Harry z
wrzaskiem zerwał się do siadu, całkowicie wybudzając się ze snu. Cały ociekał
zimną wodą, a łóżko było jedną wielką kałużą.
— JESTEŚCIE MARTWI! — ryknął,
słysząc uciekających Alexa i Jaya, którzy śmiali się jak nienormalni.
Westchnął, widząc, że pospał
trochę dłużej niż zwykle, a Alex i Jay najwidoczniej postanowili zrobić mu
głupi dowcip. Z niemrawą miną poszedł do łazienki, chociaż mógł uznać, że
poranny prysznic już ma za sobą. Kilka minut później zmierzał w stronę Wielkiej
Sali, słysząc burzę z piorunami i ulewę. Gdy tylko wszedł do wypełnionej ludźmi
sali, wbił w Jaya i Alexa miażdżące spojrzenie.
— Co w takim złym humorku? —
zagadnął Brian, gdy usiadł.
— Skąd wiesz?
— Pogoda.
Harry skrzywił się.
— Pogratulujcie tym dwóm osłom.
Na dzień dobry oblali mnie lodowatą wodą.
Obaj zachichotali, a Harry
spojrzał na nich morderczo.
— Zobaczymy jutro rano,
cwaniaczki.
Z ust zeszły im uśmieszki.
Planowali po inicjacji zrobić pożegnalną imprezę, więc poranek miał należeć do
tych ciężkich, a wiedzieli, że Harry potrafi zrobić taką pobudkę, że
zapamiętają ją do końca życia.
— O szesnastej bądźcie w Wielkiej
Sali na inicjacji — powiedział do nich Brian. — Nie spóźnijcie się, jak to
macie w zwyczaju.
— Tak jest, panie kapitalnie —
zasalutował Jay.
Harry spojrzał na Ginny, która
uśmiechnęła się do niego promiennie. Lekko się zarumieniła, gdy nie odwracał od
niej spojrzenia
— Po śniadaniu przy drzwiach wyjściowych — przekazał jej
telepatycznie.
Dziewczyna kiwnęła lekko głową i
zaczęła jeść dalej, nadal czując na sobie jego przeszywające spojrzenie.
— Harry?
— Co? — mruknął nieprzytomnie,
nie odrywając od niej wzroku.
Jay coś do niego mówił, ale
całkowicie to zignorował. Chłopak westchnął z irytacją.
— Lovelas! — wrzasnął do niego.
— Co? — otrząsnął się i spojrzał
na przyjaciela. — Jaki znowu Lovelas?!
Ginny zachichotała.
— Obudź się!
— Zamknij ryj, małpo.
Alex wypluł to, co miał w ustach
i zaczął rechotać. Brian chrząknął, mając świadomość, że Jay nienawidzi, gdy
ktoś śmieje się z jego formy animagicznej, bo chłopak wymarzył sobie coś
bardziej drapieżnego.
— Powtórz to, co powiedziałeś —
wyszeptał Jay z zamkniętymi oczami.
— Zamknij ryj, małpo — powtórzył
wyraźnie z uśmiechem.
— Wiesz, że nie wybierałem sobie
formy animagicznej i nienawidzę, gdy się z tego nabijacie — w dalszym ciągu
szeptał z zamkniętymi oczami.
— Ale ta forma idealnie do ciebie
pasuje — drążył. — Wiesz, jesteś... — zrobił zeza, kręcąc palcami przy
skroniach. — Wszyscy się ze mną zgodzą.
Ojciec Jaya parsknął śmiechem,
gdy jego syn wciągnął głęboko powietrze, jakby chciał nie wybuchnąć. Ginny
zasłoniła usta dłonią, żeby nie było widać, że jej wargi drżą od
powstrzymywanego śmiechu.
— Przegiąłeś.
Harry przypadkiem zerknął na
Ginny i dostrzegł jej spojrzenie skierowane tak, jakby coś wisiało mu nad
głową. Jay był zbyt zadowolony z siebie, dlatego Harry szybko odepchnął się od
stołu i odjechał dobry metr na krześle. Okazało się, że zrobił słuszną rzecz,
ponieważ niecałą sekundę później w miejscu, gdzie wcześniej była jego głowa,
leżał rozbryźnięty placek z jabłkami.
— Teraz ty przegiąłeś — warknął.
— Skąd wiedziałeś? — jęknął
rozpaczliwie, ale nie dodał nic więcej, bo na jego głowie wylądował tort z dużą
ilością kremówki.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a
Jay warknął i chlasnął w niego kolejnym plackiem. Tym razem trafił. Natarli na
siebie jak dwa rozjuszone byki, rzucając w siebie jedzeniem, które mieli pod
ręką. Wszyscy uciekli od stołu, dziewczyny z piskiem. Brian zaczął się na nich
wydzierać, gdy wleźli na stół, a jeden zaczął wciskać twarz drugiego w półmiski
z pomidorami, talerzami z jajecznicą albo miskami z owsianką.
— Co za niedojeby — wybuchnął
śmiechem Alex.
— Spokój! — zagrzmiał Brian, ale
umilkł, gdy przed jego twarzą przeleciały plasterki sera.
— Prawie jak walki kobiet w
kisielu — powiedział Łapa z zastanowieniem, a Remus i Ron wybuchnęli śmiechem.
Z końcu Harry i Jay spadli ze
stołu, uderzając o krzesła, co spotkało się z ich jękami.
— Chyba złamałem sobie kręgosłup
— stęknął Harry.
— A ja kark — odparł słabo Jay,
leżąc nieruchomo na ziemi z nogą na jednym taborecie. — Wsadziłeś mi pysk w
ketchup, a ja myślałem, że leci mi krew!
— Sprzątacie! — ryknął Brian, nie
zwracając uwagi na ich zbolałe twarze.
Harry ściągnął ze swojego ramienia
plasterek szynki i rzucił go na twarz Jaya.
— Gnojek — warknął chłopak,
rzucając w niego jajkiem.
— Szympans.
— Lovelas.
— Spadaj na drzewo prostować
banany.
Jay nie odpowiedział, lecz
przeniósł na niego lekko rozbawione spojrzenie. Reszta śmiała się otwarcie.
Harry i Jay równocześnie parsknęli śmiechem.
— Jesteście popieprzeni —
podsumował ich Alex.
Na spotkanie z Ginny poszedł już
w lepszym humorze. Wreszcie zostali sami, pierwszy raz, od kiedy dziewczyna
pojawiła się w zamku Feniksów.
— Co chcesz robić? — zapytała,
gdy ucichły wszystkie kroki na korytarzu. — Przecież pada.
Uśmiechnął
się lekko, podchodząc bliżej niej.
— Ale nie musi — zauważył.
— Yhym — zrozumiała. — Chcesz
mnie wykorzystać, tak?
Zastanowił się chwilę i pokiwał
głową. Westchnęła, ale nie opierała się, gdy podszedł jeszcze bliżej z
uśmiechem na twarzy. Objęła go za szyję, gdy jego ramiona oplotły się wokół jej
talii. Pocałowała go lekko, lecz szybko pogłębił pocałunek. Roześmiała się, gdy
za oknem pojawiło się słońce, więc pociągnęła go za rękę, by pospacerować po
błoniach.
Od razu po pojawieniu się w zamku
wiedziała, że Harry był bardziej rozrywkowy i otwarty niż wcześniej, więc nie
zdziwiła się, gdy zaczął się wygłupiać i przez to co chwilę się śmiała.
Wcześniej bardzo go kochała, ale teraz musiała przyznać, że kocha go chyba
jeszcze bardziej, gdy jego myśli nie są non stop zaprzątnięte sprawami całego
świata. Jay i Alex okazali się być świetnymi towarzyszami, którzy, raczej
nieświadomie, pomogli Harry’emu trochę wyluzować.
Śmiech zamarł na ich ustach, gdy
tuż przed nimi pojawiła się jakaś postać. Ginny zdrętwiała, gdy przypomniała
sobie szaty osób, z którymi Feniksy walczyły kilka dni temu. Ten człowiek
należał do stowarzyszenia Niebieskiej Mocy.
— Jak się tutaj dostałeś? —
warknął Harry na wstępie, gdy facet przyłożył różdżkę do jego gardła.
Facet uśmiechnął się szyderczo.
— Nieważne. Ważniejsze jest to,
co masz na plecach.
Tym razem Harry się uśmiechnął.
— O wiele ważniejsze, bo jeśli
spróbujesz mnie zabić, sam przepłacisz za to życiem.
Mężczyzna roześmiał się.
— Czyżby?
Harry długo się nie namyślał.
Ginny krzyknęła z zaskoczenia, gdy z prędkością błyskawicy, chłopak odepchnął
ramię z różdżką mężczyzny, a drugą natychmiast uderzył go w gardło. Niebieski
zaczął się dławić z rozszerzonymi oczami, chociaż Harry użył bardzo mało siły,
gdyż nie chciał go zabić, lecz pokazać mu, kto tu rządzi. Następnie wycelował w
niego swoją różdżką, gdy usłyszał za sobą kroki. Obejrzał się, dostrzegając, że
ku niemu biegną jego przyjaciele na czele z Brianem.
— Widzieliśmy was przez okno —
wytłumaczył szybko Jay.
Mężczyzna wreszcie przestał się
dławić i spojrzał na Harry’ego buntowniczo.
— Przyprowadź tutaj swojego
dowódcę — powiedział do niego chłopak, nie przestając mierzyć w niego różdżką.
— Bo co? — warknął słabo.
— Bo myślę, że zainteresuje go
to, co mam mu do powiedzenia i radzę ci to zrobić, zanim pożałujesz.
Po chwili mężczyzna teleportował
się.
— Jak się tutaj dostał? — zdziwił
się Alex.
— Pewnie gdzieś jest dziura w
barierach — odpowiedział Brian. — Niewielka, ale jest. Najwidoczniej ktoś
niedokładnie rzucił zaklęcie.
— Na razie jej nie łataj — rzucił
Harry. — Niech się tutaj przedostaną.
Długo nie musieli czekać. Wszyscy
stali w gotowości, gdyby coś poszło nie tak. Na czele kilkuosobowej grupki był
czarnowłosy mężczyzna, dość wysoki i chuderlawy, lecz na pewno silny magicznie,
skoro przewodził całą organizacją.
— Jeszcze nie spotkałem się z
osobą naznaczoną, która sama chce dać się zabić — zadrwił na wstępie,
przyglądając się Harry’emu.
— Weiter? — usłyszeli zdumiony
głos Syriusza.
Wszyscy spojrzeli na niego z
zaskoczeniem.
— Black — odpowiedział zdziwiony
przywódca. — O proszę, Lupin również. Jednak plotki o naznaczeniu młodego
Pottera okazały się prawdą — dodał, uderzając różdżką o otwartą dłoń. — Taaa,
Potter. — Spojrzał na Harry’ego. — Tak się składa, że kiedyś walczyłem z twoim
ojcem. Może sprawdzimy, czy walczysz równie dobrze jak on? — uśmiechnął się
półgębkiem.
— Jak sobie chcesz — odpowiedział
chłopak bez wahania.
Brian uśmiechnął się lekko.
— Zaraz zejdzie ci z ust ten
głupi uśmieszek — powiedział do siebie cicho.
Weiter i Harry podeszli bliżej
siebie. Ten pierwszy wytworzył wokół nich tarczę ochronną. Chłopak w tym czasie
uaktywnił swoją moc. Gdy natrafili na siebie spojrzeniami, Weiter rozszerzył
lekko oczy, a uśmiech zbladł. Brian uśmiechnął się szerzej, widząc reakcję
Niebieskiego. Walka rozpoczęła się z wielkim impetem, lecz najwidoczniej Harry
postanowił dość szybko pokazać, z kim Weiter ma do czynienia. Różdżką zrobił
błyskawicę, wycelował w niebo, a później w stronę przeciwnika. Weiter
wytrzeszczył oczy, a później błyskawica trafiła prosto w niego. Przez moment
widzieli tylko szkielet. Harry opuścił różdżkę, a Weiter stał jak
sparaliżowany, wpatrując się w chłopaka z szokiem. Towarzysze Weitera poruszyli
się niespokojnie, gdy Harry podszedł bliżej przeciwnika, który przyszykował się
na śmierć. Machnięciem różdżki chłopak usunął skutki zaklęcia, a Weiter był tak
wykończony, że zachwiał się i runął na ziemię.
— Władca Natury — wydukał.
— Zgadłeś — mruknął Harry, a
Niebiescy zaczęli wymieniać niepewne spojrzenia.
— Co chcesz z nami zrobić? —
zapytał prosto z mostu, wiedząc, że weszli mu za skórę i może ich pozabijać, a
oni nawet nie będą mogli się obronić.
Harry zastanowił się chwilę i spojrzał
na leżącego mężczyznę.
— Weź wstań, a nie leżysz,
czekając na zbawienie.
Weiter zerwał się do pionu.
— Wiecie, jak to fajnie patrzeć,
jak twój wróg przed kimś się płaszczy, bo się boi? — Harry usłyszał rozbawiony
głos Briana.
Weiter zerknął na niego wrogo,
ale nic nie odpowiedział.
— Chyba co nieco musimy obgadać —
stwierdził wreszcie Harry.
— Czyli nas nie pozabijasz?
— Nie. Jeszcze się przydacie.
— Możemy zabrać cię do naszego
zamku. Przekażemy pozostałym, kim jesteś, żeby cię nie ścigali — powiedział
Weiter, nadal wyglądając na niepewnego.
Harry pokiwał głową.
— Nie spóźnij się na inicjację —
rzucił Brian z uśmieszkiem, którego nie mógł powstrzymać.
Harry zasalutował mu, a później
zniknął razem z Niebieskimi. Wylądowali przed zamkiem, który był bardzo podobny
do zamku Czarnych Feniksów. Weiter zarządził, żeby pozostali zwołali wszystkich
towarzyszy, a Harry’ego zaprowadził do swojego gabinetu. Chłopak usiadł w
wygodnym fotelu, rozglądając się po skromnie urządzonym pomieszczeniu z mnóstwem
książek. Później skierował wzrok na Weitera, który przestępował z nogi na nogę.
— Wy tak zawsze? — zapytał Harry,
nie mogąc powstrzymać lekkiego rozbawienia.
— To znaczy?
— Zachowujecie się tak, jakbym
zaraz miał wam uciąć głowy.
Weiter chrząknął.
— Wleźliśmy ci nieźle za skórę,
więc się nie dziw.
— Przecież powiedziałem, że was
nie zabiję — zmarszczył brwi.
— No tak, ale wiesz… Możesz zrobić
coś innego.
— Na przykład? — zdumiał się.
— Poprzedni Władca Natury był… —
chrząknął — no… tyranem, więc za coś takiego nieźle złoiłby nam skórę.
Harry uniósł brwi.
— To był jeden człowiek. Was jest
o wiele więcej.
— No tak, ale był Władcą Natury.
Mógł robić, co chciał, a my musieliśmy się na wszystko godzić.
Harry wyglądał na zdumionego.
— No to możecie odetchnąć, bo nie
mam zamiaru robić nic takiego. I weź wyluzuj, człowieku. — Weiter opadł na
krzesło z ulgą na twarzy. — Co to za chore zasady? — nie dowierzał chłopak.
— Tak jest zapisane w naszym kodeksie. Nic nie
możemy na to poradzić. Nikt nie będzie się sprzeciwiał, bo nikt nie chce, żeby
nieposłuszeństwo go zabiło, a tak to się kończy.
— W takim razie pierwsza zasada:
jak wam się coś nie podoba, to mi o tym mówcie. — Weiter pokiwał głową. — Po
której jesteście stronie na wojnie?
— Po tej co ty.
— Nawet nie macie swojego zdania
w tej sprawie? — zdumiał się jeszcze bardziej.
— No wiesz, każdy ma swoje
zdanie, ale zostawiamy je dla siebie.
— A jakie jest zdanie większości?
— Nic nie mamy do mugolaków i nie
patrzymy na czystość krwi, więc to mówi samo za siebie.
— Na tyle dobrze.
— Wystarczy, że mnie wezwiesz, a
od razu się pojawię. Możesz się tutaj deportować w każdej chwili. Wzięlibyśmy
cię na szkolenie, ale przeszedłeś podobne u Feniksów, więc to nie ma sensu.
— Czemu się nie połączycie w
jedno, skoro macie takie same moce?
— Bo… hmm… z Brianem jesteśmy
odwiecznymi wrogami. Poza tym Feniksy nie są poddane Władcy Natury, więc to by
nas poróżniło. No i nas traktuje się jako tych… bardziej złych. Należysz do
Feniksów, więc mogę cię zapewnić, że przestaniemy atakować wasz zamek. Jeśli ty
jesteś z nimi, to my jesteśmy z wami, ale nie obiecam ci, że z Brianem będziemy
się traktować jak przyjaciele. — Harry pokiwał głową. — Możesz nas wzywać do
walki, do pogrania w pokera albo do schlania się. Jak wolisz. — Harry uśmiechnął
się na jego słowa, więc Weiter wyluzował się jeszcze bardziej. — Pewnie wszyscy
już są w sali zebrań.
Wyszli z gabinetu i skierowali
się do odpowiedniego pomieszczenia. Na oko Harry’ego było tam około
dziewięćdziesięciu mężczyzn w różnym wieku.
— Dobra, ludzie — zaczął Weiter,
gdy wszyscy umilkli. — Pamiętacie koleżkę, którego naznaczyliśmy u Feniksów? —
Po sali przeszedł potwierdzający pomruk. — Zdjąłem z niego klątwę, bo okazało
się, że to nowy Władca Natury. — Spojrzenia przeniosły się na Harry’ego. —
Macie rację, to on — potwierdził Weiter. — Od tej pory Feniksy zostawiamy w
spokoju i jeśli zajdzie taka potrzeba, pomagamy im, jasne? Naszym wrogiem numer
jeden jest Voldemort i śmierciożercy.
— Nie patrzcie na mnie jak na
jakiegoś boga, bo się czuję jak idiota — rzucił nagle Harry.
Weiter parsknął śmiechem, a po
pomieszczeniu rozległy się śmiechy, które szybko ucichły. Harry wywrócił
oczami.
— Możecie się śmiać. Nie jestem
tyranem jak mój poprzednik.
— Chyba jeszcze mamy wbite w
głowach, że przy Władcy całkowita powaga — mruknął Weiter. — Wszystko jasne?
— Jak słońce.
— Możecie się rozejść.
Gdy wszyscy się rozchodzili,
Weiter zwrócił się do Harry’ego.
— Pewnie próbowałeś usunąć ten
znak na plecach, ale się nie udało. Zrzuciłem klątwę, więc już zniknął.
Weiter oprowadził go po zamku i
przedstawił mu kilka najważniejszych osób. Niemal wszyscy na początku byli
sztywni jak kołki, co go trochę irytowało, ale rozumiał, że wcześniej byli pod
wpływem jakiegoś niezrównoważonego dyktatora i teraz się to na nich odbija. Gdy
Harry dostrzegł zbliżającą się godzinę inicjacji, postanowił wrócić do
Feniksów. Zostawił zadowolonego Weitera na korytarzu.
— Dziura w barierach jest od
strony basenu — rzucił na wstępie do Briana, gdy wylądował w Wielkiej Sali, gdzie wszyscy jedli obiad.
— I jak tam? — zapytał, gdy
chłopak usiadł do stołu.
— Poprzedni Władca był jakiś
popieprzony, dlatego tak często was atakowali. Teraz już macie spokój i nawet
nam pomogą, gdy ktoś nas zaatakuje.
— Słyszałem, że ten Władca nie
był zbyt normalny, ale że aż tak? — zapytał Mark.
— Aż tak — przyznał Harry. —
Zachowywali się tak, jakby myśleli, że zaraz zacznę w nich rzucać najgorszymi
klątwami. Później się okazało, że tak mieli niemal na co dzień.
— No to ostro — stwierdził z
lekkim zdumieniem Brian. — Teraz pewnie odetchnęli.
Harry zerknął na niego.
— Skąd wiesz, że nie będę ich
terroryzować?
Na te słowa Jay i Alex parsknęli
w swoje talerze.
— Prędzej moja matka przestanie
mi wypominać ciągłe imprezy — stwierdził pod nosem Jay.
Harry wyszczerzył się.
— Jakim cudem ojciec wpakował się
w ten pojedynek? — zwrócił się do Łapy.
— Weiter podrywał Lily — odparł z
rozbawieniem.
— To mówi samo za siebie.
Gdy nadeszła odpowiednia godzina,
wszyscy stawili się w Wielkiej Sali, by uczestniczyć w inicjacji. Na miejscu
była już niemal cała Rada Czarnych Feniksów. Brian przywołał do siebie uczniów,
w trakcie gdy ich rodziny rozsiadły się na krzesłach. Wszyscy byli ciekawi, jak
to wszystko będzie przebiegać. Brian przekazał im, co mają robić, żeby później
nie czekali na instrukcje jak idioci. Rozsiedli się na parapecie okna, czekając
na rozpoczęcie. Harry dostrzegł, że wszystkie Feniksy miały na sobie
nieskazitelnie białe szaty, a w miejscu, gdzie było serce, wyszyty był mały
czarny feniks.
Ceremonia rozpoczęła się wraz z
przylotem kilku czarnych feniksów, które przysiadły na przygotowanej dla nich
żerdzi. Przewodniczący Rady wygłosił krótką przemowę.
— Pierwszy do inicjacji przystąpi
Alex Williams.
Alex wszedł na platformę i
położył dłonie w odpowiednie miejsce. Wokół niego rozbłysło czarne światło, a
chwilę później białe. Na nadgarstku pojawił się niewielki tatuaż czarnego
feniksa i został odziany w szatę stowarzyszenia. Światło zgasło. Chłopak
odsunął się o krok, jakby go lekko odrzuciło, a później usiadł na swoim miejscu.
Podobnie było z Jayem. Wezwano Harry’ego. Zrobił dokładnie to samo, co jego
przyjaciele. Poczuł ciepło rozchodzące się po ciele, gdy tylko jego dłonie
zetknęły się z zimnym metalem. Rozbłysło czarne światło, a później porażająca
biel, która sprawiła, że niektórzy pozakrywali oczy. Ptaki wzbiły się w
powietrze i zaczęły nad nim latać dookoła, wyśpiewując radosną pieśń. Na
nadgarstku pojawił się tatuaż, lecz szata różniła się od innych tym, że na
plecach miała wizerunek skrzydeł. Światło zgasło. Rada patrzyła na niego w
zdumieniu, a Brian szczerzył się jak nienormalny. Opadł na krzesło pod
spojrzeniami Jaya i Alexa. Przewodniczący zakończył ceremonię, rzucając mu
pełne podziwu i szacunku spojrzenie. Wszyscy zaczęli się rozchodzić,
rozmawiając z podekscytowaniem. Brian natychmiast znalazł się przed swoim byłym
już podopiecznym.
— Mówiłem, że tak będzie —
powiedział z satysfakcją. — Wyjaśniła się zagadka rażących oczu i formy
animagicznej. Jesteś następcą założyciela.
Alex gwizdnął na te słowa, a
Harry spojrzał na Briana z uniesionymi brwiami.
— Za dużo informacji jak na kilka
ostatnich dni — powiedział żałośnie.
Jay klepnął go w plecy.
— Masz rację. Musisz odstresować
w alkoholu.
Alex parsknął śmiechem, a Harry
pokręcił głową z politowaniem.
Godzinę później impreza nabrała
już rumieńców. Brian, Mark i Martin przyszli do ich pokoju wspólnego, żeby
uczcić zakończenie szkolenia i oficjalne wstąpienie ich podopiecznych do
stowarzyszenia. Biorąc pod uwagę fakt, że formą animagiczną Jaya była małpa,
nikt się nie zdziwił, gdy chłopak wlazł na lampę i zaczął się na niej bujać,
non stop głupio się śmiejąc.
— Zaraz spadniesz — powiedział
Harry.
— Nie ma takiej opcji — roześmiał
się.
— Zakład?
JEB! Wszyscy wybuchnęli śmiechem,
gdy Jay runął na podłogę przygnieciony przez lampę.
— Rzuciłeś zaklęcie — jęknął z
ziemi.
— Nie — zaśmiał się. — Widziałem,
że już się ledwo trzyma.
Chwilę później pijane Feniksy
opanowały parkiet, tańcząc dziwne wygibasy. Harry obserwował ich z
przerażeniem, dziękując wszystkim, że nie jest aż tak pijany, żeby do nich dołączyć.
Udawał, że wymiotuje, gdy Jay zaczął kręcić tyłkiem obok jego głowy. Uciekł do
Ginny, która przyjęła go z otwartymi ramionami, gdy zobaczyła jego przerażoną
twarz.
— Zniszczył moją psychikę —
powiedział słabo i przytulił się do niej jak małe dziecko, co spotkało się z
chichotami. — Merlinie, nie — stęknął, gdy Jay ruszył w jego stronę, więc
schował twarz między piersiami swojej dziewczyny, żeby tego nie widzieć.
Ginny niemal płakała ze śmiechu,
głaskając go po głowie i obejmując ją ramionami. Gdy Jay się od niego odczepił,
Harry skorzystał z okazji, żeby wycałować swoją dziewczynę w podziękowaniu.
Hej,
OdpowiedzUsuńjednemu z wrogów udało się przedostać do zamku, ale przeciwnicy szybko zorientowali się z kim mają do czynienia, ta walka na jedzenie, boska, z nimi się nie da nudzić, i jak się okazało Harry jest potomkiem założyciela…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia