Tłumy osób
przy tablicy ogłoszeń przyciągnęły wzrok Harry’ego. Natychmiast skierował tam
swoje kroki. Jay chamsko odepchnął grupę pierwszaków na boki, żeby mogli
przeczytać wiadomość. Został obsztorcowany przez Hermionę, ale zbytnio się tym
nie przejął.
OGŁOSZENIE
W Noc Duchów o 18 w Wielkiej Sali odbędzie się bal. Obowiązkowe
przebranie.
dyrektor
Minerwa McGonagall
— Bal? A będzie alkohol? —
zapytał Jay.
— Na co ty liczysz?
— Przebranie? — zastanowił się
Alex. — Jay! Będziesz idealną małpą!
Uczniowie zebrani wokół nich
zaczęli się podśmiechiwać. Alex i Harry spojrzeli na siebie z rozbawieniem, gdy
Jay zacisnął pięści, a z jego nosa niemal buchnął dym.
— Ty będziesz idealnym pajacem —
oznajmił z wysoko uniesioną głową.
Wszyscy roześmiali się szczerze.
Weszli do Wielkiej Sali, gdzie mieli zamiar zjeść śniadanie i niemal wpadli na
Stana Ronsona. Jay wyszczerzył się diabelnie.
— Hej, Ronson! — zawołał. —
Czytałeś ogłoszenie o balu? Trzeba się przebrać. Harry już zadeklarował, że ci
pomoże.
Rozległy się chichoty, a Ron i
Alex wybuchnęli głośnym śmiechem. Minęli wściekłego Ślizgona i usiedli przy
stole. Zaczęli debatować nad różnymi możliwościami wyboru stroju, jednak
postanowili, że każdy samodzielnie wymyśli sobie przebranie i wszyscy się o tym
dowiedzą na balu.
Lekcja transmutacji przebiegała w
spokoju. Syriusz tłumaczył owutemowiczom, w jaki sposób przemienić drzewo w
krzesło i odwrotnie, co należało do trudniejszych zaklęć. Wszyscy rozstawili
się po całym pomieszczeniu, żeby mieć jak najwięcej miejsca.
— Pamiętajcie, że musicie nad tym
panować, żeby nie zarosła nam cała klasa.
Rozległ się szum, gdy wszyscy zaczęli
ćwiczyć. Po jakimś czasie krzesło Harry’ego obrosło liśćmi. Podrapał się po
brodzie, zastanawiając się, czy zaklęcie Władcy Natury by mu pomogło, ale
postanowił zrezygnować z tego pomysłu i nauczyć się czegoś nowego. Krzesło
Seamusa jakimś sposobem wyleciało w powietrze i chłopak nie potrafił wyjaśnić,
jak to się stało. Krzesło Hermiony już zamieniło się w małe drzewko, a Rona
jakimś cudem dostało rogi jelenia. Harry zmrużył oczy i kolejny raz rzucił
zaklęcie. Z zadowoleniem dostrzegł, że jego taboret zamienia się w pień drzewa,
a później zaczynają rosnąć liście. Drzewo było jakieś zdeformowane, ale jednak
wyrosło. Nagle coś ugodziło go w plecy, więc się odwrócił. Jay rzucał zaklęcie
na krzesło, jednocześnie stojąc tyłem do niego i rozmawiając z Deanem. Drzewo
rozrastało się w niesamowitym tempie.
— Jay! Debilu! Zapanuj nad tym! —
krzyknął przez ogólny harmider.
— Nie debilu! — odkrzyknął.
— Debilu — mruknął pod nosem.
Drzewo przestało rosnąć.
— Słyszałem!
— Miałeś słyszeć… małpoludku.
Jay warknął ze złością i ruszył w
jego stronę, lecz nagle stanął ze zdumioną miną, czując nieprzyjemne ciepło w
miejscu znaku Fenisków. Wymienił z Harrym spojrzenie, a później z Alexem.
Prędko ruszyli do Syriusza, który instruował Hannę, jak ma rzucać zaklęcie.
Widząc spojrzenie swojego chrześniaka, szybko dokończył i odszedł na bok razem
z trójką uczniów.
— Musimy wyjść — powiedział cicho
chłopak.
— Gdzie?
— Feniksy. Chyba ktoś atakuje, bo
znak zrobił się czerwony.
Łapa skierował się do biurka, a
oni deptali mu po piętach. Łapa szybko napisał coś na pergaminie i podał im.
— Macie pozwolenie. Hagrid
otworzy wam bramę. Uważajcie na siebie.
— Dzięki.
Szybko wyszli z klasy, a później
pędem ruszyli do chatki Hagrida. Dostrzegli, że mężczyzna ma teraz lekcję z
młodszymi rocznikami, ale nie zwrócili na nich uwagi. Gajowy patrzył na nich,
gdy biegli w jego stronę.
— Cholibka, pali się, chłopaki? —
zapytał głośno.
Harry zatrzymał się przed nim i
podał mu pergamin. Mężczyzna szybko przeczytał treść. Spojrzał najpierw na zniecierpliwionych
Feniksów, a później na swoją klasę.
— Zaraz wrócę, a wy nie próbujcie
zbliżać się do tych stworków.
Szybko ruszył w stronę bramy, a
Harry, Jay i Alex zaraz za nim, dorównując mu kroku. Harry cieszył się, że ma
jakieś przywileje w związku z tym, że był dowódcą Zakonu Feniksa i nie musiał
zbytnio się tłumaczyć z tego, że musi wyjść poza bramy Hogwartu. Podziękował
Hagridowi, gdy już znaleźli się poza granicami szkoły, a później aportował się
do zamku Czarnych Feniksów. Szybko wbiegli do Wielkiej Sali, gdzie zebrało się
sporo Feniksów. Brian natychmiast do nich przybiegł.
— Atak Diabłów Życia. Niedługo
przebiją bariery. Problem w tym, że mamy za mało ludzi.
Harry patrzył na niego przez
chwilę, lecz szybko go olśniło.
— Weiter! — rzucił w przestrzeń.
Mężczyzna natychmiast pojawił się
przed nim.
— Migiem — zauważył Jay.
— Taka praca. Co jest? — zwrócił
się do Harry’ego.
— Przyda się jak największa ilość
ludzi.
— Walka? — Gdy Harry skinął
głową, rzekł: — Zaraz zbiorę jak najwięcej Niebieskich.
Zniknął, a Brian powiedział do
chłopaków:
— Uważajcie na nich, bo są
cholernie sprytni i chytrzy. Posługują się mugolskim sprzętem i często noszą
przy sobie pistoflety.
— Pisto… co? — zapytał z
chichotem Jay, gdy Harry i Alex parsknęli śmiechem.
— Chyba pistolety — zaśmiał się
Harry, a Brian zmarszczył brwi.
— Możliwe.
Mury zamku zadrżały, więc Brian
zarządził, żeby wyszli przed wrota, by nie przegapić momentu przebicia barier.
Starali się wszystko przedłużać, żeby jak największa ilość ludzi zdążyła
dotrzeć do zamku. Niebiescy pojawiali się w okolicy kilku metrów od Harry’ego,
przyciągani posłuszeństwem Władcy Natury. Po kilku minutach mogli przyznać, że
ilościowo walka mogła być wyrównana. Bariery zostały przebite, a obie strony
ruszyły do ataku. Diabły Życia w żadnym stopniu się nad nimi nie litowały,
rzucając czarnomagiczne i mordercze zaklęcia.
Harry korzystał ze wszystkiego,
co potrafił, łącznie z mocami Władcy Natury i było to bardzo użyteczne. Kilkoma
ruchami dłoni mógł sprawić, że przeciwnik wpadał w wir lub uderzała go
błyskawica. Z zadowoleniem dostrzegł, że zaklęcia Władcy rzucane magią
bezróżdżkową są równie silne jak te, które rzuca za pomocą różdżki. Machnięciem
sprawił, że porywisty wiatr zwalił z nóg kilku przeciwników. Niebiescy i
Feniksy skorzystali z okazji, eliminując ich z walki. W następnej chwili Harry
oberwał zaklęciem rozcinającym w brzuch, przez co na chwilę zamarł z bólu. W
ostatnim momencie zdołał wytworzyć przed sobą tarczę, nim uderzyła go inna
klątwa, lecz szybko runął na ziemię po oberwaniu białym promieniem. Przez
chwilę dusił się i pluł krwią, więc z ulgą przyjął to, że Weiter wraz z drugim
Niebieskim zaczęli go chronić. Czuł osłabienie, jednak podniósł się na kolana,
wypluwając resztki krwi i uderzył pięścią w ziemię, która rozstąpiła się. Siłą
woli poprowadził linię tak, aby jego ochrona nie ucierpiała. Ziemia rozstąpiła
się pod nogami dwójki Diabłów Życia, przez co stracili równowagę, co
wykorzystali Niebiescy.
Harry nie miał pojęcia, ile czasu
trwała cała walka, ale miał wrażenie, że ciągnie się w nieskończoność. Był
wyczerpany i poraniony, krwawił z kilku miejsc i chyba miał złamane żebro,
jednak się nie poddawał. Walczył u boku Jaya i Alexa, którzy nie wyglądali
lepiej od niego. Alex słaniał się na nogach, ale nie miał zamiaru zejść z pola
bitwy.
Nagle rozległ się wystrzał z
pistoletu, a Harry poczuł, że jego nogę przeszywa przeraźliwy ból. Upadł na
ziemię, gdyż nie mógł ustać. Opanowując zawroty głowy, wytworzył wokół siebie
tarczę wypoczynkową. Spojrzał na nogę, która mocno krwawiła. Modlił się tylko o
to, żeby tętnica udowa nie była przestrzelona, bo wtedy mógł szybko pożegnać
się z życiem. Tarcza zaczęła znikać, a on wiedział, że nie będzie w stanie wrócić
do walki w tym stanie. Na plecach czuł zimny pot, a każdy ruch nogą kończył się
tylko tym, że miał ochotę wyć z bólu. W pewnym momencie pociemniało mu przed
oczami, choć docierały do niego dźwięki. Ktoś nim potrząsał i go wołał.
— Trafili w tętnicę? Trafili?!
— Nie wrzeszcz tak — wydusił
Harry, uchylając lekko powieki i dostrzegając przerażonego Briana.
— Wyglądasz jak pieprzony trup!
— I nie czuję się lepiej.
— Ktoś musi wyciągnąć kulę —
dotarł do niego głos Weitera. — Chyba tylko drasnęło tętnicę, ale i tak
powinien zrobić to jakiś specjalista, żeby nie pogorszyć stanu. Nasz medyk nie
zna się na mugolskich sprzętach.
— Naszych też nie szkoliliśmy pod
tym kątem — mruknął Brian. — Dasz radę wrócić do Hogwartu?
Harry, nie mając wyjścia, skinął
głową. Brian natychmiast przywołał do siebie Jaya i Alexa i z widoczną
niepewnością zlecił im dostarczenie Harry’ego w całości do Skrzydła Szpitalnego
w Hogwarcie. Obaj pomogli mu wstać, a później deportowali się przed bramy
Hogwartu.
Łapa nerwowo krążył po gabinecie,
co chwilę zerkając na zegarek. Na błoniach już robiło się ciemno i nadchodziła
godzina policyjna, a Harry, Jay i Alex nadal nie wracali. Ginny niespokojnie
pukała nogą w podłogę, Hermiona i Ron obserwowali Syriusza, a Remus patrzył za
okno. Z każdą godziną nieobecności chłopaków nasuwały im się coraz gorsze
myśli. Widok wchodzącej po raz kolejny do pomieszczenia McGonagall nie
poprawiał im humoru. Nie miała do Syriusza pretensji o to, że zezwolił trójce
uczniów wyjść poza bariery ochronne Hogwartu, gdyż odbyła w tej sprawie rozmowę
z Harrym jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego. Chłopak zaznaczył, że
osoby, które znajdują się w Hogwarcie i jednocześnie są członkami Zakonu
Feniksa, będą musiały czasami niespodziewanie wyjść poza szkołę, a dodatkowo
on, Jay i Alex mieli zobowiązania względem Czarnych Feniksów.
Niespodziewanie Łapa drgnął i
zerwał się z krzesła, gdy dostał telepatyczną wiadomość od Jaya.
— Są przy bramie — rzucił i
wszyscy prędko pobiegli w stronę wyjścia.
— Szybko, bo z Harrym nie jest dobrze — dodał jeszcze Jay, a Łapa
dostrzegł nutkę paniki w jego głosie.
Przyspieszył. Razem z Remusem i
McGonagall otworzyli bramę i wypadli poza bariery. Harry, Jay i Alex siedzieli
na ziemi. Cała trójka ubabrana była krwią, mieli sporo ran i wyglądali na zmęczonych,
ale to stan Harry’ego był najgorszy. Ciężko oddychał, jakby powstrzymywał się
przed straceniem przytomności. Gdy tylko Jay i Alex zobaczyli, że brama się
otwiera, zerwali się do pionu i poderwali chłopaka w górę.
— Lepiej, żeby pielęgniarka znała
się na mugolskich sprzętach — rzucił Alex, prowadząc przyjaciela, który mógł
opierać się tylko na jednej nodze.
— Oczywiście — odpowiedziała
sztywno dyrektora.
— No to niech już się przygotuje
do wyciągania pocisku z pistoletu.
— Panie Weasley... — McGonagall
spojrzała na Rona, który skinął jedynie głową i pognał w stronę szkoły, żeby
uprzedzić panią Pomfrey.
— Walczyliście z mugolami? —
zapytała słabo Hermiona.
— Z czarodziejami bawiącymi się
mugolskimi sprzętami.
Wkroczyli do szkoły, a z Harrym
było coraz gorzej, chociaż odpowiadał na zadawane mu pytania. Pomfrey od razu
wskazała im konkretne łóżko osłonięte parawanem. Zaczęła od podania środków
przeciwbólowych i znieczulających. Dostrzegając powagę postrzału, nie czekała,
aż wszystko zacznie całkowicie działać. Harry zacisnął zęby i powieki, gdy zabrała
się za wyciąganie pocisku. Później opatrzyła ranę, widząc jego niewyraźną minę
i bladą twarz.
— Miałeś dużo szczęścia —
zauważyła. — Gdybyś został trafiony w tętnicę, szybko byś się wykrwawił, a do
tego brakowało kilku milimetrów.
— Mam więcej szczęścia niż rozumu
— odpowiedział słabo, a usta kobiety lekko drgnęły.
Wykonała prześwietlenie całego
ciała i oznajmiła, że ma złamane żebro, którym natychmiast się zajęła.
Posklejała wszystkie inne rany i wreszcie dała mu spokój. W następnej chwili
dotarły do niego stękania Jaya i Alexa, którzy trafili pod skrzydła
pielęgniarki. Sam był tak wykończony, że zamknął oczy i natychmiast zasnął.
Rozdział bardzo fajny, szkoda tylko, że opis walki był taki krótki :-( Lubię się wyżywać na bohaterach :-)
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńno coś zaczyna się dziać, walka mało opisana, ale fantastyczna, tak więcej szczęścia niż rozumu, dobrze, że nic poważniejszego się nie stało....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia