sobota, 17 października 2015

I. Rozdział 77 - "Kto wprowadził taki chaos?"

Piosenka Numb zrobiła furorę w świecie czarodziejów i nie schodziła z pierwszych miejsc list przebojów, chociaż minął już dobry miesiąc od jej premiery w radiu.
Harry razem z przyjaciółmi siedział w pokoju wspólnym i odrabiał zadania. Nagle zobaczył nad sobą osobę, której nie chciał widzieć. Nikogo teraz nie potrzebował tak jak Romildy Vane.
— Musimy pogadać.
Czarny spojrzał na nią z ukosa, lecz wstał, chociaż z wyraźną niechęcią. Odeszli w kąt, w którym nikt nie mógł usłyszeć ich rozmowy.
— Pamiętasz tę imprezę trzy tygodnie temu?
— Powiedzmy, że większą część. Powiesz mi w końcu to, co chciałem wiedzieć?
— Sądzę, że nawet powinnam.
— Więc?
Uśmiechnęła się cynicznie.
— Nadal nie pamiętasz?
— Ile razy mam ci powtarzać, że nie — rzucił przez zaciśnięte zęby.
— Prawda będzie bardzo zaskakująca, chociaż mogliśmy bardziej uważać.
— Wyduś to w końcu z siebie — warknął głośniej, niż zamierzał.
— Jestem w ciąży! — Uczniowie spojrzeli na nią zszokowani, a Czarny wytrzeszczył oczy. — A ty nawet nie pamiętasz, kiedy zrobiłeś mi dzieciaka, bo byłeś pijany!
Na zwracając uwagi na Harry'ego, pobiegła do dormitorium. Chłopak stał jak zamurowany. Gryfoni patrzyli na niego z wielkimi oczami. Hermiona, Ginny i Huncwoci byli w kompletnym szoku. Czarny zdołał wydusić z siebie jedynie jedno przekleństwo, a później zamknął się w dormitorium, żeby ochłonąć.
To nie może być prawda. Nie może, do cholery! Nie...nie... nie... nie... nie... Czuł, że powoli ogarnia go panika. Nie potrafił sobie przypomnieć nawet najmniejszego fragmentu wspomnienia związanego z Romildą w intymnej sytuacji. Merlinie, nie teraz. Co ja powiem Marli? Zdarzenie, które nie miało mieć miejsca. Coś, czego nie chciał. Przeklęty pech, który zakłócał jego życie od dzieciństwa.
Drzwi otworzyły się w hukiem i do środka wbiegli jego przyjaciele.
— Czarny, coś ty, ku*wa, narobił…
A jeśli kłamała? Może nie jest w ciąży albo to nie twoje dziecko. Przecież zawsze chciała cię usidlić. Może to jeden ze sposobów? Niech ci to udowodni. Wyminął zdezorientowanych przyjaciół, a wściekłość biła od niego na kilometr. Nie wiedział, jak przeszedł przez zabezpieczenia do sypialni dziewcząt.
ŁUP! ŁUP! ŁUP!
— Romilda, otwieraj, do cholery, te drzwi!
ŁUP! ŁUP! ŁUP!
— Otwieraj, bo je rozpie*dolę na kawałki!
Wydzierał się na całą wieżę Gryffindoru. Uczniowie patrzyli na siebie ze zgrozą. Nie słyszeli, żeby kiedykolwiek chłopak był tak wściekły.
— Tracę cierpliwość! Otwieraj!
Posypała się wiązanka przekleństw. W końcu drzwi uchyliły się. Czarny wszedł do środka, zatrzaskując je.
— Skąd mam mieć pewność, że mówisz prawdę? — powiedział groźnie.
— Robiłam test ciążowy — warknęła.
— Taki test nie wykaże ojcostwa!
— Sprawdzić to można dopiero po narodzinach! Nikt inny nie może być ojcem, bo spałam tylko z tobą!
— Nie byłbym tego taki pewien.
— Nie jestem jakąś dzi*ką!
— A jednak się ze mną rzekomo przespałaś!
Trzask! Harry nie przejął się uderzeniem w policzek.
— Ty jesteś ojcem, do cholery!
— Nie uwierzę, dopóki nie będę miał na to dowodów — warknął.
— Już możesz pogodzić się z faktem, że będziesz tatusiem, czy tego chcesz, czy nie! Mów sobie, co chcesz! Faktów nic nie zmieni!
TRZASK!
Nie mógł już tego słuchać, więc wyszedł, trzaskając drzwiami. Za oknami szalała burza. Wokół Harry’ego unosiła się czarna mgiełka, a oczy niebezpiecznie błyszczały. Zszedł do pokoju wspólnego, gdzie czekali na niego przyjaciele.
— Czarny, uspokój się — powiedział Alex, a Jay chwycił go za ramiona, żeby nigdzie nie odszedł.
Harry dyszał ciężko, a aura nie malała. Mieli wrażenie, że się uspokoił, ale nagle zacisnął pięści. Szyby w oknach pękły na kawałeczki, a Jaya odrzuciło do tyłu, aż wpadł na grupkę uczniów. Czarny wyszedł, odprowadzony przerażonymi spojrzeniami Gryfonów. Jay w ogóle się nie zraził, tylko od razu podniósł się na nogi.
— Musimy go zatrzymać. Inaczej rozwali cały zamek w drobny mak.
Cała piątka wybiegła za Czarnym.
Harry nie mógł nad sobą zapanować. Przeszedł przez korytarz, a wszystkie szyby, do których się zbliżał, pękały. Przystanął na chwilę. Sam próbował się uspokoić, ale było to zbyt trudne, bo w jego głowie ciągle rozbrzmiewały słowa Romildy. Cały dygotał i tracił siły. Zbroja stojąca niedaleko grzechotała pod naciskiem aury. Słyszał kroki. Wiedział, że jeżeli ktoś mu nie pomoże, nie wytrzyma i stanie się najgorsza rzecz z możliwych. Zza rogu wyjawili się Huncwoci i dziewczyny. Chcieli do niego podejść, ale jego aura ich zatrzymywała.
— Co robić? Co robić? — panikowali. — Kogoś wezwać? Czarny! 
— Natalie — wydusił Czarny.
Trochę ich to zdziwiło, ale wypełnili jego polecenie. Alex wysłał nauczycielce telepatyczną wiadomość.

Natalie siedziała w gabinecie Remusa razem z Tonks i Syriuszem. Dzięki Czarnemu złapała z nimi bardzo dobry kontakt, więc często wychodzili razem, spotykali się w którymś gabinecie i popijali mugolskie wino.
Natalie nagle spięła się, czując w sercu dziwne duszenie, jakby ktoś chwycił w dłoń organ i zdusił go. Wiedziała, że z którymś z Aniołów dzieje się coś złego. Pytanie tylko, z którym?
— Natalie? Co się dzieje? — spytała Tonks, zauważając jej stan.
— Chwila — wydusiła.
— Czarny ma kolejny wybuch! Musisz nam pomóc! — usłyszała w głowie przerażony głos Alexa Williamsa.
— Gdzie jesteście?
— Piąte piętro, portret Nicka Krzywego.
— Czarny — powiedziała na głos ze strachem.
— Co z nim? — przerazili się.
— Chyba kolejny wybuch!
Zerwała się z krzesła i wybiegła, a za nią pozostali. Pędzili przez korytarze, jak najszybciej mogli. W końcu zobaczyli grupkę osób i Czarnego stojącego kawałek dalej. Poczuli dziwną, niepokojącą moc.
— Kazał ciebie sprowadzić — powiedziała Ginny.
Natalie wciągnęła kilka razy powietrze, a wokół jej rąk pojawiła się ledwo widoczna biała mgiełka. Ruszyła powoli w stronę chłopaka. Była w połowie drogi, gdy Czarny na nią spojrzał oczami, w których błyskały szkarłaty. Zacisnął pięści.
TRZASK!
Zbroja roztrzaskała się na kawałeczki, jednak ona nadal się zbliżała. Była prawie przy nim, gdy wszystkie szyby na korytarzu popękały do końca. Chwyciła go za ramię. Spojrzał w  jej niebieskie oczy. Szkarłaty znikały, a aura malała. Kiedy wszystko wróciło do normy, wyczerpany osunął się za kolana. Natalie przyklękła przy nim i ujęła jego twarz w dłonie. Czerwieni nie było.
— Co się stało? — spytała, a pozostali prędko do nich podbiegli.
— Strzel mi w łeb — szepnął jedynie.
— Właśnie Romilda mu powiedziała, że będzie ojcem — wydusiła Hermiona, a Czarny niemal zawył rozpaczliwie.
— Nie, to niemożliwe — wydukała Natalie.
— Chyba możliwe — odparł słabo chłopak.
— O Merlinie, impreza po premierze piosenki? — zapytał słabo Łapa, a Harry pokiwał głową.
— Nawet tego nie pamiętam — dodał ledwo dosłyszalnie.
— Aż tyle wypiłeś? — szepnęła Natalie.
— Mnie się zdaje, że to nie to — rzekł Jay, patrząc przez okno. — Wypiłeś bardzo mało. Po takiej dawce nie mogło aż tak cię wziąć. Nie ciebie. Syriusz, pamiętasz, jak się wtedy zachowywał?
— No tak. Zupełnie jakbyś coś wziął — przypomniał sobie Łapa.
— Coś sugerujecie?
— Czymś cię naszprycowała, dlatego nic nie pamiętasz — powiedział Alex. — Sterowała tobą, jakbyś był pod Imperiusem.
— To podam jej Veritaserum.
— W ciąży jest to zbyt niebezpieczne. Nikt nie będzie chciał się zgodzić — mruknęła Natalie. — Miałeś jakieś objawy, poza brakiem pamięci?
Wzruszył bezradnie ramionami.
— Bolała cię głowa — rzucił Ron. — Po tym, jak wróciłeś do pokoju wspólnego, trzymałeś się za tył głowy i powiedziałeś, że cię boli. Rano pytałeś, czy z kimś się biłeś albo w coś uderzyłeś. Tabletka na kaca nie działała.
— Eliksir Nieświadomości — zawyrokowała Natalie.
— Ale co to zmienia? — jęknął Czarny.
Milczeli. Nic nie zmieniało. I tak będzie ojcem, jeśli Romilda mówiła prawdę o ciąży.

Kolejnego dnia cała szkoła huczała o tym, że Harry Potter i Romilda Vane będą mieli dziecko. Czarny miał jeden cel: znaleźć Marlę i wszystko jej wytłumaczyć. Siedziała przy stole Krukonów bardzo blada i z załzawionymi oczami. Przyjaciółki próbowały ją pocieszyć, lecz nic na nią nie działało.
Harry przekroczył próg Wielkiej Sali. Nie przejmując się spojrzeniami, skierował się niepewnie w stronę Krukonów.
— Marla — zaczął cicho, zatrzymując się obok niej.
Spojrzała na niego, a Harry poczuł, że coś ściska go za serce, gdy zobaczył tyle rozpaczy.
— Odejdź — powiedziała drżącym głosem.
— Proszę, porozmawiajmy
Kucnął obok.
— Nie chcę. Nie chcę cię znać.
Serce pękło mu na pół. Był to taki ból, jakby powiedziała, że go nienawidzi. Jednak nie miał zamiaru się poddać. Klęknął przed nią, wiedząc, że postronny obserwator mógłby uznać, że kompletnie mu odbiło.
— Błagam cię. Daj mi wszystko wytłumaczyć.
Jedna z jej przyjaciółek, prawdopodobnie Ketherine, wysłała mu mrożące krew w żyłach spojrzenie. Wcale się nie dziwił, w końcu ranił jej najlepszą przyjaciółkę. Amanda z kolei spojrzała na niego bez żadnych emocji.
— Wysłuchaj go, a jeśli zasłuży, daj mu w pysk — powiedziała do Marli.
Czarny spojrzał na nią z wdzięcznością, ale ona nie zareagowała.
— Co mam zrobić, żebyś ze mną porozmawiała? — spytał rozpaczliwie Marlę. — Rozbić dyrektorce na głowie tort? — dodał ciszej. — Dla ciebie wszystko.
Uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową. Czarny wstał i ruszył w stronę stołu dla nauczycieli. Był już w połowie drogi.
— On naprawdę chce to zrobić? — wyszeptała Marla.
— Na to wychodzi — stwierdziła Ket z lekką dezorientacją.
— Przecież go wyrzucą ze szkoły! — przeraziła się.
— Sama tego chciałaś — zauważyła Amanda.
— Myślałam, że żartuje.
Wzruszyła ramionami. Marla zerwała się z ławki.
— Harry! Nie rób tego!
Natychmiast się zatrzymał.
— Na pewno? — spytał, odwracając się do niej.
— Przecież wyrzucą cię ze szkoły.
— Ty jesteś ważniejsza niż szkoła.
Marla zmiękła, słysząc te słowa. Przyznał to przed całą szkołą. Poczuła, jakby wyznał jej miłość przed wszystkimi. Kilka dziewczyn westchnęło z rozmarzeniem. Padł na kolana i zaczął przesuwać się w jej stronę, składając ręce jak do pacierza. Uczniowie mieli miny nie do opisania. Syriusz uśmiechnął się lekko. Marla rozejrzała się zdezorientowana ze świadomością, że dla niej chłopak robi z siebie kompletnego głupka. Usłyszała również pomruk Ket, która nie była przekonana do Czarnego:
— Chyba ma u mnie plusa.
To było dla niej najlepszym argumentem.
— Chodź — powiedziała wreszcie z lekkim rumieńcem.
Czarny gwałtownie się podniósł i poszedł prędko za dziewczyną do sali wejściowej.
— Co masz mi do powiedzenia? — zapytała, starając się, żeby jej głos zabrzmiał twardo. — To twoje dziecko?
— Nie wiem. Chyba możliwe — szepnął.
— Chyba? Spałeś z nią czy nie? — warknęła ze zmrużonymi oczami.
— Po premierze piosenki w Gryffindorze zorganizowaliśmy imprezę — zaczął zamiast odpowiedzieć. — Coś się wtedy stało. Ze mną. Kompletnie urwał mi się film, nie mam żadnych przebłysków, a według chłopaków nie wypiłem aż tyle, żeby doprowadzić się do takiego stanu. Coś mi odbiło.
— Słyszałam, że przy wszystkich się z nią całowałeś — wyszeptała, a Harry skrzywił się.
— Zawsze jej unikałem, a wtedy rzekomo ciężko było mnie od niej odciągnąć. Wszyscy twierdzą, że zachowywałem się wtedy jak naćpany. — Marla zmarszczyła brwi na te słowa. — Wyszedłem z nią do Pokoju Życzeń. Wróciłem po godzinie z tak silnym bólem głowy, że ledwo szedłem. Rano myślałem, że się z kimś biłem albo w coś się uderzyłem, ale chłopaki stwierdziły, że nic takiego nie miało miejsca, przynajmniej nie wtedy, gdy mieli mnie na oku. Imprezę pamiętam doskonale do pewnego momentu. Później wszystko się urywa i nie jestem w stanie nic sobie przypomnieć, dlatego nie potrafię ci powiedzieć, czy z nią spałem. Objawy opisałem Natalie. Ból tylnej części głowy według niej może być objawem zażytego Eliksiru Nieświadomości, a Romilda miała okazję podać mi to na imprezie. Wystarczyło, żeby dolała mi to do szklanki. Sterowała mną jak kukiełką. Myślę, że większość Gryfonów, którzy wtedy byli na imprezie, zauważyli moje zachowanie. Doskonale też wiedzą, jak staram się jej unikać na co dzień.
Zamilkł. Dziewczyna patrzyła wszędzie, byle nie na niego. Ujął jej twarz w dłonie, aby na niego spojrzała.
— Kocham cię i nigdy nie zrobiłbym tego, co się stało, nawet gdybym był chociaż trochę świadomy.
— Ja... muszę to przemyśleć... — wyszeptała ze świadomością, że pierwszy raz wyznał wprost, że ją kocha.
Pobiegła do swojego pokoju wspólnego. Harry na śniadanie już nie wrócił.

Szedł w stronę gabinetu McGonagall, która wezwała go do siebie po lekcjach, na których siedział jak zaklęty. Milczał, nie słuchał, myślał, jak rozwiązać wszystkie problemy. W gabinecie byli już McGonagall i Syriusz. Dyrektorka wskazała mu krzesło obok Łapy, a on usiadł z pustką na twarzy.
— Wiesz po co tu jesteśmy? — spytała.
Kiwnął sztywno głową, a ona westchnęła.
— Poczekajmy chwilę.
— Nie sadzajcie jej obok mnie, bo chyba ją zabiję — powiedział cicho.
Syriusz natychmiast zrozumiał, że chodzi mu o wybuch.
— Natalie będzie na miejscu — odparł, a Harry pokiwał głową z ulgą na twarzy.
Kobieta usiadła zaraz obok niego, żeby mogła w każdej chwili zareagować.
— Jak z Marlą? — spytała cicho.
Wzruszył ramionami z oczami pustymi jak przepaść do piekła.
Weszła Romilda, a Czarny zgrzytnął zębami. Natalie chwyciła go za przedramię.
— Wiecie doskonale, w jakiej sprawie tutaj jesteśmy — zaczęła dyrektorka. — Po szkole rozeszła się plotka, że będziecie rodzicami. Takie zdarzenie nie miało miejsca za naszych czasów, jednak postaramy się jakoś rozwiązać tę sprawę. Na prośbę Harry'ego Romilda została zbadana przez panią Pomfrey. Ciąża została potwierdzona, jednak ojcostwo można stwierdzić dopiero po narodzinach. Romildo, kto jest ojcem?
— Harry, który mógłby się wreszcie do tego przyznać — burknęła, nie patrząc na nikogo.
Czarnemu groźnie zabłyszczały oczy, a Natalie chwyciła go za łokieć.
— To może ty byś powiedziała, jak w to ojcostwo mnie wrobiłaś? — syknął.
— Sam się wrobiłeś — prychnęła.
— I Eliksir Nieświadomości sam sobie dolałem?
— Nic ci nie dolałam! — warknęła.
— A mnie wyrośnie trzecie oko.
— Spokój! — powiedziała donośnie McGonagall, przerywając wymianę zdań, która pewnie przerodziłaby się w kłótnię. — Panno Vane, dla dobra ciąży powinnaś stawiać się przynajmniej raz w tygodniu w Skrzydle Szpitalnym na badaniach. Myślę, że na razie to chyba wszystko.
Romilda szybkim krokiem poszła do pokoju wspólnego, nawet się nie żegnając.

Jeszcze tego samego dnia Alex i Jay wyciągnęli go do Czarnych Feniksów, żeby odwiedzić ich nauczycieli ze szkolenia. Wymknęli się ze szkoły i poza murami Hogwartu deportowali do zamku. W Wielkiej Sali było pusto, więc Alex rzucił na siebie zaklęcie i wydarł się na cały budynek:
— Intruzi w Wielkiej Sali!
Po chwili do pomieszczenia wbiegli Brian, Mark i Martin z różdżkami w dłoniach. Chłopcy parsknęli śmiechem, widząc ich zacięte miny.
— Dostaniecie po pyskach — oznajmił Brian.
Uśmiechnęli się niewinnie. Dostali niezły ochrzan za to, że tak długo ich nie odwiedzali, a później rozmowa zeszła na luźniejsze tematy.
— A wy jak tam? Szalejecie?
Czarnemu natychmiast zszedł z twarzy uśmiech. Jay i Alex wymienili spojrzenia.
— Oho, poważna sprawa — zauważył Mark.
— Och, nic takiego — powiedział Czarny z przesadną wesołością. — Tylko rzekomo będę ojcem dziecka zdziry, którą chętnie bym zabił.
Cała trójka otworzyła usta ze zdumienia.
— Nie wariuj tak w tej szkole — wydukał Martin.
— Daj spokój — wymamrotał, już nawet nie potrafiąc ironizować.
— Jakby na to nie patrzeć, wiesz przecież, skąd się biorą dzieci — powiedział Mark.
— Podała mi Eliksir Nieświadomości.
— To już inna sprawa — przyznał Brian. — Pewnie masz problemy z Ginny.
— Z Ginny? — spytał zdezorientowany Czarny. — A, no tak, nic nie wiecie. Już nie jestem z Ginny.
Brian zakrztusił się śliną.
— Co?!
— No trochę nam się posypało. Teraz jestem z Marlą. Właściwie to sam już nie wiem, czy jestem, czy nie — mruknął niemrawo.
— Mamy przestarzałe informacje — westchnął Martin.
— Tak czy inaczej, nieciekawa sprawa — stwierdził Brian.
— Gdybym cokolwiek pamiętał, to spojrzałbym na to inaczej. Chociaż jedno, pieprzone wspomnienie, które by mi przejaśniło w głowie. Ale nic.
Zapadła chwila ciszy.
— Nie jesteś pewny — zauważył Brian.
— Nie, chociaż wszystko na to wskazuje.
Brian pochylił się w jego stronę.
— Więc zrób wszystko, żebyś był pewny, zanim cię wpakuje w ojcostwo.
Czarny patrzył na niego przez chwilę.
— Niby jak mam to sprawdzić?
— Jesteś Potterem czy nie, do jasnej cholery? Do kawałów masz wyobraźnię, ale nie wymyślisz jakiegoś sposobu, żeby się tego od niej dowiedzieć? Rusz głową.
Brian patrzył na niego z uśmiechem, a Harry poczuł nagle przypływ nadziei. Zanim jednak cokolwiek powiedział, całym zamkiem wstrząsnęło. Zerwali się z krzeseł i wyjrzeli za okno. Czarny machnął różdżką i zerwał się silny wiatr, który rozgonił pył unoszący się nad zamkiem Ujrzeli kilkudziesięcioosobową grupę osób.
— Diabły — stwierdził Mark.
— Wezwijcie ludzi. Harry...
— Niebieskich?
Brian kiwnął głową. Weiter zapewnił, że co najmniej dwudziestoosobowa grupa pojawi się maksymalnie za pięć minut. Nim Diabły Życia dostały się na błonia, w zamku znalazło się niewielu sprzymierzeńców, jednak wyszli na błonia, by stawić czoła przeciwnikom. Poleciały pierwsze zaklęcia, a walka rozpoczęła się na dobre. Do zamku Feniksów po kolei deportowali się Niebiescy, którzy przyłączali się do walki.
Harry niemal od razu po przedostaniu się na pole bitwy musiał uniknąć zaklęcia uśmiercającego. Wszyscy wiedzieli, że muszą przetrzymać atak, by dać jak najwięcej czasu pozostałym na pojawienie się w zamku w celu udzielenia im pomocy.
Z jego płuc wyleciały resztki powietrza, kiedy ktoś powalił go na ziemię. Myślał, że to atak któregoś z Diabłów, lecz w ostatniej chwili spostrzegł, że to jeden z Niebieskich uratował mu życie. W następnej chwili rzucił Zaklęcie Nożownika ponad jego ramieniem. Ostrze wbiło się wprost w ramię Diabła, który upuścił różdżkę. Blondyn powalił go jedną z klątw Niebieskich. Nie zdążył nic więcej zrobić, ponieważ prosto w jego serce uderzył czarny promień. Harry jak w zwolnionym tempie widział, jak młodzieniec pada martwy na trawę. Jego stalowe, puste oczy patrzyły w niebo.
Czarny wielokrotnie widział osoby poległe w trakcie bitew, jednak oglądanie czyjejś śmierci było o wiele gorsze. Po chwili uświadomił sobie, że ta bitwa jest niepotrzebna. Walczyli o swoje terytorium i przetrwanie. Nie chodziło nawet o czyjeś idee, lecz Diabły zwyczajnie chciały zlikwidować Czarne Feniksy. Tylko tyle. Śmierć ponosiły niewinne osoby. Ginęli bezsensownie. Tylko dlatego, że ktoś miał taki kaprys. Mogli żyć i cieszyć się z tego. Walczyli, by udowodnić, kto jest lepszy. Kto wprowadził taki chaos? Kto jest za to odpowiedzialny? Ludzie mogli być wolni i żyć spokojnie, jednak jeden patrzył drugiemu na ręce i życzył wszystkiego najgorszego. Czekał tylko na potknięcie, aby przejąć to, co należało do tej osoby. Władza. Nienawiść, kłamstwo i samolubstwo – cechy, który były tego powodem.
Walka była bardzo trudna. Niebieskich i Feniksów ciągle przybywało, ale to i tak było za mało. Diabły dostały się do zamku, więc korytarze wyglądały tak, jakby przeszedł przez nie huragan. Wszędzie walał się tynk, w powietrzu unosił się kurz,  podłoga była pełna dziur, a okna były powybijane. Zachodnia część zamku wyglądała najgorzej. Punkt Szpitalny był jedną wielką ruiną.
Incendhomonum! — Harry rzucił zaklęcie na pierwszego lepszego przeciwnika.
Mężczyzna wrzasnął z bólu, kiedy promień dotknął jego torsu. Na jego ciele pojawiły się rany oparzeniowe. Czarny powalił go zaklęciem oszałamiającym. Wiedział, że zwykłe oszołomienie nie było dobrym pomysłem. Najpierw musieli osłabić przeciwnika, aby nawet po wybudzeniu byli słabi lub nienadający się do walki. Nic im nie dawało rzucenie zwykłego oszałamiacza, ponieważ po chwili jego sprzymierzeniec go wybudzał.
Boxtus! — Kolejne zaklęcie wymierzone w Diabła.
Mężczyzna zachwiał się, czując, jakby ktoś walnął mu pięścią w twarz.
Gawero!
Diabeł padł na ziemię jak szmaciana lalka, czując, że wszystkie mięśnie odmawiają mu posłuszeństwa.
Deremon!
Przeciwnik został pokonany. Harry syknął z bólu, kiedy poczuł na sobie zaklęcie cięcia. Szybko odwrócił się i zobaczył biały promień lecący wprost w niego. Odskoczył i rozpoczął kolejną walkę.
Czas leciał. Obie strony poniosły straty w ludziach, większość była poważnie ranna, niektórzy niemal słaniali się na nogach, nadal walcząc.
Harry był w kiepskim stanie. Z policzka, ramienia i biodra ściekała krew. Plecy miał zmasakrowane zaklęciami cięcia. Był wyczerpany do szczytu możliwości. Nie zdążył obronić się przed zaklęciami kolejnego przeciwnika. Najpierw poczuł mocne uderzenie pięścią w głowę, a później runął powalony zaklęciem oszałamiającym.
Miał wrażenie, że minęła chwila, gdy poczuł uderzenia w policzki. Ktoś bezlitośnie uderzał go po twarzy z otwartej dłoni. Jęknął cicho, ale otworzył oczy. Nad nim pochylał się Martin.
— Obudził się! — krzyknął do osób stojących kawałek dalej.
Czarny leżał tam, gdzie zakończył swoją walkę. Nie słyszał już odgłosów bitwy.
— Już po? — spytał, rozcierając sobie głowę.
— Tak. Przyszła pomoc od Niebieskich, więc dali nogę — odpowiedział Martin.
— Rozwali Punkt Szpitalny. Niebiescy zaoferowali pomoc i większość deportowała się do nich, żeby się podleczyć, bo specjalnie dla naszych pościągali zaklęcia. Albo deportujecie się tam, albo od razu do Hogwartu — rzekł Brian, który pomagał ubabranemu od krwi Jayowi podnieść się do pionu.
— Od razu do szkoły — zadecydował Alex, który z nich trzech był w najlepszym stanie.
Obaj natychmiast się zgodzili. Brian gwizdnął cicho, a po chwili pojawił się przed nim jego feniks. Powiedział mu, żeby odstawił chłopaków do szkoły, więc cała trójka chwyciła go za ogon. Wylądowali w jednej z klas, a feniks zniknął.
Jay stracił dużo krwi i ledwo trzymał się na nogach, a Czarny chodził chwiejnie, bo w głowie mu wirowało od uderzenia w posadzkę. Harry powiedział Alexowi, żeby zaprowadził Jaya, a on jakoś sobie poradzi z dotarciem do Skrzydła Szpitalnego. Alex wziął Jaya pod ramię i wyprowadził go z klasy, a Harry wyszedł za nimi. Zostawiali za sobą ślady krwi. Czarny podpierał się ściany, a Alex na wszelki wypadek szedł blisko niego. Nagle rozległ się zduszony krzyk. Przed nimi pojawiły się przyjaciółki Marli, które patrzyły na nich szeroko otwartymi oczami.
— Gdzie wy byliście? — wydusiła brunetka.
— Nieważne — mruknął Alex. — Pomożecie? — Prędko pokiwały głowami, szybko do nich podchodząc. — Zmyjcie tę krew z podłogi i pomóżcie Czarnemu dojść do Skrzydła.
Ket machnięciem różdżki pozbyła się plam, a Amanda chwyciła Harry'ego pod ramię, żeby miał na niej oparcie. Ketherine co kilka metrów musiała zmywać z posadzki krwawe ślady. Gdy zobaczyli przed sobą drzwi Skrzydła Szpitalnego, Jay był prawie nieprzytomny, a Harry ledwo podnosił nogi. Weszli do środka, a pani Pomfrey od razu się nimi zajęła z pomocą dziewczyn i Alexa. Z Jayem miała więcej pracy, jednak po kilkunastu minutach obaj spali po zażyciu eliksiru. Czarny miał owiniętą głowę i klatkę piersiową bandażem, a Jay tors, nogę i ręce. Alex i dziewczyny mieli wrócić do siebie. Chłopak od razu skierował się do gabinetu Syriusza, aby opowiedzieć mu o całym zdarzeniu, nic nie tłumacząc Ket i Amandzie.
— Harry i Jay są w szpitalu — powiedział, gdy znalazł się w gabinecie Łapy.
— Co się stało? — zaniepokoił się Syriusz.
— Byliśmy odwiedzić Feniksy i akurat doszło do ataku.
— W jakim są stanie?
— Jay jest cały pocięty i stracił sporo krwi, a Harry ma zmasakrowane plecy i nieźle uderzył się w głowę. Pomfrey mówi, że może mieć wstrząśnienie mózgu. Już się nimi zajęła.
Powiadomili resztę przyjaciół i wspólnie poszli do Skrzydła. Pielęgniarka powiadamiała ich o stanie obu chłopców, gdy drzwi otworzyły się z rozmachem.

1 komentarz:

  1. Witam,
    mam jednak nadzieję, że to nie dziecka Harrego, a może teraz zacznie sobie wszystko przypominać...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń