środa, 30 marca 2016

II. Rozdział 14 - "Co się ze mną dzieje?"

Ziewnął potężnie, robiąc sobie poranną kawę. W domu panowała błoga cisza, którą aktualnie ubóstwiał. Czasami jej nie znosił, jednak teraz była idealna. Wypił łyk gorącego napoju, wyciągając z lodówki ser i szynkę. Machnięciem ręki pokroił produkty i zrobił sobie kanapkę. Z kubkiem w dłoni odwrócił się w stronę jadalni. Naczynie wysunęło mu się z ręki, a serce stanęło w miejscu, kiedy mężczyzna siedzący przy stole z zakrwawioną twarzą, wbił w niego martwe spojrzenie. Harry nie mógł oddychać, a kiedy rozpoznał w nim mężczyznę, którego osobiście zamordował, nogi ledwo utrzymywały go w pozycji stojącej. Mrugnął, a ten zniknął. Czarny nadal stał tak jak wcześniej.
— Przewidziało mi się — szepnął do siebie. — To tylko przewidzenia. Za dużo imprez i picia.
Ręka lekko mu drżała, kiedy próbował posprzątać szczątki kubka. Odechciało mu się jeść.

Rozdrażniony ciszą panującą wokół, pierwszy raz błagał w myślach, aby wpadli Złodzieje. Nie wiedział, co ze sobą zrobić, gdzie iść. Ginny była w pracy, z Nory pani Weasley nie wypuściłaby go do wieczora, Huncwoci i inni pracowali w Hogwarcie, gdzie nie chciał się pokazywać, bo wyobrażał sobie lgnące do niego fanki. Pozostali mu tylko Złodzieje i Kizzy, od których jeszcze wczoraj chciał odpocząć. Cieszył się, że już za tydzień kończy się rok szkolny i będzie wiele możliwości spotkań ze znajomymi.
Westchnął i chwycił kartkę. Może uda mi się coś napisać. Zapisał jeden wers, drugi, trzeci i zorientował się, że czarny atrament zaczyna zmieniać kolor. Zmarszczył brwi, pisząc jednak dalej. Barwa stawała się coraz bardziej czerwona, aż doszło do koloru krwi. Przełknął ślinę, stawiając kropkę, która spłynęła po kartce. Przybladł jak nieboszczyk, kiedy atrament zaczął zmieniać kierunek. Mazał się po całej kartce, a on ledwo oddychał. Rzucił pergamin na drugi koniec stołu, drżąc lekko. Podskoczył gwałtownie, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Przerażony wizjami, które go nawiedzały i myśląc o tym, kto stoi za drzwiami, siedział z mocno bijącym sercem. Wstał i z nogami jak z waty ruszył przez korytarz. Otworzył drzwi i ledwo powstrzymał westchnienie ulgi.
— Nie załamuj się — wyszczerzyła się Kizzy, najwyraźniej źle interpretując jego minę. — Nie miałam co robić, więc przyszłam. Tak, wiem, mieliśmy odpocząć od siebie nawzajem, ale nie mogłam się powstrzymać.
Weszła do środka i wkroczyła do salonu, jakby była u siebie. Czarny zamknął za nią drzwi i ruszył w tym samym kierunku.
— Napijesz się czegoś? — spytał.
— Herbaty. Miętowej najlepiej.
— Jeszcze jakieś życzenia?
— Willa z basenem.
— Robi się — odpowiedział z kuchni.
— Pisałeś — rzekła, kiedy wrócił. — Niezła zwrotka.
Nie zauważyła, co jest pod spodem? Czarny usiadł obok i spojrzał na kartkę. Cały tekst był czary i nie było żadnych śladów krwi.
— Stało się coś? Blady jesteś — zaniepokoiła się dziewczyna.
— Wszystko w porządku — odparł, chociaż wiedział, że wcale tak nie jest.

Harry nikomu nie powiedział o tym, co się działo, choć ciągle się to powtarzało. Widział tych, których sam zamordował, krew, która spływała po ścianach, dziwne napisy. Wszystko znikało, kiedy tylko mrugnął, na moment się odwrócił albo ktoś pojawił się w pomieszczeniu.
W tej chwili o tym nie myślał, lecz bawił się z Suzanne, która napadła go, gdy tylko pojawił się w Kwaterze Głównej, gdzie przebywała Ginny. Tylko ona zaprzątała mu myśli. Musiał przyznać sam przed sobą, że dziewczyna dodawała mu skrzydeł swoją obecnością. Podjął już ostateczną decyzję. Czekał tylko na odpowiedni moment.

Poszli na spacer po parku. Krążyli wśród alejek, trzymając się za ręce, rozmawiając o niczym ważnym, wymijając bawiące się dzieci, ich rodziców lub staruszków odpoczywających na świeżym powietrzu. Przystanęli przy fontannie. Poza parą staruszków nie było tutaj kompletnie nikogo. Ginny przysiadła na skraju marmurowego okręgu wokół wody. Zamyślony Harry stał obok niej. Zerknęła na niego i chlupnęła wodą. Drgnął gwałtownie, gdy uderzyła go zimna ciecz. Opryskała go po raz kolejny, a on, oburzony, oddał jej tym samym. Gdyby mieli wiaderka, pewnie poszłyby w ruch. Śmiali się i wygłupiali, aż w końcu wpadli do fontanny. Ginny wybuchnęła śmiechem, a Czarny zaraz za nią.
— Młodość — westchnęła staruszka.
Krople wody pryskały wprost na parę, ale nie było żadnej różnicy, gdyż byli już cali przemoczeni. Ginny wstała, chichrając się, a Czarny stwierdził, że jest to moment, na który czekał.
— Ginny — powiedział poważnie. Spojrzała na niego z lekką obawą. Zaskoczyła ją nagła zmiana tonu. Chwycił ją za dłonie, przyciągając bliżej siebie. — Wiesz, jak bardzo cię kocham, że chcę być z tobą do końca życia. — Ginny zamarła, kiedy wyciągnął z kieszeni pudełko. Klęknął przed nią w wodzie, pokazując zawartość. — Wyjdziesz za mnie?
Ginny wpatrywała się w niego z szokiem.
— Ja… Harry… tak… o rany… Tak!
Rzuciła mu się na szyję, a on objął ją mocno z ulgą i radością na twarzy. Po chwili nałożył jej na palec pierścionek zaręczynowy. Dziewczyna tuliła go i obcałowywała z wyraźnym szczęściem. W końcu wyciągnął ją z fontanny, objął w pasie i kręcił się z nią w kółko. Staruszkowie patrzyli na nich z szerokimi uśmiechami.
— Młodość — westchnął staruszek.

Swoje zaręczyny mieli ogłosić następnego dnia na obiedzie u Molly. Ginny nie wróciła na noc do domu, gdyż siedzieli u Czarnego do późna i tam zasnęła. Jako ostatni pojawili się w Norze.
— No i są nasze zguby — rzekł na wstępie George.
Pani Weasley pokazała im wolne miejsca, lecz zanim tam dotarli, Kizzy dorwała się do dziewczyny z rozszerzonymi oczami. Złapała ją za rękę i wydała z siebie okrzyk radości.
— Zaręczyliście się!
— Merlinie, ty wyczuwasz pierścionki nosem? — zdumiał się Czarny, a Ginny roześmiała się głośno.
— Niemal rozpoznałam to po jej twarzy! — pisnęła dziewczyna i uwiesiła się na nich.
Ponad ramieniem uszczęśliwionej Kizzy Harry dostrzegł zdumione twarze przyjaciół.
Pani Weasley popłakała się i gdy tylko Kizzy odsunęła się od Ginny, przytuliła swoją córkę. Wszyscy zaczęli składać im gratulacje, widząc, że nie zaprzeczają słowom Kizzy. W sercu Czarnego rozlało się ciepło, kiedy pani Weasley przygarnęła go w swoje ramiona i wychlipała:
— Harry, synu…
Nie wiedział, po jakim czasie wreszcie go puściła, ale na ustach kwitł mu wielki uśmiech. Syriusz poklepał go po plecach i chyba szczerzył się bardziej od niego.
— Zaskoczyłeś mnie. Umm… cholera… nie wierzę… Lunio, czaisz? Jelonek się żeni!
— Dobrze, że nie wychodzi za mąż. — Lunatyk wywrócił oczami i z wielkim uśmiechem pogratulował Harry’emu.
— Stary, mamy żałobę — powiedział Alex, wzdychając.
— Witaj oficjalnie w rodzinie — wyszczerzył się Ron, waląc Harry’ego po plecach.
— Koniec z nocnymi imprezami — westchnął załamany Świstak i natychmiast zatkał usta, widząc spojrzenie swojej dziewczyny.
— Coś ty powiedział?! — warknęła.
— Ta to go krótko trzyma — zaśmiał się Will, kiedy Kevin zaczął się tłumaczyć.
— Podsumowując: koniec życia kawalera — powiedział Max.
— W końcu i to musiało nadejść. — Złodzieje wyszczerzyli się. — Teraz na was pora.
— Emm…
Harry zaśmiał się.
— No i wreszcie to zrobiłeś. — Hermiona uśmiechnęła się szeroko do Czarnego.
— Wiedziałaś?! — krzyknął Ron.
— Nawet pomagałam wybierać pierścionek.
— Ach… Jak romantycznie — westchnęła Kizzy, kiedy dokładnie wypytała się Ginny o przebieg zaręczyn.
Czarny spojrzał wymownie w sufit.

Harry i Ginny leżeli wtuleni w siebie na kanapie, oglądając film. Czarny przytrzymywał ją, żeby nie spadła na ziemię, gdyż kanapa okazała się zbyt wąska dla nich obu. Przyciągnął ją jeszcze bliżej, kiedy trochę się zsunęła. Usłyszeli sygnał smsa, więc przywołał swój telefon, a następnie laptopa.
— Co jest? — mruknęła Ginny, leżąc na jego klatce piersiowej.
— Nie wiem… Kizzy coś mi każe sprawdzić.
Postawił komputer na swoim brzuchu tak, aby oboje widzieli ekran. Wszedł na oficjalną stronę Złodziei Serc. Pojawił się news, który przeczytali. Harry leżał z lekko otwartą buzią, wpatrując się w monitor. Ginny uśmiechnęła się szeroko.
— Platyna? — wyszeptał, nadal nie mogąc uwierzyć.
— Tak, moja gwiazdo rocka. Zdobyliście platynę za płytę Carousel of memories, którą wręczą wam na koncercie za dwa dni — skróciła mu to, co przeczytał.
— Ja pierdzielę.
W następnej chwili śmiała się głośno, kiedy porwał ją w ramiona i oboje runęli na ziemię. Teraz wiedział, że wszystko mu się uda.
— Przeprowadź się do mnie.
— Naprawdę?
— Oczywiście. I to jak najszybciej.
— Okay — odpowiedziała z wielkim uśmiechem.
Przyciągnęła go do siebie i pocałowała. Po dłuższej chwili dostał smsa, żeby przyjechał do studia, by uczcić sukces szampanem.
— W tym czasie pójdę do domu i powiem rodzicom, że się wyprowadzam — powiedziała Ginny. — Tylko się nie upij.
— Postaram się.
Dała mu jeszcze całusa w usta i deportowała się. Czarny chwycił kluczyki od nissana i po chwili mknął ulicami do studia nagrań.

Ginny z wielkim uśmiechem pojawiła się przed Norą. Weszła do środka i usłyszała różnorodne głosy znajomych.
— Ups — jęknęła do siebie, gdy przypomniała sobie, że przecież dzisiaj rodzice obchodzą okrągłą rocznicę ślubu.
Stwierdziła, że Czarnego jakoś wytłumaczy, a później do niego zadzwoni, żeby przyjechał. Wkroczyła do salonu z lekko wymuszonym uśmiechem, klnąc na swoją pamięć. Złożyła rodzicom życzenia i dodała:
— Muszę przeprosić w imieniu Harry’ego, ale trochę się spóźni. Musiał jechać do studia, bo chcieli zatwierdzić sukces.
— Jaki sukces? — spytał Bill.
— Zdobyli platynową płytę. — Rozległy się zadowolone głosy. — A prezent… no cóż… zabrał ze sobą przez przypadek — skłamała bez problemu.
— Och, przecież nie musicie. — Matka przytuliła ją do siebie.
— I jest jeszcze jedna sprawa — dodała niepewnie, kiedy kobieta odsunęła ją na odległość ramion. — Bo… eee… wyprowadzam się — rzekła na wydechu.
Z ust jej rodziców zniknęły uśmiechy, a rodzeństwo spojrzało na nią zaskoczone.
— Ale… dokąd?! — otrzeźwiał pan Weasley.
— Tato, a dokąd mogę się wyprowadzić? Do Harry’ego.
Zaskoczenie nie minęło.
— Ale tak szybko? Czy to nie za wcześnie? — zamartwiała się Molly.
— Mamo — jęknęła Ginny. — To mój narzeczony — zaznaczyła. — To chyba jasne, że w końcu razem zamieszkamy.
— Tak, ale…
— Nie ufasz nam?
Molly westchnęła.
— Oczywiście, że ufam. Tylko jeszcze do mnie nie dotarło, że nie jesteś już dzieckiem.
— Mała Ginnusia dorosła — palnął głupio Fred.
— W przeciwieństwie do ciebie, stary ośle — zripostowała.
— Coś się jednak w ogóle nie zmieniło — rzekł Bill wśród śmiechu pozostałych.
— Kiedy? — spytała jej matka, wzdychając.
— Za kilka dni.
— Jak ten czas leci. Jeszcze niedawno kradłaś mi różdżkę…
— Mamo…
— Och, już dobrze.
Ginny skierowała się na miejsce.
— Ach, jeszcze jedno, tak na marginesie. — Ponownie spojrzała na rodziców. — Będziecie dziadkami. — Szok zagościł na każdej twarzy, lecz Molly, Artur, Syriusz i Amy przewyższali najśmielsze oczekiwania. Ginny długo nie wytrzymała i przerwała ciszę głośnym śmiechem. — Żartowałam.
Artur wypuścił ze świstem powietrze.
— Stanowczo za dużo czasu przebywasz z Czarnym — stwierdził Ron. — On wkręca nas podobnie.

Kiedy wszyscy najedli się i rozeszli po całym domu, Ginny stwierdziła, że jak najszybciej musi zadzwonić do swojego narzeczonego. Wydusiła jego numer telefonu, prędko wychodząc z domu, nie zwracając uwagi na to, czy ktoś tam jest.
— Harry? Błagam, powiedz, że nie jesteś zalany — jęknęła do słuchawki.
— Nie jestem. Jeszcze. Ale szykuje się, że jednak będę.
— Nie pij!
— Jak to nie? Chłopaki mnie zabiją.
— Mogą cię zabić, jest coś ważniejszego.
— No fajnie.
— Cicho. Słuchaj mnie. Przyszłam do Nory, żeby powiedzieć im o przeprowadzce i dopiero sobie przypomniałam, że rodzice mają rocznicę ślubu, na którą byliśmy zaproszeni!
— O szlag. Zapomniałem.
— Wiem, że zapomniałeś, bo byś mi przecież przypomniał.
— Wytłumaczyłaś mnie?
— Powiedziałam, że się spóźnisz, bo świętujesz w studiu. Ale jest jeszcze coś. Powiedziałam, że przez pomyłkę wziąłeś dla nich prezent.
— Co?! Jaki prezent?!
— No o to chodzi, że nie masz żadnego prezentu! — Tupnęła nogą. — Żadnego nie kupiliśmy! Kurcze… słyszę, że piłeś.
— Trochę zdążyliśmy opróżnić.
— Agh! To nie kłam mi tu w żywe oczy!
— Przecież nie ma cię przede mną.
— Schlałeś się, przyznaj.
— Nie schlałem… — powiedział lekko niepewnie.
— Harry…
— No dobra, ale to tylko kilka kieliszków…
— Kilka kieliszków?! Chyba kilkanaście! Ty się tutaj nie pokazuj pijany!
— Wytrzeźwieję przez drogę.
— T… ups — wydusiła, gdy odwróciła się i dopiero zobaczyła Blacków i Lupinów.
— Co jest?
— No… eee… dopiero zauważyłam, że stoją za mną Blackowie i Lupinowie — wyjąkała, widząc ich szczerze rozbawionych. — Agh! Nie zmieniaj tematu! Nie waż mi się jechać po alkoholu!
— To jak mam przyjechać? Przecież nie zostawię samochodu, bo tutaj kradną.
— To może lepiej nie pokazuj się tutaj w ogóle? Nie ufam ludziom, gdy deportują się po pijaku. Nie wiem — jęknęła.
— Może ktoś trzeźwy mnie przywiezie.
— To tam w ogóle jest ktoś trzeźwy? — nie dowierzała.
— Eee… Może się znajdzie jakiś abstynent.
— A prezent? Wymyśl coś!
Do pomocy przyszli im także Lupinowie i Blackowie, lecz to niewiele dało. Albo potrzebowali więcej czasu na jego zrealizowanie, albo Weasleyowie już to mieli, albo sklepy z takimi rzeczami były już zamknięte.
— Agh! Wymyślę coś po drodze — zirytował się Czarny.
— Chociaż coś banalnego — rzekła Ginny. — I znajdź kogoś trzeźwego, żeby cię przywiózł.
— Oczywiście. Będę za… dobry kwadrans.
Rozłączył się, a Ginny westchnęła. Lupinowie i Blackowie czekali na Harry’ego razem z nią. Śmiali się w myślach, kiedy klęła na niego, że jest taki nieodpowiedzialny, że nie przepuści okazji, żeby się napić, że zadaje się z alkoholikami i tym podobne. Po jakimś czasie usłyszeli ryk samochodu, a zza drzew wyłonił się nissan Czarnego pędzący z brawurową prędkością. Kurz wzlatywał spod kół. Zahamował z piskiem. Harry wysiadł zza kierownicy, a Złodzieje i Kizzy cisnęli się na miejscach pasażerów.
— Miałeś nie kierować pijany! — warknęła Ginny.
— Kierowałem ostatnie kilometry, bo Ben wysiadł niedaleko trzeźwy.
— Kłamie! — zaśmiał się Max. — Ben został w studiu, bo leży schlany, a Czarny kierował całą drogę, bo stwierdził, że go zatłuczesz, jeśli nie przyjedzie.
— Dzięki! — warknął Czarny.
— Spoko — uśmiechnął się szeroko.
— Chodź tu — powiedziała Ginny, wwiercając w niego wzrok.
— Mam się bać?
— Chcę sprawdzić, czy możesz się pokazać przed rodzicami. No… chociaż prosto idziesz — westchnęła, gdy stanął przed nią.
— Mówię, że wytrzeźwiałem.
— Ale oczy ci się jeszcze świecą, jak zawsze, gdy pijesz.
— Wpakowaliśmy w niego całą paczkę gum do żucia, żeby zniszczyć zapach wódki — rzekła Kizzy.
— Dzięki wam za to. A prezent?
— Pięć minut i będzie gotowy — odparł.
— Ha ha! Świstak odjechał! — zaśmiał się Max.
— Co?! — warknął Harry. — Świstak! Nie rób mi tego teraz, do cholery! — Wyciągnął go za fraki i potrząsnął nim jak lalką. — Wiedziałem, że to zły pomysł zabierać was ze sobą.
— Chcesz zrobić dobre wrażenie na przyszłych teściach? — wyszczerzył się Kubek.
— A żebyś wiedział. Ale z wami pijanymi to chyba mi się to nie uda. Z trzeźwymi też byłby problem.
Kizzy zdzieliła Kevina z otwartej dłoni w twarz, widząc, jak bardzo Harry’emu zależy.
— Bierz się za prezent. Ja ich ogarnę.
— Dzięki ci.
Czarny otworzył bagażnik i wyciągnął z niego wielki, pusty obraz.
— Co chcesz zrobić? — spytała Ginny, kiedy położył go na ziemi i kucnął przy nim.
— Chodź, pomożesz mi.
Klękła obok niego i dopiero zauważyła, że obok niego stoi puszka z białą farbą, którą wylał na materiał.
— Zrobimy portret rodziny Weasleyów magią — wyjaśnił. — Podsuwaj mi obrazy każdego członka rodziny. Znasz ich wygląd lepiej ode mnie.
— Jak chcesz to zrobić?
— Wystarczy, że skupisz się na twarzy, na przykład swojej matki, a ja rzucę to na materiał.
Chwycił ją za rękę, a ona zamknęła w skupieniu oczy. Lupinowie, Blackowie i część Złodziei patrzyli na to z zaciekawieniem. Ginny myślała o każdej rysie, każdym kolorze, każdym kształcie.
— Już.
Otworzyła oczy i aż zachłysnęła się powietrzem, gdy na materiale pojawiła się idealna kopia jej matki.
— Jak ty to zrobiłeś?
— Twoją wyobraźnię przelałem na papier. Nie widzę twoich myśli, więc polegam całkowicie na tobie.
— A kolor?
— Kolory zmieniają się razem z wyobrażeniem.
Takim sposobem namalowali jeszcze pana Weasleya, Charliego, Percy’ego, Rona, Freda, George’a, Billa, Fleur i Suzanne. Czarny natomiast przerzucił idealną kopię Ginny, gdyż dziewczyna stwierdziła, że ona nie zrobi tego tak, jak powinna.
— A ty, Hermiona… — zaczęła.
— Hermiona pojawi się w momencie, gdy Ron się z nią ożeni. Tak samo będzie ze mną.
— Dzieci też się będą pojawiać w momencie narodzin?
— Tak.
Kilka machnięć różdżką, a postacie zaczęły się przemieszczać, na ich ustach pojawiły się naturalne uśmiechy, a niektórzy obejmowali się nawzajem. Wyglądali jak prawdziwa rodzina.
— Jesteś genialny.
Nieoczekiwanie dała mu całusa w usta i pobiegła do domu po opakowanie. Harry patrzył za nią ze zgłupiałą miną.
— Przed chwilą było, że pijany — powiedział, gdy zniknęła za drzwiami.
— A co z nami? — spytał Elgi.
— Zaśpiewamy Sto lat — rzuciła Kizzy żartobliwie.
— A Świstak? — zapytał Czarny.
— Już… kontaktuję — powiedział, czkając.
— Chociaż coś — wymamrotał brunet.
— Wygląda też w miarę, gdyby nie przechlane oczy — powiedziała Kizzy.
— Dajcie mi minutę — burknął omawiany.
— Ile ty wypiłeś? Przecież chlaliśmy równo i wcale nie tak dużo.
— Byłem zmęczony, więc bardziej mnie wzięło. Czarny, poświęcę się dla twojej reputacji. — Chwycił własną różdżkę i wycelował w swoją twarz. — Aquamenti!
Strumień zimnej wody zalał jego twarz. Otworzył szeroko oczy i potrząsnął głową jak pies. Wysprzątał samochód z cieczy i wyszedł z niego, przecierając twarz. Wysuszył się i spytał:
— I jak?
— Lepiej niż przed chwilą.
Ginny wróciła z opakowaniem, więc zawinęli obraz w papier. Weszli do domu z prezentem, a Złodzieje i Kizzy za nimi. Para zaśmiała się cicho, kiedy zawyli Sto lat. Składając życzenia państwu Weasley, wręczyli prezent. Chyba z żadnego podarunku nie cieszyli się tak, jak z tego. Jay rzucił Harry’emu znaczący uśmieszek, kiedy chłopak niemal nie trafił na krzesło.

Ziewnął szeroko, nie otwierając oczu. Po wczorajszych przygodach był bardzo zmęczony, gdyż zabawili w Norze do później nocy. Słońce wpadało przez okno, całkowicie rozjaśniając sypialnię. Uchylił powieki i zaraz tego pożałował.
Nad nim stał zakrwawiony mężczyzna z nożem w dłoni. Puste spojrzenie czarnych oczu wwiercało się w niego, a Czarnemu zabrakło w płucach powietrza. Zamrugał, lecz to nic nie dało. Próbował kilka razy, ale skutki były podobne. Zaczynał wierzyć, że mężczyzna jest prawdziwy, gdy ten zniknął.
Leżał przez chwilę nieruchomo.
— Co się ze mną dzieje? — szepnął do siebie.

Z promieniującym zapałem jechali autobusem do jednego z miasteczek w Anglii, by zagrać koncert i odebrać platynową płytę. Przygotowania trwały pełną parą. Do występu zostały ponad cztery godziny, ale najzagorzalsi fani już stali przy barierkach przed stadionem.

— Pospieszcie się, bo nam zajmą miejsca!
— Jeszcze dobre dwie godziny. Nie bądź w gorącej wodzie kąpany, Łapa.
— Tylko gdy będziemy stali nie wiadomo jak daleko od sceny, nie miejcie pretensji do mnie.
— Przecież zostały jeszcze dwie godziny. Zaraz idziemy.
— Ile nas w ogóle jest?
— Szesnastu.
— Jeny… Jeśli się nie pogubimy, to będzie cud. Wykupiliśmy połowę biletów.
— No co? Takiej okazji nie mogliśmy przegapić. A że tyle było chętnych… Czy w ogóle wszyscy są?
— Nie ma Natalie.
— Gdzie ona jest?!
— Już jestem! Byłam w łazience.
— Przeniesiemy się świstoklikiem, żebyśmy nie pogubili się przy deportacji.
— Sean! Gdzie ty jesteś, do cholery?! — wrzasnęła Natalie na cały dom.
— Tutaj, cholero.
— Ach… — zakłopotała się, gdyż stał tuż za nią.
Pokręcił głową z rozbawieniem.
— Ketherine, możesz podać tego starego buta? — spytała Amy.
— Chwytać za świstoklik! Odlot za minutę!— krzyknął Jay, trzymając Amandę za rękę, gdyż but był zbyt mały, by wszyscy mogli go dotknąć.
— Ej! Jeszcze ja! — wrzasnęła Dora.
Susan w ostatniej chwili chwyciła ją za łokieć, gdy poczuli znajome szarpnięcie w okolicy pępka. Wszyscy z rumorem spadli na ziemię, kiedy wylądowali w ciemnej uliczce.
— Au! Alex, zejdź ze mnie — jęknął Ron.
— Sorry, ale nad tym nie zapanowałem.
— Nienawidzę świstoklików — burknęła Ginny, pomagając podnieść się Hermionie.
— Lunatyk, w którą stronę? Orientujesz się w terenie?
— A skąd ja mam to wiedzieć, hę?
— Ty zawsze wszystko wiesz.
— W takich sytuacjach wyznaję zasadę: za tłumem albo pytanie po drogę — rzucił Sean.
Wyszli z uliczki, otrzepując się z brudu złapanego po upadku. Nikt nie wiedział, w którą stronę iść, więc zatrzymali grupkę sześciu młodych osób.
— Też na koncert? — spytała blondynka.
— Właśnie.
— Możecie iść z nami. Znamy teren.
Młodzi nieznajomi, jak i kilka osób z drugiej grupy, przyglądali się sobie w zamyśleniu. Jay natrafił wzrokiem na blondynkę i skojarzył mu się Czarny na stole w towarzystwie podobnej osoby.
— Niech zgadnę — powiedział wolno. — Ambi, Janet, Shane, Mike, Matt i Jaime, czyż nie?
Shane wydała z siebie zduszony okrzyk zaskoczenia.
— To wy?!
Z wielką radością przywitali się i po chwili rozmowy ruszyli w dalszą wędrówkę na koncert. Mugole mówili jak nakręceni, pytali o wszystko, co chcieli wiedzieć, dotyczące najczęściej ich życia i kariery Harry’ego.
— Nie załatwił wam honorowego miejsca? — oburzył się Jaime w pewnej chwili. — Przecież się znacie!
— On nie wie, że my tam będziemy.
— Aaa… To już inna sprawa.
Dotarli do ogrodzenia otaczającego scenę i widownię. Stało tam kilku umięśnionych mężczyzn, którzy mogli zwalić ich z nóg, pozbawiając sił jednym walnięciem w ramię. Po dość długim czasie stania w kolejce przeszli przez kontrolę, a później okazali bilety wstępu.
— Mówiłem, żeby iść wcześniej — burknął Łapa, gdy dostrzegli, że przed sceną stoją już setki, a może i tysiące fanów. — Macie miejsca bliżej sceny.
Amy zagryzła wargę, gdyż to ona powtarzała, że mają czas.
— No co? Nie wiedziałam, że fani schodzą się aż trzy godziny wcześniej.
— Jakie trzy? — zaśmiała się Janet. — Ci najbardziej zagorzali schodzą się jeszcze wcześniej. Niektórzy koczują pod stadionem już od rana, żeby mieć miejsce przy barierkach. Trzeba mieć dużo szczęścia, żeby dotrzeć teraz do sceny.
Zaczęli przepychać się przez tłum. Amy, Natalie i Sean co jakiś czas pomagali sobie niezauważalnie magią, gdy ktoś stał im twardo na drodze. Zatrzymali się kilka rzędów od barierek odgradzających scenę, lecz mieli zamiar z czasem przedostać się jeszcze bliżej.
Scena była olbrzymia i stojąc tak blisko niej, wszyscy czuli się mali jak mrówka znajdująca się naprzeciwko słonia. Perkusja Świstaka stała już na miejscu, podobnie jak fortepian Dragona i sprzęt Kubka. Tylną ścianę ozdobiono wielkimi, okrągłymi neonami o różnych kolorach. Po bokach sceny stały olbrzymie głośniki. Kolejni ochroniarze obserwowali wszystko, stojąc pod sceną. Wielkie telebimy zapewne były doskonale widoczne dla osób, które stały gdzieś z tyłu albo siedziały na trybunach.
Z każdą minutą przybywało instrumentów, kabli i ludzi, którzy to wszystko montowali. Kiedy obejrzeli się na boki, ujrzeli wiele plakatów Złodziei albo broszur z napisami związanymi z zespołem.

W końcu na scenę weszła Kizzy.

1 komentarz:

  1. Hej,
    prezent boski, plytę juś mają, i co się dzieje z Harrym? czyżby Lucyfer maczał w tym palce?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń