Dwa miesiące, które Harry spędził
w zamku Czarnych Feniksów, minęły niezwykle szybko. Nauczył się wielu
niezwykłych rzeczy, których samemu szybko by nie opanował. Zaprzyjaźnił się z
Jayem i Alexem, z którymi przynajmniej raz w tygodniu robili sobie wielką
imprezę. Brian okazał się bardzo wymagającym, ale i cierpliwym nauczycielem,
który często dołączał do zwariowanych wygłupów chłopaków. Po dwóch tygodniach
pobytu w tym miejscu trójka chłopców tak się przyzwyczaiła do tego miejsca, że
bez pytania poszli do pomieszczeń, w których znajdowały się nieużywane przez
nikogo graty w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Znaleźli konsolę do gier wraz ze
starym telewizorem. Sprzęt był zużyty i poobijany, jednak działał, co im w
zupełności wystarczyło. Martin, który okazał się właścicielem tego sprzętu, aż
się rozczulił, gdy zobaczył grających chłopaków w jego ulubioną grę i siedział
z nimi do późnej nocy, zabijając fikcyjnych przeciwników. Wynaleźli również
starą wieżę Briana, którą naprawiali przez cały tydzień, ale po wszystkim byli
z siebie dumni, gdy wystarczyło powiedzieć nazwę piosenki, którą chcieli
posłuchać, a ona automatycznie się włączała.
Pokój wspólny nauczyciele zgodnie
nazywali chlewem, gdyż co tam weszli, zawsze potykali się o jakąś butelkę,
ubranie czy niezidentyfikowany przedmiot. Po pijaku chłopcy zaczęli bazgrać
markerami po ścianach, które zapełniły się głupimi cytatami i rysunkami. Ich
osobne kwatery nie wyglądały lepiej.
Tak jak zapowiedział Brian na
początku szkolenia, do zamku ściągnęli kilku Feniksów, z którymi mieli stoczyć
walkę, aby nauczyciele wiedzieli, w jakim zakresie jeszcze powinni ich
edukować. Martin, Mark i Brian byli zadowoleni, gdy chłopcy walczyli jak lwy,
mając jedynie małe trudności, które miały zniknąć po ostatnim miesiącu
szkolenia. Godzinę później Harry, Alex i Jay już byli zalani. Brian stanął w
progu z głośnym westchnięciem, gdy dostrzegł szaloną imprezę. Grała głośna
muzyka, Jay starał się śpiewać, ale raczej ryczał tekst piosenki jakby uciekł z
wariatkowa, stolik zapełniony był w większości opróżnionymi puszkami i
butelkami, a Harry i Alex toczyli pojedynek, grając w wyścigi samochodowe,
głupio się ciesząc i wrzeszcząc przekleństwa, gdy coś poszło nie po ich myśli.
— Stwierdzam, że jesteście
bardziej zdemoralizowani niż w dniu, gdy tutaj przyszliście — powiedział z
rozbawieniem, kiedy Alex rzucił dżojstikiem o ścianę, gdy uderzył autem w mur i
przegrał. — Znowu impreza?
— Trzeba oblać sukces, no nie? —
wyszczerzył się Jay.
— Jasne. To ja się dołączę.
Chłopaków zatkało.
— Brian będzie z nami pić! Nie
wierzę! — ryknął Jay, a Harry natychmiast polał do czterech kieliszków, żeby
nauczyciel się nie rozmyślił.
Po kilku kolejkach Brian dołączył
do ogólnego hałasu i grał z chłopakami w jakąś strzelankę. Na końcu został
tylko ze swoim podopiecznym, gdy Jay zasnął w trakcie fikcyjnej bitwy, a Alex
poległ z głową na stoliku.
— Standard. Mięczaki — stwierdził
Harry, nie odrywając wzroku od telewizora, chociaż miał już nieźle w czubie.
Brian roześmiał się.
— Ty mocna głowa czy oni słaba?
— Twierdzą, że ja mocna — odparł
z przekonaniem. — I patrząc na ilość opróżnionych butelek, chyba mają rację.
Jakiś czas później poległ także
Brian, więc Harry wzruszył ramionami, zagrał bitwę do końca, wyłączył telewizor
oraz wieżę i położył się na kanapie, by zasnąć.
Na lekcjach Harry radził sobie
doskonale. Opanował oklumencję w bardzo zaawansowanym stopniu, co zaskoczyło
jego samego. Brian postanowił odpuścić mu tę lekcję i zastąpić ją legilimencją,
z którą nie szło mu tak znakomicie. Wygrywał większość pojedynków, nawet z
Brianem. Na ćwiczeniach dostawał niezły wycisk. Mark zwiększył ilość
przebieganych kółek wokół zamku do siedemnastu, jednak Harry się nie skarżył, podobnie
jak Alex i Jay, bo miał już wyrobioną kondycję i przyzwyczaił się do ostrego
treningu. Przyczyniło się to do tego, że walka bez magii z Brianem była dość
owocna, bo miał dość siły, żeby powalić mężczyznę na łopatki. Potrafił już
zamieniać się w lwa, co wcześniej wydawało mu się niemożliwe, skoro wiedział,
ile czasu zajęło to Syriuszowi, ale według nauczycieli Czarnym Feniksom szło to
szybciej, ponieważ mieli w sobie dodatkową siłę. Z Brianem zajęli się przemianą
w feniksa, co szło mu znacznie szybciej niż przemiana w lwa. Czary Czarnych Feniksów
Harry opanował w dość dużym stopniu. Potrafił porozumiewać się telepatycznie,
chociaż na duże odległości było trochę ciężej, co miało się zmienić z czasem.
Proste zaklęcia rzucane bez różdżki nie były dla niego problemem, podobnie jak
obrona przed czarną magią. Opanował teleportację bez trzasku, do odpowiedniej
osoby i wielokrotną, czyli z wieloma osobami, ale miał drobne problemy z
teleportacją błyskawiczną. Mimo dobrego nauczyciela, eliksiry nadal były jego
zmorą. Potrafił je sporządzać, ale nie miał do tego tyle nerwów i cierpliwości
co Brian.
Od czasu do czasu pisał listy do
przyjaciół. Nie odczuwał jednak tak wielkiej tęsknoty, bo właściwie nie miał na
to czasu. Skupiał się na lekcjach, a w czasie wolnym Alex i Jay skutecznie
potrafili odciągnąć jego myśli od tego, co dzieje się w Londynie. Niemal non
stop mieli nowe pomysły, więc było bardzo ciekawie.
Pewnego dnia Jay zaczął temat
Zakonu Feniksa, więc Harry uważnie mu się przysłuchiwał.
— Wiecie coś na jego temat? Wiem
tylko tyle, co napisali w gazecie, czyli czym się zajmuje, a to właściwie nic.
— Tak cię to interesuje? Chcesz
wstąpić? — zapytał lekceważąco Harry.
— No wiesz, nie popieram
Voldemorta i jak większość z chęcią bym się przyczynił do tego, żeby mu
wchodzić w drogę. A ty nie?
Harry zaśmiał się.
— Od kilku lat mu wchodzę w
drogę.
Alex parsknął śmiechem.
— No tak — zauważył z
rozbawieniem Jay. — Tak czy inaczej, Zakon Feniksa to niezłe rozwiązanie.
Szczególnie, że teraz już mam więcej w głowie niż przed szkoleniem, więc myślę,
że jakoś mógłbym pomóc, chociażby w bitwach.
— Nie wierzę, że to mówię, ale
masz rację — rzekł Alex. — W bitwach ludzie zawsze się przydadzą, więc jeśli
nawet byłbym za głupi do jakichś misji, to na bitkę by mnie raczej wysłali.
Zawsze coś do przodu, no nie?
— Co z tego, skoro nawet nie
wiadomo, do kogo się z tym zwrócić — mruknął z niezadowoleniem Jay, patrząc,
jak Harry nokautuje swojego przeciwnika.
Spojrzał na bruneta z
zaskoczeniem, gdy ten wcisnął pauzę i odwrócił się w ich stronę.
— Chcecie dołączyć?
— Gdzie?
— No do Zakonu.
— A nie wyraziliśmy się jasno? —
zaśmiał się Jay, a Alex pokiwał głową.
Harry patrzył na nich przez
moment.
— Mogę was wkręcić.
Wytrzeszczyli na niego oczy.
— Jesteś w Zakonie?!
— Szczerze? — rzucił z
rozbawieniem. — Dowodzę nim.
— PIER*OLISZ!
Harry zaśmiał się i pokręcił
głową.
— I nic nie mówiłeś?!
— Nie łazimy po ulicach i nie
drzemy się: Ludzie! Należę do Zakonu
Feniksa! Może pani też chce wstąpić?! A może pan?!
Jay i Alex roześmiali się.
— Wybrali cię czy jak? —
zaciekawił się Alex.
— Dumbledore zapisał mi to w
testamencie, więc się zgodziłem.
— To co mamy zrobić? — powiedział
Jay, niemal podskakując z radości na kanapie.
— Po szkoleniu dam wam znać,
gdzie i kiedy jest spotkanie. Po powrocie muszę się ze wszystkimi spotkać po
tych trzech miesiącach, więc pewnie w ciągu kilku dni zorganizuję spotkanie.
— Zostawiłeś ich na trzy miesiące
bez dowódcy?
— Remus jest moim zastępcą. Wszyscy
przekazują mu informacje, a on daje mi znać o tych najważniejszych sprawach.
Alex i Jay wyglądali na zadowolonych,
z kolei Harry cieszył się, że Zakon Feniksa zyska nowych członków, którzy na
pewno pomogą.
Dwa tygodnie przed zakończeniem
szkolenia, gdy chłopcy standardowo grali na konsoli, wyjątkowo nie imprezując,
przyszedł Brian.
— Za dwa tygodnie macie koniec
szkolenia — powiedział, przysiadając się do nich. — Trzy dni przed inicjacją,
tak jak wam mówiliśmy, będziecie mieli egzaminy z większości przedmiotów.
Oczywiście, skupiamy się tylko na praktyce. Teoria mało nas obchodzi. Na
tydzień przed inicjacją możecie zaprosić do zamku swoje rodziny i przyjaciół,
jeśli tylko chcecie.
— Gdyby Hermiona nie zobaczyła
waszej biblioteki, pokazałaby wam taką walkę bez magii, jakiej nie widzieliście
— odpowiedział Harry, na co cała trójka się zaśmiała.
— Będą mieli swoje pokoje? —
zapytał Jay.
— Tak. Tylko musimy wiedzieć, na
ile osób przygotować pokoje.
— Uff — odetchnął Jay. — Gdyby
matka znowu zobaczyła mnie zalanego, chyba by mnie zatłukła. Żyje w
przekonaniu, że mamy tutaj taką harówkę, że nie mamy czasu imprezować. Niech
tak pozostanie.
Wszyscy roześmiali się.
— Kiedy wyjeżdżamy?
— W poniedziałek, dzień po
inicjacji.
W niedzielę, tydzień przed
inicjacją, Harry, Jay i Alex dostali pozwolenie na opuszczenie zamku, żeby
sprowadzili swoje rodziny.
— Macie półtorej godziny. Później
musimy z powrotem rzucić zaklęcia antydeportacyjne. O dwudziestej trzydzieści
kolacja.
— Okay.
Zniknęli. Harry wylądował przed
Grimmauld Place 12. Od razu skierował się do domu, mając nadzieję, że wszyscy,
których chciał zabrać ze sobą, będą na miejscu. Chciał im zrobić niespodziankę,
dlatego nie dał im znać, że wpadnie tydzień szybciej. Trafił idealnie, gdyż dostrzegł
między innymi Remusa, Syriusza, Rona, Hermionę i Ginny, których planował zabrać
ze sobą. Wszedł do jadalni i ledwo zdążył się przywitać, a już rozległ się
głośny pisk Ginny, która przewróciła krzesło, zrywając się z niego, by rzucić
się na chłopaka. Zaśmiał się, widząc spojrzenia pozostałych. Byli zdumieni i
wiedział dlaczego. Wyglądem ledwo przypominał siebie. Wyostrzyły się jego rysy
twarzy, nabrał trochę mięśni, więc zmieniła się jego sylwetka, a na twarzy
pojawił się lekki zarost. Tylko włosy nadal nie chciały go słuchać. Wyglądał
jak młody mężczyzna, a nie nastolatek. Bez problemu podniósł Ginny do góry, gdy
mocno objęła go za szyję.
— W pierwszej chwili pomyślałem: kto to, do cholery, jest? — rzucił
Syriusz.
Harry został wyściskany za
wszystkie czasy.
— Myślałam, że wrócisz za tydzień
— powiedziała uszczęśliwiona Ginny.
— Właściwie to jeszcze nie
wróciłem — odparł. — Muszę jeszcze wrócić do zamku na tydzień, ale jak chcecie,
mogę was tam zabrać. Mam pozwolenie Briana.
— Jeszcze się pytasz?!
— Więc macie czas do, powiedzmy,
ósmej, żeby się spakować.
Ron, Hermiona i Ginny natychmiast
pognali na górę, jakby się paliło. Syriusz i Remus ruszyli zaraz za nimi. W tym
czasie pani Weasley objęła go swoimi skrzydłami i zrobiła mu herbatę.
Dowiedział się, że Fleur jest w ciąży i że bliźniacy rozkręcają biznes w
Hogsmeade, bo okazało się, że Hogwart zostanie ponownie otwarty. Harry przekazał
Moody’emu informację, żeby przez kolejny tydzień zajął się dowodzeniem w
Zakonie, jeśli zajdzie taka potrzeba. Opiekę nad Hedwigą przejęła pani Weasley,
chociaż sowa sama radziła sobie doskonale. Wszyscy stawili się z pakunkami
równo o dwudziestej. Harry wysłał je do zamku machnięciem różdżki.
— Stańcie w kółku i chwyćcie się
za ręce — polecił.
— Po co? — zdziwiła się Hermiona.
— Muszę was teleportować.
— Tyle osób? — pisnęła. — To
niebezpieczne.
— Uczyłem się tego na szkoleniu.
Pokiwała głową niepewnie.
Wykonali jego polecenie, więc stanął w
kółku. Skupił się na każdej osobie i po chwili korytarz opustoszał. Zamek
zrobił na jego przyjaciołach niemałe wrażenie. Telepatycznie przekazał
wiadomość Brianowi, że już są w środku, więc po chwili pojawił się przed nimi.
Przywitał ich.
— Pokażę wam najpierw, gdzie
będziecie spać — rzucił i poprowadził ich po schodach.
— Jay i Alex już są? — zapytał
Harry, gdy Brian wskazał im pokój chłopaków.
— Jay wrócił kilka minut przed
wami z ojcem, matką i jakimś kuzynem. Nie był z tego zadowolony — odpowiedział.
— Jak to stwierdził: mój kuzyn to
kompletny ułom, ale się przylepił, więc musiałem go wziąć. Ma dziesięć lat
i jest naprawdę uciążliwy — przyznał. — Jay zlecił matce, żeby trzymała go w
pokoju i nie wychodziła z nim poza posiłkami. — Spojrzał na Harry’ego
rozbawiony. — Oczywiście wiesz, jaki był jego prawdziwy cel.
— Taa — odpowiedział ze śmiechem,
gdy dotarli do drzwi.
Pomieszczenie wyglądało jak kopia
pokoju chłopaków w pierwszy dzień ich szkolenia, czyli przed demolką. Było
tutaj więcej par drzwi z różnymi podziałami. Jay siedział na kanapie z niemrawą
miną, słuchając zawodzenia kuzyna. Spojrzał na Harry’ego oraz Briana i zrobił
cierpiętniczą minę, wywracając tęczówkami tak, że było widać tylko białka.
Skorzystał z okazji, żeby się wyrwać, więc prędko podszedł do przyjaciół
Harry’ego, żeby się z nimi przywitać.
— Już powiedziałem matce, żeby go
trzymała w pokoju na kagańcu, ale gdyby się wyrwał i mielibyście go dosyć to
wiecie… Weźcie coś twardego, co macie pod ręką, mocny zamach i… — powiedział z
uśmiechem tak, żeby rodzicielka go nie słyszała, ściskając im ręce. — Nikt nie
będzie rozpaczał, poza jego matką, więc żadna strata. Wredny bachor.
Harry i Brian zaczęli się śmiać,
a przyjaciele Gryfona wyglądali na szczerze rozbawionych. Nauczyciel zwrócił
się do nich:
— Podzieliliśmy wam pokój.
Dziewczyny razem i faceci razem. Na drzwiach macie tabliczki z imionami, więc
możecie się rozpakować.
W drzwiach stanął Martin oraz
Alex ze swoimi rodzicami i starszą siostrą.
— Co tu się dzieje? — zapytał na
wstępie, słysząc głośny szloch.
— Mój popieprzony kuzyn, któremu
zaraz ukręcę łeb — mruknął Jay.
— Współczuję.
Panował rozgardiasz jakich mało.
Harry, Jay i Alex co chwilę wymieniali spojrzenia, widząc wybryki ich rodzin.
— Zaraz oszaleję i zabiję tego
bachora jak upierdliwą muchę — warknął Jay. — Ludzie, muszę odreagować.
Harry i Alex zaśmiali się.
— Chyba twoi są najbardziej
normalni — stwierdził Alex w stronę Harry’ego.
— Do czasu.
— Zdążyłem ich polubić. Wydaje
się, że są pieprznięci, ale w pozytywnym sensie. Zaproś ich na imprezę.
— Otwierają Hogwart — powiedział
nagle Harry.
Alex i Jay zawyli z uciechy,
uciszając wszystkich wokół.
— Mamo! — ryknął Jay, biegnąc do kobiety.
— Zapisz mnie do Hogwartu!
— Co? — zdumiała się. — Został ci
ostatni rok do zaliczenia!
— Sama chciałaś, żebym poszedł do
szkoły, a nie uczył się w domu!
— Na trzecim roku, a nie siódmym!
Jay wskazał na Alexa i Harry’ego.
— Oni idą! Nie ma opcji, że oni
we dwóch będą razem balo… o rany… uczyć się, a ja będę siedział w domu!
— W domu! Ty i w domu! Więcej cię
nie ma, niż jesteś. Mam nadzieję, że miałeś tutaj taką harówkę, że wybili ci
imprezy z głowy.
Harry i Alex równocześnie zaczęli
kaszleć, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Brian parsknął, ale szybko się
powstrzymał. Jay zerknął na nich przelotnie.
— Owszem — potwierdził lekko
piskliwym głosem. — Widzisz? Dobrze na mnie działają. Jak pójdę do Hogwartu, na
pewno przestanę imprezować.
Harry dostał takiego ataku
kaszlu, że niemal się udusił. Alex zaczął klepać go po plecach, odwracając się
tyłem do tłumu, żeby nie widzieli, jak się śmieje.
— Zresztą, chociaż przestanę cię
widzieć w stanie niewskazanym — stwierdziła matka Jaya. — Po powrocie cię
zapiszę i rób, co chcesz.
— No to super.
Rodzina Jaya i Alexa zaniosła
walizki do swoich pokoi. Harry i Alex nie wytrzymali i zaczęli się tak
niepohamowanie śmiać, że Brian się popłakał, a Martin i Mark spojrzeli na nich
ze śmiechem.
— Tyle kłamstw w tak krótkiej
rozmowie. Jay, nie tego was uczyliśmy — powiedział Mark.
— Wal się — odparł z ulgą.
— Dobrze na mnie działają! Nie wierzę! — ryknął nagle Brian i
dołączył do Alexa i Harry’ego, którzy ledwo oddychali.
Przyjaciele Harry’ego obserwowali
całą sytuację z rozbawieniem.
— Ale walnąłeś ściemę —
stwierdził wreszcie Alex, trochę się uspokajając.
— Musiałem coś powiedzieć, żeby
ją przekonać.
— Zostawcie walizki i chodźcie na
kolację. Później się rozpakujecie — rzekł wreszcie Brian do gości.
Chwilę później uczniowie wraz z
rodzinami szli w stronę Wielkiej Sali, gdzie zasiedli do kolacji. Chociaż
nauczyciele i uczniowie byli bardzo rozgadali, nigdy nie panował tutaj tak
wielki gwar. Kuzyn Jaya w dalszym ciągu zawodził na temat tego, że nie zabrał
ze sobą jakiejś zabawki, co strasznie irytowało chłopaka. Wymienił spojrzenie z
Harrym i zrobił gest, jakby chciał poderżnąć sobie gardło z rozpaczy. Później
kiwnął w stronę jego przyjaciół i zaczął rozmawiać ze swoim ojcem.
— Jak się rozpakujecie,
przyjdźcie do naszego pokoju — rzekł Harry do przyjaciół, gdy wszyscy się
najedli, a Brian powiedział, żeby rodziny zostały jeszcze chwilę, aby mógł im
co nieco przekazać.
— A wy pamiętajcie, że jutro z samego rana
zaczynacie zajęcia, a jak się spóźnicie to liżecie błoto — dodał jeszcze do
chłopaków z uśmieszkiem, wiedząc, co kombinują.
— Oczywiście — odpowiedzieli z
szerokimi uśmiechami.
— Taki reżim mi się podoba —
mruknęła matka Jaya.
Harry, Jay i Alex wyszli z
Wielkiej Sali i pognali do pokoju, żeby zacząć imprezę.
Syriusz spieszył się z
rozpakowywaniem, słysząc w pokoju wspólnym wycie kuzyna Jaya.
— Rany, co za bachor — powiedział
wreszcie z niedowierzaniem. — Idźmy już do nich, zanim go zabiję. Chyba więcej
mnie tutaj nie będzie, niż będę.
Dziewczyny weszły po chwili do
ich pokoju.
— Już? Głowa mi już pęka od wycia
tego dziecka — oznajmiła szczerze Ginny. — Nie dziwię się, że Jay… to był Jay,
tak?... tak się wkurzał.
— Tak, to był Jay — potwierdził
Ron. — Chodźmy, dokończę później, zanim dostanę na głowę.
Szybko ewakuowali się z pokoju i
ruszyli do chłopaków. Natknęli się po drodze na Briana.
— Gdzie tak pędzicie? Do chlewa?
— zagadnął.
— Chlewa? — zdziwili się.
— Tak mówimy na pokój chłopaków,
bo zawsze mają tam taki burdel, że można się poczuć jak w chlewie. — Roześmiali
się i potwierdzili, że się do nich wybierają. — Powodzenia.
— Czemu powodzenia?
— Och, nie powiedzieli wam —
zaśmiał się. — W każdą niedzielę robią sobie niezłą balangę i bez mocnej głowy
długo nie wytrzymacie. Hałasu robią tyle, jakby imprezę miał cały legion.
Otworzył drzwi i od razu do ich
uszu dotarły wrzaski i głośna muzyka. Brian zaśmiał się, widząc miny
pozostałych. Harry i Jay grali na konsoli, cisnąc guziki z takim zapałem, że te
aż trzeszczały. Alex wbijał wzrok w telewizor, drąc się:
— WYGRACIE! KU*WA, WYGRACIE! CO
TY ROBISZ?! NIE! JAY, TY CIPO!
— Zabił mnie! — zawył chłopak. —
DAJESZ! DAJESZ! NIE ZJ*B TEGO DO KOŃCA! — krzyknął do Harry’ego.
— KU*WA! — wrzasnęli zgodnie
wszyscy trzej, gdy został zabity.
Harry cisnął dżojstikiem w
ścianę.
— Wku*wia mnie ta gra!
Alex i Jay zaśmiali się zgodnie,
a szatyn polał do kieliszków, więc wypili.
— Jeszcze nie przeszliście tej
rundy? — zagadnął Brian, wchodząc do środka.
— Zawsze nam rozwalą mózgi na sam
koniec — odpowiedział Alex, odwracając się. — GOŚCIE! — krzyknął.
— Ile już zdążyliście w siebie
wlać? — zapytał Brian, zrzucając z kanapy puszkę, by usiąść, w trakcie gdy
rozentuzjazmowany Jay zapraszał przyjaciół Harry’ego do środka.
— Za dużo — stwierdził Alex,
wyciągając kolejne kieliszki, gdy wszyscy się rozsiedli. — Pijesz? — zapytał
nauczyciela.
— A właściwie co mi szkodzi.
— Kuzyn daje w kość? — zapytał
Jay.
— Szczerze? Nie można go już
słuchać — przyznał Ron.
— Co za gówniarz…
— Brian, wrzuć go do izolatki —
rzucił Harry.
— Gdybym mógł…
— Jeśli macie go dosyć, to zawsze
przyjdźcie tutaj — powiedział Jay. — Noc czy dzień, jesteśmy czy nie, jeden
pies. Drzwi stoją otworem, bo wiem, jak upierdliwy jest ten bachor.
Drzwi otworzyły się i wkroczył
Martin.
— Oho! Kontrola! — zauważył
Harry.
— A Mark gdzie?
— Ktoś musi być w pełni trzeźwy —
wyszczerzył się, rozsiadając obok nich. —Jeszcze nie przeszliście tej rundy? —
dodał, zerkając w telewizor.
— Jak ją przejdziesz, jesteś
mistrzu — powiedział Harry.
— Chyba utknąłem na tej rundzie,
wkurzyłem się i wyrzuciłem sprzęt do graciarni.
— Cholera.
— Polejcie.
— Martin — oburzył się komicznie
Alex — jutro mamy zajęcia. Chcesz przyjść na kacu?
— Odezwał się ten, który przyłazi
przynajmniej raz w tygodniu, zionąc oparami alkoholowymi.
— Takich tu mamy nauczycieli —
powiedział Harry do przyjaciół, gdy Martin i Brian zaczęli grać na konsoli,
wrzeszcząc i pijąc.
Wybuchnął śmiechem razem z Jayem
i Alexem.
— Nie no, trzeba przyznać, że
uczyć potrafią, ale wiedzą, kiedy wyluzować — zauważył Jay.
Dżojstiki co chwilę uderzały o
ścianę, gdy ktoś wszedł na szczyt irytacji.
— Mogę? — zapytała Ginny, gdy
dżojstik wpadł w ręce jej chłopaka. Harry zerknął na nią i podał jej przedmiot.
Usiadła mu między nogami. — Jak to działa?
— Gramy?! — krzyknął Jay.
— Moment, debilu — odpowiedział
Harry i zaczął jej tłumaczyć, o co chodzi w grze i do czego służą przyciski. —
Tylko nie strzelaj w swoich, czyli tych zielonych.
— Oho, dziewczyna przejmuje stery
— wyszczerzył się Jay. — Jedziemy.
Harry objął Ginny od tyłu i
obserwował, jak jej idzie.
— Ludzie, ona dotarła dalej niż
my! — krzyknął Alex, gdy on i Jay zostali zabici, a Ginny nadal grała.
— DAJESZ, GINNY! — ryknął Jay,
klęcząc przy telewizorze. — KU*WA, ONA WYGRA!
Ron, Hermiona, Syriusz i Remus
śmiali się jak opętani, gdy Jay, Alex, Harry, Brian i Martin wrzeszczeli jak
nienormalni, dopingując dziewczynę. Ginny wkręciła się w grę i krzyczała razem
z nimi:
— GIŃ, GNOJKU! ZDYCHAJ!
— WYGRAŁAŚ!
Ginny zaczęła się śmiać, gdy
wszyscy zawyli z uciechy, a Harry mocno pocałował ją w tył głowy.
— Już cię lubię — wyszczerzył się
do niej Alex. — Grałaś w to kiedyś?
— Pierwszy raz miałam w dłoniach
dżojstik — zaśmiała się.
— Jesteś mistrzynią — stwierdził
Jay. — Od tygodnia nie mogliśmy przejść tej rundy.
Martin zwinął się po dwóch
godzinach lekko podchmielony. Brian przestał pić, mówiąc, że jutro musi być w
pełni sił. Harry, Jay i Alex o wiele wcześniej zaczęli imprezować, więc powoli odpływali.
Jay poległ na ziemi, Alex w trakcie dziwnego tańca padł na fotel i tak zasnął.
Harry zaczął przysypiać na ramieniu Ginny kompletnie zalany. Wreszcie Ginny
wstała, a on runął na kanapę jak kłoda i już nie otworzył oczu. Syriusz nie
mógł powstrzymać śmiechu.
— I tak w każdą niedzielę —
rzucił rozbawiony Brian. — Jutro zaczynają zajęcia za kwadrans ósma, czyli
standardowo spóźnią się na śniadanie i ledwo zdążą na ćwiczenia. Harry ma w
głowie jakiś wewnętrzny budzik, więc rano można się pośmiać, jak się obudzi i
zacznie ich przywoływać do przytomności. Zostawmy te zwłoki i idźmy spać, a
jutro rano możecie przyjść się pośmiać.
Jak powiedział, tak zrobili.
Hej,
OdpowiedzUsuńczas szkolenia szybko schodzi, ich rodziny mogli twarz pojawić się w zamku, jak widać zrobili przez ten czas duże postępy, zakon w zasadzie zyskał dwóch nowych członków, och impreza na całego…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia