poniedziałek, 13 lipca 2015

I. Rozdział 43 - "Biedak się zakochał"

            Wraz z nadejściem października w Hogwarcie zapanowało podniecenie z powodu zbliżającego się meczu quidditcha pomiędzy Gryfonami a Ślizgonami. W związku z meczem nienawidzących się domów zdarzały się niemiłe incydenty dotyczące zawodników. Na korytarzach wybuchały bójki, urządzano pojedynki, podkładano nogi, obrażano, wyśmiewano się. Gryfoni starali się nie reagować, ale czasami puszczały im nerwy. Z każdym dniem napięcie rosło, osoby z poza drużyn zaczęły wtrącać się i obrywać, nauczyciele wlepiali szlabany niemal dzień w dzień i nawet ich zaczęło to męczyć. Po tym, jak Jimmy wpadł w sidła Ślizgonów i wylądował w Skrzydle Szpitalnym z kilkoma siniakami i posklejanymi palcami rąk, Harry powiedział drużynie na treningu, żeby do czasu meczu lepiej nigdzie nie chodzili samotnie. To nie uchroniło ich przez docinkami, ale zmniejszało ryzyko jakiegoś ataku. Któregoś dnia Syriusz, chcąc nie chcąc, zmuszony był wlepić szlaban Harry’emu, Jayowi, Alexowi i Ronowi oraz, z miłą chęcią, kilku Ślizgonom, gdy wpadł w sam środek bójki. Obie strony obrzucały się obelgami nawet po rozdzieleniu i dopiero gdy Łapa zakleił wszystkim usta, uspokoili się. Szlaban z Łapą był jednym wielkim nieporozumieniem, gdy mężczyzna nawet nie zabrał im różdżek, przez co uwinęli się z pracą w kilka minut. Nikt nie wątpił, że zrobił to celowo.
Na treningach Harry zamienił się w kata, jak twierdziła Ginny. Wymagał od wszystkich jeszcze więcej niż zwykle, najwyraźniej nie wyobrażając sobie przegranej ze Ślizgonami. Po każdym treningu drużyna słaniała się na nogach, ale wiedzieli, że dzięki temu ich gra będzie lepsza.
— Wstąpił w ciebie diabeł — stwierdził Ritchie, leżąc na ziemi po treningu razem z pozostałymi członkami drużyny.
Harry stał nad nimi z podpartymi na biodrach rękoma i patrzył na nich niewzruszony.
— Sam wykopię sobie grób, jeśli nas pokonają, a nie spieszy mi się pod piach — powiedział. — Musimy skopać im tyłki.
— Czy to musi się wiązać z tym, że po treningu nie możemy ustać na nogach? — zapytał słabo Jimmy.
— Tak — oznajmił stanowczo Harry. — Kondycja, drużyno! Kondycja! Możemy jeszcze…
— NIE! — krzyknęli zgodnie.
Roześmiał się.
— Widzę, że nie jest z wami tak źle, skoro możecie jeszcze się wydzierać.
— To był akt rozpaczy — stwierdziła Demelza. — Zinterpretuj to jako wołanie o pomoc.
— Pomoc przybędzie po meczu — podsumował Harry. — Po nim… może… zacznę być ponownie człowiekiem.
— Może — wymamrotał Ron pod nosem, a kapitan uśmiechnął się szeroko.
Dwa dni przed meczem emocje jeszcze bardziej wzrosły. Harry zwykle ignorował zaczepki Ślizgonów lub chamsko odpowiadał.
— Potter, tylko nie połknij znicza.
Harry powoli się odwrócił, zatrzymując się w połowie drogi do stołu Gryfonów, gdzie chciał zjeść śniadanie. Niedaleko stał Stan Ronson, pałkarz drużyny Slytherinu. Zerknął pod nogi Ślizgona.
— Coś ci spadło. — Chłopak spojrzał machinalnie pod nogi, ale nic tam nie dostrzegł. — To twój mózg, dlatego go nie widzisz.
Jay wybuchnął tak niepohamowanym śmiechem, że po policzkach popłynęły mu łzy. Rozległy się chichoty, a Ronson zaczerwienił się jak piwonia. Harry usiadł przy stole razem z przyjaciółmi, by w spokoju zjeść posiłek. Najwyraźniej musiał wejść Ronsonowi na ambicję, lecz chłopak doszedł do wniosku, że ciężko poniżyć Harry’ego, więc przerzucił się na Rona.
— Potter, strój do quidditcha Weasleya to szata czy to stara sukienka jego matki?
Harry uznał to za ciężkie przewinienie. Zanim Ron zareagował, Harry odwrócił się i odpowiedział spokojnie:
— Zapomniałeś się przebrać, Ronson.
Nim ktokolwiek się zorientował, Harry machnął różdżką. Stoły Hufflepuffu, Ravenclawu i Gryffindoru ryknęły śmiechem, gdy uczniowie dostrzegli przebranie Ślizgona. Jego szata zamieniła się w różowy, puchaty strój króliczka. Uszy niesfornie odstawały na jego głowie, a gdy wybiegał małymi kroczkami z Wielkiej Sali, wszyscy dostrzegli biały ogonek.
— Kicaj, kicaj i najedz się trawy — rzucił za nim Harry, co po raz kolejny doprowadziło Jaya do łez.
— Potter!
Harry z westchnięciem odwrócił się do zmierzającej w jego stronę dyrektorki.
— Biorę wszystko na klatę — oznajmił i dostrzegł szczerzącego się do niego Syriusza i chichrającą się Tonks.
Jak się spodziewał, dostał szlaban, ale zbytnio się tym nie przejął.
— Twoje dzisiejsze teksty mnie rozwalają — podsumował Jay, wycierając resztki łez.
Gdy wychodzili z obiadu, tuż nad Harrym świsnęło zaklęcie. Cudem uniknął promienia, szybko chwytając za różdżkę. W ostatniej chwili odbił kolejne zmierzające w niego zaklęcie, które rzucił Ronson. Zaciekawieni hałasem uczniowie zaczęli zerkać za drzwi Wielkiej Sali i kibicować, co zwróciło uwagę nauczycieli. Gdy dotarli na miejsce, Ślizgon miał zęby królika i uszy nietoperza.
— To już przekracza wszelkie granice! — krzyknęła McGonagall, przybiegając na miejsce i zaklęciem odpychając walczących od siebie. Zaraz za nią pojawili się inni nauczyciele. — Potter, jeden szlaban ci nie wystarczy?!
— Ronson zaatakował go od tyłu! — Alex stanął w obronie przyjaciela.
— Ronson, to prawda?!
— Nie, pani dyrektor! — odpowiedział, sepleniąc przez zbyt długie zęby.
— Ty kłamco! Dobrze widzieliśmy! — rozległy się oburzone głosy uczniów na czele z Jayem. — Gdybyś nie miał zeza, trafiłbyś go w tył głowy!
Widząc poparcie tak wielu osób, dyrektorka wlepiła szlaban tylko Ślizgonowi i odeszła, rozkazując im się rozejść. Harry i Stan wbili w siebie nienawistne spojrzenia. Gdy Harry przeszedł obok Ślizgona, Syriusz dostrzegł, że chłopak lekko zakręcił różdżką, a Ronson podskoczył w miejscu. Harry zerknął za siebie i uśmiechnął się z satysfakcją. Łapa dostrzegł na tyłku Ślizgona zakręcony świński ogonek. Spojrzenia Harry’ego i Syriusza przecięły się. Chłopak uśmiechnął się niewinnie, a Łapa pokręcił lekko głową z rozbawieniem.
O ustalonej godzinie Harry stawił się w gabinecie woźnego. Ronson przyszedł chwilę później. Gryfon miał posprzątać wszystkie łazienki na parterze i piętrach od jeden do trzech. Ronson miał zająć się toaletami na wyższych piętrach. Filch zabrał im różdżki i wręczył mugolskie środki czystości. Po wejściu do pierwszej łazienki Harry odczekał chwilę, aż woźny zaprowadzi Ronsona do odpowiedniego pomieszczenia. Uśmiechnął się szeroko i kilkoma machnięciami dłoni sprawił, że ścierki zaczęły myć lustra, szczotki szorować toalety i umywalki, a miotła zamiatała podłogę. Nie był specem od zaklęć gospodarczych, więc zajęło mu to trochę więcej czasu, niż gdyby zrobiła to na przykład pani Weasley, ale przynajmniej nie musiał robić tego ręcznie. Nasłuchiwał, czy nikt się nie zbliża, co chwilę tracąc panowanie nad miotłą. Podłogę postanowił umyć ręcznie, żeby mop nie zaczął brudzić luster.
Kiedy przechodził na pierwszym piętrze obok portretu Merlina, po raz kolejny usłyszał tajemniczy szept wypowiadający jego imię. Tak jak wtedy, korytarz był pusty. Postanowił to zignorować i poszedł dalej.
Koniec szlabanu przyjął z ulgą, chociaż zbyt dużo nie zrobił. Napracował się tylko w łazience na drugim piętrze, gdy Filch przyszedł go skontrolować. Skończył szybciej niż zapewne przewidywał woźny, jednak zbytnio się nie spieszył, żeby mężczyzna nie miał żadnych podejrzeń. Nie zdziwił się, kiedy Filch poszedł obejrzeć każdą łazienkę, jednak nie mógł się do niczego przyczepić.

Dzień meczu ze Ślizgonami nadszedł niezwykle szybko. Harry czuł lekki stres, który napędzał go do działania. Wraz z całą drużyną ruszył do Wielkiej Sali, gdzie zostali powitani wiwatami Gryfonów, Puchonów i Krukonów. Ron przełknął ciężko ślinę, a Harry miał wrażenie, że jest lekko zielonkawy na twarzy.
— Chyba nie chcesz powiedzieć, że lepiej bym zrobił, przyjmując do drużyny McLaggena — mruknął Harry do przyjaciela, gdy siadali przy stole.
— Chyba żartujesz! — wykrztusił. — Nigdy!
— Weasley, może cię zastąpić? — rozległ się szyderczy głos Cormaca.
Ron spojrzał na niego z bojową miną.
— Zastąpić możesz sedes swoją głową.
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdumioną miną. Sam Ron wydawał się być zaskoczony swoimi słowami. Harry zaczął się śmiać i mu zaklaskał. Drużyna szybko do niego dołączyła, poklepując rudzielca po plecach, podobnie jak Jay siedzący obok. Hermiona wysłała swojemu chłopakowi pokrzepiający uśmiech. Harry dostrzegł, że Alex nawet nie zorientował się, co się dzieje, przypatrując się komuś przy stole Hufflepuffu. Przeniósł tam wzrok. Susan Bones, która co chwilę zerkała w stronę jego przyjaciela. Wymienił spojrzenie z Hermioną, która również to zauważyła. Susan zbierała się do wyjścia, podobnie jak większość uczniów, więc Harry prędko powiedział do przyjaciół:
— Idziecie?
— I tak nic nie zjem — wymamrotał Ron, szybko wstając.
Drużyna ruszyła zaraz za nimi. Harry obserwował Susan i dostosował tempo do tego, żeby na nią wpadli. Jednocześnie wyrównał tempo z Alexem, by być obok niego. Właśnie mijali się w przejściu, gdy Harry popchnął Alexa. Chłopak wpadł na Susan, rozsypując książki, które akurat wrzucała do torby.
— Sorry, stary, potknąłem się — rzucił Harry z rozbawieniem, a Hermiona zachichotała.
— Luzik — odpowiedział Alex, patrząc na Susan, która zarumieniła się jak piwonia.
— Cześć, Susan — powiedziała Hermiona z uśmiechem, gdy Alex pomógł dziewczynie zbierać jej rzeczy.
— Hej — odpowiedziała i uśmiechnęła się do nich lekko, a Alex upuścił ledwo podniesioną książkę.
— Zajmiemy ci miejsce na trybunach, okay? — zaproponowała Hermiona Alexowi, a on pokiwał głową, zerkając na nią, a później na Harry’ego, który do niego mrugnął.
Odeszli, zostawiając Susan w rękach Alexa.
— Potknąłeś się, taaa… Chyba o powietrze — zaśmiał się Jay.
Hermiona i Jay skierowali się na trybuny, które powoli się zapełniały, a drużyna wkroczyła do szatni. Wszyscy przebrali się w stroje do quidditcha, Harry przekazał im ostatnie wskazówki i nadszedł czas wyjścia na boisko. Usłyszeli głos Seamusa Finnigana, który był komentatorem:
— I oto drużyna Gryffindoru! Weasley! Peakes! Coote! Robins! Weasley! Thomas! Potter!
Rozległy się wiwaty i ryczenie lwa Luny. Od strony Ślizgonów dotarły do nich gwizdy i buczenie. Ślizgoni już byli na murawie boiska, dlatego pani Hooch weszła między nich.
— To ma być ładna i czysta gra — powiedziała ostrym głosem. — Kapitanowie, uściśnijcie sobie dłonie.
Harry i kapitan Slytherinu zrobili to mocniej niż wymagano. Miotły uniosły się w górę. Ryk z trybun wzmógł się. Hooch otworzyła skrzynię z tłuczkami i zniczem, a następnie wyrzuciła w górę kafla. Obie drużyny natychmiast ruszyły do ataku przy akompaniamencie podnieconego krzyku komentatora.
— Kafla łapie Ginny Weasley z Gryffindoru, lecz prędko przerzuca go do Thomasa!
Harry przyjął pozycję nad walczącymi drużynami, by wypatrywać znicza. Szukający Slytherinu siedział mu na ogonie, gdy krążył nad boiskiem w poszukiwaniu małej latającej kulki. Gryfoni mieli więcej powodów do radości, gdyż w szybkim tempie drużyna zdobyła pięćdziesiąt punktów.
— Nie pamiętam, żeby w ostatnich latach w tak krótkim czasie drużyna zdobyła taką przewagę! — krzyknął Seamus. — Tłuczek mija obrońcę Gryfonów zaledwie o cal! Jimmy Peakes posyła go w stronę Rabana, ale chybi!
Harry zerknął w prawo, dostrzegając zbliżającego się w jego stronę Stana Ronsona. Wiedział, że chłopak nie zdoła wyhamować czy skręcić, więc prędko poderwał miotłę w górę. Poczuł, że pałka musnęła gałęzie jego miotły.
— Próba faulu na szukającym Gryfonów! — ryknął Seamus. — Rzut karny dla Gryfonów! Panie Ronson, następnym razem osobiste porachunki wyrównujemy na ziemi, a nie w powietrzu! Gra zostaje wstrzymana, rzut karny wykonuje Robins. Przymierza się do strzału… i… I… TAAAAAK! TRAFIA! Gryfoni prowadzą dziewięćdziesiąt do trzydziestu!
Gryfoni, Puchoni i Krukoni ryknęli radością. Harry wrócił do szukania znicza, zadowolony z gry drużyny. W następnej chwili zrobił młynek, gdy w jego stronę posłano tłuczek. Z ledwością go uniknął, lecz od razu musiał uchylić się przed drugim pociskiem. Nim się zorientował, oberwał w brzuch, aż na moment odebrało mu oddech.
— Szukający Gryfonów obrywa tłuczkiem, lecz utrzymuje się na miotle! W tym czasie trwa zażarta walka o kafla! Co?! CO TO BYŁO?! KOLEJNY ATAK NA POTTERA! RONSON PO RAZ KOLEJNY PRÓBOWAŁ ZNOKAUTOWAĆ GO PAŁKĄ! KOLEJNE ZŁAMANIE ZASAD!
— Fałszywe gnoje! — wrzasnął Łapa, włażąc na ławkę, by lepiej widzieć i nie zwracając uwagi na śmiejących się uczniów. — Kto ich uczył grać w quidditcha?! Zaraz tę pałkę wsadzę mu w…
— Syriusz! — warknął Remus, uderzając do łokciem w brzuch. — Jesteś tutaj jako nauczyciel, a nie uczeń!
— Aktualnie jestem tutaj jako kibic mojego domu, a nie nauczyciel! Zabrać mu pałkę!
Lunatyk chwycił się za twarz, ale zamarł, gdy pałkarz Ślizgonów z całej siły wleciał w Ginny, które ledwo utrzymała się na miotle.
— WREDNE GNOJE! — zaryczał Seamus. — NOTORYCZNIE ŁAMIĄ ZASADY I NIEMAL ZWALAJĄ GINNY Z MIOTŁY! KOLEJNY RZUT KARNY DLA GRYFFINDORU! Drużyna Gryfonów jest wściekła, ale walczą, jak na Lwy przystało! Po rzucie karnym jest już sto dwadzieścia do pięćdziesięciu! O nie! Jimmy Peakes obrywa tłuczkiem w twarz! Chłopak chyba ma złamany nos! Kapitan Gryfonów prosi o przerwę, bo Peakes ledwo trzyma się na miotle!
Obie drużyny wylądowały na boisku. Jimmy zachwiał się, gdy stanął na nogi. Z jego nosa strumieniem leciała krew. Demelza rozcierała ramię, w które zdążyła oberwać tłuczkiem. Harry naprawił nos pałkarza. Krwawienie trochę ustało.
— Oni wyrywają kafla siłą — warknął Dean. — Łamią wszystkie możliwe zasady.
— Jimmy, dasz radę? — zapytał Harry, a chłopak pokiwał głową, choć miał bladą twarz. — Walnijcie im raz po raz pałką po łbach, bo sam mam już tego dosyć.
Hooch zarządziła koniec przerwy, więc wsiedli na miotły. Gra została wznowiona.
— Jak widać, Gryfoni stracili cierpliwość — oznajmił Seamus ze zdumieniem, gdy Dean z takim zapałem walczył o wyrywanego mu kafla, że kopnął ścigającego Slytherinu w miotłę.
Chwilę później Jimmy i Ritchie wysłali dwa tłuczki w drugiego ścigającego Ślizgonów. Nie był w stanie utrzymać się na miotle, więc wylądował na murawie. Harry nie miał zamiaru patrzyć na to bezczynnie. Zerknął za siebie. Szukający nadal siedział mu na ogonie, więc ruszył szybko w stronę ziemi.
— CZYŻBY POTTER ZOBACZYŁ ZNICZA?!
Wszyscy przenieśli na niego spojrzenia. Przeciwnik Harry’ego ślepo leciał tuż za nim. Byli coraz bliżej ziemi, a Harry nie zwalniał. W ostatniej chwili poderwał miotłę w górę, unikając zderzenia z ziemią. Ślizgon nie miał tyle szczęścia.
— CO ZA NIESAMOWITY ZWÓD WROŃSKIEGO WYKONANY PRZEZ POTTERA!
Na widowni rozległy się głośne wrzaski radości, a Harry wrócił na swoje poprzednie miejsce. Niemal od razu zobaczył znicza przy podium dla komentatora. Wystrzelił jak z procy w tamtą stronę, nie odrywając wzroku o małej piłeczki.
— Harry, co ty robisz?! — przeraził się Seamus. — Zwariowałeś?! AAA!
Finnigan już chciał paść na ziemię, ale Harry wyhamował i złapał znicza. Seamus oniemiał na moment, a później ryknął jak szalony:
— POTTER MA ZŁOTEGO ZNICZA! GRYFFINDOR WYGRYWA TRZYSTA SZEŚĆDZIESIĄT DO STU!
Rozległy się krzyki, wiwaty i ryk lwa Luny. Harry zleciał na boisko, gdzie rzuciła się na niego cała drużyna. Gryfoni zbiegli na murawę. Harry czuł ciągłe poklepywanie po plecach, słyszał gratulacje.
Impreza w pokoju wspólnym nabrała rumieńców po dostarczeniu Ognistej Whisky. Wznoszono toasty za każdego członka drużyny, później za quidditch, za Ślizgonów, którzy nie potrafią grać; nawinął się również toast za opiekuna domu, który nie przychodzi przerwać imprezy. Świętowali tak, jakby już zdobyli Puchar Quidditcha.

Nastał poranek. Syriusz obserwował stół Gryfonów i prędko zorientował się, że nie ma tam żadnego ucznia z szóstej i siódmej klasy. Doskonale pamiętał imprezy po meczach, gdy sam chodził do szkoły i miał świadomość, że często przemycano Ognistą Whisky. Obawiając się, że McGonagall się zorientuje, szybko zjadł śniadanie i ruszył do pokoju wspólnego Gryfonów. Po drodze wpadł na Remusa i Tonks, którzy poszli za nimi.
— Piwo kremowe — powiedział hasło.
Gruba Dama ziewnęła.
— W nocy leciało litrami — mruknęła i otworzyła przejście.
Syriusz wymienił spojrzenie z rozbawioną Tonks. Tak jak Łapa się spodziewał, w pokoju wspólnym w nocy odbyła się szalona impreza. Po pomieszczeniu walały się butelki po piwie kremowym i Ognistej Whisky oraz resztki jedzenia. Starsi uczniowie spali w różnych możliwych miejscach. Nie zdziwili się widokiem zalanych Alexa i Jaya, którzy należeli do grona imprezowiczów. Syriusz stracił resztki nadziei, gdy zobaczył śpiącą Hermionę. Harry i Ginny, nadal w strojach do quidditcha, zajęli kanapę. Tonks nadepnęła na opakowanie od chipsów, co obudziło Harry’ego. Otworzył oczy, ogarnął pomieszczenie nieprzytomnym wzrokiem i usiadł. Jeszcze raz rozejrzał się po pokoju wspólnym i pokręcił głową z niedowierzaniem. Łapa parsknął, co zbudziło Alexa, który zerwał się z krzykiem:
— Za imprezy!
Harry zaczął się niepohamowanie śmiać.
— Radzę wam doprowadzić się do użytku, zanim dyrektorka zorientuje się, że coś jest nie tak — stwierdził Syriusz. — A mnie tutaj nie było.
— Tak jest, szeryfie Black — zasalutował Harry, zerknął na zegarek i krzyknął: — Alex, zaraz masz randkę z Susan!
— Susan, Susan, o Merlinie, Susan — wydukał Alex, zerwał się do pionu i pobiegł do dormitorium.
— Susan? — Łapa uniósł brew.
— Biedak się zakochał — powiedział konspiracyjnym szeptem Harry.
Nauczyciele wyszli ze śmiechem na ustach.

2 komentarze:

  1. Biedak się zakochał... dobre!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    walka ostra, ale to Gryfindor wygrał mecz, zachowanie Slytherinu było nie fer, biedak się zakochał to było dobre, może to portret Merlina wypowiada jego imię...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń