Śnieg nie przestawał sypać. Niebo
było tak ciemne, jakby wiedziało, co zaraz stanie się w małym miasteczku Fort
Street. Mieszkańcy siedzieli w domach, nieświadomi niebezpieczeństwa, jakie ich
czekało za kilka minut. Dzieci cieszyły się feriami świątecznymi i tym, że mają
wolne od szkoły. Rodzice siedzieli w salonach, popijając kawę lub herbatę.
Starsi ludzie oglądali telewizję. Panowała poświąteczna atmosfera. Wszyscy
siedzieli w ciepłych domach i ani śnili wyjść na chłodne podwórze.
Nagle na placu przy ogromnej
choince w centrum miasteczka pojawiła się setka ludzi. W chwili gdy stanęli na
zaśnieżonym chodniku, rozległ się charakterystyczny trzask, który echem
rozszedł się po uliczkach.
— Myślisz, że pojawią się w samym
centrum? — spytała brązowooka dziewczyna z burzą kasztanowych loków.
— Tak mi się wydaje. Nie wskazał
dokładnego miejsca, bo sam nie wiedział, ale to chyba najbardziej prawdopodobna
możliwość — odparł chłopak o czarnych włosach i intensywnie zielonych oczach,
które rozglądały się czujnie po placu.
— Ale czy ten szpieg na pewno
jest zaufany? — zapytał mężczyzna, który na twarzy miał kilka blizn.
— Tak. Przecież wiele razy już
przekazywał nam informacje o atakach i wszystkie się sprawdziły — odpowiedział
ten sam chłopak niemal znudzony ciągłymi pytaniami o to samo.
— O której dokładnie mają się
pojawić? — zadała kolejne pytanie rudowłosa dziewczyna.
— Mówiłem na spotkaniu. Tak mnie
słuchacie — burknął zielonooki. — Gdy zapadnie zmrok.
— Czy ten Gad nie może sobie
wybrać lepszej pory? — mruknął czarnowłosy młodzieniec z brązowymi oczami.
Zielonooki uśmiechnął się kpiąco.
— On nie organizuje tego ataku —
powiadomił.
— A kto? — odezwał się po raz
pierwszy od pojawienia mężczyzna o czarnych włosach i szarych oczach.
— Twoja kuzynka, Bellatriks.
Voldemort dał jej wolną rękę.
Słońce powoli zachodziło. Lampy w
miasteczku zapaliły się.
Trzask!
Na placu pojawiła się kolejna
setka zakapturzonych postaci na czele z Bellatriks Lestrange. Obie strony niemal
natychmiast ruszyły do ataku. Różnokolorowe promienie latały nad głowami
walczących. Słychać było słowa wykrzykiwanych zaklęć. Pierwsze ofiary padały
martwe lub nieprzytomne. Mieszkańcy Fort Street wyglądali za okna, aby zobaczyć,
co się dzieje. To, co ujrzeli, przeraziło ich. Rodzice wzięli swoje małe dzieci
na ręce. Wszyscy pochowali się do piwnic, bo wydawało im się, że to
najbezpieczniejsze miejsce. Siedzieli tam i uspakajali swoje pociechy.
Harry zgubił gdzieś przyjaciół
wśród tłumu walczących. Zaatakował śmierciożercę, który chciał rzucić zaklęcie na
stojącą tyłem Lavender Brown i pozbył się go bardzo szybko. Dołączył do Jaya i
Alexa, którzy z trudem radzili sobie w pojedynku z przeważającą liczbą
przeciwników. Skończyło się na tym, że rzucono im pod nogi zaklęcie wybuchające
i wylecieli w powietrze. Harry uderzył z impetem w ścianę, aż zahuczało mu w
głowie. Wstał chwiejnie, przytrzymując się muru. Jay i Alex wzięli z niego
przykład, starając podnieść się na nogi, ale najwyraźniej również ciężko oberwali,
bo ledwo trzymali różdżki. Widząc zbliżających się przeciwników, Harry
wiedział, że teraz nie mają szans z nimi wygrać, dlatego z ulgą przyjął reakcję
Deana, Seamusa i Parvati, którzy odgrodzili ich od śmierciożerców. Gdy wreszcie
wszystko wróciło do normy, Czarny prędko dołączył do Gryfonów. Chwilę później
powalił Susan Bones z nóg, gdy w jej stronę zmierzało zaklęcie uśmiercające.
Dziewczyna krzyknęła z zaskoczenia, lądując na ziemi. Tuż nad nimi świsnął
zielony promień. Zanim zdążyli się podnieść, Susan pociągnęła Czarnego na
ziemię jeszcze raz, przez co uniknął trafienia zaklęciem torturującym, lecz
przy okazji jego różdżka poleciała gdzieś dalej. Śmierciożerca stanął tuż nad dziewczyną
z klątwą uśmiercającą na końcu języka, jednak zanim wypowiedział słowa do
końca, Harry podciął mu nogi i oszołomił dzięki magii bezróżdżkowej.
— Umiesz bezróżdżkową? — zdumiała
się Susan.
— Lepiej zostaw to dla siebie.
Wolę tego nie rozpowiadać.
— Okay.
Pomógł jej się podnieść i
przywołał do siebie swoją różdżkę.
Jakiś czas później miał już dość
sporo ran odniesionych przy intensywnej walce, ale nie był jedynym. Nikt się
jednak nie skarżył, co nie było dziwne. Zapewne niektórzy w ogóle nie odczuwali
jakichkolwiek rozcięć, utrzymując się na nogach dzięki adrenalinie. Z satysfakcją
dostrzegł, że jego kolejną przeciwniczką była sama Bellatriks. Kobieta była
zwinna i wypełniona nienawiścią, dlatego nie było łatwo jej pokonać. Ciskali w
siebie najgorszymi klątwami, jednak nie mogli pokonać osoby stojącej
naprzeciwko.
Harry wiedział, że to nie
zaklęcie Bellatriks sprawiło, że nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Osunął się na
kolana, chociaż nie miał pojęcia, przez kogo to się stało. Nie wątpił, że
został zaatakowany od tyłu. Bellatriks wykorzystała jego chwilową słabość,
pozbawiając go różdżki i krępując ręce.
— Pan Potter — usłyszał szyderczy
głos Lucjusza Malfoya tuż za sobą, a w następnej chwili poczuł rozchodzące się
po ciele zaklęcie torturujące.
Zamknął na moment oczy,
przypominając sobie lekcje odporności na ból u Bezimiennych. Niemal nie odczuł
tortury, co rozwścieczyło śmierciożercę.
— Za mało bólu? — warknęła Bella
i dołączyła do swojego szwagra.
Podwójny urok był już trudniejszy
do opanowania, jednak nawet tyle był w stanie pokonać, doskonale o tym
wiedział. Uśmiechnął się szyderczo w stronę oszalałej z gniewu kobiety. Czuł,
że z jego ust płynie krew, jednak nawet nie pisnął. Wiedział, że im dłużej będą
utrzymywali zaklęcie, tym gorzej dla niego, jednak nie miał zamiaru się poddać.
W uszach mu szumiało, ból rósł, a on patrzył na Bellatriks, jakby najwyżej
używała na nim zaklęcia mrowiącego. Nie potrafił się powstrzymać i roześmiał
się szyderczo prosto w jej twarz. Później zaczął wstawać, więc jej oczy
rozszerzyły się jeszcze bardziej.
Zaklęcia ustały, gdy zdumiony
Malfoy oberwał klątwą od Remusa. Syriusz w tym czasie przejął Bellatriks, która
była wściekła jak nigdy. Harry zdołał z trudem wygiąć dłonie tak, żeby
rozwiązać je dzięki magii bezróżdżkowej, a później przywołał swoją różdżkę.
Rozgniewana Bellatriks była jeszcze groźniejszym przeciwnikiem niż zwykle i tym
razem Łapa nie podołał temu wyzwaniu. Czarny zastąpił go, gdy upadł na ziemię
powalony zaklęciem. Po dość długiej walce Harry wreszcie zdołał ją oszołomić.
Miał zamiar ją zabić, ale zanim się na to zdecydował, drogę zagrodził mu
kolejny śmierciożerca. Mimo maski Czarny natychmiast go rozpoznał. Snape kiwnął
mu w stronę niewielkiego zaułka zaraz obok nich, więc zaczęli niezdarnie ciskać
w siebie klątwami, kierując się w tę stronę. W końcu wpadli w ciemną uliczkę i
dopiero wtedy przestali stwarzać pozory pojedynku.
— Bellatriks zdołała załatwić na
czas walki hienolwa. Niedługo powinien się pojawić.
— Co to jest? — zapytał od razu
Harry, pierwszy raz słysząc takie słowo.
— Hiena skrzyżowana z lwem. Jest
większy od zwykłego lwa i silniejszy od niego. Pokonanie go zaklęciem jest
niemal niemożliwe, a nieudany atak rozwściecza go jeszcze bardziej, dlatego
radzę wam uważać, gdy się pojawi. Na pewno będzie miał na celu rozszarpanie jak
największej liczby osób. Na razie jest tylko jeden, ale obawiam się, że Czarny
Pan zamierza ściągnąć ich do siebie jeszcze więcej.
Harry pokiwał szybko głową.
Wyszedł z zaułka jako pierwszy i włączył się do walki. Severus wziął z niego
przykład chwilę później. Bellatriks już nie było tam, gdzie Harry ją zostawił,
więc chłopak trochę się wkurzył.
Ginny miała na ciele dość sporo
ran, jednak żadna nie była na tyle poważna, żeby musiała zrezygnować z walki.
Właśnie zdołała wspólnie z Deanem Thomasem pokonać kolejnego śmierciożercę, gdy
zaatakował ją następny. Tym razem z pomocą przyszedł jej Syriusz. Wspólnymi
siłami powalili go na łopatki. Podniosła głowę i dostrzegła Harry’ego, który
patrzył w ich stronę. Jego oczy rozszerzyły się wypełnione przerażeniem.
— Uważajcie! — krzyknął.
Równocześnie odwrócili się o sto
osiemdziesiąt stopni. Za nimi stał potwór. Z wielkiego pyska hieny pryskała
ślina, grzywa lwa poruszała się wraz z wiatrem, a ciężkie cielsko podtrzymywane
było przez dość chude łapy zakończone ostrymi pazurami. Okoliczni zamarli na
ten widok. Ktoś rzucił zaklęcie, które jedynie odbiło się od zwierzęcia i
rozwścieczyło je jeszcze bardziej. Hienolew ruszył w stronę Ginny, która
zdrętwiała. Strach kompletnie ją sparaliżował. Stała i patrzyła w dzikie
czerwone oczy potwora, dopóki Syriusz nie pociągnął jej za rękę, żeby się
ruszyła. Już mieli zacząć uciekać, gdy obok nich przemknął lew ze lśniącą
grzywą i zielonymi oczami, który niemal z szałem rzucił się na bestię. Siła
rozpędu była tak wielka, że oba zwierzęta runęły na ziemię, przeturlały się i
stanęły na łapy, lekko się wycofując. Lew stał tyłem do Syriusza i Ginny,
którzy obserwowali to z rozszerzonymi oczami. Hienolew co chwilę rzucał im
głodne spojrzenia, wyraźnie chcąc ich pożreć, lecz lew mu w tym przeszkadzał.
Potwór zaczął krążyć wokół całej trójki. Lew z kolei śledził ruchy bestii,
przesuwając się tak, aby cały czas być pomiędzy Łapą i Ginny a hienolwem.
Potwór ruszył w ich stronę, a lew natychmiast zareagował. Natarli na siebie z
olbrzymią siłą, zatapiając kły i pazury w ciałach przeciwników. Zaczęła tryskać
krew. Syriusz i Ginny wycofali się z obrębu tej bitwy.
— Kto to jest? — zapytała słabo
Ginny.
Jay i Alex wymienili spojrzenia.
— To Harry — powiedział cicho
Alex.
W następnej chwili usłyszeli skomlenie
pełne bólu i huk. Lew został rzucony z ogromną siłą w mur, po którym bezwładnie
się osunął. Przez chwilę w ogóle się nie ruszał. Hienolew, mając wolną drogę,
ruszył w kierunku Ginny ze śliną cieknącą z pyska. Syriusz, Alex i Jay nawet po
przemianie animagicznej nie mieli szans powstrzymać potwora. Tuż przed nimi coś
powaliło bestię z nóg. Rozszerzyli oczy z przerażeniem, kiedy zorientowali się,
ile siły i zaparcia musiał mieć Harry, żeby po takim uderzeniu wstać i nadal
ich bronić.
— Deportujemy się! — krzyknęła
Bellatriks, widząc, że nie mają szans pokonać oporu.
Śmierciożercy zostawili hienolwa
samemu sobie, zabierając ze sobą nieprzytomnych towarzyszy. Słychać było tylko
warczenie i odgłosy szamotaniny, lecz wreszcie hienolew padł martwy na ziemię.
Syriusz natychmiast podbiegł do lwa, który zaczął się przemieniać. Po chwili
nad ciałem potwora stał Harry, który wyglądał, jakby przeżył wyjątkowo krwawy
horror. Miał poszarpane ubranie, zakrwawione ciało i mnóstwo rozcięć,
niektórych przeraźliwie głębokich. Nawet twarz była cała poplamiona krwią.
Czarny stracił czucie w nogach niemal natychmiast po przemianie. Wpadł w
ramiona chrzestnego, który w ostatniej chwili zdążył go przytrzymać.
— Mój Boże — szepnął Syriusz,
czując, że chłopak zupełnie się nie kontroluje, chociaż był przytomny.
Chwycił go pewniej, słysząc
rozkazy Remusa rzucane w stronę Zakonników. Łapa deportował się w momencie, gdy
zjawili się aurorzy. Nie miał pojęcia, jakim cudem znalazł w sobie tyle
energii, by wziąć Harry’ego na ręce i wbiec z nim do domu. Cały był uwalony
krwią chłopaka, jednak w ogóle nie zwracał na to uwagi, biegnąc po pomoc.
— Mark! — wrzasnął, chociaż jego
głos drżał. Położył Harry’ego na stole, słysząc jego słaby, chrapliwy oddech. —
Błagam, pospiesz się! — dodał rozpaczliwie.
Mark przedostał się do niego
między innymi rannymi, a gdy zobaczył Czarnego, wyraźnie pobladł. Natychmiast
zabrał się do pracy, chociaż wiedział, że będzie ciężko. Machnięciem różdżki
ściągnął z Harry’ego bluzkę. Łapa wciągnął głośniej powietrze, dostrzegając
głęboką ranę, która przechodziła od szyi w dół przez pierś, a później poziomo
przez cały brzuch. Krew lała się jak z dzbanka. Markowi zadrżała ręka, kiedy to
zobaczył, jednak to nie wpłynęło na jego myśli, które kazały mu ratować
Czarnego.
— Wszyscy, którzy znają się na
lecznictwie, niech pomagają rannym! — krzyknął Remus, więc najwyraźniej
większość Zakonników była już w domu.
— Co z nim?! — dotarł do nich
głos Ginny, a w następnej chwili usłyszeli jej cichy jęk.
— Trzymajcie go w stanie
przytomności. Muszę wiedzieć, co się z nim dzieje — powiedział Mark, manewrując
różdżką nad raną Czarnego.
Ginny obeszła stół i stanęła tak,
aby być za głową Harry’ego. Pogłaskała go lekko po zakrwawionym policzku, dostrzegając
jego mętne spojrzenie. Zaczęła zadawać mu pytania, a on odpowiadał obojętnym,
choć cichym głosem. W pewnym momencie dziewczyna przywołała do siebie miskę z
wodą i delikatnie zaczęła ścierać krew z jego twarzy, cały czas z nim
rozmawiając. Uśmiechała się do niego, chociaż miała ochotę wybuchnąć płaczem.
— Spać mi się chce — szepnął
Czarny.
Ginny spojrzała szybko na Marka,
który zerknął tylko na chłopaka. Później wrócił do łatania rany, choć w jego
oczach pojawił się strach.
— Poczekaj jeszcze chwilę, okay?
— powiedziała Ginny do Harry’ego, drżącą dłonią zmywając krew z jego policzka.
— Łapcio jest jakiś blady —
stwierdził nagle Czarny.
— Nie mów na mnie Łapcio —
odpowiedział natychmiast Syriusz, co wywołało lekki uśmiech na twarzy chłopaka.
— To już chyba ostatni raz.
— Nawet nie próbuj! — warknął
słabo, dostrzegając, że coraz więcej osób zwróciło uwagę na to, co się dzieje
przy stole.
— Jak sobie chcesz — szepnął
Czarny. — Muszę napisać testament.
— Harry! — warknął Łapa.
— Skoro nie chcesz, to niczego ci
nie zapiszę.
Jay wybuchnął histerycznym
śmiechem na jego słowa, a Syriusz niemal zawył, słysząc czarny humor chłopaka w
takiej sytuacji. Zerknął na ranę. Miał wrażenie, że Mark nie posunął się prawie
w ogóle do przodu przy jej łataniu, chociaż miał pewność, że mężczyzna robi, co
może.
— Nie mogę zasklepić rany —
powiedział zrezygnowany. — Nic nie mogę zrobić, bo nic nie działa — dodał
słabo.
— On się… wykrwawi — wydusił
Łapa. Uzdrowiciel nie odpowiedział, co było jasną odpowiedzią. — Mark…
— Ja…
— Nie rezygnuj, proszę cię.
— Nic nie mogę zrobić…
— Mark! — krzyknęła Ginny ze
łzami w oczach.
— Próbuj dalej — dodał z
przerażeniem Neville.
— Nic nie ryzykuję, prawda? —
spytał cicho Mark, patrząc na Czarnego. — Ostatnia szansa.
Rzucił jeszcze jedno zaklęcie.
Początkowo wszyscy sądzili, że wreszcie mu się udało. Rany zaczęły powoli się
łatać, lecz nagle z ust Czarnego niemal strumieniem buchnęła krew, jednak on
sam wydawał się być spokojny.
— Wszystko okay? — spytał szeptem
Harry, widząc, jak po policzkach Ginny płyną łzy.
— Okay — odpowiedziała normalnym
głosem, nie przestając wycierać krwi z jego twarzy. — A u ciebie?
— Okay. Nawet nic mnie nie boli.
Uśmiechnęła się lekko, choć jej
dłoń zadrżała. Syriusz cofnął się o krok z rozszerzonymi w szoku oczami.
Wszyscy na nich patrzyli.
Patrzyli, jak ich przywódca...
umiera.
Przywódca, który tyle razy doprowadzał
ich do zwycięstwa.
Przywódca, który pobudzał do
walki.
Przywódca, na którego zawsze
mogli liczyć.
Przywódca młody, ale
doświadczony.
Jeden z najlepszych.
Ręka Czarnego bezwładnie zsunęła
się ze stołu. Jego oczy zamknęły się. Wziął głębszy oddech, jakby chciał po raz
ostatni sprawdzić, jak to jest oddychać. Później klatka piersiowa zaczęła
poruszać się coraz wolniej, aż wreszcie znieruchomiała.
Ginny objęła jego głowę
ramionami, jakby chciała go obronić przed spojrzeniami zszokowanych Zakonników.
Jej ciało drżało pod wpływem cichego płaczu. Syriusz nie był w stanie ruszyć
się z miejsca, choć jego oczy wypełniły się łzami. Jakaś kobieta lub dziewczyna
zaczęła płakać w odległej części pomieszczenia.
Nad Zakonnikami zapłonęła kula
ognia, która uformowała się w ptaka. Silver przez moment unosił się w
powietrzu, a później sfrunął na ciało swojego właściciela i zaczął płakać.
— Obawiam się, że za szybko
spisaliśmy go na straty — powiedział nagle Alex.
Zorientowali się, co ma na myśli,
gdy dostrzegli, że rany zaczęły się łatać. Nagle Harry wciągnął głęboko
powietrze, jakby po kilku minutach tonięcia wreszcie wypłynął na powierzchnię. Otworzył
oczy, uspokajając oddech. Silver odleciał wśród cichego śpiewu.
— O cholera, chyba znowu
odwiedziłem zaświaty — wychrypiał Harry.
Jay wybuchnął niepohamowanym
śmiechem. Łapa i Ginny nie potrafili się powstrzymać i niemal od razu do niego
dołączyli.
Witam,
OdpowiedzUsuńwspaniałe, walka cudownie opisana, ten jego czarny humor mi się bardzo podobał, Belatrix mocno wkurzona....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia