Kierując się do domu, Harry
myślał głównie o nadchodzącym ataku śmierciożerców. Nie miał to być jakiś
olbrzymi napad, ale setka przeciwników była wystarczającym problemem. Odwrócił
głowę, gdy wydawało mu się, że ktoś za nim idzie, ale nikogo nie było, więc
stwierdził, że to tylko jego wymysły. Kiedy tylko z powrotem spojrzał przed siebie,
poczuł mocne szarpnięcie. Ktoś obrócił go o sto osiemdziesiąt stopni i uderzył
pięścią w twarz. Harry zachwiał się od uderzenia i zaskoczenia, ledwo
zauważając, że coś zacisnęło się na jego nadgarstku. W następnej chwili
próbował obronić się zaklęciem, ale ze zgrozą uświadomił sobie, że jego magia
nie działa. Zaciągnięto go do brudnego zaułka, więc szanse na pomoc kogoś
postronnego zmalały. W akcie desperacji uderzył jednego z nich z pięści w nos i
zerwał się do biegu, ale szybko został powalony na ziemię przez pozostałych.
— Trzymaj go! — warknął jeden z
nich, a Harry wiedział, że nie może dopuścić do teleportacji.
Udawał, że się poddał i opadł na
ziemię, dlatego podnieśli go ponownie, wykręcając mu ręce za plecami, aż cicho
jęknął z bólu. W następnej chwili znalazł nogą stopę śmierciożercy, który go
trzymał, więc mocno na nią nadepnął. Facet wrzasnął z bólu, lecz Harry na tym
nie poprzestał, kopiąc go w krocze. Nim zdążył po raz kolejny zerwać się do
biegu, poczuł uderzenie w twarz i od razu dotarło do niego, że jego nos został
złamany. Wylądował na ziemi, gdzie oberwał kopniakiem w żebra. Nie miał zamiaru
się poddać, chociaż czuł się beznadziejnie i przewrócił jednego z przeciwników
na ziemię. Inny natychmiast odciągnął go od niego za bluzę.
— Hej! Co tu się dzieje?! —
krzyknął jakiś młody głos.
— Zostawcie go! — dodała nieznana
Harry’emu dziewczyna.
Czarny niemal z głośnym
westchnieniem ulgi dostrzegł, że do pomocy przyszła mu grupka młodych mugoli,
która odciągnęła od niego śmierciożerców. Miał nadzieję, że nikt nie ośmieli
się rzucić zaklęcia, jednak mugole nie dali im na to szansy. Harry zerwał się
do pionu, gdy tylko zobaczył, że jeden z nich sięgnął po różdżkę i zwalił go z
nóg, łamiąc jednocześnie jego pomoc. W końcu śmierciożercy dali nogę.
— Jeszcze cię dorwiemy! — zawołał
na odchodnym jeden z nich.
— Pieprz się! — odkrzyknął mu
Harry.
Odwrócił się do piątki osób,
które mu pomogły i podziękował im.
— Raczej nie atakuje się w pięciu
jednego — stwierdził blondyn, wzruszając ramionami. — Kto to był?
— Moi… znajomi, powiedzmy —
odpowiedział niepewnie.
— Rany, człowieku, to ty zmień
towarzystwo — rzekła jedna z dwóch dziewczyn. — No chyba że jesteś jakimś
dilerem czy coś, to może być ci ciężko.
Harry roześmiał się szczerze, ale
w następnej chwili skrzywił się, gdy żebra dały o sobie znać, a z nosa
popłynęła krew.
— Wyglądasz tragicznie —
zauważyła druga dziewczyna, blondynka, ze współczującą miną.
— Potrafisz powiedzieć komplement
— stwierdził Czarny, a ona wyszczerzyła się z rozbawieniem.
Okazało się, że Ambi, Matt, Mike,
Shane i Jaime są osobami, z którymi łatwo złapać wspólny język. Szli akurat w
tę samą stronę co on, więc dotrzymali mu towarzystwa. Harry nie miał pojęcia,
co się stało z jego prawą kostką, ale lekko kulał. Możliwe, że pod wpływem
adrenaliny nie poczuł, że sobie ją skręcił. Dziewczyna Matta, Janet, mieszkała
na Grimmauld Place 30, dlatego w dalszą drogę Czarny ruszył sam. Przed wejściem
do domu narzucił na głowę kaptur z nadzieją, że na nikogo nie wpadnie, bo nie
chciał robić wokół siebie niepotrzebnego szumu. Wytarł krew płynącą z nosa i
otworzył drzwi. Nie widząc nikogo na korytarzu, niepostrzeżenie przemknął na
schody prowadzące na górę, a później do swojego pokoju. Głośno jęknął, gdy
zobaczył, jak tragicznie wygląda. Ściągnął kurtkę i poszedł do łazienki,
zostawiając szeroko otwarte drzwi. Zamoczył ręcznik w zimnej wodzie i zaczął
ścierać ze swojej twarzy krew. Później przyłożył go do nosa, żeby nie ubabrać
się jeszcze bardziej i obmacał swoje żebra. Syknął głośno, kiedy zabolał
niewielki dotyk. Spojrzał na swój nadgarstek, dostrzegając zaciśniętą na nim
obręcz. Wiedział, że to przez tą rzecz nie jest w stanie rzucić najprostszego
zaklęcia. Przez chwilę szarpał się z metalem, starał się go przeciąć, rozgnieść
i zniszczyć, ale nic to nie dało. Z rezygnacją ściągnął buty i aż spojrzał
rozpaczliwie w sufit, gdy zobaczył, że ma spuchniętą kostkę. Niemal zawył
rozpaczliwie, wiedząc, że bez czyjejś pomocy nie da sobie rady. Starał się
wysłać telepatyczną wiadomość Remusowi i walnął się w czoło, gdy doszedł do
wniosku, że nawet tego nie może zrobić z obręczą na nadgarstku.
— Szlag by to — szepnął do
siebie. — Silver?
Odetchnął z ulgą, gdy feniks
pojawił się na jego polecenie. Hedwiga spojrzała na niego obrażona, ponieważ
znowu nie została oddelegowana do zadania. Harry szybko napisał krótką
wiadomość i wręczył Silverowi, prosząc go, żeby przekazał list jak
najdyskretniej. Feniks zniknął w płomieniach, a Czarny zaszył się w łazience.
Usłyszał kroki na schodach i po chwili drzwi otworzyły się. Niemal westchnął
rozpaczliwie, gdy dostrzegł, że Syriusz przypałętał się za Lunatykiem.
— Harry? — zapytał Remus z
pokoju.
— Łazienka — odpowiedział
niepewnie, wycierając krew spod nosa.
— Cholera, co ci się stało? —
zapytał na wstępie Syriusz, patrząc na niego z rozszerzonymi oczami.
— Po spotkaniu ze szpiegiem złapali
mnie śmierciożercy i nałożyli to — pokazał im opaskę na nadgarstku. — Nie
mogłem używać żadnego rodzaju magii, ale zanim mnie zabrali, pomogli mi jacyś
mugole. Trochę jednak zdążyli mi dołożyć.
— Jak cię znaleźli?
— Pewnie wiedzą, że gdzieś tutaj
jest Kwatera Główna Zakonu. W końcu jeszcze kilka miesięcy temu Yaxley czatował
niedaleko domu. Musieli mnie rozpoznać.
Remus westchnął i dał mu znak,
żeby odwrócił się w jego stronę. Po chwili nos Harry’ego wyglądał tak, jak
powinien, choć był jeszcze lekko opuchnięty i obolały. Z lekkim skrzywieniem
Czarny dokładnie obmył twarz i wreszcie mógł przyznać, że wygląda w miarę
normalnie. Westchnął cierpiętniczo, gdy starał się stanąć na prawej nodze, jednak
ta była zbyt obolała.
— Do tego trzeba już wezwać Marka
— podsumował Syriusz, gdy Harry przyznał, że chyba skręcił kostkę i coś ma nie
tak z żebrami.
— Nie mówcie nikomu więcej —
powiedział Czarny, zanim Lunatyk wyszedł.
Po chwili pokiwali głowami na
zgodę. Syriusz pomógł chrześniakowi dotrzeć do łóżka, na którym z ulgą usiadł.
— Może ten szpieg działa jednak
na dwa fronty? — zaproponował wreszcie Łapa, ale Harry pokręcił głową.
— Czy tego chcę, czy nie, mam co
do niego pewność. Pojutrze będzie kolejny atak.
— Mam nadzieję, że poradzisz
sobie lepiej niż w kuchni — wyszczerzył się, a Harry cisnął w niego poduszką,
co spotkało się ze śmiechem Wąchacza.
— Nie cwaniakuj. Sam wcale nie
jesteś lepszy.
— Gorzej niż ty nikt nie jest w
stanie tego zrobić.
— Ciesz się, że bolą mnie żebra i
kostka, bo tak bym ci skopał tyłek, że odcisk nie zszedłby ci do przyszłych
świąt! — Syriusz roześmiał się jeszcze głośniej, więc Czarny zmrużył oczy. — Taki
z ciebie kozak? To pomożesz mi przy kolacji.
— Rzucasz mi rękawicę, tak? —
zapytał dumnie.
— Tak. Zobaczymy, jaki z ciebie
kucharz.
— Niech ci będzie.
Rozmowę przerwał im wchodzący do
środka Mark. Westchnął cierpiętniczo na samym wstępie, co nie było niczym
dziwnym, skoro po raz kolejny Harry trafił w jego ręce. Na szczęście mężczyzna
potrafił ściągnąć również opaskę, więc Czarny nie musiał się fatygować do
Bezimiennych.
Gdy nadszedł wieczór, Łapa nie
był chętny do zaszycia się w kuchni, ale Harry dał mu do zrozumienia, że jeśli
tego nie zrobi, będzie się z niego wyśmiewał do końca życia.
— Zrób sobie maseczkę z ogórków
na zmarszczki — powiedział w pewnym momencie Harry, rzucając w mężczyznę
plasterkiem warzywa.
— Sugerujesz, że jestem stary? —
warknął.
— W podeszłym wieku.
— O ty!
Łapa chwycił pierwsze, co było
pod ręką i wylał na głowę chrześniaka całą szklankę mleka.
— Black!
Syriusz wybiegł z kuchni, śmiejąc
się do rozpuku. Wpadł do salonu, gdzie wszyscy oczekiwali na sporządzaną przez
nich kolację. Po chwili przyszedł Harry. Z oczu strzelały mu błyskawice. Z
włosów skapywało mu mleko, które komicznie współgrało z jego wyrazem twarzy. W
jednej ręce trzymał butelkę z ketchupem, a w drugiej z majonezem.
— Umrzesz w męczarniach! — ryknął
bojowo i rzucił się w jego stronę.
Chwilę później przygwoździł
chrzestnego do ziemi.
— Wolisz ketchup czy majonez?
— Ale ja nic nie zrobiłem —
jęknął, próbując się wyswobodzić.
— Nic? A kto wylał mi na głowę
szklankę mleka, co?
— To była zemsta.
— Niby za co?
— Za to, że powiedziałeś, że
jestem stary!
— Powiedziałem tylko, że jesteś w
podeszłym wieku i przydałaby ci się maseczka z ogórków na zmarszczki. Zadbaj o
urodę — zironizował, co spotkało się z chichotami. — To co? Majonez czy
ketchup?
— Harruś... Proszę...
— Wiesz, że zawsze się zemszczę,
nie? — powiedział i z satysfakcją wycisnął na głowę Łapy ketchup.
Syriusz zawył głośno wśród ryków
śmiechu, a później wyrwał chrześniakowi butelkę z majonezem, by wycisnąć
zawartość na chłopaka. W końcu sosy się skończyły. Harry był cały ubabrany w
majonezie, a Syriusz w ketchupie. Pozostali wyli ze śmiechu.
— Czujesz to? — spoważniał Łapa.
— Coś się pali — stwierdził
Harry.
— Zapiekanka! — krzyknęli zgodnie
i pognali do kuchni.
Potrawa była już niemal zwęglona.
Harry zaniósł ją na stół w salonie.
— Smacznego — rzucił radośnie. —
Posiłek przygotowany przez firmę Black and Potter. Tylko piekielne potrawy.
Wszyscy roześmiali się głośno.
Harry wymienił spojrzenie z Syriuszem. Łapa z zastanowieniem zmrużył oczy.
Czarny nie wątpił, że pomysł wpadł im do głowy w tym samym momencie. Obaj
równocześnie pognali do kuchni, przepychając się w drzwiach. Dorwali się do
lodówki. Starszy pierwszy znalazł musztardę w plastikowej butelce. Harry’emu
pozostał koncentrat. Okazało się, że mimo wszystko trafiło mu się lepiej, bo
Syriusz nie mógł poradzić sobie z otwarciem. Gdy zobaczył gotowego do boju
chrześniaka, dał nogę do salonu.
— Remus! Otwórz mi to cholerstwo!
— ryknął, rzucając przyjacielowi butelkę.
Nie zdążył ukryć się przed
chrześniakiem, który pojawił się w drzwiach z upiornym uśmiechem. Wycelował
butelką w Syriusza.
— Mam broń i nie zawaham się jej
użyć!
W następnej chwili majonez
spłynął mu na oczy, więc przetarł twarz rękawem. Niestety, w tym czasie Łapa
wyrwał mu koncentrat. Harry zaklął pod nosem.
— Poddaj się — wyszczerzył się.
— W twoich snach.
Remus chrząknął, więc Harry na
niego zerknął. W następnej chwili już łapał butelkę z musztardą, którą
wycelował w Łapę.
— Zdrajca — powiedział Black do Lunatyka.
— Miło mi. Remus jestem.
— Głupek.
— W końcu się do tego przyznałeś.
— Stanowczo za dużo przebywałeś
ze mną i Jamesem. Harry, odłóż to, bo sobie krzywdę zrobisz.
— Musztardą? — zdumiał się.
— Ty jesteś w stanie coś sobie
zrobić, mając do dyspozycji tylko chusteczkę.
— Spadaj — burknął Harry, gdy
niektórzy roześmiali się.
— Kapitulacja?
— Niech ci będzie.
Oboje opuścili butelki. Wstąpili
do kuchni, żeby schować ocalałe sosy i mieli zamiar iść się przebrać. Syriusz
nie zauważył jednak, że Harry nie wyszedł z kuchni z gołymi rękoma. Szli po
schodach na górę, a Czarny uśmiechnął się szeroko.
Trzask!
— HAAAAAAAAAAAARRY!
Czarny zbiegł do salonu, a za nim
Syriusz z rozbitym jajkiem na głowie.
Witam,
OdpowiedzUsuńHarry musi uważać, gdyby nie mugole byłoby kiepska, wyszła im o tak piekielna kolacja, i ta walka wspaniała..
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia