowce. Wszyscy otrząsnęli się z szoku
wywołanego pojawieniem się nieznanych postaci i zaczęli walczyć ze śmierciożercami.
Niektórzy pomagali Ellen i Karen wyprowadzać uprowadzonych z kręgu. Czarny,
korzystając z zamieszania, deportował się do zamku Aniołów. Przebrał się
machnięciem ręki i ponownie pojawił na polu walki. Chwycił miecz i od razu
obronił jakiegoś ucznia Hogwartu, który niemal pozbył się głowy przez nieuwagę.
Zablokował piaskowca w ostatniej chwili i natarł na niego. Wbił mu miecz w
brzuch. Trysnęła ciemnobordowa ciecz, a po chwili z piaskowca został tylko
piasek. Uczeń patrzył na to jak skamieniały.
— Uciekaj stąd — powiedział do
niego cicho Harry, aby jakimś cudem nie rozpoznał głosu.
Uczeń posłuchał go i natychmiast
pobiegł w stronę jednego ze sklepów.
— Spróbuj ułatwić Ellen i Karen przedostanie dzieciaków do nauczycieli —
przekazał mu Ryan.
Kobiety miały naprawdę ciężką
pracę. Piaskowce i śmierciożercy atakowali je z każdej strony. Sean zaczął
osłaniać Ellen, jednak Karen nie miała tego zabezpieczenia. Czarny natychmiast
tam pobiegł i zaatakował piaskowca, który rzucił się na nią i dzieciaka, którego
trzymała. Kobieta skorzystała z jego pomocy i pognała do Tonks, by przekazać
jej dziecko. Najwyraźniej aurorzy mieli walczyć, a nauczyciele zająć się
bezpieczeństwem i ewakuacją. Wiele osób ze starszych roczników pomagało obydwóm
grupom.
Czarny zablokował kolejnego
piaskowca, który go zaatakował. Uchylił się. Atak. Obrona. Cios. Unik. Atak. Ciemnobordowa
ciecz trysnęła ponownie. Z piaskowca został tylko proch. Zobaczył małe,
kilkuletnie płaczące dziecko siedzące na ziemi. Natychmiast podbiegł do niego i
chwycił na ręce. Ruszył w stronę pierwszego lepszego nauczyciela, który stał do
niego tyłem. Zorientował się, że to Syriusz, kiedy był prawie przy nim. Łapa
odwrócił się i spojrzał wprost na niego, więc nie mógł się wycofać. Opuścił
głowę i podszedł bliżej. Żeby mnie nie
rozpoznał... Żeby mnie nie rozpoznał... Dzięki Merlinowi mam kaptur, ale...
żeby mnie nie rozpoznał... Przekazał dziecko Łapie, który przyglądał mu się
z uwagą. Czarny odwrócił się, żeby odejść. Pech chciał, że akurat w tym
momencie rzucił się na niego piaskowiec. Miecze zgrzytnęły głośno, kiedy na
siebie natarły. Trzymali rękojeść oburącz i próbowali odepchnąć swojego
przeciwnika. Czarny na chwilę odpuścił, żeby nie tracić więcej sił i szybko
odskoczył do tyłu, aby uniknąć ciosu. Kolejny atak od strony piaskowca i
kolejny unik Harry'ego. Chłopak chwycił miecz w jedną rękę.
ŚWIST!
Broń przesunęła się z szybkością
błyskawicy. Późniejszy widok nie był przyjemny. Z brzucha piaskowca trysnęła
krew. Cała jego góra od pasa ześlizgnęła się z reszty ciała. Czarny przeciął go
wpół jak kawałek papieru. Spojrzał jeszcze przelotnie na bladego chrzestnego i
zniknął w tłumie walczących, wiedząc, że jego przeciwnik zamienia się w piasek.
Łapa patrzył na tajemniczą osobę,
która wmieszała się między ludzi. Mógł się założyć, że znał tę sylwetkę. Nie
wiedział skąd, ale znał. Z transu wybudził go Remus, dlatego zajął się pracą.
Nauczyciele ewakuowali wszystkich
uczniów w bezpieczne miejsce i dołączyli do walki. Bezimienni atakowali i
bronili się do utraty tchu. Byli w mniejszości, jednak radzili sobie doskonale.
Gdzie Czarny się nie obrócił, tam był jakiś piaskowiec lub śmierciożerca. Nikt
się nad nikim nie litował, a każdy walczył z zawziętością.
Harry pomógł Seanowi, który miał
na karku czterech piaskowców. Rozumieli się bez słów. Jeśli jeden nie zauważył,
że ktoś go atakuje, drugi osłaniał go swoim mieczem. Mogli na siebie liczyć w
każdej sytuacji, wzajemnie sobie ufając.
ŚWIST!
Głowa piaskowca zsunęła się z
szyi, odcięta bronią Seana.
ŚWIST!
Miecz Czarnego wbity w wątrobę
kolejnego przeciwnika.
ŚWIST!
Atak piaskowca na Seana. Unik Bezimiennego.
Klinga potwora wbita w serce swojego sprzymierzeńca.
ŚWIST!
Ostatni przeciwnik pada ugodzony ostrzem
Harry'ego.
Czarny i Sean spojrzeli na
siebie, ciężko sapiąc. Równocześnie odwrócili głowy w jedną stronę. Ku nim
biegły kolejne piaskowce. Sean i Harry jakby czytali sobie w myślach.
Odskoczyli od siebie, a obaj trzymali w ręku jedną końcówkę liny.
ŁUP!
Przeciwnicy runęli na ziemię, potykając
się o linę. Miecze wbiły się prosto w ich serca. Zostały z nich tylko kupki
piasku.
Harry uniknął kolejnego bliskiego
spotkania z mieczem przeciwnika. Na szacie miał już czerwone plamy, które były
krwią wypływającą z jego ran. Nie dało się ich uniknąć. Zablokował piaskowca.
Odskoczył do tyłu, by uniknąć następnego cięcia. Doskoczył do przodu i
zaatakował po raz kolejny. Spudłował. Potwór spróbował go podciąć, ale
podskoczył, a miecz przesunął się pod jego nogami. Spróbował ataku pionowego,
jednak przeciwnik przesunął się w lewo. Dwa miecze natrafiły na siebie i głośno
zgrzytnęły. Rozległ się trzask towarzyszący deportacji, a Czarny szybko
zorientował się, że śmierciożercy uciekli. Na polu walki zostały piaskowce i
Anioły oraz aurorzy, nauczyciele i uczniowie, którzy walczyli. Trzy ostatnie
grupy wycofały się, obserwując ciąg dalszy walki nieznanych im osób.
Syriusz dokładnie przyglądał się jednej
z nich. Tak znajoma. Przeklinał się za to, że nie pamięta. Coś ścisnęło go w
sercu, kiedy zobaczył, że właśnie tę osobę atakuje od tyłu drugi przeciwnik.
Harry słyszał, że ktoś jest za
nim. Zobaczył cień i unoszący się miecz. Odskoczył w prawo. Miecz wbił się w
serce przeciwnika, z którym walczył sekundę wcześniej. Harry szybko odwrócił
się i zabił drugiego piaskowca, odcinając mu głowę. Nie wiedział jaką, ulgę
odczuł teraz Syriusz.
Co się ze mną dzieje, do cholery?! – Łapa był wręcz przerażony
swoją reakcją.
Wszystkie piaskowce zostały
zlikwidowane. Anioły deportowały się bez słowa.
— Było ciężko — sapnął Frank.
— Musimy się spieszyć, bo
zobaczą, że nas nie ma — jęknęła Natalie do Czarnego.
Prędko się przebrali, a pozostali
pomogli im pozbyć się ran, pozostawiając te, które mogły być wynikiem walki na
zaklęcia. Harry deportował się do bocznej uliczki, a Natalie gdzieś dalej.
— Gdzie on jest?! — usłyszał
przerażony głos Marli.
— Uspokój się. Zaraz go
znajdziemy — mówił Remus, chociaż wyglądał na zdenerwowanego.
— A jak go porwali i dlatego
uciekli? — jęknęła.
— Nic mu nie jest. Zaraz
przyjdzie, zobaczysz — rzekł Syriusz.
— Jesteś! — Marla rzuciła się na
obolałego Czarnego.
Po chwili odsunęła się,
uświadamiając sobie, co zrobiła, a na jej policzkach wykwitły rumieńce.
— Idźcie do Hogwartu. My musimy
jeszcze zostać i odprowadzić innych — powiedział Syriusz, lekko się
uśmiechając, a Czarny kiwnął głową.
— Co z resztą? — spytał jeszcze.
— Już poszli do szkoły. Nie było
im nic poważnego. Tylko Jay miał jakąś większą ranę na brzuchu.
Harry jeszcze raz skinął głową i
razem z zawstydzoną Marlą ruszył w stronę szkoły. Syriusz i Remus odprowadzili
ich spojrzeniami, widząc, że chłopak lekko kuleje.
— Chyba coś iskrzy — mruknął
Lunatyk, uśmiechając się lekko, a Łapa kiwnął głową.
Później wzięli się do pracy.
Skrzydło Szpitalne było przepełnione.
Pani Pomfrey biegała od osoby do osoby, próbując każdemu pomóc. Brakowało łóżek
i uzdrowicieli, dlatego uczniowie pomagali jej przy mniejszych obrażeniach.
— Żyjesz? — spytał na wstępie Harry
Jaya, który leżał na łóżku okrążony przez Rona, Ginny i Alexa. Hermiona
opatrywała go.
— Jonsona tak szybko się nie
pozbędą — oznajmił.
— Panie Potter, znowu tutaj? —
Pomfrey załamała się, widząc Harry'ego.
Wzruszył ramionami w geście
bezsilności.
— Ja się nim zajmę —
zaproponowała Hermiona.
Pomfrey pokiwała głową, twierdząc
najwyraźniej, że chłopak nie jest w złym stanie i odeszła.
— Czy to jest ta sławna Marla, o
której tyle mówiłeś? — spytał Alex, patrząc na dziewczynę.
Harry postanowił, że w
najbliższym czasie udusi go poduszką podczas snu.
— Zgadłeś — powiedział, a Alex
domyślił się, co chłopak planuje.
Marla uśmiechnęła się lekko
zakłopotana.
W całej szkole wrzało. Panowało
olbrzymie zamieszanie wywołane atakiem na Hogsmeade. Wszędzie przewijali się
aurorzy, uczniowie mówili bardzo często o tym wydarzeniu, a w Proroku wypisywali różnorodne bzdury na
temat tajemniczych wojowników. Minęły dopiero dwa dni od ataku, a gazeta
szalała.
Harry siedział u Syriusza, gdzie
rozmowa potoczyła się w kierunku ataku.
— Nie wiem, jak w Proroku mogą pisać, że ci zakapturzeni
są jakimiś brutalnymi mordercami — rzekł Łapa. — Przecież tylko pomagali! Te...
piaskowce... czy jak one tam mają... miały nas pozabijać? Dzięki tym ludziom
nie było żadnych ofiar, a ci jeszcze ich mieszają z błotem! Ciekawy jestem, kto
by pokonał te stworzenia, gdyby nie oni? Aurorzy? — prychnął. — Gdyby potrafili,
to okay. Czemu nic nie mówisz?
— Bo nie dopuszczasz mnie do
słowa — zaśmiał się Harry. — Ględzisz i ględzisz...
— Ach... Sorry.
— Spoko — wyszczerzył się. — Było
widać, że chcą pomóc, a nie zabijać — stwierdził Harry zgodnie z prawdą. — Nie
powiedziałbym, że są brutalnymi mordercami. Wszyscy widzieli, że piaskowców nie
można zabić zaklęciami, a nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek potrafił
posługiwać się mieczem.
— Ten jeden był taki znajomy —
zastanowił się Łapa, a Harry zamarł. — Miałem wrażenie, jakbym widział go na co
dzień. Nie mogę sobie przypomnieć, skąd go znam.
— Przez przypadek rzucił ci się w
oko? — spytał niepewnie.
— Pewnie nie zwróciłbym na to
wcześniej uwagi, gdyby mi nie pomógł. A co ty tak się wypytujesz?
— Z ciekawości — odparł, nie
patrząc na niego. Nienawidził mu kłamać, ale nie miał wyjścia. Postanowił
szybko się ewakuować. — Muszę iść. Zaraz mam próbę.
Ruszył w stronę drzwi, a Syriusz
zamarł.
— Harry — powiedział cicho.
— Co? — spytał, nie odwracając
się.
— To byłeś ty.
Cisza była namacalna.
— Nie — zaparł się.
— Nie kłam — wyszeptał Łapa. —
Rozpoznałem cię po sylwetce od tyłu.
Czarny wiedział, że już nie ma
szans na przekonanie chrzestnego, że nie jest osobą, której szuka.
— Nikt nie powinien wiedzieć —
powiedział cicho i odwrócił się. Łapa patrzył na niego z niedowierzaniem.
— Co ty mówisz? — wydusił
zszokowany.
— Przepraszam — wyszeptał Harry,
a w stronę Syriusza poleciał promień zaklęcia.
Witam,
OdpowiedzUsuńczyżby usunął pamięć, jak powiedział, żeby pocałował go w dupę, to myślałam, ze to zrobi tak dla zabawy, zakochał się a co z tamtą?
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia