niedziela, 24 maja 2015

I. Rozdział 25 - Dziwne spotkanie

            Dzień po bitwie pani Weasley najwyraźniej postanowiła dać im dłużej odetchnąć i nie wtargnęła do ich pokoju, chociaż nadeszło już niemal południe. Budząc się, Harry mocno ziewnął. Trochę przeraziła go godzina, którą dostrzegł na zegarku. Wstał i doprowadził się do porządku. Ron nadal smacznie chrapał. Na ustach Harry’ego pojawił się szatański uśmieszek.
— ATAK ŚMIERCIOŻERCÓW! — ryknął mu do ucha.
Ron wyskoczył spod kołdry. Harry nie miał pojęcia, kiedy chwycił różdżkę w dłoń, ale w ciągu kilka sekund już był na dole w jadalni. Harry, śmiejąc się do rozpuku, ruszył zaraz za nim.
— Jaki znowu atak? — dziwił się Łapa, patrząc na Rona jak na idiotę.
— Coś ci się śniło? — dodała Ginny z uniesioną brwią.
Harry parsknął śmiechem.
— Harry! — zawył Ron, odwracając się w jego stronę.
Brunet prędko przed nim umknął na górę, cały czas się śmiejąc.
Dopiero pół godziny później mógł spokojnie zejść do jadalni i nie chować się przed przyjacielem. Po wyczerpującej bitwie większość jeszcze była wykończona. Harry wziął sobie do serca słowa Marka i postanowił dzisiaj niezbyt się przemęczać, dlatego rozsiadł się na kanapie. Domownicy rozmawiali o wszystkim i  niczym, korzystając z tego, że mieli wolny czas.
— Ron, podaj poduszkę — powiedział Harry.
— Leży za daleko — odpowiedział znudzonym głosem, chociaż poduszka leżała pół metra od niego.
Brunet westchnął cierpiętniczo.
— Poduszko, przyleć do mnie — jęknął rozpaczliwie, wystawiając ręce w jej stronę, jakby chciał ją złapać.
Rozszerzył oczy ze zdumienia, gdy poduszka naprawdę się uniosła i przyleciała do niego. Był tak zaskoczony, że nie zdążył jej złapać, więc uderzyła go w twarz i opadła na kanapę. Wszyscy patrzyli na niego z niemniejszym oszołomieniem.
— Umiesz bezróżdżkową? — spytał po chwili ciszy Remus.
— Eee… Nie — odpowiedział szczerze.
— Coś jest z tobą nie tak — podsumował Syriusz.
— Dzięki — mruknął Harry.
— No przepraszam bardzo, ale to wczorajsze co miało znaczyć? — ciągnął. — Rzucasz nie wiadomo jakimi zaklęciami, odbijasz zaklęcia uśmiercające…
— Co?! — pisnęła zaskoczona Ginny.
— …niemal posyłasz Voldemorta w piach, bo nawet on nie wie, co ty wyprawiasz, teraz jeszcze ot tak rzucasz sobie zaklęcia magią bezróżdżkową.
Zapadła cisza, a wszyscy spojrzenia były wbite w Harry’ego.
— Ale ja nie wiem — powiedział twardo i szczerze.
— Jak możesz nie wiedzieć?
— Normalnie! Wtedy rzucałem zaklęcia, a teraz nawet nie pamiętam formułki! — zirytował się
Hermiona zastukała paznokciami w blat stołu.
— Widzieliście jego oczy? — zapytała.
— Oczy jak oczy? — rzucił niepewnie Harry.
— Nie oczy jak oczy. Twoje oczy świeciły, gdy rzucałeś te zaklęcia. Świeciły niemal jak latarka.
— Mam teorię — rzucił Fred. — Po prostu oszalał.
— To nie jest śmieszne — mruknęła Hermiona. — To nie jest natu…
Nad stołem zmaterializował się czarny feniks, który przerwał jej w pół słowa. Wszyscy obserwowali go z zaskoczeniem, gdyż czarne feniksy były bardzo rzadkimi stworzeniami. Ptak podleciał do Harry’ego, usiadł mu na ramieniu i upuścił list na kolana. Chłopak niepewnie chwycił kopertę i otworzył ją, czując lekkość feniksa na swoim ramieniu.

Witaj, Harry,
Nie znamy się, jednak zapewne zauważyłeś, że dzieje się coś dziwnego, prawda? Mogę Ci to wytłumaczyć, jednak powinniśmy porozmawiać w cztery oczy, bo jest to dość poważna sprawa, którą ciężko wyjaśniać przez list. Moglibyśmy spotkać się jutro w Dziurawym Kotle o 17? Wtedy wszystkiego się dowiesz.
B.C.

            Brwi Harry’ego z każdym zdaniem unosiły się coraz wyżej. Spojrzał na przyjaciół, którzy wbili w niego oczekujące spojrzenia.
            — Jakiś facet… chyba facet… twierdzi, że wie, co się dzieje.
— Niby skąd? — rzucił Łapa.
— Mnie pytasz? — zirytował się. — Jak się z nim spotkam, wszystko mi powie.
— Spotkasz się z nim? — rzekła niepewnie Ginny.
— Nie mam wyjścia, jeśli chcę wiedzieć.
— A jeśli to pułapka?
— To dostanie wciry.
Ron parsknął śmiechem. Na odwrocie wiadomości odpisał, że zgadza się na spotkanie i oddał list feniksowi, który najwyraźniej na to czekał. Czarny feniks wrócił po kilku minutach. Zrzucił pergamin na jego kolana i patrzył na Harry’ego w oczekiwaniu.

Okay. Ten feniks nazywa się Silver i bardzo do Ciebie lgnie, więc należy do Ciebie.
B.C.

Harry otworzył lekko usta w szoku i spojrzał na feniksa, który wskoczył mu na kolana, wygodnie się sadowiąc.
— Chyba mu wygodnie — zauważył niepewnie Remus, a Silver zaśpiewał krótko, jakby chciał potwierdzić.
— Jest mój — wydusił Harry.
— Twój?!
Pokiwał głową w oszołomieniu.
— Ten facet chce cię przekupić — stwierdził Łapa, a Silver zakrakał z oburzeniem.
— Obraziłeś go — stwierdziła Hermiona. — Nie mógł tego zrobić, bo to feniksy wybierają właściciela i nikt nie może ich do niczego zmusić.
— Jest śliczny — zachwyciła się Ginny, głaskając feniksa po łebku, a on z ochotą poddał się pieszczotom.
Silver obserwował niepewnego Harry’ego z uwagą, jakby chciał mu przekazać, że nie ma czym się martwić. O co w tym wszystkim chodzi?

Czy Harry tego chciał, czy nie, swoimi gestami Silver sprawił, że poczuł więcej zaufania do tajemniczego B.C. Czekał na wyznaczoną godzinę z niecierpliwością. Przyjaciele mówili mu, żeby ktoś poszedł z nim na to spotkanie, w razie gdyby coś było nie tak, ale się nie zgodził. Czuł, że nic mu nie grozi, a ta sprawa dotyczy tylko ich dwóch. Kilka minut przed wyznaczoną godziną deportował się do Dziurawego Kotła i starając się nie zwracać na siebie większej uwagi, usiadł przy oknie i czekał, obserwując wszystkich gości baru i zastanawiając się, który z nich wysłał mu wiadomość.
— Witaj, Harry — usłyszał za sobą głos, więc się odwrócił. — Brian Chanes.
Na oko trzydziestopięcioletni mężczyzna wyciągnął dłoń w jego stronę, więc ją uścisnął. Nie wyróżniał się z tłumu ludzi niczym szczególnym. Krótko ścięte ciemne włosy można było spotkać u co trzeciego mężczyzny, chociaż jasnoniebieskie oczy wydawały się Harry’emu znajome. Brian przysiadł się do niego i rzucił zaklęcie wyciszające, żeby nikt ich nie podsłuchał.
— Nie będę owijał w bawełnę, bo nie ma po co — zaczął. — Zauważyłeś, że ostatnio robisz rzeczy, o jakie się wcześniej nie podejrzewałeś. Wszystko ma związek z Czarnymi Feniksami. Jestem nauczycielem na tym szkoleniu — wytłumaczył. — Szukamy osób, które posiadają pewne zdolności. Chociaż szukamy to złe słowo. Raczej to wyczuwamy. Wczoraj miałeś tak jakby… atak, który dał nam do zrozumienia, że znaleźliśmy kolejną osobę, którą należałoby wyszkolić.
— Dziękuję bardzo za takie ataki — mruknął Harry. — Nawet nie wiedziałem, co robię.
— Dlatego powinieneś zostać przeszkolony, żeby nad tym zapanować. Jeśli się na to nie zdecydujesz, będzie się to powtarzać. Zaklęcia były koloru białego, tak?
— I czarnego.
— Czyli kogoś zabiłeś — stwierdził, jakby nic się nie stało.
— Dzięki Merlinowi wroga, a nie swojego.
— Na swojego nie byłbyś w stanie tego rzucić. Każdy ma jakieś… hamulce — odpowiedział z przekonaniem, więc Harry trochę się uspokoił. — Na szkoleniu nauczyłbyś się panować nad tą mocą. Poza tym w planie nauczania mamy także różne formy teleportacji, magię bezróżdżkową czy animagię, więc to też są bardzo przydatne umiejętności. Jest jednak pewien warunek. Poza Czarnymi Feniksami są jeszcze inne stowarzyszenia, które mają podobne moce. Niekoniecznie takie same, ale podobne. Niektóre nie są zbyt przyjazne i zdarzają się ataki na inne organizacje.
— Czyli uczycie, ale jednocześnie wymagacie, żeby wyszkoleni pomagali wam przy ataku.
— Dobrze ujęte — potwierdził. — Na tym to polega.
— Wszystkim to na wstępie mówicie? — zmarszczył brwi.
— Nie chcemy, żeby ktoś przyszedł na szkolenie i później miał pretensje. Każdy podejmuje za siebie decyzję i nikogo nie zmuszamy do tego szkolenia, chociaż prędzej czy później właściwie każdy do nas przychodzi, bo nie może nad sobą zapanować. Chyba że wcześniej atak go przerośnie i facet po prostu kipnie — dodał po chwili namysłu.
— Uczciwie — zauważył Harry. — Dużo jest tych organizacji?
— Od nasrania — palnął, a Harry zaczął się śmiać, gdy skrzywił się, jakby chciał cofnąć swoje słowa. — Dużo — poprawił się, chociaż usta mu drgnęły, gdy dostrzegł reakcję chłopaka. — Porozrzucane są po całym świecie, ale raczej ze sobą konkurujemy tylko na najbliższym terenie. U nas toczy się to w obrębie Wielkiej Brytanii. Mamy między sobą pakty, ale niektórzy pragną krwi, więc nie idą na żadne ugody i napadają na innych.
— Ile trwa takie szkolenie? — zapytał Harry.
— Trzy miesiące. Jeśli się zgodzisz, zaczniesz dokładnie siedemnastego kwietnia razem z dwójką innych chłopaków, którzy już się zgodzili.
— Chyba nie mam wyjścia — stwierdził Harry, zerkając w stronę jakiegoś podpitego mężczyzny, który zaczął kłótnię z barmanem.
— Komu jak komu, ale tobie chyba to się przyda, no nie? — zauważył Brian, a chłopak zerknął w jego stronę.
— Gdzie to jest?
— W Szwecji, w naszym zamku. Nie musisz przejmować się dotarciem na miejsce, bo przyjdę po ciebie dzień wcześniej. Porozumiewać możesz się tylko listownie. Nikt z zewnątrz cię nie odwiedza, ty nikogo nie odwiedzasz. Z doświadczenia wiemy, że takie kontakty czasami strasznie utrudniają skupianie się na szkoleniu. Czyli co? Szesnastego kwietnia o osiemnastej w parku na Grimmauld Place, zgoda?
Harry spojrzał na niego zmrużonymi oczami.
— Skąd wiesz, gdzie mieszkam?
Brian zaśmiał się i popukał się po skroni.
— Czuję, gdzie jest mój przyszły podopieczny.
Harry westchnął.
— Zgoda.
Brian wydawał się być zadowolony.
— Jak Silver?
— Już się poczuł jak u siebie w domu.
— Tam gdzie właściciel, tam jego dom. Silver od kilku lat nie mógł znaleźć osoby, do której chciałby należeć, więc wszyscy odetchnęli, że w końcu kogoś wybrał, bo aż żal było na niego patrzeć.
— Wybredny?
— Strasznie, więc czuj się zaszczycony — zaśmiał się. — To jesteśmy umówieni — dodał, wstając.
— Czemu wydajesz mi się jakiś znajomy? — zapytał jeszcze Harry, zanim się pożegnał.
Brian uśmiechnął się lekko.
— Jestem krewnym Dumbledore’a. — Harry pokiwał głową ze zrozumieniem. — W razie czego kontaktuj się ze mną przez Silvera.
Pożegnali się. Harry westchnął. Miał nadzieję, że nie pakuje się w jakieś olbrzymie bagno, ale wyglądało na to, że Brian był wobec niego szczery. Teleportował się do domu, mając nadzieję, że pozostali nie zaczną odwodzić go od tego pomysłu. Czekali na niego w salonie z wyraźnym zniecierpliwieniem.
— I? — zapytali niemal jednocześnie.
— Muszę wyjechać — powiedział szczerze.
— Gdzie?
— Do Szwecji.
— Po co?
— Na szkolenie.
— Jakie znowu szkolenie? — zdumiał się Ron.
— Takie, które pomoże mi nad sobą zapanować.
— Przecież nad sobą panujesz.
— Patrząc na bitwę w Hogsmeade raczej bym tego nie powiedział.
Zapadła chwila ciszy.
— Możemy jechać z tobą? — zapytała niepewnie Ginny, ale pokręcił głową. — Ile? — dodała ciszej.
— Trzy miesiące.
— Musisz?
— Muszę, zanim stracę kontrolę nad tym, co robię — powiedział szczerze. — Poza tym to mi pomoże w sprawie Voldemorta. Potrzebuję tego.
— Skąd wiesz, że ten B.C…
— Brian Chanes.
Remus kiwnął głową.
— …że to nie jest żaden oszust?
Harry zastanowił się chwilę.
— Po prostu to czuję. Powiedział mi co nieco o tym szkoleniu i nie sądzę, żeby to była jakaś ściema.
— Kiedy?
— Szesnastego kwietnia.
Jakby na potwierdzenie prawdziwości słów Briana, do pokoju wleciał Silver, który przysiadł na jego ramieniu. Harry patrzył na niego przez chwilę, a feniks wbijał w niego swoje turkusowe spojrzenie, jakby zaglądał w jego serce. Harry westchnął, odwracając wzrok.
— Sami wiecie, że nie mam wyjścia.
Nie odpowiedzieli, ale to mu wystarczyło.

1 komentarz:

  1. Hej,
    z tą poduszeczką to było świetne, no i ma Feniksa bardzo wybrednego…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń