Jeszcze tego samego dnia, gdy
Harry z Ronem i Jayem siedzieli przy kolacji, do chłopaka podleciała sowa. Ze
zdziwieniem odebrał od niej list, a jego brwi uniosły się wysoko, kiedy
zerknął, kto do niego napisał.
Harry!
Godzinę po tym, jak wróciliśmy do domu, coś stało się z Dudleyem.
Zawieźliśmy go do szpitala, jednak lekarze nie wiedzą, co jest przyczyną.
Obawiamy się, że coś się z nim stało w Samer. Jesteśmy w Szpitalu Św. Mariana w
Surrey. Proszę, przyjdź.
Petunia
Harry zrobił dziwną minę. Nie
miał pojęcia, skąd jego ciotka miała sowę, jednak postanowił to zignorować.
Istniało duże prawdopodobieństwo, że Dudley oberwał w Samer jakimś zaklęciem,
które dawało efekty dopiero po jakimś czasie, więc mugolscy lekarze nie mieli
szans, żeby go wyleczyć, niezależnie od tego, co mu się stało. Postanowił
odwiedzić kuzyna i zorientować się, co mogło się stać. Powiedział Ronowi i
Jayowi, co jest na rzeczy, a później skierował swoje kroki do gabinetu
dyrektorki. Kobieta wysłuchała, w jakiej przyszedł sprawie i razem obmyślili
plan działania. Później McGonagall wypuściła go ze szkoły, więc deportował się
poza barierami Hogwartu.
Chwilę później wylądował w
obskurnej uliczce, w której śmierdziało alkoholem i odpadami. Pod ścianą leżał
jakiś pijany mężczyzna, który nawet nie zorientował się, że ktoś pojawił się
znikąd. Ze śmietnika wypadały góry śmierci. Harry wyszedł na główną ulicę i
skierował się do Szpitala Św. Mariana. Otworzył szklane drzwi i dotarł do
recepcji, w której panowała niemal oślepiająca biel. Stukot kroków odbijał się
o białe, brudne kafelki. Przy ścianach stały krzesła dla oczekujących na
przyjęcie. Niedaleko siedział mężczyzna z ręką w gipsie. Z jednych z wielu
drzwi wyjechał wózek inwalidzki pchany przez pielęgniarkę.
— Dzień dobry. Niedawno trafił
tutaj mój kuzyn Dudley Dursley. Mógłbym się dowiedzieć, w której leży sali?
Kobieta sprawdziła informację w
komputerze, a następnie pokazała mu drogę. Przeszedł wszystkie korytarze,
zerkając na numery sal. Wszedł pod siódemkę. Dudley podłączony był pod
respirator i kroplówkę. Vernon i Petunia siedzieli obok niego na krzesłach, a
gdy tylko usłyszeli otwierające się drzwi, natychmiast spojrzeli w jego stronę.
— Co mu jest? — zapytał Harry na
wstępie.
— Gdy tylko wróciliśmy do domu,
stracił przytomność — odpowiedziała Petunia, zalewając się łzami. — Lekarze nie
mają pojęcia, co mu się stało.
Harry podszedł bliżej łóżka,
wyciągając różdżkę. Nie zwrócił uwagi na minę Vernona, lecz rzucił zaklęcie
ujawniające klątwę czarnomagiczną. Potwierdził swoje przypuszczenia, gdy nad
chłopakiem zawisła czarna mgiełka.
— Muszę go zabrać do swojej
szkoły.
— Co?! — ryknął Vernon, a Harry
spojrzał na niego z gniewem.
— Oberwał klątwą, a ja nie jestem
uzdrowicielem, żeby go z tego wyleczyć.
— Nikt nie może tutaj przyjść? —
zapytała niemal rozpaczliwie Petunia.
— Na pewno nie szkolna
pielęgniarka. Mógłbym powiadomić uzdrowiciela z czarodziejskiego szpitala, ale
na pewno wzięliby go na nasz oddział, a nie wiem, czy wtedy moglibyście go
odwiedzać. Wasza decyzja.
Vernon niemal zgrzytał zębami,
jednak Harry wiedział, jaka będzie ich decyzja. Dla Dudleya Dursleyowie byli w
stanie nawet pokonać niechęć do magii, byle chłopak uszedł z tego z życiem.
— Jak się tam dostaniemy? —
warknął w końcu Vernon.
— Będę musiał was teleportować —
stwierdził Harry.
Po chwili namysłu odłączył
Dudleya od całego sprzętu, co spotkało się ze sprzeciwem wujostwa, co
zignorował. Później przeniósł chłopaka na wyczarowaną deskę i zawiesił go w
powietrzu. Nakazał Vernonowi i Petunii przytrzymać się Dudleya, rzucił
zaklęcie, przez które nikt nie miał pamiętać o Dudleyu i teleportował
wszystkich przed bramy Hogwartu. Położył deskę z kuzynem na ziemi i wysłał
patronusa z wiadomością do McGonagall.
— I gdzie ta szkoła? — spytał z
przekąsem Vernon.
— Przed wami — odpowiedział
spokojnie. — Na razie jej nie widzicie.
Chwilę później przez bramę
przeszła McGonagall, która rzuciła mugolom niechętne spojrzenie i powitała się
chłodnym głosem. Rzuciła na Vernona, Petunię i Dudleya jakieś zaklęcie, później
manewrowała dość długo przy bramie szkoły. Po minie Petunii Harry domyślił się,
że już zaczęli dostrzegać Hogwart, który najwyraźniej zrobił na kobiecie
niemałe wrażenie. Harry rzucił na kuzyna zaklęcie lewitujące i wszedł przez
bramę, a zaraz za nim wujostwo i dyrektorka. Przez puste już korytarze dotarli
do Skrzydła Szpitalnego, które było pełne rannych Zakonników. Ron, Jay i
Syriusz najwyraźniej przyszli w odwiedziny. Pani Pomfrey wskazała Harry’emu
odpowiednie łóżko i zaczęła badać Dudleya. Łapa i Vernon wysłali sobie wrogie
spojrzenia, przypominając sobie spotkanie sprzed kilku miesięcy. Pielęgniarka
natychmiast zaczęła badać pacjenta, by zorientować się, co mu dolega.
— Paskudna klątwa — powiedziała
wreszcie, kręcąc lekko głową. — Tak zwana Klątwa Senna. Powinien jak
najszybciej dostać eliksir, ponieważ z każdą godziną słabnie coraz bardziej, a
po jakimś czasie umrze.
— Co to za eliksir? — zapytał
Harry.
— Może go zrobić jedynie
czarodziej z rodziny poszkodowanego.
Zapadła cisza.
— Że niby ja?! — krzyknął chłopak
po chwili namysłu.
— Jeśli w waszej rodzinie jest
jeszcze jakiś czarodziej, nie musisz to być ty.
— Pięknie — wymamrotał Harry pod
nosem. — Gdzie można znaleźć instrukcję?
Pomfrey zniknęła w swoim
gabinecie, a po chwili wróciła do niego z księgą, wskazując odpowiedni eliksir.
Po samym przeczytaniu składników miał niemrawą minę, a na końcu wyglądał na
niemal zrozpaczonego.
— Może ktoś mi to przetłumaczyć?
— zapytał ze szczerą niewiedzą.
Pokazał wszystkim księgę.
Hermiona i Remus wykazali się największą wiedzą w tym zakresie, jednak nawet
oni nie byli w stanie powiedzieć mu, jak wyglądają wszystkie składniki. W
pewnym momencie go olśniło, gdy przypomniał sobie, że jego szpieg był przecież
nauczycielem eliksirów. Niemal natychmiast wysłał mu liścik z informacją o
spotkaniu. Wziął ze sobą książkę, skierował się do dormitorium, skąd zabrał
pelerynę niewidkę, a następnie poszedł do Wrzeszczącej Chaty.
— Musisz mi pomóc — powiedział,
gdy tylko mężczyzna się zjawił.
— Czemu mnie to nie dziwi…
Harry położył książkę z
instrukcją na okurzonym stole.
— Skąd mam to wszystko wziąć i
jak w ogóle się za to zabrać?
Severus wziął do ręki księgę i
przeczytał eliksir wskazany przez chłopaka.
— Połowę z tych składników
powinieneś znaleźć w Hogwarcie. Trzy z nich mogę ci przynieść. Resztę
zdobędziesz wyłącznie na Nokturnie. — Zerknął na chłopaka znad tomu i dostrzegł
jego niezbyt optymistyczną minę. — Jeśli wszystko przyniesiesz, mogę ci pomóc,
ale eliksir musisz wykonać sam.
— Szczerze mówiąc to miałem taką
nadzieję. — Pokazał mu pelerynę niewidkę. — W lochach chyba byłoby to bardziej
dogodne.
— Ile czasu zajmie ci załatwienie
wszystkich składników?
— Godzina?
Snape skinął głową.
— Na Nokturnie radzę ci nie
zachowywać się jak grzeczny chłopiec. I nie radziłbym pokazywać twarzy.
— Nie bój nic.
Harry wrócił do dormitorium, by
przebrać się w ciemne ciuchy, w których będzie wyglądał jak wychowanek ulicy, a
nie uczeń Hogwartu. Później wrócił do Skrzydła Szpitalnego z nadzieją, że
spotka tam dyrektorkę. Podgadał ją w taki sposób, że zaproponowała pomoc przy
wyciagnięciu niektórych składników od Slughorna.
— A ty gdzie idziesz? — zapytała
mimochodem Hermiona.
— Na Nokturn.
— Nokturn?!
— Nie mam wyjścia. Niektóre
składniki są tylko tam.
Po kilkunastu prośbach, aby na
siebie uważał, w końcu wyszedł poza bramy Hogwartu. Nasunął na twarz kaptur.
— Ale...
— Wiem, Syriuszu. Mam być
grzecznym chłopcem, nie wdawać się w żadne bójki i na siebie uważać.
Łapa wzniósł ręce ku niebu i
rzekł:
— Spójrzcie, jakiego mam mądrego
chrześniaka.
Harry wywrócił oczami i
deportował się. Pojawił się na mrocznej ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Brudna i
ciemna uliczka przerażała samym wyglądem. Mimowolnie wspomniał swoją pierwszą
wyprawę tutaj, gdy wylądował w złym kominku. Wszyscy, którzy przechodzili
uliczką, mieli na twarzach kaptury i ręce w kieszeniach, zapewne ściskając w
nich różdżki. Pod ścianą siedzieli jacyś pijacy, którzy śpiewali sprośną
piosenkę. Harry zacisnął rękę na różdżce w kieszeni, nasunął kaptur jeszcze
bardziej, opuścił głowę i ruszył w stronę sklepów. Niektórzy przyglądali mu się
podejrzliwie. Dotarł do sklepu ze składnikami do eliksirów. Wkroczył do
obskurnego pomieszczenia i bez słowa położył na blat listę składników, które mu
brakowały. Mężczyzna, także bez słowa, wziął ją i wyszedł. Sprzedawca prawdopodobnie
był przyzwyczajony do takich klientów. Wrócił z paczką, mówiąc mu łączną sumę
za zakupy. Harry zapłacił bez sprzeciwu i natychmiast wyszedł. W drodze
powrotnej zaczepił go jakiś facet. Śmierdział
alkoholem i nie wyglądał na w pełni zdrowego na umyśle. Zaczął na niego kląć,
jednak Harry stał z założonymi na piersiach rękoma. Przestał być biernym
słuchaczem, kiedy mężczyzna zamachnął się i próbował uderzyć go w nos. Ten, z
instynktem szukającego, uchylił się. Zaczęła się bójka. Ludzie przyglądali się
temu ze szczerym zainteresowaniem i podekscytowaniem, a niektórzy pokusili się
o zakład.
— Stawiam na nowego. Daję
dziesięć sykli.
— Wygra stary, mówię wam.
— Młody, postaraj się! Nie chcę
stracić dziesięciu sykli!
Bójka skończyła się wygraną
Harry'ego. Co prawda miał rozciętą brew, ale ten drugi był w gorszym stanie.
Jakiś gość poklepał Harry’ego po plecach.
— Frank! Dawaj kasę!
Harry odszedł, by wrócić do
Hogwartu. Gdy był już przed bramą szkoły, wysłał patronusa do Hagrida, by ten
otworzył mu wejście. Po krótkiej rozmowie Harry wrócił do Skrzydła Szpitalnego.
— Ja się tylko broniłem —
uprzedził Syriusza, który już otwierał usta, żeby coś powiedzieć.
— Z kim? — westchnął
cierpiętniczo.
— Jakiś koleś mnie zaczepił i
zaczął machać łapami, więc mu przywaliłem.
— Na pewno nie jeden raz...
Harry potwierdził to wymownym
spojrzeniem w sufit. Ron, Jay, Alex, Seamus i Dean zgodnie zachichotali.
— Należało mu się — wymamrotał
Harry.
— Ktoś pewnie na tobie zarobił —
mruknął Syriusz.
— Bingo — roześmiał się, a Łapa
wywrócił oczami. — A ty skąd wiesz? — zapytał podejrzliwie Harry.
— Bywało się to tu, to tam — odparł
zmieszany.
Harry spojrzał na niego z
uśmieszkiem mówiącym mu wszystko. Rozmowę przerwała wchodząca do środka
McGonagall, która przyniosła ze sobą składniki od Slughorna. Widząc niezbyt
dużo czasu do spotkania ze Snapem, Harry zabrał wszystko ze sobą, powiedział
przyjaciołom, żeby zostawili go samego i ruszył do Wrzeszczącej Chaty. Gdy
pojawił się Snape z ostatnimi składnikami, Harry podał mu pelerynę niewidkę i
ruszyli w stronę lochów, gdzie mieli najdogodniejsze warunki do stworzenia
eliksiru.
Trzy godziny męki Harry’ego nad
eliksirem skończyły się sukcesem. Wiedział, że gdyby nie pomoc byłego
nauczyciela, nie dałby sobie rady, chociaż sporo się nauczył w trakcie
szkolenia Feniksów.
— Voldemort planuje coś na
dzisiejszą noc? — zapytał Harry, gdy już przelał eliksir do fiolki.
— Nic mi o tym nie wiadomo. Czemu
pytasz?
— Przez dwadzieścia cztery
godziny od rzucenia zaklęcia i podania eliksiru nie będzie działała w mojej
głowie oklumencja. Nie uśmiecha mi się oglądanie żadnych tortur.
Razem wrócili do Wrzeszczącej
Chaty, gdzie Snape oddał chłopakowi pelerynę niewidkę.
— Jak właściwie się tutaj
dostajesz? — zainteresował się Harry.
— W Zakazanym Lesie jest jeden
punkt deportacyjny, o którym wiedzieliśmy tylko ja i Dumbledore.
Chłopak pokiwał głową ze
zrozumieniem. Rozeszli się w dwie strony. Harry natychmiast wrócił do Skrzydła
Szpitalnego z fiolką eliksiru w kieszeni i księgą pod pachą. Podał buteleczkę
pielęgniarce, żeby upewniła się, że wszystko jest w porządku. Skinęła głową z
uśmiechem i oddała mu ją. Harry otworzył księgę na odpowiedniej stronie, żeby
upewnić się, czy wszystko dobrze zapamiętał. Później wlał do ust kuzyna
eliksir. Pod jego wpływem chłopak zaczął cały dygotać, jakby ktoś podłączył go
do prądu elektrycznego, więc Harry rzucił na niego zaklęcie podane w książce.
Złote pierścienie otoczyły Dudleya, później zlały się w jedno i zacisnęło na
jego klatce piersiowej. Błysnęło intensywnym złotem, które powoli traciło na
sile. Wreszcie wszystko wróciło do normy. Pomfrey natychmiast podeszła do łóżka
i sprawdziła stan Dudleya. Pokiwała głową i oznajmiła, że stan chłopaka
natychmiast zaczął się poprawiać.
Godzinę później w części
opustoszałe dormitorium chłopaków z siódmego roku Gryffindoru pogrążyło się w
ciszy, gdy wszyscy poszli spać, jednak sen jednej z osób okazał się być bardzo
bolesny...
Witam,
OdpowiedzUsuńwięc Dudley oberwał klątwą, a Petunia od razu zgłosiła si8ę do Harrego, Snape pomógł mu przygotować ten eliksir, czyżby Voldemort przysyłał Harremu jakieś obrazy.....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia