Piosenka Numb zrobiła furorę w świecie czarodziejów i nie schodziła z
pierwszych miejsc list przebojów, chociaż minął już dobry miesiąc od jej
premiery w radiu.
Harry razem z przyjaciółmi
siedział w pokoju wspólnym i odrabiał zadania. Nagle zobaczył nad sobą osobę,
której nie chciał widzieć. Nikogo teraz nie potrzebował tak jak Romildy Vane.
— Musimy pogadać.
Czarny spojrzał na nią z ukosa,
lecz wstał, chociaż z wyraźną niechęcią. Odeszli w kąt, w którym nikt nie mógł
usłyszeć ich rozmowy.
— Pamiętasz tę imprezę trzy
tygodnie temu?
— Powiedzmy, że większą część.
Powiesz mi w końcu to, co chciałem wiedzieć?
— Sądzę, że nawet powinnam.
— Więc?
Uśmiechnęła się cynicznie.
— Nadal nie pamiętasz?
— Ile razy mam ci powtarzać, że
nie — rzucił przez zaciśnięte zęby.
— Prawda będzie bardzo
zaskakująca, chociaż mogliśmy bardziej uważać.
— Wyduś to w końcu z siebie —
warknął głośniej, niż zamierzał.
— Jestem w ciąży! — Uczniowie
spojrzeli na nią zszokowani, a Czarny wytrzeszczył oczy. — A ty nawet nie
pamiętasz, kiedy zrobiłeś mi dzieciaka, bo byłeś pijany!
Na zwracając uwagi na Harry'ego,
pobiegła do dormitorium. Chłopak stał jak zamurowany. Gryfoni patrzyli na niego
z wielkimi oczami. Hermiona, Ginny i Huncwoci byli w kompletnym szoku. Czarny zdołał
wydusić z siebie jedynie jedno przekleństwo, a później zamknął się w
dormitorium, żeby ochłonąć.
To nie może być prawda. Nie może, do cholery! Nie...nie... nie...
nie... nie... Czuł, że powoli ogarnia go panika. Nie potrafił sobie
przypomnieć nawet najmniejszego fragmentu wspomnienia związanego z Romildą w
intymnej sytuacji. Merlinie, nie teraz.
Co ja powiem Marli? Zdarzenie, które nie miało mieć miejsca. Coś, czego nie
chciał. Przeklęty pech, który zakłócał jego życie od dzieciństwa.
Drzwi otworzyły się w hukiem i do
środka wbiegli jego przyjaciele.
— Czarny, coś ty, ku*wa, narobił…
A jeśli kłamała? Może nie jest w ciąży albo to nie twoje dziecko. Przecież
zawsze chciała cię usidlić. Może to jeden ze sposobów? Niech ci to udowodni.
Wyminął zdezorientowanych przyjaciół, a wściekłość biła od niego na kilometr.
Nie wiedział, jak przeszedł przez zabezpieczenia do sypialni dziewcząt.
ŁUP! ŁUP! ŁUP!
— Romilda, otwieraj, do cholery,
te drzwi!
ŁUP! ŁUP! ŁUP!
— Otwieraj, bo je rozpie*dolę na
kawałki!
Wydzierał się na całą wieżę
Gryffindoru. Uczniowie patrzyli na siebie ze zgrozą. Nie słyszeli, żeby
kiedykolwiek chłopak był tak wściekły.
— Tracę cierpliwość! Otwieraj!
Posypała się wiązanka
przekleństw. W końcu drzwi uchyliły się. Czarny wszedł do środka, zatrzaskując
je.
— Skąd mam mieć pewność, że
mówisz prawdę? — powiedział groźnie.
— Robiłam test ciążowy —
warknęła.
— Taki test nie wykaże ojcostwa!
— Sprawdzić to można dopiero po
narodzinach! Nikt inny nie może być ojcem, bo spałam tylko z tobą!
— Nie byłbym tego taki pewien.
— Nie jestem jakąś dzi*ką!
— A jednak się ze mną rzekomo
przespałaś!
Trzask! Harry nie przejął się uderzeniem w policzek.
— Ty jesteś ojcem, do cholery!
— Nie uwierzę, dopóki nie będę
miał na to dowodów — warknął.
— Już możesz pogodzić się z
faktem, że będziesz tatusiem, czy tego chcesz, czy nie! Mów sobie, co chcesz!
Faktów nic nie zmieni!
TRZASK!
Nie mógł już tego słuchać, więc
wyszedł, trzaskając drzwiami. Za oknami szalała burza. Wokół Harry’ego unosiła
się czarna mgiełka, a oczy niebezpiecznie błyszczały. Zszedł do pokoju
wspólnego, gdzie czekali na niego przyjaciele.
— Czarny, uspokój się —
powiedział Alex, a Jay chwycił go za ramiona, żeby nigdzie nie odszedł.
Harry dyszał ciężko, a aura nie
malała. Mieli wrażenie, że się uspokoił, ale nagle zacisnął pięści. Szyby w
oknach pękły na kawałeczki, a Jaya odrzuciło do tyłu, aż wpadł na grupkę
uczniów. Czarny wyszedł, odprowadzony przerażonymi spojrzeniami Gryfonów. Jay w
ogóle się nie zraził, tylko od razu podniósł się na nogi.
— Musimy go zatrzymać. Inaczej rozwali
cały zamek w drobny mak.
Cała piątka wybiegła za Czarnym.
Harry nie mógł nad sobą
zapanować. Przeszedł przez korytarz, a wszystkie szyby, do których się zbliżał,
pękały. Przystanął na chwilę. Sam próbował się uspokoić, ale było to zbyt
trudne, bo w jego głowie ciągle rozbrzmiewały słowa Romildy. Cały dygotał i
tracił siły. Zbroja stojąca niedaleko grzechotała pod naciskiem aury. Słyszał
kroki. Wiedział, że jeżeli ktoś mu nie pomoże, nie wytrzyma i stanie się
najgorsza rzecz z możliwych. Zza rogu wyjawili się Huncwoci i dziewczyny.
Chcieli do niego podejść, ale jego aura ich zatrzymywała.
— Co robić? Co robić? —
panikowali. — Kogoś wezwać? Czarny!
— Natalie — wydusił Czarny.
Trochę ich to zdziwiło, ale
wypełnili jego polecenie. Alex wysłał nauczycielce telepatyczną wiadomość.
Natalie siedziała w gabinecie
Remusa razem z Tonks i Syriuszem. Dzięki Czarnemu złapała z nimi bardzo dobry
kontakt, więc często wychodzili razem, spotykali się w którymś gabinecie i
popijali mugolskie wino.
Natalie nagle spięła się, czując
w sercu dziwne duszenie, jakby ktoś chwycił w dłoń organ i zdusił go.
Wiedziała, że z którymś z Aniołów dzieje się coś złego. Pytanie tylko, z
którym?
— Natalie? Co się dzieje? —
spytała Tonks, zauważając jej stan.
— Chwila — wydusiła.
— Czarny ma kolejny wybuch! Musisz nam pomóc! — usłyszała w
głowie przerażony głos Alexa Williamsa.
— Gdzie jesteście?
— Piąte piętro, portret Nicka Krzywego.
— Czarny — powiedziała na głos ze
strachem.
— Co z nim? — przerazili się.
— Chyba kolejny wybuch!
Zerwała się z krzesła i wybiegła,
a za nią pozostali. Pędzili przez korytarze, jak najszybciej mogli. W końcu
zobaczyli grupkę osób i Czarnego stojącego kawałek dalej. Poczuli dziwną,
niepokojącą moc.
— Kazał ciebie sprowadzić —
powiedziała Ginny.
Natalie wciągnęła kilka razy
powietrze, a wokół jej rąk pojawiła się ledwo widoczna biała mgiełka. Ruszyła
powoli w stronę chłopaka. Była w połowie drogi, gdy Czarny na nią spojrzał
oczami, w których błyskały szkarłaty. Zacisnął pięści.
TRZASK!
Zbroja roztrzaskała się na
kawałeczki, jednak ona nadal się zbliżała. Była prawie przy nim, gdy wszystkie
szyby na korytarzu popękały do końca. Chwyciła go za ramię. Spojrzał w
jej niebieskie oczy. Szkarłaty znikały, a aura malała. Kiedy wszystko wróciło
do normy, wyczerpany osunął się za kolana. Natalie przyklękła przy nim i ujęła
jego twarz w dłonie. Czerwieni nie było.
— Co się stało? — spytała, a
pozostali prędko do nich podbiegli.
— Strzel mi w łeb — szepnął
jedynie.
— Właśnie Romilda mu powiedziała,
że będzie ojcem — wydusiła Hermiona, a Czarny niemal zawył rozpaczliwie.
— Nie, to niemożliwe — wydukała
Natalie.
— Chyba możliwe — odparł słabo
chłopak.
— O Merlinie, impreza po
premierze piosenki? — zapytał słabo Łapa, a Harry pokiwał głową.
— Nawet tego nie pamiętam — dodał
ledwo dosłyszalnie.
— Aż tyle wypiłeś? — szepnęła
Natalie.
— Mnie się zdaje, że to nie to —
rzekł Jay, patrząc przez okno. — Wypiłeś bardzo mało. Po takiej dawce nie mogło
aż tak cię wziąć. Nie ciebie. Syriusz, pamiętasz, jak się wtedy zachowywał?
— No tak. Zupełnie jakbyś coś
wziął — przypomniał sobie Łapa.
— Coś sugerujecie?
— Czymś cię naszprycowała, dlatego
nic nie pamiętasz — powiedział Alex. — Sterowała tobą, jakbyś był pod
Imperiusem.
— To podam jej Veritaserum.
— W ciąży jest to zbyt
niebezpieczne. Nikt nie będzie chciał się zgodzić — mruknęła Natalie. — Miałeś
jakieś objawy, poza brakiem pamięci?
Wzruszył bezradnie ramionami.
— Bolała cię głowa — rzucił Ron.
— Po tym, jak wróciłeś do pokoju wspólnego, trzymałeś się za tył głowy i
powiedziałeś, że cię boli. Rano pytałeś, czy z kimś się biłeś albo w coś
uderzyłeś. Tabletka na kaca nie działała.
— Eliksir Nieświadomości —
zawyrokowała Natalie.
— Ale co to zmienia? — jęknął
Czarny.
Milczeli. Nic nie zmieniało. I
tak będzie ojcem, jeśli Romilda mówiła prawdę o ciąży.
Kolejnego dnia cała szkoła
huczała o tym, że Harry Potter i Romilda Vane będą mieli dziecko. Czarny miał jeden
cel: znaleźć Marlę i wszystko jej wytłumaczyć. Siedziała przy stole Krukonów
bardzo blada i z załzawionymi oczami. Przyjaciółki próbowały ją pocieszyć, lecz
nic na nią nie działało.
Harry przekroczył próg Wielkiej
Sali. Nie przejmując się spojrzeniami, skierował się niepewnie w stronę
Krukonów.
— Marla — zaczął cicho,
zatrzymując się obok niej.
Spojrzała na niego, a Harry
poczuł, że coś ściska go za serce, gdy zobaczył tyle rozpaczy.
— Odejdź — powiedziała drżącym
głosem.
— Proszę, porozmawiajmy
Kucnął obok.
— Nie chcę. Nie chcę cię znać.
Serce pękło mu na pół. Był to
taki ból, jakby powiedziała, że go nienawidzi. Jednak nie miał zamiaru się
poddać. Klęknął przed nią, wiedząc, że postronny obserwator mógłby uznać, że
kompletnie mu odbiło.
— Błagam cię. Daj mi wszystko
wytłumaczyć.
Jedna z jej przyjaciółek,
prawdopodobnie Ketherine, wysłała mu mrożące krew w żyłach spojrzenie. Wcale
się nie dziwił, w końcu ranił jej najlepszą przyjaciółkę. Amanda z kolei
spojrzała na niego bez żadnych emocji.
— Wysłuchaj go, a jeśli zasłuży,
daj mu w pysk — powiedziała do Marli.
Czarny spojrzał na nią z
wdzięcznością, ale ona nie zareagowała.
— Co mam zrobić, żebyś ze mną
porozmawiała? — spytał rozpaczliwie Marlę. — Rozbić dyrektorce na głowie tort?
— dodał ciszej. — Dla ciebie wszystko.
Uśmiechnęła się lekko i pokiwała
głową. Czarny wstał i ruszył w stronę stołu dla nauczycieli. Był już w połowie
drogi.
— On naprawdę chce to zrobić? —
wyszeptała Marla.
— Na to wychodzi — stwierdziła
Ket z lekką dezorientacją.
— Przecież go wyrzucą ze szkoły!
— przeraziła się.
— Sama tego chciałaś — zauważyła
Amanda.
— Myślałam, że żartuje.
Wzruszyła ramionami. Marla
zerwała się z ławki.
— Harry! Nie rób tego!
Natychmiast się zatrzymał.
— Na pewno? — spytał, odwracając
się do niej.
— Przecież wyrzucą cię ze szkoły.
— Ty jesteś ważniejsza niż
szkoła.
Marla zmiękła, słysząc te słowa.
Przyznał to przed całą szkołą. Poczuła, jakby wyznał jej miłość przed
wszystkimi. Kilka dziewczyn westchnęło z rozmarzeniem. Padł na kolana i zaczął
przesuwać się w jej stronę, składając ręce jak do pacierza. Uczniowie mieli
miny nie do opisania. Syriusz uśmiechnął się lekko. Marla rozejrzała się
zdezorientowana ze świadomością, że dla niej chłopak robi z siebie kompletnego
głupka. Usłyszała również pomruk Ket, która nie była przekonana do Czarnego:
— Chyba ma u mnie plusa.
To było dla niej najlepszym
argumentem.
— Chodź — powiedziała wreszcie z
lekkim rumieńcem.
Czarny gwałtownie się podniósł i
poszedł prędko za dziewczyną do sali wejściowej.
— Co masz mi do powiedzenia? —
zapytała, starając się, żeby jej głos zabrzmiał twardo. — To twoje dziecko?
— Nie wiem. Chyba możliwe —
szepnął.
— Chyba? Spałeś z nią czy nie? —
warknęła ze zmrużonymi oczami.
— Po premierze piosenki w
Gryffindorze zorganizowaliśmy imprezę — zaczął zamiast odpowiedzieć. — Coś się
wtedy stało. Ze mną. Kompletnie urwał mi się film, nie mam żadnych przebłysków,
a według chłopaków nie wypiłem aż tyle, żeby doprowadzić się do takiego stanu.
Coś mi odbiło.
— Słyszałam, że przy wszystkich
się z nią całowałeś — wyszeptała, a Harry skrzywił się.
— Zawsze jej unikałem, a wtedy
rzekomo ciężko było mnie od niej odciągnąć. Wszyscy twierdzą, że zachowywałem
się wtedy jak naćpany. — Marla zmarszczyła brwi na te słowa. — Wyszedłem z nią
do Pokoju Życzeń. Wróciłem po godzinie z tak silnym bólem głowy, że ledwo
szedłem. Rano myślałem, że się z kimś biłem albo w coś się uderzyłem, ale
chłopaki stwierdziły, że nic takiego nie miało miejsca, przynajmniej nie wtedy,
gdy mieli mnie na oku. Imprezę pamiętam doskonale do pewnego momentu. Później
wszystko się urywa i nie jestem w stanie nic sobie przypomnieć, dlatego nie
potrafię ci powiedzieć, czy z nią spałem. Objawy opisałem Natalie. Ból tylnej
części głowy według niej może być objawem zażytego Eliksiru Nieświadomości, a
Romilda miała okazję podać mi to na imprezie. Wystarczyło, żeby dolała mi to do
szklanki. Sterowała mną jak kukiełką. Myślę, że większość Gryfonów, którzy
wtedy byli na imprezie, zauważyli moje zachowanie. Doskonale też wiedzą, jak
staram się jej unikać na co dzień.
Zamilkł. Dziewczyna patrzyła
wszędzie, byle nie na niego. Ujął jej twarz w dłonie, aby na niego spojrzała.
— Kocham cię i nigdy nie
zrobiłbym tego, co się stało, nawet gdybym był chociaż trochę świadomy.
— Ja... muszę to przemyśleć... —
wyszeptała ze świadomością, że pierwszy raz wyznał wprost, że ją kocha.
Pobiegła do swojego pokoju
wspólnego. Harry na śniadanie już nie wrócił.
Szedł w stronę gabinetu
McGonagall, która wezwała go do siebie po lekcjach, na których siedział jak
zaklęty. Milczał, nie słuchał, myślał, jak rozwiązać wszystkie problemy. W
gabinecie byli już McGonagall i Syriusz. Dyrektorka wskazała mu krzesło obok
Łapy, a on usiadł z pustką na twarzy.
— Wiesz po co tu jesteśmy? —
spytała.
Kiwnął sztywno głową, a ona
westchnęła.
— Poczekajmy chwilę.
— Nie sadzajcie jej obok mnie, bo
chyba ją zabiję — powiedział cicho.
Syriusz natychmiast zrozumiał, że
chodzi mu o wybuch.
— Natalie będzie na miejscu —
odparł, a Harry pokiwał głową z ulgą na twarzy.
Kobieta usiadła zaraz obok niego,
żeby mogła w każdej chwili zareagować.
— Jak z Marlą? — spytała cicho.
Wzruszył ramionami z oczami
pustymi jak przepaść do piekła.
Weszła Romilda, a Czarny
zgrzytnął zębami. Natalie chwyciła go za przedramię.
— Wiecie doskonale, w jakiej
sprawie tutaj jesteśmy — zaczęła dyrektorka. — Po szkole rozeszła się plotka,
że będziecie rodzicami. Takie zdarzenie nie miało miejsca za naszych czasów, jednak
postaramy się jakoś rozwiązać tę sprawę. Na prośbę Harry'ego Romilda została
zbadana przez panią Pomfrey. Ciąża została potwierdzona, jednak ojcostwo można
stwierdzić dopiero po narodzinach. Romildo, kto jest ojcem?
— Harry, który mógłby się
wreszcie do tego przyznać — burknęła, nie patrząc na nikogo.
Czarnemu groźnie zabłyszczały
oczy, a Natalie chwyciła go za łokieć.
— To może ty byś powiedziała, jak
w to ojcostwo mnie wrobiłaś? — syknął.
— Sam się wrobiłeś — prychnęła.
— I Eliksir Nieświadomości sam
sobie dolałem?
— Nic ci nie dolałam! — warknęła.
— A mnie wyrośnie trzecie oko.
— Spokój! — powiedziała donośnie
McGonagall, przerywając wymianę zdań, która pewnie przerodziłaby się w kłótnię.
— Panno Vane, dla dobra ciąży powinnaś stawiać się przynajmniej raz w tygodniu
w Skrzydle Szpitalnym na badaniach. Myślę, że na razie to chyba wszystko.
Romilda szybkim krokiem poszła do
pokoju wspólnego, nawet się nie żegnając.
Jeszcze tego samego dnia Alex i
Jay wyciągnęli go do Czarnych Feniksów, żeby odwiedzić ich nauczycieli ze
szkolenia. Wymknęli się ze szkoły i poza murami Hogwartu deportowali do zamku.
W Wielkiej Sali było pusto, więc Alex rzucił na siebie zaklęcie i wydarł się na
cały budynek:
— Intruzi w Wielkiej Sali!
Po chwili do pomieszczenia
wbiegli Brian, Mark i Martin z różdżkami w dłoniach. Chłopcy parsknęli śmiechem,
widząc ich zacięte miny.
— Dostaniecie po pyskach —
oznajmił Brian.
Uśmiechnęli się niewinnie.
Dostali niezły ochrzan za to, że tak długo ich nie odwiedzali, a później rozmowa
zeszła na luźniejsze tematy.
— A wy jak tam? Szalejecie?
Czarnemu natychmiast zszedł z
twarzy uśmiech. Jay i Alex wymienili spojrzenia.
— Oho, poważna sprawa — zauważył
Mark.
— Och, nic takiego — powiedział
Czarny z przesadną wesołością. — Tylko rzekomo będę ojcem dziecka zdziry, którą
chętnie bym zabił.
Cała trójka otworzyła usta ze
zdumienia.
— Nie wariuj tak w tej szkole —
wydukał Martin.
— Daj spokój — wymamrotał, już
nawet nie potrafiąc ironizować.
— Jakby na to nie patrzeć, wiesz
przecież, skąd się biorą dzieci — powiedział Mark.
— Podała mi Eliksir
Nieświadomości.
— To już inna sprawa — przyznał
Brian. — Pewnie masz problemy z Ginny.
— Z Ginny? — spytał
zdezorientowany Czarny. — A, no tak, nic nie wiecie. Już nie jestem z Ginny.
Brian zakrztusił się śliną.
— Co?!
— No trochę nam się posypało. Teraz
jestem z Marlą. Właściwie to sam już nie wiem, czy jestem, czy nie — mruknął
niemrawo.
— Mamy przestarzałe informacje —
westchnął Martin.
— Tak czy inaczej, nieciekawa
sprawa — stwierdził Brian.
— Gdybym cokolwiek pamiętał, to
spojrzałbym na to inaczej. Chociaż jedno, pieprzone wspomnienie, które by mi
przejaśniło w głowie. Ale nic.
Zapadła chwila ciszy.
— Nie jesteś pewny — zauważył
Brian.
— Nie, chociaż wszystko na to
wskazuje.
Brian pochylił się w jego stronę.
— Więc zrób wszystko, żebyś był
pewny, zanim cię wpakuje w ojcostwo.
Czarny patrzył na niego przez
chwilę.
— Niby jak mam to sprawdzić?
— Jesteś Potterem czy nie, do
jasnej cholery? Do kawałów masz wyobraźnię, ale nie wymyślisz jakiegoś sposobu,
żeby się tego od niej dowiedzieć? Rusz głową.
Brian patrzył na niego z
uśmiechem, a Harry poczuł nagle przypływ nadziei. Zanim jednak cokolwiek
powiedział, całym zamkiem wstrząsnęło. Zerwali się z krzeseł i wyjrzeli za
okno. Czarny machnął różdżką i zerwał się silny wiatr, który rozgonił pył
unoszący się nad zamkiem Ujrzeli kilkudziesięcioosobową grupę osób.
— Diabły — stwierdził Mark.
— Wezwijcie ludzi. Harry...
— Niebieskich?
Brian kiwnął głową. Weiter
zapewnił, że co najmniej dwudziestoosobowa grupa pojawi się maksymalnie za pięć
minut. Nim Diabły Życia dostały się na błonia, w zamku znalazło się niewielu
sprzymierzeńców, jednak wyszli na błonia, by stawić czoła przeciwnikom.
Poleciały pierwsze zaklęcia, a walka rozpoczęła się na dobre. Do zamku Feniksów
po kolei deportowali się Niebiescy, którzy przyłączali się do walki.
Harry niemal od razu po
przedostaniu się na pole bitwy musiał uniknąć zaklęcia uśmiercającego. Wszyscy
wiedzieli, że muszą przetrzymać atak, by dać jak najwięcej czasu pozostałym na
pojawienie się w zamku w celu udzielenia im pomocy.
Z jego płuc wyleciały resztki
powietrza, kiedy ktoś powalił go na ziemię. Myślał, że to atak któregoś z
Diabłów, lecz w ostatniej chwili spostrzegł, że to jeden z Niebieskich uratował
mu życie. W następnej chwili rzucił Zaklęcie Nożownika ponad jego ramieniem.
Ostrze wbiło się wprost w ramię Diabła, który upuścił różdżkę. Blondyn powalił
go jedną z klątw Niebieskich. Nie zdążył nic więcej zrobić, ponieważ prosto w
jego serce uderzył czarny promień. Harry jak w zwolnionym tempie widział, jak
młodzieniec pada martwy na trawę. Jego stalowe, puste oczy patrzyły w niebo.
Czarny wielokrotnie widział osoby
poległe w trakcie bitew, jednak oglądanie czyjejś śmierci było o wiele gorsze.
Po chwili uświadomił sobie, że ta bitwa jest niepotrzebna. Walczyli o swoje
terytorium i przetrwanie. Nie chodziło nawet o czyjeś idee, lecz Diabły
zwyczajnie chciały zlikwidować Czarne Feniksy. Tylko tyle. Śmierć ponosiły
niewinne osoby. Ginęli bezsensownie. Tylko dlatego, że ktoś miał taki kaprys.
Mogli żyć i cieszyć się z tego. Walczyli, by udowodnić, kto jest lepszy. Kto
wprowadził taki chaos? Kto jest za to odpowiedzialny? Ludzie mogli być wolni i
żyć spokojnie, jednak jeden patrzył drugiemu na ręce i życzył wszystkiego
najgorszego. Czekał tylko na potknięcie, aby przejąć to, co należało do tej
osoby. Władza. Nienawiść, kłamstwo i samolubstwo – cechy, który były tego
powodem.
Walka była bardzo trudna. Niebieskich
i Feniksów ciągle przybywało, ale to i tak było za mało. Diabły dostały się do
zamku, więc korytarze wyglądały tak, jakby przeszedł przez nie huragan.
Wszędzie walał się tynk, w powietrzu unosił się kurz, podłoga była pełna
dziur, a okna były powybijane. Zachodnia część zamku wyglądała najgorzej. Punkt
Szpitalny był jedną wielką ruiną.
— Incendhomonum! — Harry rzucił zaklęcie na pierwszego lepszego
przeciwnika.
Mężczyzna wrzasnął z bólu, kiedy
promień dotknął jego torsu. Na jego ciele pojawiły się rany oparzeniowe. Czarny
powalił go zaklęciem oszałamiającym. Wiedział, że zwykłe oszołomienie nie było
dobrym pomysłem. Najpierw musieli osłabić przeciwnika, aby nawet po wybudzeniu
byli słabi lub nienadający się do walki. Nic im nie dawało rzucenie zwykłego
oszałamiacza, ponieważ po chwili jego sprzymierzeniec go wybudzał.
— Boxtus! — Kolejne zaklęcie wymierzone w Diabła.
Mężczyzna zachwiał się, czując,
jakby ktoś walnął mu pięścią w twarz.
— Gawero!
Diabeł padł na ziemię jak
szmaciana lalka, czując, że wszystkie mięśnie odmawiają mu posłuszeństwa.
— Deremon!
Przeciwnik został pokonany. Harry
syknął z bólu, kiedy poczuł na sobie zaklęcie cięcia. Szybko odwrócił się i
zobaczył biały promień lecący wprost w niego. Odskoczył i rozpoczął kolejną
walkę.
Czas leciał. Obie strony poniosły
straty w ludziach, większość była poważnie ranna, niektórzy niemal słaniali się
na nogach, nadal walcząc.
Harry był w kiepskim stanie. Z
policzka, ramienia i biodra ściekała krew. Plecy miał zmasakrowane zaklęciami
cięcia. Był wyczerpany do szczytu możliwości. Nie zdążył obronić się przed
zaklęciami kolejnego przeciwnika. Najpierw poczuł mocne uderzenie pięścią w
głowę, a później runął powalony zaklęciem oszałamiającym.
Miał wrażenie, że minęła chwila,
gdy poczuł uderzenia w policzki. Ktoś bezlitośnie uderzał go po twarzy z otwartej
dłoni. Jęknął cicho, ale otworzył oczy. Nad nim pochylał się Martin.
— Obudził się! — krzyknął do osób
stojących kawałek dalej.
Czarny leżał tam, gdzie zakończył
swoją walkę. Nie słyszał już odgłosów bitwy.
— Już po? — spytał, rozcierając
sobie głowę.
— Tak. Przyszła pomoc od
Niebieskich, więc dali nogę — odpowiedział Martin.
— Rozwali Punkt Szpitalny. Niebiescy
zaoferowali pomoc i większość deportowała się do nich, żeby się podleczyć, bo
specjalnie dla naszych pościągali zaklęcia. Albo deportujecie się tam, albo od
razu do Hogwartu — rzekł Brian, który pomagał ubabranemu od krwi Jayowi
podnieść się do pionu.
— Od razu do szkoły — zadecydował
Alex, który z nich trzech był w najlepszym stanie.
Obaj natychmiast się zgodzili.
Brian gwizdnął cicho, a po chwili pojawił się przed nim jego feniks. Powiedział
mu, żeby odstawił chłopaków do szkoły, więc cała trójka chwyciła go za ogon.
Wylądowali w jednej z klas, a feniks zniknął.
Jay stracił dużo krwi i ledwo
trzymał się na nogach, a Czarny chodził chwiejnie, bo w głowie mu wirowało od
uderzenia w posadzkę. Harry powiedział Alexowi, żeby zaprowadził Jaya, a on
jakoś sobie poradzi z dotarciem do Skrzydła Szpitalnego. Alex wziął Jaya pod
ramię i wyprowadził go z klasy, a Harry wyszedł za nimi. Zostawiali za sobą
ślady krwi. Czarny podpierał się ściany, a Alex na wszelki wypadek szedł blisko
niego. Nagle rozległ się zduszony krzyk. Przed nimi pojawiły się przyjaciółki
Marli, które patrzyły na nich szeroko otwartymi oczami.
— Gdzie wy byliście? — wydusiła
brunetka.
— Nieważne — mruknął Alex. —
Pomożecie? — Prędko pokiwały głowami, szybko do nich podchodząc. — Zmyjcie tę
krew z podłogi i pomóżcie Czarnemu dojść do Skrzydła.
Ket machnięciem różdżki pozbyła
się plam, a Amanda chwyciła Harry'ego pod ramię, żeby miał na niej oparcie. Ketherine
co kilka metrów musiała zmywać z posadzki krwawe ślady. Gdy zobaczyli przed
sobą drzwi Skrzydła Szpitalnego, Jay był prawie nieprzytomny, a Harry ledwo
podnosił nogi. Weszli do środka, a pani Pomfrey od razu się nimi zajęła z pomocą
dziewczyn i Alexa. Z Jayem miała więcej pracy, jednak po kilkunastu minutach
obaj spali po zażyciu eliksiru. Czarny miał owiniętą głowę i klatkę piersiową bandażem,
a Jay tors, nogę i ręce. Alex i dziewczyny mieli wrócić do siebie. Chłopak od
razu skierował się do gabinetu Syriusza, aby opowiedzieć mu o całym zdarzeniu,
nic nie tłumacząc Ket i Amandzie.
— Harry i Jay są w szpitalu —
powiedział, gdy znalazł się w gabinecie Łapy.
— Co się stało? — zaniepokoił się
Syriusz.
— Byliśmy odwiedzić Feniksy i akurat
doszło do ataku.
— W jakim są stanie?
— Jay jest cały pocięty i stracił
sporo krwi, a Harry ma zmasakrowane plecy i nieźle uderzył się w głowę. Pomfrey
mówi, że może mieć wstrząśnienie mózgu. Już się nimi zajęła.
Powiadomili resztę przyjaciół i
wspólnie poszli do Skrzydła. Pielęgniarka powiadamiała ich o stanie obu chłopców,
gdy drzwi otworzyły się z rozmachem.
Witam,
OdpowiedzUsuńmam jednak nadzieję, że to nie dziecka Harrego, a może teraz zacznie sobie wszystko przypominać...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia