czwartek, 10 września 2015

I. Rozdział 64 - Odwiedziny w zaświatach

Śnieg nie przestawał sypać. Niebo było tak ciemne, jakby wiedziało, co zaraz stanie się w małym miasteczku Fort Street. Mieszkańcy siedzieli w domach, nieświadomi niebezpieczeństwa, jakie ich czekało za kilka minut. Dzieci cieszyły się feriami świątecznymi i tym, że mają wolne od szkoły. Rodzice siedzieli w salonach, popijając kawę lub herbatę. Starsi ludzie oglądali telewizję. Panowała poświąteczna atmosfera. Wszyscy siedzieli w ciepłych domach i ani śnili wyjść na chłodne podwórze. 
Nagle na placu przy ogromnej choince w centrum miasteczka pojawiła się setka ludzi. W chwili gdy stanęli na zaśnieżonym chodniku, rozległ się charakterystyczny trzask, który echem rozszedł się po uliczkach.
— Myślisz, że pojawią się w samym centrum? — spytała brązowooka dziewczyna z burzą kasztanowych loków.
— Tak mi się wydaje. Nie wskazał dokładnego miejsca, bo sam nie wiedział, ale to chyba najbardziej prawdopodobna możliwość — odparł chłopak o czarnych włosach i intensywnie zielonych oczach, które rozglądały się czujnie po placu.
— Ale czy ten szpieg na pewno jest zaufany? — zapytał mężczyzna, który na twarzy miał kilka blizn.
— Tak. Przecież wiele razy już przekazywał nam informacje o atakach i wszystkie się sprawdziły — odpowiedział ten sam chłopak niemal znudzony ciągłymi pytaniami o to samo.
— O której dokładnie mają się pojawić? — zadała kolejne pytanie rudowłosa dziewczyna.
— Mówiłem na spotkaniu. Tak mnie słuchacie — burknął zielonooki. — Gdy zapadnie zmrok.
— Czy ten Gad nie może sobie wybrać lepszej pory? — mruknął czarnowłosy młodzieniec z brązowymi oczami.
Zielonooki uśmiechnął się kpiąco.
— On nie organizuje tego ataku — powiadomił.
— A kto? — odezwał się po raz pierwszy od pojawienia mężczyzna o czarnych włosach i szarych oczach.
— Twoja kuzynka, Bellatriks. Voldemort dał jej wolną rękę.
Słońce powoli zachodziło. Lampy w miasteczku zapaliły się.
Trzask!
Na placu pojawiła się kolejna setka zakapturzonych postaci na czele z Bellatriks Lestrange. Obie strony niemal natychmiast ruszyły do ataku. Różnokolorowe promienie latały nad głowami walczących. Słychać było słowa wykrzykiwanych zaklęć. Pierwsze ofiary padały martwe lub nieprzytomne. Mieszkańcy Fort Street wyglądali za okna, aby zobaczyć, co się dzieje. To, co ujrzeli, przeraziło ich. Rodzice wzięli swoje małe dzieci na ręce. Wszyscy pochowali się do piwnic, bo wydawało im się, że to najbezpieczniejsze miejsce. Siedzieli tam i uspakajali swoje pociechy.
Harry zgubił gdzieś przyjaciół wśród tłumu walczących. Zaatakował śmierciożercę, który chciał rzucić zaklęcie na stojącą tyłem Lavender Brown i pozbył się go bardzo szybko. Dołączył do Jaya i Alexa, którzy z trudem radzili sobie w pojedynku z przeważającą liczbą przeciwników. Skończyło się na tym, że rzucono im pod nogi zaklęcie wybuchające i wylecieli w powietrze. Harry uderzył z impetem w ścianę, aż zahuczało mu w głowie. Wstał chwiejnie, przytrzymując się muru. Jay i Alex wzięli z niego przykład, starając podnieść się na nogi, ale najwyraźniej również ciężko oberwali, bo ledwo trzymali różdżki. Widząc zbliżających się przeciwników, Harry wiedział, że teraz nie mają szans z nimi wygrać, dlatego z ulgą przyjął reakcję Deana, Seamusa i Parvati, którzy odgrodzili ich od śmierciożerców. Gdy wreszcie wszystko wróciło do normy, Czarny prędko dołączył do Gryfonów. Chwilę później powalił Susan Bones z nóg, gdy w jej stronę zmierzało zaklęcie uśmiercające. Dziewczyna krzyknęła z zaskoczenia, lądując na ziemi. Tuż nad nimi świsnął zielony promień. Zanim zdążyli się podnieść, Susan pociągnęła Czarnego na ziemię jeszcze raz, przez co uniknął trafienia zaklęciem torturującym, lecz przy okazji jego różdżka poleciała gdzieś dalej. Śmierciożerca stanął tuż nad dziewczyną z klątwą uśmiercającą na końcu języka, jednak zanim wypowiedział słowa do końca, Harry podciął mu nogi i oszołomił dzięki magii bezróżdżkowej.
— Umiesz bezróżdżkową? — zdumiała się Susan.
— Lepiej zostaw to dla siebie. Wolę tego nie rozpowiadać.
— Okay.
Pomógł jej się podnieść i przywołał do siebie swoją różdżkę.
Jakiś czas później miał już dość sporo ran odniesionych przy intensywnej walce, ale nie był jedynym. Nikt się jednak nie skarżył, co nie było dziwne. Zapewne niektórzy w ogóle nie odczuwali jakichkolwiek rozcięć, utrzymując się na nogach dzięki adrenalinie. Z satysfakcją dostrzegł, że jego kolejną przeciwniczką była sama Bellatriks. Kobieta była zwinna i wypełniona nienawiścią, dlatego nie było łatwo jej pokonać. Ciskali w siebie najgorszymi klątwami, jednak nie mogli pokonać osoby stojącej naprzeciwko.
Harry wiedział, że to nie zaklęcie Bellatriks sprawiło, że nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Osunął się na kolana, chociaż nie miał pojęcia, przez kogo to się stało. Nie wątpił, że został zaatakowany od tyłu. Bellatriks wykorzystała jego chwilową słabość, pozbawiając go różdżki i krępując ręce.
— Pan Potter — usłyszał szyderczy głos Lucjusza Malfoya tuż za sobą, a w następnej chwili poczuł rozchodzące się po ciele zaklęcie torturujące.
Zamknął na moment oczy, przypominając sobie lekcje odporności na ból u Bezimiennych. Niemal nie odczuł tortury, co rozwścieczyło śmierciożercę.
— Za mało bólu? — warknęła Bella i dołączyła do swojego szwagra.
Podwójny urok był już trudniejszy do opanowania, jednak nawet tyle był w stanie pokonać, doskonale o tym wiedział. Uśmiechnął się szyderczo w stronę oszalałej z gniewu kobiety. Czuł, że z jego ust płynie krew, jednak nawet nie pisnął. Wiedział, że im dłużej będą utrzymywali zaklęcie, tym gorzej dla niego, jednak nie miał zamiaru się poddać. W uszach mu szumiało, ból rósł, a on patrzył na Bellatriks, jakby najwyżej używała na nim zaklęcia mrowiącego. Nie potrafił się powstrzymać i roześmiał się szyderczo prosto w jej twarz. Później zaczął wstawać, więc jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej.
Zaklęcia ustały, gdy zdumiony Malfoy oberwał klątwą od Remusa. Syriusz w tym czasie przejął Bellatriks, która była wściekła jak nigdy. Harry zdołał z trudem wygiąć dłonie tak, żeby rozwiązać je dzięki magii bezróżdżkowej, a później przywołał swoją różdżkę. Rozgniewana Bellatriks była jeszcze groźniejszym przeciwnikiem niż zwykle i tym razem Łapa nie podołał temu wyzwaniu. Czarny zastąpił go, gdy upadł na ziemię powalony zaklęciem. Po dość długiej walce Harry wreszcie zdołał ją oszołomić. Miał zamiar ją zabić, ale zanim się na to zdecydował, drogę zagrodził mu kolejny śmierciożerca. Mimo maski Czarny natychmiast go rozpoznał. Snape kiwnął mu w stronę niewielkiego zaułka zaraz obok nich, więc zaczęli niezdarnie ciskać w siebie klątwami, kierując się w tę stronę. W końcu wpadli w ciemną uliczkę i dopiero wtedy przestali stwarzać pozory pojedynku.
— Bellatriks zdołała załatwić na czas walki hienolwa. Niedługo powinien się pojawić.
— Co to jest? — zapytał od razu Harry, pierwszy raz słysząc takie słowo.
— Hiena skrzyżowana z lwem. Jest większy od zwykłego lwa i silniejszy od niego. Pokonanie go zaklęciem jest niemal niemożliwe, a nieudany atak rozwściecza go jeszcze bardziej, dlatego radzę wam uważać, gdy się pojawi. Na pewno będzie miał na celu rozszarpanie jak największej liczby osób. Na razie jest tylko jeden, ale obawiam się, że Czarny Pan zamierza ściągnąć ich do siebie jeszcze więcej.
Harry pokiwał szybko głową. Wyszedł z zaułka jako pierwszy i włączył się do walki. Severus wziął z niego przykład chwilę później. Bellatriks już nie było tam, gdzie Harry ją zostawił, więc chłopak trochę się wkurzył.

Ginny miała na ciele dość sporo ran, jednak żadna nie była na tyle poważna, żeby musiała zrezygnować z walki. Właśnie zdołała wspólnie z Deanem Thomasem pokonać kolejnego śmierciożercę, gdy zaatakował ją następny. Tym razem z pomocą przyszedł jej Syriusz. Wspólnymi siłami powalili go na łopatki. Podniosła głowę i dostrzegła Harry’ego, który patrzył w ich stronę. Jego oczy rozszerzyły się wypełnione przerażeniem.
— Uważajcie! — krzyknął.
Równocześnie odwrócili się o sto osiemdziesiąt stopni. Za nimi stał potwór. Z wielkiego pyska hieny pryskała ślina, grzywa lwa poruszała się wraz z wiatrem, a ciężkie cielsko podtrzymywane było przez dość chude łapy zakończone ostrymi pazurami. Okoliczni zamarli na ten widok. Ktoś rzucił zaklęcie, które jedynie odbiło się od zwierzęcia i rozwścieczyło je jeszcze bardziej. Hienolew ruszył w stronę Ginny, która zdrętwiała. Strach kompletnie ją sparaliżował. Stała i patrzyła w dzikie czerwone oczy potwora, dopóki Syriusz nie pociągnął jej za rękę, żeby się ruszyła. Już mieli zacząć uciekać, gdy obok nich przemknął lew ze lśniącą grzywą i zielonymi oczami, który niemal z szałem rzucił się na bestię. Siła rozpędu była tak wielka, że oba zwierzęta runęły na ziemię, przeturlały się i stanęły na łapy, lekko się wycofując. Lew stał tyłem do Syriusza i Ginny, którzy obserwowali to z rozszerzonymi oczami. Hienolew co chwilę rzucał im głodne spojrzenia, wyraźnie chcąc ich pożreć, lecz lew mu w tym przeszkadzał. Potwór zaczął krążyć wokół całej trójki. Lew z kolei śledził ruchy bestii, przesuwając się tak, aby cały czas być pomiędzy Łapą i Ginny a hienolwem. Potwór ruszył w ich stronę, a lew natychmiast zareagował. Natarli na siebie z olbrzymią siłą, zatapiając kły i pazury w ciałach przeciwników. Zaczęła tryskać krew. Syriusz i Ginny wycofali się z obrębu tej bitwy.
— Kto to jest? — zapytała słabo Ginny.
Jay i Alex wymienili spojrzenia.
— To Harry — powiedział cicho Alex.
W następnej chwili usłyszeli skomlenie pełne bólu i huk. Lew został rzucony z ogromną siłą w mur, po którym bezwładnie się osunął. Przez chwilę w ogóle się nie ruszał. Hienolew, mając wolną drogę, ruszył w kierunku Ginny ze śliną cieknącą z pyska. Syriusz, Alex i Jay nawet po przemianie animagicznej nie mieli szans powstrzymać potwora. Tuż przed nimi coś powaliło bestię z nóg. Rozszerzyli oczy z przerażeniem, kiedy zorientowali się, ile siły i zaparcia musiał mieć Harry, żeby po takim uderzeniu wstać i nadal ich bronić.
— Deportujemy się! — krzyknęła Bellatriks, widząc, że nie mają szans pokonać oporu.
Śmierciożercy zostawili hienolwa samemu sobie, zabierając ze sobą nieprzytomnych towarzyszy. Słychać było tylko warczenie i odgłosy szamotaniny, lecz wreszcie hienolew padł martwy na ziemię. Syriusz natychmiast podbiegł do lwa, który zaczął się przemieniać. Po chwili nad ciałem potwora stał Harry, który wyglądał, jakby przeżył wyjątkowo krwawy horror. Miał poszarpane ubranie, zakrwawione ciało i mnóstwo rozcięć, niektórych przeraźliwie głębokich. Nawet twarz była cała poplamiona krwią. Czarny stracił czucie w nogach niemal natychmiast po przemianie. Wpadł w ramiona chrzestnego, który w ostatniej chwili zdążył go przytrzymać.
— Mój Boże — szepnął Syriusz, czując, że chłopak zupełnie się nie kontroluje, chociaż był przytomny.
Chwycił go pewniej, słysząc rozkazy Remusa rzucane w stronę Zakonników. Łapa deportował się w momencie, gdy zjawili się aurorzy. Nie miał pojęcia, jakim cudem znalazł w sobie tyle energii, by wziąć Harry’ego na ręce i wbiec z nim do domu. Cały był uwalony krwią chłopaka, jednak w ogóle nie zwracał na to uwagi, biegnąc po pomoc.
— Mark! — wrzasnął, chociaż jego głos drżał. Położył Harry’ego na stole, słysząc jego słaby, chrapliwy oddech. — Błagam, pospiesz się! — dodał rozpaczliwie.
Mark przedostał się do niego między innymi rannymi, a gdy zobaczył Czarnego, wyraźnie pobladł. Natychmiast zabrał się do pracy, chociaż wiedział, że będzie ciężko. Machnięciem różdżki ściągnął z Harry’ego bluzkę. Łapa wciągnął głośniej powietrze, dostrzegając głęboką ranę, która przechodziła od szyi w dół przez pierś, a później poziomo przez cały brzuch. Krew lała się jak z dzbanka. Markowi zadrżała ręka, kiedy to zobaczył, jednak to nie wpłynęło na jego myśli, które kazały mu ratować Czarnego.
— Wszyscy, którzy znają się na lecznictwie, niech pomagają rannym! — krzyknął Remus, więc najwyraźniej większość Zakonników była już w domu.
— Co z nim?! — dotarł do nich głos Ginny, a w następnej chwili usłyszeli jej cichy jęk.
— Trzymajcie go w stanie przytomności. Muszę wiedzieć, co się z nim dzieje — powiedział Mark, manewrując różdżką nad raną Czarnego.
Ginny obeszła stół i stanęła tak, aby być za głową Harry’ego. Pogłaskała go lekko po zakrwawionym policzku, dostrzegając jego mętne spojrzenie. Zaczęła zadawać mu pytania, a on odpowiadał obojętnym, choć cichym głosem. W pewnym momencie dziewczyna przywołała do siebie miskę z wodą i delikatnie zaczęła ścierać krew z jego twarzy, cały czas z nim rozmawiając. Uśmiechała się do niego, chociaż miała ochotę wybuchnąć płaczem.
— Spać mi się chce — szepnął Czarny.
Ginny spojrzała szybko na Marka, który zerknął tylko na chłopaka. Później wrócił do łatania rany, choć w jego oczach pojawił się strach.
— Poczekaj jeszcze chwilę, okay? — powiedziała Ginny do Harry’ego, drżącą dłonią zmywając krew z jego policzka.
— Łapcio jest jakiś blady — stwierdził nagle Czarny.
— Nie mów na mnie Łapcio — odpowiedział natychmiast Syriusz, co wywołało lekki uśmiech na twarzy chłopaka.
— To już chyba ostatni raz.
— Nawet nie próbuj! — warknął słabo, dostrzegając, że coraz więcej osób zwróciło uwagę na to, co się dzieje przy stole.
— Jak sobie chcesz — szepnął Czarny. — Muszę napisać testament.
— Harry! — warknął Łapa.
— Skoro nie chcesz, to niczego ci nie zapiszę.
Jay wybuchnął histerycznym śmiechem na jego słowa, a Syriusz niemal zawył, słysząc czarny humor chłopaka w takiej sytuacji. Zerknął na ranę. Miał wrażenie, że Mark nie posunął się prawie w ogóle do przodu przy jej łataniu, chociaż miał pewność, że mężczyzna robi, co może.
— Nie mogę zasklepić rany — powiedział zrezygnowany. — Nic nie mogę zrobić, bo nic nie działa — dodał słabo.
— On się… wykrwawi — wydusił Łapa. Uzdrowiciel nie odpowiedział, co było jasną odpowiedzią. — Mark…
— Ja…
— Nie rezygnuj, proszę cię.
— Nic nie mogę zrobić…
— Mark! — krzyknęła Ginny ze łzami w oczach.
— Próbuj dalej — dodał z przerażeniem Neville.
— Nic nie ryzykuję, prawda? — spytał cicho Mark, patrząc na Czarnego. — Ostatnia szansa.
Rzucił jeszcze jedno zaklęcie. Początkowo wszyscy sądzili, że wreszcie mu się udało. Rany zaczęły powoli się łatać, lecz nagle z ust Czarnego niemal strumieniem buchnęła krew, jednak on sam wydawał się być spokojny.
— Wszystko okay? — spytał szeptem Harry, widząc, jak po policzkach Ginny płyną łzy.
— Okay — odpowiedziała normalnym głosem, nie przestając wycierać krwi z jego twarzy. — A u ciebie?
— Okay. Nawet nic mnie nie boli.
Uśmiechnęła się lekko, choć jej dłoń zadrżała. Syriusz cofnął się o krok z rozszerzonymi w szoku oczami. Wszyscy na nich patrzyli.
Patrzyli, jak ich przywódca... umiera. 
Przywódca, który tyle razy doprowadzał ich do zwycięstwa. 
Przywódca, który pobudzał do walki.
Przywódca, na którego zawsze mogli liczyć.
Przywódca młody, ale doświadczony.
Jeden z najlepszych.
Ręka Czarnego bezwładnie zsunęła się ze stołu. Jego oczy zamknęły się. Wziął głębszy oddech, jakby chciał po raz ostatni sprawdzić, jak to jest oddychać. Później klatka piersiowa zaczęła poruszać się coraz wolniej, aż wreszcie znieruchomiała.
Ginny objęła jego głowę ramionami, jakby chciała go obronić przed spojrzeniami zszokowanych Zakonników. Jej ciało drżało pod wpływem cichego płaczu. Syriusz nie był w stanie ruszyć się z miejsca, choć jego oczy wypełniły się łzami. Jakaś kobieta lub dziewczyna zaczęła płakać w odległej części pomieszczenia.
Nad Zakonnikami zapłonęła kula ognia, która uformowała się w ptaka. Silver przez moment unosił się w powietrzu, a później sfrunął na ciało swojego właściciela i zaczął płakać.
— Obawiam się, że za szybko spisaliśmy go na straty — powiedział nagle Alex.
Zorientowali się, co ma na myśli, gdy dostrzegli, że rany zaczęły się łatać. Nagle Harry wciągnął głęboko powietrze, jakby po kilku minutach tonięcia wreszcie wypłynął na powierzchnię. Otworzył oczy, uspokajając oddech. Silver odleciał wśród cichego śpiewu.
— O cholera, chyba znowu odwiedziłem zaświaty — wychrypiał Harry.
Jay wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Łapa i Ginny nie potrafili się powstrzymać i niemal od razu do niego dołączyli.

1 komentarz:

  1. Witam,
    wspaniałe, walka cudownie opisana, ten jego czarny humor mi się bardzo podobał, Belatrix mocno wkurzona....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń