Harry i Ron
leżeli w łóżkach, jednak oczy mieli szeroko otwarte. Żeby nie wzbudzić
podejrzeń pani Weasley, przebrali się w piżamy i zamknęli w pokoju o normalnej
porze. Gdy do wybicia drugiej w nocy pozostało pół godziny, obaj wrzucili na
siebie zwykłe ubrania. Pięć minut później do ich pokoju cicho weszły Ginny i
Hermiona, starając się zrobić jak najmniej hałasu. Starsza Gryfonka rzuciła
zaklęcie wyciszające na pomieszczenie i dopiero wtedy się odezwała:
— Jesteście gotowi?
Pokiwali twierdząco głowami.
Ginny chwyciła Harry’ego za łokieć. Rozległ się trzask towarzyszący deportacji
stłumiony przez zaklęcie i pokój opustoszał. Przed budką telefoniczną
prowadzącą do Ministerstwa Magii stał już Remus. W piątkę poczekali na
Terry’ego Boucha, który zjawił się po chwili. Wszyscy weszli do budki
telefonicznej, która miała ich przetransportować do budynku. Lunatyk wcisnął
odpowiedni numer.
— Witamy w Ministerstwie Magii. Proszę
podać imię, nazwisko i sprawę — powiedział chłodny kobiecy głos.
— Terry Bouch, Remus Lupin,
Ronald Weasley, Ginewra Weasley, Hermiona Granger i Harry Potter. Misja
ratunkowa.
Z otworu wyleciały plakietki,
które schowali do kieszeni, stwierdzając, że nie będą im potrzebne. Kobieta coś
jeszcze mówiła, jednak Harry był zbyt zdenerwowany, żeby skupić się na jej
słowach. Zanim wysiedli, rozejrzeli się po atrium, by sprawdzić, czy nikogo nie
ma. Terry rzucił zaklęcie omamiające na ochroniarza, który jeszcze nie zdążył
ich dostrzec. Prędko przeszli do windy, a Harry wcisnął właściwy guzik. Niecierpliwie
czekali, aż dotrą na odpowiednie piętro.
— Departament Tajemnic —
powiadomił chłodny głos.
Wysiedli na znanym im korytarzu.
Terry ruszył przodem, reszta zaraz za nim. Stanęli przed czarnymi jak smoła
drzwiami, które same się otworzyły. Kiedy tylko je zatrzasnęli, ściany zaczęły
wirować. Bouch mruknął coś pod nosem, gdy wszystko się zatrzymało, a następnie wskazał
odpowiednie drzwi. Zaraz po wejściu w oczy rzucił im się znajomy widok:
kamienny łuk z falującą czarną zasłoną. Rozeszli się po całym pomieszczeniu,
aby znaleźć ukryte drzwi. Harry kręcił się między ławkami, by znaleźć coś, co
mogło go nakierować na odpowiednie miejsce. Nieświadomie zbliżył się do
kamiennego łuku, a do jego uszu dotarły szepty. Zrobił kilka kroków w stronę
podium.
— Harry! — krzyknęła Hermiona,
widząc, że znowu wpadł w ten dziwny trans.
Remus prędko do niego podszedł i
odciągnął od zasłony. Chłopak otrząsnął się.
— Harry, chyba znalazłem drzwi! — zawołał Ron.
Wszyscy przenieśli na niego
spojrzenia i natychmiast ruszyli w jego stronę. Z daleka nie mieli szans na
znalezienie wrót, ale gdy stanęli metr przed nimi, okazało się, że w murze
znajduje się ich ledwo dostrzegalny kontur.
— Nie musisz tam iść — powiedział
jeszcze Remus z obawą w oczach.
— Teraz już muszę — odparł cicho
brunet.
— Będziemy na was czekać — mruknął
Lunatyk, choć nie wyglądał na przekonanego.
Harry, działając instynktownie, dotknął
dłonią ściany, która zaczęła się otwierać, ukazując wejście.
— Wrócę. Razem z Syriuszem — rzekł
na koniec i wszedł za drzwi, które po chwili się zamknęły.
Odetchnął głęboko, ściskając
mocno różdżkę. Wiedział, że kwiarmiany mogą go zaatakować w każdej chwili,
dlatego rozglądał się czujnie po korytarzu oświetlonym jedynie mdłym blaskiem,
który wydobywał się ze ścian. Wbił wzrok przed siebie, aby zorientować się, jak
długą drogę musi przebyć, jednak odniósł wrażenie, że korytarz nie ma końca.
Ruszył przed siebie, mając się na baczności. Stracił poczucie czasu. Wydawało
mu się, że krążył w tunelu już kilka godzin, chociaż minęło zaledwie kilka
minut. Nagle zaczęło brakować mu sił. Ciężko mu się oddychało, czuł fizyczne
wyczerpanie. Dopiero po chwili zorientował się, co to może znaczyć, więc ścisnął
różdżkę jeszcze mocniej. Niespodziewanie przed nim pojawiły się zakapturzone
postacie podobne do dementorów. Unosiły się w powietrzu, za nimi powiewały
szaty w niebieskim odcieniu, a spod kapturów wystawały żółte oczy. Harry powtarzał
sobie w myślach, że musi się skupić, więc zareagował dopiero po chwili,
przypominając sobie śmierć Dumbledore'a.
— Camentum! — krzyknął.
Na końcu jego różdżki uformował
się żółty lew, który natychmiast pognał w stronę potworów. Udało mu się pokonać
kilka z nich, a później zniknął. Harry zacisnął zęby, by powstrzymać ubywające
siły i rzucić zaklęcie jeszcze raz, wykorzystując inne wspomnienie. Śmierć
Cedrika wbiła się w jego umysł jak kolec.
— Camentum!
Czuł, że cały drży, gdy lew po
raz kolejny wydostał się z jego różdżki. Kwarmiany i zaklęcie wysysały z niego
całą energię potrzebną do przejścia kolejnych metrów. Upadł na kolana, gdy
klątwa ponownie przestała działać, a miał przed sobą jeszcze kilka ostatnich
potworów. Po raz ostatni przywołał złe wspomnienie, z nadzieją, że to ostatni
raz.
— Camentum!
Harry oparł się o ścianę,
trzymając ostatkami sił dłoń w górze, by pozbyć się reszty stworów. Upuścił
różdżkę na ziemię, gdy ostatni kwarmian został pokonany przez lwa. Zamknął
oczy, nie mając na nic siły. Nie mogę
zasnąć. Nie mogę zasnąć. Nie mogę zasnąć — powtarzał sobie w myślach,
jednak zmęczenie zaczęło dominować. Powoli zaczął odpływać, gdy nagle głosik rozsądku
wrzasnął mu w myślach: Syriusz!
Natychmiast otworzył oczy i prędko podniósł się do pionu, żeby go nie kusiło.
Ruszył dalej, chociaż czuł, że nogi ma jak z waty. Cały czas przytrzymywał się
ściany z nadzieją, że to mu pomoże dotrzeć do chrzestnego. W pewnym momencie
oparł się o mur, a powieki opadły na dół. Uderzył się z całej siły w twarz z
otwartej dłoni, aż zabolało. Wciągnął głośno powietrze, drżącymi palcami
przeczesał włosy i poszedł dalej. Zmuszał swoje ciało do wysiłku ponad normy.
Zwolnił, gdy dostrzegł przed sobą inny kształt.
— Drzwi — szepnął z
niedowierzaniem.
Zacisnął zęby i przyspieszył,
chociaż ciało wyło z bólu. Położył dłoń na drzwiach takich samych jak te,
którymi tutaj wszedł, a te zaczęły się otwierać.
— Ktoś idzie — usłyszał czyjś
zaskoczony głos.
Wszedł do środka, ledwo trzymając
się na nogach. I zobaczył go…
— Syriusz... — szepnął.
Chciał do niego podejść, ale
upadł na kolana. Łapa zerwał się z ziemi i podbiegł do niego z szokiem na
twarzy.
— Merlinie kochany, Harry...
Syriusz ukląkł przy nim i
przytulił go, nadal nie wierząc, że chłopak zrobił coś tak szalonego, jak
wejście za zasłonę tylnymi drzwiami, o których dużo tutaj słyszał. Ponad jego
ramieniem Harry dostrzegł, że jest tu więcej postaci. Ktoś roześmiał się,
mówiąc:
— Szalony chłopak.
— Zwariowałeś. Normalnie
zwariowałeś — powiedział Łapa, a Gryfon nie potrafił powstrzymać krótkiego i
słabego śmiechu.
— Musicie iść. Drzwi niedługo się
zamkną i już stąd nie wyjdziecie — odezwał się jakiś mężczyzna. — Skoro
dotarłeś aż tutaj, to dasz radę wrócić — dodał do Harry’ego, który starał się
podnieść do pionu.
— Może być kiepsko — odparł ze
zmęczeniem w głosie.
— Pomogę ci — zaoferował od razu
Syriusz, stawiając go na nogi.
Dostrzegł i poczuł, że Gryfon
ledwo na nich stoi, więc go przytrzymał.
— To do zobaczenia w innym świecie
— rzekł ktoś. — My musimy jeszcze poczekać.
— Do zobaczenia — odpowiedział Łapa,
a następnie wyszedł, prowadząc swojego chrześniaka, który po raz kolejny uratował
mu życie.
Za drzwiami Syriusz jeszcze raz
spojrzał na Harry’ego, aby ocenić jego stan. Wyraźnie dostrzegł wyczerpanie w
oczach, które powiedziały mu, jak ciężką drogę przebył chłopak, aby go stąd
wyciągnąć. Zrobili może kilka metrów, gdy nagle Gryfon wbił wzrok w jeden
punkt, zatrzymując się w miejscu. Łapa przeniósł tam spojrzenie i dotarło do
niego, że to gnębice, o których mówił mu mężczyzna, który wpadł na zasłonę w
trakcie badań. Przed nimi pojawiła się przejrzysta plansza przypominająca ekran
telewizora. Wyświetliło się wspomnienie Harry’ego z jego dzieciństwa, o którym Łapa
nie miał zielonego pojęcia. Nie miał zamiaru tego oglądać. Ważniejsze było
wyprowadzenie stąd chłopaka, zanim gnębice doprowadzą go do takiego stanu, że
nie będzie chciał wyjść z tego miejsca.
— Chodź — szepnął, ciągnąc go za
sobą, ale brunet stał w miejscu jak skamieniały, nie odrywając wzroku od
wydarzeń dziejących się na ekranie.
Łapa zerknął tam, dostrzegając
wspomnienie z Turnieju Trójmagicznego.
— Harry, chodź. Nie patrz na to —
powiedział, jednak ten nadal nie reagował.
Wpatrywał się w scenę bitwy, do
której doszło w trakcie ślubu Billa i Fleur. Kątem oka animag zobaczył obraz
zaklęcia uderzającego Harry’ego, który zaczął mocno krwawić.
— Musimy iść. Nie możemy tu
zostać — mówił natarczywie, starając się wyrwać chłopaka z transu.
Mimo wcześniejszego osłabienia
ciała, Harry stał dość pewnie i niemal nie drgnął z miejsca, gdy Łapa z całej
siły pociągnął go za sobą. Potrząsnął nim, ale to nic nie dało. Spojrzał na
ekran, w momencie gdy ukazała się śmierć Dumbledore’a. Na chwilę sam stanął jak
wmurowany z szokiem na twarzy.
— Merlinie — szepnął. Otrząsnął
się z zaskoczenia i zasłonił sobą obraz. Harry nadal wpatrywał się w to samo
miejsce, chociaż nie mógł już oglądać wspomnień. Łapa chwycił go za twarz, aby
chłopak na niego spojrzał. Wzrok Harry’ego był niepokojąco pusty. — Musimy stąd
wyjść. Chodź.
— Idź sam — odparł słabym głosem.
— Nigdzie bez ciebie nie pójdę.
— Nie chcę iść — szepnął jak w
transie.
— W takim razie zostanę tutaj z
tobą.
— Nie po to po ciebie
przychodziłem…
— Przyszedłeś też po to, żeby
wyjść razem ze mną. Albo idziemy razem, albo zostaję z tobą.
Syriusz pociągnął go jeszcze raz.
Tym razem chłopak zrobił krok w przód, chociaż z wyraźnym wahaniem. Powolnymi
ruchami przeszli wreszcie przez ekran, który zniknął, gdy tylko Harry stanął za
nim. Z jego oczu wreszcie zniknęła ta niepokojąca pustka, którą zastąpiło
wcześniejsze zmęczenie.
— Trzymasz się? — spytał Łapa.
— Jakoś — wymamrotał.
Zdążyli zrobić zaledwie kilka
metrów, gdy na nowo pojawiły się kwarmiany. Harry jęknął rozpaczliwie, jednak
wydarzenia sprzed chwili pozwoliły mu na szybsze przywołanie wspomnień. Z jego
różdżki wyleciał żółty lew. Dwukrotne rzucenie zaklęcia okazało się gwoździem
do trumny. Usiadł na ziemi, opierając się o ścianę, gdy stracił resztki sił.
— Jeszcze kawałek — powiedział
Łapa, kucając przy nim.
— Daj spokój. Nawet nie wstanę —
szepnął słabo, zamykając oczy.
— Więc cię zaniosę na plecach.
Harry z zaskoczeniem otworzył
oczy, gdy Syriusz pociągnął go do góry jak szmacianą lalkę.
— Jesteś nienormalny — stwierdził
cicho, machając ręką, a mężczyzna spojrzał na niego z triumfalną miną.
— W końcu jestem Huncwotem. Lekko
już posiwiałym, ale jednak — odpowiedział, prowadząc go dalej.
Dostrzegli drzwi. Chłopak miał
wrażenie, że minęło pół godziny, zanim tam dotarli. Jak przez mgłę zobaczył
podbiegających przyjaciół, a później zupełnie stracił panowanie nad sobą i
upadłby na ziemię, tracąc przytomność, gdyby nie ramię Syriusza.
Patrząc na chrześniaka, Łapa miał
wrażenie, że chłopak nie dotrze do wyjścia. Wyglądał jak duch, jednak cały czas
podtrzymywał, że jest dobrze i zaraz stąd wyjdą, trzymając się ostatniej nitki
nadziei na uwolnienie z tego miejsca. Mimo bardzo złego stanu, Harry szedł
dalej, choć Syriusz nie miał pojęcia, jak znajduje w sobie jeszcze tę odrobinę
siły. Kiedy wreszcie dotarli do drzwi, nie mógł uwierzyć, że wreszcie im się
udało. Zobaczył Remusa, Ginny, Rona, Hermionę i Terry’ego Boucha, którego znał
z Zakonu Feniksa. Jednocześnie pod Harrym ugięły się nogi, a on dostrzegł, że w
końcu zupełnie się poddał i zemdlał z wyczerpania. Podtrzymał go przed upadkiem
i położył na ziemi.
— Musimy go wyprowadzić przed
Ministerstwo — powiedział Bouch. — Stąd się nie teleportujemy.
— Pomóżcie mi go podnieść —
odparł Syriusz.
— Nic ci nie jest? — zapytał
Remus.
Łapa uśmiechnął się lekko.
— Czuję się jak nowonarodzony.
Ron podszedł do Łapy. Obaj zarzucili
na siebie ramiona Harry’ego i podnieśli go do pionu. Prędko ruszyli do wyjścia
zaraz za Terrym. Gdy tylko Hermiona zatrzasnęła drzwi, ściany zaczęły wirować.
Bouch wymruczał coś i ukazały się drzwi wyjściowe. Przeszli przez korytarz i
wkroczyli do windy. Ginny nerwowo stukała stopą o podłogę, gdy zbyt wolno
jechali na najwyższe piętro. Syriusz zauważył, że non stop zerka na
nieprzytomnego chłopaka z troską i zastanawiał się, czy coś między nimi jest.
Wyszli w atrium. Remus i Terry rozejrzeli się po pomieszczeniu, żeby sprawdzić,
czy na kogoś nie wpadną, ale było pusto. Szybko wsiedli do windy, która miała
ich wywieźć przed Ministerstwo Magii. Odetchnęli z ulgą, gdy znaleźli się na
ulicy.
— Przed Grimmauld Place —
powiedział Remus do Łapy.
Ron ostrożnie wyswobodził się, by
Syriusz mógł się deportować. Po chwili zjawili się przed Kwaterą Główną.
Lunatyk przekazał mężczyźnie nowe hasło. Przed ich oczami pojawił się budynek.
— Po co zmienialiście? —
zainteresował się Łapa.
Remus zerknął na niego.
— Zaraz ci wszystko wytłumaczę.
Dużo się zmieniło w trakcie twojej nieobecności.
— To prawda, że Dumbledore nie
żyje?
— Prawda — mruknął.
Później w ciszy weszli do domu.
Szybko przenieśli Harry’ego do jego pokoju, robiąc przy tym sporo hałasu, co
sprowadziło panią Weasley.
— Dzieci, co wy tutaj…? — Kobieta
stanęła zaskoczona w miejscu, gdy dostrzegła Łapę. — S-syriusz?
— W pełnej okazałości —
uśmiechnął się.
— Tutaj. — Ginny otworzyła drzwi
do pokoju nieprzytomnego chłopaka.
— Kochany Merlinie, co się stało
Harry’emu? — przeraziła się Molly.
— Zaraz wszystko ci wyjaśnimy —
odpowiedział Remus.
Położyli Gryfona na łóżku.
— Nic mu nie będzie? — zaniepokoiła
się Ginny.
— Jest wyczerpany. Musi wypocząć
— rzucił Bouch.
Gdy zeszli do jadalni, żeby
wszystko wytłumaczyć Molly, mężczyzna wrócił do domu. Syriuszowi nie umknęło,
że Ginny została w pokoju Harry’ego i stwierdził, że musi się tego zaraz dowiedzieć.
— Czy ktoś mi w końcu powie, o co
tutaj chodzi? — zdenerwowała się wreszcie pani Weasley. — Przyszliście w środku
nocy z nieprzytomnym Harrym i zmartwychwstałym Syriuszem!
— Myślę, że musimy zacząć od
tego, że nigdy nie byłem martwy — odpowiedział Łapa. — Za zasłoną można żyć.
— Harry’emu nie dawało to
spokoju, dlatego porozmawiał o tym z Terrym, który pracował w Departamencie
Tajemnic — dodał Lunatyk. — Dowiedział się, jaka jest sytuacja i postanowił
spróbować. Jak widać, z pozytywnym efektem.
— Ale dlaczego jest nieprzytomny?
— Sądzę, że to skutek spotkania kwarmianów
i zaklęcia przeciwko nim. Niedługo powinien dość do siebie.
Łapa postukał paznokciami w blat
stołu.
— Muszę zaspokoić swoją ciekawość
— stwierdził i wskazał sufit, gdzie znajdował się pokój Harry’ego. — Oni coś
ten teges?
Wszyscy roześmiali się szczerze.
— Tak, oni coś ten teges —
zachichotała Hermiona. — Można powiedzieć, że od kilku miesięcy.
Syriusz pokiwał głową z
uśmiechem.
— Co się stało z Dumbleodrem? —
zapytał, trochę poważniejąc.
— Snape go zabił jakiś miesiąc
temu — mruknął Remus.
— Sukinsyn — syknął Łapa. — Od
początku mówiłem, że ta szumowina jest zdrajcą. Kto go zastępuje w Zakonie?
Remus wymienił spojrzenie z
Molly.
— Harry — odparła kobieta.
Syriusz wytrzeszczył oczy.
— Co?!
— Dumbledore przekazał mu
dowództwo nad Zakonem w testamencie — odpowiedział Lunatyk. — Uwierz, że
byliśmy równie zaskoczeni jak ty.
— No nieźle — wydukał z
rozszerzonymi oczami. — A kto został zastępcą?
— Jak osioł uparł się na mnie —
odparł Remus.
— Dlaczego mnie to nie dziwi? Chyba
musicie mi co nieco opowiedzieć.
Harry rozgląda się po miejscu, w którym się znajduje. Rozpoznaje
cmentarz, na którym odrodził się Voldemort. Gdy podnosi głowę, czarnoksiężnik
stoi tuż przed nim. Harry chce podnieść różdżkę, ale orientuje się, że jej nie
posiada, przez co serce bije mu jeszcze szybciej niż normalnie. Dostrzega wokół
siebie śmierciożerców i związanych przyjaciół, choć twarze jego bliskich są
lekko rozmazane, jakby oglądał ich przez delikatnie zaparowaną szybę. Voldemort
coś do niego mówi, ale Harry go nie słyszy, jakby nagle ogłuchł. Niespodziewanie
jego ciało przeszywa prąd bólu. Upada na ziemię i wije się na trawie, chcąc
odpędzić od siebie uczucie rozrywania na strzępy. Słyszy śmiechy śmierciożerców,
a na ich czele stoją Bellatriks Lestrange i Lucjusz Malfoy. Chwila ulgi
zamienia się w kolejne katusze, gdy dwójka śmierciożerców rzuca na niego
zaklęcia torturujące. Nie może już wytrzymać, pragnąc tylko śmierci.
Obudził się późnym rankiem. Czuł
się, jakby poprzedniego dnia ktoś zmuszał go do jakiegoś morderczego treningu.
Z lekkim jękiem rozciągnął się, mocno się krzywiąc. Po chwili postanowił
jeszcze trochę poleżeć, więc ponownie zakrył się kołdrą, jednak gdy tylko
zamknął oczy, otworzyły się drzwi. Ginny uśmiechnęła się szeroko, gdy
dostrzegła, że już się obudził. Cmoknęła go na powitanie w usta. Ktoś gwizdnął.
Harry cisnął w Syriusza poduszką, a ten zaśmiał się w odpowiedzi.
— Puka się — oznajmił Gryfon.
— Zamyka się drzwi — odparował z
uśmiechem.
Harry patrzył na niego przez
chwilę.
— I tak się puka — stwierdził, a
Łapa roześmiał się.
— Nie należę do osób
kulturalnych.
— Kultura to twój wróg.
— Jesteś chamski — odpowiedział,
komicznie opuszczając kąciki ust.
— Dlatego z tobą wytrzymuję.
Ginny wybuchnęła śmiechem, gdy
Syriusz z oburzeniem rzucił w Harry’ego poduszką. Chłopak roześmiał się.
Wiedział, że teraz wszystko będzie dobrze.
Witam,
OdpowiedzUsuńwspaniały, Syriusz jednak powrócił, dzięki Harremu, i to zaskoczenie Syriusza, kto został nowym przywódca Zakonu...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia