czwartek, 1 października 2015

I. Rozdział 71 - Ameryka

Gdy się obudził, uznał, że jest to zwykły dzień. Dopiero po kilku sekundach patrzenia w sufit przypomniał sobie, że dzisiaj wyjeżdża do Ameryki. Serce zaczęło tłuc mu się w piersi, gdy uświadomił sobie, że już za kilka dni czeka go kolejny koncert. Miał wrażenie, że w jego żołądku lata stado motyli, gdy odczuł podekscytowanie. Wstał z łóżka z energią i zajął łazienkę, żeby doprowadzić się do stanu używalności.
Kierując się wraz z Huncwotami do Wielkiej Sali na śniadanie, spojrzał na przechodzącego obok Filcha, a na jego ustach pojawił się uśmieszek.
— Co kombinujesz? — spytał Ron, a Jay i Alex patrzyli na niego z ciekawością.
Czarny niezmiernie się zdziwił.
— Skąd wiecie?
— Nasze reakcje są podobne. — Alex wytknął mu język. — Widzimy te psotne iskierki w oczach.
Harry zaśmiał się cicho. Mógł się domyślić, że zauważą. Ile razy widział takie błyski w ich tęczówkach? Chyba setki. Już rozpoznawali, kiedy ktoś z nich coś knuje.
— Przecież Filch nie może o mnie zapomnieć przez ten tydzień — powiedział, wchodząc do Wielkiej Sali i wpadając wprost na McGonagall. — Dzień dobry, pani dyrektor — uśmiechnął się niewinnie z nadzieją, że kobieta nie usłyszała jego słów.
Niestety, jego nadzieje zostały zmiażdżone przez czołg.
— Potter, to, że wyjeżdżasz, nie znaczy, że szlaban cię ominie, jeśli coś zbroisz, zrozumiano? — Harry powstrzymał jęk zawodu, ale posłusznie kiwnął głową. — Cieszę się — zakończyła i wyszła.
Czarny z naburmuszoną miną usiadł obok Ginny.
— I co? Zrezygnujesz? — zachichotał Ron.
Harry popukał się w czoło.
— Chyba zwariowałeś. Huncwoci nie rezygnują z pomocy woźnemu.
Jay uniósł kciuk w górę z ustami pełnymi jedzenia. Czarny już zabierał się za śniadanie, gdy Natalie mu w tym przeszkodziła, zaciągając go do stołu Krukonów, gdzie siedziała reszta Złodziei Serc.
— Muszę wam powiedzieć wszystko odnośnie wyjazdu. O szesnastej wszyscy macie być w sali wejściowej ze swoimi rzeczami. Weźcie tylko to, co najważniejsze. Do Ameryki lecimy samolotem, a...
— Co to jest samolot? — przerwali jej jednocześnie Kevin i Bruce.
— Maszyna, która lata i przewozi mugoli na dłuższe odległości.
— Ale czad! — podniecił się Ślizgon. — Coś w stylu miotły?
— Nie — zachichotała Natalie. — Jest o wiele większe i wygodniejsze.
— I to uniesie w powietrzu naszą siódemkę? — zdziwił się Elgi.
Czarny, Kubek, Dragon i Mięta zawyli ze śmiechu, a Natalie ponownie zachichotała.
— To uniesie dobre sto osób — powiedziała kobieta.
— Ci mugole to mają łby — stwierdził Świstak.
— Na lotnisku musimy być pół godziny po zbiórce. Samolot mamy o dziewiętnastej. Na lotnisko dostaniemy się świstoklikiem.
— Dlaczego nie możemy lecieć świstoklikiem od razu do Ameryki? — spytał Kubek.
— Dokładna lokalizacja szkoły jest utajniona. Na lotnisku w Los Angeles będzie czekał na nas przedstawiciel szkoły, który zabierze nas do Pamen. Nie wiem, którego dnia będziecie grać, bo tego dowiemy się dopiero na miejscu. Każdy koncert będzie grany o dwudziestej. Możemy iść na koncerty innych szkół. Próbę możemy zrobić rano w dzień koncertu. W innym wypadku ćwiczymy w pokoju. I teraz trzymajcie się.... Nagroda za pierwsze miejsce to cztery tysiące galeonów dla zespołu, możliwość nagrania płyty...
— COOO?!
— … spotkanie z zespołem, którego piosenki gracie i udział w ich koncercie. — Kevin pisnął jak dziewczyna i zaczął podskakiwać na siedzeniu. — Ogłoszenie wyników w sobotę wieczorem, a powrót w niedzielę. Po ogłoszeniu wyników impreza dla zwycięzców. Poza tym Pamen daje możliwość śledzenia rozgrywek, dlatego będzie transmisja w Hogwarcie, bo dyrektorka już się zgodziła.
Gdy Harry oznajmił przyjaciołom, jaka jest nagroda za pierwsze miejsce, Jay i Alex jęknęli zazdrośnie, słysząc o spotkaniu z Linkin Park. Wiadomość o możliwości nagrania płyty wywołała u nich lawinę słów.
Jakiś czas później Harry postanowił zrealizować swój plan dotyczący Filcha, dlatego przywołał do siebie Mapę Huncwotów. Filch był za rogiem i zbliżał się do niego Max, więc prędko schwał pergamin do kieszeni.
— Co robisz? — spytał młodszy Gryfon.
Czarny powiedział mu, o co chodzi, a ten uśmiechnął się jak Huncwot.
— Pomogę ci.
Dołączyli do Lavender, Seamusa i Deana, którzy rozmawiali, siedząc na parapecie. Filch stał niedaleko.
— Nie przeszkadzajcie sobie. My zaraz spadamy — powiedział do nich Harry.
Razem z Miętą wziął się do roboty. Kilka machnięć różdżką i woźny ubrany był w zwiewną, damską koszulę nocną. Na nogach miał puchate klapki, a włosy pozawijane w papiloty. Nie przerywał swojej pracy, co było dość dziwne.
— On jest ślepy? — zaśmiał się Seamus.
— Siebie w tym nie widzi, dopóki nie spojrzy w lustro albo ktoś go nie uświadomi — odparł Harry z uśmieszkiem i skierował różdżkę na Panią Norris.
Po chwili na jej głowie pojawił się irokez w kolorze tęczy, a z ogona wylatywały jej fajerwerki. Gryfoni wybuchnęli śmiechem, a woźny zawył głośno. Nim zdążył złapać Harry’ego i Maxa, ci prędko zwiali, niemal płacząc ze śmiechu. Wiedzieli, że Filch ich goni, dlatego pędzili na złamanie karku przez korytarze, aż zderzyli się z Huncwotami.
— Co ty robisz? — zapytał ze śmiechem Mięta, gdy Czarny nagle się zatrzymał.
Harry nie odpowiedział, rzucając kolejną klątwę na zbroję. Kolejny ruch nadgarstkiem, a na posadce obok niej pojawiła się kałuża. Zza rogu wybiegł Filch.
— Potter i Leyc!
— BUUU! — wrzasnęła zbroja.
Woźny wydarł się ze strachu i podskoczył, jakby go poraził prąd.
Łup!
Poślizgnął się na wodzie i runął na ziemię. Huncwoci wybuchnęli śmiechem, a Czarny i Mięta pobiegli dalej. Gdy znaleźli się w pokoju wspólnym, odetchnęli z ulgą. Tutaj woźny nie miał szans ich złapać. Rozeszli się do siebie, aby się spakować.
— To było coś — rzekł Jay, gdy tylko razem z Ronem i Alexem weszli do dormitorium.
Trójka Huncwotów rzuciła się na jego łóżko, obserwując jego poczynania. Czarny wyciągnął Mapę Huncwotów i pelerynę niewidkę.
— Przez ten tydzień macie zrobić z tego użytek — powiedział, podając im rzeczy. — Tylko nie wpadnijcie. Jeśli to wyląduje u Filcha, pozabijam.
— Jasne jak słońce.
Powrzucał do plecaka pełno ciuchów. Bilet na samolot wpadł mu w ręce jako ostatni. Spojrzał na niego w zamyśleniu. Bilet do kariery.
— Która godzina? — spytał.
— Trzecia.
— Idę dokończyć dzieło dotyczące woźnego.

Po kilku niespodziankach dla Filcha, ze szczególnym naciskiem na zaczarowanie wszystkich zbroi tak, aby straszyły woźnego za każdym razem, gdy tylko przejdzie obok nich, poszedł do sypialni po plecak. Było pusto, więc ruszył do gabinetu Łapy, Lunatyka i Tonks. Wszędzie pustki. Jednocześnie urażony i zły poszedł do sali wejściowej z myślą, że nawet się z nimi nie pożegna. Gdy byli już wszyscy, Natalie rzekła:
— To co? Lecimy, nie? — spytała wesoło. — Bilety macie? — Z ich gardeł wydobył się zgodny pomruk. — Musimy jeszcze iść do Wielkiej Sali, bo McGonagall ma jakąś sprawę — powiedziała z dziwnym błyskiem w oku.
— Okay.
Poszli w stronę wrót pomieszczenia, o którym mówiła Natalie. Otworzyła drzwi z wielkim uśmiechem i weszła pierwsza, a zaraz za nią zespół. Do ich uszu wdarł się wrzask. Stanęli jak wryci. W Wielkiej Sali byli wszyscy uczniowie i część nauczycieli, którzy wykrzykiwali nazwę zespołu. Natalie chwyciła Harry'ego i Kevina za nadgarstki i pociągnęła ich w stronę podium dla nauczycieli. Reszta poszła za nimi.
— Chyba nie myśleliście, że zapomnieliśmy się pożegnać — powiedziała Scarlet, dziewczyna Świstaka.
Dopiero teraz zostali należycie pożegnani przez swoich bliskich.
— Rozpie*dolcie ich — oznajmił Jay.
— Jonson! — krzyknęła od razu McGonagall. — Szlaban!
Jay spojrzał wymownie w sufit wśród śmiechu Złodziei Serc.
— Jak nie przywieziecie pucharu, lepiej nie wracajcie! — krzyknął Alex przez wiwatujący tłum.
Natalie wyciągnęła w stronę chłopaków pasek od spodni i kiwnęła głową McGonagall, która najprawdopodobniej ściągnęła na chwilę zaklęcie uniemożliwiające podróż świstoklikiem na terenie szkoły. Harry zdążył jeszcze zobaczyć wyszczerzonego Syriusza i jego uniesiony kciuk, gdy poczuł znajome szarpnięcie w okolicach pępka i już stał na lotnisku. Przeszli przez kontrolę, gdzie musieli czekać jeszcze dwie godziny na odprawę, a później wsiedli do samolotu. Kevin i Bruce byli tak podnieceni lotem, że nie mogli usiedzieć na miejscach.
— I ten samolot uniesie taki ciężar? — nie dowierzał Elgi.
— A jak spadniemy? — zaniepokoił się Świstak.
— Nie spadniemy — odpowiedziała rozbawiona Natalie.
— Ja też lecę pierwszy raz samolotem, ale jakoś nie jestem tak podjarany jak wy — zaśmiał się Max.
— Wow — wyszeptał Świstak, gdy unieśli się w powietrze.
Harry i Max siedzący za nim i Brucem, głupio zachichotali.
Dolecieli na miejsce kilka godzin później. Na lotnisku czekał na nich jakiś czterdziestoletni mężczyzna z siwymi włosami i niebieskozielonymi oczami, które rozglądały się czujnie. Przywitał się z nimi i się przedstawił. Eric Komster miał być ich opiekunem w trakcie całego konkursu. Dostali się do szkoły kolejnym świstoklikiem, gdy tylko znaleźli jakiś zaułek poza lotniskiem.
Zamek szkoły Pamen był jeszcze większy od Hogwartu. Na posadzce w odcieniu ciemnoszarym odbijały się echem ich kroki, a niemal białe ściany momentami przypominały lustra. W sali wejściowej z sufitu zwisała wielka lampa z brylantów, a przy ścianach wisiały pochodnie oświetlające drogę. Wydawało się, że pomieszczenie jest zimne, lecz gdy tam się stało, odczuwało się ciepło i magię bijącą z każdego zakątka. Mężczyzna prowadził ich długimi korytarzami, mówiąc:
— Jutro, wpół do jedenastej, zacznie się oficjalne rozpoczęcie. Wylosujemy wtedy kolejność, w jakiej będziecie grać koncerty. Widownią będą oczywiście uczniowie naszej szkoły i to oni wraz z komisją składającą się z organizatorów i dyrektorów kilku przegranych szkół wybiorą zwycięzców. — Stanęli przed staromodnymi, drewnianymi drzwiami z kołatką. — Aby wejść do pokoju, należy zapukać kołatką trzy razy. Hasło to różowe pompony. Śniadania są o dziewiątej, obiady o czternastej trzydzieści, a kolacja o dziewiętnastej. W pokoju są mapy zamku, tak na wszelki wypadek. Jakieś pytania? — Pokręcili głowami. — Uwagi i prośby proszę kierować do mnie. Kolację dostaniecie dzisiaj do pokoju. Życzę miłego dnia.
Odszedł. Natalie zapukała kołatką i powiedziała hasło. Ich oczom ukazał się okrągły pokój w barwach zgniłej zieleni. Naprzeciwko nich widniały cztery pary drzwi identycznych jak wejściowe. Po prawej stronie stały dwie kanapy w odcieniu szarości, a obok nich trzy fotele w takim samym odcieniu. Na sofach leżały sterty poduszek. Niski, ciężki, drewniany stolik stał pomiędzy siedzeniami a wodnymi poduszkami. Po lewej stronie widoczny był elegancki kominek, w którym płonął ogień. Przez dwa olbrzymie okna wpadały promienie słońca. Na posadce leżał puchaty, zielony dywan.
— Fajnie tu — stwierdził Cary. — Chociaż, bez obrazy, Świstak, ślizgońsko.
— Pokoje są dwuosobowe — powiadomił Bruce, zaglądając do pierwszego lepszego pokoju. — Musimy się podzielić. Natalie, ty masz osobno — dodał, patrząc do ostatniego pomieszczenia po prawej.
Nauczycielka zaszyła się w swoim pokoju, a chłopcy zrobili losowanie, kto z kim będzie się męczył przez tydzień. Wypadło tak, że Harry zamieszka chwilowo z Kevinem, Max z Willem, a Bruce z Carym. Porozchodzili się do siebie. Świstaka i Czarnego zatkało, gdy ujrzeli swój pokój. Sypialnia miała ściany wymalowane na ciemny fiolet. Prawa strona była jakby lustrzanym odbiciem lewej i na odwrót. Meble były beżowe i staromodne. Na dwóch wielkich łóżkach leżało kilkanaście poduszek o różnych rozmiarach. Gdy Harry usiadł na materacu, zapadł się tak bardzo, że aż pisnął z zaskoczenia, co Świstak skomentował śmiechem. Po obu stronach łóżka stały szafki nocne z trzema szufladkami, a na nich lampki nocne, bukiety kwiatów w wazonach i budzik. Naprzeciwko wejścia postawiono niewielką szafę z lustrem. Pokój oświetlony był słońcem wpadającym przez okno, ale wieczorem mogli zaświecić lampę. Obok drzwi wejściowych widniały kolejne drzwi, dlatego sprawdzili, co tam się znajduje. Przy lewej ścianie znajdowała się długa wanna, a przed nią kabina prysznicowa. Po prawej stronie widniała umywalka z lustrem, szafką oraz kilkoma półkami. Ubikacja stała niedaleko niej. Naprzeciwko drzwi widniało okno pokazujące las. Łazienka utrzymana była w kolorze brzoskwiniowym i białym. Okno mogli zasłonić granatową zasłoną.
Kevin i Harry wymienili spojrzenia, a z ich gardeł wydobyło się zgodne wow.
— Jak oni to zrobili? — zdziwił się Ślizgon. – Przecież te drzwi do łazienki powinny prowadzić z powrotem do pokoju wspólnego.
— Magia. — Jedno słowo wytłumaczyło wszystko.
Wrócili do pokoju, gdzie się rozpakowali. Później zeszli na kolację. Rozmawiali do późnej godziny, aż w końcu poszli spać. Zmiana strefy czasowej dawała o sobie znać, dlatego szybko zasnęli.

Całą siódemką poszli do Sali Głównej, która była odpowiednikiem Wielkiej Sali. Znaleźli się w pomieszczeniu całkiem innym niż w ich szkole. Była to szeroka sala, w której stało kilkanaście stołów. Na podeście widniał jeszcze jeden, większy, dla nauczycieli. Posadzka była czarna jak smoła, a ściany jasnoszare. Sufit dawał efekt głębi. Całość oświetlona była brylantowymi lampami wiszącymi w powietrzu. Można by rzec, że jest tu mrocznie, lecz coś dodawało ciepła temu miejscu. Na krzesłach przy stołach siedziało pełno uczniów szkoły, którzy rozmawiali o swoich sprawach. Eryk Komster podbiegł do nich, gdy tylko ich zobaczył.
— Dzień dobry, dzień dobry! — powitał ich z zapałem. — Zapraszamy.
Poprowadził ich wzdłuż stołów wśród zaciekawionych spojrzeń i szeptów. Harry usłyszał kilka rozmów i odetchnął, bo ich język niezbyt różnił się od angielskiego. Eryk zaprowadził ich do mniejszego stolika.
— Proszę usiąść. Smacznego.
Odszedł, a oni usiedli na prostych, drewnianych krzesłach. Przed nimi pojawiły się talerze, sztućce i szklanki oraz jedzenie. Do rozpoczęcia zostało im jeszcze pół godziny, gdy Eryk zjawił się ponownie.
— Za pół godziny zacznie się oficjalne rozpoczęcie konkursu, które nie będzie transmitowane. Wylosujemy kolejność, w jakiej będziecie grać, przedstawimy organizatorów i grupy...
Harry rozejrzał się po pomieszczeniu. Przy czterech różnych stolikach siedziały inne grupy, a przy nich znajdowała się jedna osoba ze szkoły Pamen i prawdopodobnie tłumaczyła im to samo, co właśnie mówił im Eryk. Wzrok Harry'ego zatrzymał się na jednej z dziewczyn. Była tak samo znudzona jak on i rozglądała się po sali. W pewnej chwili ich spojrzenia się spotkały. Miała oczy w kolorze morza, które uznał za rentgen. Grzywka jasnobrązowych włosów ułożona była na bok. Układały się w lekkie loki sięgające jej niemal do pasa. Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, wcześniej lustrując go wzrokiem. Odwzajemnił gest. Do rzeczywistości przywołał go ból w żebrze.
— Au! Co robisz, pacanie?! — warknął do Mięty i zdzielił go w łeb.
Rozległ się chichot. Harry zerknął na dziewczynę. Jej śmiech koił uszy. Wyszczerzyła się do niego, a on pokręcił głową rozbawiony. Spojrzał z powrotem na Eryka, który nadal coś im tłumaczył.
O ustalonej godzinie do Sali Głównej zaczęli napływać wszyscy uczniowie ze szkoły. Ku przerażeniu zespołów, było to dobre kilkaset osób, przed którymi mieli występować. Wszystkie zespoły siedziały przy swoich stolikach. Sala była już pełna. Podest, na którym wcześniej stał stół dla profesorów, zamieniono w scenę. Wszedł na nią mężczyzna, który ogłaszał wyniki w Hogwarcie.
— Witam was, drodzy uczniowie, nauczyciele, a w szczególności zespoły. Zaczynamy oficjalne otwarcie konkursu Magia muzyki! Za chwilę wylosujemy kolejność występów i już dzisiaj zagra jedna ze szkół. Grupy oceniać będą organizatorzy, kilku dyrektorów oraz uczniowie szkoły Pamen.
Mówił jeszcze długo i zdaniem Czarnego trochę bez sensu. Wymieniał nazwiska sędziów, przedstawiał grupy i wziął się za losowanie. Lista wyglądała następująco:

PONIEDZIAŁEK – KUBA; RIN
WTOREK – FRANCJA; BEMABOMS
ŚRODA – ARABIA; BLUMEN GIRLS
CZWARTEK – ANGLIA; ZŁODZIEJE SERC
PIĄTEK – AUSTRALIA; ELECTRO

— Szkoła z Kuby już za chwilę zacznie próbę, więc proszę o opuszczenie sali. Koncert zacznie się o dwudziestej. Dziękuję i zapraszam.
Ludzie zaczęli wychodzić, więc Złodzieje Serc także to zrobili.
— Co robimy? — spytał Bruce.
— Nie mam pojęcia — mruknął Kevin.
— Pamiętacie słowa tego kolesia? — spytał Cary. — Poprzez konkurs chcemy także poprawić relacje między szkołami. Mamy nadzieję, że zakwitną nowe przyjaźnie i znajomości.
— To co? Idziemy szukać nowych znajomych? — zapytał Will z zapałem.
— Jasne!
Rozeszli się na różne strony. Czarny postanowił zwiedzić błonia. Było tutaj miejsce na ognisko, wielki staw i mały zagajnik. Usiadł nad wodą, wypatrując ciekawszych osób.
— Cześć.
Aż podskoczył z zaskoczenia. Odwrócił się i zobaczył dwóch chłopaków. Jeden miał brązowe włosy postawione na żel i duże, piwne oczy. Drugiemu na twarz opadały blond włosy, a spod powiek rozglądały się zielone oczy.
— Mówisz po naszemu? — spytał niepewnie ten pierwszy, a Harry wyczuł w jego głosie amerykański akcent.
— Można uznać, że tak — powiedział rozbawiony.
— Mówiłem, że to jest ten z Anglii! — uradował się blondyn, patrząc na kumpla. — Szukaliśmy kogoś nowego i mieliśmy nadzieję, że wpadniemy na kogoś, z kim nie będziemy musieli rozmawiać na migi.
— Patric Durst — przedstawił się blondyn, wyciągając dłoń.
Harry uścisnął ją, ale sam nie zdążył się przedstawić, bo szatyn powiedział:
— Roger Lang.
— Harry Potter.
— Ten Potter?!
Czarny mimowolnie się skrzywił.
— Myślałem, że chociaż tutaj mnie nie znają.
— Człowieku, ty jesteś znany na całym świecie! — powiedział Roger.
Obaj dosiedli się do niego.
— Ale co tam... Sławny, niesławny, też człowiek — stwierdził Patric.
I tak zaczęła się ich znajomość. Roger i Patric mieli po szesnaście lat. Byli największymi rozrabiakami w szkole, więc od razu przypadli Harry'emu do gustu. Patric, mimo charakteru dowcipnisia, był dobrym i zdolnym uczniem, często chwalonym przez nauczycieli. Cechował się rozsądkiem i ambicją. Roger natomiast twierdził, że jest przeciętniakiem. Często bywał ironiczny i buntowniczy. Umiał postawić na swoim i co chwilę pakował się w bójki. Obaj byli przyjaciółmi od trzeciej klasy, a ich znajomość zaczęła się właśnie od sprzeczki Rogera z jego byłym przyjacielem, który zdradził jego tajemnice największym wrogom. Patric musiał zaprowadzić go szpitala, ponieważ wyglądał kiepsko po walce z trzema osiłkami. Od tej pory zaczęli się ze sobą przyjaźnić. Czarny sporo dowiedział się także o szkole. Nie było tu podziału na domy i każdy żył swoim życiem. Oprócz turnieju o Puchar Quidditcha, rozgrywano tu mecze mugolskiej koszykówki.
Po długiej rozmowie poszli razem na obiad, gdzie Harry poznał Mię Stark, dziewczynę Rogera. Była brunetką o niebieskich oczach i pasowała do pary przyjaciół w stu procentach. Według Rogera była dziewczyną z poczuciem humoru, uczynną, często podlizującą się nauczycielom, aby zdobyć lepszą ocenę lub wyciągnąć siebie i chłopaków z kłopotów albo szlabanu.
Patric co chwilę spoglądał rozmarzonym wzrokiem w jedną stronę. Okazało się, że siedziała tam dziewczyna, w której był zakochany na zabój, jednak bał się jej to powiedzieć. Nazywała się Tracy Bator, miała blond włosy i fiołkowe oczy. Obok niej siedział Bruce i jakiś chłopak. Jak się okazało, jej brat – Jeff. Chyba byli bliźniakami, bo byli do siebie strasznie podobni.
— I tak patrzę na nią od trzech lat — westchnął Patric.
— To podejdź i zagadaj — poradził Harry.
— Myślisz, że nie próbowałem? Jak tylko podejdę bliżej, pękam — załamał się i uderzył głową w stół.
Czarny był zbyt dobry w swataniu, żeby mu nie pomóc. Rzucił kulką winogrona w Elgiego, którego trafił prosto w głowę. Ten odwrócił się gwałtownie i pogroził mu pięścią. Czarny uśmiechnął się głupio i pokazał mu, aby dosiedli się do nich. Ten wzruszył ramionami, powiedział coś do Jeffa i Tracy, wstali i ruszyli w ich stronę. Patric zbladł, a Roger i Mia przyglądali się temu z rozbawieniem. Wykonali rytuał zwany przedstawieniem się sobie i tak zaczęła się kolejna znajomość. Później razem poszli na koncert zespołu RIN, który grał jazz. Harry stwierdził, że ustawili wysoko poprzeczkę.
Nim się zorientował, już minął mu pierwszy dzień w Ameryce.

1 komentarz:

  1. Witam,
    Flitch nie może o nim zapomnieć, dobrze, że nie są pierwsi, och tak zabawią się w swatkę...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń