sobota, 30 maja 2015

I. Rozdział 33 - Inicjacja

            Harry z wrzaskiem zerwał się do siadu, całkowicie wybudzając się ze snu. Cały ociekał zimną wodą, a łóżko było jedną wielką kałużą.
— JESTEŚCIE MARTWI! — ryknął, słysząc uciekających Alexa i Jaya, którzy śmiali się jak nienormalni.
Westchnął, widząc, że pospał trochę dłużej niż zwykle, a Alex i Jay najwidoczniej postanowili zrobić mu głupi dowcip. Z niemrawą miną poszedł do łazienki, chociaż mógł uznać, że poranny prysznic już ma za sobą. Kilka minut później zmierzał w stronę Wielkiej Sali, słysząc burzę z piorunami i ulewę. Gdy tylko wszedł do wypełnionej ludźmi sali, wbił w Jaya i Alexa miażdżące spojrzenie.
— Co w takim złym humorku? — zagadnął Brian, gdy usiadł.
— Skąd wiesz?
— Pogoda.
Harry skrzywił się.
— Pogratulujcie tym dwóm osłom. Na dzień dobry oblali mnie lodowatą wodą.
Obaj zachichotali, a Harry spojrzał na nich morderczo.
— Zobaczymy jutro rano, cwaniaczki.
Z ust zeszły im uśmieszki. Planowali po inicjacji zrobić pożegnalną imprezę, więc poranek miał należeć do tych ciężkich, a wiedzieli, że Harry potrafi zrobić taką pobudkę, że zapamiętają ją do końca życia.
— O szesnastej bądźcie w Wielkiej Sali na inicjacji — powiedział do nich Brian. — Nie spóźnijcie się, jak to macie w zwyczaju.
— Tak jest, panie kapitalnie — zasalutował Jay.
Harry spojrzał na Ginny, która uśmiechnęła się do niego promiennie. Lekko się zarumieniła, gdy nie odwracał od niej spojrzenia
Po śniadaniu przy drzwiach wyjściowych — przekazał jej telepatycznie.
Dziewczyna kiwnęła lekko głową i zaczęła jeść dalej, nadal czując na sobie jego przeszywające spojrzenie.
— Harry?
— Co? — mruknął nieprzytomnie, nie odrywając od niej wzroku.
Jay coś do niego mówił, ale całkowicie to zignorował. Chłopak westchnął z irytacją.
— Lovelas! — wrzasnął do niego.
— Co? — otrząsnął się i spojrzał na przyjaciela. — Jaki znowu Lovelas?!
Ginny zachichotała.
— Obudź się!
— Zamknij ryj, małpo.
Alex wypluł to, co miał w ustach i zaczął rechotać. Brian chrząknął, mając świadomość, że Jay nienawidzi, gdy ktoś śmieje się z jego formy animagicznej, bo chłopak wymarzył sobie coś bardziej drapieżnego.
— Powtórz to, co powiedziałeś — wyszeptał Jay z zamkniętymi oczami.
— Zamknij ryj, małpo — powtórzył wyraźnie z uśmiechem.
— Wiesz, że nie wybierałem sobie formy animagicznej i nienawidzę, gdy się z tego nabijacie — w dalszym ciągu szeptał z zamkniętymi oczami.
— Ale ta forma idealnie do ciebie pasuje — drążył. — Wiesz, jesteś... — zrobił zeza, kręcąc palcami przy skroniach. — Wszyscy się ze mną zgodzą.
Ojciec Jaya parsknął śmiechem, gdy jego syn wciągnął głęboko powietrze, jakby chciał nie wybuchnąć. Ginny zasłoniła usta dłonią, żeby nie było widać, że jej wargi drżą od powstrzymywanego śmiechu.
— Przegiąłeś.
Harry przypadkiem zerknął na Ginny i dostrzegł jej spojrzenie skierowane tak, jakby coś wisiało mu nad głową. Jay był zbyt zadowolony z siebie, dlatego Harry szybko odepchnął się od stołu i odjechał dobry metr na krześle. Okazało się, że zrobił słuszną rzecz, ponieważ niecałą sekundę później w miejscu, gdzie wcześniej była jego głowa, leżał rozbryźnięty placek z jabłkami.
— Teraz ty przegiąłeś — warknął.
— Skąd wiedziałeś? — jęknął rozpaczliwie, ale nie dodał nic więcej, bo na jego głowie wylądował tort z dużą ilością kremówki.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Jay warknął i chlasnął w niego kolejnym plackiem. Tym razem trafił. Natarli na siebie jak dwa rozjuszone byki, rzucając w siebie jedzeniem, które mieli pod ręką. Wszyscy uciekli od stołu, dziewczyny z piskiem. Brian zaczął się na nich wydzierać, gdy wleźli na stół, a jeden zaczął wciskać twarz drugiego w półmiski z pomidorami, talerzami z jajecznicą albo miskami z owsianką.
— Co za niedojeby — wybuchnął śmiechem Alex.
— Spokój! — zagrzmiał Brian, ale umilkł, gdy przed jego twarzą przeleciały plasterki sera.
— Prawie jak walki kobiet w kisielu — powiedział Łapa z zastanowieniem, a Remus i Ron wybuchnęli śmiechem.
Z końcu Harry i Jay spadli ze stołu, uderzając o krzesła, co spotkało się z ich jękami.
— Chyba złamałem sobie kręgosłup — stęknął Harry.
— A ja kark — odparł słabo Jay, leżąc nieruchomo na ziemi z nogą na jednym taborecie. — Wsadziłeś mi pysk w ketchup, a ja myślałem, że leci mi krew!
— Sprzątacie! — ryknął Brian, nie zwracając uwagi na ich zbolałe twarze.
Harry ściągnął ze swojego ramienia plasterek szynki i rzucił go na twarz Jaya.
— Gnojek — warknął chłopak, rzucając w niego jajkiem.
— Szympans.
— Lovelas.
— Spadaj na drzewo prostować banany.
Jay nie odpowiedział, lecz przeniósł na niego lekko rozbawione spojrzenie. Reszta śmiała się otwarcie. Harry i Jay równocześnie parsknęli śmiechem.
— Jesteście popieprzeni — podsumował ich Alex.
Na spotkanie z Ginny poszedł już w lepszym humorze. Wreszcie zostali sami, pierwszy raz, od kiedy dziewczyna pojawiła się w zamku Feniksów.
— Co chcesz robić? — zapytała, gdy ucichły wszystkie kroki na korytarzu. — Przecież pada.
            Uśmiechnął się lekko, podchodząc bliżej niej.
— Ale nie musi — zauważył.
— Yhym — zrozumiała. — Chcesz mnie wykorzystać, tak?
Zastanowił się chwilę i pokiwał głową. Westchnęła, ale nie opierała się, gdy podszedł jeszcze bliżej z uśmiechem na twarzy. Objęła go za szyję, gdy jego ramiona oplotły się wokół jej talii. Pocałowała go lekko, lecz szybko pogłębił pocałunek. Roześmiała się, gdy za oknem pojawiło się słońce, więc pociągnęła go za rękę, by pospacerować po błoniach.
Od razu po pojawieniu się w zamku wiedziała, że Harry był bardziej rozrywkowy i otwarty niż wcześniej, więc nie zdziwiła się, gdy zaczął się wygłupiać i przez to co chwilę się śmiała. Wcześniej bardzo go kochała, ale teraz musiała przyznać, że kocha go chyba jeszcze bardziej, gdy jego myśli nie są non stop zaprzątnięte sprawami całego świata. Jay i Alex okazali się być świetnymi towarzyszami, którzy, raczej nieświadomie, pomogli Harry’emu trochę wyluzować.
Śmiech zamarł na ich ustach, gdy tuż przed nimi pojawiła się jakaś postać. Ginny zdrętwiała, gdy przypomniała sobie szaty osób, z którymi Feniksy walczyły kilka dni temu. Ten człowiek należał do stowarzyszenia Niebieskiej Mocy.
— Jak się tutaj dostałeś? — warknął Harry na wstępie, gdy facet przyłożył różdżkę do jego gardła.
Facet uśmiechnął się szyderczo.
— Nieważne. Ważniejsze jest to, co masz na plecach.
Tym razem Harry się uśmiechnął.
— O wiele ważniejsze, bo jeśli spróbujesz mnie zabić, sam przepłacisz za to życiem.
Mężczyzna roześmiał się.
— Czyżby?
Harry długo się nie namyślał. Ginny krzyknęła z zaskoczenia, gdy z prędkością błyskawicy, chłopak odepchnął ramię z różdżką mężczyzny, a drugą natychmiast uderzył go w gardło. Niebieski zaczął się dławić z rozszerzonymi oczami, chociaż Harry użył bardzo mało siły, gdyż nie chciał go zabić, lecz pokazać mu, kto tu rządzi. Następnie wycelował w niego swoją różdżką, gdy usłyszał za sobą kroki. Obejrzał się, dostrzegając, że ku niemu biegną jego przyjaciele na czele z Brianem.
— Widzieliśmy was przez okno — wytłumaczył szybko Jay.
Mężczyzna wreszcie przestał się dławić i spojrzał na Harry’ego buntowniczo.
— Przyprowadź tutaj swojego dowódcę — powiedział do niego chłopak, nie przestając mierzyć w niego różdżką.
— Bo co? — warknął słabo.
— Bo myślę, że zainteresuje go to, co mam mu do powiedzenia i radzę ci to zrobić, zanim pożałujesz.
Po chwili mężczyzna teleportował się.
— Jak się tutaj dostał? — zdziwił się Alex.
— Pewnie gdzieś jest dziura w barierach — odpowiedział Brian. — Niewielka, ale jest. Najwidoczniej ktoś niedokładnie rzucił zaklęcie.
— Na razie jej nie łataj — rzucił Harry. — Niech się tutaj przedostaną.
Długo nie musieli czekać. Wszyscy stali w gotowości, gdyby coś poszło nie tak. Na czele kilkuosobowej grupki był czarnowłosy mężczyzna, dość wysoki i chuderlawy, lecz na pewno silny magicznie, skoro przewodził całą organizacją.
— Jeszcze nie spotkałem się z osobą naznaczoną, która sama chce dać się zabić — zadrwił na wstępie, przyglądając się Harry’emu.
— Weiter? — usłyszeli zdumiony głos Syriusza.
Wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem.
— Black — odpowiedział zdziwiony przywódca. — O proszę, Lupin również. Jednak plotki o naznaczeniu młodego Pottera okazały się prawdą — dodał, uderzając różdżką o otwartą dłoń. — Taaa, Potter. — Spojrzał na Harry’ego. — Tak się składa, że kiedyś walczyłem z twoim ojcem. Może sprawdzimy, czy walczysz równie dobrze jak on? — uśmiechnął się półgębkiem.
— Jak sobie chcesz — odpowiedział chłopak bez wahania.
Brian uśmiechnął się lekko.
— Zaraz zejdzie ci z ust ten głupi uśmieszek — powiedział do siebie cicho.
Weiter i Harry podeszli bliżej siebie. Ten pierwszy wytworzył wokół nich tarczę ochronną. Chłopak w tym czasie uaktywnił swoją moc. Gdy natrafili na siebie spojrzeniami, Weiter rozszerzył lekko oczy, a uśmiech zbladł. Brian uśmiechnął się szerzej, widząc reakcję Niebieskiego. Walka rozpoczęła się z wielkim impetem, lecz najwidoczniej Harry postanowił dość szybko pokazać, z kim Weiter ma do czynienia. Różdżką zrobił błyskawicę, wycelował w niebo, a później w stronę przeciwnika. Weiter wytrzeszczył oczy, a później błyskawica trafiła prosto w niego. Przez moment widzieli tylko szkielet. Harry opuścił różdżkę, a Weiter stał jak sparaliżowany, wpatrując się w chłopaka z szokiem. Towarzysze Weitera poruszyli się niespokojnie, gdy Harry podszedł bliżej przeciwnika, który przyszykował się na śmierć. Machnięciem różdżki chłopak usunął skutki zaklęcia, a Weiter był tak wykończony, że zachwiał się i runął na ziemię.
— Władca Natury — wydukał.
— Zgadłeś — mruknął Harry, a Niebiescy zaczęli wymieniać niepewne spojrzenia.
— Co chcesz z nami zrobić? — zapytał prosto z mostu, wiedząc, że weszli mu za skórę i może ich pozabijać, a oni nawet nie będą mogli się obronić.
Harry zastanowił się chwilę i spojrzał na leżącego mężczyznę.
— Weź wstań, a nie leżysz, czekając na zbawienie.
Weiter zerwał się do pionu.
— Wiecie, jak to fajnie patrzeć, jak twój wróg przed kimś się płaszczy, bo się boi? — Harry usłyszał rozbawiony głos Briana.
Weiter zerknął na niego wrogo, ale nic nie odpowiedział.
— Chyba co nieco musimy obgadać — stwierdził wreszcie Harry.
— Czyli nas nie pozabijasz?
— Nie. Jeszcze się przydacie.
— Możemy zabrać cię do naszego zamku. Przekażemy pozostałym, kim jesteś, żeby cię nie ścigali — powiedział Weiter, nadal wyglądając na niepewnego.
Harry pokiwał głową.
— Nie spóźnij się na inicjację — rzucił Brian z uśmieszkiem, którego nie mógł powstrzymać.
Harry zasalutował mu, a później zniknął razem z Niebieskimi. Wylądowali przed zamkiem, który był bardzo podobny do zamku Czarnych Feniksów. Weiter zarządził, żeby pozostali zwołali wszystkich towarzyszy, a Harry’ego zaprowadził do swojego gabinetu. Chłopak usiadł w wygodnym fotelu, rozglądając się po skromnie urządzonym pomieszczeniu z mnóstwem książek. Później skierował wzrok na Weitera, który przestępował z nogi na nogę.
— Wy tak zawsze? — zapytał Harry, nie mogąc powstrzymać lekkiego rozbawienia.
— To znaczy?
— Zachowujecie się tak, jakbym zaraz miał wam uciąć głowy.
Weiter chrząknął.
— Wleźliśmy ci nieźle za skórę, więc się nie dziw.
— Przecież powiedziałem, że was nie zabiję — zmarszczył brwi.
— No tak, ale wiesz… Możesz zrobić coś innego.
— Na przykład? — zdumiał się.
— Poprzedni Władca Natury był… — chrząknął — no… tyranem, więc za coś takiego nieźle złoiłby nam skórę.
Harry uniósł brwi.
— To był jeden człowiek. Was jest o wiele więcej.
— No tak, ale był Władcą Natury. Mógł robić, co chciał, a my musieliśmy się na wszystko godzić.
Harry wyglądał na zdumionego.
— No to możecie odetchnąć, bo nie mam zamiaru robić nic takiego. I weź wyluzuj, człowieku. — Weiter opadł na krzesło z ulgą na twarzy. — Co to za chore zasady? — nie dowierzał chłopak.
 — Tak jest zapisane w naszym kodeksie. Nic nie możemy na to poradzić. Nikt nie będzie się sprzeciwiał, bo nikt nie chce, żeby nieposłuszeństwo go zabiło, a tak to się kończy.
— W takim razie pierwsza zasada: jak wam się coś nie podoba, to mi o tym mówcie. — Weiter pokiwał głową. — Po której jesteście stronie na wojnie?
— Po tej co ty.
— Nawet nie macie swojego zdania w tej sprawie? — zdumiał się jeszcze bardziej.
— No wiesz, każdy ma swoje zdanie, ale zostawiamy je dla siebie.
— A jakie jest zdanie większości?
— Nic nie mamy do mugolaków i nie patrzymy na czystość krwi, więc to mówi samo za siebie.
— Na tyle dobrze.
— Wystarczy, że mnie wezwiesz, a od razu się pojawię. Możesz się tutaj deportować w każdej chwili. Wzięlibyśmy cię na szkolenie, ale przeszedłeś podobne u Feniksów, więc to nie ma sensu.
— Czemu się nie połączycie w jedno, skoro macie takie same moce?
— Bo… hmm… z Brianem jesteśmy odwiecznymi wrogami. Poza tym Feniksy nie są poddane Władcy Natury, więc to by nas poróżniło. No i nas traktuje się jako tych… bardziej złych. Należysz do Feniksów, więc mogę cię zapewnić, że przestaniemy atakować wasz zamek. Jeśli ty jesteś z nimi, to my jesteśmy z wami, ale nie obiecam ci, że z Brianem będziemy się traktować jak przyjaciele. — Harry pokiwał głową. — Możesz nas wzywać do walki, do pogrania w pokera albo do schlania się. Jak wolisz. — Harry uśmiechnął się na jego słowa, więc Weiter wyluzował się jeszcze bardziej. — Pewnie wszyscy już są w sali zebrań.
Wyszli z gabinetu i skierowali się do odpowiedniego pomieszczenia. Na oko Harry’ego było tam około dziewięćdziesięciu mężczyzn w różnym wieku.
— Dobra, ludzie — zaczął Weiter, gdy wszyscy umilkli. — Pamiętacie koleżkę, którego naznaczyliśmy u Feniksów? — Po sali przeszedł potwierdzający pomruk. — Zdjąłem z niego klątwę, bo okazało się, że to nowy Władca Natury. — Spojrzenia przeniosły się na Harry’ego. — Macie rację, to on — potwierdził Weiter. — Od tej pory Feniksy zostawiamy w spokoju i jeśli zajdzie taka potrzeba, pomagamy im, jasne? Naszym wrogiem numer jeden jest Voldemort i śmierciożercy.
— Nie patrzcie na mnie jak na jakiegoś boga, bo się czuję jak idiota — rzucił nagle Harry.
Weiter parsknął śmiechem, a po pomieszczeniu rozległy się śmiechy, które szybko ucichły. Harry wywrócił oczami.
— Możecie się śmiać. Nie jestem tyranem jak mój poprzednik.
— Chyba jeszcze mamy wbite w głowach, że przy Władcy całkowita powaga — mruknął Weiter. — Wszystko jasne?
— Jak słońce.
— Możecie się rozejść.
Gdy wszyscy się rozchodzili, Weiter zwrócił się do Harry’ego.
— Pewnie próbowałeś usunąć ten znak na plecach, ale się nie udało. Zrzuciłem klątwę, więc już zniknął.
Weiter oprowadził go po zamku i przedstawił mu kilka najważniejszych osób. Niemal wszyscy na początku byli sztywni jak kołki, co go trochę irytowało, ale rozumiał, że wcześniej byli pod wpływem jakiegoś niezrównoważonego dyktatora i teraz się to na nich odbija. Gdy Harry dostrzegł zbliżającą się godzinę inicjacji, postanowił wrócić do Feniksów. Zostawił zadowolonego Weitera na korytarzu.
— Dziura w barierach jest od strony basenu — rzucił na wstępie do Briana, gdy wylądował  w Wielkiej Sali, gdzie wszyscy jedli obiad.
— I jak tam? — zapytał, gdy chłopak usiadł do stołu.
— Poprzedni Władca był jakiś popieprzony, dlatego tak często was atakowali. Teraz już macie spokój i nawet nam pomogą, gdy ktoś nas zaatakuje.
— Słyszałem, że ten Władca nie był zbyt normalny, ale że aż tak? — zapytał Mark.
— Aż tak — przyznał Harry. — Zachowywali się tak, jakby myśleli, że zaraz zacznę w nich rzucać najgorszymi klątwami. Później się okazało, że tak mieli niemal na co dzień.
— No to ostro — stwierdził z lekkim zdumieniem Brian. — Teraz pewnie odetchnęli.
Harry zerknął na niego.
— Skąd wiesz, że nie będę ich terroryzować?
Na te słowa Jay i Alex parsknęli w swoje talerze.
— Prędzej moja matka przestanie mi wypominać ciągłe imprezy — stwierdził pod nosem Jay.
Harry wyszczerzył się.
— Jakim cudem ojciec wpakował się w ten pojedynek? — zwrócił się do Łapy.
— Weiter podrywał Lily — odparł z rozbawieniem.
— To mówi samo za siebie.
Gdy nadeszła odpowiednia godzina, wszyscy stawili się w Wielkiej Sali, by uczestniczyć w inicjacji. Na miejscu była już niemal cała Rada Czarnych Feniksów. Brian przywołał do siebie uczniów, w trakcie gdy ich rodziny rozsiadły się na krzesłach. Wszyscy byli ciekawi, jak to wszystko będzie przebiegać. Brian przekazał im, co mają robić, żeby później nie czekali na instrukcje jak idioci. Rozsiedli się na parapecie okna, czekając na rozpoczęcie. Harry dostrzegł, że wszystkie Feniksy miały na sobie nieskazitelnie białe szaty, a w miejscu, gdzie było serce, wyszyty był mały czarny feniks.
Ceremonia rozpoczęła się wraz z przylotem kilku czarnych feniksów, które przysiadły na przygotowanej dla nich żerdzi. Przewodniczący Rady wygłosił krótką przemowę.
— Pierwszy do inicjacji przystąpi Alex Williams.
Alex wszedł na platformę i położył dłonie w odpowiednie miejsce. Wokół niego rozbłysło czarne światło, a chwilę później białe. Na nadgarstku pojawił się niewielki tatuaż czarnego feniksa i został odziany w szatę stowarzyszenia. Światło zgasło. Chłopak odsunął się o krok, jakby go lekko odrzuciło, a później usiadł na swoim miejscu. Podobnie było z Jayem. Wezwano Harry’ego. Zrobił dokładnie to samo, co jego przyjaciele. Poczuł ciepło rozchodzące się po ciele, gdy tylko jego dłonie zetknęły się z zimnym metalem. Rozbłysło czarne światło, a później porażająca biel, która sprawiła, że niektórzy pozakrywali oczy. Ptaki wzbiły się w powietrze i zaczęły nad nim latać dookoła, wyśpiewując radosną pieśń. Na nadgarstku pojawił się tatuaż, lecz szata różniła się od innych tym, że na plecach miała wizerunek skrzydeł. Światło zgasło. Rada patrzyła na niego w zdumieniu, a Brian szczerzył się jak nienormalny. Opadł na krzesło pod spojrzeniami Jaya i Alexa. Przewodniczący zakończył ceremonię, rzucając mu pełne podziwu i szacunku spojrzenie. Wszyscy zaczęli się rozchodzić, rozmawiając z podekscytowaniem. Brian natychmiast znalazł się przed swoim byłym już podopiecznym.
— Mówiłem, że tak będzie — powiedział z satysfakcją. — Wyjaśniła się zagadka rażących oczu i formy animagicznej. Jesteś następcą założyciela.
Alex gwizdnął na te słowa, a Harry spojrzał na Briana z uniesionymi brwiami.
— Za dużo informacji jak na kilka ostatnich dni — powiedział żałośnie.
Jay klepnął go w plecy.
— Masz rację. Musisz odstresować w alkoholu.
Alex parsknął śmiechem, a Harry pokręcił głową z politowaniem.
Godzinę później impreza nabrała już rumieńców. Brian, Mark i Martin przyszli do ich pokoju wspólnego, żeby uczcić zakończenie szkolenia i oficjalne wstąpienie ich podopiecznych do stowarzyszenia. Biorąc pod uwagę fakt, że formą animagiczną Jaya była małpa, nikt się nie zdziwił, gdy chłopak wlazł na lampę i zaczął się na niej bujać, non stop głupio się śmiejąc.
— Zaraz spadniesz — powiedział Harry.
— Nie ma takiej opcji — roześmiał się.
— Zakład?
JEB! Wszyscy wybuchnęli śmiechem, gdy Jay runął na podłogę przygnieciony przez lampę.
— Rzuciłeś zaklęcie — jęknął z ziemi.
— Nie — zaśmiał się. — Widziałem, że już się ledwo trzyma.
Chwilę później pijane Feniksy opanowały parkiet, tańcząc dziwne wygibasy. Harry obserwował ich z przerażeniem, dziękując wszystkim, że nie jest aż tak pijany, żeby do nich dołączyć. Udawał, że wymiotuje, gdy Jay zaczął kręcić tyłkiem obok jego głowy. Uciekł do Ginny, która przyjęła go z otwartymi ramionami, gdy zobaczyła jego przerażoną twarz.
— Zniszczył moją psychikę — powiedział słabo i przytulił się do niej jak małe dziecko, co spotkało się z chichotami. — Merlinie, nie — stęknął, gdy Jay ruszył w jego stronę, więc schował twarz między piersiami swojej dziewczyny, żeby tego nie widzieć.
Ginny niemal płakała ze śmiechu, głaskając go po głowie i obejmując ją ramionami. Gdy Jay się od niego odczepił, Harry skorzystał z okazji, żeby wycałować swoją dziewczynę w podziękowaniu.

1 komentarz:

  1. Hej,
    jednemu z wrogów udało się przedostać do zamku, ale przeciwnicy szybko zorientowali się z kim mają do czynienia, ta walka na jedzenie, boska, z nimi się nie da nudzić, i jak się okazało Harry jest potomkiem założyciela…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń