Dzwonienie budzika o 6.30
sprawiło, że Harry jęknął rozpaczliwie w poduszkę. Przez ten czas, gdy szkoła
została zamknięta, spał o wiele za dużo i teraz ciężko było przestawić mu się
na wstawanie o tak wczesnej porze. Z bólem zwlekł się z łóżka i powędrował do
łazienki, żeby doprowadzić się do porządku. W pokoju wspólnym runął na kanapę,
gdy dostrzegł, że zostało mu dziesięć minut do śniadania. Po chwili usłyszał
skrzypienie drzwi i bolesne mamrotanie:
— Wstawać o tej porze… Merlinie,
czym zgrzeszyłem? Widzę, że nie tylko ja czuję się jak zwłoki.
Harry otworzył oczy, natrafiając
na zmęczone brązowe tęczówki. Jay był dość chudym, wysokim i zwinnym chłopakiem
i najwyraźniej również nie należał do rannych ptaszków, bo ziewał rozdzierająco.
Czarne włosy sięgały prawie do ramion. Należał do przystojnych nastolatków.
Harry wstał, żeby się z nim przywitać. Uścisnęli sobie dłonie, przedstawiając
się. Harry dostrzegł, że Jay przez moment zatrzymał wzrok na jego bliźnie,
jednak najwyraźniej zignorował świadomość, że ma do czynienia z Wybrańcem, bo
nic nie powiedział na ten temat, co Harry przyjął z ulgą. Drzwi z tabliczką Alex również się otworzyły i stanęli oko
w oko z szatynem o krótko przystrzyżonych włosach, posiadającym niebieskie
oczy. Wzrostem nie przewyższał Harry’ego i jako jedyny z całej trójki wyglądał
na wyspanego. Od razu do nich podszedł, by się zapoznać, a później we trójkę
ruszyli w stronę Wielkiej Sali, kierując się mapką. Jay okazał się być bardzo
gadatliwym chłopakiem i niemal od razu zaproponował, żeby wieczorem zrobili
imprezę zapoznawczą, na co się zgodzili.
Na miejscu siedzieli już Brian,
Mark i Martin, którzy wyglądali na zadowolonych, gdy dostrzegli, że chłopcy
znaleźli wspólny język.
— Jak się spało? — zapytał Martin,
gdy zobaczył podkrążone oczy dwójki z nich.
— Spało się normalnie, ale
wyrzucać nas z łóżka o takiej porze? Wiecie co… — odpowiedział natychmiast Jay,
wrzucając sobie na talerz wszystko w zasięgu jego rąk. — Jeszcze się nie
zaczęło, a ja już nie mam siły. Ale żarło to macie niezłe.
Harry nie mógł się powstrzymać i
parsknął śmiechem, słuchając jego monologu, a Jay wyszczerzył się do niego i
zaczął jeść.
— Jak będziecie mieli mnie dość,
powiedzcie prosto z mostu, że mam zamknąć mordę, bo czasami gadam jak nienormalny
i nie mogę przestać, dopóki ktoś mnie nie uświadomi — dodał jeszcze.
— Spoko, mój chrzestny potrafi
wygłosić dziesięciominutowy monolog, więc jak już mam go dość, wychodzę bez
słowa. Zwykle złośliwie idzie za mną, ale zawsze zakleję mu usta zaklęciem —
odpowiedział Harry.
— Zamyka się? — zapytał Alex, a
Harry zrobił cierpiętniczą minę.
— Nie — mruknął, a Jay parsknął
śmiechem. — Kończy się to tym, że demolujemy pokój, w którym jesteśmy, bo jeden
chce zrobić na złość drugiemu.
Wszyscy roześmiali się.
— Hej, musisz zorganizować ich
spotkanie — stwierdził Alex. — Zobaczymy, kto kogo przegada.
— Jestem cierpliwy, więc nie
będzie łatwo — oznajmił Jay.
Gdy nadeszła pora na pierwszą
lekcję, cała trójka skierowała się na błonia. Mark bez zbędnych ceregieli
nakazał im przebiec sześć kółek wokół zamku. Wytrzeszczyli na niego oczy.
— Zwariowałeś, facet? — palnął
Jay. — Jednego nie przebiegnę bez wyzionięcia ducha.
Mark uśmiechnął się szeroko.
— Siedem.
Alex wypuścił ze świstem
powietrze. Mark zaśmiał się chamsko, gdy natychmiast ruszyli do biegu. Po
zatrzymaniu się ledwo dyszeli, ale trener nie miał litości i bezzwłocznie
rozkazał im robić jakieś ćwiczenia.
Brian zaśmiał się, gdy Harry
pojawił się u niego na lekcji ze zbolałą miną i stwierdził, że chce do domu.
— Jak oceniasz swoje umiejętności
w zakresie eliksirów? — zapytał, rozpoczynając lekcję.
— Beznadziejnie — oznajmił
szczerze.
— Aż tak?
— Może nie byłoby tak
beznadziejnie, gdyby nie to, że nauczyciel w Hogwarcie tak bardzo mnie lubił,
że chciał mnie otruć, żeby sprawdzić, czy przygotowałem dobre antidotum.
— I przygotowałeś dobre, skoro
tutaj jesteś.
— Nie. Po prostu miałem szczęście
i zanim to się stało, wywołano mnie z klasy.
Brian parsknął śmiechem.
— Czyli wina za twoje
umiejętności leży raczej po stronie nauczyciela — stwierdził.
— Chyba tak. Może gdyby nie
wisiał mi nad głową, nie byłoby tak tragicznie.
Brian pokiwał głową.
— Przy eliksirach ważne jest
skupienie i spokój, żeby niczego nie pomylić, więc tutaj tkwi problem.
Okazało się, że przygotowanie
jednego z najprostszych eliksirów, czyli Słodkiego Snu, nie było takie trudne,
gdy Snape nie dyszał mu w kark. Brian obserwował, co robi, jednak nie mieszał
go z błotem, gdy tylko coś było nie tak. Pomagał mu, kiedy nie wiedział, co
zrobić, albo korygował jego błędy, tłumacząc mu, co robi źle. Harry czuł się,
jakby wrócił do pierwszej klasy, jednak według Briana zrozumienie podstaw było
pierwszym krokiem do tego, żeby bardziej zaawansowane eliksiry były udane. Nie
miał przed sobą książki Księcia Półkrwi, ale eliksir wyszedł bez zarzutu.
Na lekcji teleportacji dowiedział
się, że istnieje wiele jej rodzajów, co go trochę zdziwiło, bo był przekonany,
że jest tylko jeden. Według Briana można było teleportować się między innymi
bez charakterystycznego trzasku, do odpowiedniej osoby, z wieloma osobami i
błyskawicznie. Stwierdził, że gdy Harry nauczy się wszystkich, przejdą do
łączenia różnych rodzajów w jedno.
Półtorej godziny czasu wolnego
przekazał na odpoczywanie po męczącym treningu. Jay, nieprzyzwyczajony do tak
wczesnego wstawania i wysiłku, uciął sobie drzemkę na kanapie, a Harry i Alex
omawiali to, co działo się na lekcjach. Obudzili Jaya na obiad, na którym Harry
upewnił się, że chłopak jest żarłokiem i potrafi zjeść znacznie więcej niż on i
Alex razem wzięci.
Przed oklumencją denerwował się
bardziej niż przed eliksirami, jednak przekonał się, że Brian jest całkiem
innym nauczycielem niż Snape nie tylko w zakresie eliksirów. Zanim przeszli do
praktyki, dokładnie wytłumaczył mu teorię i sposoby ochrony umysłu. Znaleźli
dla Harry’ego najlepszy rodzaj defensywy i na początku miał się skupić tylko na
tym. Harry wyszedł z lekcji z myślą, że gdyby Snape bardziej się postarał, być
może nie doszłoby do tego, że stracił Syriusza na tyle czasu. Po zastanowieniu
doszedł do wniosku, że być może mężczyźnie o to chodziło, skoro stał po stronie
Voldemorta.
Na czary Czarnych Feniksów poszedł
z wyraźnym zaciekawieniem, a Brian od razu przeszedł do rzeczy:
— Jakie były skutki zaklęć, które
użyłeś, gdy nad sobą nie panowałeś?
— Większości nie pamiętam, bo tak
się złożyło, że użyłem ich w trakcie pojedynku z Voldemortem, więc niezbyt się
na tym skupiałem. — Brian kiwnął głową, rozumiejąc, o co mu chodzi. — Pamiętam
tylko, że byłem w stanie odbić Avadę Kedavrę i jedno było takie, że facet
dostał drgawki, a później uniósł się kilka metrów nad ziemię i uderzył w nią
całej siły. No i kipnął — dodał niepewnie.
— Okay. Jak już wiesz, promienie
zaklęć Czarnych Feniksów są białe, a te, które zabijają, czarne. Moc ujawnia
się w chwilach zdenerwowania, ale istnieje zaklęcie, które ją uaktywnia, co
pozwala rzucać zaklęcia Feniksów w trakcie pojedynku. Od tego zaczniemy, żeby
lekcje miały sens. Zaklęcie Altinedo. Aby uaktywnić moc, musisz różdżką zrobić
nad sobą kółko.
Brian pokazał mu, jak ma to
zrobić. Z różdżki wyleciały małe białe gwiazdki, które go okrążyły, a jego oczy
zaczęły świecić. Nakazał spróbować swojemu uczniowi. Harry zrobił to, co
mężczyzna i odczuł, że coś się zmieniło, tak jak wtedy, gdy zaczął ciskać
nieznanymi sobie zaklęciami. Nauczyciel patrzył na niego z dziwną miną przez
długą chwilę.
— Co? — zapytał zdezorientowany
chłopak.
— Oczy ci świecą niemal jak
latarki.
— Nooo, a wasze nie? — zdziwił
się.
— Nie aż tak — oznajmił, patrząc
na niego jak na okaz w zoo.
— Od czego to zależy?
— Od siły czarodzieja. Czyli
wychodzi na to, że masz więcej mocy, niż wszyscy wcześniej myśleliśmy. —
Popukał paznokciami o blat stolika. — Z czasem wszystko się okaże. Zobaczymy,
jaka jest siła twoich zaklęć, zorientujemy się w animagii i tak dalej, ale już
z góry muszę ci powiedzieć, że musisz uważać z tymi zaklęciami, bo rzucone z
dużą siłą magiczną mogą być brzemienne w skutkach. W trakcie tego pojedynku z
Voldemortem… Jak on sobie radził?
— Yyy… Kiepsko — przyznał po
przemyśleniu. — Na końcu zwiał, bo nie mógł sobie poradzić.
Brian pokiwał głową w zamyśleniu.
— Byłeś zdenerwowany, a w pod
wpływem nerwów zaklęcia zawsze są silniejsze. W połączeniu z mocą Feniksów to
już w ogóle. Szczerze? Nie dziwię się, że facet dał nogę. Mogę sobie wyobrazić,
jak to wszystko wyglądało i chociaż sam jestem Feniksem od kilkunastu lat, nie
porwałbym się na walkę z tobą, gdy jeszcze nie panowałeś nad mocą. Feniksy bez
szkolenia są strasznie niebezpieczne w trakcie wybuchów magii, niezależenie od
ilości posiadanej mocy, a widzę, że ty masz jej sporo, więc niebezpieczeństwo
jeszcze bardziej wzrasta. — Zawahał się chwilę. — Łatwo się denerwujesz?
— Raczej nie. Ktoś musi zaleźć mi
porządnie za skórę albo być niezwykle irytujący. A czemu?
— Nie jesteś jeszcze
przeszkolony, więc ryzyko wybuchu magii nadal istnieje. Wolałbym, żebyś nie
wyrządził tutaj przypadkiem żadnych szkód.
— Postaram się — odparł
niepewnie.
— Wróćmy do zajęć. Żeby
dezaktywować moc, trzeba zrobić dokładnie to samo tylko należy dodać do
zaklęcia przedrostek de, czyli Dealtinedo.
Tym razem białe gwiazdki zmieniły
się w czarne, a ich oczy wróciły do normalnej formy. Resztę zajęć Brian mówił o
różnorodnych zaklęciach, jednak żadnego z nich jeszcze nie ćwiczyli. Jay niemal
z radością skończył jeść kolację, nie mogąc doczekać się imprezy zapoznawczej.
Cała trójka stanęła zaskoczona w progu pokoju, gdy dostrzegli stół zastawiony
butelkami Ognistej Whisky i przekąskami.
— A to skąd się tutaj wzięło? Już
zdążyliście znaleźć alkohol w zamku? — zdumiał się Jay.
Rozległ się śmiech Briana.
— Więc
chcieliście zrobić napad na nasze składy? — rzekł, gdy się odwrócili. — Obiło
mi się o uszy, że chcecie zrobić imprezę zapoznawczą, więc wam to trochę
ułatwiłem. Tylko jutro nie spóźnijcie się na zajęcia.
Wyszedł, a
chłopcy wymienili ze sobą spojrzenia.
— Spoko gościu — wyszczerzył się
Alex.
Jay doskoczył do stolika i
natychmiast zaczął polewać do kieliszków, ale zanim wypili, doszli do wniosku,
że przydałaby się jakaś muzyka. Alex wziął ze sobą swoją mugolską mp3, więc
myśleli nad tym, jak sprawić, żeby grała na cały głos. W końcu Harry wpadł na
pomysł, żeby rzucić zaklęcie Sonorus. Jay zawył radośnie, gdy zadziałało. Po
chwili rozpoznał piosenkę i ryknął do Alexa:
— Słuchasz tego, co ja!
Zaczęła się dyskusja na temat
muzyki, która przeszła na kolejne tematy wraz z ilością wypitego alkoholu.
Okazało się, że Jay jest imprezowiczem i potrafi wlać w siebie litry napojów
wyskokowych, zanim odczuje jego skutki.
— Tak właściwie skąd jesteście?
Nigdy nie widziałem was w Hogwarcie — rzekł Harry.
— Rodzinka uczyła mnie materiału
szkolnego w domu i po każdym roku szkolnym zaliczałem rok w Ministerstwie Magii
— powiedział Jay. — Nie czuli potrzeby, żeby wysyłać mnie do Hogwartu. Później
żałowali, bo zacząłem się obijać i zamiast się uczyć to wybywałem na imprezy i
wracałem nad ranem. Matka zawsze chce mnie obedrzeć ze skóry, gdy widzi mnie na
kacu albo zalanego. Kiedyś zamknęła mnie w piwnicy, żebym nigdzie nie wyszedł,
bo skorzystała z tego, że nie mogłem używać czarów poza jednym pomieszczeniem i
w godzinach wyznaczonych przez Ministerstwo — zaśmiał się. — Niedawno miałem
wybuch mocy, a oni nie wiedzieli, co ze mną zrobić, bo potłukłem wszystkie
szklane przedmioty i okna. Gdy matka dowiedziała się o szkoleniu, stwierdziła,
że może tutaj trochę się ogarnę i przestanę tyle imprezować, ale chyba się
przeliczyła.
Alex i Harry roześmiali się na
jego słowa.
— Ogólnie mam angielskie
korzenie, ale kilkanaście lat temu rodzinka wyprowadziła się do Francji, więc
chodziłem do Beauxbatons — powiedział z kolei Alex. — Ostatnio postanowili
wrócić do Anglii. We Francji szkołę zaczynamy rok później, więc kończyłbym
teraz szósty rok. Ogólnie ten rok miałem skończyć w Beauxbatons, ale miałem te
wybuchy, pojawiła się informacja o szkoleniu i to okazało się ważniejsze od
szkoły, bo niemal pozabijałem uczniów. Rodzinka stwierdziła, że szósty rok
zaliczę egzaminacyjnie po szkoleniu, więc w marcu zrezygnowałem ze szkoły.
Siódmy rok zaliczę normalnie. Jeśli otworzą Hogwart, to tam, bo skoro zrezygnowałem
z Beauxbatons to już nie ma różnicy — wzruszył ramionami.
— Ej, to genialnie — rzucił
Harry. — Będziemy na jednym roku.
Po wielu rozmowach z Ronem i
Hermioną doszli do wniosku, że nie zrezygnują z kolejnego roku nauki, bo zbyt
dużo się zmieniło. Mieli zamiar skończyć szkołę, godząc ją z innymi
obowiązkami.
— Pieprzycie — jęknął Jay. — Wy
będziecie sobie balować, a ja mam wysłuchiwać matki? Takiego wała, zapisuję się
do Hogwartu!
Cała trójka wybuchnęła śmiechem.
Poranek po raz kolejny okazał się
nieprzyjemny. Harry leżał przez moment na kanapie, nie mając pojęcia, co się
właściwie dzieje i co robi w tym dziwnym miejscu. Po chwili dotarło do niego,
gdzie się znajduje. Słońce świeciło przez okno wprost w jego twarz. Drgnął z
bólu, gdy coś trzasnęło. Okazało się, że Jay jakimś sposobem wylądował na
komodzie i teraz z niej spadł. Jęknął z bólu, przerzucił się na drugi bok i
miał zamiar spać dalej. Alex zakwaterował się między pustymi butelkami na
stole. Harry zerknął na zegarek. Dopiero po chwili dotarło do niego, co widzi.
Jego oczy rozszerzyły się, gdy stwierdził, że do początku zajęć mają niecały
kwadrans. Zerwał się do pionu, chociaż jego ciało protestowało.
— POBUDKA! — ryknął.
— Boże, nie — jęknął słabo Alex.
— Zaraz mamy ćwiczenia! — dodał głośno
Harry, starając się ocucić Jaya, szturchając go nogą w tyłek.
— Za ile? — jęknął Alex.
— Niecały kwadrans!
Chłopak zaklął, zrywając się do
pionu.
— JAY! — ryknął Harry do ucha
nieprzytomnego chłopaka, gdy ten na nic nie reagował.
— Co? — stęknął wreszcie.
— W podskokach zachrzaniaj do
pokoju! Zaraz mamy ćwiczenia!
Jay przerzucił się na plecy,
otwierając oczy. Harry zostawił go samemu sobie, biorąc przykład z Alexa i
gnając do swojego pokoju, żeby się ogarnąć. Natychmiast zażył tabletkę na kaca,
którą wziął na wszelki wypadek. Zignorował przebieranie się w świeże ciuchy, bo
wiedział, że po ćwiczeniach i tak będzie musiał je zmienić. Do jego pokoju
wpadł Jay. Na głowie miał chaos i zionął alkoholowymi oparami jak smok.
— Chcesz tabletkę? — zapytał.
— Też się zabezpieczyłem.
Jay roześmiał się i pobiegł do
Alexa. Po chwili razem gnali na śniadanie. Na ich widok Brian, Mark i Martin
wybuchnęli śmiechem. Alex zatoczył się przed krzesłem, klęknął i położył głowę
na siedzeniu.
— Nie nakładaj mi — stęknął, gdy
Jay wrzucał mu na talerz lekkostrawne jedzenie.
— Jedz, bo po ćwiczeniach
będziesz się czuł gorzej niż po wypiciu sików smoka — odparł.
Harry roześmiał się.
— Próbowałeś?
Alex zaczął niepohamowanie
chichotać.
— Nie przypominaj mi. Kumpel
kiedyś mi powiedział, że ma genialny środek na kaca i stwierdził, że to tylko
sok z dyni pomieszany z wodą i sokiem z cytryny. Dałem się nabrać jak taki
idiota. Później mi powiedział, co to było naprawdę.
Brian wył ze śmiechu, aż z oczu
leciały mu łzy. Pozostali śmiali się jak nienormalni, ale Jay był człowiekiem z
dystansem do siebie, więc się tym nie przejął i śmiał się razem z nimi. Harry,
Alex i Jay wcisnęli w siebie niewiele jedzenia i pognali na błonia zaraz za
Markiem.
Lekcja magii bezróżdżkowej
przebiegała w spokojnej atmosferze. Brian powiedział Harry’emu całą teorię,
pokazując, jak to wszystko działa.
— Niekiedy nie trzeba wypowiadać
formułki zaklęcia. Wystarczy powiedzieć, co chce się zrobić. Tak się dzieje
przy tych najprostszych zadaniach...
— Coś mi to przypomina — mruknął
Harry.
— Tak?
— Zdarzyło mi się, że chciałem
żeby przyleciała do mnie poduszka i tak się stało.
— O to mi właśnie chodzi.
Harry zapisał sobie na koncie
kolejny sukces, gdy siłą woli udało mu się przywołać do siebie książkę. Na
telepatii nie poszło mu tak dobrze, ale według Briana pierwsze wiadomości
zwykle potrafiło się wysłać po miesiącu ćwiczeń. W trakcie czasu wolnego
postanowił zwiedzić zamek. Trafił do biblioteki, która miała rozmiar tej
hogwardzkiej. Znalazł jakieś nieużywane pokoje i klasy, pomieszczenia z gratami
i szpital.
Nadeszła godzina lekcji animagii.
— Aby zmienić się w zwierzę,
należy skupić się na tym zwierzęciu i wypowiedzieć zaklęcie Zumerum. Najpierw
trzeba się dowiedzieć, w jakie zwierzę ty się zamienisz. Sprawdźmy.
Brian podszedł do niego i machnął
różdżką. Dostrzegł coś, czego Harry nie widział. Przez chwilę wyglądał na
zaskoczonego, ale po chwili opanował się. Na jego twarzy pojawił się uśmieszek.
— Pokazał się osioł.
— Żartujesz! — jęknął Harry. —
Mam być osłem? Nie chcę się tego uczyć — załamał się.
Brian zaśmiał się.
— Nie masz wyjścia. Będziesz
osłem, czy tego chcesz, czy nie. Wiesz, uparty jak osioł nabiera znaczenia.
— Idę się powiesić. Syriusz mnie
wyśmieje — jęczał. Brianowi usta drgały, jakby chciał wybuchnąć śmiechem. —
Nawet ciebie to śmieszy! — załamał się.
— Bierzemy się do roboty —
postanowił Brian, trochę się opanowując. — Tak jak mówiłem, żeby się zamienić,
trzeba skupić się na formie animagicznej i wypowiedzieć zaklęcie. Z
doświadczenia wiem, że pomaga w tym naśladowanie dźwięków, jakie wydaje z
siebie konkretne zwierzę, więc poudajesz osła.
Harry patrzył na niego
wytrzeszczonymi oczami, które po chwili wypełniły się zrozumieniem.
— Wkręcasz mnie, ty świrze!
— Co? — zdumiał się.
— Syriusz opowiadał mi o
przemianach swoich i ojca i nigdy nie powiedział, że wył do księżyca!
Brian nie wytrzymał i ryknął
niepohamowanym śmiechem. Harry patrzył na niego, jakby chciał go zabić, ale po
chwili sam zaczął się śmiać.
— To ci wyszło — stwierdził.
— Z Martinem i Markiem
stwierdziliśmy, że macie dystans do siebie, więc chcieliśmy was wkręcić —
odpowiedział przez śmiech. — Właśnie Martin wkręca Alexowi, że jest krową, a
Mark Jayowi, że jest świnią. Mam nadzieję, że uda im się zrealizować cały
pomysł.
— Chcesz powiedzieć, że będą…
wydawać z siebie takie dźwięki? — Harry czuł, że jego wargi drżą, a Brian
pokiwał głową, rycząc ze śmiechu.
— Mają im powiedzieć, żeby
poćwiczyli po zajęciach w pokoju wspólnym — wydukał. — Błagam cię, zawołaj
mnie, jeśli będą to robić. A tak poważnie — uspokoił się trochę po chwili —
pokazał się lew i, co mnie zaskoczyło, czarny feniks.
— Dwie formy? — zdziwił się
Harry.
— Owszem. Możliwe, że jesteś
animagiem, który może się przekształcić w niejedno zwierzę, co się chyba wiąże
z twoją mocą. Być może masz jeszcze więcej form, ale te wysuwają się na
pierwszy plan i to na nich się skupimy. Zaczniemy od lwa. — Pokręcił głową, nie
mogąc opanować parsknięć śmiechu. — Żałuję, że się nie wkręciłeś do końca.
— Pewnie gdybym nie miał z tym
styczności, to teraz bym tutaj rżał — odparł Harry ze śmiechem, a Brian klasnął
w dłonie z uciechy.
Po zajęciach Harry ruszył do
pokoju wspólnego, wiedząc, że Alex i Jay skończyli chwilę wcześniej. Otworzył
drzwi i niemal ryknął śmiechem. Okazało się, że dwójka chłopaków dała się
wkręcić swoim opiekunom. Alex muczał z zamkniętymi ze skupienia oczami, a Jay
chrumkał jak świnia. Przymknął drzwi, odbiegł kilkanaście metrów i tam ryknął
śmiechem, płacząc. Pobiegł do Wielkiej Sali, gdzie Brian miał coś omówić z
Markiem i Martinem. Wpadł do środka, zataczając się i trzymając za brzuch. Cała
trójka spojrzała na jego zalaną łzami czerwoną twarz. Przytrzymał się stołu,
żeby nie upaść.
— A tobie co jest? — zapytał
rozbawiony Martin.
— Oni… — wydyszał — oni… wkrę…
wkręcili się…
— Co?
— W wasz kawał się wkręcili! —
ryknął śmiechem. — Alex muczy, a Jay chrumka!
— Pieprzysz! — krzyknął Mark ze
śmiechem, ale on pokręcił głową, wycierając łzy.
— Boże, umieram! — pisnął Harry,
padając na kolana.
Brian roześmiał się i podniósł
go, ciągnąc w stronę wyjścia. Całą czwórką popędzili w stronę pokoju wspólnego
chłopaków, co chwilę przytrzymując Harry’ego, który ledwo oddychał przez
śmiech. Gdy dobiegali na miejsce, chłopak wziął kilka uspokajających oddechów i
trzęsąc się ze śmiechu, podszedł do drzwi, które uchylił.
— Rany, ale popieprzone —
usłyszeli głos Alexa. — Mogłem być chociaż cholernym pająkiem to bym nie musiał
robić z siebie debila.
— Chrumkanie też nie jest
przyjemne. Nie wiem, czy w ogóle jest sens, żeby próbować, ale Mark mi powiedział,
że jak się nie przemienię, nie ukończę szkolenia — mruknął Jay. — I mi się
niemal darł, że mam na to przeznaczać jak najwięcej czasu, bo nie zdążę się
przemienić.
— Ciekawe, co ma Harry. Mam
nadzieję, że trafiło mu się lepiej niż nam.
— Chociaż jeden niech ma porządną
formę animagiczną.
— Taaa… Osiołek — szepnął Harry,
a Brian, Mark i Marin wyszczerzyli się do niego.
— Dobra, koniec przerwy.
Po chwili na nowo zabrzmiały
odgłosy chrumkania i muczenia. Harry natychmiast zatkał sobie usta dłonią, ale
Martin nie wytrzymał i już po chwili ryknął niepohamowanym śmiechem. Alex i Jay
spojrzeli w ich stronę, dostrzegając wyjących mężczyzn.
— Co się śmiejecie? — warknął
Jay. — Tak nam się przytrafiło!
— Wy osły, oni nas wkręcali! —
pisnął Harry przez śmiech.
Alex i Jay spojrzeli na niego z
dezorientacją.
— Wcisnęliśmy wam kit z formami i
tym wydawaniem dźwięków! — Mark ryknął śmiechem.
— ŻARTUJESZ! — wrzasnął Alex.
— To było genialne — zaśmiał się
Harry.
— I ty, Brutusie, przeciwko nam —
powiedział Jay w jego stronę.
— Mnie też próbowali wkręcić, ale
już wcześniej wiedziałem, o co chodzi z animagią — odpowiedział rozbawiony. —
Chłopaki — dodał poważnie — jesteście genialnymi krówkami i świnkami. — I
dołączył do nauczycieli.
Alex i Jay wymienili spojrzenia,
a po chwili śmiali się razem ze wszystkimi.
Kolejny dzień przyniósł ze sobą
następne nowe przedmioty. Obrona przed czarną magią była przyjemnym powrotem do
ulubionej lekcji Harry’ego. Walka bez magii okazała się niezwykle ciekawa,
chociaż Brian prosto z mostu powiedział, że musi wyrobić sobie kondycję, żeby
to miało większy sens. Nie dziwił się: ćwiczyli walkę pięściami i nogami bez
używania różdżek. Brian pokazał mu wiele ciosów, które mogą mu się przydać,
gdyby stracił różdżkę lub nie miał dostępu do magii.
W trakcie czasu wolnego napisał
krótki list do przyjaciół, żeby wiedzieli, co u niego słychać. Wysłał go za
pomocą Silvera, nakazując mu zostać na Grimmauld Place, dopóki mu nie odpiszą i
pognał na czary Czarnych Feniksów.
Po zajęciach przeczytał odpowiedź
od przyjaciół, u których nic się nie zmieniło przez te kilka dni.
Czwartek przyniósł ze sobą
kolejne zajęcia związane z umysłem, czyli legilimencję, na której kompletnie
poległ. Na pojedynkach jedynie obserwowali walki nauczycieli, żeby zobaczyć,
jak działają zaklęcia Feniksów w trakcie potyczek. Sami chcieli trochę
powalczyć, ale wiedzieli, że na razie nie znają zbytnio zaklęć ze szkolenia,
więc dali sobie spokój.
W niedzielę był o wiele
luźniejszy dzień, dlatego Harry, Jay i Alex pozwolili sobie na trochę relaksu.
Na pojedynkach nadal się nudzili, ale trochę się rozchmurzyli, gdy Brian
powiedział, że od kolejnej lekcji zaczną ze sobą walczyć.
Wieczorem powałęsali się po
zamku, dopóki nie znaleźli składu z jedzeniem i piciem. Po dokładnym
przeszukaniu pomieszczenia znaleźli alkohol, więc urządzili sobie kolejną
imprezę, ignorując gadanie opiekunów, że jeśli spóźnią się na ćwiczenia, będą
lizać błoto ze zmęczenia.
Hej,
OdpowiedzUsuńo matko, genialny rozdział, chłopaki się za kumplowali, z to wkręcanie ich jaką mają postać animagiczną boskie, Harry nie dał się w to wciągnąć tylko dlatego, że już miał z tym do czynienia…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Jak ja tęskniłam za Jayem i Alexem! Są zaj*biści :D
OdpowiedzUsuńGenialna akcja z wkręcaniem ich, dawno się tak nie uśmiałam ;)