poniedziałek, 22 czerwca 2015

I. Rozdział 35 - Pokątna

Urodziny Ginny zbliżały się wielkimi krokami, podobnie jak początek roku szkolnego. Jay zapisał się do Hogwartu, więc wszyscy postanowili wybrać się na ulicę Pokątną, zabierając także Alexa, by zakupić wszystkie książki i przybory potrzebne do szkoły. Pani Weasley chciała użyć Sieciu Fiuu. Gdy Alex o tym usłyszał, skrzywił się niemiłosiernie, a Harry mu zawtórował. Spojrzeli na siebie.
— Kiedyś wylądowałem w jakimś prywatnym domu, wprost na wilczura — przyznał Alex. — Uraz do końca życia.
— Za pierwszym razem, zamiast na Pokątnej, wylądowałem na Nokturnie — wyznał mu Harry.
Syriusz parsknął śmiechem, a Harry wysłał mu zirytowane spojrzenie. W efekcie końcowym wszyscy postanowili się teleportować, więc Ginny uczepiła się ramienia swojego chłopaka. Tom niemal upuścił szklankę, gdy cała grupa wylądowała w jego barze. Łapa pechowo znalazł się na stoliku, gdyż zabrakło dla niego miejsca, Jay wylądował na Ronie, a Tonks wpadła na kolana jakiegoś faceta.
— To nie był zbyt dobry pomysł, żebyśmy teleportowali się wszyscy naraz — stwierdził Syriusz ze skrzywieniem.
Harry czuł na sobie czyjś wzrok. Początkowo nie zwracał na to uwagi, ponieważ ludzie często wlepiali w niego oczy, lecz kiedy spojrzenie niemal zaczęło go palić, odwrócił się. Nie zdziwił się, widząc różne ekscentryczne osoby, lecz na oko nawinął mu się ktoś w kapturze. Miał wrażenie, że skądś go kojarzy.
— Idziesz? — zapytał Łapa.
— Ten koleś… — zaczął. — A już nic — machnął zbywająco ręką i wyszedł za pozostałymi.
Na ulicy podzielili się na grupki, żeby wszystko sprawniej poszło. Zakupili nowe książki i szaty oraz ingrediencje do eliksirów. Harry wiedział, że musi spławić Ginny, żeby kupić jej prezent urodzinowy, jednak nie miał pomysłu na to, jak to zrobić. Skorzystał z okazji, gdy przechodzili obok sklepu z damską odzieżą i przekazał Hermionie telepatyczną wiadomość:
Zabierz Ginny do tego sklepu.
Dziewczyna spojrzała na niego i najwyraźniej zrozumiała, co mu chodzi po głowie.
— Chodźmy do tego sklepu — rzuciła niespodziewanie, wskazując budynek. — Ginny, chodź. Musisz mi doradzić.
Chłopcy zaczęli jęczeć.
— To my idziemy do sklepu ze sprzętem do quidditcha — zaproponował Harry.
Rozeszli się w dwie strony, lecz gdy męska część towarzystwa dotarła do sklepu, Harry rzucił tylko, że niedługo wróci i pognał dalej, do sklepu z biżuterią, gdzie zakupił prezent urodzinowy dla swojej dziewczyny. Wrócił do chłopaków, którzy zachwycali się nową miotłą, a później skierowali z powrotem do budynku, gdzie dziewczyny robiły zakupy. Czekali na nie przed drzwiami, rozmawiając o bzdurach i dostrzegając przechadzających się niedaleko Syriusza, Remusa i Tonks. Ginny pomachała im z uśmiechem zza witryny.
Nagle ktoś krzyknął. Nim Harry zidentyfikował kierunek, skąd dochodził ten głos, poczuł, że czyjaś różdżka wbija mu się w plecy.
— Jeden zły ruch… — syknął mu do ucha jakiś mężczyzna, odciągając go do tyłu.
Ron, Alex i Jay natychmiast wyszarpnęli różdżki, jednak szybko zostali rozbrojeni. Ginny i Hermiona wypadły ze sklepu, ale zostały zatrzymane przez zaklęcia, a następnie różdżki wyleciały im z rąk. Ktoś śmiał się jak opętany, gdy każda osoba, która próbowała walczyć, traciła swoją cenną różdżkę, a wśród nich byli Syriusz, Remus i Tonks.
— Ruda, podejdź tu — warknął jeden ze śmierciożerców, zwracając się do Ginny. Ani drgnęła. — Dobrze ci radzę — syknął, wbijając różdżkę w plecy Harry’ego tak mocno, że się wykrzywił, starając się od niej uciec.
Ginny zrobiła krok w ich stronę z przerażeniem na twarzy.
— Nie podchodź — odpowiedział od razu chłopak, a ona się zawahała.
— Podejdź albo on pożałuje.
Harry spojrzał na Jaya i Alexa, kręcąc twardo głową. Obaj przytrzymali dziewczynę, żeby nie podeszła do śmierciożerców.
— Po co wam ona? — warknął spomiędzy zaciśniętych zębów do swoich przeciwników.
— Wolisz nie wiedzieć.
— Po co? — warknął ze złością.
— Wiesz, co robimy z takimi młodymi i ładnymi? — spytał z ironią.
W Harrym zawrzała krew, a oczy mu pojaśniały. Jay i Alex wymienili spojrzenia i uśmieszki. Wiedzieli, co Harry potrafi zrobić z takimi idiotami pod wpływem nerwów. Wystarczy jeszcze bardziej go wkurzyć.
— Ruda! Chodź tutaj albo zaraz oberwie zaklęciem torturującym! — warknął głośno śmierciożerca, który wbijał mu różdżkę w plecy.
Jay i Alex zerknęli na siebie i puścili Ginny.
— Co wy, do cholery, robicie?! — wkurzył się Harry, a jego oczy niemal ich przebiły swoim światłem.
W odpowiedzi uśmiechnęli się kpiąco, przyciągając Ginny z powrotem do siebie. Harry parsknął, rozumiejąc, dlaczego to zrobili. Odwrócił się z szybkością błyskawicy i znokautował pięścią tego, który wbijał mu plecy różdżkę. Jay i Alex ruszyli przed siebie, by mu pomóc. Zwalili z nóg śmierciożerców, którzy w panice zaczęli działać chaotycznie. Harry skorzystał z mocy Władcy Natury, mocnym podmuchem wiatru rzucając w ścianę dwójkę atakujących. Ginny z furią kopnęła w krocze najbliżej stojącego śmierciożercę, w trakcie gdy Harry okładał pięściami innego mężczyznę. Ron, Łapa, Lunatyk i Tonks, nie widząc innej możliwości, również zaczęli walczyć ze śmierciożercami jak mugole, co musiało zaskoczyć ich przeciwników. Przy pomocy ludzi z ulicy Pokątnej pozbyli się wszystkich zwolenników Voldemorta. Szybko związano wszystkich złapanych. Tonks deportowała się po aurorów. Gdy tylko śmierciożercy zostali zabrani, zrobili ostatnie zakupy i wrócili do domu, zadowoleni z tego, co zrobili.

KOLEJNY ATAK NA POKĄTNEJ!
Wczorajszego dnia w godzinach rannych na ulicy Pokątnej pojawiło się kilkunastu śmierciożerców. Dzięki Harry'emu Potterowi, jego przyjaciołom i przechodzących tamtędy czarodziejom, udało się ich zatrzymać. Po przesłuchaniach i szybkim procesie złapanych śmierciożerców zesłano do Azkabanu.
Na ulicy Pokątnej aurorzy pojawili się dopiero po walce, gdy wszyscy śmierciożercy byli już obezwładnieni. Absurdem jest to, że to nasi obywatele muszą łapać śmierciożerców, choć obowiązek ten należy do aurorów. Może czas w końcu coś z tym zrobić?

Harry był zadowolony, gdy przeczytał ten artykuł dzień po wyprawie na Pokątną, jednak mina mu zrzedła, kiedy jeszcze kolejnego dnia w jego dłonie wpadła gazeta z nowym artykułem.

KOLEJNA UCIECZKA Z AZKABANU!
Wczorajszego dnia przekazaliśmy naszym czytelnikom informacje o złapaniu grupy śmierciożerców na ulicy Pokątnej. Niestety, wczoraj wieczorem doszło do masowej ucieczki z Azkabanu. Wszyscy śmierciożercy, którzy zaatakowali Pokątną, uciekli

            Harry nie czytał artykułu do końca, bo sam wstęp wyprowadził go z równowagi. Niemal trząsł się ze zdenerwowania, a oczy świeciły jasnym blaskiem. Wydał z siebie dźwięk świadczący o jego bezsilności i kopnął krzesło, które z hukiem wpadło na ścianę.
— Co ty tu robisz? — zdziwił się Łapa, wchodząc do pomieszczenia wraz z innymi.
Harry porwał gazetę ze stołu i wystawił mu artykuł dwa centymetry od twarzy.
— No to jest chyba jakiś żart! — krzyknął Syriusz i wyrwał mu gazetę, by przeczytać reportaż.
— Co się stało? — zapytała Tonks.
— Śmierciożercy, których złapaliśmy na Pokątnej, dali drapaka z Azkabanu! — odparł Harry ze złością. — Jeśli Azkabanu chronią wyszkoleni aurorzy, to ja jestem kobietą! My ich łapiemy, a oni pozwalają im uciec! Jeden raz rozumiem, drugi raz też, ale to się zdarza co chwilę!
— Oho, widzę, że już wiesz — rozległ się głos Jaya, który wpadł do środka razem z Alexem.
— Piszą, że ludzie zaczynają coraz bardziej domagać się dymisji ministra — dorzucił Łapa.
— Tylko szkoda, że nie bierze tego do siebie! — wrzeszczał Harry. — Wiecie co? Chyba pójdę mu to uświadomić! Najlepiej kilkoma zaklęciami!
— Ochłoń, zanim to zrobisz — stwierdziła Hermiona, a chłopak zaśmiał się.
— Właśnie zrobię odwrotnie, żeby nie gryźć się w język.
— Tak zrób!
— Ron! — krzyknęła natychmiast Hermiona. — To będzie nierozsądne!
— Nierozsądne jest to, że on dalej jest ministrem — warknął Harry i nim ktokolwiek się zorientował, co robi, deportował się.
Harry niezbyt pamiętał, jak przedostał się do ministerstwa, lecz w tym czasie odzyskał nad sobą panowanie. Nie miał jednak zamiaru się wycofać. Plakietki nie przyczepił do koszulki, lecz ściskał ją mocno w dłoni. Ochroniarz obserwował go uważnie, kiedy podał różdżkę do kontroli. Gdy dotarł przed gabinet ministra, sekretarka miała nietęgą minę, czytając Proroka Codziennego. Podniosła głowę, gdy usłyszała, że ktoś wchodzi.
— Dzień dobry. W jakiej sprawie?
— Może pani przekazać ministrowi, że Potter chce się z nim natychmiast widzieć?
Kobieta zerwała się z krzesła i szybko weszła do gabinetu. Po chwili zaprosiła go do środka. Zaproponowała coś do picia, ale podziękował, wbijając wzrok w mężczyznę siedzącego za biurkiem. Scrimgeour nie wyglądał na zadowolonego tym spotkaniem, jednak wskazał mu krzesło. Harry nie usiadł.
— Ilu śmierciożerców musi jeszcze uciec z Azkabanu, żeby coś się zmieniło? — powiedział cichym, lecz lodowatym głosem. — Ile błędów musi zrobić jeszcze ministerstwo, żeby ktoś zrozumiał, że z Voldemortem nie ma żartów?
— Twoim zadaniem nie jest ocenianie pracy ministerstwa — odparł równie chłodno minister.
— Jestem pełnoletnim obywatelem. Mam do tego prawo. Nie jestem jedyną osobą, która sądzi, że ministerstwo spada na samo dno. Ignorujecie Voldemorta. My łapiemy śmierciożerców, a wy pozwalacie im uciec. Robią to obywatele, a nie aurorzy. To po pierwsze. Po drugie: więzienie nie jest przeszkodą dla śmierciożerców. Mamy ich zabijać, zamiast obezwładniać, żeby czuć się bezpieczniej?
— Ministerstwo robi, co może…
Harry wybuchnął szyderczym śmiechem.
— Czyli nic.
— Posuwasz się za daleko — warknął Scrimgeour.
— Był pan aurorem. Myślałem, że zrozumie pan, jak walczyć z Voldemortem, co zmienić w ministerstwie. Ale nic się nie zmieniło. Voldemort niedługo przejmie wszystkie departamenty, bo ministerstwo z nim nie walczy tylko patrzy na to, co się dzieje.
— Potter…!
— Dlaczego śmierciożercy non stop uciekają z Azkabanu? — Harry podniósł głos. — Już straciliście nad tym władzę? Może czas przyznać, że nie radzi pan sobie na tym stanowisku?
Minister zerwał się do pionu, uderzając dłonią w blat biurka. Harry patrzył na niego spokojnym, choć twardym spojrzeniem.
— Może widzisz siebie na tym stanowisku? — warknął.
Chłopak roześmiał się.
— Siebie? Nie. Wiem, że bym sobie nie poradził. Kierować Zakonem a kierować ministerstwem to dwie różne sprawy. Nie nadawałbym się do tego. Podobnie jak pan. Duma. W tym tkwi problem, prawda? Niedługo ludzie zaczną się sprzeciwiać, domagać się pańskiej dymisji jeszcze bardziej niż teraz. Tak samo było z Knotem. Niech pan sobie tego oszczędzi, zanim sytuacja tak bardzo wymknie się spod kontroli, że nie będzie czego odbudowywać. Tyle chciałem panu dowiedzieć. Do widzenia.
Wyszedł spokojnie, nie czekając na odpowiedź.
— I co? I co? — dopytywali go, gdy tylko wrócił do Kwatery Głównej.
Wzruszył tylko ramionami w odpowiedzi, z chęcią przyjmując kubek herbaty od pani Weasley.

1 komentarz:

  1. Hej,
    o tak Harry się wkurzył na Ministra i wygraną mu co o nim myśli, ciekawe czy w pobliżu i tym razem była Rita i znów pojawi się artykuł…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń