Gdy
nadszedł dzień bitwy w Hogsmeade, wszyscy od rana chodzili zdenerwowani,
czekając niecierpliwie na godzinę deportacji. Ginny kręciła się po domu z
niemrawą miną. Także chciała iść walczyć, ale gdy tylko wspomniała o tym
Harry’emu, natychmiast jej tego zabronił. Wywiązała się awantura, ale twardo
postawił na swoim, mówiąc, że pozwoli jej na udział w walce, gdy osiągnie
pełnoletniość. Jeszcze się stawiała, chociaż nie miała żadnych szans na
wygraną. Dopiero gdy do kłótni wtrąciła się jej matka, odpuściła, gdyż kobieta
całym sercem poparła Harry’ego. Chodziła naburmuszona przez cały dzień i
dopiero tego dnia przestała się boczyć na chłopaka. Wiedziała, że chciał dla
niej jak najlepiej i nie mogła mieć o to do niego pretensji.
Patrzyła, jak przygotowują się do
bitwy, niecierpliwią i ostatni raz powtarzają, jaki jest plan. Stanęła obok
Harry’ego, który starał się nie pokazywać zdenerwowania. Jako przywódca musiał
być pewny swoich decyzji i nie mógł pokazać, że boi się, czy nie zrobił
jakiegoś błędu. Spojrzał na nią, więc uśmiechnęła się lekko, pokazując mu, że
złość jej minęła i jest z nim całym sercem. Odetchnął głośniej, lekko ściskając
jej dłoń.
— Idziemy — zadecydował.
Chwilę później w pomieszczeniu
zostały jedynie Ginny, pani Weasley i Fleur.
Na placu bitwy byli już aurorzy
rozstawieni na głównym placu Hogsmeade. Zakonnicy wzięli z nich przykład.
Panowała cisza przerywana jedynie krótkimi rozmowami i ostatnimi poleceniami.
Harry już dwukrotnie zdołał odczuć to, co się działo. Miał wrażenie, że ulatują
z niego wszystkie siły i wiedział, co to znaczy.
— Kwarmiany — szepnęła Hermiona i
po chwili już widzieli je przed sobą.
Zjawy zaczęły zbliżać się do
obrońców Hogwartu, wywołując panikę. Nikt nie wiedział, co to takiego i nie
było czemu się dziwić, skoro kwarmiany nie należały do popularnych stworów. Było
ich zaledwie kilka, jednak wystarczająco, by pozbawić sił wszystkie osoby,
które nie znały zaklęcia. Harry natychmiast przywołał złe wspomnienie, a z jego
różdżki wydobył się żółty lew, który dołączył do wyczarowanego przez kogoś
sokoła. Lew i sokół prędko przegnały zjawy. Harry nie odczuł tak wielkiego
zmęczenia, jak się spodziewał, co go trochę zdziwiło.
— Nic ci nie jest? — zapytał
Lunatyk, który również wyglądał na zaskoczonego.
— Nie jest tak jak zwykle —
mruknął z uniesioną brwią. — Jakbym przebiegł Hogwart dookoła i tyle.
— Może bardziej się uodporniłeś.
— Możliwe.
Chwilę później rozległ się trzask
towarzyszący teleportacji, a na placu pojawiło się około dwustu śmierciożerców.
Klątwy latały we wszystkie
strony. Przeciwnicy połączyli się w pary i ciskali w siebie zaklęciami bez
zahamowań. Jasne niebo oświetlało pole bitwy, a co jakiś czas odbity promień
leciał w jego stronę, by rozpłynąć się w powietrzu.
Harry nie czekał, aż jego
przeciwnik zacznie zasypywać go gradem uroków. Umknął przed zaklęciem
torturującym, jednocześnie ciskając w mężczyznę klątwą oszałamiającą. Nie miał
pojęcia, jakim sposobem udało mu się trafić, ale szybko znalazł kolejnego
przeciwnika, który nawinął mu się na oko. Chwilę później dostrzegł Rona
walczącego równocześnie z dwoma przeciwnikami. Chłopak najwyraźniej został
zaatakowany z zaskoczenia, bo nie mógł wykonać żadnego kontruderzenia, mając
czas jedynie na obronę bądź ucieczkę przed klątwami. Harry dołączył do niego,
by mu pomóc, a chwilę później zaczęli zyskiwać przewagę, gdy atakowali z
szybkością błyskawicy. Brunet wykorzystał sytuację, gdy walczący z nim
śmierciożerca potknął się i na moment stracił równowagę. Wystarczyło jedno
celne zaklęcie oszałamiające, żeby pozbyć się zwolennika Voldemorta. Nie
czekając na nic, powalił z nóg także przeciwnika Rona, gdy ten się tego nie
spodziewał. Impet zaklęcia sprawił, że mężczyzna runął na ziemię kilka metrów
dalej.
— Padnij! — krzyknął niemal
natychmiast Ron, więc obaj rzucili się na ziemię, unikając zaklęcia.
Harry poczuł, że ktoś wbija mu
różdżkę w gardło, jednak zanim zdążył pozbawić go przytomności, Ron zwalił go z
nóg, rzucając się facetowi na plecy i zapominając o różdżce. Wystarczył dobrze
wymierzony cios w głowę, żeby pozbyć się kolejnego śmierciożercy. Gdy tylko się
podnieśli, zaatakowało ich troje wrogów. Trafili na bardziej doświadczonych
przeciwników, którzy nie dali się tak szybko pokonać. Na ich ciałach pojawiły
się pierwsze obrażenia i ślady krwi. Harry w ostatniej chwili odbił jakieś
czarnomagiczne zaklęcie zmierzające w jego stronę. Promień wrócił w stronę
atakującego i uderzył go wprost w pierś, na której bardzo szybko pojawiły się
plamy krwi. Mężczyzna nie był w stanie unieść różdżki. Upadł na ziemię, tracąc
przytomność, a może nawet życie. Harry usłyszał niepohamowany śmiech Rona, więc
prędko odwrócił się w jego stronę. Najwidoczniej oberwał zaklęciem
Zniewalających Łaskotek i nie był w stanie walczyć.
— Avada… — zaczął śmierciożerca stojący nad nim.
— Drętwota! — krzyknął natychmiast Harry, a gdy mężczyzna upadł na
ziemię, wycelował w Rona. — Finite!
Rudzielec podniósł się, ciężko
dysząc po napadzie śmiechu. Harry nie wiedział, co działo się z nim później, bo
czyjeś zaklęcie odrzuciło go kilka metrów dalej. Przez moment zabrakło mu tchu,
jednak zmusił się do przeturlania, gdy kolejny promień leciał wprost w niego.
Tuż za jego plecami rozległ się wybuch, a on poczuł, jak grudki ziemi uderzają
go w plecy. Stęknął, gdy ktoś przewrócił się wprost na niego, wyrzucając z jego
płuc ostatnie tchnienie. Gdy tylko dostrzegł maskę śmierciożercy, wiedział, że
musi się ratować. Nie mógł oddychać, więc zacząć tłuc go pięściami, żeby go z
siebie zrzucić, ale miał strasznie mało sił. Facet bronił się jak oszalały, aż
w końcu chwycił go za gardło. Przed oczami pojawiły mu się czarne plamy.
Wiedział, że zaraz straci przytomność, więc dopóki jeszcze miał jakieś szanse,
zaczął szukać dłonią jakiegoś kamienia. Zacisnął dłoń na niezbyt wielkim
odłamku muru, lecz zanim zdążył go podnieść, jakieś zaklęcie uderzyło w łokcie
faceta, który runął na niego całym ciałem. Harry wciągnął odrobinę powietrza i
zwalił z siebie śmierciożercę, by go nie przygniatał. Prędko odszukał swoją
różdżkę, która gdzieś się zawieruszyła w trakcie jego walki o życie i zerwał
się do pionu. Długo nie musiał czekać na przeciwnika. Harry niemal wpadł
pomiędzy walczącego Syriusza z dwoma przeciwnikami, ale w ostatniej chwili odskoczył
do tyłu, żeby nie oberwać zaklęciem i rzucił tarczę. Krew w nim zawrzała, gdy
rozpoznał Bellatriks. Kobieta wybuchnęła opętańczym śmiechem, co jeszcze
bardziej go zdenerwowało, jednak nie miał czasu na pozbycie się kobiety, bo do
walki dołączył trzeci śmierciożerca. Czuł, że Syriusz także nie jest tak
skoncentrowany na walce jak zwykle. Najwidoczniej widok i głos Bellatriks jego
również wyprowadzał z równowagi. Niemal czuli, że kobieta z nich szydzi. Śmiała
się, odbijając zaklęcia i atakując ich, jakby dobrze się bawiła. Harry ledwo
uchronił się przed rzuconą przez nią klątwą torturującą, co spotkało się z jej
jeszcze głośniejszym śmiechem. Łapa niemal wpadł w furię i cisnął w nią
nieprzyjemnym zaklęciem. Zdołał ją drasnąć, ale to nie przeszkodziło jej w
dalszym śmianiu się z ich wysiłków. Harry przestał nad sobą panować i poczuł,
że dzieje się z nim coś dziwnego. Powalił jednego ze śmierciożerców zaklęciem,
którego nawet nie kojarzył, a wokół ciała mężczyzny szybko zbierała się kałuża
krwi. To sprawiło, że Bellatriks na moment zamarła, najwidoczniej bardzo
zaskoczona tym, co się stało. Harry odwrócił się do drugiego śmierciożercy,
który zdrętwiał, jakby ktoś trafił go zaklęciem paraliżującym, a po chwili zaczął
się cofać, widząc niemal rażące nienawiścią oczy chłopaka.
— Co ty robisz?! — wrzasnęła na
niego wściekle Bellatriks, ale zamilkła, gdy Harry skierował wzrok wprost na
nią.
Oczy chłopaka naprawdę świeciły. Wycelował w śmierciożercę,
który był zbyt przerażony, żeby zareagować.
— Iromteus — pomyślał Harry.
Śmierciożerca zaczął się trząść
jak oszalały, a gdy Harry machnął lekko różdżką, czarny promień uderzył go
wprost w pierś. Wszyscy wiedzieli, że nie istnieją zaklęcia o czarnej barwie
promienia, więc kompletnie ich zamurowało. Śmierciożerca wyleciał w powietrze
na jakieś trzy metry w górę, a później z całym impetem uderzył w ziemię. Jęknął
słabo z bólu, a później zamilkł. Przestał się ruszać, przestał oddychać. Harry
odwrócił się w stronę Bellatriks, jednak ona odsunęła się o krok i spanikowała,
deportując się. Chłopak opuścił różdżkę, a jego oczy trochę przygasły. Syriusz patrzył na niego z
rozszerzonymi oczami.
— Coś ty zrobił? — wydukał.
Podbiegł do nich kolejny
śmierciożerca. Oczy Harry’ego na nowo rozbłysły. Magią niewerbalną wysłał w
niego czarny promień, a mężczyzna po chwili podzielił los swojego kompana.
Harry wciągnął głęboko powietrze, żeby się uspokoić, a jego oczy przybrały
normalny kolor.
— Co to było? — wykrztusił
Syriusz.
— Nie wiem — odpowiedział
szczerze chłopak.
— Jak to nie wiesz?
— Normalnie — stwierdził
zdezorientowany.
Gdy wrócili do walki, Harry
próbował rzucić nowopoznane zaklęcie, jednak, ku jego zdumieniu, nie pamiętał
formułki. Jego próby zostały przerwane pojawieniem się dementorów. Plac został
zalany widmami różnorodnych zwierząt, które natychmiast zaczęły rozgramiać
zjawy z każdej strony. Voldemort najwyraźniej nie spodziewał się bitwy i oporu
ze strony jego przeciwników, ponieważ było tak mało, że Zakon Feniksa z łatwością
je pokonał. Harry’emu podniosło się ciśnienie, gdy dostrzegł, że Bellatriks
wróciła na pole bitwy. Działała na niego jak płachta na byka, a jego oczy
ponownie zabłysnęły żądzą zemsty. Ruszył w jej stronę, ale na drodze stanął mu
jakiś śmierciożerca. Harry prędko przeniósł na niego spojrzenie i bez
przemyślenia cisnął w niego zaklęciem, którego jeszcze chwilę wcześniej nie
pamiętał.
Zatrzymał się w miejscu, gdy
blizna boleśnie zapiekła.
— VOLDEMORT! — ryknął ktoś, a na
polu bitwy zapanowała lekka panika.
Harry postanowił odpuścić sobie
Bellatriks. Voldemort był poważniejszym zagrożeniem. Nie miał zamiaru dzisiaj
się poddać. Najpierw chciał zniszczyć wszystkie horkruksy. Wiedział, że nie
powinien rzucać się w paszczę lwa, lecz czuł, że jest w stanie zrobić coś,
przez co Riddle się wycofa. Czuł w sobie siłę, o jaką nigdy się nie
podejrzewał. Jego oczy nadal się iskrzyły i miał wrażenie, że jest w stanie
zrobić więcej, niż wcześniej przypuszczał. Ruszył biegiem w stronę miejsca,
gdzie było najwięcej zamieszania.
Voldemort bez problemu pokonywał
stojących mu na drodze aurorów i Zakonników. Gdy dostrzegł Harry’ego,
uśmiechnął się szyderczo, sprawiając, że jego przeciwnicy zostali odepchnięci
kilka metrów dalej i przewróceni na ziemię.
— Harry — powiedział z ironią
mężczyzna, kiedy stanęli naprzeciwko siebie. Czerwone i jaskrawozielone
tęczówki skrzyżowały się. — Powtórka z rozrywki?
— Nie tym razem — odpowiedział
cicho.
Czuł się bardzo pewnie, bo w jego
żyłach płynęła moc, jakiej nie znał. Wywiązała się walka, a Syriusz ze
zdumieniem stwierdził, że Harry bez problemu odbija zaklęcia uśmiercające, co
przecież nie było możliwe. Walczący obserwowali pojedynek, jakby zapomnieli, że
toczy się bitwa.
— Co on robi? — wydusiła Hermiona
w wyraźnym szoku, gdy zobaczyła czarne i białe promienie lecące od strony
przyjaciela. — Przecież takie zaklęcia nie istnieją. I… co się stało z jego
oczami?
— Nie wiem, ale w trakcie bitwy
zdarzało mu się to kilka razy — odpowiedział Łapa, nie odrywając wzroku od
pojedynku.
Śmierciożercy zaczęli panikować,
gdy dostrzegli, że ich Pan traci przewagę w walce z nastolatkiem. Voldemort
musiał to również dostrzec, bo w jego oczach pojawiła się furia. Obaj byli
poranieni, ale to Harry niemal non stop atakował i gdyby nie szybkie reakcje
Riddle’a, ten prędko padłby na ziemię pokonany. Adrenalina sprawiała, że Harry
nie odczuwał dość poważnych zranień. Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Nie
kontrolował tego, co zrobi, ani zaklęć, których rzucał. Wszystko robił
instynktownie. Odskoczył przed promieniem, który zmierzał w jego stronę.
Voldemort wykorzystał sytuację do ucieczki. Wycofał się jak pies z podkulonym
ogonem, pokazując, że przegrał. Śmierciożercy uciekli zaraz za nim. Obrońcy
Hogwartu zaczęli wiwatować. Harry z kolei patrzył przed siebie, jakby dopiero
do niego dotarło, co przed chwilą zrobił.
— Stary, co to było?! —
powiedział Ron, podchodząc do niego z rozszerzonymi z wrażenia oczami.
Harry pokręcił głową, dając znać,
że nie ma pojęcia i zerknął w dół, gdy zaczął odczuwać pierwsze skutki walki.
Dolną część koszulki miał przesiąkniętą krwią, która najwidoczniej zdążyła
spłynąć jeszcze niżej, gdyż spodnie również nie były w dobrym stanie. Musiał
być dość ciężko ranny, chociaż jeszcze to do niego nie docierało. Czuł na sobie
spojrzenia pełne szacunku, gdy obrońcy Hogwartu zaczęli zajmować się rannymi,
zmarłymi i śmierciożercami, którzy nie byli w stanie uciec.
— Jesteś cały we krwi —
powiedziała słabo Hermiona, podbiegając do niego.
— Nic mi nie jest — mruknął.
— Zawsze tak mówisz. Tak w ogóle…
Co to było?!
Spojrzał na nią dziwnym wzrokiem.
— Nie wiesz?
— Skąd mam wiedzieć? To ty
używałeś jakichś dziwnych zaklęć — powiedziała z niedowierzaniem.
— Też nie wiem — mruknął pod
nosem.
Zakonnicy zaczęli przenosić
swoich rannych kompanów do Kwatery Głównej.
— Też musisz wracać — powiedział
Łapa, gdy zobaczył, że Harry bardzo szybko blednie, jakby dopiero odczuwał
skutki walki z Riddlem. — Niech cię ktoś poskłada i wtedy wrócisz — dodał
głośniej, gdy Harry otworzył usta, żeby zaprotestować. — Lunatyk i Szalonooki
na razie wszystkim się zajmą.
Posłuchał go z niechęcią. Razem z
nim teleportował się Ron, który miał go przypilnować. Rozejrzeli się po ulicy,
żeby dostrzec, czy nie ma tutaj żadnego mugola i szybko weszli do domu. Po
korytarzu kręcili się Zakonnicy i osoby, które znały się na uzdrowicielstwie.
Weszli do salonu, gdzie najwidoczniej przenoszono rannych. Ginny wbiła
spojrzenie w Harry’ego, a później przeniosła wzrok niżej, dostrzegając mnóstwo
krwi. Zaciągnęła go na kanapę, wołając kogoś, kto miał się nim zająć. Na
horyzoncie pojawił się Mark – uzdrowiciel, który już dwukrotnie zajmował się
chłopakiem i którego zwerbowali do Zakonu.
— Gdzie dostałeś?
— Chyba w brzuch.
— Chyba?
— Jeszcze w żyłach krąży mi
adrenalina i nic nie czuję — przyznał.
Mężczyzna podciągnął mu koszulkę.
Ginny i Ron rozszerzyli oczy.
— Chyba?! Masz dziurę w brzuchu!
— krzyknęła dziewczyna.
Harry zerknął na siebie i
stwierdził, że to nie był dobry pomysł. Zrobiło mu się słabo, gdy dostrzegł, że
Ginny miała rację. Z boku brakowało mu sporej części skóry. Po chwili
zorientował się, że dziewczyna zaczęła go wachlować gazetą, żeby nie zemdlał.
Mark najwyraźniej stwierdził, że jego stan jest bardzo poważny, bo pobiegł
gdzieś po eliksiry, taranując po drodze Syriusza, który przyprowadził jakiegoś
kulawego mężczyznę.
— Pali się? — zapytał za nim.
— Gorzej! — odkrzyknął.
Ginny zaczęła wachlować Harry’ego
jeszcze intensywniej, gdy zakręciło mu się w głowie.
— O Merlinie — wydusił Łapa, gdy
zobaczył, w jak poważnym stanie był jego chrześniak.
Mark wrócił, prędko rzucając
zaklęcia i polewając ranę eliksirami.
— Rany boskie, kto cię tak
urządził? — powiedział, gdy rana zrastała się strasznie wolno.
— Wychodzi na to, że Voldemort —
odparł słabo.
Mark zaklął.
— Ginny, wachluj — dodał prędko,
gdy dziewczyna zamarła.
Zaczęła machać gazetą jak
oszalała. Mark kręcił z niedowierzaniem głową, ponownie używając eliksiru i
mamrocząc coś pod nosem. Łapa usłyszał słowa dziura, szajbus i nienormalny, ale w ostrzejszej wersji.
Miał przy tym taką minę, jakby się dziwił, że Harry jeszcze jest przytomny albo
nawet żywy.
— Posklejałeś mnie? — zapytał
Harry po chwili.
— Posklejałem, ale…
— Dobra, muszę iść — przerwał mu,
nie słuchając żadnych ostrzeżeń, że powinien trochę poleżeć i odpocząć.
Mark warknął rozeźlony, gdy
zerwał się do pionu. Wymienił z Ginny spojrzenie.
— Przypilnuję go — mruknęła
zrezygnowana, a on machnął jedynie ręką. — Idę z tobą, zanim zrobisz jakieś
głupstwo — dodała do chłopaka.
Syriusz deportował się zaraz za
nimi i Ronem, cały czas dziwiąc się, co się działo z chłopakiem w ciągu
ostatnich godzin.
Hej,
OdpowiedzUsuńto było wspaniałe ciekawe co to za moc, rzucał zaklęciami, s potem ich nawet nie pamiętał…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia