sobota, 15 sierpnia 2015

I. Rozdział 49 - Skatemore

Harry był zadowolony, gdy przy śniadaniu dorwał się do Proroka Codziennego i po raz kolejny dostrzegł bezsilność reporterów, gdy napisano, że dowódca Zakonu nadal jest nieznany. Anonimowość była najlepszym rozwiązaniem nie tylko dla niego, ale również dla członków stowarzyszenia.
— Wkurza mnie ten Prorok — usłyszał rozeźlony głos Seamusa. — Jeśli mają coś wiedzieć, to akurat tego nie wiedzą!
— Ciszej — syknął Dean. — Nie wszyscy muszą wiedzieć, że chcesz się wpakować do Zakonu.
— No szkoda tylko, że nie wiem nawet, kogo o to pytać!
Harry wymienił spojrzenie z Hermioną. Bez słowa wstał i podszedł do Deana i Seamusa.
— Możemy pogadać na osobności?
Obaj pokiwali głowami i ruszyli za nim do sali wejściowej, gdzie stanęli w takim miejscu, gdzie przechodzące osoby nie mogły ich usłyszeć. Harry odprowadził wzrokiem Ślizgona, który wchodził do Wielkiej Sali i dopiero wtedy zagadnął:
— Słyszałem, że mówiliście coś o Zakonie.
— Mówiłem, żebyś się tak nie wydzierał — warknął Dean do Seamusa, który skrzywił się.
— Dobrze się składa, bo mogę wam pomóc w tej sprawie — wtrącił Harry.
Dean spojrzał na niego ze zdumieniem i powiedział zduszonym głosem:
— Jesteś w Zakonie?
Harry uśmiechnął się lekko i skinął głową.
— Jeśli jesteście pewni, przyjdźcie jutro o siedemnastej pod gabinet McGonagall.
Seamus wyszczerzył się, zerknął w stronę osób wychodzących z Wielkiej Sali i dostrzegł szepczące do siebie Lavender i Parvati.
— One też chcą — powiadomił Dean.
Harry patrzył na nie przez moment niepewnie.
— Mielą jęzorami na prawo i lewo — stwierdził.
— To raczej zbyt istotna sprawa. Z GD się nie wygadały — zauważył Dean, broniąc ich zapewne z tego względu, że ostatnio bardzo interesował się Parvati.
— Żebym nie żałował — powiedział pod nosem Harry i zawołał obie dziewczyny, które do nich podeszły i spytały, o co chodzi. — O Zakon.
— To jest dobre pytanie, bo też chciałybyśmy wiedzieć o nim co nieco — odparła natychmiast Lavender. — Hej! Skąd wiedziałeś, że jesteśmy tym zainteresowane? — dodała nieufnie.
— Od nas — odparł Seamus.
Parvati spojrzała przeszywająco na Harry’ego.
— Jesteś w Zakonie, tak?
Ponownie potwierdził, a Lavender i Parvati wymieniły spojrzenia.
— Jeśli jesteście chętne, to jutro o siedemnastej pod gabinetem McGonagall. — Spostrzegł wychodzących z Wielkiej Sali przyjaciół. — I nikomu ani słowa, bo chyba was pozabijam.
Ruszył do przyjaciół, którzy na niego czekali, gdy pokiwały szybko głowami. Jay wyszczerzył się do całej czwórki.
— Wy też?! — krzyknął Dean, jakby go olśniło.
Roześmiali się z odpowiedzi, nie zatrzymując się.
— Mieliśmy taką grupę cały czas pod nosem! — nie dowierzała Lavender.
Gdy byli już za rogiem, Alex powiedział cicho do Harry’ego:
— Wzmianka o Zakonie w gazecie wywołała lawinę. Susan przyznała, że chciałaby wstąpić do Zakonu.
— I Jessica też — dodał Jay.
— Przekażcie im, ze jutro o siedemnastej pod gabinetem dyrki.

Kolejnego dnia Harry i Remus wyruszyli na spotkanie z grupą byłych uczniów Hogwartu w celu zwerbowania ich do Zakonu Feniksa. W Trzech Miotłach siedzieli już wszyscy zainteresowani, więc się do nich dosiedli. Remus rzucił wokół nich zaklęcie, dzięki któremu nikt nie mógł ich podsłuchać. Harry i Lunatyk wytłumaczyli im to i owo, proponując wstąpienie do Zakonu już dzisiaj, co przyjęli z radością. Pół godziny później wracali do szkoły razem z grupką zwerbowanych osób. Remus przytrzymał Harry’ego trochę z tyłu i powiedział cicho:
— Przyjęcie nowych członków poza Kwaterą Główną i bez większej części Zakonu przebiega w trochę inny sposób. Tak jakby musisz wziąć za nich odpowiedzialność jako przywódca. Po tej przysiędze, jak to nazywamy, łączysz się z nimi poprzez różdżkę.
Remus wytłumaczył mu dokładniej, jak powinien przebiegać ten proces i skończył, gdy dotarli pod bramę. Pod gabinetem McGonagall stali już Dean, Seamus, Parvati, Lavender, Susan i Jessica. Remus zatrzymał wszystkich, a Harry ruszył do uczniów, rozglądając się, czy nikogo nie ma w pobliżu. Nie chciał, żeby ktoś niepowołany zaczął coś podejrzewać. Na szczęście korytarz był pusty, więc wprowadził ich do gabinetu. Na miejscu byli już McGonagall, Syriusz, Tonks, Jay, Alex, Hermiona, Ron, Ginny, Neville i Luna.
— Neville? — zapytał Seamus z niedowierzaniem, a chłopak uśmiechnął się w odpowiedzi.
Po chwili do środka wszedł Lunatyk z drugą grupą. Harry nie pamiętał, kiedy w gabinecie było tak tłoczno. Wszyscy rozsiedli się na wolnych krzesłach, a Remus zaczął:
— Nie zostaniecie przyłączeni do Zakonu w standardowy sposób, ponieważ nie chcemy tylko z tego względu zwoływać wszystkich członków do Kwatery Głównej. Zrobimy to trochę inaczej, więc obecność kilku członków i przywódcy w zupełności wystarczy. Podamy wam niewielką dawkę Veritaserum, dla pewności, złożycie przysięgę, dzięki której będziemy wiedzieć, czy działacie na niekorzyść Zakonu. To normalne przy werbowaniu nowych członków. Katie?
Dziewczyna wstała i podeszła do mężczyzny. Podano jej niewielką dawkę Veritaserum, zadano standardowe pytania.
— Niech podejdzie przywódca Zakonu Feniksa, żeby potwierdzić przyjęcie.
Harry wstał i stanął naprzeciwko Katie. Przyszli członkowie Zakonu wytrzeszczyli oczy ze zdumienia, na co Jay zachichotał. Zapewne założyli, że to Lunatyk jest dowódcą.
— Wystawcie przed siebie różdżki.
Zrobili tak, jak im kazano, ustawiając je obok siebie. Remus przytknął do nich w poprzek swoją różdżkę, a gdy obie różdżki okrążył złoty promień, zabrał ją. Harry podjął decyzję o przyjęciu Katie do stowarzyszenia, gdy zrobił swoją różdżką niewielkie kółko. Oba promienie połączyły się ze sobą i związały w supeł, a po chwili zniknęły.
— Katie Bell zostaje nowym członkiem Zakonu Feniksa.
Wszystko przebiegało podobnie z udziałem pozostałych osób. Później Harry wysłał im hasła do Kwatery Głównej Zakonu Feniksa.
— Wszystkie wiadomości przekazujecie Harry’emu — wytłumaczył w tym czasie Lunatyk. — W wyjątkowych sytuacjach mnie. — Ściszył głos i zapytał Harry’ego: — Bierzemy ich do Skatemore?
Chłopak spojrzał na niego znad pergaminu, później zerknął na nowych członków Zakonu, widząc ich zachwycone spojrzenia.
— Chcecie iść na bitkę?
— Pytanie! — odparł od razu Lee.
— Bierzemy — powiedział do Remusa i wysłał ostatnie hasło Deanowi.
Następnie przywołał do siebie mapy z planami Skatemore i wytłumaczył im, co jest grane. Wszyscy wydawali się być podekscytowani.
— Teraz się cieszycie, ale łatwo nie będzie — ostrzegł Harry. — To już niestety nie są zabawy w GD. Musicie się liczyć z tym, że będzie pełno trupów i krwi. Także osób, które znacie.
— Zdajemy sobie z tego sprawę — odpowiedziała poważnie Angelina.
Wszelkie ślady podekscytowania zniknęły.

Harry i Remus pojawili się w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa szybciej od pozostałych osób, które wybierały się na bitwę i przebywały w Hogwarcie. Musieli mieć wszystko pod kontrolą od samego początku i mieli do załatwienia jeszcze kilka spraw z członkami Zakonu. Na Grimmauld Place z czasem pojawiało się coraz więcej osób. Wszyscy byli zdenerwowani nadchodzącą walką, jednak nikt się nie skarżył. Mark Devis był już na miejscu z całym zapasem eliksirów i bandaży. Pani Weasley biegała po domu, co chwilę uciszając portret matki Syriusza. Rozmawiając z Kingsleyem, Harry dostrzegł, że do pomieszczenia wchodzą Hogwartczycy.
— Aurorzy są podzieleni odpowiednio na grupy — mówił Kingsley. — Podzieliliśmy ich na wschód, zachód i częściowo na północ, żeby zostawić centrum, południe i część północy dla Zakonu, tak jak zaplanowałeś. Już powinni być na miejscu i zajmują się przetransportowaniem mugoli w jeden bezpieczny punkt.
— W takim razie możemy już się deportować na miejsce.
Harry dał wszystkim znać, żeby deportowali się w odpowiednie części wioski Skatemore. Dom opustoszał. Harry na samym wstępie zjawił się na południu, gdzie mieli zjawić się dementorzy. Dostrzegł, że aurorzy zabierają stąd ostatnie osoby, by ochronić je przed atakiem śmierciożerców. Zakonnicy zerknęli do kilku domów, żeby upewnić się, że wszyscy zostali zabrani, dlatego zapanował chaos, gdy dementorzy zjawili się wcześniej, niż było zaplanowane. Widząc panikę Lavender, Harry wrzasnął na nią:
— Opanuj się! Jesteś na wojnie, do cholery!
To ją trochę otrzeźwiło. Seamus zerknął na niego, jakby chciał obronić dziewczynę, jednak dostrzegł jego wyraz twarzy. W tym momencie chłopak nie był jego kolegą z dormitorium, lecz przywódcą Zakonu i wojownikiem.
— Obrona! — krzyknął Harry.
Wszyscy skupili się na przywołaniu do siebie szczęśliwego wspomnienia. Po placu rozszedł się niemal równoczesny chór głosów, wypowiadających słowa zaklęcia:
EXPECTO PATRONUM!
Cała armia patronusów wydostała się z różdżek Zakonników, by natrzeć na stwory wysłane przez Voldemorta. Zwierzęta biegły jeden przy drugim, nie zostawiając między sobą miejsca na przedarcie się chociaż jednego dementora do czarodziejów. Druga partia zaklęć z łatwością przegoniła wszystkie stwory, więc Harry zarządził deportację w odpowiednie części wioski, by odeprzeć atak śmierciożerców.
Walka w centrum wioski od samego początku była bardzo zacięta. Harry dostrzegł kilku najważniejszych śmierciożerców z kręgu Voldemorta, z Bellatriks wysuniętą na pierwszy plan. Ze śmiechem na ustach rzucała najgorszymi klątwami w swoich przeciwników, nie mając ani grama litości. Harry niemal instynktownie podbiegł w jej stronę, a ona natychmiast skierowała na niego swój wzrok, a później również różdżkę. Walczyła perfekcyjnie, jednak chłopak jej dorównywał. Walczył ze świadomością, że chce ją zabić, jednak gdy zdobył przewagę, nie potrafił tego zrobić. Straciła różdżkę, mimo to śmiała się jak opętana.
— Zabij mnie! — powiedziała w jego stronę ze śmiechem, dostrzegając jego wahanie.
Umysł chciał to zrobić, jednak serce na to nie pozwalało. Zabił już człowieka, ale stało się to w trakcie pojedynku i nigdy nie wykorzystał do tego Avady Kedavry. Teraz miał przed sobą osobę, której nienawidził niemal równie mocno jak Voldemorta.
— Przecież wiesz jak — wysyczała z uśmiechem. — Boisz się?
— Nie jestem ani tobą, ani Voldemortem — warknął z mocno bijącym sercem.
— Na razie nie. Uwierz, że twój Cruciatus może się równać z zaklęciem Czarnego Pana — odparła szczerze z ironicznym uśmieszkiem, wybijając go z rytmu.
— Kłamiesz — warknął cicho.
— Sam dobrze o tym wiesz, chociaż nie zdajesz sobie z tego sprawy.
— Nawet jeśli to nie znaczy, że będę taki jak wy — warknął i oszołomił kobietę celnym zaklęciem.
Jego serce biło jak szalone, gdy odwrócił się od nieprzytomnej kobiety, a po jego głowie tłukły się jej słowa. W następnej chwili został zaatakowany przez kolejnego śmierciożercę, więc prędko zapomniał o tym, co powiedziała mu Bellatriks.
Przez odgłosy bitwy usłyszał rozpaczliwy wrzask jakiejś kobiety. Stała między Zakonnikami, którzy starali się ugasić płonący dom, jednak ogień rozprzestrzeniał się w błyskawicznym tempie. Kobieta upadła na kolana, wołając swoje dzieci, które najwyraźniej były uwięzione w budynku. Prędko pobiegł w tamtą stronę, jednocześnie rozglądając się za jakimś źródłem wody. Minął Łapę, który skupiał się na utrzymaniu jak najbardziej intensywnego strumienia wody, a później Deana, który aż mrużył oczy z wysiłku. Zaraz za chłopakiem dostrzegł hydrant, więc prędko się zatrzymał. Machnięciem różdżki sprawił, że hydrant zaczął pryskać wodą na różne strony, lecz natychmiast wykorzystał siły Władcy Natury i ukierunkował wodę w jedną stronę, wprost na budynek.
— Drugi po prawej! — krzyknął do niego Brian.
Harry szybko odnalazł hydrant wskazany przez mężczyznę i zrobił z nim to samo, co z poprzednim. Słyszeli stłumiony wybuch od strony domu, a później dziecięcy wrzask. Ktoś głośno zaklął, a kobieta rzuciła się w stronę drzwi. Syriusz prędko ją zatrzymał. Harry skierował różdżkę na strumień z hydrantu, a ten owinął się wokół niego, jakby znajdował się w balonie. Minął Parvati, która patrzyła na to z rozszerzonymi oczami, a następnie wbiegł do płonącego budynku. Woda ochraniała go zarówno przed ogniem, jak i przed dymem, jednak wiedział, że nie ma dużo czasu. Wpadł do kuchni, rozglądając się za dziećmi, jednak ich tutaj nie zastał. Przebiegł przez płonący próg i znalazł się w salonie. Trójka dzieci siedziała pod ścianą, z przerażeniem i płaczem patrząc na płonący dom. Chłopiec trzymał w dłoniach małego kotka. Odprowadziły Harry’ego rozszerzonymi oczami, gdy przebiegł obok i otworzył okno na całą szerokość. Następnie wziął na ręce płaczącą dziewczynkę, która z całej siły objęła go ramionami za szyję. Nie chciała go puścić, gdy podszedł do okna.
— Na drodze jest twoja mama — powiedział do niej uspokajająco. — Biegnij do niej.
Jej uścisk rozluźnił się, więc ostrożnie chwycił ją pod pachy, wystawił za okno i postawił na ziemi. Dziewczynka natychmiast pobiegła przed siebie. Harry natychmiast wrócił do dzieci i to samo zrobił z drugą dziewczynką. Do jego nozdrzy wdzierał się dym, więc wiedział, że nie ma już więcej czasu. Chwycił chłopczyka pod ramię i ruszył biegiem do wyjścia. Ostatnia warstwa wody wystarczyła mu na dotarcie na świeższe powietrze. Płacząca kobieta porwała w objęcia chłopczyka, który cały czas trzymał swojego kotka. Zdążyła tylko podziękować Harry’emu, a w następnej chwili jeden z Zakonników wysłał ją w bezpieczne miejsce.
Jeszcze zanim ktoś krzyknął, że Voldemort pojawił się na polu bitwy, Harry już o tym wiedział. Kierowany instynktem pobiegł w stronę czarnoksiężnika, nie dostrzegając, że wokół niego rozbłysła ledwo widoczna biała poświata. Nagini nie było przy Voldemorcie, więc nie miał okazji pozbyć się kolejnego horkruksa, lecz wiedział również, że to jeszcze nie jest jego czas. Jeszcze zanim pomyślał o rzuceniu zaklęcia, już posłał pierwszy promień. Wybuchła walka, która postronnym zapierała dech w piersiach. Harry nie miał pojęcia, skąd zna te wszystkie zaklęcia. Było dokładnie tak, jak przed szkoleniem u Feniksów, lecz nie były to ich zaklęcia. Po prostu je znał, jakby zakiełkowały w jego głowie.
Nagle Voldemort wyczarował olbrzymiego ognistego węża. Wszyscy byli pewni, że to koniec, że Harry nie da rady, że nie zdołał wejść na tak wysoki poziom magii, żeby poradzić sobie z takim problemem, jednak zrobił coś, czego nikt się o nim nie spodziewał: z jego różdżki wydostał się piękny lew, swoim rozmiarem dorównując wężowi Riddle’a. Łapa aż rozdziawił usta, gdy lew naskoczył na węża, który owinął się wokół jego łap. Kierując swoim zwierzęciem, Harry czuł z nim połączenie. Każdą ranę odczuwał na sobie, więc gdy gad owinął się wokół szyi dzikiego kota, miał wrażenie, że zaraz się udusi. Nie miał jednak zamiaru się poddać, więc lew wbił pazury w cielsko. W następnej chwili wąż i lew oplotły się wokół siebie, zawzięcie walcząc. W końcu Harry sprawił, że jego zwierzę uderzyło przeciwnika z olbrzymią siłą, a ten uderzył ceglany mur. Wąż zwinął się w kłębek, cicho sycząc i zniknął. Król kotów zaryczał zwycięsko i rozpłynął się w powietrzu.
Harry miał wrażenie, że zaraz zemdleje. Czuł, że rany na prawej ręce i nodze pulsują bólem, a jad węża powoli rozprzestrzenia się w ciele. Dopiero gdy Voldemort deportował się i to samo zrobili jego śmierciożercy, przestał na siłę utrzymywać przytomność. Przed oczami pojawiły się mroczki. Nie pamiętał nawet, kiedy osunął się na kolana i stracił kontakt z rzeczywistością.

1 komentarz:

  1. Witam,
    wielu uczniów chce się przyłączyć do zakonu feniksa, są zaskoczeni, ze to Harry jest jego przywódcą, pokazał sporo...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń