czwartek, 10 września 2015

I. Rozdział 61 - "Dobrze, że jesteś"

Minęły dwa dni, w trakcie których praca w Norze posuwała się do przodu, a Harry okazał się niesamowitą zrzędą, gdy leżał w Skrzydle Szpitalnym. Czuł się już bardzo dobrze i chciał wyjść, lecz pani Pomfrey stanowczo mu tego zabroniła. W głowie non stop tłukły mu się myśli dotyczące Nory. Nęciło go, żeby jak najszybciej dołączyć do Rona i bliźniaków, dlatego gdy pielęgniarka zniknęła w gabinecie, chłopak ubrał się i wyślizgnął z pomieszczenia. Swoje kroki skierował w stronę tunelu prowadzącego do Hogsmeade, a kiedy już znalazł się poza barierami Hogwartu, deportował się do Nory. Na samym wstępie wmurowało go. Bliźniacy i Ron musieli bardzo dużo i ciężko pracować podczas jego nieobecności, gdyż mury były już ustabilizowane.
— Co ty tu robisz? Miałeś być w Skrzydle — dotarł do niego głos Rona.
— Zwiałem — wyszczerzył się, na co cała trójka parsknęła śmiechem. — Ile godzin dziennie tutaj spędzaliście? Całą dobę?
— Postanowiliśmy trochę przyspieszyć, skoro ciebie nie było — odpowiedział Fred, patrząc na ich dzieło. — Poza tym wyłożyłeś w większości kasę, więc my pracujemy więcej.
— Dajcie spokój. Bierzmy się do roboty.
Idąc za radą Weasleyów, Harry postanowił trochę zwolnić tempo, żeby znowu nie wylądować w Skrzydle Szpitalnym.

Syriusz, Remus i Tonks otworzyli drzwi do szpitala, rozmawiając o bzdurnych sprawach. Dość mocno się zdziwili, gdy dostrzegli puste łóżko Harry’ego. Pomfrey stała niedaleko, kręcąc głową i mamrocząc coś do siebie.
— Poppy, gdzie jest Harry?
— Uciekł.
— Jak to uciekł?!
— Najnormalniej na świecie. Poszłam na chwilę do gabinetu, a gdy wróciłam, już go nie było.
Syriusz jęknął cierpiętniczo.
— Zabiję go za takie akcje. Ale już był zdrowy, tak?
— Właściwie to tak. Miałam zamiar zatrzymać go jeszcze dzień albo dwa dla pewności.
Kiedy wyszli ze Skrzydła Szpitalnego, Łapa mamrotał, co zrobi z chłopakiem, gdy tylko go zobaczy.
— Myślałeś, że syn Jamesa będzie siedział na miejscu, gdy do roboty ma coś ważniejszego? — zaśmiał się Lunatyk. — Łapa, to jest Huncwot Junior. Gdyby siedział bezczynnie, zacząłbym się chyba zastanawiać, czy to na pewno syn Rogatego.
— Też racja — mruknął Syriusz.
Usłyszeli znajome głosy dochodzące zza rogu, więc przystanęli.
— Myślisz, że zdążymy? — zapytał Ron.
— Jasne. Został nam właściwie tylko środek i goto…
Harry zamilkł i zatrzymał się, gdy ich zobaczył.
— Ups — mruknął rudzielec.
— Myślisz, że muszę uciekać?
Ron przyjrzał się minie Syriusza.
— Chyba nie. Poza tym nie masz dość ucieczek? Przed Pomfrey, przed Filchem i jeszcze przed Syriuszem? Odpuść sobie.
Obaj roześmiali się.
— Co ty wyprawiasz? — zapytał wreszcie Łapa. — Nie nauczyłeś się, że nie powinieneś igrać ze swoim zdrowiem?
— Zluzuj portki, Łapcio. — Remus, Tonks i Ron wybuchnęli niepohamowanym śmiechem, a Syriuszowi drgnęły usta. — Panuję nad sytuacją, a jakby co Ron mnie przywoła do porządku. Pasuje?
Wąchacz westchnął cierpiętniczo, ale skinął głową. Wszyscy razem ruszyli w stronę pokoju wspólnego Gryfonów, w razie gdyby Filch złapał dwójkę chłopaków.
— Kiedy dowiemy się, co takiego kombinujecie? — zapytała Tonks.
— W święta. No nie! Gdzie ona znowu polazła?! — wkurzył się Harry, gdy dostrzegł, że Grubej Damy nie ma w swoich ramach.
Nie mając wyjścia, Harry i Ron usiedli na ziemi, żeby poczekać, aż kobieta wróci. Nauczyciele postanowili dotrzymać im towarzystwa. Nagle Ron roześmiał się.
— Wiesz, z czym mi się to kojarzy? — spytał Czarnego, który pokręcił głową. — Z pierwszą klasą i Malfoyem.
Harry zaśmiał się.
— Co za idiotyzm.
— Skoro i tak musimy czekać, to chcemy usłyszeć historię — rzekła Tonks z uśmiechem.
— Zaczęło się od tego, że Malfoy wyzwał Harry’ego na pojedynek.
— W pierwszej klasie? — zdumiał się Syriusz z lekkim rozbawieniem w oczach.
— Mówię, że idiotyzm — zaśmiał się Czarny. — Nawet nie wiedziałem, o co chodzi, a różdżką mogłem go tylko dźgnąć.
— Wtedy jeszcze niezbyt przepadaliśmy za Hermioną — ciągnął Ron. — Ale, jak to ona, gdy tylko dowiedziała się, że chcemy złamać regulamin, próbowała nam przeszkodzić. Nigdy nie zapomnę jej miny, gdy wyszła za nami na korytarz, a kiedy chciała wrócić, Grubej Damy nie było, więc musiała pójść z nami. Malfoy, jak to Malfoy, zrobił nas w dudka i nasłał na nas Filcha. W trakcie ucieczki wpadliśmy na Puszka.
— Puszka?
— Trójgłowy pies Hagrida, który chronił Kamienia Filozoficznego. To była chyba nasza pierwsza niebezpieczna akcja w Hogwarcie.
— Stanowczo — przyznał Harry, widząc rozbawionych nauczycieli.
— Przy okazji wiem, jak możemy wejść do środka — rzucił Ron. — Telepatia.
— Ooo, racja. Jayuś, bądź tak miły i otwórz nam wejście, bo Gruba Dama poszła w długą.
— Moment.
Nie minęła minuta, a portret otworzył się i w wejściu stanął Jay.
— Właźcie, zanim stracę cierpliwość i zamknę drzwi. Potter, jeszcze raz mnie obudzisz, to ci ukręcę łeb.
— Właśnie rzucasz słowa na wiatr, już ja cię znam.
— Chcesz kopniaka?
— A chcesz dożyć jutra?
Jay wywrócił oczami i ruszył do środka, żegnając się z Łapą, Lunatykiem i Tonks. Nauczyciele i uczniowie rozeszli się w dwie strony.

Wszyscy szykowali się do przedświątecznego wyjazdu do domów, dlatego panowała radosna atmosfera. W Wielkiej Sali stała olbrzymia choinka ustrojona w lampki, bombki i łańcuchy. Krążące po korytarzach duchy i portrety podśpiewywały kolędy, a Irytek w czapce Mikołaja wyśpiewywał na całe gardło sprośne piosenki. Za oknem prószył śnieg, który miejscami sięgał nawet do ud, więc uczniowie szaleli na błoniach.
Harry i Ron postanowili zrobić sobie dzień wolnego od odbudowywania Nory, więc siedzieli w pokoju wspólnym przy kominku, w którym płonął ogień, rozgrzewający uczniów. Z dormitorium wyłoniły się Ginny i Hermiona, więc Harry zaproponował swojej dziewczynie spacer. Po chwili szli na błonia w ciepłych kurtkach, szalikach, czapkach i rękawiczkach. Wstąpili do Grzywy i Hagrida, słysząc krzyki i śmiechy Hogwartczyków. Później skierowali się w stronę jeziora, unikając latających śnieżnych kulek. W pewnym momencie Ginny poślizgnęła się na ubitym śniegu i zjechała na zamarzniętą taflę, ciągnąc za sobą Harry’ego. Spotkało się to z wybuchem śmiechu. Powoli się podnieśli i zaczęli prześlizgiwać się w stronę brzegu.
Łup!
Tym razem Czarny stracił równowagę i wywinął koziołka. Ginny runęła wprost na niego, co spotkało się z jej chichotem. Pod wpływem impulsu pocałowała go lekko w usta. Postanowili wykorzystać dwie godziny, które zostały im do przeniesienia się na Grimmauld Place i zamknęli się w Pokoju Życzeń. Sami nie wiedzieli, kiedy znaleźli się na kanapie, nie będąc w stanie wyplątać się ze swoich objęć i pocałunków. Świat przestał dla nich istnieć, a każdy dotyk był ukojeniem i oderwaniem myśli od problemów. Minęło sporo czasu, zanim się opanowali.
— Dobrze, że jesteś — wyszeptała Ginny, patrząc mu w oczy.
Przygarnął ją w swoje ramiona, a ona z chęcią się w niego wtuliła.
W gabinecie McGonagall zjawili się jako ostatni. Razem z Ronem, Hermioną, Tonks, Remusem i Syriuszem przenieśli się do Kwatery Głównej, gdzie zostali powitani przez panią Weasley.
— Od jutra zabieramy się za przedświąteczne porządki — rzekła, gdy na miejscu byli już wszyscy.
Młodzież zgodnie jęknęła na te słowa.
— No i co się szczerzysz? Też będziesz sprzątał — powiedział Harry, patrząc na rozbawionego Syriusza.
— Nie ma mowy — stęknął.
— Oczywiście, że jest mowa. Jak wszyscy, to wszyscy, prawda, pani Weasley?
— Oczywiście, kochaneczku.
Lunatyk poklepał zrozpaczonego Syriusza po plecach.
— Nie wymigamy się.
— On nas w to wpakował — Łapa wycelował oskarżycielsko palcem w stronę Harry’ego. — Zabić go.
Harry prychnął, a w następnej chwili wrzasnął, gdy został powalony na kanapę. Łapa chwycił go lekko za szyję i zaczął komicznie dusić. Czarny darł się jak opętany z wytrzeszczonymi oczami. Po chwili chwycił leżącą obok poduszkę i zdzielił nią Syriusza w łeb. Ten przez chwilę siedział w szoku, a gdy się otrząsnął, chwycił drugą poduszkę i oddał chrześniakowi. Harry z furią zaczął go okładać puchem i takim sposobem wybuchła między nimi bitwa.
— Jak dzieci — wymamrotała rozbawiona pani Weasley i wyszła, wśród bojowych okrzyków Syriusza i Harry’ego.
Na obiedzie pojawiło się dość dużo osób, jednak towarzystwo Mundungusa Fletchera nie przypadło pani Weasley do gustu. Po zjedzonym posiłku wszyscy udali się do salonu, a bliźniacy zaciągnęli Rona i Harry’ego w odległą część pomieszczenia.
— Byliśmy dzisiaj w Norze... — zaczął cicho Fred.
— ... patrzymy...
— ... a na naszych oczach...
— ... łóżko rodziców...
— ... rozpadło się!
— Żartujecie?!
— Ciiii! Wszyscy na nas patrzą.
— Próbowaliśmy je naprawić…
— … ale zostały tylko szczątki.
— Musimy kupić nowe — mruknął Czarny. — Może Dung ma jakieś na sprzedaż. W końcu handluje różnymi towarami.
Cała czwórka spojrzała na Fletchera, który siedział w kącie i popijał Ognistą. Pani Weasley rzucała mu zniesmaczone spojrzenia. Gdy Mundungus na nich spojrzał, Harry skinął mu głową. Ten wysłał mu pytające spojrzenie, więc Czarny potarł o siebie palcami. Fletcherowi zabłysły oczy, gdy wyczuł interes i natychmiast do nich podszedł.
— No co jest, chłopaki? — zapytał z entuzjazmem.
— Masz może na sprzedaż jakieś małżeńskie łoże? — powiedział cicho Ron.
— Ano, mam — wyszczerzył się. — Za pięćdziesiąt galeonów.
— Ile?! — warknął Fred.
— Czyś ty zwariował? Za tyle forsy nikt ci tego nie kupi! — dodał George.
— Jest nowe!
— Kradzione — syknął Ron.
— Sami dali.
Harry roześmiał się szyderczo.
— Bo uwierzymy.
— Spuszczę wam do czterdziestu, chłopaki.
Chłopcy wymienili między sobą spojrzenia.
— Trzydzieści — powiedział stanowczo George.
— Trzydzieści pięć.
— Stoi, o ile rzeczywiście będzie w dobrym stanie — postanowił Harry. — Przynieś je.
Mundungus z radością teleportował się. Czwórka chłopaków dostrzegła, że wszyscy patrzą na nich podejrzliwymi spojrzeniami.
— Coś się stało? — zapytał niewinnie George.
— Robicie z nim interesy? — rzucił Bill ze zmrużonymi oczami.
— My? No coś ty — odpowiedział lekceważąco Fred.
Do salonu wpadł Fletcher.
— Chłopaki, mam bez problemów!
— Zamknij się! — warknęli zgodnie.
— Dyskrecja — wymamrotał pod nosem Fred i wypchnął Fletchera z pomieszczenia, żeby razem z pozostałą czwórką zamknąć się w pokoju Harry’ego i Rona.
Na miejscu Mundungus wyciągnął z kieszeni zmniejszone łóżko, które odczarował. Dobili targu. Fletcher odwrócił się, by wyjść, a Czarny wycelował w niego różdżką.
Obliviate — mruknął.
— Co ja tu robię? — zapytał zdumiony Mundungus.
— Szukałeś butelki Ognistej. Od tego picia już kompletnie poprzestawiało ci się głowie — skłamał Harry bez mrugnięcia okiem, a kanciarz wyszedł, kręcąc lekko głową.
— Po co to zrobiłeś? — zapytał Fred.
— Myślicie, że by się nie wygadał, gdyby wszyscy na dole go przycisnęli?
— Racja.
George włożył łóżko do kieszeni i razem zeszli do salonu, gdzie wszyscy próbowali wycisnąć od Fletchera, co sprzedał chłopakom.
— Nic im nie sprzedałem! Szukałem Ognistej!
— Właściwie zostało tylko pomalowanie ścian, wstawienie wyposażenia i naprawienie zepsutych przedmiotów — stwierdził Fred, gdy usiedli we wcześniejszym miejscu, z dala od reszty.
— Bierzemy się za to od razu?
— Czemu nie. Jutro zacznie się wielkie sprzątanie, więc nie będziemy mieli tyle czasu.
— My lecimy — oznajmił głośno George. — Wrócimy na kolację.
— Gdzie idziecie? — zapytała Molly, lecz oni już zniknęli.
Syriusz i Remus wymienili wymowne spojrzenia.
Wrócili w dobrych humorach kilka godzin później, okropnie głodni i zmęczeni. Po posiłku wszyscy rozeszli się do swoich domów lub pokoi. Harry szedł właśnie z Syriuszem, Tonks i Remusem na górę, gdy kobieta standardowo potknęła się o stojak.
— Przepraszam — jęknęła, a jej późniejsze słowa zostały zagłuszone przez wrzaski matki Syriusza.
— SZLAMY! SZUMOWINY! NĘDZNE PSY!
Harry zmarszczył gniewnie brwi. Kobieta doprowadzała go już do szału.
— ZDR...! Buu...! Błu...!
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, gdy kobieta wytrzeszczyła oczy z zaklejonymi przez bruneta ustami. Matka Łapy spojrzała na Czarnego z żądzą mordu w oczach, a on patrzył na nią z uśmieszkiem. Zaczęła wymachiwać pięściami.
— Czy ona mi grozi? — spytał spokojnie Harry, co jeszcze bardziej zdenerwowało kobietę.
— Raczej — roześmiał się Syriusz, gdy jego matka głośno zawyła.
— Bułaaa...! Buu...!
— Tak, to bardzo ciekawe, pani Black — rzekł z uśmiechem Harry, co wywołało jeszcze większą salwę śmiechu.
Czarny machnął ręką, a zasłony nasunęły się na portret. Wszyscy rozeszli się z widocznym rozbawieniem.

1 komentarz:

  1. Witam,
    sporo śmiech, jak to uciekł, gdyby siedział spokojnie, zastanawiałbym się, czy to naprawdę syn rogacza czy zluzuj portki , idzie im świetnie odbudowa nory...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń