Dzień po
bitwie pani Weasley najwyraźniej postanowiła dać im dłużej odetchnąć i nie wtargnęła
do ich pokoju, chociaż nadeszło już niemal południe. Budząc się, Harry mocno
ziewnął. Trochę przeraziła go godzina, którą dostrzegł na zegarku. Wstał i
doprowadził się do porządku. Ron nadal smacznie chrapał. Na ustach Harry’ego
pojawił się szatański uśmieszek.
— ATAK ŚMIERCIOŻERCÓW! — ryknął
mu do ucha.
Ron wyskoczył spod kołdry. Harry
nie miał pojęcia, kiedy chwycił różdżkę w dłoń, ale w ciągu kilka sekund już
był na dole w jadalni. Harry, śmiejąc się do rozpuku, ruszył zaraz za nim.
— Jaki znowu atak? — dziwił się
Łapa, patrząc na Rona jak na idiotę.
— Coś ci się śniło? — dodała
Ginny z uniesioną brwią.
Harry parsknął śmiechem.
— Harry! — zawył Ron, odwracając
się w jego stronę.
Brunet prędko przed nim umknął na
górę, cały czas się śmiejąc.
Dopiero pół godziny później mógł
spokojnie zejść do jadalni i nie chować się przed przyjacielem. Po
wyczerpującej bitwie większość jeszcze była wykończona. Harry wziął sobie do
serca słowa Marka i postanowił dzisiaj niezbyt się przemęczać, dlatego rozsiadł
się na kanapie. Domownicy rozmawiali o wszystkim i niczym, korzystając z tego, że mieli wolny
czas.
— Ron, podaj poduszkę —
powiedział Harry.
— Leży za daleko — odpowiedział
znudzonym głosem, chociaż poduszka leżała pół metra od niego.
Brunet westchnął cierpiętniczo.
— Poduszko, przyleć do mnie —
jęknął rozpaczliwie, wystawiając ręce w jej stronę, jakby chciał ją złapać.
Rozszerzył oczy ze zdumienia, gdy
poduszka naprawdę się uniosła i przyleciała do niego. Był tak zaskoczony, że
nie zdążył jej złapać, więc uderzyła go w twarz i opadła na kanapę. Wszyscy
patrzyli na niego z niemniejszym oszołomieniem.
— Umiesz bezróżdżkową? — spytał
po chwili ciszy Remus.
— Eee… Nie — odpowiedział
szczerze.
— Coś jest z tobą nie tak —
podsumował Syriusz.
— Dzięki — mruknął Harry.
— No przepraszam bardzo, ale to
wczorajsze co miało znaczyć? — ciągnął. — Rzucasz nie wiadomo jakimi
zaklęciami, odbijasz zaklęcia uśmiercające…
— Co?! — pisnęła zaskoczona
Ginny.
— …niemal posyłasz Voldemorta w
piach, bo nawet on nie wie, co ty wyprawiasz, teraz jeszcze ot tak rzucasz
sobie zaklęcia magią bezróżdżkową.
Zapadła cisza, a wszyscy
spojrzenia były wbite w Harry’ego.
— Ale ja nie wiem — powiedział
twardo i szczerze.
— Jak możesz nie wiedzieć?
— Normalnie! Wtedy rzucałem
zaklęcia, a teraz nawet nie pamiętam formułki! — zirytował się
Hermiona zastukała paznokciami w
blat stołu.
— Widzieliście jego oczy? —
zapytała.
— Oczy jak oczy? — rzucił
niepewnie Harry.
— Nie oczy jak oczy. Twoje oczy świeciły, gdy rzucałeś te zaklęcia.
Świeciły niemal jak latarka.
— Mam teorię — rzucił Fred. — Po
prostu oszalał.
— To nie jest śmieszne — mruknęła
Hermiona. — To nie jest natu…
Nad stołem zmaterializował się
czarny feniks, który przerwał jej w pół słowa. Wszyscy obserwowali go z
zaskoczeniem, gdyż czarne feniksy były bardzo rzadkimi stworzeniami. Ptak
podleciał do Harry’ego, usiadł mu na ramieniu i upuścił list na kolana. Chłopak
niepewnie chwycił kopertę i otworzył ją, czując lekkość feniksa na swoim
ramieniu.
Witaj, Harry,
Nie znamy się, jednak zapewne zauważyłeś, że dzieje się coś dziwnego,
prawda? Mogę Ci to wytłumaczyć, jednak powinniśmy porozmawiać w cztery oczy, bo
jest to dość poważna sprawa, którą ciężko wyjaśniać przez list. Moglibyśmy
spotkać się jutro w Dziurawym Kotle o 17? Wtedy wszystkiego się dowiesz.
B.C.
Brwi
Harry’ego z każdym zdaniem unosiły się coraz wyżej. Spojrzał na przyjaciół,
którzy wbili w niego oczekujące spojrzenia.
— Jakiś
facet… chyba facet… twierdzi, że wie, co się dzieje.
— Niby skąd? — rzucił Łapa.
— Mnie pytasz? — zirytował się. —
Jak się z nim spotkam, wszystko mi powie.
— Spotkasz się z nim? — rzekła
niepewnie Ginny.
— Nie mam wyjścia, jeśli chcę
wiedzieć.
— A jeśli to pułapka?
— To dostanie wciry.
Ron parsknął śmiechem. Na
odwrocie wiadomości odpisał, że zgadza się na spotkanie i oddał list feniksowi,
który najwyraźniej na to czekał. Czarny feniks wrócił po kilku minutach.
Zrzucił pergamin na jego kolana i patrzył na Harry’ego w oczekiwaniu.
Okay. Ten feniks nazywa się Silver i bardzo do Ciebie lgnie, więc należy
do Ciebie.
B.C.
Harry otworzył lekko usta w szoku
i spojrzał na feniksa, który wskoczył mu na kolana, wygodnie się sadowiąc.
— Chyba mu wygodnie — zauważył
niepewnie Remus, a Silver zaśpiewał krótko, jakby chciał potwierdzić.
— Jest mój — wydusił Harry.
— Twój?!
Pokiwał głową w oszołomieniu.
— Ten facet chce cię przekupić —
stwierdził Łapa, a Silver zakrakał z oburzeniem.
— Obraziłeś go — stwierdziła
Hermiona. — Nie mógł tego zrobić, bo to feniksy wybierają właściciela i nikt
nie może ich do niczego zmusić.
— Jest śliczny — zachwyciła się
Ginny, głaskając feniksa po łebku, a on z ochotą poddał się pieszczotom.
Silver obserwował niepewnego
Harry’ego z uwagą, jakby chciał mu przekazać, że nie ma czym się martwić. O co w tym wszystkim chodzi?
Czy Harry tego chciał, czy nie,
swoimi gestami Silver sprawił, że poczuł więcej zaufania do tajemniczego B.C.
Czekał na wyznaczoną godzinę z niecierpliwością. Przyjaciele mówili mu, żeby
ktoś poszedł z nim na to spotkanie, w razie gdyby coś było nie tak, ale się nie
zgodził. Czuł, że nic mu nie grozi, a ta sprawa dotyczy tylko ich dwóch. Kilka
minut przed wyznaczoną godziną deportował się do Dziurawego Kotła i starając
się nie zwracać na siebie większej uwagi, usiadł przy oknie i czekał,
obserwując wszystkich gości baru i zastanawiając się, który z nich wysłał mu
wiadomość.
— Witaj, Harry — usłyszał za sobą
głos, więc się odwrócił. — Brian Chanes.
Na oko trzydziestopięcioletni
mężczyzna wyciągnął dłoń w jego stronę, więc ją uścisnął. Nie wyróżniał się z
tłumu ludzi niczym szczególnym. Krótko ścięte ciemne włosy można było spotkać u
co trzeciego mężczyzny, chociaż jasnoniebieskie oczy wydawały się Harry’emu
znajome. Brian przysiadł się do niego i rzucił zaklęcie wyciszające, żeby nikt
ich nie podsłuchał.
— Nie będę owijał w bawełnę, bo
nie ma po co — zaczął. — Zauważyłeś, że ostatnio robisz rzeczy, o jakie się
wcześniej nie podejrzewałeś. Wszystko ma związek z Czarnymi Feniksami. Jestem
nauczycielem na tym szkoleniu — wytłumaczył. — Szukamy osób, które posiadają
pewne zdolności. Chociaż szukamy to
złe słowo. Raczej to wyczuwamy. Wczoraj miałeś tak jakby… atak, który dał nam
do zrozumienia, że znaleźliśmy kolejną osobę, którą należałoby wyszkolić.
— Dziękuję bardzo za takie ataki
— mruknął Harry. — Nawet nie wiedziałem, co robię.
— Dlatego powinieneś zostać
przeszkolony, żeby nad tym zapanować. Jeśli się na to nie zdecydujesz, będzie
się to powtarzać. Zaklęcia były koloru białego, tak?
— I czarnego.
— Czyli kogoś zabiłeś — stwierdził,
jakby nic się nie stało.
— Dzięki Merlinowi wroga, a nie
swojego.
— Na swojego nie byłbyś w stanie
tego rzucić. Każdy ma jakieś… hamulce — odpowiedział z przekonaniem, więc Harry
trochę się uspokoił. — Na szkoleniu nauczyłbyś się panować nad tą mocą. Poza
tym w planie nauczania mamy także różne formy teleportacji, magię bezróżdżkową
czy animagię, więc to też są bardzo przydatne umiejętności. Jest jednak pewien
warunek. Poza Czarnymi Feniksami są jeszcze inne stowarzyszenia, które mają
podobne moce. Niekoniecznie takie same, ale podobne. Niektóre nie są zbyt
przyjazne i zdarzają się ataki na inne organizacje.
— Czyli uczycie, ale jednocześnie
wymagacie, żeby wyszkoleni pomagali wam przy ataku.
— Dobrze ujęte — potwierdził. —
Na tym to polega.
— Wszystkim to na wstępie
mówicie? — zmarszczył brwi.
— Nie chcemy, żeby ktoś przyszedł
na szkolenie i później miał pretensje. Każdy podejmuje za siebie decyzję i
nikogo nie zmuszamy do tego szkolenia, chociaż prędzej czy później właściwie
każdy do nas przychodzi, bo nie może nad sobą zapanować. Chyba że wcześniej
atak go przerośnie i facet po prostu kipnie — dodał po chwili namysłu.
— Uczciwie — zauważył Harry. —
Dużo jest tych organizacji?
— Od nasrania — palnął, a Harry
zaczął się śmiać, gdy skrzywił się, jakby chciał cofnąć swoje słowa. — Dużo —
poprawił się, chociaż usta mu drgnęły, gdy dostrzegł reakcję chłopaka. —
Porozrzucane są po całym świecie, ale raczej ze sobą konkurujemy tylko na
najbliższym terenie. U nas toczy się to w obrębie Wielkiej Brytanii. Mamy
między sobą pakty, ale niektórzy pragną krwi, więc nie idą na żadne ugody i
napadają na innych.
— Ile trwa takie szkolenie? —
zapytał Harry.
— Trzy miesiące. Jeśli się
zgodzisz, zaczniesz dokładnie siedemnastego kwietnia razem z dwójką innych
chłopaków, którzy już się zgodzili.
— Chyba nie mam wyjścia —
stwierdził Harry, zerkając w stronę jakiegoś podpitego mężczyzny, który zaczął
kłótnię z barmanem.
— Komu jak komu, ale tobie chyba
to się przyda, no nie? — zauważył Brian, a chłopak zerknął w jego stronę.
— Gdzie to jest?
— W Szwecji, w naszym zamku. Nie
musisz przejmować się dotarciem na miejsce, bo przyjdę po ciebie dzień
wcześniej. Porozumiewać możesz się tylko listownie. Nikt z zewnątrz cię nie
odwiedza, ty nikogo nie odwiedzasz. Z doświadczenia wiemy, że takie kontakty
czasami strasznie utrudniają skupianie się na szkoleniu. Czyli co? Szesnastego
kwietnia o osiemnastej w parku na Grimmauld Place, zgoda?
Harry spojrzał na niego
zmrużonymi oczami.
— Skąd wiesz, gdzie mieszkam?
Brian zaśmiał się i popukał się
po skroni.
— Czuję, gdzie jest mój przyszły
podopieczny.
Harry westchnął.
— Zgoda.
Brian wydawał się być zadowolony.
— Jak Silver?
— Już się poczuł jak u siebie w
domu.
— Tam gdzie właściciel, tam jego
dom. Silver od kilku lat nie mógł znaleźć osoby, do której chciałby należeć,
więc wszyscy odetchnęli, że w końcu kogoś wybrał, bo aż żal było na niego
patrzeć.
— Wybredny?
— Strasznie, więc czuj się
zaszczycony — zaśmiał się. — To jesteśmy umówieni — dodał, wstając.
— Czemu wydajesz mi się jakiś
znajomy? — zapytał jeszcze Harry, zanim się pożegnał.
Brian uśmiechnął się lekko.
— Jestem krewnym Dumbledore’a. —
Harry pokiwał głową ze zrozumieniem. — W razie czego kontaktuj się ze mną przez
Silvera.
Pożegnali się. Harry westchnął. Miał
nadzieję, że nie pakuje się w jakieś olbrzymie bagno, ale wyglądało na to, że
Brian był wobec niego szczery. Teleportował się do domu, mając nadzieję, że
pozostali nie zaczną odwodzić go od tego pomysłu. Czekali na niego w salonie z
wyraźnym zniecierpliwieniem.
— I? — zapytali niemal
jednocześnie.
— Muszę wyjechać — powiedział
szczerze.
— Gdzie?
— Do Szwecji.
— Po co?
— Na szkolenie.
— Jakie znowu szkolenie? —
zdumiał się Ron.
— Takie, które pomoże mi nad sobą
zapanować.
— Przecież nad sobą panujesz.
— Patrząc na bitwę w Hogsmeade
raczej bym tego nie powiedział.
Zapadła chwila ciszy.
— Możemy jechać z tobą? —
zapytała niepewnie Ginny, ale pokręcił głową. — Ile? — dodała ciszej.
— Trzy miesiące.
— Musisz?
— Muszę, zanim stracę kontrolę
nad tym, co robię — powiedział szczerze. — Poza tym to mi pomoże w sprawie
Voldemorta. Potrzebuję tego.
— Skąd wiesz, że ten B.C…
— Brian Chanes.
Remus kiwnął głową.
— …że to nie jest żaden oszust?
Harry zastanowił się chwilę.
— Po prostu to czuję. Powiedział
mi co nieco o tym szkoleniu i nie sądzę, żeby to była jakaś ściema.
— Kiedy?
— Szesnastego kwietnia.
Jakby na potwierdzenie
prawdziwości słów Briana, do pokoju wleciał Silver, który przysiadł na jego
ramieniu. Harry patrzył na niego przez chwilę, a feniks wbijał w niego swoje
turkusowe spojrzenie, jakby zaglądał w jego serce. Harry westchnął, odwracając wzrok.
— Sami wiecie, że nie mam
wyjścia.
Nie odpowiedzieli, ale to mu
wystarczyło.
Hej,
OdpowiedzUsuńz tą poduszeczką to było świetne, no i ma Feniksa bardzo wybrednego…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia