sobota, 29 sierpnia 2015

I. Rozdział 56 - Filch w opałach

Harry nie sądził, że szkolenie minie mu tak szybko. Nim się obejrzał, już nadszedł ostatni tydzień pobytu w zamku Bezimiennych. W lekcji pojedynków zwykle każdy brał udział i tym razem wszyscy namawiali Czarnego, żeby walczył z Ryanem, gdyż rzadko kiedy ktoś z nim wygrywał, a dzięki temu pojedynkowi mogli najlepiej sprawdzić, jaki jest jego poziom. Ryan stał z założonymi rękami, czekając na decyzję chłopaka, który zapierał się rękami i nogami. Uśmiechnął się, gdy z ust Amy padło jedno słowo:
— Tchórzysz?
Harry zrobił oburzoną minę.
— Chciałabyś — prychnął i poddał się ciągnącemu go za rękę Frankowi w stronę podium do walki. Amy wyszczerzyła się. — Później będziesz zbierała mnie ze ściany.
— Poradzisz sobie!
— Niech ktoś mu w końcu dokopie!
— Powodzenia — prychnął Harry pod nosem.
Chwilę później wszyscy Bezimienni siedzieli z rozdziawionymi ustami, gdy dostrzegli, co dzieje się w trakcie pojedynku. Ze zdumieniem musieli przyznać, że momentami to uczeń jest lepszy od Ryana i kilkakrotnie był bliski pokonania go.
— Macie jeszcze godzinę do kolacji! Nie spieszcie się! — krzyknął Steve z rozbawieniem.
— Ryan, tak wyszkoliłeś Czarnego, że sam nie możesz go pokonać?! — dodała Karen.
Walka trwała nadal i obaj walczący byli już bardzo zmęczeni, więc coraz częściej popełniali błędy. Wreszcie ich zaklęcia spotkały się i wybuchły, odrzucając ich od siebie. Ryan zaklął donośnie, gdy wylądował na krześle i z niego spadł, a Harry stęknął, gdy wyrżnął w ścianę. Frank i Sean pomogli im się podnieść. Obaj wyglądali tak, jakby ktoś wrzucił ich do pralki.
— Zremisowałeś z Ryanem — oznajmiła Natalie z dziwną miną. — Chyba tylko Jimowi się to udało i to tylko przez przypadek.
— Jestem na to za stary — stwierdził Najwyższy, opadając na fotel.
— Albo on jest dla ciebie za dobry — wyszczerzyła się Ellen.
— To chyba dobrze — podsumował szczerze.
Po kilkuminutowym odpoczynku Ryan zarządził kolejny pojedynek. Harry stęknął cierpiętniczo, ale wiedział, że nie ma wyjścia, gdyż zawsze wykorzystywali czas do końca. Najwyższy odesłał do pojedynku Seana. Czarny wykończył go celnym zaklęciem oszałamiającym, kończąc walkę. Odwrócił się, gdy usłyszał szum. W jego stronę leciał kolejny promień, więc natychmiast go uniknął, chociaż nie wiedział, o co chodzi. Po chwili okazało się, że Karen, Lucy i Ellen postanowili zaatakować go w jednym momencie, więc miał nie lada wyzwanie. Po kilku minutach Karen oberwała piorunem Władcy Natury, Ellen została związana, a Lucy został przyklejony do ściany.
— Pokonuje nas jak małe dzieci — podsumował Lucy z żałosną miną.
— Coś ty zrobił Karen? — zdumiała się Natalie.
— Nie mówiłem wam o Władcy Natury?
— Nie — stwierdził ze zdziwieniem Steve.
— No cóż, tak się składa, że wypadło na mnie — wzruszył ramionami Czarny.
— Jeszcze o czymś nie wiemy?
— Tak. Jestem śmierciożercą. — Amy zdzieliła go przez łeb. — O Feniksach wiecie, więc to już chyba wszystko.
— Och, tak skromnie — zironizowała Karen. — Jesteś tylko Władcą Natury, następcą założyciela Czarnych Feniksów, dowódcą Zakonu Feniksa i niedługo Bezimiennym, a nawet nie skończyłeś szkoły.
Harry patrzył na nią z dziwną miną.
— Zapomniałaś o Wybrańcu.
Karen zawyła, a pozostali zaczęli się śmiać.

Kolejny tydzień zleciał jeszcze szybciej i zanim się obejrzał, nadszedł dzień inicjacji.
— Masz nas odwiedzać — powiedziała Ellen ze smutkiem. — Inaczej wlecimy do Wielkiej Sali i zrobimy ci obciach.
— Wlecimy dosłownie — upomniał Sean.
— Co najmniej raz na tydzień.
— Mój czy wasz?
Zapadła chwila ciszy. Każdy doskonale zdawał sobie sprawę, że godzina u Harry’ego to u nich dobre dwa tygodnie.
— Mam zamiar zmienić pętlę czasu — wtrącił Ryan. — U was jeden dzień, a u nas trzy. Wolę być bardziej na bieżąco, skoro w ciągu kolejnego pół roku ma dojść do wielkiej bitwy. Tak czy inaczej, mamy zamiar ujawnić Bezimiennych, bo Voldemort zaczyna werbować przeciwników, o jakich nigdy nam się nie śniło. Chodźcie. Odbębnimy swoje.
Wszyscy weszli do pomieszczenia, w którym w pierwszy dzień szkolenia mierzono Harry’emu moc. Czarny stanął w środku okręgu, Ryan wszedł na balkon, a reszta stanęła za linią. Najwyższy zaczął mamrotać pod nosem jakieś niezrozumiałe formułki, a okrąg zafalował. Wokół Harry’ego zaczęła unosić się biała mgiełka. Czuł coraz mocniejszy ból w kręgosłupie i klatce piersiowej, przed oczami pojawiły się mroczki, lekko uniósł się w górę, a Bezimiennych odrzuciło od okręgu. Ryan zamilkł, a on powoli opadł na stopy. Ledwo utrzymał się w pionie, miał wrażenie, że zaraz zemdleje, lecz ktoś go przytrzymał i posadził na ziemi. Zamrugał kilka razy, dostrzegając, że ktoś macha mu ręką przed nosem.
— Już okay — powiedział słabo.
— Okay? Wszyscy po tym mdleją — stwierdziła Ellen.
Ryan szczerzył się jak nigdy.
— Wiedziałem, że tak będzie — palnął wreszcie, nie mogąc się powstrzymać.
— Co ty biadolisz? — odparł Jim.
— Czarny ma więcej mocy od was wszystkich razem wziętych, Aniołki, dlatego was od niego odrzuciło.
Harry spojrzał na niego z uniesioną brwią, dostrzegając jednocześnie, że w trakcie inicjacji każdy z nich został odziany w śnieżnobiałą szatę z konturem anielskich skrzydeł na plecach. Szaty miały wielkie kaptury, które z łatwością mogły zasłonić całą twarz. Każdy z nich miał przy boku miecz.
— W Hogwarcie nadchodzi osiemnasta trzydzieści — powiedział wreszcie Steve.
— Dobra, muszę iść — stwierdził Czarny, wstając. — Merlinie, już słyszę milion pytań.
Wszyscy roześmiali się.
— No niestety, nie możesz im zbyt dużo powiedzieć.
— Pamiętaj, żeby nauczyć ich oklumencji — dodała Amy, a Harry pokiwał głową.
Wiedział, że Amy ma zamiar wyjść z ukrycia, pokazać się Remusowi i Syriuszowi oraz przyznać, że jest jego matką chrzestną. Ściągnął szatę Aniołów i włożył na siebie bluzę z kapturem. Pożegnał się ze wszystkimi i wrócił do Hogwartu. Niezauważalnie przemknął przez korytarze i zatrzymał się dopiero nad jeziorem. Nikogo jeszcze nie było, więc oparł się o drzewo i czekał.

Ginny, Hermiona, Ron, Jay i Alex wpadli na Syriusza, Remusa i Tonks tuż przed drzwiami wyjściowymi z Hogwartu. Bez słowa ruszyli razem w stronę jeziora. Było już dosyć ciemno, jednak latarnie przy Hogwarcie częściowo oświetlały im drogę. Nad brzegiem dostrzegli czyjąś sylwetkę. Zmarszczyli brwi, gdy stwierdzili, że niezbyt przypomina ona Harry’ego, jednak nie mogli lepiej się przyjrzeć, gdyż było zbyt ciemno.
— Harry? — spytała Ginny, gdy byli wystarczająco blisko.
— Nie poznajecie? — odparł z lekkim rozbawieniem.
Remus i Syriusz wymienili zdezorientowane spojrzenia. Głos był mocniejszy niż wcześniej i trochę przypominał Jamesa. Harry odwrócił się w ich stronę i dostrzegł, jak w ich spojrzeniach pojawia się szok. Wiedział, że dość mocno się zmienił i wcale im się nie dziwił.
— Gdzie ty byłeś? — zapytał zdumiony Syriusz.
Z ust Czarnego zniknął uśmiech, chociaż spodziewał się tego pytania.
— Niezbyt mogę o tym mówić.
— Byłeś na jakimś szkoleniu pod pętlą czasu — stwierdził Jay.
— Tyle powinno wam na razie wystarczyć — powiedział Harry, kończąc temat. Westchnął. — Usłyszałem kolejną przepowiednię o mnie i Voldemorcie.
Podał im kartkę, na której zapisane były słowa przepowiedni. Wszyscy zapoznali się z treścią.
— Czyli do walki dojdzie najpóźniej w lipcu — wymamrotała Hermiona.
— Na to wychodzi. Mam wam jeszcze coś ważnego do powiedzenia, ale wcześniej musicie nauczyć się oklumencji. Wszyscy. Wcześniej nikomu tego nie powiem — dodał, widząc spojrzenia Jaya i Alexa, którzy jęknęli z zawodem.
— To zróbmy to od razu — zarządziła Ginny.
Bez protestów ruszyli w stronę Pokoju Życzeń. Zapał był wielki, ale skutki niezadowalające. Po kilkunastu próbach z zawodem w oczach wrócili do siebie, jednak Harry zatrzymał Ginny. Gdy drzwi się zamknęły, porwał ją w ramiona. Pisnęła z zaskoczenia, a później jej usta zostały zamknięte przez pocałunek. Harry’emu niezbyt spieszyło się do powrotu do dormitorium, gdyż wszyscy dostrzegliby jego zmianę i zaczęłyby się pytania, a nie miał na to ochoty. Dziewczyna przejechała dłonią po jego policzku, co chwilę wynajdując nową zmianę w jego wyglądzie.
— Soczewki? — zapytała ze zmarszczonymi brwiami, ale pokręcił głową.
— Powiedzmy, że mnie z tego wyleczono — odpowiedział niepewnie.
— Mam szansę się kiedyś tego dowiedzieć?
— Prawdopodobnie szybciej, niż ci się wydaje.
Jakiś czas później razem wracali do pokoju wspólnego. Pożegnali się przed portretem Grubej Damy, ponieważ Harry planował szybko i niepostrzeżenie przemknąć do dormitorium. Pech chciał, że tuż przed drzwiami do sypialni zauważyli go bracia Creevey. Wpadł do pomieszczenia, zatrzaskując drzwi z rozmachem.
— Colin? — zachichotał Ron.
— Plus Denis — odpowiedział słabo, odwracając się.
Dean, Seamus i Neville rozszerzyli oczy na jego widok. Rozległo się pukanie do drzwi.
— Harry? Jesteś tam?
Czarny jęknął cicho.
— Nie ma — powiedział bezgłośnie do Jaya, składając ręce jak do modlitwy.
— Harry! Do ciebie! — wrzasnął Jay z wyszczerzem.
Czarny przejechał dłonią po szyi, dając mu znać, że nie żyje.
— Nie ma mnie! — krzyknął rozpaczliwie.
— Harry! My tylko na chwilę!
— Jasne — szepnął Czarny, lecz otworzył drzwi.
Chwila zamieniła się w kwadrans. Pod pretekstem zadań domowych wyrzucił ich za drzwi, chociaż obaj jeszcze go zagadywali. Jayowi zrzedła mina, gdy zobaczył morderczy wyraz twarzy przyjaciela. Przewiercał go wzrokiem i zbliżał się jak drapieżnik.
— Czy już ci mówiłem, że nie żyjesz? — warknął.
Jay zaczął się powoli cofać, aż wpadł na łóżko. Harry uśmiechnął się mściwie i rzucił w jego stronę.  Po chwili zza zasłoniętej zasłony słychać było stłumione wrzaski Jaya. Alex, Ron, Dean, Seamus i Neville podbiegli do jego łóżka, żeby sprawdzić, co się dzieje. Roześmiali się, gdy dostrzegli, że Harry siedzi na Jayu i okłada go poduszkami, raz po raz dusząc. Jay darł się jak opętany, próbując się bronić.
— Gdzie przepraszam i to się więcej nie powtórzy? — zapytał Harry.
— Nie powiem — stęknął Jay, więc Czarny po raz kolejny zaczął go dusić.
Nagle chłopak zawył jeszcze bardziej, więc Harry zabrał poduszkę.
— Powiesz?
Jay zaskomlał jak zbity pies.
— Przepraszam — warknął.
— I?
— To się więcej nie powtórzy.
— Grzeczny Jayuś — rzekł Harry i zszedł z niego.
Jay warknął jak pies.

Następnego dnia leniwie otworzył oczy i zaraz po wstaniu z łóżka w jego oczy rzuciły się zasłonięte kotary wszystkich współlokatorów. Powlekł się do łazienki, a po powrocie stwierdził, że jeszcze nikt się nie ruszył, więc postanowił ich obudzić.
— Ruszać dupy, oszołomy! — ryknął
Usłyszał niezadowolone pomruki. Dean, Seamus, Alex i Neville dość szybko się podnieśli. Ron przekręcił się na drugi bok, a Jay w ogóle się nie poruszył.
— Jay — powiedział Harry przymilnym głosem, pochylając się nad nim. — RUSZ SIĘ ALBO CI NOGI Z DUPY POWYRYWAM!
Chłopak natychmiast zerwał się do pionu i pognał do łazienki, wyprzedzając Deana. Wszyscy roześmiali się. Rona do porządku doprowadziła zimna woda.
Gdy Alex, Jay i Ron doprowadzili się do ładu, całą czwórką ruszyli do Wielkiej Sali. Przed drzwiami Harry na moment zwolnił, żeby nastawić się na reakcję uczniów i dopiero wtedy wszedł do środku. Nie reagował na zdumione szepty i wytykanie palcami, lecz od razu skierował się do Ginny i Hermiony.
— Jak tam? — zapytała na wstępie szatynka.
— Byłoby w porządku, gdyby wszyscy tak się nie gapili, jakby mi ptak nasrał na głowę — powiedział dosyć głośno.
Ginny zachichotała, gdy niektórzy prędko odwracali spojrzenia.
— Jay, chodź tutaj. — Harry uśmiechnął się do chłopaka, który usiadł bardzo daleko od niego.
— Chyba śnisz.
Alex i Ron zachichotali. Dziewczyny spojrzały na nich pytająco.
— Coś się stało? — zapytała Ginny.
— Stało się! On znęca się nade mną psychicznie i fizycznie, a wczoraj pokazał swoje mordercze skłonności i chciał mnie udusić! — oznajmił głośno Jay.
— Ja tylko pokazuję, jak bardzo cię lubię — odpowiedział Harry niewinnie, widząc zdziwione spojrzenia uczniów i nauczycieli.
— Dusząc mnie poduszką i brutalnie mnie budząc! Dziękuję za taką oznakę sympatii!
Harry wzruszył ramionami, ignorując podśmiechiwania i spojrzenia.
Gdy pod wieczór krążył korytarzami razem z Ronem, Alexem i Jayem, trafili wprost na kotkę Filcha. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie byli w trakcie rozsmarowywania kleju na posadzce z nadzieją, że woźny przyklei się do podłogi. Zanim zdążyła pobiec do swojego pana, Harry pognał za nią i prędko ją złapał. Wyrywała się i przeraźliwie miauczała, starając się uciec, ale szybko zamknął ją w jednym z pomieszczeń.
— Filch idzie! — powiedział Alex, przeglądając Mapę Huncwotów.
Prędko dokończyli pracę i uciekli za róg, skąd mieli zamiar obserwować sytuację. Chwilę później rozległ się ryk woźnego, gdy nie był w stanie zrobić kroku. Chłopcy wybuchnęli śmiechem i dali nogę, gdy Filch ryknął:
— Znajdę was, dowcipnisie!
— Myślicie, że zorientował się, że to my? — zapytał Alex ze śmiechem.
— Kto by się tym przejmował — roześmiał się Ron. — Jego mina to wystarczająca satysfakcja.
Rozmawiali z Syriuszem o bzdurach, gdy zza rogu wyłonił się Remus.
— Znalazłem Filcha przyklejonego do podłogi — stwierdził na wstępie.
— Żartujesz? — roześmiał się Łapa.
— Nie. Ktoś wysmarował podłogę klejem niedaleko jego gabinetu.
— Odkleiłeś go? — zapytał z ciekawością Alex, a Jay szturchnął go łokciem.
— Musiałem — odpowiedział Lunatyk, ze zmarszczonymi brwiami zerkając w ich stronę. — Wydostał się z butów, ale przykleiły się jego skarpetki.
Ron parsknął głośnym śmiechem.
— Szkoda, że tego nie widziałem — zaśmiał się Harry.
— A co z Panią Norris? — dorzucił Alex.
— Mam was. Nic o niej nie wspomniałem.
Alex klepnął się w czoło, mówiąc pod nosem, że jest idiotą. Syriusz roześmiał się jeszcze głośniej.
— Widział nas? — zapytał Jay Remusa.
— Nie widział, ale podejrzewa, bo kręciliście się tam chwilę wcześniej — odpowiedział, wywracając oczami.
Harry i Jay wymienili uśmieszki.
Godzinę później rozległ się następny ryk woźnego, gdy wdepnął w kleistą kałużę po raz kolejny. Tym razem został uwolniony przez Flitwicka. Woźny niemal dostał zawału, gdy już po kilku minutach jego dłoń skleiła się z klamką. Po uwolnieniu pognał do Wielkiej Sali, gdzie trwała kolacja. Niemal w samym wejściu po raz kolejny jego buty zatrzymały się w jednym miejscu. Uczniowie nie mogli powstrzymać śmiechów, gdy stracił równowagę i jego dłonie skleiły się z podłogą, przez co przybrał pozycję kota. Harry, Jay, Alex i Ron, którzy jeszcze nie zdążyli usiąść po ostatnim akcie dowcipu, ledwo trzymali się na nogach.
— Bo się zsikam! — zawył Jay, zginając się wpół i w tym momencie tubka kleju wypadła mu z kieszeni.
Prędko ją podniósł, ale niestety dostrzegła to McGonagall, która akurat docierała do nich, kierując się do Filcha.
— Jonson! — warknęła. — To twoja sprawka!
— Nie, pani profesor — odpowiedział, ale nie potrafił być poważny i ryknął śmiechem. — Tak, to ja.
— Weasley, Potter, Williams, pokażcie, co macie w kieszeniach.
— Ale przecież się przyznał — powiedział Alex z rozbawieniem, jednak westchnął cierpiętniczo, widząc jej minę. — Dobra, też braliśmy w tym udział.
— Szlaban, cała czwórka.
Zasalutowali z rozbawieniem. Gdy McGonagall się oddaliła, Harry powiedział niezbyt głośno:
— Trzeba osiodłać wierzchowca.
Jay ryknął tak nieopanowanym śmiechem, że po jego policzkach popłynęły łzy. Osoby siedzące najbliżej nie mogły powstrzymać chichotów, a wśród nich byli nawet Ślizgoni.
Od tego momentu Harry, Jay, Alex i Ron byli nazywani przez nauczycieli Huncwotami Junior, a przez uczniów Następcami Bliźniaków. 

3 komentarze:

  1. Cześć!
    Muszę powiedzieć, że na twojego bloga (blogi) trafiłam przez przypadek. Siedząc i nudząc się w pracy na wakacjach szukałam czegoś do czytania i oto Tadam! :D Ten odkryłam na samym końcu, ale przeczytałam go najszybciej. Co tu dużo ukrywać - spodobał mi się najbardziej :) Po poprzednich, w których Harry zostawał Ślizgonem, do tego kłócił się z Ronem i Hermioną... Wiem, że każdy ma swój pomysł, więc nie mam zamiaru krytykować, muszę jednak powiedzieć, że jestem raczej człowiekiem, który woli to standardowe zestawienie, w którym Harry jest Gryfonem. Na plus zdecydowanie masz to, że wszędzie (o ile dobrze pamiętam xd) żyje Syriusz, którego jako postać uwielbiam :D Podobała mi się również Bitwa Myśli, bo twoje kreowanie Silver jako postaci - to było coś :D Prawie płakałam, jak się okazało, że ją uśmierciłaś :( Normalnie jesteś następcą autorów typu Riordan, którzy uwielbiają cliffhangery :P Mam nadzieję, że tego bloga jeszcze nie skończyłaś, bo czekam z niecierpliwością na kolejne emocje :D
    PS. Mam nadzieję, że Cię niczym nie uraziłam i nie zależnie od treści TWÓJ STYL PISANIA JEST SUPER <3
    Pozdrawiam
    GrÓcHa

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :) Jej, jak zwykle napiszę to samo. To jednak dowodzi o stałości mojego zdania :D
    Cudownie, wspaniale, fenomenalnie :D Kocham Twoje opowiadania :D Masz taki lekki i przyjemny styl, że aż samo rwie się do czytania :) Już się nie mogę doczekać tych cudownych 'koncertowych' rozdziałów w odnowionej wersji :D Wszystkie na ten temat ogromnie mi się podobają :>
    Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały :*
    Pozdrawiam
    Tosia z podniebne-marzenie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    Harry ma bardzo dużo mocy, podobały mi się te kawały na woźnym.... nowe pokolenie huncwotów...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń